9,99 zł
„Następne dni były magiczne. Jeździli konno, kąpali się przy księżycu, tańczyli, jedli romantyczne kolacje. Wybrali się do nowej restauracji, sprawdzili, jak postępują prace. Każdej nocy kochali się namiętnie. Jessica jeszcze nigdy nie doświadczyła tak intensywnych doznań. Gdy wyczerpani odpoczywali, Zane szeptał: Zostań. Potem wstawali o świcie i szli na plażę, zanim cały świat się przebudził...”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 155
Tłumaczenie: Krystyna Rabińska
Na sekwojowych deskach zalanego słońcem tarasu domu Zane’a Williamsa nad Oceanem Spokojnym zastukały obcasy. Gospodarz, który leżał na ustawionym w cieniu markizy szezlongu, usiadł i obserwował każdy krok Jessiki, swojej szwagierki, idącej za jego osobistą asystentką Mariah.
Czy ma prawo nadal nazywać ją szwagierką?
Zdjął okulary słoneczne, by lepiej przyjrzeć się dziewczynie. Śnieżnobiała bluzka, sprane dżinsy z szerokim brązowym paskiem, kasztanowe włosy targane porywistym wiatrem wiejącym od oceanu. Okulary w szylkretowej oprawie, smutek w oczach.
Kochana Jess. Jej widok wywoływał w nim tyle bolesnych wspomnień, tyle wzruszeń.
Tyle nostalgicznych uczuć.
Pomyślał o Beckon w Teksasie, o swoim ranczu i życiu, jakie wiódł, i o spotkaniu z Janie, siostrą Jessiki. Z jednej strony miał wrażenie, że od tragedii, jaka się tam wydarzyła, tragedii, która zabrała mu ukochaną żonę i ich nienarodzone dziecko, minęły nie dwa lata, a cała wieczność, z drugiej myślał, że owego dnia czas zatrzymał się w miejscu. Wargi mu zadrżały, poczuł ból.
Skupił całą uwagę na Jessice. Niosła dużą walizkę z kompletu, jaki podarował jej i Janie trzy lata temu na ich wspólne urodziny. Druga córka Mae i Harolda Holcombów urodziła się bowiem dokładnie tego samego dnia co pierwsza, tylko siedem lat późnej.
Sięgnął po kule oparte o szezlong i powoli, by nie upaść i nie złamać drugiej stopy, wstał. Nadgarstek, również w gipsie, bolał jak diabli. Cały czas czuł na sobie pełen dezaprobaty wzrok Mariah, która, widział to, chciała podbiec i mu pomóc, lecz się powstrzymywała.
– Oto i on, Jessico. – Głos Mariah był słodki jak placek z brzoskwiniami. – Zostawiam was samych.
– Dziękuję ci, Mariah.
Asystentka zacisnęła wargi, wykonała w tył zwrot i wyraźnie niezadowolona z szefa odmaszerowała.
– Jak zawsze dżentelmeński – rzekła Jessica – nawet o kulach. – Jej głos brzmiał tak samo jak głos Janie, ale na tym podobieństwo między siostrami się kończyło.
Janie była wysoką blondynką z oczami jak szmaragdy, natomiast Jess była trochę niższa, miała ciemne włosy i tylko lekko zielonkawe oczy. Różniły się również charakterami. Janie nie bała się ryzyka, była pewna siebie i sława męża, piosenkarza country, jej nie peszyła. Jessica zaś sprawiała wrażenie spokojniejszej, subtelniejszej. Pamiętał, że lubiła swój zawód nauczycielki.
– Przykro mi z powodu twojego wypadku.
Zane kiwnął głową.
– To był nie tyle wypadek, co głupota. Wystarczyła chwila dekoncentracji i spadłem ze sceny. Złamałem kości stopy aż w trzech miejscach. – Zdarzyło się to podczas występu w amfiteatrze w Los Angeles, kiedy śpiewając głupią piosenkę o łapaniu gęsi na farmie, zaczął myśleć o Janie. – Trasa koncertowa została przerwana. Ze złamanym przegubem nie da się grać na gitarze.
– Absolutnie nie. – Jessica postawiła walizkę i spojrzała na ocean. Stalowosine fale błyszczały w promieniach słońca. Zbliżał się przypływ. – Domyślam się, że mama wymusiła na tobie to zaproszenie – rzekła.
– Twoja mama nawet szczeniakowi nie potrafiłaby narzucić swojej woli.
– Wiesz, co mam na myśli.
Wiedział i to doskonale. Nie potrafiłby odmówić żadnej prośbie Mae Holcomb. A ona prosiła, aby coś dla nich zrobił. „Moja Jess cierpi, powinna ochłonąć, zebrać myśli. Proszę, udziel jej gościny przez tydzień, może dwa. I proszę, Zane, miej na nią oko”.
Dał słowo, że to zrobi. Zaopiekuje się Jess, przypilnuje, aby doszła do siebie. Mae liczy na niego. Nie ma takiej rzeczy, której by dla niej nie zrobił. To jej się od niego należy.
– Możesz zostać tak długo, jak zechcesz.
Usta jej drżały, gdy odpowiadała:
– Dzięki. Słyszałeś, co się stało, prawda?
– Słyszałem.
– Nie mo… – zająknęła się. – Nie mogłam tam zostać. Musiałam wyjechać z Teksasu. Im dalej, tym lepiej.
– Cóż, dalej na zachód już nie mogłaś.
Jessica bezradnie opuściła ramiona.
– Czuję się jak kompletna idiotka.
Zane wyciągnął rękę, ujął ją pod brodę i zmusił, by na niego spojrzała. Kula wysunęła mi się spod pachy i stuknęła o balustradę.
– Nie zadręczaj się.
– Nie będę dobrą towarzyszką – szepnęła.
Zane zachwiał się na nogach. Cofnął rękę, w ostatniej chwili uchwycił się kuli i oparł na niej.
– Ja też nie. Czyli dobrana z nas para.
Jessica cicho się zaśmiała.
– Potrzebny mi jest tylko tydzień.
– Już ci powiedziałem. Zostań tak długo, jak będziesz chciała.
– Dzięki. Ból nogi bardzo ci dokucza?
– Nie. To raczej ja dokuczam innym. Ofiarą mojego złego humoru najczęściej pada Mariah.
– Teraz ją trochę odciążę – zażartowała Jessica z błyskiem w oku.
Zane już zapomniał, jak miło jest mieć Jessicę blisko siebie. Od śmierci Janie rzadko się widywali. Poczucie winy kazało mu usunąć się z życia rodziny Holcombów. Wystarczająco ich skrzywdził.
– Daj mi walizkę – rzekł i ramieniem mocniej przycisnął kulę do boku. Jakoś dam radę, pomyślał.
– Doceniam twoją uprzejmość – odparła, podnosząc walizkę – ale nie trzeba. Nie wzięłam dużo rzeczy. Same letnie ciuchy na plażę.
Poczuł się głupio, ale ustąpił. Kuśtykanie na jednej nodze, przy pomocy kuli, nie należy do łatwych.
– Zgoda, rozgość się, odpocznij. Ja przeniosłem się teraz na dół, więc piętro masz dla siebie. – Przez szerokie oszklone drzwi weszli do pokoju dziennego. – Mogę poprosić Mariah, żeby cię oprowadziła.
– Nie trzeba. – Jessica powiodła wzrokiem dookoła. Sklepiony sufit, ściany pokryte dekoracyjnym gruboziarnistym tynkiem, wystrój w stylu art deco i eleganckie nowoczesne meble.
Zane szóstym zmysłem wyczuł, że w myśli zadaje sobie pytanie: Co piosenkarz country and western, urodzony i wychowany w Teksasie, robi w domu na kalifornijskiej plaży? Kiedy wynajmował ten dom, tłumaczył sobie, że potrzebuje odmiany. Właśnie rozpoczął budowę drugiej restauracji, którą nazwał U Zane’a na Plaży, poza tym otrzymał kilka propozycji z Hollywood. Nie wiedział, czy sprawdzi się jako aktor, lecz oferta leżała na stole.
– Piękna rezydencja…
Dom, jeden z trzech zaprojektowanych przez architekta mieszkającego po sąsiedzku, był dziełem sztuki.
– Masz rację. Mariah ją wynalazła. Mówiła, że tutaj mój umysł się odświeży. Po raz pierwszy spędzam tu lato. – Powiódł wzrokiem po salonie. – Wilgotność powietrza da się znieść, nie pada i nie ma huraganów. Sąsiedzi też są mili.
– Czyli dobre miejsce do wypoczynku.
– O ile to, co teraz robię, można nazwać wypoczynkiem.
– A nie można?
Wzruszył ramionami. Obawiał się, że trochę się zagalopował. Dlaczego odkrywa przed nią najskrytsze myśli?
– Nie jesteś głodna? Poproszę gospodynię, żeby…
– Nie trzeba. Nie jestem głodna, tylko trochę zmęczona podróżą. Pójdę na górę, bo inaczej padnę tutaj i zasnę na podłodze. Dziękuję za przysłanie limuzyny na lotnisko. I za wszystko.
Wspięła się na palce, lekko pocałowała go w policzek. Jej włosy pachniały truskawkami.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Kule wpijały mu się w pachy. Nie znosił ich. – Aha, jeśli mogę ci coś zasugerować, to najlepszy widok na ocean jest z sypialni na końcu korytarza na prawo od schodów. Tutejsze zachody słońca nie mają sobie równych.
– Wezmę to pod uwagę – obiecała z wymuszonym uśmiechem.
Nie dał się nabrać. Podkrążone oczy i blada cera zdradzały, co przeżywa. Doskonale ją rozumiał. Z doświadczenia wiedział, jak rozpacz wzbiera w człowieku, nie daje oddychać, dusi. I wiedział, że Holcombowie mają swoją dumę. Tylko drań zostawiłby Holcombównę przed ołtarzem. Tylko kompletny cymbał.
Jessica posłuchała rady Zane’a i zajęła pokój gościnny w końcu korytarza. Nie tyle z powodu wspaniałych zachodów słońca, które tak zachwalał, lecz aby nie wchodzić mu w drogę. Prywatność to luksus, który ostatnio nauczyła się cenić. Miała ochotę rzucić się na łóżko i zalać łzami, jednak nie uległa pokusie.
Dość użalania się nad sobą. Nie ją jedną narzeczony porzucił przed ołtarzem. Dała się nabrać mężczyźnie, którego kochała i darzyła zaufaniem. Była tak pewna jego uczuć, że nie zwracała uwagi na niepokojące sygnały. Teraz dopiero widziała je z krystaliczną wyrazistością.
Szybko rozpakowała walizkę i ułożyła rzeczy w eleganckiej komodzie z jasnego drewna. Na dżinsy, szorty, kostiumy kąpielowe i bieliznę wystarczyły dwie z dziewięciu szuflad. Sukienki powiesiła w szafie, a właściwie garderobie rozmiarami dorównującej klasie w szkole, w której uczyła w Beckon. Były tu szuflady z cedrowego drewna, stojaki na buty i wieszaki obciągnięte jedwabiem. Jej sukienki, tenisówki, dwie pary klapek, jedna na płaskich, druga na wysokich obcasach, zajęły tylko niewielki ułamek przestrzeni.
Skończywszy rozpakowywanie, spojrzała w okno i z jej ust wyrwał się okrzyk zachwytu. Na horyzoncie bezkresny ocean stykał się z rozświetlonym słońcem niebem.
Nagle ogarnęło ją przemożne uczucie żalu i straty. Zadrżała, jak gdyby smagnięta lodowatą zimową wichurą.
Dlaczego teraz? Dlaczego nie może rozkoszować się otaczającym pięknem?
Nic nie jest piękne. Straciła siostrę, jej nienarodzone dziecko, a teraz narzeczonego.
– Nie zechciałabyś wyjść na balkon?
Zaskoczona odwróciła się na pięcie i zobaczyła w progu Mariah, około czterdziestoletnią asystentkę Zane’a. Mariah zaczęła pracować dla Zane’a jeszcze przed jego ślubem z Janie. Jessica kilkakrotnie ją spotkała.
– Och, witaj – odparła i spojrzała na drzwi umieszczone na końcu zajmującego ścianę okna. – Może później?
– Musisz być zmęczona po tak długim locie – rzekła Mariah. – Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
– Nie, dziękuję. Już się rozpakowałam. Prysznic i drzemka postawią mnie na nogi.
Mariah uśmiechnęła się.
– Ja już wychodzę, ale pani Lopez zostaje. Gdybyś czegoś potrzebowała, zwróć się do niej.
– Dziękuję… Dam sobie radę.
– Zane będzie chciał zjeść z tobą kolację. Zawsze jada tuż przed zachodem słońca. Ale jeśli zgłodniejesz wcześniej, dostosuje się do ciebie.
– Zachód słońca jest okej.
Mariah przyjrzała się jej uważnie, ale życzliwie.
– Jesteś trochę podobna do Janie.
– Wątpię. Janie była piękna.
– Ja widzę podobieństwo. Nie obraź się, jak powiem, że masz takie same melancholijne oczy i piękną cerę.
– Dziękuję za komplement. – Jessica wiedziała, że jest upiornie blada, a na nosie ma piegi. Dokładnie dziesięć, ale skórę rzeczywiście miała gładką. – Ja… nie chcę sprawiać Zane’owi kłopotu. Przyjechałam, bo trudno było przekonać mamę, że to nie najlepszy pomysł. Nie chcę przysparzać jej zmartwień. Dość już przeżyła.
– Rozumiem. Mam nadzieję, że twój pobyt tutaj dobrze zrobi również Zane’owi. W końcu musi wyciągnąć głowę z piasku.
Co za dziwne stwierdzenie. Jessica zmrużyła oczy, starając się zrozumieć, o co chodzi Mariah.
– Już od pewnego czasu nie jest sobą – ciągnęła asystentka. Jessica doceniła jej takt.
– Domyślam się – rzekła. – Stracił rodzinę. My też. – Strasznie tęskniła za Janie. Życie bywa okrutne.
Mariah kiwnęła głową.
– Wam obojgu dobrze zrobi towarzystwo kogoś z rodziny.
Jessica miała co do tego wątpliwości. Wiedziała, że dla Zane’a będzie solą w oku. Komplikacją. Zostanie tu trochę, nawdycha się świeżego powietrza i wróci do domu wypić piwo, którego sobie nawarzyła. Uciekła z Teksasu, bo czuła się upokorzona i skrzywdzona. Ale kiedyś przecież musi wrócić. Nie chciała teraz o tym myśleć.
– Może – mruknęła.
– Miłego wieczoru.
– Dziękuję. Nawzajem.
Po wyjściu Mariah Jessica weszła do łazienki i kolejny raz oniemiała. Pokój kąpielowy był wyposażony w telewizor, ogromną owalną wannę z hydromasażem i dużą kabinę prysznicową z trzema głowicami sterowanymi komputerowo. Mogła zaprogramować czas, temperaturę, siłę strumienia i Bóg wie co jeszcze.
Nacisnęła kilka przycisków i z góry popłynęła woda. Jessica uśmiechnęła się. Spodobała się jej ta nowa zabawka. Zrzuciła z siebie ubranie, otworzyła drzwi z tafli szkła i weszła do kabiny. Było cudownie. Dwa parujące strumienie tryskały z boku, trzeci rytmicznie pulsował. Obracała się w koło, czując, jak ustępuje napięcie zmagazynowane w kościach i mięśniach. Zdążyła się namydlić, nałożyć szampon na włosy, spłukać ciało.
W pewnej chwili, jak na jej gust stanowczo za szybko, woda przestała płynąć. Prysznic wyłączył się automatycznie.
Po kąpieli włożyła jasnobrązowe szorty do pół uda i czekoladową bluzeczkę na ramiączkach. Miała nadzieję, że w domu Zane’a nie obowiązują oficjalne stroje do kolacji. Nie przywiozła niczego odpowiedniego.
Wysuszyła włosy, związała je w koński ogon, nad czołem zostawiła kilka pasemek. Chęć, aby się zdrzemnąć, minęła. Teraz czuła się naładowana energią. Wiedziała, że senność wywołana różnicą stref czasowych i tak ją dopadnie, lecz w tej chwili piaszczysta plaża przed domem wydawała się bardziej kusząca niż łóżko. Wsunęła stopy w klapki i zeszła na dół.
Na schodach otoczyły ją smakowite wonie, więc pierwsze kroki skierowała tam, skąd dochodziły. W imponującej kuchni królowała kobieta ubrana w fartuch.
– Hola. Panna Holcomb? – Pani Lopez powitała Jessicę.
– Tak. Jessica.
– Hola, Jessica. Lubisz enchilady?
Urodzona w Teksasie Jessica uwielbiała wszelkie meksykańskie potrawy.
– Jasne. Pachną smakowicie.
Gospodyni schyliła się, otworzyła drzwiczki piecyka. Stalowa kratka wysunęła się automatycznie.
– Za pół godziny będą gotowe. Może naszykuję drinka? Albo jakąś przekąskę?
– Nie, dziękuję. Zaczekam na Zane’a. Miło mi było panią poznać. Przejdę się i…
– Psiakrew! – zagrzmiało w całym domu.
Jessica zamarła.
Pani Lopez uśmiechnęła się i pokiwała głową.
– Pan Zane ma kłopoty z ubieraniem się, ale nie pozwala sobie pomóc. Nie jest łatwym pacjentem.
Jessica również się uśmiechnęła.
– Aha. Teraz rozumiem. – Przypomniała sobie, że Zane przywitał ją w dżinsach i sportowej koszuli. Czyżby przebierał się do kolacji? – Mam się przebrać?
– Nie, nie – uspokoiła ją pani Lopez. – Pan Zane wylał sobie mrożoną herbatę na koszulę. Bardzo ładnie jest pani ubrana.
– Dziękuję.
Odetchnęła z ulgą. Pakując się, nie myślała o elegancji. Bardziej zależało jej na tym, aby po prostu oderwać się od problemów i odzyskać równowagę psychiczną.
– Przejdę się, ale wrócę na czas. Do zobaczenia.
Gospodyni kiwnęła głową i zajęła się piecykiem. Jessica wyszła na taras i po schodkach zbiegła na rozgrzany piasek.
W Teksasie nie ma jezior ani rzek, których wody błyszczą w słońcu, a wiejący znad nich łagodny wiatr muska włosy i pozostawia na wargach smak soli morskiej. Jessica powoli szła po mokrym piasku. Kolejne fale natychmiast zmywały ślady jej stóp. Słońce, już nisko nad horyzontem, przyjemnie grzało. Z prawej strony ciągnęły się okazałe nadbrzeżne rezydencje, każda inna.
Przyglądając się im, nie zauważyła biegnącego z naprzeciwka mężczyzny, który raptownie zatrzymał się tuż przed nią.
– Cześć. – Zziajany nieznajomy odezwał się pierwszy.
– Cześć. – Jessica natychmiast rozpoznała w nim jednego z najsławniejszych gwiazdorów filmowych na świecie, Dylana McKaya.
– Sekundę… – Aktor zgiął się wpół, dłonie oparł na kolanach, usiłował złapać oddech. – Sekundę… – Po chwili wyprostował się i posłał jej uwodzicielski uśmiech. – Dzięki.
– Za co? – zapytała zdziwiona.
– Za to, że tu jesteś. Dzięki tobie mam pretekst, żeby się zatrzymać. – Zaśmiał się, odsłaniając białe zęby.
– Przecież zawsze możesz się zatrzymać, kiedy tylko zechcesz – odparła równie bezpośrednio.
Dylan pokręcił głową.
– Nie, nie. Codziennie muszę przebiec dziesięć mil. Przygotowuję się do roli członka plutonu Navy SEAL.
– Ile już przebiegłeś?
– Osiem.
– Nieźle. – Jego zbolała mina świadczyła, że nie stosuje wobec siebie taryfy ulgowej. – Niewielu ludzi potrafi przebiec osiem mil jednym ciągiem.
Dylan wyraźnie się rozpromienił.
– Przepraszam, nie przedstawiłem się… Dylan. – Wyciągnął do niej rękę. Uścisk dłoni miał krótki, zdecydowany.
– Jessica.
– Jesteśmy sąsiadami? – zapytał. – Mieszkam tam. – Ruchem głowy wskazał dwupiętrową willę.
– Przyjechałam z krótką wizytą do Zane’a Williamsa. – Dylan uniósł brwi, w jego oczach pojawił się błysk zainteresowania. – Należymy do… rodziny – wyjaśniła.
– Znam Zane’a. W porządku facet.
– Zgadzam się. Moja siostra… Był mężem Janie.
Chwilę trwało, zanim Dylan skojarzył, o czym mówi.
– Przykro mi z powodu tej tragedii.
– Dziękuję.
– No, chyba ochłonąłem. Dzięki tobie. Jeszcze dwie mile. Miło było cię poznać. Pozdrów ode mnie Zane’a. – Odwrócił się i ruszył przed siebie, z początku lekkim truchtem, potem już pełnym biegiem.
W pogodnym nastroju wróciła do domu. Może przyjazd tutaj wcale nie był takim złym pomysłem?
Zobaczyła Zane’a opartego o balustradę tarasu i pomachała mu ręką. Czyżby ją śledził? Poczuła się lekko zażenowana. Nie należała do dziewczyn chodzących na plażę, aby podrywać facetów. Z powodu pełnych kształtów nie nosiła bikini, a jej blada cera dała się porównać tylko z korą brzozy albo skórką miodowego melona.
Zauważyła, że Zane włożył koszulę w hawajskie wzory. Nigdy nie widziała go ubranego tak swobodnie i jednocześnie tak bardzo wewnętrznie spiętego.
– Udany spacer? – zapytał, zdejmując okulary.
– Bardziej niż przechadzka do Cinema Palace w Beckon.
Roześmiał się.
– Masz rację. Wieki nie myślałem o Cinema Palace. – Głos zrobił mu się chropawy, jak gdyby walczył ze wzruszeniem. To tam poznał Janie i zakochał się w niej.
– Spotkałam jednego z twoich sąsiadów.
– Twoja rozanielona mina świadczy o tym, że to był Dylan. Zawsze o tej porze tędy biega.
– Wcale nie jestem rozanielona – żachnęła się Jessica.
– Nie ma w tym nic dziwnego. Kobiety tak na niego reagują.
– Nie jestem ko… Na miłość boską – zirytowała się – nie wzdycham do gwiazdorów filmowych.
Zane Williams sam był gwiazdą. Wysoki brunet o wyrazistych rysach przyciągał spojrzenia. Tabloidy przedstawiały go jako wdowca, który potrzebuje miłości, jednak traktowały go zaskakująco łagodnie.
Zane nie ciągnął tematu. Wskazał nakryty do kolacji stół i zapytał:
– Możemy zjeść tutaj?
– Oczywiście – odparła. – Mam nadzieję, że nie sprawiam ci kłopotu. Nie musisz mnie zabawiać.
– To żaden kłopot. Zazwyczaj jem kolację na tarasie. Nie cierpię ciągłego siedzenia w domu. Ale jeszcze tylko tydzień i zdejmą mi te kajdany. – Podniósł rękę z unieruchomionym nadgarstkiem.
– Och, świetna wiadomość. Co będziesz wtedy robił?
Zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Czeka mnie rehabilitacja. Zajmę się też restauracją. – Zmarszczył czoło. – Trasa koncertowa zostanie wznowiona dopiero gdzieś we wrześniu. Może.
Nie dopytywała się, co znaczy owo „może”. Zane przykuśtykał do stołu, oparł kulę o blat i z galanterią odsunął dla Jessiki krzesło. Dopiero gdy usiadła, zajął swoje miejsce. I wtedy, jak na dane hasło, pojawiła się pani Lopez z półmiskami. Postawiła je na stole, potem poinformowała:
– Zrobiłam dzbanek margarity. Ale może wolicie mrożoną herbatę albo wodę?
– Jessico? – Zane pytająco spojrzał na gościa.
– Margarita jest pyszna.
Po minucie dzbanek z margaritą i dwa szerokie kieliszki stały na stole. Jedzenie było wyborne i Jessica w mgnieniu oka spałaszowała swoją porcję.
– Nie wiedziałam, że jestem aż tak głodna – przyznała i sięgnęła po drugi kieliszek margarity. – Ani tak spragniona.
– Więc jakie masz teraz plany? – zapytał Zane.
– Włóczyć się po plaży, popracować nad opalenizną i nie wchodzić ci w drogę. To nie powinno być trudne, bo posiadłość jest ogromna.
– Nie musisz trzymać się ode mnie z daleka. Ale rób, na co masz ochotę. W garażu stoją dwa samochody. Korzystaj z nich. Ja nie mogę prowadzić.
– To jak w takim razie poruszasz się po mieście?
– Kiedy muszę gdzieś pojechać, Mariah służy mi za kierowcę.
Tymczasem pani Lopez sprzątnęła naczynia, jednak dzbanek z margaritą zostawiła.
– Dziękuję. Miłego wieczoru – życzył jej Zane. – Do jutra.
– Dobrej nocy.
– Dziękuję za pyszne enchilady – wtrąciła Jessica.
Kiedy zostali sami, Zane wskazał kieliszek Jessiki.
– Ile możesz tego wypić?
– Nie wiem. Dlaczego pytasz?
Puścił do niej oko.
– Bo jeśli padniesz, nie będę w stanie zanieść cię do pokoju.
Natychmiast wyobraziła sobie Zane’a niosącego ją na górę. Przy nim czuła się bezpieczna. Szczerze go lubiła i nie obwiniała za śmierć Janie. Nie mógł wiedzieć o źle wykonanej instalacji elektrycznej. Nie mógł przewidzieć, że wybuchnie pożar, w którym jego żona zginie. Janie na pewno nie chciałaby, aby do końca życia dręczyły go wyrzuty sumienia.
– Szanse są wyrównane. Jeśli ty padniesz, ja na pewno cię nie udźwignę. – Wypiła łyk margarity. Jak dobrze, pomyślała. Była w coraz lepszym nastroju.
Zane uśmiechnął się.
– Podoba mi się pani poczucie humoru, panno Holcomb – stwierdził.
– Uhm. I pomyśleć, że mogłabym być teraz panią Monahan. Dzięki Bogu nie jestem.
– Dupek z niego.
– Dziękuję, że tak o nim mówisz. Omamił mnie. Do ostatniej chwili, do momentu, kiedy wkładałam welon ślubny, byłam pewna, że wiem, jaka przyszłość mnie czeka. Wierzyłam, że zaraz poślubię człowieka, z którym łączy mnie silna więź. Jest dyrektorem szkoły średniej, ja uczę w szkole podstawowej. Oboje kochamy swój zawód. Zanim zaczęliśmy się spotykać, miał za sobą serię nieudanych związków, ale ja byłam tak zaślepiona, że nie dostrzegłam powtarzającego się wzorca. Poświęciłam facetowi trzy lata życia, bo byłam pewna, że się zmienił, że ze mną zostanie. Ale on oszukiwał i siebie, i mnie.
Tequila rozwiązała jej język. Zwierzanie się przynosiło ulgę.
– Moja przyjaciółka, Sally, powiedziała, że po ślubie, który się nie odbył, Steven szukał pocieszenia u jednej z byłych dziewczyn. Potrafisz to sobie wyobrazić?
– Nie. Powinien na kolanach błagać cię o wybaczenie. Ale pod jednym względem zachował się przyzwoicie. Nie poślubił cię i nie zmarnował ci życia. Przykro mi to mówić, ale bez niego będziesz szczęśliwsza. On na ciebie nie zasługuje. Teraz cierpisz i ja to rozumiem. Podejrzewam, że wciąż go kochasz.
– Nie. – Podniosła kieliszek i wypiła duży haust. – Nienawidzę go.
Zane spojrzał na nią łagodnie.
– W porządku. Nienawidzisz. Wyrzuciłaś go ze swojego życia.
Podparła dłońmi podbródek. Ocean był teraz czarny jak smoła, niebo rozświetlały tylko nieliczne gwiazdy, księżyc skrył się za chmurą.
– Pragnęłam… – zaczęła – pragnęłam tego, co mieliście ty i Janie. Takiej samej miłości.
Boże! Przeraziła się, słysząc własne słowa. Szybko przeniosła wzrok na Zane’a. Patrzył w dal.
– Tak. Nasze uczucie było czymś wyjątkowym.
– Przepraszam, że o tym wspomniałam.
– Nie przepraszaj. Jesteś siostrą Janie. Masz takie samo prawo mówić o niej jak ja.
– Brakuje mi jej. – Jej oczy wypełniły się łzami.
– Mnie również.
Jessica westchnęła. Mimowolnie wprowadziła do rozmowy smutny nastrój. Najwyższa pora iść spać. Zmusiła się do uśmiechu.
– Było miło. Dziękuję. – Usiłowała się podnieść, lecz nagle zakręciło jej się w głowie. Chwyciła się stołu, aby nie stracić równowagi. – Zane?
– Aha. Margarita? – Jessica zachichotała. – Stój spokojnie. Nie ruszaj się.
– Spróbuję…
Zane wstał, włożył kulę pod pachę i kuśtykając, podszedł do niej.
– Pomogę ci.
– Przecież mówiłeś, że nie dasz rady. – Znowu zachichotała.
Zane otoczył ją ramieniem.
– Już. Trzymam cię. Będziesz moją drugą kulą. Oprzesz się na mnie, a ja na tobie. Tylko powoli…
– Dokąd mnie prowadzisz?
– Do łóżka.
Oparła głowę na ramieniu Zane’a. On się mną zaopiekuje, pomyślała.
– Spróbuj zrobić krok. Świetnie. Teraz następny…
Spuściła głowę i skoncentrowała uwagę na stopach. Jedna, druga. Jedna, druga. Nagle rozbłysło światło.
– Co to?
– Automat. Weszliśmy do domu.
– To dobrze, prawda? Za chwilę będę w łóżku. – W całym ciele poczuła rozkoszne ciepełko.
– Ale nie na górze, bo tam nigdy nie dotrzemy. Położysz się w mojej sypialni.
Nie mogła się doczekać momentu, kiedy przyłoży głowę do poduszki. Obojętne gdzie.
Po chwili weszli do pokoju. Światło księżyca padało prosto na łóżko.
– Udało się – stwierdził Zane. Był zdyszany, jego głos nabrał dziwnego brzmienia. – Dziś będziesz spała tutaj.
Posadził Jessicę na łóżku. Zakołysała się na boki. Usiadł obok niej, przytrzymał.
– Dobrze się czujesz?
Nie. Poczekała, aż pokój przestanie jej falować przed oczami i dopiero wtedy odpowiedziała:
– Chyba tak.
– To dobrze.
Robiła sobie wyrzuty. Już sprawia kłopot. Nie powinna pić drugiego kieliszka margarity. Zane ją uprzedzał, że tequila i zmęczenie długim lotem stanowią niebezpieczną mieszankę.
– Przepraszam.
– Niepotrzebnie – odparł.
Ale ona wiedziała, że potrzebnie. Ogarnęła ją przemożna chęć podziękowania mu za wszystko, co dla niej robi. Wysunęła wargi, przechyliła się w jego stronę, lecz zamiast w policzek trafiła w usta. Wargi Zane’a smakowały tequilą i oceanem, wywołując rozkoszne doznania.
– Dziękuję – szepnęła.
Poczuła, jak Zane obejmuje ją, delikatnie kładzie na łóżku i nakrywa jedwabnym prześcieradłem.
– Proszę – odpowiedział również szeptem.
Tytuł oryginału: Her Forbidden Cowboy
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2015
Redaktor serii: Ewa Godycka
Korekta: Urszula Gołębiewska
© 2015 by Charlene Swink
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2017
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-2821-3
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.