Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia młodej dziewczyny, która przeżyła piekło uzależnienia: brak nadziei, głód miłości, zerwane relacje z bliskimi, poszukiwanie własnej tożsamości. Po wielokrotnych nieudanych próbach leczenia – została uratowana przez Boga, który wyprostował ścieżki jej życia. Choć ta droga przypominała Drogę Krzyżową, to jej największym owocem jest niezachwiana pewność, że warto mieć nadzieję! Czasem wystarczy jedno słowo z naszej strony, a Bóg przychodzi z pomocą, jak najlepszy przyjaciel, i pomaga iść w stronę Życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 86
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta książka jest tania.
KUPUJ LEGALNIE.
NIE KOPIUJ!
Daga Duke
W STRONĘ ŻYCIA
Nihil obstat:L. dz. 2007/115/P
Za pozwoleniem
Przełożonego Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej
Towarzystwa Jezusowego – o. Dariusza Kowalczyka SJ
Warszawa, 28 listopada 2007 r.
Książka nie zawiera błędów teologicznych
Redakcja
Anna Lasoń-Zygadlewicz
Korekta
Joanna Sztaudynger
Projekt okładki i zdjęcie
Marta Zgrajka
Copyright © by Daga Duke, 2007
Copyright © by Mocni w Duchu
ISBN 978-83-61803-71-3
Mocni w Duchu – Centrum
90-058 Łódź, ul. Sienkiewicza 60
tel. 42 288 11 53
mocni.centrum@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl
Zamówienia
tel. 42 288 11 57, 797 907 257
mocni.wydawnictwo@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl/sklep
Wydanie IV
Prolog
Autostrada, 2006 r.
Wracamy naszym zespołowym busem z Niemiec. Kilka godzin jazdy minęło nie wiadomo kiedy. Pomimo ogólnego zmęczenia – i przeziębienia większości z nas – panuje radość. Mamy poczucie dobrze spełnionej misji.
W Niemczech po raz kolejny współprowadziliśmy charyzmatyczne spotkanie dla Polonii. Wspieraliśmy organizatorów muzycznie, a kilkoro z nas głosiło konferencje i prowadziło modlitwy. Pewnie nie udałoby mi się zliczyć, która to moja posługa z zespołem. W ciągu prawie dziesięciu lat naszej współpracy trochę już się ich uzbierało. Ale za każdym razem na nowo doświadczam, jak Bóg jest zaskakujący i pomysłowy. I znowu upewniam się, że życie z Nim nigdy nie jest nudne. Jest pełne niespodzianek i nieprzewidywalnych zwrotów akcji…
Spoglądam na telefon i myślę o moich najbliższych – o mamie i tacie. Mam nadzieję, że dobrze się czują u mnie w domu. Tata bardzo wyciszył się po chorobie, stał się bardziej milczący, zamyślony. Cieszę się, że ma świetny kontakt z moim mężem. Wydaje mi się nawet, że zięć stał się odpowiedzią na jego niezrealizowane pragnienie posiadania syna. Nie pomyślałabym nigdy, że niezrozumiały dla mnie świat mężczyzn stanie się dla mnie bliską, domową rzeczywistością. Zastanawiam się, co porabiają ci moi mężczyźni… No i czy tęsknią za mną tak samo jak ja za nimi?
W zamyśleniu patrzę przez szyby samochodu. Właśnie wjeżdżamy do Polski, zaraz będziemy w Zgorzelcu. Trochę się wewnętrznie spinam i denerwuję. Jakieś dziwne rzeczy dzieją się w mojej podświadomości. To odżywają wspomnienia. W pamięci zaczynają się pojawiać dawno zakopane, a w tej chwili żywe i realistyczne obrazy. Wszystko to nadal bardzo bolesne – pomimo upływu czasu. Wręcz widzę swoje poturbowane, połamane na części serce. Serce sprzed lat. Tak naprawdę, to bardzo się cieszę, że mogę to miasto odwiedzić już jako zupełnie inny człowiek. Rodzi się we mnie pragnienie, aby przejść jego ulicami z modlitwą, zatrzymać się w tych miejscach, które dawno temu były świadkami moich kolejnych upadków i powstań.
Zatrzymać się i… nie poczuć bólu.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie to możliwe. Patrząc na to miasto przez szybę samochodu, zaczynam rozmawiać z młodym jezuitą. Od pewnego czasu jest duszpasterzem naszego zespołu. Trochę opowiadam mu o moim obrazie tego miejsca. Nawet nie przypuszczałam, że te słowa tak łatwo przyjdzie mi wypowiadać. Mówię raczej ogólnie – o tym, co widziałam i słyszałam. Ciekawe, jak wiele się zmieniło od tego czasu. Na lepsze czy na gorsze? Czuję, jak bardzo potrzebna jest temu miastu modlitwa, a najlepiej Anioł Stróż na każdym rogu ulicy. Nadchodząca noc sprzyja otwartości i wytwarza w samochodzie niepowtarzalny klimat. Może dlatego że nocą łatwiej ukryć swoje emocje, łzy napływające do oczu albo nerwowy dygot warg?
Opowiadam księdzu o obietnicy, jaką kiedyś złożyłam Jezusowi. A także o pragnieniu i głębokim przekonaniu, które noszę w sercu już od kilku lat. Noszę je i nic z nim nie robię, bo ciągle czuję się za słaba. Za mała, za tchórzliwa… „Czuję, że jestem winna Bogu i ludziom napisanie książki – świadectwa nawrócenia. Wiem to od trzech lat, ale nie jestem w stanie napisać nawet słowa, tyle we mnie wątpliwości, strachu i pytań.” Ojciec mówi niewiele, a wszystkie moje znaki zapytania kwituje krótko: „Wiesz, jaką jezuici mają zasadę? NIE PISAĆ DO SZUFLADY! Co masz zrobić? Po prostu pisz!”.
Dobry Jezu, dziękuję Ci za to, że po powrocie do domu – podczas jednej krótkiej modlitwy – pokazujesz mi konkretny obraz książki. I dajesz mi pewność, że jestem w stanie ją napisać. Wiem już, że to będzie moja droga krzyżowa z Tobą. Moja – bo chociaż stacje pozostają takie same jak Twoje, to wydarzenia układają się w sposób niechronologiczny. Czasem wydawałoby się nawet, że nielogiczny. Każda stacja to moja modlitwa i zapis tego, co Ty mi ukazujesz. Konkretny obraz, ludzie i miejsca. Często mnie to zaskakuje i zadziwia – są to nieraz wydarzenia od dawna zapomniane, głęboko zepchnięte w nieświadomość. Dziękuję Ci za Twoją wielką łagodność i miłość. Bez nich nie dałabym rady. Dziękuję, że w każdej chwili tego powrotu byłeś ze mną i mocno trzymałeś mnie za rękę. Za wspaniałych ludzi, których mi dałeś. I za to, że mogliśmy i nadal możemy razem kroczyć ku Zmartwychwstaniu.
Wzruszenie odbiera mi mowę,
Gdy patrzę, Panie, na Twój krzyż.
Północ, Południe, Wschód, Zachód,
Ludzie z czterech stron świata
Idą za Tobą,
A każdy na plecach niesie dwie skrzyżowane gałązki.
Ty, Panie, dobrze znasz tę drogę.
Przeszedłeś ją do końca,
Nie zważając na upadki
I krwawiące ciało.
Wzruszenie odbiera mi mowę,
Gdy patrzę na Twe przebite dłonie,
Raz i drugi odczytuję swoje imię
Wypisane wielkimi literami.
Ja też nie zapomnę o Tobie,
Choćby wszyscy zapomnieli.
Zabierz mnie ze sobą,
A piętnaście razy oddam Ci pokłon.
Ja zabiorę Cię ze sobą,
Sama nie dam rady tam powrócić...
(Łódź, 2007 r.)
PRZYSTANEK I
Skazują Cię na śmierć
Olsztyn, 1994 r.
Mieszkanie na poddaszu. Właściwie słowo „mieszkanie” jest tu grubą przesadą – mały pokój bez kuchni i łazienki. Wszędzie poniewierają się pudełka po lekach, resztki jedzenia, puste butelki po coli. Mdły zapach unosi się w powietrzu, słychać dźwięki jakiegoś bluesa. Czas nie istnieje, odmierzany jest tylko kolejną działką narkotyku. W milczeniu patrzę na Hankę – widzę w niej odbicie samej siebie. Bardzo smutne odbicie. Przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie...
Lato. Koniec podstawówki, początek szkoły średniej, wspólne wakacje. Wyjazdy na koncerty, wędrówki po zakamarkach miasta, poznawanie nowych ludzi. Wiele nam zostało dane: zamożni rodzice, ładne domy, uroda, zdrowie, talenty, mnóstwo znajomych. I wielki apetyt na życie! Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, co zaledwie kilka lat później będzie naszym największym marzeniem – wyśmiałabym go w głos.
Przygryzam usta, wspomnienia bolą. Spoglądam na Hanię i widzę jej wielkie, smutne oczy, siniaki na rękach i nogach, wychudzone ciało, paznokcie żółte od tytoniu. Patrzę, jak zaciągając się dymem, bezmyślnie przegląda jakieś kolorowe pisemko dla kobiet. Ciekawe, o czym myśli. Co dzień przemierzamy te same szlaki, godzinami wałęsamy się po dworcu. Patrzymy na kolorowych, opalonych ludzi – jedni wyjeżdżają na wakacje, drudzy właśnie z nich wracają. Słychać pokrzykujące rodziny z małymi dziećmi. Zakochane pary witają się i żegnają na peronach. Czuję tęsknotę za taką normalnością. Myślę sobie: fajnie byłoby, gdyby ktoś na mnie też tak czekał...
Na dworcu czujemy się jak w domu – znamy kasjerki, pulchną bufetową i młodych kieszonkowców, których w domu przywitają poczciwe żony. Chyba dobrze wtopiłyśmy się w tę dworcową rzeczywistość, stałyśmy się jej częścią. Nikomu nie przeszkadzamy, czasem bywa nawet miło – bufetowa zaprosi na zupę, a młodzi kieszonkowcy rzucą jakimś groszem. Dziś mamy już pieniądze na towar, więc ruszamy w dalszą wędrówkę.
Stoimy pod blokiem w kilka osób. Spotykamy się tu codziennie, choć tak naprawdę jesteśmy sobie obcy. Myślę, że na głodzie – bez mrugnięcia okiem dokładnie każdy sprzedałby drugiego za najmniejszą działkę. Rozmawiamy o życiu, ćpaniu, leczeniu, o innych.
Dowiadujemy się, że Biała straciła właśnie trzecią ciążę – w nocy znaleźli ją naćpaną na Starówce. Maks znowu uciekł z detoksu: „To był mój dwudziesty pierwszy raz. Oczko” – chwali się. Kogoś tam znowu zamknęli, ktoś wyjechał do ośrodka. Nic specjalnego. Czekamy.
Jak zwykle produkcja się przeciąga. Widać, że niektórzy są na głodzie. Zaczynają pociągać nosami, nerwowo chodzą. Inni spokojnie siedzą na ławce albo gadają jak my, aby czas mijał szybciej. Ktoś dyskretnie wymienia się jakimiś proszkami.
Po dwóch godzinach przychodzi Maniek. Okazuje się, że towaru jest mało, nie wystarczy dla wszystkich. Ostatnio zdarza się to często. Robi się nerwowo. Wiadomo już, że ktoś zostanie na „skręcie”. Dla nas tym razem wystarczyło. Dobrze ostatnio żyjemy z Mańkiem. Oprócz kasy zawsze przynosimy mu jakiś prezencik – przepada za tym. O innych się nie martwimy, bo i po co? O nas też nikt się nie martwi.
Jest wieczór. Nigdzie nam się nie spieszy. Wracamy piechotą przez miasto. Opowiadamy sobie któryś już raz te same historie, wspominamy jakieś wakacje, koncerty. Ludzie przyglądają się nam. Jedni z litością, drudzy z niesmakiem – a może z obawą? Chyba nie trzeba być ekspertem, aby stwierdzić, że nie jesteśmy trzeźwe i to nie alkohol jest tego przyczyną. Spotykamy młodego policjanta – „od narkotyków”. Jesteśmy z nim na „ty”, znamy się już dobrych kilka lat. Zakładał nam narkomańskie kartoteki, był nawet kiedyś u moich rodziców na kawie. Pamięta nasze początki. Wtedy jeszcze wydawało się, że małolaty bawią się w narkotyki i szukają wrażeń.
Facet jest w porządku i chyba nawet nas lubi. Kupuje nam całą reklamówkę jedzenia, papierosy. Nawet nie prawi nam morałów. Jesteśmy zadowolone, że się nie czepia i już nam nie truje o tym, jak to sobie marnujemy życie. Jednak na odchodne rzuca coś, co boleśnie dotyka – nawet w tak wielkim uśpieniu uczuć i emocji.
„Oj, dziewczyny, boję się, że następnym razem to na waszym pogrzebie się spotkamy. Młode i ładne, a już żywe trupy!”
Szukam Cię wszędzie:
W tykaniu zegarka,
W korze drzewa,
W zapachu wiosny,
W oczach dziecka.
Wołam Cię nieustannie:
Kiedy płaczę,
Kiedy kocham
I kiedy umieram.
A Ty…
Ty nie przychodzisz,
Boże.
(Gorzów, 1992 r.)
PRZYSTANEK II
Bierzesz krzyż na swe ramiona
Olsztyn, 1991 r.
Wreszcie jestem pełnoletnia. Bardzo chcę być dorosła, wziąć życie we własne ręce. Nie zważając na protesty i lamenty rodziców, pakuję plecak i wyprowadzam się z domu. Kilka miesięcy wcześniej spotkałam chłopaka – dużo starszego ode mnie, z kilkuletnim już stażem brania. Nie jest to ani miłość, ani żadne wielkie zauroczenie. Przynajmniej z mojej strony – potrzebuję mieszkania i ćpania, a on chętnie przygarnia mnie pod swój dach. Nie tylko jest producentem narkotyków, ale także nimi handluje. Daje mi pozorne poczucie bezpieczeństwa. Trzy lata brania tzw. „miękkich narkotyków” – o których zwykło się mówić, że są bezpieczne – przygotowało we mnie żyzną glebę na spróbowanie czegoś więcej. Jeszcze oszukuję się, że zabawa i eksperymentowanie będą trwały dalej. Zabawa jednak się kończy. Bardzo szybko poznaję tajniki produkcji heroiny. Na tyle dobrze, że w niedługim czasie możemy się już wymieniać przy robocie.