Weekendowi wojownicy - Fern Michaels - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Weekendowi wojownicy ebook i audiobook

Fern Michaels

3,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Grupa kobiet, które łączy przyjaźń i liczne przygody, nie spocznie zanim nie zostanie naprawione całe wyrządzone zło…

Życie nie jest sprawiedliwe. Większość kobiet to wie. Ale co można z tym zrobić? Wiele… jeśli należy się do tajemniczego zgrupowania. Siedem zupełnie różniących się od siebie kobiet. Każda z nich miała swojego pecha: zdradzających mężów, nieuprzejmych kolegów, problemy z systemem prawnym, który nie spełniaj swojej roli.

Połączone tragedią tworzą więź, która pomoże im naprawić wyrządzone krzywdy i odkryć wewnętrzną siłę, o której nie miały pojęcia. Z każdym aktem sprawiedliwości stają się odważniejsze, i odkrywają, że gdy dzieją się złe rzeczy… należy walczyć!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 17 min

Lektor: Róża Cieślińska-Dziekiewicz
Oceny
3,4 (24 oceny)
6
6
4
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Z braku laku…

Pomysł fajny ale nie wyszło. Styl 10latka, nieskończone historie, szkoda czasu
20
coolturka

Z braku laku…

Na widok tej książki pomyślałam, że ma dziwny tytuł, ale wraz z tą myślą pojawiła się ciekawość, co się za nim kryje. Nie musiałam długo czekać, by dostać przysłowiową kawę na ławę, bowiem „Weekendowi wojownicy” to nic innego jak nazwa klubu motocyklowego, którego członkowie dopuścili się gwałtu, za który nigdy nie odpowiedzieli. Pokrzywdzone przez los i wymiar sprawiedliwości kobiety biorą sprawy w swoje ręce i zakładają klub, który ma naprawiać to, co spartaczył system. Pomysłodawczynią całego konceptu jest Myra, której córka zginęła tragicznie pod kołami samochodu pewnego dyplomaty, którego chroni immunitet. Alexis odsiedziała niewinnie wyrok, którym obarczyła ja firma. Isabelle została niesłusznie oskarżona o śmierć trzyosobowej rodziny w wypadku samochodowym. Julia jest chirurgiem plastycznym, którą mąż zaraził wirusem HIV. Ojciec Yoko zmuszał jej matkę do prostytucji. I w końcu Katherine ofiara gwałtu motocyklistów — to jej sprawa pójdzie na pierwszy ogień. Książka jest dziwna, ...
00
intermission4reading

Z braku laku…

☕ Tę książkę mogę opisać jednym słowem, a właściwie dwoma - wielki zawód. Postaram się napisać co mi nie odpowiadało, chociaż moje myśli są tak chaotyczne jak ta książka. 📚 Ogólnie historia zaczyna się od tragedii, która spotyka Nikki i Myrę. Właśnie to wydarzenie jest powodem dalszych ich losów. Myra jest miliarderką, która po śmierci córki postanawia, stworzyć Zakon Sióstr, składający się z kobiet, które zostały w jakiś sposób skrzywdzone a ich sprawcy nie zostali ukarani z różnych względów. Miliarderka zbiera wszystkie te kobiety u siebie w domu, z którego zrobiła centrum dowodzenia i z pomocą swojego partnera, który jest mózgiem operacji, ma zaplanowane konkretne działanie, zmierzające do zemsty. ☕ Brzmi dobrze prawda? No właśnie. Potencjał ogromny ale niewykorzystany. Kreacja bohaterów praktycznie żadna. Niby poznajemy pokrótce losy każdej z pań, ale nie wiąże się z tym nic więcej. Nie wiążą się z tym, żadne emocje. Nie jesteśmy w stanie nawiązać żadnych sympatii ani antypatii. ...
00
Odcieniestron1

Z braku laku…

Pamiętam jak przeczytałam opis tej książki i miałam w głowie takie "woow chce to przeczytać". Kończąc książkę zastanawiam się czy autorka zrobi kontynuację. Czy to miała być jedynie przystawka przed daniem głównym no i w końcu deserem. Czy zostawi mnie z uczuciem, że czegoś mi tu jednak brak? _ "Weekendowi wojownicy" autorstwa Fern Michaels opowiada o grupie kobiet, które zostały skrzywdzone przez los. Zdradzone, zgwałcone, oszukane, połączone osobistą tragedią. Prawo nie zawsze stoi po stronie ofiary, a żadna z nich nie spocznie póki wyrządzone zło nie zostanie naprawione. _ Muszę przyznać, że książkę się czyta bardzo szybko. Akcja cały czas pędzi, a czytelnik czeka na każdy następny ruch że strony naszych bohaterek. Jednak dla mnie osobiście zabrakło w niej takiego dreszczyku. Były sceny, w których wręcz liczyłam na mocniejsze opisy. Ale ich nie dostałam, a stonowany sposób ich przedstawienia wydał mi się nijaki. _ Czy polecam? To dobre pytanie. Myślę, że najlepiej zrobicie jak sam...
00
lili_zileono_mi

Nie oderwiesz się od lektury

Niki próbuje z sideł depresji wyrwać kobietę która jest dla niej niczym matka, załamana po stracie córki którą straciła bo potrącił ją kierowca, którego nie dosięgnie sprawiedliwość, gdyż chroni go immunitet. Ta dwójka postanawia znaleźć inne poszkodowane przez wymiar sprawiedliwości kobiety i założyć klub który pomoże im samym wymierzać sprawiedliwość. Czy plan się powiedzie? Czy samodzielne wymierzanie sprawiedliwości to dobry pomysł? Tę książkę przeczytałam w jedno popołudnie, wciągnęła mnie i bardzo kibicowałam wszystkim pokrzywdzonym kobietą by dopięły swego. Każda z przedstawionych tu bohaterek została na swój sposób skrzywdzona, a ich oprawcą się upiekło, system prawny zawiódł je tak bardzo i zamiast chronić niewinnych pomagał oprawca uniknąć kary. Każda z kobiet jest inna, różnią się od siebie nie tylko statusem społecznym ale również charakterami i spojrzeniem na świat, jednak wszystkie przez to co przeszły są bardzo silne i zdeterminowane. Mam nadzieję na kolejne tom...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuWEEK­END WAR­RIORS
Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieAnna Ber­giel
Ko­rektaBe­ata Goł­kow­ska
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Co­py­ri­ght © 2003 by Fern Mi­cha­els First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All ri­ghts re­se­rved Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 Anna Ber­giel
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83295-52-7
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

MU­SISZ NAM PO­MÓC, NIKKI

– Za­łóżmy klub – po­wie­działa Myra. – Z pew­no­ścią znasz wiele ko­biet, które za­wiódł wy­miar spra­wie­dli­wo­ści. Za­pro­simy je, żeby do nas do­łą­czyły, a po­tem zro­bimy, co trzeba.

Nikki wstała i unio­sła ręce.

– Chcesz, że­by­śmy do­ko­ny­wały sa­mo­są­dów!

– Tak, moja droga. Dzię­kuję. Nie po­tra­fi­łam zna­leźć od­po­wied­niego słowa. Pa­mię­tasz te filmy z Char­le­sem Bron­so­nem?

– Zła­pali go, Myro.

– Ale w końcu wy­pu­ścili.

– To był tylko film. Bajka dla do­ro­słych. Ty chcesz, że­by­śmy po­stę­po­wały tak w praw­dzi­wym ży­ciu. A z cie­ka­wo­ści... Za­kła­da­jąc, że uda nam się zna­leźć męż­czyzn, któ­rzy zgwał­cili Ka­th­ryn Lu­cas, co z nimi zro­bimy?

Myra się uśmiech­nęła.

– To już za­leży od Ka­th­ryn, prawda?

– Nie wie­rzę, że sie­dzę tu­taj i słu­cham, jak ob­my­śla­cie to... Co to wła­ści­wie ma być, Myro?

– Se­kretne sto­wa­rzy­sze­nie ko­biet, które ro­bią to, co trzeba, aby wszystko na­pra­wić.

Nikki opa­dła na krze­sło.

– Co zro­bisz, je­śli się na to nie zgo­dzę?

Myra za­po­ży­czyła od­po­wiedź od swo­jego ulu­bio­nego ko­mika.

– W ta­kim ra­zie bę­dziemy mu­siały cię za­bić – po­wie­działa ra­do­śnie. – Więc jak, wcho­dzisz w to?

– Boże, do­po­móż. Tak.

Dla Diz, Ber­nice, P.I. i Molly

Dzię­kuję za wspo­mnie­nia.

PRO­LOG

Wa­szyng­ton

Mas­sa­chu­setts Ave­nue była mocno za­kor­ko­wana, ale o tej po­rze dnia nie było w tym nic dziw­nego. Go­dziny szczytu. Boże, na­prawdę tego nie zno­siła. Zwłasz­cza dzi­siaj. Ude­rzyła dło­nią w klak­son i mruk­nęła pod no­sem:

– No da­lej, kre­ty­nie, rusz się!

– Spo­koj­nie, Nik – po­wie­działa Bar­bara Ru­tledge, nie spusz­cza­jąc oka z po­ru­sza­ją­cych się wolno sa­mo­cho­dów. – Jesz­cze jedna prze­cznica i je­ste­śmy na miej­scu. Mama nie bę­dzie miała nic prze­ciwko, je­śli spóź­nimy się kilka mi­nut. Nie jest za­do­wo­lona, że ob­cho­dzi dziś sześć­dzie­siątkę, więc im dłu­żej bę­dzie mu­siała cze­kać na to przy­ję­cie, tym le­piej. Nie da­ła­byś jej sześć­dzie­się­ciu lat, co?

– Oczy­wi­ście, że nie! Wy­gląda le­piej niż my, a je­ste­śmy o dwa­dzie­ścia cztery lata młod­sze. – Po­now­nie na­ci­snęła klak­son, cho­ciaż nie przy­no­siło to żad­nego skutku.

– Po­wiedz mi tylko jedno: dla­czego twoja mama urzą­dza obiad w Joc­key Club?

– Cóż, wła­śnie za­częli ser­wo­wać pierw­sze ciastka z kra­bem w tym se­zo­nie. Pre­zy­dent Re­agan roz­sła­wił tę re­stau­ra­cję i cho­dzą tam wszy­scy jej przy­ja­ciele ze świata po­li­tyki. Je­śli chcesz po­znać moje zda­nie, trzy­dzie­ści do­lców za dwa ciastka z kra­bem to zdzier­stwo. Za ta­kie pie­nią­dze mogę jeść lunch przez cały ty­dzień, je­śli będę uwa­żać, co ku­puję. W ze­szłym ty­go­dniu mama wpa­dła w szał, kiedy za­bra­łam ją na lunch do Taco Bell. Naja­dły­śmy się za pięć do­lców. W końcu dała za wy­graną, ale nie może zro­zu­mieć, dla­czego nie ko­rzy­stam z fun­du­szu po­wier­ni­czego. Po­wta­rzam jej, że chcę ra­dzić so­bie sama. Cza­sem wy­daje się to ak­cep­to­wać, a cza­sem nie. Wiem, że jest ze mnie dumna. Z cie­bie też, Nik. Opo­wiada wszyst­kim o swo­ich dziew­czy­nach, które wal­czą z prze­stęp­czo­ścią i są praw­nicz­kami.

– Ko­cham ją tak samo jak ty, Barb. Nie wy­obra­żam so­bie do­ra­sta­nia bez matki. A by­łoby tak, gdyby twoja mama nie po­sta­no­wiła za­stą­pić mi mo­ich ro­dzi­ców, gdy umarli. W po­rządku, je­ste­śmy na miej­scu i spóź­ni­ły­śmy się tylko pół go­dziny. Zo­sta­wia­nie tu sa­mo­chodu nie jest naj­lep­szym po­my­słem, ale nie mamy wy­boru, a przy­naj­mniej jest tu la­tar­nia. W tym mie­ście nie znaj­dziemy nic lep­szego.

– Po­win­ny­śmy przej­rzeć się w lu­strze, za­nim po­dej­dziemy do stołu. Mama jest praw­dziwą pe­dantką. Uwiel­bia per­fumy i szminki – po­wie­działa Bar­bara, pró­bu­jąc wy­gła­dzić za­gnie­ce­nia na gar­ni­tu­rze. Nik zro­biła to samo.

– Spę­dzi­łam cały dzień w są­dzie. Ty też. Po­win­ny­śmy być zmę­czone, mieć po­gnie­cione ubra­nia i wy­glą­dać nie­chluj­nie. Myra to zro­zu­mie. Ups, pra­wie za­po­mnia­łam o pre­zen­cie. – Nik się­gnęła na tylne sie­dze­nie po małą srebrną paczkę. Po­dała Bar­ba­rze dłu­gie opa­ko­wa­nie w kształ­cie cy­lin­dra, prze­wią­zane ja­skra­wo­czer­woną wstążką. – Twój mózg musi być tak samo zmę­czony jak mój. Pra­wie za­po­mnia­łaś o swoim. A co z tym sto­sem ksią­żek, Barb?

– To dla mamy. Ode­bra­łam je dzi­siaj w po­rze lun­chu. Wiesz, jak lubi czy­tać o mor­der­stwach i awan­tu­rach. Dam jej pre­zent, kiedy wyj­dziemy.

Cze­kała na nie Myra Ru­tledge, piękna ko­bieta, która po­wi­tała je z uśmie­chem i otwar­tymi ra­mio­nami.

– Moje dziew­czyny przy­je­chały. Mo­żemy już usiąść, Fran­kli­nie.

– Oczy­wi­ście, pro­szę pani. Ten sam sto­lik co za­zwy­czaj czy może miej­sce w czę­ści dla pa­lą­cych przy oknie?

– Po­pro­simy o miej­sce przy oknie, Fran­kli­nie – po­wie­działa Bar­bara. – My­ślę, że dziś wie­czo­rem, z oka­zji uro­dzin mo­jej matki, dziew­czyny mogą za­pa­lić pa­pie­rosa. Ale tylko na spółkę i po obie­dzie! Ja oczy­wi­ście się wstrzy­mam. Tak, tak, wiem, że wszyst­kie ze­rwa­ły­śmy z na­ło­giem, ale dzi­siaj mo­żemy zro­bić wy­ją­tek.

Myra uśmiech­nęła się i się­gnęła po dłoń córki.

– Wspa­niale – od­parła. Usia­dła i po­chy­liła się nad sto­łem. – Moje ko­chane dziew­czyny. Nie mo­głam so­bie wy­ma­rzyć lep­szego za­koń­cze­nia dnia swo­ich uro­dzin.

– Za­koń­cze­nia? Mamo! Czy to ozna­cza, że nie za­mier­za­cie świę­to­wać z Char­le­sem w domu?

– Cóż, może wy­chy­limy po kie­liszku sherry. Py­ta­łam Char­lesa, czy chce do nas do­łą­czyć, ale po­wie­dział, że czułby się nie­swojo na mat­czyno-cór­czy­nym obie­dzie. Bez ko­men­ta­rzy pro­szę.

– Mamo, kiedy za­mier­za­cie wziąć ślub? Je­ste­ście ra­zem od dwu­dzie­stu lat. Wiemy z Nik wszystko o tych spra­wach, więc prze­stań się ru­mie­nić – za­żar­to­wała Bar­bara.

– Tak. I to Char­les wam to wszystko uświa­do­mił – od­parła Myra z uśmie­chem.

Char­les był jej to­wa­rzy­szem ży­cia i pra­cow­ni­kiem. Kiedy go zde­ma­sko­wano jako agenta MI 6, rząd prze­niósł go do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, gdzie zo­stał sze­fem ochrony firmy cu­kier­ni­czej Myry, która zna­la­zła się na li­ście For­tune 500. Zaj­mo­wa­nie się Myrą stało się jego je­dy­nym ży­cio­wym ce­lem, więc trak­to­wał swoją pracę po­waż­nie i na­prawdę się do niej przy­kła­dał. Dziew­czyny były mu wdzięczne, że po­świę­cał jej tyle uwagi. Dzięki niemu mniej do­skwie­rała jej sa­mot­ność, gdy wy­jeż­dżały.

Oczy Myry błysz­czały.

– A te­raz opo­wiedz­cie mi wszystko: o wa­szych naj­now­szych spra­wach, z kim się te­raz spo­ty­ka­cie, jak ra­dzi so­bie na­sza dru­żyna so­ft­bal­lowa. Nie po­mi­jaj­cie ni­czego. Czy w naj­bliż­szym cza­sie będę pla­no­wać ślub któ­rejś z was?

To wła­śnie Nikki ko­chała w niej naj­bar­dziej – jej szczere za­in­te­re­so­wa­nie ich ży­ciem. Myra ni­gdy nie na­ru­szała ich pry­wat­no­ści. Za­wsze za­do­wa­lała się po­zy­cją ob­ser­wa­torki, ofe­ru­jąc mat­czyne wspar­cie i po­moc w ra­zie po­trzeby, ale nie wtrą­cała się ani nie udzie­lała rad, chyba że zo­stała o to po­pro­szona. Nikki wie­działa, że Myra lubi spę­dzać z nimi czas. Uwiel­biała ko­la­cje or­ga­ni­zo­wane dwa razy w mie­siącu w mie­ście i oka­zjo­nalne lun­che z córką, cza­sem łą­czone z krót­kim spa­ce­rem wzdłuż akwenu Ti­dal.

Myra nie tylko wy­ra­żała za­in­te­re­so­wa­nie ży­ciem swo­ich dziew­cząt, ale miała także wła­sną, cie­kawą co­dzien­ność. Za­sia­dała w za­rzą­dach róż­nych or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nych, nie­stru­dze­nie pra­co­wała na rzecz dwóch par­tii po­li­tycz­nych, co­dzien­nie ro­biła wiele do­brych uczyn­ków, dzia­łała w To­wa­rzy­stwie Hi­sto­rycz­nym, a w do­datku znaj­do­wała czas dla Char­lesa, Bar­bary i dla sie­bie.

– Zo­sta­jesz dziś wie­czo­rem w mie­ście, mamo?

Myra się za­czer­wie­niła.

– Nie, Bar­baro, po­jadę do domu. I nie, nie przy­je­cha­łam tu sama. Wy­na­ję­łam kie­rowcę, więc nie martw się o to, jak wrócę do McLean. Char­les na mnie czeka. Mó­wi­łam ci, że za­mie­rzamy wy­pić po kie­liszku sherry.

– Żad­nego tortu! – za­wo­łała Nik.

Ró­żowy cień spły­nął po szyi Myry.

– Je­dli­śmy cia­sto w po­rze lun­chu. Char­les za­pa­lił wszyst­kie świeczki... Było ich sześć­dzie­siąt, więc było bar­dzo... uro­czy­ście.

– Jak to jest mieć sześć­dzie­siąt lat? – za­py­tała Bar­bara, się­ga­jąc po dłoń matki. – Mó­wi­łaś, że bo­isz się tego dnia.

– To tylko liczba, umowna data. Nie czuję się ina­czej niż wczo­raj. Lu­dzie za­wsze mó­wią o „wy­jąt­ko­wych” chwi­lach w swoim ży­ciu, któ­rych ni­gdy nie za­po­mną. My­ślę, że ten dzień jest jed­nym z ta­kich mo­men­tów. Dzień, w któ­rym po­ślu­bi­łam two­jego ojca, też taki był. Dzień, w któ­rym się uro­dzi­łaś, rów­nież, tak samo jak ten, w któ­rym za­miesz­kała z nami Nikki. No i oczy­wi­ście na­leży pa­mię­tać o chwili, gdy firma pro­du­ku­jąca sło­dy­cze zna­la­zła się na li­ście For­tune 500. Nie śmiej się ze mnie, ale ko­lej­nym wy­jąt­ko­wym mo­men­tem była de­kla­ra­cja Char­lesa, że bę­dzie się mną opie­ko­wał do końca ży­cia. To na­prawdę piękne wspo­mnie­nia. Mam na­dzieję, że przede mną jesz­cze wiele lat peł­nych ta­kich zda­rzeń. Gdy­byś wy­szła za mąż i dała mi wnuka, wy­wie­si­ła­bym flagę, Bar­baro. Nie chcę być sta­ruszką z trzę­są­cymi się rę­kami, kiedy bę­dziesz ro­dzić.

Nikki szturch­nęła Bar­barę w ra­mię, a na jej twa­rzy po­ja­wił się sze­roki uśmiech.

– No da­lej, po­wiedz jej. Spraw ra­dość ma­mie w dniu jej sześć­dzie­sią­tych uro­dzin.

– Je­stem w ciąży – wy­znała Bar­bara. – Mo­żesz za­cząć pla­no­wać ślub. Tylko le­piej się po­spiesz, bo nie­długo uro­śnie mi brzuch.

Myra spoj­rzała naj­pierw na Nikki, żeby zo­ba­czyć, czy się z nią dro­czą. Głowa Nikki po­ru­szała się w górę i w dół.

– Będę druhną i matką chrzestną! Ona nie żar­tuje, Myro.

– Och, ko­cha­nie. Czy je­steś szczę­śliwa? Oczy­wi­ście, że tak. Wy­star­czy na cie­bie spoj­rzeć. Och, mamy tyle do zro­bie­nia! Chcesz urzą­dzić przy­ję­cie w domu, w ogro­dzie, prawda?

– Oczy­wi­ście, mamo. Chcę wziąć ślub w sa­lo­nie. Zjadę po po­rę­czy w sukni ślub­nej. Zro­bię to, a Nik po­wtó­rzy tę akro­ba­cję za­raz za mną. Je­śli mi się nie uda, ślub zo­sta­nie od­wo­łany.

– Bę­dzie tak, jak so­bie ży­czysz, ko­cha­nie. Uczy­ni­łaś mnie naj­szczę­śliw­szą ko­bietą na świe­cie. Obie­caj, że po­zwo­lisz Char­le­sowi i mnie opie­ko­wać się dziec­kiem.

– Hej, by­łam pierw­sza! – Nikki się uśmiech­nęła.

– To zde­cy­do­wa­nie jedna z tych nie­zwy­kłych chwil. Czy któ­raś z was ma apa­rat?

– Nie no­szę apa­ratu w to­rebce. Ale nie wszystko stra­cone. Nik ma apa­rat w sa­mo­cho­dzie. Sko­czę po niego.

Nikki się­gnęła do kie­szeni i rzu­ciła Barb klu­cze.

– Zo­stanę matką. Ja! Aż trudno w to uwie­rzyć. Bę­dziesz cio­cią, Nik – po­wie­działa Bar­bara i po­chy­liła się, by po­gła­skać Nikki po po­liczku. – Kiedy wrócę, po­pro­szę Fran­klina, żeby zro­bił nam zdję­cie. Do zo­ba­cze­nia – do­dała, po­sy­ła­jąc im obu sze­roki uśmiech.

– Mam na­dzieję, że mia­łaś dzi­siaj do­bry dzień, Myro. Dni uro­dzin są za­wsze wy­jąt­kowe – stwier­dziła Nikki, wpa­tru­jąc się w okno na­prze­ciwko swo­jego krze­sła. – Świa­do­mość, że zo­sta­nie się bab­cią, musi być naj­cu­dow­niej­szą rze­czą na świe­cie. Sama je­stem taka pod­eks­cy­to­wana. – Wi­działa, jak Barb prze­biega przez ulicę, z kurtką po­wie­wa­jącą na wio­sen­nym wie­trze.

– Pa­mię­tasz, jak zro­bi­ły­śmy ci z Bar­barą tort uro­dzi­nowy z płat­ków ku­ku­ry­dzia­nych, kra­ker­sów i sy­ropu klo­no­wego?

– Ni­gdy tego nie za­po­mnę. My­ślę, że nie da się o tym za­po­mnieć. Mimo wszystko go zja­dłam.

Nikki się ro­ze­śmiała.

– Tak było. – Cie­szyła się, że za­par­ko­wała pod la­tar­nią. Wi­działa ze swo­jego miej­sca kilka par idą­cych ulicą, Bar­barę otwie­ra­jącą tylne drzwi sa­mo­chodu, się­ga­jącą po apa­rat, prze­rzu­ca­jącą go przez ra­mię i za­my­ka­jącą drzwi. Sku­piła uwagę na My­rze, która rów­nież wy­glą­dała przez okno.

Nikki spoj­rzała tam znowu i zo­ba­czyła Bar­barę, która roz­glą­dała się w obie strony, wy­pa­tru­jąc nad­jeż­dża­ją­cych po­jaz­dów, go­towa prze­biec przez ulicę, gdy tylko nada­rzy się oka­zja. Kiedy ze­szła z kra­węż­nika, trzy pary pra­wie ją do­go­niły.

Wtedy Nik za­uwa­żyła ciemny sa­mo­chód, który po­ja­wił się zni­kąd. Usły­szała dźwięk klak­sonu i na­gły pisk ha­mul­ców. Myra pod­no­siła się ze swo­jego miej­sca jak w zwol­nio­nym tem­pie, a na jej twa­rzy ma­lo­wało się nie­do­wie­rza­nie. Wy­bie­gły z re­stau­ra­cji. Na­gle roz­legł się pe­łen bólu, nie­mal zwie­rzęcy krzyk. Nikki za­trzy­mała się i zła­pała Myrę za ra­mię.

Wie­działa, że na za­wsze za­pa­mięta dziwną po­zy­cję, w ja­kiej uło­żyło się ciało przy­ja­ciółki. Po­chy­liła się, bo­jąc się do­tknąć tej, którą na­zy­wała sio­strą.

– Czy ktoś we­zwał po­go­to­wie? – krzyk­nęła.

Je­den z prze­chod­niów od­po­wie­dział jej gło­śno drżą­cym gło­sem:

– Tak.

– Nie! Nie! Nie! – krzy­czała Myra. Upa­dła na zie­mię, by ob­jąć ciało córki.

Gdzieś w od­dali sły­chać było sy­renę. Drżące palce Nikki szu­kały pulsu. Za­częła dy­go­tać, gdy nie mo­gła wy­czuć na­wet sła­bego ude­rze­nia. Może nie ro­biła tego do­brze... Na­ci­skała moc­niej trze­cim i czwar­tym pal­cem, tak jak ro­biły to pie­lę­gniarki. Gdy po chwili pod­bie­gła do nich za­łoga am­bu­lansu, po­czuła, jak kręci jej się w gło­wie. Pie­kące łzy za­le­wały jej oczy, gdy pa­trzyła, jak ra­tow­nicy spraw­dzają pa­ra­me­try ży­ciowe Bar­bary.

Czas stra­cił wszel­kie zna­cze­nie, gdy me­dycy ro­bili wszystko, co mo­gli. Młoda ko­bieta z dłu­gimi krę­co­nymi wło­sami pod­nio­sła wzrok i spoj­rzała pro­sto na Nikki. Po­krę­ciła głową, a w jej oczach ma­lo­wał się smu­tek.

To nie­moż­liwe. Chciała krzy­czeć, wrzesz­czeć, tu­pać no­gami. Za­miast tego za­ci­snęła po­wieki i stłu­miła łka­nie.

– Nic jej nie bę­dzie, prawda, Nikki? Zła­mane ko­ści się za­goją. Po pro­stu stra­ciła przy­tom­ność. Po­wiedz mi, że nic jej nie bę­dzie. Pro­szę, po­wiedz mi to. Pro­szę, Nikki...

Nikki miała w gar­dle tak wielką gulę, że my­ślała, że się udławi. Sta­rała się nie pa­trzeć na nie­ru­chome ciało, pró­bo­wała nie wi­dzieć, jak ra­tow­nicy pro­stują ręce i nogi Bar­bary. Kiedy ofiarę prze­nie­siono na no­sze, za­mknęła oczy. My­ślała, że po­strada zmy­sły, gdy młoda ko­bieta z dłu­gimi krę­co­nymi wło­sami na­cią­gnęła prze­ście­ra­dło na twarz jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki. Nie Bar­bara. Tylko nie ona. Nie dziew­czyna, z którą ba­wiła się w pia­skow­nicy, z którą cho­dziła do przed­szkola. Nie ta, z którą uczęsz­czała do li­ceum, col­lege’u i na stu­dia praw­ni­cze. Prze­cież Nikki miała zo­stać jej druhną i ba­wić jej dziecko. Jak Bar­bara mo­gła być mar­twa?

– Wi­dzia­łam, że ro­zej­rzała się w obie strony, za­nim we­szła na kra­węż­nik. Mo­gła swo­bod­nie przejść przez ulicę... – wy­mam­ro­tała.

– Nikki, czy po­win­ni­śmy je­chać ka­retką z Bar­barą? Czy nam po­zwolą? – za­py­tała Myra ze łzami w oczach.

Ona nie wie. Nie wie, co ozna­cza to prze­ście­ra­dło.

Jak miała po­wie­dzieć My­rze, że jej córka nie żyje?

Drzwi am­bu­lansu się za­mknęły. Kie­rowca od­je­chał. Nie włą­czył sy­reny.

– Już za późno. Od­je­chali. Mu­sisz pro­wa­dzić, Nikki. Na pewno będą po­trze­bo­wać róż­nych in­for­ma­cji, kiedy przyjmą ją do szpi­tala. Chcę tam być. Bar­bara musi wie­dzieć, że tam je­stem. Musi wie­dzieć, że matka jest przy niej. Czy mo­żemy już je­chać, Nikki? – bła­gała Myra.

– Pro­szę pani?

– Tak? – od­parła Nikki, roz­luź­nia­jąc uścisk na ra­mio­nach Myry.

Funk­cjo­na­riusz nie brzmiał nie­miło. Był za młody, żeby tak brzmieć. Do­strze­gła współ­czu­cie na jego twa­rzy.

– Mu­szę przy­jąć oświad­cze­nie. Jak się pani na­zywa?

– Ni­cole Qu­inn. To jest Myra Ru­tledge. Matka... – Pra­wie po­wie­działa „matka zmar­łej”, ale w porę ugry­zła się w ję­zyk.

– Pro­szę pana, czy mo­żemy to zro­bić póź­niej? – wtrą­ciła się Myra. – Mu­szę je­chać do szpi­tala, żeby za­ła­twić for­mal­no­ści. Czy wie pan, do któ­rego szpi­tala za­brano moją córkę? Do Geo­rge Wa­shing­ton czy Geo­r­ge­town? – Łzy spły­nęły po jej po­marsz­czo­nych po­licz­kach.

Nikki od­wró­ciła wzrok. Wie­działa, że za­cho­wuje się tchórz­li­wie, ale w ża­den spo­sób nie po­tra­fiła po­wie­dzieć My­rze, że jej je­dyna córka nie żyje. Pa­trzyła, jak po­li­cjanci roz­ga­niają tłum ga­piów. Na chod­niku po­zo­stały tylko trzy pary. Gdzie był sa­mo­chód, który po­trą­cił Bar­barę? Za­brali go już? Gdzie po­dział się kie­rowca? Chciała za­dać te py­ta­nia gło­śno, ale mil­czała ze względu na Myrę.

Pa­trzyła, jak młody funk­cjo­na­riusz przy­go­to­wuje się do tego, co mu­siał zro­bić. Po­tarł dło­nią cienką szyję wo­kół wy­kroch­ma­lo­nego koł­nie­rzyka ko­szuli i od­chrząk­nął dwa razy.

– Pro­szę pani, pani córka zo­stała za­brana do kost­nicy w szpi­talu Geo­rge’a Wa­shing­tona. Nie ma po­śpie­chu z for­mal­no­ściami. Je­śli pani chce, mogę po­pro­sić jed­nego z funk­cjo­na­riu­szy, żeby za­wiózł pa­nią do szpi­tala. Przy­kro mi z po­wodu pani straty.

Myra krzyk­nęła prze­raź­li­wie i osu­nęła się na zie­mię. Po­li­cjant opadł przy niej na ko­lana.

– My­śla­łem, że ona wie. Nie... Jezu...

– Mu­simy na­tych­miast za­brać ją do le­ka­rza. Zo­sta­nie pan z nią na chwilę? Mu­szę iść do sa­mo­chodu po te­le­fon i za­dzwo­nić w kilka miejsc...

Naj­pierw Nikki za­dzwo­niła do le­ka­rza Myry, a po­tem do Char­lesa. Obaj obie­cali, że spo­tkają się z nią przy wjeź­dzie na izbę przy­jęć.

Kiedy wró­ciła, Myra sie­działa, wspie­rana przez mło­dego ofi­cera. Wy­glą­dała na oszo­ło­mioną i mó­wiła nie­spój­nie.

– Pani nie waży zbyt dużo. Z ła­two­ścią mogę ją za­nieść do ra­dio­wozu – za­ofe­ro­wał ofi­cer.

Nikki z wdzięcz­no­ścią po­ki­wała głową.

– Czy może mi pan po­wie­dzieć, co się stało? Czy wie pan, jaki sa­mo­chód po­trą­cił Bar­barę? Ci lu­dzie, któ­rzy tam stali, mu­sieli coś wi­dzieć. Ob­ser­wo­wa­ły­śmy wszystko przez okno re­stau­ra­cji. Czy ktoś spi­sał nu­mer re­je­stra­cyjny? Wi­dzia­łam tylko ciemny sa­mo­chód, który po­ja­wił się nie wia­domo skąd. Miała wolną drogę, żeby przejść. Mu­siał wejść w za­kręt z za­wrotną pręd­ko­ścią.

– Spraw­dzi­łem nu­mery ta­blic, które po­dał nam je­den ze świad­ków, ale to na nic.

– Dla­czego? – Nikki po­ma­so­wała skro­nie. Miała wra­że­nie, jakby ktoś ude­rzał ją w głowę młot­kiem.

– To był sa­mo­chód dy­plo­maty. Kie­rowca ma im­mu­ni­tet, pro­szę pani.

Po­czuła, jak miękną jej ko­lana. Po­li­cjant wy­cią­gnął rękę, aby ją pod­trzy­mać.

– To ozna­cza, że nie można go oskar­żyć... – po­wie­działa zdła­wio­nym gło­sem.

– Tak, pro­szę pani. Do­kład­nie tak.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki