Weekend z gwiazdą - Michelle Conder - ebook

Weekend z gwiazdą ebook

Michelle Conder

3,8
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Piękna Miller Jacobs potrzebuje na służbowy wyjazd mężczyzny, który będzie udawał jej narzeczonego. Liczy, że dzięki temu ochroni się przed natrętnym szefem. Jedzie z nią poznany przypadkowo w barze Valentino Ventura. Miller nie rozpoznaje w nim słynnego kierowcy rajdowego i nie wie, że jego obecność bardziej jej zaszkodzi, niż pomoże…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 149

Oceny
3,8 (36 ocen)
8
13
13
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
isuchocka

Nie oderwiesz się od lektury

👍 Polecam
00
Jolanta1101

Nie oderwiesz się od lektury

dobrze się czytało.
00

Popularność




Michelle Conder

Weekend z gwiazdą

Tłumaczenie Małgorzata Hesko-Kołodzińska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Miller Jacobs pomyślała, że gdyby życie było fair, idealny partner dla niej wszedłby teraz do baru, ubrany w elegancki garnitur, a następnie oczarował wszystkich intrygującą osobowością.

Innymi słowy, byłby całkowitym przeciwieństwem nadętego bankowca, który siedział naprzeciwko niej przy niskim drewnianym stole i od godziny wlewał w siebie alkohol.

– No dobrze, moja seksowna damo, co to ma być za przysługa, której ode mnie oczekujesz? – uśmiechnął się obleśnie.

Miller miała ochotę wzdrygnąć się z obrzydzeniem. Popatrzyła wymownie na przyjaciółkę, jakby chciała powiedzieć: „Dlaczego przyszło ci do głowy, że ta żałosna ofiara losu będzie się nadawała na mojego udawanego faceta na ten weekend?”.

Ruby rozłożyła ręce na znak przeprosin, a następnie zrobiła to, co w takiej sytuacji może zrobić tylko naprawdę piękna kobieta: olśniła bankowca promiennym uśmiechem i powiedziała mu, żeby spadał. Naturalnie, inaczej dobrała słowa, lecz ich sens był właśnie taki.

Miller odetchnęła z ulgą, gdy ich rozmówca chwiejnym krokiem oddalił się do baru i zniknął im z pola widzenia.

– Nic nie mów – uprzedziła ją Ruby. – Z opisu wydawał się do rzeczy.

– Z opisu większość mężczyzn wydaje się do rzeczy – burknęła Miller ponuro. – Problemy zaczynają się dopiero wtedy, gdy poznaje się ich bliżej.

– To czarnowidztwo. Przesada, nawet jak na ciebie.

Miller uniosła brwi. Miała konkretny powód, żeby ulegać czarnowidztwu. Właśnie zmarnowała cenną godzinę i wypiła białe wino, którego nie wlałaby nawet do sosu, a rozwiązanie problemu było równie odległe jak wczoraj. Sama napytała sobie biedy, kłamiąc szefowi, że ma chłopaka, który z przyjemnością wyjedzie z nią na weekend w interesach, żeby ją wesprzeć w zetknięciu z pewnym bardzo ważnym i bardzo bezczelnym potencjalnym klientem.

TJ Lyons był gruby, natrętny i obleśny, a jej dyskretne sygnały braku zainteresowania potraktował jak osobiste wyzwanie. Najwyraźniej powiedział Dexterowi, szefowi Miller, że jej profesjonalny chłód to tylko fasada, za którą kryje się gorąca kobieta i należy ją wyzwolić, gdyż o tym marzy. Wyglądało na to, że TJ zamierza dołączyć ją do listy swoich podbojów.

TJ był szowinistycznym knurem i zawsze miał na głowie typowy australijski kapelusz akubra, jak Krokodyl Dundee. Kiedy wyzywająco zażądał, aby na jego pięćdziesiąte urodziny Miller koniecznie przywiozła „mężulka”, choć podczas przyjęcia miała zamiar przedstawić swoją ostateczną wersję propozycji biznesowej, uśmiechnęła się słodko i odparła, że z przyjemnością.

To oznaczało, że do jutrzejszego popołudnia musiała znaleźć sobie jakiegoś mężczyznę. Może nieco zbyt pochopnie odprawiła tego pijaczka.

Ruby oparła brodę na dłoni.

– Na pewno znajdzie się ktoś inny – powiedziała bez przekonania.

– Może po prostu skłamię, że zachorował?

– Twój szef i tak ma cię na oku. A nawet gdyby nie miał, to gdybyś przyprawiła swojego nieistniejącego faceta o nieistniejącą chorobę, musiałabyś przez cały weekend użerać się z klientem, któremu zebrało się na amory.

Miller skrzywiła się wymownie.

– Nawet nie wspominaj o amorach – burknęła. – Ten gość to po prostu oblech.

– Może i tak, ale jestem pewna, że Dexter ma wobec ciebie poważne zamiary – oświadczyła Ruby.

Była przekonana, że Dexter jest zainteresowany Miller, ona jednak w ogóle tego nie dostrzegała.

– Dexter jest żonaty – przypomniała przyjaciółce.

– W separacji. Poza tym dobrze wiesz, że się na ciebie napalił. Między innymi dlatego musiałaś kłamać, że masz faceta.

Miller cicho jęknęła.

– Miałam za sobą tydzień pracy po szesnaście godzin na dobę i padałam z nóg. Być może zareagowałam trochę zbyt emocjonalnie.

– Ty i emocje? Uchowaj Boże. – Ruby udała, że drży z przerażenia.

– Liczyłam na odrobinę współczucia, a nie na sarkazm – burknęła Miller.

– Przecież Dexter zaproponował, że wystąpi w roli twojego „obrońcy”, prawda? – przypomniała sobie Ruby.

– Tak, to trochę dziwne – westchnęła Miller. – Ale pamiętaj, że znamy się ze studiów. Myślę, że po prostu starał się być miły, bo miał w pamięci pijackie deklaracje TJ-a z ubiegłego tygodnia.

Ruby wymownie przewróciła oczami.

– Tak czy owak, nakłamałaś, że masz chłopaka, więc teraz musisz jakiegoś skołować.

– Będę udawała, że ma zapalenie płuc.

– Posłuchaj, Miller, TJ Lyons jest rekinem biznesu o szokującej reputacji, a Dexter koniecznie chce się zaprezentować jako samiec alfa. Zbyt ciężko pracowałaś, żeby któryś z nich decydował o twojej przyszłości. Jeśli tam pojedziesz, a TJ zacznie do ciebie startować, jego żona wpadnie w szał i przez kolejnych dwanaście miesięcy będziesz przeglądała oferty dla bezrobotnych. Widziałam już takie przypadki. Mężczyźni pokroju TJ Lyonsa nigdy nie odpowiadają za molestowanie seksualne, chociaż powinni.

Ruby odetchnęła głęboko, a Miller w duchu podziękowała Opatrzności za to, że jej przyjaciółka czasem potrzebuje powietrza. Ruby była jednym z najlepszych w kraju prawników od dyskryminacji i często zbierało jej się na przemowy.

Miller spędziła sześć długich lat w Oracle Consulting Group, która stała się dla niej drugim domem. Gdyby udało jej się zdobyć prawo prowadzenia wielomilionowego rachunku TJ-a, praktycznie na pewno zostałaby partnerem w firmie. W ten sposób spełniłoby się jej największe marzenie, a matka Miller nie posiadałaby się z zachwytu.

– Póki co TJ mnie nie molestował – zauważyła.

– Na ostatnim spotkaniu zapowiedział, że natychmiast podpisze umowę z Oracle, jeśli „będziesz dla niego milutka” – oznajmiła Ruby.

Miller odetchnęła głęboko.

– Dobrze, dobrze – powiedziała z rezygnacją. – Mam plan.

Ruby uniosła brwi.

– Zamieniam się w słuch.

– Wynajmę faceta do towarzystwa. Popatrz sama. – Ta myśl przyszła jej do głowy dopiero przed chwilą, kiedy Ruby perorowała. Teraz Miller odwróciła smartfon, żeby pokazać przyjaciółce ekran. – Przedstawiam ci Madame Chloe. Podobno ma w ofercie dyskretnych, profesjonalnych i wrażliwych panów, którzy umieją zaspokoić potrzeby nowoczesnych heteroseksualnych kobiet.

– Niech no rzucę okiem. – Ruby zabrała jej telefon. – Rany, ten facet wyobracałby cię na wszystkie strony.

Miller zerknęła jej przez ramię na zdjęcie niewiarygodnie napakowanego mężczyzny.

– Podobno potrafią spełniać najskrytsze fantazje! – dodała Ruby.

– Nie chcę, żeby szedł ze mną do łóżka – westchnęła Miller z narastającą rozpaczą.

Seks był ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała. Burze hormonalne tylko odwiodłyby ją od celu, który sobie wyznaczyła. Jej matka dopuściła kiedyś do tego i co? Skończyła załamana i nieszczęśliwa.

– Możesz sobie zażyczyć policjanta, pilota, księgowego… fuj, tych mam po dziurki w nosie. O, patrz na tego. – Ruby zachichotała i dodała półgłosem: – Twardy, ale czysty fachowiec. Albo ten: fanatyk sportu.

Miller przeszedł dreszcz. Która inteligentna kobieta mogłaby fantazjować o fanatyku sportu?

– Ruby! – zaśmiała się, odbierając telefon. – Spoważniej. Mówimy o mojej przyszłości. Potrzebuję przyzwoitego, uprzejmego faceta, który wtopi się w tłum.

– Hm… – Ruby wyszczerzyła zęby do jednej z fotografii. – Ten gość mógłby się wtopić w tłum w całodobowym barze dla gejów.

– Nie pomagasz – zachmurzyła się Miller i z rozpaczą postukała w ekran. – Wszyscy wyglądają tak samo.

– Opaleni, muskularni i piekielnie przystojni – zgodziła się Ruby. – Skąd oni biorą takich facetów?

Miller zerknęła na nią z nieskrywanym rozbawieniem, a potem spostrzegła okienko z ceną przy jednym z mężczyzn i wybałuszyła oczy.

– Wielkie nieba, mam nadzieję, że to za miesiąc użytkowania – westchnęła.

– Natychmiast zapomnij o facecie do towarzystwa – zażądała Ruby. – Większość z nich zapewne nie umie sklecić bardziej skomplikowanej konstrukcji niż: „To już?” oraz: „Lubisz szybko?”. Z kimś takim raczej nie będziesz specjalnie wiarygodna jako potencjalny partner w najszybciej rozwijającej się w Australii firmie consultingowej.

– No to klops.

Ruby zaczęła się rozglądać po twarzach w lokalu, a Miller przypomniała sobie, że jeszcze dziś wieczorem musi przejrzeć raport o wynikach sprzedaży.

– Może ptasia grypa? – zasugerowała z rozpaczą w glosie.

– Nikt nie uwierzy, że twój chłopak mógłby złapać ptasią grypę.

– Miałam na myśli siebie – westchnęła.

– Czekaj, czekaj… A co powiesz na tego?

– Którego?

– Tego przystojniaka przy barze – wyjaśniła Ruby. – Na godzinie trzeciej.

Miller wzniosła oczy ku niebu.

– Pięć lat na uniwersytecie, sześć lat kariery zawodowej, a my ciągle używamy terminologii wojskowej podczas tropienia faceta – zauważyła.

– Od lat nie tropiłyśmy żadnego faceta – roześmiała się Ruby.

– Panie Boże spraw, żeby także kolejne lata upłynęły nam bez tej rozrywki. – Miller dyskretnie zerknęła w miejsce wskazane przez Ruby.

Ujrzała wysokiego mężczyznę, który opierał się o krawędź drewnianego baru, z jedną nogą na wypolerowanej rurze pełniącej rolę podnóżka. Nieznajomy ubrany był w dżinsy z dziurą na kolanie, a pod jego obcisłym podkoszulkiem prężyły się mięśnie. Miller wydęła z niesmakiem wargi, gdy przeczytała prowokacyjny czerwony napis wprasowany w materiał. Mężczyzna miał trzydniowy zarost, długie czekoladowobrązowe włosy i jasne oczy, które wpatrywały się w nią z uwagą.

Momentalnie opuściła wzrok, jak małe dziecko przyłapane na kradzieży ciastka, i spojrzała na Ruby.

– Ma dziurawe dżinsy i koszulkę z napisem: „W moim czy twoim tempie?” – mruknęła. – Ile kieliszków tego sikacza wypiłaś?

Ruby ponownie popatrzyła w kierunku baru.

– Nie ten – wycedziła. – Choć trzeba przyznać, że bosko wypełnia sobą koszulkę. Chodziło mi o tego w garniturze, z którym gada.

Miller natychmiast przeniosła spojrzenie na mężczyznę, którego w ogóle wcześniej nie zauważyła. Miał ciemne włosy, mocną szczękę, prosty nos i fantastyczny garnitur, a do tego był gładko ogolony. Tak, ten zdecydowanie bardziej nadawał się na jej potrzeby.

– Wiesz, chyba go znam! – wykrzyknęła nagle Ruby.

– Znasz pana Podarte Dżinsy?

– Niestety, nie. – Ruby uśmiechnęła się szeroko do mężczyzny, na którego Miller nie ośmieliłaby się nawet zerknąć. – Cały czas mówię o tym odpicowanym przystojniaku. To jakiś Sam. Mogłabym się założyć, że jest prawnikiem z naszego biura w Los Angeles. Właśnie kogoś takiego potrzebujesz.

– Odpada – oświadczyła stanowczo Miller. – Obiecałam sobie, że nie będę podrywać nieznajomych przy barze. To dotyczy także tych, którzy wydają ci się znajomi. Teraz pójdę do łazienki, a potem zafundujemy sobie wspólną taksówkę. Wracamy do domu. I przestań się wreszcie gapić na tych kolesi, bo sobie pomyślą, że czekamy, aż ktoś nas wyrwie.

– I dobrze pomyślą!

Millier pokręciła głową.

– Uwierz mi, ten, który powinien pilnie odświeżyć znajomość z maszynką do golenia, już po paru sekundach znajomości rozłożyłby cię na kanapie – oznajmiła.

Ruby wpatrywała się w nią z ciekawością.

– Właśnie dlatego jest taki smakowity.

– Nie dla mnie.

Miller ruszyła do łazienki. Czuła się odrobinę lepiej, odkąd postanowiła zakończyć wieczór, a zmęczenie na szczęście nie pozwalało jej zbytnio przejmować się jutrzejszym dniem.

– Przestaniesz wreszcie pożerać te kobiety wzrokiem? Nie przyszliśmy tutaj na podryw. – Tino Ventura popatrzył groźnie na brata.

– W ten sposób mógłbyś rozwiązać swój problem nadmiaru wolnego czasu w weekend – zauważył Sam.

– Prędzej trafię do piachu, niż pozwolę, żeby młodszy brat organizował mi rozrywkę – burknął Tino.

Sam się nie roześmiał, a Tino momentalnie pożałował niefortunnie dobranych słów.

– Jak samochód? – zainteresował się Sam.

– Trzeba jeszcze podłubać przy podwoziu.

– Będzie gotowy do niedzieli?

Tino zacisnął zęby. Miał dosyć nieustannej troski, którą okazywali ludzie w związku z następnym wyścigiem – zupełnie, jakby to miał być jego ostatni.

– Z powodzeniem – przytaknął.

– A co z kolanem?

Tino miał za sobą ciężki dzień, spędzony na analizowaniu wyników badań silnika i próbnych przejazdach, i bardzo chciał uniknąć rozmowy o pracy.

– Ten drink był znacznie lepszy, dopóki nie zacząłeś zasypywać mnie pytaniami o robotę – mruknął.

Najchętniej w ogóle nie wracałby myślami do swoich ostatnich problemów na torze. Musiał tylko zwyciężyć w następnym wyścigu i w ten sposób raz na zawsze zamknąć usta malkontentom twierdzącym, że nigdy nie dorówna ojcu. Zamierzał zrównać się z nim pod względem zdobytych tytułów mistrzowskich i dlatego musiał zabłysnąć w wyścigu, w którym ojciec zginął siedemnaście lat temu.

– Chodzi o to, że na twoim miejscu strasznie bym się denerwował – powiedział Sam.

Tino już dawno temu przestał analizować swoje uczucia. Gdyby o nich myślał, nie poradziłby sobie w tym fachu.

– I dlatego nie jesteś kierowcą rajdowym, a prawnikiem w garniturze za cztery tysiące dolarów, braciszku – mruknął.

– Za pięć – poprawił go Sam natychmiast.

Tino wypił łyk piwa z butelki i pokręcił głową.

– Zażądaj zwrotu pieniędzy, młody.

– O ile mnie pamięć nie myli, kupiłeś ten boski podkoszulek jeszcze w liceum – zauważył Sam kąśliwie.

– Ej, łapy precz od mojego szczęśliwego T-shirtu – zachichotał Tino.

Zdecydowanie wolał potyczki słowne z bratem niż analizowanie swoich problemów zawodowych. Wiedział, że Sam niemal gryzł paluchy ze strachu, bo ich ojciec doświadczał tuż przed tragiczną śmiercią wielu podobnych kłopotów jak teraz Tino. Wszyscy w rodzinie dopatrywali się podobieństw i odchodzili od zmysłów i dlatego Tino postanowił do poniedziałku trzymać się z daleka od Melbourne.

– Przepraszam, czy my się skądś znamy? – usłyszeli nagle damski głos.

Tino zerknął na blondynkę, która obserwowała ich od jakichś dziesięciu minut, i odetchnął z ulgą. Na szczęście skupiła uwagę na jego młodszym bracie. Rozejrzał się w poszukiwaniu jej ślicznej koleżanki, która jednak gdzieś zniknęła.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł Sam do wystrzałowej dziewczyny. – Nazywam się Sam Ventura, a to jest mój brat Valentino.

Tino wytrzeszczył oczy. Tylko ich matka mówiła o nim Valentino.

– Znam cię! – oświadczyła blondynka z przekonaniem, nie spuszczając wzroku z Sama. – Pracujesz w Los Angeles, w Clayton Smythe jako specjalista od prawa handlowego. Zgadza się?

– W stu procentach – odparł Sam z uśmiechem.

– Ruby Clarkson – przedstawiła się. – Prawo dyskryminacyjne, oddział w Sydney. – Podała mu rękę. – Czy słusznie zakładam, że przyjechałeś tutaj na weekend i jesteś wolny jak ptak?

Tino modlił się w duchu, żeby Sam nie zawalił sprawy. Blondynka miała rewelacyjny uśmiech i piękny biust, choć jej zachowanie wydało mu się zbyt śmiałe.

W tej samej chwili szósty zmysł kazał mu się odwrócić i tym razem Tino z satysfakcją zauważył towarzyszkę Ruby, młodą kobietę w czarnej garsonce z czerwonym wykończeniem. Na widok pustego stolika nieznajoma rozchyliła usta i rozejrzała się po sali. Natychmiast dostrzegła przyjaciółkę, a potem zerknęła na niego. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Młoda kobieta błyskawicznie zacisnęła wargi i wbiła wzrok w drzwi, jakby od razu chciała uciec. Tino uśmiechnął się z aprobatą. Była idealnie w jego typie. Miała zadarty nos i zgrabne, jędrne ciało, a do tego poruszała się ze swobodną gracją.

Gdy się zbliżała, pożerał wzrokiem jej proste kasztanowe włosy, które lśniły w świetle baru, i delektował się widokiem jej kremowej skóry oraz wyjątkowo intensywnie niebieskich tęczówek.

– Ruby, wróciłam. Idziemy – powiedziała nieoczekiwanie stanowczo.

– Ej, zaczekaj chwilę. Może miałabyś ochotę na drinka dla odprężenia? – odezwał się, choć wcale nie miał takiego zamiaru.

– Jestem odprężona – burknęła ostro. – A gdybym miała ochotę na drinka, to bym go sobie kupiła.

– Miller! – zainterweniowała jej przyjaciółka, żeby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. – To jest Sam, a to jego brat Valentino. Dobre wieści: Sam nie ma żadnych planów na weekend.

Tino zauważył, że Miller się nie poruszyła, ale skóra wokół jej ust nagle się napięła. Wyglądało to tak, jakby miała ochotę zionąć ogniem na Ruby, ale w ostatniej sekundzie zmieniła zdanie.

– Cześć, Sam. Cześć, Valentino. – Skinęła głową. – Miło was poznać. Niestety, na mnie i na Ruby już czas.

– Miller – skarciła ją Ruby. – To dla ciebie idealne rozwiązanie problemu – dodała półgłosem.

Tino popatrzył na Sama i uniósł pytająco brew.

– Wygląda na to, że Miller potrzebuje faceta do towarzystwa na weekend – wyjaśnił Sam.

Tino poprawił się na stołku.

– A po co wam facet na weekend? – spytał z zaciekawieniem.

– Nieistotne – wycedziła Miller. – Przepraszamy za kłopot i do widzenia. Na nas już czas.

– Ale ja chętnie zaproponuję swoje usługi. – Sam nieoczekiwanie uniósł rękę.

Tino poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku. Czyżby jego brat zgłaszał się na ochotnika do świadczenia weekendowych usług seksualnych?

– Czy ktoś zechciałby mnie wtajemniczyć w tę sprawę? – spytał, gotów bronić młodszego braciszka przed zakusami tych dziwacznych kobiet.

– Miller musi wyjechać na weekend w sprawach zawodowych i potrzebuje partnera, który będzie trzymał jej namolnego klienta na dystans – wyjaśniła ochoczo Ruby, podczas gdy Miller tylko stała z kamienną miną.

– A może wystarczyłoby powiedzieć gościowi, że nie jesteś zainteresowana? – zasugerował życzliwie Tino.

– No proszę, że też o tym nie pomyślałam. – Kąciki jej oczu lekko drgnęły.

– Czasami najtrudniej jest dostrzec najprostsze rozwiązania – wyjaśnił z uśmiechem.

– Żartowałam. – Wydawała się zbulwersowana, że ktokolwiek mógł wziąć na poważnie jej sarkastyczną uwagę.

Tino miał ochotę się roześmiać. Coraz wyraźniej rozumiał, dlaczego ta dziewczyna potrzebowała partnera na niby. Co z tego, że natura obdarzyła ją anielską twarzą, skoro miała charakter wściekłej osy? Chyba jednak nie była w jego typie.

– Czy przypadkiem w ten weekend nie zabierasz klienta na rejs jachtem Dantego? – przypomniał Samowi, który od pewnego czasu namawiał go na tę wyprawę z ich starszym bratem, Dantem.

Sam jęknął, jakby właśnie się dowiedział, że czeka go leczenie kanałowe.

– Cholera, kompletnie wyleciało mi z pamięci – mruknął.

– Naprawdę? – Ruby wydawała się bardzo rozczarowana.

– W takim razie na nas pora – podsumowała Miller chłodno.

Tino zastanawiał się, czy jest taka tępa, czy po prostu nie dostrzega tego, co się działo między jej przyjaciółką a jego bratem.

– Ty się tym zajmij – oznajmił nagle Sam. – Mówiłeś przecież, że w ten weekend miałbyś ochotę na coś innego. To świetne rozwiązanie.

Tino popatrzył na brata, jakby ten zwariował. Zarówno jego menedżer, jak i właściciel zespołu radzili mu, żeby zrobił sobie wolne i zajął się czymś, co pozwoli mu na chwilę zapomnieć o zbliżającym się wyścigu, ale na pewno nie mieli na myśli udawania partnera tej sztywnej kobiety.

– Raczej nie – oznajmiła ona sama, jakby pomysł był idiotyczny.

Bo był.

Mimo to Tino poczuł irytację.

– Czy jakoś cię obraziłem? – Spojrzał na nią uważnie.

Miał ochotę wziąć ją pod brodę i zmusić, żeby na niego popatrzyła.

– Ależ skąd – odparła zwięźle, lekko marszcząc nos, gdy jej wzrok spoczął na jego podkoszulku.

– Ach. – Tino westchnął ciężko. – Rozumiem, że nie jestem dla ciebie dość dobry, słonko?

Jej oczy błysnęły i zrozumiał, że trafił w sedno. To go rozbawiło. Nie dość, że ta sztywniara go nie rozpoznała – co nie było takie dziwne w Australii, gdyż startował głównie w Europie – to jeszcze z miejsca go odrzuciła, bo wydawał się trochę zapuszczony. To się dotąd nie zdarzyło. Na twarzy Tina pojawił się pierwszy od wielu miesięcy szczery uśmiech.

– Nie o to chodzi. Po prostu nie jestem aż tak zdesperowana. To znaczy… – Zamknęła oczy, gdy zdała sobie sprawę ze swojego faux pas, a Tino uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Dobrze wiedział, że gdyby go rozpoznała, natychmiast zaczęłaby się wdzięczyć i wciskać mu swój numer telefonu zamiast patrzeć na niego jak na roznosiciela zakaźnej choroby.

– Owszem, jesteś – wtrąciła jej przyjaciółka.

– Ruby, proszę!

– Ręczę za brata – oznajmił Sam stanowczo. – Może i wygląda, jakby wypełzł spod kamienia, ale w razie potrzeby potrafi się nieźle odstawić.

Teraz Tino się skrzywił. Już miał powiedzieć, że za nic w świecie nie pomoże tej kobiecie, kiedy napotkał jej spojrzenie i zrozumiał, że ona właśnie na to liczy. Naturalnie wcale nie chciał udawać jej partnera, bo i po co, skoro w ogóle nie był nią zainteresowany. Mimo to jej zachowanie go wkurzyło.

Zanim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Sam dodał:

– Daj spokój. Wyobraź sobie, że Dee ma taki problem. Nie chciałbyś, żeby pomógł jej jakiś przyzwoity facet?

Tino zmierzył go zimnym wzrokiem. Sam nie grał czysto, przypominając mu o ich młodszej siostrze, która mieszkała zupełnie sama w Nowym Jorku.

– Nie, nie, to był naprawdę okropny pomysł – oświadczyła Miller. – Pójdziemy już i proszę zapomnieć o tej rozmowie – dodała autorytatywnym tonem.

Tino upił łyk piwa i zauważył, że mu się przyglądała.

– Nie sądzisz, że byłaby z nas ładna para? – odezwał się. – Bo ja tak.

– Popieram. – Ruby nawet nie starała się ukrywać rozbawienia.

– Nie, wcale nie – zaprzeczyła Miller stanowczo. – Zupełnie tak nie myślę.

– No to co zrobisz, jeśli ci nie pomogę? Pozwolisz, żeby klient dobrał się do ciebie?

Zignorował spojrzenie brata i przyglądał jej się uważnie. Była tak spięta, że miał ochotę ją rozmasować, aby choć trochę się zrelaksowała. Zastanawiał się, skąd ta nieoczekiwana reakcja, po czym uznał, że szkoda na to czasu. Uśmiechnął się swoim wypróbowanym uśmiechem, wyobrażając sobie minę Miller, i oznajmił:

– Dobrze, zrobię to.

Miller nabrała powietrza w płuca i uważnie popatrzyła na mężczyznę przed sobą. Był niechlujny i gburowaty, ale miał niezwykłą twarz, piękne szaroniebieskie oczy i czarne rzęsy, a także zmysłowe usta, na których gościł grymas rozbawienia. Niestety, najwyraźniej brakowało mu piątej klepki.

Może i potrzebowała kogoś, kto udawałby jej chłopaka, ale chętniej zapłaciłaby facetowi do towarzystwa równowartość rocznych zarobków, niż przyjęła pomoc od tego człowieka. Nie potrafiłaby udawać zainteresowania nim. Zachowywał się i wyglądał tak, jakby wystarczyło, że kiwnie palcem na kobietę, żeby ta do niego przybiegła, o ile wcześniej nie zemdlałaby z wrażenia. Pomijając dziury w dżinsach i ogólny brak higieny, był dla niej za duży i zbyt męski. Nagle zaczerwieniła się, gdy dotarło do niej, że gapi się na jego wargi, a Ruby i Sam czekają na jej odpowiedź.

– No i co, słonko? Jak będzie? – zapytał Tino.

Bardzo nie podobał jej się ten ton, ton człowieka zadufanego w sobie. Już otwierała usta, aby odrzucić jego ofertę, kiedy zrozumiała, że on właśnie na to liczył.

Odetchnęła głęboko. Kręciło jej się w głowie. Ten przepełniony po uszy sarkazmem gnojek wcale nie zamierzał jej pomóc i należało utrzeć mu nosa. Doszła do wniosku, że chętnie sobie popatrzy, jak będzie usiłował się wymigać.

– Masz może garnitur? – zapytała słodko.

Tytuł oryginału: Living the Charade

Pierwsze wydanie: Mills & Boon Limited, 2013

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2013 by Michelle Conder

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015, 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-2264-8

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.