Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To jedna z najważniejszych powieści w historii światowej literatury science fiction. Autor przedstawia historię naukowca, nazywanego Podróżnikiem w Czasie, który za pomocą skonstruowanego przez siebie urządzenia udaje się w odległą przyszłość. Spotyka tam dwa rodzaje ludzi, żywiących się owocami Elojów i mieszkających pod ziemią Morloków. Istotnym elementem książki są pytania o szanse na lepszą przyszłość ludzkości w kontekście gwałtownego rozwoju naukowo-technicznego i szybkich zmian społecznych na naszej planecie.
Herbert George Wells (1866–1946), angielski prozaik, krytyk literacki, reformator społeczny, racjonalista, liberał. Rozwinął i spopularyzował powieść fantastyczno-naukową. Największy rozgłos przyniosły mu powieści: Wehikuł czasu , Niewidzialny człowiek, Wyspa doktora Moreau, Wojna światów (słynna adaptacja radiowa O. Wellesa z 1938 roku). Uznanie czytelników zdobyła ponadto społeczno-obyczajowa powieść Tono-Bungay; reportaże społeczno-polityczne (Rosja we mgle); popularny zarys Historia świata, do którego po doświadczeniach II wojny światowej i tragedii Hirosimy dołączył pesymistyczny, gorzki szkic Mind at the End of Its Tether; w Próbie autobiografii zawarł nietuzinkowy autoportret oraz szkice portretowe wielu postaci, m.in. współczesnych mu pisarzy i działaczy społecznych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 130
Rozdział 1
Podróżnik w Czasie (tak wypada go nazwać) opowiadał nam o sprawach tajemniczych. Jego szare oczy świeciły i błyszczały, a na twarz, bladą zazwyczaj, wystąpił żywy rumieniec. Ogień w kominku płonął jasno, a delikatne promieniowanie świateł ze srebrnych lamp uroczo podświetlało bąbelki, które powstawały i znikały w naszych szklankach. Fotele, w których siedzieliśmy, zaprojektowane przez niego, za mało powiedzieć, że dawały wygodne siedzenie, one nas obejmowały i otulały. Owiewała nas też poobiednia atmosfera dobrostanu, gdy myśli biegną z pewnym wdziękiem wolne od więzów ścisłości. I tak też wiła się narracja mówiącego, który główne punkty swego przemówienia podkreślał ruchem szczupłego wskazującego palca, podczas gdy my siedzieliśmy niedbale, podziwiając paradoksalność jego myśli, a jeszcze bardziej – niezwykłą szerokość horyzontów.
– Proszę zauważyć – mówił – że moje tezy są w sprzeczności z jedną lub dwiema teoriami powszechnie powtarzanymi. Geometria, na przykład, której uczyliście się w szkołach, jest oparta na błędnym założeniu.
– Czy nie jest to kwestia zbyt wielka, abyśmy się nią tutaj zajmować mogli? – zapytał rudowłosy Filby, człowiek niezwykle wygadany.
– Nie myślę od was żądać, abyście przyjmowali cokolwiek bez przekonania. Wkrótce zgodzicie się przynajmniej o tyle, o ile jest to mi potrzebne. Wiecie z pewnością, że linia matematyczna, linia o wymiarach zero, w rzeczywistości nie istnieje. Uczyliście się przecież tego? Również nie istnieje płaszczyzna matematyczna. Te rzeczy to tylko czyste abstrakcje.
– Wszystko to prawda – rzekł Psycholog.
– Nie istnieje również sześcian, który ma tylko długość, szerokość i grubość, czyli wysokość.
– Na to się już nie zgadzam – powiedział Filby. – Bryła z pewnością może istnieć. Wszystkie ciała rzeczywiste…
– Tak wszyscy uważają. Ale poczekaj chwilkę. Czy może istnieć sześcian momentalny?
– Nie rozumiem – rzekł Filby.
– Czy może istnieć sześcian, który nie trwałby ani jednej chwili?
Filby zamyślił się.
– Oczywiście – ciągnął dalej Podróżnik w Czasie – każde ciało materialne musi istnieć w czterech wymiarach: to znaczy posiadać długość, szerokość, wysokość i trwać w czasie; lecz przyrodzone ograniczenia naszego ciała, które wam natychmiast wyjaśnię, skłaniają nas do przeoczania tego faktu. W istocie są cztery wymiary: trzy, które nazywamy trzema płaszczyznami przestrzeni, i czwarty – czas. Istnieje wszakże tendencja do kreślenia bezzasadnej granicy pomiędzy trzema pierwszymi wymiarami a ostatnim; ponieważ tak się dzieje, że nasza świadomość biegnie bez przerwy w jednym kierunku, wzdłuż tego właśnie ostatniego wymiaru, od początku do końca naszego życia.
– Jest to… – odezwał się Bardzo Młody Człowiek, czyniąc spazmatyczne wysiłki dla zapalenia cygara nad świecą – jest to w samej rzeczy najzupełniej jasne.
– Otóż na szczególną uwagę zasługuje to, że tak powszechnie fakt ten jest lekceważony – ciągnął dalej Podróżnik w Czasie z odcieniem lekkiej wesołości. – Tak naprawdę to, o czym mówię, jest tym samym, co zwykle rozumie się jako czwarty wymiar. Wielu ludzi mówiących o tym czwartym wymiarze nie wie nawet, że nie ma na myśli nic innego właśnie, jak tylko to pojęcie przeze mnie tu wyrażone. Jest to tylko inny punkt patrzenia na czas. Nie ma innej zgoła różnicy pomiędzy czasem a którymkolwiek z trzech wymiarów przestrzeni oprócz tej, że nasza świadomość porusza się wzdłuż tego właśnie czwartego wymiaru. Lecz niektórzy głupcy uwikłali się w fałszywy pogląd na to pojęcie. Słyszeliście wszyscy, co oni powiadają o czwartym wymiarze…
– Ja nie – rzekł Burmistrz z prowincji.
– Rzecz się ma tak. Przestrzeń, według zdania naszych matematyków, ma mieć trzy wymiary, które można nazwać: długością, szerokością i wysokością, i daje się zawsze określić stosunkiem do trzech płaszczyzn, z których każda leży pod kątem prostym do pozostałych. Lecz niektórzy ludzie filozofujący zapytali: dlaczego tylko trzy wymiary, dlaczego nie inny jeszcze jakiś kierunek pod kątem prostym do trzech pozostałych? I starali się nawet zbudować geometrię czterowymiarową. Może miesiąc temu profesor Szymon Newcomb miał na ten temat wykład w Nowojorskim Towarzystwie Matematycznym. Wiecie, jak na płaskiej powierzchni, która ma tylko dwa wymiary, możemy przedstawić rysunek bryły trójwymiarowej. Otóż, analogicznie, niektórzy sądzą, że za pomocą modeli trójwymiarowych będą mogli przedstawić ciała czterowymiarowe – jeżeli tylko owładną perspektywą przedmiotu. Czy nie tak?
– Tak sądzę – mruknął Burmistrz z prowincji i, marszcząc brwi, wpadł w stan zadumy wewnętrznej i poruszał ustami jak człowiek, który wymawia mistyczne jakieś wyrazy. – Tak, zdaje mi się, że teraz już rozumiem – powiedział po niejakim czasie z twarzą na chwilę wypogodzoną.
– Dobrze… Nie przypominam sobie, czy wam mówiłem, że czas jakiś zajmowałem się tą geometrią czterowymiarową. Niektóre z moich rezultatów są ciekawe. Na przykład oto portret jednego i tego samego człowieka, jeden w ósmym roku życia, drugi – w piętnastym, inny – w siedemnastym, trzydziestym trzecim i tak dalej. Wszystko to są przekroje, jakby trójwymiarowe wyobrażenia istoty czterowymiarowej, która jest przedmiotem stałym i niezmiennym. Uczeni – mówił dalej Podróżnik z pewnym namysłem dla lepszego uchwycenia przedmiotu – wiedzą dobrze, że czas jest tylko rodzajem przestrzeni. Oto jest znany powszechnie diagram naukowy – sprawozdanie ze stanu pogody. Linia, którą pokazuję palcem, ma wskazywać ruch barometru. Wczoraj rtęć stała tak wysoko, w ciągu nocy opadła, dziś z rana podniosła się znowu, i tak dalej podnosi się stale aż do chwili obecnej. Z pewnością rtęć nie kreśli tej linii w jednym z wymiarów przestrzeni znanych dotychczas, lecz niewątpliwie linię samą nakreśliła, a ta linia, jak musimy wnioskować, poszła w kierunku wymiaru czasu.
– Ale – odezwał się Lekarz, patrząc uporczywie na płonące węgle – jeżeli czas jest rzeczywiście czwartym wymiarem przestrzeni, to dlaczego obecnie jest, a dawniej był, uważany za coś zupełnie odrębnego? I dlaczego nie możemy się poruszać wzdłuż czasu tak, jak się poruszamy wzdłuż każdego innego wymiaru przestrzeni?
Podróżnik uśmiechnął się.
– Czy jesteś pan pewny, że możemy swobodnie poruszać się w przestrzeni? Możemy poruszać się w prawo i lewo, w tył i naprzód, ile chcemy, i tak ludzie poruszali się zawsze. Przypuszczam, że mamy swobodę ruchów w dwóch wymiarach. Ale co powiedzieć o ruchu w górę i w dół? Tu krępuje nas ciążenie.
– Niezupełnie – rzekł Lekarz. – Mamy przecież balony.
– Ale przed wynalezieniem balonów, jeżeli pominiemy spazmatyczne podskoki oraz nierówności gruntu, człowiek nie miał wcale swobody ruchów w kierunku pionowym.
– Zawsze jednak mógł poruszać się cokolwiek w górę i w dół – rzekł Lekarz.
– Łatwiej, daleko łatwiej w dół niż w górę.
– Ale pan nie zdołasz poruszyć się w czasie, wyjść z chwili obecnej.
– Kochany panie, w tym właśnie się mylisz. Cały świat ma mylne wyobrażenie pod tym względem. Ustawicznie uciekamy od chwili bieżącej. Nasz byt umysłowy, który jest niematerialny i nie ma wymiarów, porusza się w kierunku czasu z jednostajną szybkością, od kolebki do grobu, zupełnie tak, jakbyśmy musieli zejść na dół, gdybyśmy rozpoczęli istnienie nasze na wysokości 80 kilometrów nad ziemią.
– Największa jednak trudność w tym – przerwał Psycholog – że możesz się pan poruszać w każdym kierunku przestrzeni, lecz nie możesz się poruszyć w czasie.
– W tym tkwi jądro mojego wielkiego odkrycia. Lecz nie masz pan racji, mówiąc, że nie możemy poruszać się w czasie. Jeżeli na przykład żywo przypominam sobie jakiś wypadek, to wracam w myśli do chwili, w której się wydarzył: staję się, jak mówią, nieobecny duchem, na chwilę odskakuję w tył. Zapewne nie możemy zatrzymać się w czasie na przeciąg dłuższy, podobnie jak człowiek dziki lub zwierzę nie może się utrzymać na wysokości dwóch metrów nad ziemią; lecz człowiek cywilizowany stoi pod tym względem wyżej od dzikiego. Wbrew sile ciążenia może wznieść się w górę balonem: to i dlaczegóż nie miałby mieć nadziei, że wreszcie zdoła zatrzymywać lub przyspieszać swój bieg wzdłuż wymiaru czasu, lub nawet zawracać i puszczać się w inną drogę?
– O, co to… – zaczął Filby – to już jest…
– Dlaczego nie? – przerwał mu Podróżnik w Czasie.
– Sprzeciwia się to rozumowi – rzekł Filby…
– Jakiemu rozumowi? – zagadnął Podróżnik.
– Argumentami możesz pan dowieść nawet, że czarne jest białym – rzekł Filby – lecz nie zdołasz mnie pan nigdy przekonać.
– Być może – rzekł Podróżnik – lecz zaczynacie już teraz spostrzegać przedmiot moich dociekań w geometrii czterowymiarowej? Od dawna już świtał mi pomysł machiny…
– Do poruszania się w czasie?! – wykrzyknął Młodzieniec.
– Tak, do odbywania podróży w każdym kierunku czasu i przestrzeni, w jakim tylko jadący poruszyć się zechce…
Filby ledwo się wstrzymał od śmiechu.
– Ale ja mam sprawdzian doświadczalny! – rzekł Podróżnik.
– O, jakżeby się taka machina przydała historykowi! – zauważył Psycholog. – Niejeden mógłby cofnąć się daleko w przeszłość i sprawdzić powszechnie przyjętą opowieść o bitwie pod Hastings!
– Sądzisz, że zwróciłby kto na ciebie uwagę? – rzekł Lekarz. – Przodkowie nasi nie bardzo się rwali do anachronizmów.
– Niejeden mógłby tę grekę, której drugich naucza, wziąć z własnych ust Homera lub Platona – zauważył Młodzieniec.
– W tym wypadku byłbyś uważanym za drepcącego małym kroczkiem pedanta. Erudyci niemieccy tak już przecież wydoskonalili znajomość greczyzny.
– W każdym razie na tej drodze jest przyszłość – powiedział Młodzieniec. – Dobra myśl! Można by zebrać swoje kapitały, złożyć na procent składany i puścić się na złamanie karku!
– Aby znaleźć społeczeństwo – zauważyłem – zbudowane na podstawie ściśle komunistycznej.
– Co za szalone dziwactwa! – zaczął Psycholog.
– Tak, i mnie się to samo zdawało; toteż postanowiłem nikomu nic nie mówić, dopóki bym…
– Nie sprawdził doświadczeniem… – podchwyciłem.
– Więc istotnie myślisz o eksperymencie?
– Eksperyment! – krzyknął Filby, który już czuł, że mózg mu schnąć zaczyna.
– Pokaż w jakikolwiek sposób swoje doświadczenie – powiedział Psycholog. – Chociaż, wiecie, wszystko to jakieś szalbierstwo.
Podróżnik w Czasie się do nas uśmiechnął. Następnie, ciągle mając rozpromienioną twarz, zagłębił ręce w kieszeniach spodni i wyszedł z wolna z pokoju. Słyszeliśmy tylko jego pantofle, jak klapały w długim korytarzu, który prowadził do laboratorium.
Psycholog spojrzał na obecnych.
– Ciekaw jestem, co też zmajstrował.
– Jakaś sztuczka kuglarska lub coś podobnego – rzekł Lekarz.
Filby zaś zaczął opowiadać o magiku, którego widział w Burslem, lecz nim zakończył wstęp do opowieści, Podróżnik w Czasie wrócił i anegdota Filby’ego przepadła.
Podróżnik w Czasie trzymał w ręku jakiś przedmiot połyskujący. Był to mechanizm metalowy, niewiele większy od małego zegarka, a wykonany bardzo precyzyjnie z kości słoniowej i jakiegoś przezroczystego ciała krystalicznego. Teraz muszę się bardzo jasno tłumaczyć, gdyż to, co następuje – jeżeli w ogóle uznamy objaśnienie przyrządu za możliwe – jest czymś, czego opowiedzieć się nie da.
Podróżnik w Czasie wziął jeden z ośmiokątnych stolików, jakich kilka było w pokoju, i umieścił go przed ogniskiem, obiema zaś nogami stanął na dywanie przed kominkiem. Na stoliku postawił mechanizm, przysunął krzesło i usiadł.
Na stole, oprócz przyrządu, była tylko niewielka lampa z przyciemką; jasne jej światło oświecało model. Było jeszcze nadto może ze 12 świec, z których dwie – w brązowych lichtarzach na kominku, a inne – w srebrnych kandelabrach, tak iż pokój był oświetlony rzęsiście.
Siedziałem w niskim fotelu, jak najbliżej ognia, i wysunąłem się naprzód, aby znaleźć się pomiędzy ogniskiem a Podróżnikiem w Czasie. Za nim siedział Filby, patrząc mu przez ramię. Lekarz i Burmistrz z prowincji widzieli go z profilu, ze strony prawej, Psycholog – z lewej, a Młodzieniec stał za Psychologiem. Byliśmy wszyscy na straży. Wydawało się niepodobnym do uwierzenia, aby można było odegrać przed nami jakąkolwiek sztuczkę, choćby najsubtelniej obmyśloną i wykonaną najzręczniej.
Podróżnik w Czasie spoglądał kolejno na nas i na mechanizm.
– No cóż? – spytał Psycholog.
– Ten mały przyrząd – odrzekł Podróżnik w Czasie, opierając łokcie na stoliku i ściskając aparat w rękach – jest tylko modelem, pomysłem machiny do podróżowania w czasie. Widzicie, że wygląda dość dziwacznie. Ten drążek ma dziwnie migocącą powierzchnię, jak coś, co by nie miało bytu realnego. – Wskazał przy tym palcem na daną część przyrządu. – Tu znowu jest jedna niewielka dźwignia biała, tam druga.
Lekarz podniósł się z krzesła i spojrzał na przedmiot.
– Jak to ślicznie wykonane! – zawołał.
– Ten przyrząd zabrał mi dwa lata pracy – odparł Podróżnik w Czasie, a gdyśmy wszyscy poszli za przykładem Lekarza, mówił dalej: – Teraz chciałbym, abyście pojęli jasno, że gdy naciśniemy tę dźwignię, machina zostanie wprawioną w ruch postępujący w przyszłość. Ta druga dźwignia nadaje ruch w kierunku odwrotnym. To siodełko przedstawia siedzenie Podróżnika w Czasie. Obecnie nacisnę sprężynę i maszyna pójdzie naprzód; zniknie, przejdzie do przyszłości i stanie się niewidzialna. Patrzcie bacznie na przyrząd. Patrzcie również na stolik i bądźcie pewni, że tu nie ma żadnych sztuczek. Nie potrzebuję rozmyślnie pozbywać się tego modelu: uchodziłbym potem za szarlatana.
Nastała jednominutowa przerwa. Zdawało się, że Psycholog chciał coś mówić do mnie, lecz zmienił zamiar. Podróżnik w Czasie wyciągnął palec ku dźwigni.
– Nie – rzekł. – Daj rękę – zwracając się do Psychologa, wziął jego rękę w swoją i kazał mu wygiąć wskazujący palec tak, by Psycholog sam puścił model machiny czasu w nieskończoną podróż.
Ujrzeliśmy wszyscy obrót dźwigni. Jestem najzupełniej pewny, że nie było w tym oszustwa. Uczuliśmy powiew wiatru, a płomień lampy wybuchnął w górę. Zgasła jedna świeca na kominku, a mała machina zaczęła nagle wirować, stała się niewyraźna, w ciągu sekundy było ją widać tylko jak widmo, jako wir połyskującego z lekka brązu i kości słoniowej, aż wreszcie przepadła – znikła! Na stole nie było nic prócz lampy.
Na chwilę wszyscy oniemieli. Pierwszy Filby uznał się pobitym.
Psycholog ocknął się z podziwu i nagle spojrzał pod stół. Wówczas Podróżnik w Czasie wesoło się roześmiał.
– No cóż? – zapytał, powtarzając słowa Psychologa. Następnie, podniósłszy się, podszedł do pudełka z tytoniem na kominku i, odwrócony tyłem, zaczął nabijać fajkę.
Patrzyliśmy w osłupieniu jedni na drugich.
– Spójrz – rzekł Lekarz. – Czy mówisz poważnie? Czy istotnie sądzisz, że maszynka rozpoczęła już podróż w czasie?
– Z pewnością – odpowiedział, nachylając się, by zapalić drewienko przy ogniu. Następnie obrócił się, odpalając fajkę, i spojrzał w twarz Psychologowi (Psycholog dla okazania, że się nie czuje wcale wytrącony z równowagi, szukał ratunku w cygarze i miał już je zapalić, zapomniał tylko obciąć).
– Co więcej, mam dużą machinę na ukończeniu, tam. – Tu wskazał w stronę laboratorium. – Gdy ją złożę w całość, sądzę, że będę mógł odbyć podróż już sam we własnej osobie.
– Sądzisz pan, że machina powędrowała w przyszłość? – spytał Filby.
– W przyszłość lub przeszłość: nie wiem z pewnością, w którym kierunku.
Po chwili Psycholog wpadł na nowy pomysł.
– Musiała powędrować w przeszłość, jeżeli w ogóle dokądkolwiek poszła – rzekł.
– Dlaczego? – zagadnął Podróżnik w Czasie.
– Ponieważ przypuszczam, że nie poruszyła się w przestrzeni, a gdyby powędrowała w przyszłość, to byłaby tutaj ciągle przez cały czas.
– Lecz – rzekłem – gdyby pomknęła w przeszłość, musiałaby być widoczna wtedy, gdyśmy po raz pierwszy weszli do tego pokoju, i w ostatni czwartek, gdyśmy tu byli, i w przedpokoju, i tak dalej!
– Poważne zarzuty – zauważył Burmistrz z prowincji z miną bezinteresowną, zwracając się do Podróżnika w Czasie.
– Ani na źdźbło – odparł Podróżnik w Czasie, a następnie zwróciwszy się do Psychologa, dodał: – Pomyśl pan. Pan możesz to objaśnić. Jest to wyobrażenie sprzed progu świadomości, wyobrażenie rozcieńczone, można powiedzieć.
– W rzeczy samej – rzekł Psycholog i przywrócił nam pewność. – Jest to kwestia prosta w psychologii. Powinienem był o tym pomyśleć. To wystarcza i przepysznie podpiera paradoks. Nie możemy widzieć, nie możemy rozpoznać machiny, tak jak nie możemy zauważyć szprychy kręcącego się koła lub pocisku przecinającego powietrze. Jeżeli ta machina przebiega czas 50 lub 100 razy szybciej niż my, jeżeli w naszą sekundę przebywa minutę, to wrażenie, jakie może wywołać, będzie z pewnością jedną pięćdziesiątą lub jedną setną tego, jakie wywołałaby, gdyby nie przebiegała czasu. To dość jasne. – Przesunął ręką przez to miejsce, w którym przedtem stała machina. – Czy widzicie? – zapytał, uśmiechając się.
Siedzieliśmy może minutę, patrząc na pusty stół. Następnie Podróżnik w Czasie zapytał nas, co myślimy o tym wszystkim.
– Łatwo w to uwierzyć wieczorem – powiedział Lekarz. – Lecz poczekajmy do jutra. Poczekajmy na zdrowy rozsądek poranku.
– A czy nie chcielibyście zobaczyć samej machiny czasu? – zapytał Podróżnik. Następnie, wziąwszy lampę do rąk, poprowadził nas długim ciemnym korytarzem do swego laboratorium.
Żywo przypominam sobie drżące światło, sylwetkę jego oryginalnej dużej głowy, tańczące po ścianach cienie. Pamiętam, jak szliśmy za nim, zakłopotani, pełni nieufności, i jak w laboratorium ujrzeliśmy większe wydanie tego samego małego mechanizmu, który rozwiał się nam był w oczach. Jedne części były z niklu, inne – z kości słoniowej, kolejne znowu niezawodnie wypiłowane z kryształu górnego. W ogóle przyrząd był już gotowy, tylko pookręcane pałeczki kryształowe leżały na ławce jeszcze niewykończone obok kilku arkuszy rysunków; wziąłem jedną z nich do rąk, aby się lepiej przyjrzeć.
– Tak, zdaje się, że to kwarc.
– Spójrz – rzekł Lekarz. – Czy mówisz naprawdę, poważnie? Czy też jest to tylko sztuczka podobna do tego ducha, którego nam pokazywałeś w ostatnie święta Bożego Narodzenia?
– Na tej machinie – rzekł Podróżnik, podnosząc do góry lampę – zamierzam zwiedzić czas. Rozumiecie? Nigdy w życiu nie mówiłem z większą powagą.
Nikt z nas nie wiedział, co o tym myśleć.
Pochwyciłem wzrok Filby’ego poprzez ramię Lekarza; niedowiarek mrugnął na mnie znacząco.
Rozdział 2
Sądzę, że kiedy się to wszystko działo, nikt z nas nie wierzył w zupełności w machinę czasu. W istocie Podróżnik w Czasie był jednym z tych ludzi zbyt śmiałego umysłu, którym z powodu tej śmiałości właśnie wierzyć nie można. Nie wierzyło się w to, co się widziało dokoła niego; zawsze podejrzewało się podejście subtelne, zasadzkę jakiegoś ciekawego pomysłu pod pozorami szczerej otwartości.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki