Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Romans historyczny, wiek XIX.
Hrabia Walerian Orłowski jest od wielu lat jest zakochany w baronównie Angelice Dulskiej, która wciąż wodzi go za nos. Na pewnym balu, ten zakochany desperat wpada na pomysł, który ma w końcu pomóc mu obnażyć uczucia ukochanej. Jego ofiarą pada panna Róża Najman, córka chłopskiego dorobkiewicza, znawczyni jeździectwa i hodowli koni.
Niewinna i przestraszona istotka znalazła się na balu na własne życzenie, jednak czując się tam źle, postanawia natychmiast opuścić to pełne ludzi miejsce. Wtedy na jej drodze staje hrabia! Dziewczyna wylewa wino na jego garnitur, sama kalecząc swoją dłoń podczas upadku. Mężczyzna, którego wolałaby na swojej drodze nie spotkać, opiekuje się nią.
Konsekwencje?
Hrabia wpada na pomysł, żeby wzbudzić zazdrość w ukochanej, wykorzystując do tego pannę Najman. Baronówna wydaje się być o nią zazdrosna, więc mężczyzna rusza śladem swojej ofiary, aby czym prędzej wykorzystać ją do swoich celów. Nieświadoma tego, Róża Najman, ma zagrać główną rolę w spektaklu jego życia.
Pech Waleriana będzie polegał na tym, że nagle zorientuje się, że obydwie damy są mu bliskie. Którą z nich wybierze? Dumną Angelikę czy skromną Różę?
WALERIAN I RÓŻA jest dla Ciebie, jeśli nie lubisz dat, niepotrzebnych faktów historycznych czy polityki, które mogą czynić książkę ciężką w odbiorze. Ten lekki romans posiada dwie części: Żona Waleriana i Pokuta Waleriana, które zawarte są w jednym ebooku. Spodziewaj się sporej dawki emocji, nagłych zwrotów akcji, wciągającej lektury.
Odwiedź stronę autorską www.ecl-pisarka.pl
Książkę zakupisz w druku na życzenie:
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 764
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Walerian i Róża
Ewelina C. Lisowska
Walerian i Róża
Ewelina C. Lisowska
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Książka chroniona jest prawem autorski na mocy ustawy o prawie autorskim (Dz.U. 1994 Nr 24 poz. 83). Zabrania się kopiowania, udostępniania i publikacji fragmentów książki w Internecie bez zgody autorki.
Walerian i Róża
Ewelina C. Lisowska
Wydanie 1
Rajcza 2021
Okładka
Ewelina C. Lisowska
Opracowanie graficzne i techniczne
Ewelina C. Lisowska
ISBN 978-83-958780-2-2
Wydawnictwo Romanse
Rajcza 498B, 34-370 Rajcza
www.ecl-pisarka.pl
.
„Powinnyśmy się trzymać z daleka od idealnych paniczyków z górą pieniędzy, pałacami i całą masą wielbicielek!”
Pierwsze od pięciu lat, prawdziwe wakacje panna Róża Najman miała spędzić z przyjaciółką w mieście. Była to zasługa jej rówieśniczki, Krystyny Podreckiej. Dziewczynie udało się uprosić pana Najmana, aby w końcu pozwolił swojej dwudziestodwuletniej córce należycie odpocząć. Lecz Róża zaledwie wczoraj przyjechała do miasta, a już miała ochotę z niego uciekać.
W tej chwili żałowała tego, że nie została w domu, na swojej wsi, wśród znajomych jej osób… To był jej pierwszy bal. Bal życia, na którym czuła się niczym ryba wyciągnięta z wody. Jej rozbiegane oczy skakały raz po raz i chwytały w locie nieznane twarze kobiet oraz mężczyzn, którzy obrzucali ją zagadkowymi spojrzeniami, jakby dziwili się, że ktoś taki jak ona został wpuszczony do tak zacnego grona. Duma w postawie dam, stroje o jakich nigdy nie śmiała nawet marzyć… Czuła się taka malutka i nic nieznacząca. Na szczęście miała u swojego boku przyjaciółkę. Krystyna o wiele lepiej radziła sobie w tym morzu perfum, szeleszczących tkanin i migocących klejnotów. Róży wydawały się one zbędnym przepychem. I pewnie panna Najman uciekłaby niezwłocznie spod gradobicia ludzkich spojrzeń, gdyby nie wspomnienie pewnej staruszki. Ciocia Krysi była taka samotna i stęskniona obecności drugiego człowieka, że nie miała serca pozostawiać biedulki w potrzebie. Jeśli zadecydowałaby się na wyjazd, Krysia musiałaby opuścić starowinkę, aby nie pozostawić przyjaciółki samej w podróży.
Spojrzała w dół na swoją skromną sukienczynę w kolorze ecru, ozdobioną deseniem w kształcie malusich, czerwonych różyczek i ze strachem stwierdziła, że jej sukienka w tym otoczeniu, pośród tych dystyngowanych osób wygląda bardzo ubogo. Jakby przybyła tutaj z innego świata.
– Nie przejmuj się już tym tak bardzo! – powiedziała do niej Krysia, która była szczęśliwą posiadaczką cudnej, czerwonej kreacji ozdobionej czarnymi koronkami. Róża spojrzała w górę, ku ciemnym lokom swojej rówieśniczki i zarazem sąsiadki i poczuła się malutka. Obydwie przecież były tego samego wzrostu! Zrozumiała tę różnicę dopiero wtedy, gdy na jej stopach ujrzała buty na obcasie, na które Róży nie było stać.
– Łatwo ci powiedzieć. Patrz, jak ja wyglądam?! – szepnęła panna Najman do ucha towarzyszki, gdy razem stanęły na przeciwko lustra w jednym z obszernych pomieszczeń.
Miała ciemne włosy upięte w kok, przyozdobione białą różą – jedyną ozdobą, na jaką mogła sobie pozwolić. Spojrzała w swoje przestraszone, brązowe oczy i niemal ich nie poznała. Była mizerna, miała podkrążone oczy i bladą cerę. Tak dawno nie patrzyła na swoje odbicie. Zwyczajnie nie miała na to ani czasu, ani siły.
– Wyglądasz całkiem dobrze, zapewniam cię – skłamała panna Podrecka, która bardzo martwiła się o przyjaciółkę. Najman zarzucał swoją córkę pracą ponad jej siły.
Podczas gdy przyjaciółki przechadzały się po sali pełnej ludzi, ktoś przyglądał im się z daleka. Wielki pan, hrabia Walerian Orłowski patrzył dość krytycznym okiem w kierunku obydwu dziewcząt. Widział je po raz pierwszy i musiał przyznać, że nie wywarły na nim dobrego wrażenia, a szczególnie niższa z nich. Wydała się mu jakaś zagubiona, a poza tym wyglądała na zabiedzoną. Postawił kieliszek na tacy przechodzącego obok służącego, po czym zbliżył się w kierunku swoich znajomych. Zatrzymał się centralnie na wprost lustra, przed którym stały te: „Podstarzałe panny ze wsi” – jak je nazwał w myślach.
Jej skromne oczy ujrzały w lustrze kuszące oblicze przystojnego, jasnowłosego gentelmana o ciemnoniebieskich oczach i uwodzicielskim uśmiechu, mierzącego około sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Przy tym wszystkim jego smukła sylwetka, niepozbawiona męskiego szyku i gestów, odznaczała się pewnością siebie. Takich mężczyzn obawiała się najbardziej. „Jest zbyt idealny! Najlepiej będzie zejść mu z drogi i trzymać się od niego z daleka!” Odwróciła się powoli, po czym spojrzała na niego przez ramię, niczym przestraszona kurka chowająca się przed lisem. Ich oczy spotkały się. Mężczyzna uśmiechnął się do niej jednostronnie. „O nie! Zobaczył mnie! I ta kpina w jego oczach!” Speszona faktem, że została zauważona, natychmiast odwróciła głowę.
– Kto to jest? – spanikowana zapytała swoją towarzyszkę. Dziewczyna poprawiała włosy i również ukradkiem przyjrzała się nieznajomemu.
– To gwiazda wieczoru: Walerian Orłowski… hrabia – dodała po chwili. – Przystojny, ale zadufany w sobie. Zakochany po same uszy w baronównie Angelice Dulskiej. O! Właśnie nadchodzi. – Spojrzała w prawo, ku wejściu.
Róża zobaczyła anielską piękność o ślicznie rzeźbionej sylwetce, mierzącej mniej niż sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Brunetka o uwodzicielskim, namiętnym spojrzeniu, przechadzała się między ludźmi niczym królowa pośród służby, która miała obowiązek oddawania jej czci. Przepełniona po same brzegi dumą i pewnością siebie, skierowała swoje oczy ku Walerianowi i poruszając się z gracją, podążyła w jego kierunku.
Gdy wyniosłe spojrzenie damy na chwilkę skierowało się w stronę panienki Najman, dziewczyna poczuła, że musi czym prędzej znaleźć się poza zasięgiem tej piękności i jej adoratora.
– Chodźmy stąd.
Pociągnęła przyjaciółkę za rękę. Ta niechętnie opuściła salę z litości nad wystraszoną wieśniaczką. „Jakaż ona nieobyta, aż żal patrzeć! Muszę ją jakoś zaznajomić z otoczeniem. Tylko jak?”
Gdy znalazła się poza zasięgiem oczu Waleriana oraz jego ukochanej, od razu zaczęła oddychać swobodniej. Niestety, jak się okazało kilka sekund później, dziewczyna wpadła z deszczu pod rynnę, bo panna Podrecka spotkała znajomych. Dziewczyna zaczęła z nimi żywo rozmawiać i przestała zwracać uwagę na swoją towarzyszkę. To było kilka małżeńskich par składających się z osób w ich wieku. Krysia znała ich od dziecka, w końcu spędziła swoje dzieciństwo w mieście, podobnie jak ta pewna siebie gromadka sześciu osób, które jedynie zerkały w stronę nowopoznanej, jakby była nieistotnym elementem wystroju tego zacnego wnętrza. Wszyscy wysławiali się w tak górnolotny sposób, że wiejskiej dziewczynie zrobiło się wstyd, że sama nie potrafi tak mówić, i tak się zachowywać…
Stała na boku i nie brała udziału w rozmowie. Starała się nie przeszkadzać dobrym znajomym, którzy spotkali się po latach. Nagle poczuła, że znów zaczyna się dusić. To towarzystwo jej nie odpowiadało, wolała wieś i spokój! „Po co ja tutaj w ogóle przyszłam?! Powinnam była zostać w domu na wsi! Albo choć w mieszkanku starszej pani, która przecież tak bardzo potrzebowała obecności drugiego człowieka! A teraz… wychodzę!”
– Przepraszam Krysiu, ale muszę na chwilę wyjść. – Nie zaczekała na odpowiedź, tylko prędko ruszyła na oślep niczym spłoszony, dziki koń.
Pech chciał, że kilka kroków dalej na jej drodze stanął nagle Walerian Orłowski. Wpadając na niego, wylała na jego garnitur kieliszek wina, po czym lądując na podłodze, stłukła to, co miała w ręku… Szkło skaleczyło jej dłoń. Nagle poczuła, że ktoś pomaga jej wstać, a następnie odwraca w swoją stronę. Stanęła oko w oko z hrabią i przeraziła się tej niepowołanej bliskości.
„O nie, tylko nie on!”
– Nic się panience nie stało?! – zapytał zaniepokojony. Jego zatroskana twarz wyglądała teraz jeszcze piękniej niż wtedy, gdy spojrzała na niego po raz pierwszy. Nie miał już na twarzy tego dziwnego kpiarskiego grymasu, a jedynie błysk w oczach, który na chwilę zniewolił jej całe istnienie.
– Nie, proszę pana… – prawie wyszeptała. Spojrzała na swoją zakrwawioną rękawiczkę. Niestety i on ją dostrzegł!
– A jednak! Proszę mi to pokazać! – Już zabierał się do ściągania jej rękawiczki, gdy zobaczył, że dziewczyna mdleje. Złapał ją w swoje objęcia i natychmiast wyniósł z dusznej sali.
„No to się pięknie urządziłem! Mogłem uważać! A teraz niosę w rękach ranną kobietę!” – pomyślał wściekły na samego siebie. Wniósł dziewczynę do jednego z pustych pokoi pałacu i położył ją na sofie. W świetle Księżyca wyglądała jak zjawa. Dotknął jej czoła, po czym znów skierował uwagę na jej zakrwawioną dłoń. „Najpierw muszę ją ocucić! Tylko jak?”
Wtem do pokoju weszła Krystyna. Widziała zaistniałą sytuację, więc pognała za hrabią i omdlałą przyjaciółką.
– Ojej! Co jej się stało? – Podeszła powoli, przestraszona zaistniałą sytuacją. – Odwróciłam się tylko na chwilę…
– Wpadła na mnie i… Oj! Nieważne! Trzeba jej pomóc – mówił zdenerwowany. Nie potrafił zdecydować się, co uczynić najpierw: cucić pannę czy zatamować krwawienie. Zapalił lamkę naftową i przyjrzał się jej jeszcze raz. „Nie jest brzydka, tylko bardzo zniszczona… może chorobą?”
W tej chwili jej oczy otworzyły się.
Ujrzała jego twarz blisko siebie, choć tak bardzo chciała tego uniknąć. Przestraszona i onieśmielona jego obecnością – powoli usiadła na sofie.
– Co mi się stało? – zapytała przyjaciółkę. Jak ognia unikała wzroku nieznajomego, który przysiadł tuż obok niej.
– Skaleczyła się panienka, trzeba to opatrzyć. – Ujął jej dłoń, szykując się do ściągnięcia białej rękawiczki.
– Nie! – zaprotestowała stanowczo, zabierając mu ją sprzed nosa. Gdyby nie to, że wciąż kręciło się jej w głowie, niezwłocznie dałaby nogę, byle tylko przed nim uciec! Gdy jechała do miasta, obiecała sobie, że nie ściągnie rękawiczek. Nie chciała, aby ktoś poznał jej tajemnicę, a już na pewno nie ktoś taki, jak ten idealny hrabia. – Ja sama się opatrzę! I przepraszam za to, że wylałam na pana wino! – zmieniła temat, choć ręka nieznośnie pulsowała i bolała. – Proszę przesłać rachunek z pralni do pani Sławomiry Mirskiej na Akacjową 13, na nazwisko: Róża Najman. Pokryję wszelkie koszty.
– Proszę sobie tym teraz głowy nie zawracać, tylko pokazać mi dłoń! – nalegał cierpliwie. Powoli wyciągnął swoje idealnie zadbane, arystokratyczne dłonie w kierunku tajemnicy, którą chciała ukryć przed całym światem.
– Nic mi nie jest! – Poderwała się spłoszona. Czym prędzej opuściła pomieszczenie, które w obecności hrabiego wydało się jej zbyt ciasne i jeszcze bardziej duszne niż wszystkie sale Pałacu Miejskiego razem wzięte. Gdy spieszyła korytarzem prowadzącym na tyły budynku, spotkała jedną z służących obsługujących przyjęcie. – Proszę mnie zaprowadzić do kuchni, muszę przemyć ranę.
– Dobrze panienko!
Wiedziała, że zachowała się niegrzecznie, wychodząc sobie od tak z pomieszczenia, w którym pozostawiła hrabiego oraz swoją przyjaciółkę. Ale w końcu, nie zależało jej na sympatii tego eleganta z wyższej półki. Miała nadzieję, że może wydała się mu na tyle niegrzeczna, że będzie trzymał się od niej z daleka! Nie chciała, żeby łączyła ich jakakolwiek znajomość.
Przysiadła w kącie, aby nie przeszkadzać w pracy osobom obsługującym przyjęcie. Obszerna kuchnia, mimo całego zamieszania jakie w niej panowało, była na tyle duża, aby dziewczyna mogła się w niej schronić i nie zwracać na siebie przesadnie uwagi. Całemu procesowi przygotowywania jedzenia dla gości przewodniczyła starsza kobieta ubrana w stosowny uniform, która wydawała rozkazy, testowała posiłki i desery oraz instruowała służące co i jak trzeba układać. Kilka dziewcząt prędko układało na tacy smakołyki dla gości i rozlewało wino do kieliszków… Była pod wrażeniem, jak sprawnie działała ta machina ludzkich rąk, głosów i przydzielonych ról. Odetchnęła głęboko…
Krysia znalazła ją kilka minut później. Właśnie osuszała dłoń ściereczką podaną jej przez służkę.
– Ale go wystawiłaś do wiatru! Jeszcze żadna kobieta go tak nie potraktowała! Ha ha! – Śmiała się rozbawiona dziewczyna. – Oczywiście przeprosiłam go za ciebie… ale miałam ochotę parsknąć temu zadufańcowi w twarz!
– Nie chcę mieć nic wspólnego z tym człowiekiem! – warknęła Róża.
Walerian, który ruszył w ślad za poszkodowaną, zatrzymał się. Gdy usłyszał rozmowę dziewczyn, stanął tuż przy drzwiach, aby podsłuchiwać. Mimo hałasu, jaki panował w środku, udało się mu złowić kilka smakowitych kąsków, które osłodziły jego męską dumę.
– Dlaczego? Przecież wszystkie kobiety marzą choćby o jednym jego spojrzeniu!? – zabrzmiała ironia Krystyny.
– Lepiej trzymać się z daleka od takich mężczyzn. Jest stanowczo za przystojny, za idealny, a jego maniery są zbyt wygórowane i szlachetne! Powinien mnie ochrzanić za to, że zniszczyłam mu drogi garnitur, a on chciał mnie jeszcze opatrywać! A przecież ty dobrze wiesz, co skrywają moje rękawiczki! – gorączkowała się Róża.
– Wiem.
– Nie chcę przebywać z takimi ludźmi, bo patrząc na mnie, ocenią mnie po wyglądzie… może nawet potraktują ze wstrętem i odrazą – jej głos powoli zaczął się łamać. – Przecież wiem, jak wyglądam.
– Masz rację, Różo. Powinnyśmy się trzymać z daleka od idealnych paniczyków z górą pieniędzy, pałacami i całą masą wielbicielek! Na pewno jest zakochany w sobie i dumny niczym paw!
– Nie znam go i nie chcę go znać… Jest zbyt idealny. Nie wiem, kim jest i niech tak zostanie! Niedługo wrócę na wieś i… o nim zapomnę. A teraz chodźmy do domu! Nie chcę go znów zobaczyć!
– Róża, on ci się szalenie podoba – rozbawiona Krysia wyczuła pismo nosem.
– Oj! Nie śmiałabym nawet spojrzeć na takiego ideała, a co dopiero… – Zaczerwieniła się po sam czubek nosa, odkrywszy to złośliwe ukłucie w sercu. Nakazało jej ono obronić się przed niepowołanym uczuciem, które zaczaiło się w jej myślach.
– Podoba ci się. Współczuję. Jest zakochany po same uszy w baronównie.
– Na szczęście nigdy więcej go nie zobaczę i szybko o nim zapomnę. Niech sobie będzie z tą piękną baronówną, na której nawet mucha nie siada – zażartowała Róża.
– Masz rację! A teraz chodź! Idziemy z tego molocha! Ha, ha, ha!
Walerian, który zachował w głowie każdy fragment tej szczerej, kobiecej rozmowy, czym prędzej odszedł korytarzem w kierunku sali głównej. „Zbyt idealny, zbyt przystojny… dumny…”, „On ci się szalenie podoba”, „nie śmiałabym nawet spojrzeć…”. Śmiał się w duchu z tego, co usłyszał, ale z drugiej strony był poruszony. Nigdy nie sądził, że jakakolwiek kobieta może go osądzić w ten sposób. „I co, u licha, skrywają rękawiczki tej dziewczyny?! Chyba nie jest trędowata?!”
Z mieszanymi uczuciami wszedł do sali, gdzie napotkał zaniepokojone spojrzenie ukochanej. Uwielbiał, gdy patrzyła na niego w ten sposób. Była zazdrosna! Podszedł do niej powoli i po raz pierwszy to jej oczy uciekły spod jego spojrzenia. „BINGO! Mam cię Angeliko! Znalazłem twój słaby punkt!Ale czemu jesteś zazdrosna o taką mizerotę jaką jest tamta?!” Rozmawiał przy niej z wieloma pięknymi kobietami, a ona, zawsze pewna swego, nie robiła sobie z tego zupełnie nic, ale tym razem…
– Walerian, nie znałam cię z tej strony. Wybawiciel dam? – zagadnęła z zaczerwienionymi policzkami, a jej zazwyczaj uwodzicielska barwa głosu przybrała teraz nutkę niepewności.
– Jeszcze wiele o mnie nie wiesz, Angeliko – rzekł tajemniczo. Ujął jej delikatną dłoń i, podniecony bliskością ukochanej, ucałował ją czule. Przeciągnął ten dotyk na tyle długo, aby dać jej do zrozumienia, że jest dla niego klejnotem wartym każdej ceny.
Nagle pomyślał sobie, że jeśli każde spotkanie z tamtą miałoby zaprocentować zazdrością Angeliki, był gotów pojechać choćby na drugi koniec świata za tamtą dziewczyną, aby baronówna podążyła jego śladem!
***
Udał się na Akacjową 13 i zapukał do drzwi niewielkiego domu. Otworzyła mu chuderlawa staruszka w wieku 70 lat.
– Słucham pana? – rzekła trzęsącym się głosem.
– Dzień dobry! Czy mieszka tutaj panna Róża?
– Tak, ale nie ma jej w domu… to znaczy, ona tak w ogóle mieszka na wsi.
– Czy mogłaby pani podać mi jej adres? Muszę nadać pilną pocztę do jej rodziców. Zniszczyła mój garnitur i chciałem wysłać im rachunek – kombinował, ale całkiem dobrze mu szło. Staruszka zniknęła na chwilę, a później zjawiła się z karteczką i dokładnie napisanym adresem zamieszkania Róży Najman.
– Dziękuję przemiłej pani! – odparł, po czym ucałował jej dłoń na pożegnanie.
„Najman… czy to nie ten Najman, który ma hodowlę koni wyścigowych czystej krwi angielskiej w Kobyłkowie?” Miejscowość się zgadzała.
Szedł ulicą i zastanawiał się nad właściwym powodem swojego działania. Nie miał przecież zamiaru wysyłać rodzicom Róży rachunku za pranie. „Pojedziemy tam większą grupą i zatrzymamy się na łąkach blisko posiadłości Najmanów. Może szczęśliwy los sprawi, że w pobliżu zjawi się także panna Najman? Angelika pomyśli, że to nie przypadek, że się tam spotkaliśmy… Będzie zazdrosna! Zrobi się niepewna siebie i zacznie okazywać mi więcej uwagi.” Zazwyczaj flirtowała w jego towarzystwie z innymi mężczyznami i obserwowała jego reakcję. Zawsze ulegał zazdrości, którą w nim wzbudzała, gdy grała niedostępną tylko dla niego. „Głupie, kobiece gierki! Ale teraz czas na to, aby odwrócić role!”
Zadowolony z siebie nagle przypomniał sobie wieści, które dotarły dziś rano do jego uszu. Gdy to wtedy usłyszał, usiadł z wrażenia.
– Twoja dama zaręczyła się jakiś czas temu z księciem! – powiedział jego znajomy. – Przykro mi, stary, ale tej pannie nie wystarczy twój hrabiowski tytuł, ona musi mieć najlepszego w towarzystwie.
Te słowa całkiem go dobiły. Dla Angeliki nie był ideałem… a tamta dziewczyna z balu stwierdziła, że jest „zbyt idealny”, żeby mogła na niego spojrzeć. „Nie rozumiem kobiet!”
„Muszę wzbudzić zazdrość Angeliki, żeby na nowo ją do siebie przyciągnąć! Muszę wzbudzić w niej pożądanie, stać się niedostępnym, nie być na każde skinienie! I zacznę od tego, że pojadę w ślad za Różą, na tą wieś…” – zresztą, miejscowość i tak leżała nieopodal posiadłości Orłowskich! Pomyślał, że zrobi wszystko, nawet zacznie flirtować z tą wiejską dziewuszką, byleby odciągnąć pannę Dulską od księcia! W końcu Róża nie była aż tak nieatrakcyjna, jak się mu wydało w pierwszej chwili, gdy ujrzał jej przestraszone oczy, kiedy spoglądała na niego przez ramię. Żal mu było tak nieurodziwych, biednych panienek, które nie miały przed sobą żadnej przyszłości. Tym razem jednak, jedno z tych pospolitych stworzeń miało zagrać główną rolę w spektaklu jego życia.
„Przede wszystkim dystans!”
Było piękne, letnie, niedzielne popołudnie. Grupa znajomych bawiła się świetnie na pikniku, siedząc tuż pod wielkim, rozłożystym bukiem. Drzewo chroniło przed upalnym słońcem ich delikatne, jasne cery. Towarzystwo składało się z trzech par: jedno młode małżeństwo, kawaler i panna żywo sobą zainteresowani oraz hrabia i baronówna – równie mocno sobą zainteresowani, lecz udający, że nic nie wiedzą o swoim istnieniu. Słodkie uśmieszki, gra spojrzeń, zabawa…
Nagle tą wspaniałą sielankę przerwał zbliżający się tętent kopyt cwałującego konia. Stawał się coraz głośniejszy. Pędził w ich kierunku. Ktoś mknął z całym impetem po polnej drodze, przy której siedzieli. Powodowany ciekawością, hrabia, poderwał się, aby ujrzeć tego szalonego jeźdźca i rumaka, który niewątpliwie musiał być jednym z najszybszych koni w Kobyłkowie. Wyjrzał na drogę. Wierzchowiec, dosiadany przez drobnej budowy jeźdźca, przemknął z niesamowitą prędkością i pozostawił po sobie jedynie tuman kurzu.
– Ojej! – Angelika zakaszlała i pomachała chusteczką przed swoją twarzą. – Mnie się wydawało, czy ten jeździec, to była kobieta?
Te słowa spowodowały natychmiastową reakcję Waleriana. Wskoczył na konia, po czym pomknął za tajemniczym jeźdźcem. „To musi być ona!” Przecież jej dom znajdował się nieopodal. Wybrał to miejsce z myślą, że może uda mu się ją spotkać. Jednak nie spodziewał się tego, że dziewczyna tak błyskawicznie pojawi się i zniknie sprzed jego oczu.
Jego koń był na tyle szybki, że prawie zdołał doścignąć jednego z wyścigowych koni Najmanów… Lecz nie potrafił go dogonić! Walerian jechał za nią ładny kawał drogi. „Kto ją tak goni?! No tak, ja!” Wciąż nie mógł doścignąć mknącego po drodze wierzchowca, więc zaczął krzyczeć za uciekinierką.
– Panno Najman! HALO!!!
Spojrzała przez ramię. Ktoś ją gonił! Zwolniła, po czym wjechała na pole pokryte świeżo skoszoną trawą i wykonała na nim dużą woltę w galopie. Obejrzała się na zdążającego w jej kierunku mężczyznę na białym koniu. „Kto to może być?” Zatrzymała wierzchowca i zaczekała, aż obcy sam do niej podjedzie. W miarę jak się zbliżał, czuła, jak ogarnia ją strach i to nieznośne uczucie, które nakazało jej spuścić wzrok w chwili, gdy ostatecznie go rozpoznała. „Dlaczego?! Przecież mieliśmy się już nigdy więcej nie widzieć!” Gdy dostrzegła wpatrzone w siebie ciemnoniebieskie oczy Waleriana oraz jego jednostronny uśmiech, zdobyła się jedynie na skinienie głową. Miała nadzieję, że już nigdy więcej go nie zobaczy, a teraz wyrósł przed nią niczym spod ziemi.
– Dzień dobry, panno Najman! – Wyszczerzył do niej idealnie proste zęby.
– Dzień dobry! – odpowiedziała grzecznie, po czym ruszyła stępem i zaczęła zataczać koła dookoła hrabiego. Znała górnolotne maniery takich paniczyków. Nie chciała, aby całował jej ręce na powitanie! Rękawiczki, w których dziś czyściła konia, były bardzo brudne, a nie miała zamiaru ich ściągać.
– Znakomity koń! – rzekł mężczyzna i okręcił swojego wierzchowca w miejscu. Chciał przyjrzeć się temu zjawisku dokładniej...
Kobieta w męskim stroju do jazdy konnej – spodnie bryczesy, dopasowana bluzka z kołnierzykiem, kapelusik, spod którego wystawał długi „koński ogon”. Wyglądała całkiem atrakcyjnie. „Nie sądziłem, że kobieta w męskim stroju może być atrakcyjna, a nawet ponętna!” Przełknął ślinę, po czym spojrzał na jej opaloną słońcem twarz. Była umorusana i zakurzona… „A jednak wieśniaczka od A do Z!”
– Dziękuję! Pański też jest niczego sobie – odparła dość oficjalnie. – Piękna budowa, szlachetnie ułożona szyja… – komentowała wygląd ogiera, gdy objeżdżała go dookoła po raz trzeci.
– Może się panienka zatrzymać? Bo kręci mi się w głowie – poprosił trochę zdenerwowany.
– Oczywiście. – Zatrzymała się tuż przed nim i ustawiła wierzchowca frontem do Waleriana. – Mars, ukłoń się panu hrabiemu! – Wydała komendę, po której koń schylił głowę i zgiął przednie nogi tak, że faktycznie wyglądało to jak głęboki ukłon. – Dobry Marsik! – Poklepała go po szyi, na co ten parsknął przeciągle, po czym okręcił głowę w jej stronę. Oczekiwał zapłaty za swój popis. Wyciągnęła z kieszeni katany pokrojoną marchewkę i podała mu kawałek.
– Myślałem, że hodują państwo konie wyścigowe a nie cyrkowe – zażartował.
– Jedno drugiemu nie przeszkadza, zwłaszcza że nasze konie często odnoszą zwycięstwa. Wielkie brawa i oklaski wymagają szerokiego ukłonu, nieprawdaż? – zapytała. Wciąż unikała kontaktu wzrokowego i pilnowała odstępu między nimi. „Przede wszystkim dystans!”
Nagle młody mężczyzna wpadł na genialny pomysł!
– Mam prośbę, panienko… – „Najwyższy czas, aby przejść do działania.”
– Tak?
– Czy przyłączy się panienka do naszego towarzystwa? Tutaj niedaleko mamy mały piknik…
– Wolałabym nie. – Nie miała zamiaru znosić pogardliwych spojrzeń dam w bogato zdobionych sukniach.
– Nalegam! – prosił i kusił ją swoimi spojrzeniami.
„Nie wypada odmówić, ale… Zaraz się ciebie pozbędę panie idealny!” – pomyślała Róża.
– Pod jednym warunkiem…
– Jakim?
– Że wygra pan wyścig! Metą będzie drzewo, pod którym się państwo zatrzymali.
– Dobrze! Teraz? – zapytał ożywiony. To było podniecające! Bawił się wyśmienicie!
– Stawaj pan do pojedynku! – powiedziała zadziornie. Była pewna swojej wygranej. Miała zamiar zwyczajnie odjechać sobie w siną dal, nawet nie spojrzawszy na ten cały zadufany w sobie piknik!
Ustawili swoje konie na polnej drodze, tuż obok siebie. Rumaki aż rwały się do galopu – wyczuwały podniecenie jeźdźców.
„Żegnaj panie hrabio!” – pomyślała bez sentymentu.
„Zaraz utrę ci nosa, wiejska dziewuszko!” – szydził w myślach podekscytowany Walerian.
– Na trzy! – powiedział. – Raz, dwa i trzy…
Konie poderwały się do galopu. Mars był szybszy już na samym starcie. Był wysoki, zwinny i miał na swoim grzbiecie lekkiego jeźdźca. Róża była pewna wygranej! I pewnie bez żadnych skrupułów pozostawiłaby rywala w tyle, gdyby nie obejrzała się za siebie. Z przerażeniem odkryła, że Walerian spadł z konia… Zatrzymała się od razu i pomknęła w jego kierunku.
– Ale wstyd – wymamrotał pod nosem oszołomiony Walerian. Nie mógł podnieść się z kamienistej drogi. Koń wystawił go do wiatru i poleciał sobie het na pola!
Przestraszona wypadkiem, dziewczyna, zeskoczyła ze swojego wierzchowca i przypadła do poszkodowanego. Leżał, jakby nie mógł się ruszyć.
– Panie hrabio! Nic panu nie jest?!
– Nie… tylko się trochę potłukłem, auć… – Poczuł koszmarny ból pleców i głowy.
Na policzku mężczyzny widniała długa, czerwona krecha, która rozlała się w dół kropelkami krwi.
– Jest pan ranny! – Wyciągnęła z kieszeni spodni chusteczkę i już miała przyłożyć ją do arystokratycznego policzka idealnego mężczyzny, gdy ujrzała, że w ranie utknęło kilka okruchów piasku. – Ojej! To trzeba przemyć!
Wstała, po czym niezwłocznie wyciągnęła z sakwy, przytroczonej do siodła swojego konia, manierkę z wodą. Polała nią chusteczkę i prędko wróciła, aby obmyć ranę na twarzy arystokraty. Wszystko co robiła, było dla niej tak naturalne i automatyczne, że na chwilę zapomniała o tym, kogo opatruje.
Był mile zaskoczony jej troską. Bliskość dziewczyny ubranej w obcisły strój sprawiła przyjemność jego oczom, a jej opiekuńczość rozczuliła go. Bez protestów poddał się jej zabiegom. Mimo wszystko krzywił się z lekka. Ból wciąż był taki intensywny, że z trudem powstrzymywał łzy.
– Jeszcze chwilkę i krew przestanie się lać – rzekła. Lewą dłonią przytrzymywała jego głowę, zaś chusteczkę trzymała dłonią prawą, dokładnie w miejscu skąd sączyła się krew. – Jak to się stało? – Oderwała wzrok od policzka i przyjrzała się reszcie ciała poszkodowanego. Wyglądało na to, że nic nie było złamane.
– Spadłem na samym starcie – wyznał ze wstydem. – Koń stanął dęba, jak tylko panna ruszyła.
– Proszę mi wybaczyć, że wcześniej się nie zatrzymałam, ale Mars jest tak szybki… – tłumaczyła się z poczuciem winy.
– To nie panienki wina. – Ujął jej dłoń, aby ucałować ją jak na gentelmana przystało…
W porę dostrzegła niebezpieczeństwo, więc natychmiast wstała i odsunęła się.
– Nic panience nie zrobię – powiedział łagodnie. Nadal pamiętał słowa podsłuchanej rozmowy. Coś faktycznie musiało być nie tak z jej dłońmi, skoro nie chciała, aby ich dotykał. Uszanował to, ale umierał z ciekawości, żeby sprawdzić, co skrywają jej rękawiczki, zwłaszcza po tym wypadku, który wydarzył się na balu. Jej dłoń wtedy obficie krwawiła i pewnie nie obyło się bez szwów.
– Złapię pańskiego konia – odparła, puszczając mimo uszu jego słowa.
Wstał powoli, po czym otrzepał się z pyłu.
– Ale najpierw uspokójmy moich znajomych. Pewnie niepokoją się moim zniknięciem.
– Dobrze proszę pana – skinęła głową.
Nagle natchnęła go błyskotliwa myśl.
– Czy zgodzi się panienka dosiąść ze mną jednego wierzchowca, abyśmy mogli czym prędzej znaleźć się w miejscu pikniku? – Pomyślał, że to byłby świetny pomysł, aby wzbudzić zazdrość Angeliki.
„O nie! Tego nie zniosę! Muszę coś wymyślić!” – pomyślała. Przypomniała sobie nagle, kim był biedak, którego tak czule opatrywała. Zaczerwieniła się ze wstydu.
Gdy dostrzegł wyraz jej oczu, postanowił podejść ją z innej strony.
– Proszę mi wybaczyć, ale źle się czuję.
Faktycznie wyglądał niewyraźnie. Współczucie w stosunku do rannego nie dało jej spokoju.
– Proszę wsiadać, a ja poprowadzę konia.
„Do diaska, to byłby idealny fortel! To ci się znalazła porządnicka!”
Tym razem musiał skapitulować.
– Skoro tak panienka woli… Ale jak ja będę wyglądał? Piękny ze mnie gentelman wyjdzie! Dama pieszo, a ja konno – udawał, że unosi się honorem. Jazda z kobietą na tym samym koniu rysowała się w jego wyobraźni równie kusząco, jak wzbudzenie zazdrości w ukochanej!
– Proszę się tym nie przejmować. Wszystko wyjaśnię towarzystwu. Pan hrabia jest poszkodowany i obolały, a mnie dobrze zrobi, jak się trochę przejdę po porannym treningu.
Orłowski w końcu poddał się i sam dosiadł wierzchowca. Dziewczyna pociągnęła Marsa za wodze. Ruszyli polną, piaszczystą drogą ku piknikowi. Otaczały ich dzikie łąki, łany świeżo skoszonej trawy i ziół, samotnie stojące drzewa i krzewy. W oddali było widać malusieńkie domki, zagrody pełne koni i krów. Gdzieniegdzie, przy drodze rosły zagajniki brzóz i sosen. Upał doskwierał dziś mocno. Róża zdała sobie sprawę z tego skwaru dopiero wtedy, gdy zaczęła iść pieszo w swoich wysokich butach do jazdy po rozgrzanym kamienistym żwirze. Jedynie niewielkie podmuchy wiatru sprawiały jej ulgę.
– Więc sama panienka trenuje konie?
Jego głos wyrwał ją z zadumy. W końcu znalazła chwilę, aby przyjrzeć się okolicy, której od tak dawna nie oglądała, podczas spaceru… a już ta przyjemność została jej zakłócona. Obok niej jechał na koniu pewien mężczyzna, któremu nie sposób było nie odpowiedzieć grzecznie i kulturalnie.
– Tak. Ojciec uczy mnie, żebym mogła po nim przejąć hodowlę. Nie mamy brata, więc któraś z nas musi się tym zająć, a że moja siostra właśnie szykuje się do zakonu, więc cała odpowiedzialność spadła na mnie... – „Właściwie po co ja ci się spowiadam, panie idealny hrabio Orłowski?!”
– To ciężka praca, jak dla kobiety… – za późno ugryzł się w język. Nie chciał nastawać na jej damski honor.
– Wiem, ale to nie zmienia faktu, że muszę wkładać w to wiele pracy, aby zadowolić ojca i podołać jego wymaganiom.
– Jest pannie ciężko – stwierdził po tonie jej głosu.
– Tak.
– To dlaczego panienka się nie sprzeciwi? Powinna panienka… Mogę mówić pannie po imieniu? – zapytał ni stąd, ni z owąd.
„Oj! To mi się nie podoba! Za bardzo się zbliżasz panie hrabio! Ale jeśli odmówię, to będzie niegrzeczne z mojej strony – ze strony wieśniaczki!”
– Dobrze – rzuciła oschle.
– Proszę, mów mi Walerian… Różo.
„Zapamiętał moje imię! Imię zwyczajnej, wiejskiej panny, którą widział jak dotąd raz w życiu!” Odczuła w sercu miłe ciepło. Skinęła w odpowiedzi głową, zachowując obojętność na twarzy. „To jakiś kompletny absurd! Czym prędzej sobie pójdzie, tym lepiej dla mnie!”
– Różo, kobieta powinna zajmować się bardziej wzniosłymi tematami, takimi jak: poezja, muzyka, sztuka, haft…
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się jednostronnie. Dobrze wiedziała, że się od siebie różnili, a już na pewno wiele jej brakowało do dystyngowanej damy, którą widziała ostatnio w jego towarzystwie. Mimowolnie poczuła ukłucie zazdrości. „Gdzież mnie tam do niej!”
– Dlaczego nie sprzeciwisz się ojcu? – nalegał. Wewnętrznie zbuntował się przeciwko takiemu porządkowi świata, który wykraczał poza granice ludzkiej przyzwoitości. „Kobieta nie powinna tak ciężko pracować!”
– Bo nie dostanę jedzenia i będę musiała spać w stodole, a jeśli to nie pomoże, to ojciec wyśle mnie do klasztoru, tak jak moją siostrę – wyjaśniła zwięźle, po czym odetchnęła. Za każdym razem to wyznanie działało na nią równie wstrząsająco. „Ale takie są fakty. Jestem skazana na bycie kobietą w męskim życiu.”
– To chyba jedynym wyjściem byłoby dla ciebie wyjść za mąż za kogoś, kto zająłby się hodowlą koni twojego ojca.
Wtedy Róża przypomniała sobie słowa taty: „Nie wyjdziesz za mąż za jakiegoś gamonia nieznającego się na koniach i mogącego zniszczyć moją pracę! Chyba, że będzie to syn Orłowskiego!”
– Czy pan hrabia pochodzi z tej rodziny Orłowskich, którzy mają hodowlę koni spacerowych?
– Tak!... Małżeństwo byłoby dobrym rozwiązaniem! – upierał się przy swoim. W pamięci szukał znajomego, który mógłby uwolnić tę biedulkę z uwięzi.
W tym samym czasie Róża zdała sobie sprawę z tego, że na grzbiecie Marsa siedzi jedyny mężczyzna, który mógłby zwolnić ją z tej niewolniczej pracy. „Pan idealny i ja?! Nigdy! Nie ma szans!”
– Nie wolno mi wyjść za mąż… – „za kogoś innego niż pan hrabia!”
– To już okrutne! – oburzył się Walerian.
– Ta osoba musiałaby się znać na hodowli koni, równie dobrze jak mój ojciec – wyjaśniła. Nawet nie wspomniała o nieświadomej roli Waleriana w jej życiu osobistym.
Młody mężczyzna od razu pomyślał, że mógłby poprowadzić taką hodowlę. Przecież świetnie się na tym znał. Ale chwilę później zobaczył drzewo, pod którym kręciło się kilka innych koni oraz znanych mu osób. Tam czekała na niego Angelika. Od razu zapomniał o tym, co przed chwilą przeszło mu przez głowę.
– Jest mi niezmiernie przykro – podsumował jej wypowiedź, wlepiając oczy w miejsce pod drzewem. Dojrzał anielską sylwetkę panny Dulskiej i w mig zapomniał o obcisłym stroju panny Róży.
– Niestety, muszę przywyknąć. – Posmutniała na dobre. Ale jeszcze gorszym było to, czego spodziewała się doświadczyć przy okazji spotkania ze znajomymi hrabiego. „Dystyngowane towarzystwo… a ja, wieśniaczka ubrana w brudne szmaty.”
Później zapanowała między nimi cisza – trwała aż do samego przyjścia pod wielki dąb. Po tłumaczeniach i wyjaśnieniach Walerian przedstawił zgromadzonym swoją towarzyszkę. Róża przeleciała wzrokiem po pełnych dumy spojrzeniach zgromadzonego elitarnego towarzystwa i poczuła, jak niewidzialna dłoń strachu zaciska się na jej szyi, powodując poczucie nieznośnej duszności. „Uciekać! I to jak najszybciej!”
– Proszę pozwolić, że przedstawię wam Różę! Uratowała mi życie! – rzekł Walerian i obdarował dziewczynę przyjaznym uśmiechem. W tej samej chwili podeszła do niego Angelika i zaczęła troskliwie zajmować się jego zranionym policzkiem.
– Mój ty biedaku!
Nikt nie okazał jej szacunku czy najmniejszej uwagi. Lecz ona nie spodziewała się innego przyjęcia. Poczuła się niezręcznie, więc odeszła kilka kroków w kierunku swojego konia. Stamtąd rozejrzała się po łące w poszukiwaniu wierzchowca Waleriana.
– Panie hrabio, jak nazywa się pański koń? – zapytała, przerywając słodkie „ciucianie” Angeliki do wniebowziętego Waleriana.
– Dziewczyno, możesz nie przeszkadzać w rozmowie? – burknął na nią jeden z mężczyzn siedzących na kocu piknikowym. Był od niej starszy, podobnie jak matrona u jego boku.
– Właśnie! Lepiej wróć do stajni! – burknęła na nią Angelika.
Hrabiemu zrobiło się wstyd, że jego znajomi zachowują się w taki sposób w stosunku do tej mizeroty, która mu pomogła.
– Dość! – warknął. – Pozwól Różo… – powiedział do niej łagodnie. Ujął dziewczynę pod ramię i pozostawił baronównę samą, w miejscu gdzie uprzednio razem stali. Odszedł z Różą na bok, aby inni go nie słyszeli.
Wyślizgnęła się spod jego ramienia, czerwona po same uszy ze wstydu. „Dotknął mojego ramienia! Nie gardzi mną tak, jak oni wszyscy.” Spojrzała na jego twarz. Jego uwaga całkowicie skupiła się na niej. W jego ciemnobłękitnych oczach dostrzegła cień współczucia.
– Wybacz im, jest mi za nich wstyd.
– Nic się nie stało – odparła obojętnie. „Przecież tego się właśnie spodziewałam.” Odwróciła się w kierunku łąki, aby skupić uwagę na czymś innym niż jego oczy i ponętne usta. – Chcę złapać pańskiego konia, więc proszę podać mi jego imię.
– Nie kłopocz się, on sam przyjdzie.
– Nie sądzę. Widzę go stąd i jeśli mnie oczy nie mylą, to wodze okręciły się o jego przednią nogę. Trzeba to załatwić powoli i delikatnie, żeby się nie spłoszył.
Zachowywała zimną, rzeczową powagę, jakby znała się na rzeczy, więc zaufał jej bez mrugnięcia okiem.
– Wiesz co robisz, więc… nazywa się Ramzes.
Gdy patrzył na skupienie malujące się na twarzy panny Najman, musiał stwierdzić, że dziewczyna była zupełnie inna niż na tamtym balu. Tutaj była pewna siebie, choć unikała jego spojrzenia jak ognia.
– Proszę mi zaufać. – Ruszyła żwawym krokiem w kierunku koca piknikowego. Bez ceregieli schyliła się po leżące tam jabłko, po czym odeszła.
– Patrzcie jaka bezczelna! – skomentował nadąsany brunet, który wcześniej zwrócił jej uwagę. Puściła to mimo uszu.
Gdy przechodziła obok hrabiego, skinęła głową na znak, że właśnie przechodzi do działania. Odeszła od niego na kilka metrów, po czym ukucnęła w trawie.
– Też mi zaklinaczka! – parsknęła Angelika.
Nie zważając na szyderstwo damy z wyższych sfer, która, jak sądziła Róża, za pewne miała z końmi tyle wspólnego co nic, kontynuowała swoją taktyczną grę. Wierzchowiec zwrócił ku niej swoją głowę. Dostrzegł ją. Podniosła się powoli. Udając, że patrzy w drugą stronę, podeszła kilka kroków przed siebie, tak aby nie zbliżyć się do konia. Przykucnęła, a później nadgryzła jabłko. Było słodkie. Domyśliła się, że zapach owocu będzie dla zwierzęcia równie kuszący, co dla niej widok Waleriana Orłowskiego na balu w Ratuszu. „Czemu nawet teraz przychodzi mi na myśl ten pan idealny?” Spojrzała przez ramię. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Lecz nie o to jej chodziło, aby zwracać jego uwagę na siebie. „Jestem tutaj, aby ratować konia przed kalectwem.”
Podeszła jeszcze dalej, zatrzymała się na linii prostopadłej do konia i ponownie przykucnęła. Uwaga Ramzesa skierowała się ponownie ku niej.
– Ramzes, chodź – powiedziała cicho, łagodnym tonem. – Chodź, trzeba ci pomóc, malutki.
Koń postawił kilka kroków w jej stronę i się zatrzymał. Ugryzła kolejny kęs jabłka.
– Lubisz jabłka tak samo jak ja. Masz, tutaj czeka na ciebie jedno. Ramzes…
Kolejnych kilka kroków zwierzęcia zmniejszyło między nimi dystans do siedmiu metrów.
– Ramzes, masz.
Podszedł jeszcze bliżej. W pewnej chwili potknął się, bo natrafił na opór wodzy krępującej jego ruchy. Jednak był tak zaabsorbowany jabłkiem, że nie poddał się panice.
Podniosła się powoli i wyciągnęła jabłko w kierunku zwierzęcia. Wolnym krokiem przemierzyła kolejnych kilka metrów.
– Nie możesz się uwolnić, ale ja ci pomogę, malutki. Masz jabłuszko, dobry konik.
Trwało to wszystko dwadzieścia minut… Koń dał jej się podejść i oswobodzić. Oceniła odniesione przez niego rany. Jedna z pęcin była opuchnięta. Z ulgą stwierdziła, że zaplątana w wodze noga nie jest nawet zwichnięta. Pogładziła go po szyi i głowie, aby tą pieszczotą pokazać mu, że nie ma się czego bać.
Ujęła wodze, po czym pociągnęła konia za sobą. Ruszył tak, jakby podążał za swoją panią. Kochała konie, a ten wałach najwyraźniej to wyczuł. Udali się w stronę prawowitego właściciela. Gdy zatrzymała się przed nim, ze zdziwieniem odkryła strach rysujący się na jego twarzy.
Odkrył nagle, że bał się nie tyle o samego konia, co o dziewczynę, która przed chwilą podała mu wodze. Oglądanie jej podczas obłaskawiania spłoszonego konia, wprawiło go w podziw, ale miał obawy, czy tak krucha istota nie zostanie uszkodzona przez potężne zwierzę zdolne przecież do samoobrony.
– Coś musiało go ugryźć. Proszę spojrzeć na tą nogę… – podniosła tylną, prawą nogę konia, zginając się wpół. Miejsce tuż nad kopytem było opuchnięte.
– Wąż? – zgadywał.
– Nie, to raczej jakiś owad. Osa lub pszczoła, bo raczej nie końska mucha. Macie tam jakąś zimną wodę? Trzeba będzie zrobić okład.
– Zaraz przyniosę. – Zdumiony jej rzeczowością, popędził w kierunku koca piknikowego, aby zwilżyć chusteczkę. Wrócił niezwłocznie i podał ją dziewczynie. Delikatnie obwiązała spuchniętą pęcinę, robiąc tym samym chłodzący opatrunek na nodze wierzchowca.
– Dobry Ramzes – rzekła cicho i zbliżyła się ku jego szyi. Pogładziła jego aksamitną, kasztanową sierść pachnącą świeżą słomą. Później jej oczy uciekły ku mężczyźnie, który był głównym powodem całego zamieszania. – Musiał się nacierpieć biedulek, ale mimo to poszedł za swoim panem. Wierny koń. – Pogładziła Ramzesa po szyi, nie zwracając zupełnie uwagi na piknikowych gości. Nagle poczuła, że nie powinno jej tutaj być. – Na mnie już czas – oznajmiła chwilę później. Ukłoniła się nisko i powiedziała: – Do widzenia Państwu, panie Orłowski...
Już miała odejść, gdy nagle ktoś złapał ją za dłoń. To był Walerian, który chciał jej jeszcze coś powiedzieć... Pech chciał, że skórkowa rękawiczka na jej dłoni trzymała się tak luźno, że niechcący ją ściągnął. Przestraszona tym faktem chciała uciec, ale on przytrzymał ją za ramiona i ująwszy jej obnażoną dłoń, przyjrzał jej się dokładnie. Na drżącej i delikatnej rączce zobaczył odciski i zranienia oraz ślady po tamtym wypadku na balu. Skóra jej dłoni była spalona słońcem – nie była tak biała i gładka jak, skrywana skrzętnie pod koronkową rękawiczką, dłoń jego ukochanej Angeliki. Spojrzał na Różę współczująco, bo wiedział, że to ciężka praca uczyniła jej dłonie takimi, jakimi je teraz widział.
Nie śmiała na niego spojrzeć. Odkrył tajemnicę, którą skrywała przed takimi jak on. Myślała, że odsunie się od niej ze wstrętem, ale on zrobił coś, czego się nie spodziewała. Delikatnie ujął tę niespodziewanie obnażoną część jej ciała obydwiema dłońmi, ucałował ją, a później założył na nią rękawiczkę.
– Proszę, wybacz mi ten nietakt.
– Wybaczam. Do widzenia panie hrabio – odparła pospiesznie, nie śmiąc więcej na niego spojrzeć. Szybko wskoczyła na grzbiet konia, po czym ruszyła z kopyta i pozostawiła po sobie tylko kurz i kępki gleby, które koń wyrzucił w powietrze swoimi kopytami.
Pozostał bez słowa. „Biedna dziewczyna.” – pomyślał i wtedy powróciła mu do głowy myśl o tym, że byłby idealnym kandydatem na jej męża. „Może to ja jestem jej jedynym ratunkiem?” W następnej chwili baronówna Dulska wzięła go pod ramię i poprowadziła na koc piknikowy.
– Jak dobrze, że już pojechała, prawda? – rzekła do zgromadzonych. Wszyscy prócz Waleriana przyznali jej rację, więc Angelika poczuła się zazdrosna. Tym razem jednak Orłowski nie grał, ale naprawdę poczuł żal, że nie mógł dłużej porozmawiać z tą ciekawą i tajemniczą kobietą.
Róża tym czasem mknęła po drodze w stronę domu. Czuła się upokorzona do granic możliwości. Dygocąc z nerwów, miotana sprzecznymi emocjami, jakie wyzwolił w niej ten idealny gentelman, zapłakała gorzko i postanowiła sobie, że nigdy więcej go nie zobaczy! W chwili, gdy ucałował jej dłoń, stał się jej zbyt drogi. „Ale zanim o nim zapomnę, muszę załatwić jeszcze jedną sprawę.” – powiedziała do siebie w myślach.
„(…) kobiety mają intuicję, która chroni je przed niepowołanym towarzystwem.”
Gdy wjechała na podwórko, przywdziała maskę twardziela. Po co ktoś miał widzieć jej łzy i strach? Przed stajnią kilku ludzi krzątało się wokół koni. Gdy tylko zeskoczyła z wierzchowca, usłyszała na powitanie ostrą reprymendę.
– Gdzie byłaś?! Klient zaraz będzie! Idź umyj tego konia, bo wygląda jak brudas! – zgromił ją ojciec, który przyglądał się jej z werandy, dumnie wypinając swoją potężną pierś.
– Dobrze ojcze – odparła potulnie, po czym wzięła się za rozsiodłanie konia. Jeden z chłopaków pracujących u Najmanów pospieszył jej z pomocą, ale Stefan Najman rzekł surowo:
– Nie pomagaj jej! Sama to zrobi! Da sobie radę!
– Dobrze proszę pana.
Ukłonił się swojemu pracodawcy, a później wymienił porozumiewawcze, współczujące spojrzenie z młodą damą, której cierpienie obserwował każdego dnia. Ojciec nie miał dla niej litości. To zaczęło się kilka lat temu, gdy Najman zachorował. O mało wtedy nie umarł. Później uwziął się, żeby zrobić ze swojej dwudziestoletniej córki specjalistę od hodowli koni. „Kompletny szajbus! Toż ta biedota wątła jak źdźbło trawy.” – pomyślał chłopak, przyglądając się jej posturze. Mimo wszystko musiał przyznać, że ostatnimi czasy wyrobiła się. Wyglądała na koszmarnie zmęczoną, ale jej siła wzrosła. Kompletnie poddała się woli ojca. Żal mu jej było, ale był jedynie parobkiem od koni. Nie mógł jej pomóc.
Samodzielnie rozsiodłała konia, odniosła ciężkie siodło do siodlarni, a później przyniosła wiadro z wodą, szmatki, szczotkę oraz zgrzebło.
– Tylko na końcu dobrze go nasmaruj odżywką! Musi się świecić jak diament! – instruował ojciec, zasiadający wygodnie na ławce przed domem. W ręku dzierżył cygaro, którego zapach drażnił wrażliwe nosy koni oraz nos jego córki.
Stefan Najman był to mężczyzna sześćdziesięcioletni. Ten łysawy brunet o urodzie raczej średniego kalibru, z otoczenia wyróżniał się dużym wąsem, który zakręcał po obu stronach nosa i podkręcał jego szpice ku górze. Nieco otyły i pewny siebie, zawsze dążył uparcie do celu. Posiadał za żonę młodszą od siebie o dziesięć lat, urodziwą kobietę o imieniu Letycja. Dama bardzo przypominała wyglądem i usposobieniem swoją starszą córkę Emilkę. Obydwie były średniego wzrostu, jasnowłose, o bladej karnacji przyozdobionej jasnoniebieskimi oczyma. Róża podziwiała je za grację wysławiania oraz poruszania się, które czyniły je subtelnymi i eleganckimi. Te pewne siebie i wesołe damy często stanowiły ozdobę towarzystwa na spotkaniach towarzyskich.
Dwudziestosiedmioletnia Emilia była starą panną – postanowiła nie wychodzić za mąż, aby wstąpić do zakonu. Właściwie nikt nie wiedział dlaczego, gdyż nigdy nie wykazywała się szczególną religijnością. Róża podejrzewała, że jej siostra czuje się tak poniżona jako stara panna, że dla niepoznaki podjęła decyzję o wstąpieniu do zakonu. Nikt jednak nie wiedział, kiedy to nastąpi. Poza tym Róża domyślała się, że Emilia musiała się obawiać ojca, który mógłby i z niej zrobić jednego ze swoich dziedzicznych parobków. I tak mijał rok za rokiem, a Emilka nadal była panną…
Czysty i nabłyszczony Mars zaświecił swoją złociście rudą sierścią na środku podwórka. Była z siebie zadowolona. Sama wytrenowała tego konia. Hodowała go od źrebięcia i niestety zdążyła się już do niego przywiązać. Zrobiło jej się smutno na myśl, że nigdy więcej go nie zobaczy.
– Ojcze, czy mogę odejść? – zapytała, gdy ten krytycznym okiem przyglądał się Marsowi.
– Idź, zjedz coś, załatw swoje sprawy i idź do kościoła. Masz już wolne, w końcu to niedziela – odparł łaskawie.
Nigdy nie miała ciepłych stosunków z ojcem, ale nie miała ich także zresztą swojej rodziny. Czuła się zawsze samotna i opuszczona, niczym polny wiatr nie mający swojego miejsca.
– Dziękuję – odparła smętnie, po czym poszła do domu.
Najedzona i czysta udała się do swojego pokoiku usytuowanego na pierwszym piętrze niewielkiego domu, gdzie zasiadła do swojego skromnego biurka. Miała zamiar w końcu zapłacić za szkody, które spowodowała swoją nieuwagą. Wciąż miała przed oczami zniszczony, ciemnoniebieski garnitur hrabiego Orłowskiego, poplamiony czerwonym winem. Spoglądając przez okno w stronę nieco falistej linii złocistego horyzontu, pomyślała: „Tylko czym ja mu mam zapłacić?” Ojciec nie dawał jej nigdy żadnych pieniędzy – na wypadek, gdyby zechciała uciec. Jej uwagę na chwilę przyciągnęły powiewające na wietrze łany dojrzałych kłosów pszenicy, rosnące nieopodal gospodarstwa.
Nagle przypomniało jej się, że gdzieś w szkatułce miała medalion z lat nastoletnich. Podarował go jej kuzyn… Na wspomnienie jego rozmarzonych, błękitnych oczu tym razem nie poczuła zupełnie nic. „Wszak minęło już prawie siedem lat.” Podeszła do komódki stojącej obok drzwi. Z drewnianej szkatułki wyciągnęła złoty łańcuszek z serduszkiem, bogato zdobiony kolorowymi kamieniami. Przypomniała sobie o okolicznościach w jakich został jej ofiarowany. Właściwie nigdy go nie nosiła. Powód był bardzo prosty i smutny – człowiek, który jej go podarował, rozkochał ją w sobie, a później wyjechał. Naszyjnik więc nie kojarzył jej się zbyt dobrze. Idealnie się składało, bo bez żalu mogła nim zapłacić za spowodowane przez nią szkody.
Napisała więc do hrabiego tymi słowy:
„Szanowny Panie hrabio,
przesyłam w końcu zapłatę za zniszczony garnitur. Mam nadzieję, że to wystarczy. Jeśli nie, proszę mi wysłać odpowiedź zwrotną. Proszę mi wybaczyć, że przy naszym spotkaniu na łące nie wspomniałam o tym ani słowa, lecz przejęta byłam pańskim koniem. Teraz, mam nadzieję, będziemy kwita.
Z poważaniem
Róża Najman”
Włożyła liścik wraz z naszyjnikiem do koperty, po czym zalakowała ją, zabezpieczając korespondencję przed niepowołanymi oczyma. Natychmiast przekazała wiadomość służącemu, który miał ją dostarczyć następnego dnia. Odetchnęła. Miała nadzieję, że to raz na zawsze zerwie ich znajomość. Od dziecka słyszała, że w sąsiedniej miejscowości mieszka hrabia Orłowski, właściciel hodowli koni rekreacyjnych. Jej ojciec często tam jeździł w interesach. Zawsze mówił o Walerianie: „syn Orłowskiego”. Nie mogła więc wiedzieć, jak się nazywał, ile miał lat, a tym bardziej – jak wyglądał. Wiedziała tylko, że „syn Orłowskiego” byłby dla niej dobrą partią. Teraz sama mogła stwierdzić, że ojciec się pomylił, i to bardzo.
Ubrała się w tą samą od pięciu lat, odświętną sukienkę w smętnym odcieniu popieli, wykończoną pożółkłymi koronkami, a na głowę wdziała słomkowy kapelusik. Gdy tylko wyszła na korytarz ze swojego pokoiku, ujrzała wyraźny kontrast pomiędzy jej ubiorem, a wyglądem sukni i rękawiczek, które założyła Emilka. Jej szarość marnie wypadała na tle żółci oraz bieli siostry. Emilki nie zdziwił wygląd Róży. Od zawsze ubierała się tak samo. Współczuła jej, lecz nawet gdyby chciała podarować jej jedną ze swoich sukien, ojciec kategorycznie zabroniłby Róży występowania w niej przed szerszą publiką. Dwudziestodwulatka miała być skromna, pokorna i poważna.
– Idziemy? – zapytała Emilka.
Skinęła jej głową. Miała nadzieję, że nie spotkają po drodze Orłowskiego, który dostrzeże, ten sam co ona, kontrast między nią a jej siostrą. Skrępowana podążyła w ślad za nią.
Do świątyni udały się na piechotę. Niewielki kościółek leżał jakieś dwa kilometry od ich domu. Idąc po polnej drodze, wystrojona Emilka zakrywała się przed słońcem płócienną parasolką, której Róża nie posiadała – jako ta gorsza z sióstr. Pan Najman uważał, że takim traktowaniem młodszej córki zahartuje ją i uodporni. Róża miała myśleć i pracować, a nie stroić się i przyciągać uwagę niegodnych jej ręki kawalerów.
– Emilko? Czy nie wolałabyś wyjść za mąż, zamiast wstępować do zakonu?
– Szczerze?
– Tak.
– Wolałabym wyjść za mąż. Ale nie chcę wychodzić za byle kogo. To musi być ktoś znaczny i musimy się kochać. Inaczej związek nie ma dla mnie sensu i wolę iść do zakonu – odpowiedziała wyczerpująco, po czym zaczęła ciężko wzdychać.
– Słucham? – Róża wiedziała, że siostra waha się przed wyznaniem jej czegoś ważnego.
– Ponoć syn Orłowskiego przyjechał tutaj na wakacje…
– Tak… no i? – Poirytowana dziewczyna zagryzła zęby. „Znowu ten Orłowski!”
– Walerian zawsze mi się podobał. Gdyby ojciec zaprosił go do nas, może udałoby mi się jakoś nawiązać z nim nić porozumienia… – Dziewczyna bujała w obłokach. Przewracała przy tym oczami, jakby wyobrażała sobie to spotkanie.
„Kolejna, która zakochała się w Walerianie.” Róża poczuła się zazdrosna, ale od razu przegoniła te myśli. Ten mężczyzna nie był dla niej, więc może jej siostra mogłaby…
– Więc poproś ojca, aby to uczynił – powiedziała w końcu.
– On mówi tylko o tym, że dobrze by było, gdybyś to ty się z nim związała! – burknęła zawistnie Emilia.
– Przykro mi, ale to nie moja wina. – Róża ucięła tymi słowy niewygodny temat, a w duchu powiedziała sobie: „Co wy wszyscy możecie wiedzieć o moim sercu?”
Przypomniała sobie tych kilka tygodni, gdy żyła niczym we śnie miłosnym. Zakochana w kuzynie, zapatrzona w jego błękitne spojrzenie, zasłuchana w jego słodkich słowach. Oszukał ją. Wyjechał i więcej się nie odezwał, choć obiecał, że napisze. Wiedział, że na niego czekała – na tych kilka słów, które świadczyłyby o tym, że nadal jest kochana i kocha z wzajemnością. Lecz on odszedł na zawsze i związał się z inną. Przypomniała sobie w jaki sposób Walerian patrzył na Angelikę. „On ją kocha, a mnie nic do tego. Byle jak najdalej od niego!”
***
Spędzał czas w ukochanym ogrodzie matki, ze swoimi znajomymi, w aurze pięknego, poniedziałkowego poranka. Towarzystwo składało się z Angeliki, jego dwudziestotrzyletniego brata Karola oraz narzeczonej Karola Wioletty. Małżeństwu, które poprzedniego dnia towarzyszyło im na pikniku, niezbyt spodobała się wieś. Dlatego w niedzielę po obiedzie wyruszyło w drogę powrotną. Pozostała czwórka postanowiła zakosztować jeszcze odrobinę świeżego, wiejskiego powietrza, grając w karty.
Walerian zawsze zastanawiał się, dlaczego ogród jego matki był tak bezlitośnie zgeometryzowany. Równo przystrzyżony trawnik kazała uformować na planie kwadratu. Żywopłot z cyprysów, o przekroju klasycznego prostokąta, ciągnął się dookoła ogrodu i dzielił poszczególne jego partie na symetrycznie kwadratowe kwatery. Te z kolei wypełnione były klombami roślin uformowanych w figury geometryczne. Do tego ośmioboczna altana zdolna pomieścić osiem osób, kilka ozdobnych klonów o barwach liści szczególnie wyróżniających się z otoczenia, i kamienny chodniczek dopełniający całości. I do tego te kamienne doniczki i kwadratowe oczko wodne, które przerażało go swoją surowością… Przyjechał tutaj, aby zakosztować uroków wsi, a tymczasem czuł się jak na skwerze w centrum miasta, z tym że tutaj było wręcz kameralnie.
Nudziła go gra w karty… lecz fakt, że Ona była blisko, napawał go rozkosznymi westchnieniami serca. Jej błękitne oczy, z lekka przykryte długimi rzęsami, przyciągały go ku sobie z siłą uwodzicielskiej grawitacji zmysłów, które chciały jej skosztować. Pragnął przeniknąć jej myśli, aby odnaleźć w niej choćby cienie tego, co sam do niej czuł. Pożądał jej od dawna, lecz nie mógł sięgnąć po to, czego chciał… Powrócił myślami do swojego nowego projektu: „Wykorzystać pannę Najman do tego, aby zdobyć serce Angeliki.”
Jego wysublimowane rozważania na temat piękna baronówny i tego jak ją zdobyć, przerwało pojawienie się posłańca z listem.
– List do jaśnie pana hrabiego Waleriana Orłowskiego – zakomunikował poważnego wieku jeździec. Ubrany był schludnie w jasny i czysty uniform.
Zdumiony hrabia przejął korespondencję. Nadawca nie raczył się przyznać do swojej tożsamości, w zamian starannie napisał imię oraz nazwisko adresata. Odszedł kilka metrów od ciekawskiej Angeliki, która nie odrywała wzroku od tajemniczej przesyłki, po czym prędko otworzył list. Z ciężkiej, zalakowanej koperty wypadł wysadzany klejnotami medalion w kształcie serca. Przeczytał wiadomość, po czym roześmiał się rozbawiony jej wymową. Właśnie szukał w głowie pretekstu, aby zjawić się u Najmanów, gdy niczym z nieba spadł mu ten liścik! Miał teraz w rękach rzecz należącą do Róży i musiał jej ją zwrócić! Pretekst był idealny! Przecież nie prosił ją o zapłatę za pranie.
„Ale teraz ta sprawa z przeszłości bardzo mi się przyda. Teraz Angelika na pewno zrobi się tak zazdrosna, że zdradzi się z uczuciami do mnie!” Był bardzo zadowolony z obrodu spraw.
– Co tam masz, braciszku? – zapytał Karol, który dostrzegł tajemnicze błyski w oczach Waleriana. Angelika przyglądała się mu niepewnie. Mężczyzna podszedł ku nim dumny niczym paw, po drodze obdarował ukochaną jednostronnym uśmieszkiem mówiącym: „Zaraz pokażę ci, na co mnie stać.”
– Dostałem list od panny Najman… oraz zapłatę za zniszczony garnitur! – Uniósł ku górze świecidełko, aby zaprezentować je wszystkim z bliska. – Karolu, opowiadałem ci o tym zdarzeniu. – Wszyscy spojrzeli zdziwieni na medalion, który spoczął teraz na wyciągniętej dłoni dwudziestosześciolatka. – Muszę czym prędzej zwrócić jej ten klejnocik. Garnitur i tak był stary i nadawał się do rynsztoka. Mam już nowy! Ha, ha! Ale honorowa ta Najman! – Wyraził swój podziw. Wycelował nim prosto w dumę panny Angeliki. – Wybaczcie więc moi drodzy, ale będę musiał odwiedzić państwa Najmanów. – Ukłonił się, spoglądając znacząco w oczy baronównie. Odszedł niespiesznie, tak aby móc jeszcze dwa razy obejrzeć się na te zazdrosne, błękitne oczęta.
Oburzona panna Dulska wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po trawniku.
– Uspokój się Angi! On to robi, żebyś była o niego zazdrosna! – uspokajała ją Wioletta.
– Doprowadza mnie do wściekłości! Jak może jeździć do tej brudaski?!
– Zerwij z księciem i w końcu porozmawiaj szczerze z moim bratem – powiedział wyluzowany Karol. Dla niego sytuacja była prosta.
– Niestety Karolu, ale twój brat będzie musiał pierwszy upaść do moich kolan, zanim wyjawię mu to, co czuję! Poza tym książę znaczy więcej niż hrabia.
– Jesteś pewna, że go kochasz? – Karol wychylił łyk soku. Był pewny tego, że miłość Angeliki można kupić za klejnoty.
– Tak! I zapłaci mi za tą Najman! – fuknęła, po czym pomaszerowała przed siebie w kierunku altany otoczonej przystrzyżonymi geometrycznie tujami.
Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego ogarnęła ją nagle taka wściekłość! Przecież książę był dla niej lepszą partią niż Walerian. Czekało ją wystawne życie, podróże, klejnoty i bale… Ojciec Waleriana zrzekł się dla syna tytułu hrabiowskiego, ale pałac, posiadłości oraz hodowla koni – nadal należały do jego ojca i matki. Młody Orłowski nie miał zbyt wiele. Spojrzała na rubin w pierścionku zaręczynowym, który dwa tygodnie temu książę Drucki wsunął na jej palec. Miotana sprzecznymi uczuciami, westchnęła ciężko. Kochała Waleriana a on ją. Z księciem nie łączyło jej prawie nic! „Miłość i tytuły czy pieniądze i tytuły? Gdyby wybrała Orłowskiego, musiałabym czekać do śmierci jego rodziców, żeby być Panią na włościach! Książę jest jedynym właścicielem swoich posiadłości oraz zamku! Wszak wybór jest oczywisty!” W takim to dylemacie znajdowała się Angelika Dulska.
Ubrał się w najlepszy, ciemnozielony garnitur, jaki miał w swojej obszernej garderobie. Dosiadł swojego białego wierzchowca, upewnił się, że naszyjnik dobrze siedzi w kieszeni jego marynarki, po czym ruszył galopem w drogę. „Nadchodzę panno Najman!” Podekscytowany tym, co może zobaczyć w posiadłości znanego hodowcy koni oraz jego córki, wciąż popędzał konia. Pokonał całą drogę w zaledwie dwadzieścia minut, a później zwolnił do stępa, aby powoli i z gracją wjechać w bramy posiadłości.
Wielkie połacie łąk i dojrzałych kłosów zbóż, pola otoczone zagrodami, konie, padoki, kilka stajen oraz średniej wielkości, całkiem niebrzydki dom – tyle zdołał zapisać w swej pamięci na pierwszy rzut oka. Wjechał na szerokie podwórze i zapytał służącego, gdzie znajdzie pana Najmana oraz jego córkę? Służący wskazał mu pole znajdujące jakieś pięćset metrów od domu. Pozostawił konia pod opieką służącego, po czym udał się piechotą we wskazane miejsce. Gdy oglądał resztę posiadłości, wciąż na nowo analizował to, co ma powiedzieć. „Czyżbym miał tremę?!Nie, to rzecz niepodobna!” Wyrzucił te myśli za margines świadomości i z dumnie uniesioną głową dotarł do miejsca, gdzie przy płocie, ubrany w strój roboczy, ciężko pracował jakiś mały parobek. Już miał zamiar zapytać chłopaczka, gdzie znajdzie Różę, lecz w ostatniej chwili dostrzegł, że to… dziewczyna, a później rozpoznał właściciela posiadłości. Nie zauważył Najmana w pierwszej chwili, gdyż mężczyzna stał za belką od płotu.
– Dzień dobry! Proszę wybaczyć mi to niespodziewane najście… – odezwał się w kierunku ojca dziewczyny. Stał nad nią niczym szef pilnujący robotnika. Ubrany w beżowy garnitur, popalał cygaro i przyglądał się dziewczynie z uśmiechem satysfakcji na ustach. Bez najmniejszej litości patrzył, jak córka wykopuje spróchniały, pokaźnej wielkości słupek, który stanowił element ogrodzenia pastwiska. Machała łopatą to z lewej, to z prawej strony grubej belki. Walczyła w pocie czoła, brudząc ziemią swoje robocze odzienie. Jej twarz była pokryta malusimi, czarnymi punkcikami odpryskującymi z wykopywanej gleby. Gdy młody mężczyzna ujrzał ją w takim upodleniu, poczuł, jak coś ściska go za serce. Zapragnął wybawić ją z tej opresji. Gdy go ujrzała, na chwilę zatrzymała się, po czym spuściła wzrok i zaczęła znów okładać ziemię szybkimi cięciami ostrego narzędzia.
Natomiast Najman zachował się inaczej – wydał się bardzo ucieszony jego widokiem.
– Dzień dobry panie hrabio Orłowski! – Spojrzał z błyskiem w oczach na swoją córkę i uśmiechnął się jednostronnie, jakby coś knuł. – Co pana do nas sprowadza?
Podali sobie ręce na przywitanie.
Wiele dałaby, żeby nie widzieć czystego i wystrojonego Orłowskiego, zmierzającego w jej kierunku. Oddałaby jeszcze więcej, żeby nie patrzył na nią z taką litością, jakby była sierotką wykorzystywaną w obozie pracy. Zawstydzona tym, że pojawił się w chwili, gdy miała ochotę zakląć siarczyście na swój podły los, zerknęła na hrabiego tylko raz, po czym wróciła do pracy. Rozpoczęła się nieco żenująca dla niej rozmowa.
– Przyjechałem, gdyż mam coś, co należy do pańskiej córki i chciałem jej to zwrócić – wytłumaczył Walerian. Nie mógł już dłużej znieść widoku walczącej ze słupkiem kobiety, więc przecisnął się między belkami płotu, stanął nad szamoczącą się damą, po czym rzekł: – Różo, proszę zostaw to! Ja to zrobię!
Nie mogła się oprzeć temu, żeby na niego nie spojrzeć. Troska, współczucie, gotowość do niesienia pomocy… „I to wszystko dla mnie?” – pomyślała z niedowierzaniem. Wtem odezwał się ojciec:
– Nie! – zaprotestował stanowczo. – Ona świetnie da sobie z tym radę! Lepiej niech mi pan powie, co u rodziców? I co właściwie ma pan dla mojej córki?
Róża pomyślała, że ojca bardziej obchodziła ta druga odpowiedź. Wysłuchała wytłumaczenia i tej całej historii, którą opowiedział Walerian, po czym wytarmosiła ciężki kloc drewna z ziemi i położyła go na trawie.
Młodego mężczyznę aż nosiło, żeby rzucić się dziewczynie z pomocą. Obserwujący go Stefan Najman uśmiechnął się pod swoim czarnym wąsem i zadowolony z siebie, zatarł ręce.
– Zostawię was samych, porozmawiajcie sobie – rzekł, po czym statecznym krokiem poszedł w kierunku domu.
Dobrze znała swojego ojca i wiedziała, co chodziło mu po głowie. Przecież sam wspominał o jej związku z „synem Orłowskiego”. Wyobrażał sobie nie wiadomo co, a przecież jej i pana hrabiego nic absolutnie nie łączyło i nie mogło łączyć.
– Teraz już naprawdę ci pomogę! – przerwał tok jej myśli. Ściągnął swoją ciemnozieloną marynarkę, podgiął rękawy koszuli i wcisnął nowy słupek na miejsce starego. Róża była pod wrażeniem, jak niewiele kosztowało go to wysiłku.
– Dobrze, a teraz ja to zakopię – oznajmiła, po czym przystąpiła do pracy.
– Po co upierasz się, żeby płacić mi za ten stary garnitur? – zapytał w końcu. Zorientował się, że dziewczyna znów unika jego wzroku.
– Bo chcę mieć z panem hrabią wszystkie sprawy uregulowane – odparła chłodno. Była zawstydzona tym, jak teraz wygląda w jego oczach. „Jak świnka w chlewie!”
On był zawsze taki czysty, uczesany i dobrze ubrany… W tej chwili wyglądał bardzo pociągająco – może nawet bardziej niż na balu, gdy dojrzała go w gustownie urządzonej sali balowej ratusza, przechadzającego się pośród gentelmanów i dam z wyższych sfer. Przypadkowo napotkała jego ciemnobłękitne spojrzenie. Mimowolnie poczuła łaskotanie w sercu, którego nie zdążyła ujarzmić, zanim nasunęło jej na myśl, że Walerian naprawdę był ideałem.
Podczas uklepywania ziemi dookoła słupka, pobrudziła się jeszcze bardziej. Jednak po kilku minutach słupek stał stabilnie, mocno zakopany w ziemi.
– Skończ już z tym hrabiowaniem, bo robisz mi przykrość – zabrzmiał przekonująco. – Mam coś twojego i chciałbym ci to oddać… ale jest jedna rzecz, którą musiałabyś dla mnie zrobić.
– Przejdźmy do sedna – otarła dłonią czoło, robiąc na nim ciemną smugę.
Walerian uśmiechnął się rozbawiony tym widokiem, lecz po chwili wrócił do swojego poważnego tonu.
– Musisz teraz pojechać ze mną na herbatę do mojego pałacu – postawił twardy warunek. Miał plan, aby trochę podenerwować dumną Angelikę umizgami w stosunku do panny Najman. Gdy popatrzył Róży w oczy, poczuł jednak wyrzuty sumienia, co wydało się mu nietypowe. Była jedynie pionkiem w jego grze – środkiem pozyskania miłości innej kobiety.
Zbagatelizowała jego żądania i podniosła z ziemi długą, szeroką deskę, po czym zaczęła przykładać ją do belki, którą przed chwilą wkopała do ziemi. Miała zamiar kontynuować pracę, mimo tego co jej powiedział.
– Po co? – zapytała, gdy układała deskę na odpowiedniej wysokości.
Nie potrafił dłużej stać z założonymi rękoma, więc ruszył jej z pomocą.
– Poczekaj! Przytrzymam ci!
– Dobrze, będzie szybciej… choć świetnie poradziłabym sobie sama. Myślisz, że kto stawiał te wszystkie płoty? – obrzuciła go drwiącym spojrzeniem.
Mężczyzna zaniemówił.
– Po co miałabym tam jechać? – zapytała, gdy przystawiała pierwszy gwóźdź. Uderzyła weń raz a porządnie. Niestety, nie udało jej się wbić go za pierwszym, ani nawet za piątym razem. Poczuła, że zaczynają jej drżeć ręce. Pan idealny stał zbyt blisko niej…
– Bo lubię twoje towarzystwo.
Ręka jej zadrżała – zamiast w gwóźdź, dziewczyna trafiła młotkiem w palec.
– Auć! – Słaniając się na kolanach, chwyciła się za obolały paluszek. Walerian od razu ruszył jej z pomocą.
– Pokaż! Może być złamany!
– Nie, zaraz mi przejdzie! – warknęła na niego i odsunęła się, gdy tylko poczuła jego dotyk na swoich dłoniach. „Po co to robi?! Dlaczego po prostu się ode mnie nie odczepi?!”
– Ale ty jesteś uparta! Ale ja też jestem! Więc zapraszam cię ten… na tą herbatę… – zająknął się. Usiłował zachować twarz, choć poczuł się niemile dotknięty jej zachowaniem. „Ona mnie nie lubi! Będę musiał zrobić coś, żeby się to szybko zmieniło! Inaczej plany pójdą w łeb!”
Popatrzył na jej zaczerwienioną twarz, w jej oczach dostrzegł gniew. Powstała. Nadal krzywiła się z bólu i trzymała się za obolały palec.
– Panie hrabio, ja nie jestem zainteresowana tą propozycją. Ale znam kogoś kto chętnie skorzysta z tego zaproszenia… A co do tego naszyjnika: może go pan zatrzymać! – Po tych słowach wróciła do pracy.
– Nie obchodzi mnie żadne zastępstwo. Zaproszenie jest dla ciebie, Różo.
Zapanowała między nimi niezręczna cisza. Dziewczyna powiedziała już swoje ostatnie zdanie. Pochłonięta pracą, postanowiła potraktować go jak powietrze. Ale on nie miał zamiaru odpuścić! Uparcie tkwił u jej boku i podawał jej gwoździe, jednocześnie obmyślał następny krok działania.
Prędko dokończyła pracę, aby nie przedłużać tej denerwującej sytuacji.
– Skończone. Teraz muszę udać się do domu – oznajmiła chłodno, nie podnosząc na niego oczu. Walerian zrozumiał, że właśnie jest wypraszany z posiadłości Najmanów. Potulnie ruszył za dziewczyną, która dzierżąc w jednej dłoni młotek a w drugiej kilka gwoździ, ruszyła w drogę powrotną. Nie zaczekała na gościa, wręcz wyprzedziła go o ładnych kilka metrów. Dogonił ją w kilku susach. Uparcie tkwiąc u jej boku niczym natręt, ruszył polną drogą. Starał się jej dorównać kroku. Gnała, jakby ją ktoś gonił!
Nie odezwała się do niego ani słowem podczas powrotu do domu, a gdy już prawie miał wsiadać na konia, rzuciła do niego oschle:
– Do widzenia jaśnie panie! – po czym weszła do domu.
I już wkładał nogę do strzemienia, kompletnie wytrącony z równowagi przez tą „niemiłą dziewuchę”, gdy nagle wpadł na genialny pomysł. „Róża nie sprzeciwi się przecież swojemu ojcu! Zaraz przekonam go, że jego córka powinna ze mną pojechać!”
Odnalazł Najmana w jednej ze stajen i zaczął swoją przemowę, która natychmiast przerodziła się w działanie.
– Moja córka będzie gotowa za piętnaście minut! – Wyszczerzył zęby, bardzo zadowolony z faktu, że jego córka została zaproszona do tak pożądanego grona osób, po czym włożył do kieszeni medalion, którego hrabia w żadnym wypadku nie chciał przyjąć.
– Zaczekam na nią przed domem.
– Taa… to bardzo dobry pomysł.
I choć Najman nie sprecyzował do końca swojej pochwały, Walerianowi było to teraz obojętne. „Byle szybciej! Bo Angelika czeka!” Zaczął wyobrażać sobie jej zdumienie i zazdrość, gdy przyprowadzi do pałacu swojego gościa.