Wespazjan. Wespazjan. Cesarz Rzymu - Robert Fabbri - ebook

Wespazjan. Wespazjan. Cesarz Rzymu ebook

Robert Fabbri

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dziewiąty tom cyklu o Wespazjanie.

Jest rok 67. Przed Wespazjanem stoją dwie, równie złe opcje: wypełnić rozkaz Nerona i stłumić bunt w Judei lub porwać się na rzecz nie do pomyślenia i sabotować własną kampanię. Zbyt szybki sukces narazi go na gniew zazdrosnego szaleńca w purpurze; za porażkę czeka go surowa kara. Od podjętej decyzji zależy los nie tylko jego samego, lecz także ukochanego syna Tytusa i całej armii.

Nie wie jeszcze, że Neron odebrał sobie życie, a Rzym pogrążył się w chaosie wojny domowej o polityczną sukcesję. Brat Wespazjana, Sabinus, musi lawirować między fakcjami bezwzględnego oportunisty Aulusa Witeliusza i szlachetnego, lecz słabego Marka Salwiusza Otona. Aby zapewnić rodzinie bezpieczeństwo, może liczyć tylko na własny spryt.

W Italii bezkrólewie i zwalczający się uzurpatorzy, w Judei zwarta, sprawdzona w boju i oddana mu siła – to może nareszcie być czas Wespazjana, by osiągnąć, co przepowiedziały liczne wróżby: przejąć władzę nad imperium. Czy się na to zdecyduje i w końcu doczeka tronu?

W cyklu o Wespazjanie ukazały się:Trybun Rzymu, Kat Rzymu, Fałszywy bóg Rzymu, Utracony orzeł Rzymu, Władcy Rzymu, Zaginiony syn Rzymu, Rzymskie Furie, Święty ogień Rzymu, Cesarz Rzymu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 421

Oceny
4,6 (46 ocen)
28
16
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monikakolcio

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam całą serię;)
00
atos1600

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja jak cały cykl
00
asianur

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza z cyklu.
00

Popularność




W cyklu o Wespa­zja­nie dotych­czas uka­zały się:

Try­bun Rzymu

Kat Rzymu

Fał­szywy bóg Rzymu

Utra­cony orzeł Rzymu

Władcy Rzymu

Zagi­niony syn Rzymu

Rzym­skie Furie

Święty ogień Rzymu

Cesarz Rzymu

Wszyst­kim, któ­rzy poświę­cili czas na lek­turę cyklu o Wespa­zja­nie; dzię­kuję Wam.

PRO­LOG

VIA POSTU­MIA MIĘ­DZY KRE­MONĄ A BEDRIA­KUM

(W ITAL­SKIM REGIO­NIE WENE­CJA I HISTRIA)

15 KWIET­NIA 69

Chaos – to za mało powie­dziane. Nie­zdarne prze­cho­dze­nie z kolumny w sze­reg ostro kon­tra­sto­wało z ele­gancką sza­chow­nicą utwo­rzoną przez kohorty zagra­dza­jące drogę do Kre­mony. Dzie­siątki tysięcy legio­ni­stów i żoł­nie­rzy jed­no­stek pomoc­ni­czych, usta­wione w poprzek via Postu­mia, pra­wym skrzy­dłem oparte o rzekę Pad, w mil­cze­niu przy­glą­dały się wysił­kom nie­przy­ja­ciela pró­bu­ją­cego ufor­mo­wać szyk bojowy. Nie­po­rzą­dek nie brał się stąd, że była to zgraja nie­sfor­nych bar­ba­rzyń­ców, ani też z powodu braku dowo­dze­nia. Prze­ciw­nie, dowód­ców miała w nad­mia­rze; pod nie­obec­ność cesa­rza Marka Sal­wiu­sza Otona nie było jed­nak wodza, który miałby wszystko pod komendą. Dys­cy­pliny woj­sku też nie bra­ko­wało, gdyż – tak samo jak armia prze­ciw­nika – skła­dało się z Rzy­mian.

I była to wojna domowa.

Tytus Fla­wiusz Sabi­nus krzy­wił się z nie­sma­kiem, patrząc, jak cen­tu­rio­no­wie pię­ciu kohort gwar­dii pre­to­riań­skiej pod jego komendą wrza­skiem i kuła­kami prze­sta­wiają swo­ich nie­szko­lo­nych do boju żoł­nie­rzy na nowe pozy­cje. Roz­kazy zmie­niły się już po raz trzeci, odkąd zauwa­żono nie­przy­ja­ciela. Jak mogło do tego dojść, zasta­na­wiał się, obser­wu­jąc front armii Renu; nad­cią­gnęła wła­śnie z pół­nocy w dwu­kie­run­ko­wym natar­ciu, by poprzeć czło­wieka, któ­rego obwo­łała cesa­rzem: Aulusa Wite­liu­sza, zna­nego sma­ko­sza i namiest­nika Ger­ma­nii Infe­rior. Jak to się stało, że w nie­spełna rok od samo­bój­czej śmierci Nerona po ogło­sze­niu go przez senat wro­giem ludu cesar­stwo ma dwóch wład­ców i za chwilę poleje się rzym­ska krew?

Aulus Cecyna Alie­nus i Fabiusz Walens, dwaj wodzo­wie w służ­bie pre­ten­denta, zasko­czyli siły lojalne wobec rezy­du­ją­cego w Rzy­mie cesa­rza Otona szyb­ko­ścią prze­mar­szu i wtar­gnię­ciem do Ita­lii w tak wcze­snej fazie sezonu. Monar­cha zare­ago­wał próbą wyne­go­cjo­wa­nia ugody, którą jed­nak odrzu­cono. W tym sta­nie rze­czy jedy­nym dla niego wyj­ściem stała się wojna domowa; alter­na­tywą była natych­mia­stowa abdy­ka­cja przez samo­bój­stwo. Rzecz miała się roz­strzy­gnąć tu, w doli­nie Padu.

Ojciec i imien­nik Sabi­nusa, pre­fekt Rzymu za Nerona, został zdy­mi­sjo­no­wany przez nowego cesa­rza Galbę, a potem przy­wró­cony na to sta­no­wi­sko przez Otona, który obie­cał też jego synowi kon­su­lat. W taki to spo­sób rodzina zna­la­zła się pod jego sztan­da­rem w tym bra­to­bój­czym kon­flik­cie.

Tylko czy na długo? Sądząc po sytu­acji tak­tycz­nej, raczej nie – oce­nił Sabi­nus Młod­szy. Zamie­sza­nie w sze­re­gach trwało już od brza­sku, kiedy zaczął prze­pra­wiać swój oddział przez rzekę, by dołą­czyć do głów­nych sił cesar­skich.

– Oton powi­nien zostać tu z nami, zamiast się wyco­fy­wać do Bryk­sel­lum – rzekł do swego zastępcy, Marka Kok­ce­ju­sza Nerwy. – Wtedy mie­li­by­śmy może wyraźny łań­cuch dowo­dze­nia, a nie to… to… – Urwał i mach­nął ręką w stronę I Adiu­trix, legionu nie­dawno sfor­mo­wa­nego z pie­choty mor­skiej floty mizeń­skiej, który zaj­mo­wał wła­śnie pozy­cję bez­po­śred­nio na pra­wym skrzy­dle jego sił i miał pro­blem z szy­kiem sza­chow­ni­co­wym, gdyż prze­szka­dzał mu błęd­nie roz­lo­ko­wany tabor.

Trzy­dzie­sto­dzie­wię­cio­letni Nerwa, star­szy od dowódcy o trzy lata, cicho gwizd­nął przez zęby.

– Oto­nowi przez całą kam­pa­nię źle dora­dzano. Ale gdyby tu był, nie zro­bi­łoby to wiel­kiej róż­nicy, bo nie ma żad­nego doświad­cze­nia woj­sko­wego. Świetny z niego kom­pan do uczty, w bitwie jed­nak gorzej go mieć, niż nie mieć. Na orga­ni­za­cji zna się naj­wy­żej odro­binę lepiej niż jego brat Tycjan.

– Jako szwa­gier Tycjana chyba wiesz, co mówisz.

– I to przez tę koli­ga­cję zmu­szony jestem teraz patrzeć na ten bała­gan. – Nerwa z nie­do­wie­rza­niem obser­wo­wał roz­wi­ja­jący się chaos. – Na bogów, jakże by się nam przy­dała pie­chota i jazda, którą zabrał Oton! Czter­dzie­ści tysięcy ludzi, a nam zosta­wił o dzie­sięć mniej. Naprawdę potrze­bo­wał tak sil­nej eskorty tak daleko od nie­przy­ja­ciela? Prze­gra­li­śmy przez to, zanim jesz­cze bitwa się zaczęła.

Sabi­nus wzru­szył ramio­nami i odwró­cił się do cze­ka­ją­cego na roz­kazy try­buna.

– Czy nasz bagaż oso­bi­sty prze­rzu­cono na tyły?

Młody ofi­cer przy­tak­nął, sta­ra­jąc się masko­wać strach uśmie­chem.

– Tak jest, panie. I zapa­sowe konie cze­kają, jak kaza­łeś.

Dowódca z posępną satys­fak­cją ski­nął głową i wró­cił do roz­mowy z zastępcą.

– No to powal­czymy tro­chę dla fasonu, a potem w nogi i pod­damy się Walen­sowi. Jak dobrze pój­dzie.

– Tak chyba będzie naj­mą­drzej. I zosta­niemy gor­li­wymi stron­ni­kami Wite­liu­sza dopóty, dopóki… – Nerwa nie dokoń­czył zda­nia.

– Dopóki co?

– Sły­sza­łem, że twój ojciec poje­chał do Judei, kiedy Galba ode­brał mu pre­fek­turę.

Zasko­czony Sabi­nus z tru­dem zacho­wał obo­jętną minę.

– Może i tak, ale to nie twoja sprawa.

– Wró­cił krótko potem, jak Oton zabił Galbę i senat okrzyk­nął go cesa­rzem. – Nerwa nie dawał się zbić z tropu. – Tuż przed nadej­ściem nowiny, że nad Renem na tron wybrano Wite­liu­sza.

Sabi­nus sku­pił uwagę na rzece; dwóm tysiącom gla­dia­to­rów dopeł­nia­ją­cych nie­wia­ry­godną zbie­ra­ninę, jaką przy­szło mu dowo­dzić, gro­ziło odcię­cie pod­czas wysia­da­nia z łodzi prze­wo­żą­cych ich z dru­giego brzegu.

– Jestem pewien, że to nie była wycieczka kra­jo­znaw­cza. – Nerwa nie ustę­po­wał. – Twój stryj Wespa­zjan dowo­dzi armią wschod­nią tłu­miącą rewoltę Judej­czy­ków. To potężna siła. Założę się, że bra­cia poga­dali sobie od serca o prze­biegu aktu­al­nego kry­zysu, i jeśli dobrze myślę, to Galba, Oton i Wite­liusz nie będą jedy­nymi cesa­rzami, któ­rych w tym roku zoba­czymy. Pyta­nie tylko, któ­remu z nich dosta­nie się pur­pura. Wiedz jed­nak, że poparł­bym każ­dego.

Sabi­nus uni­kał odpo­wie­dzi; wysłał try­buna z roz­ka­zem dla gla­dia­to­rów, by trzy­mali pozy­cję na samym brzegu i nie prze­pu­ścili wokół flanki idą­cej na nich bataw­skiej jed­nostki pomoc­ni­czej. Myślami był jed­nak gdzie indziej: zacho­dził w głowę, skąd Nerwa wziął tę infor­ma­cję i kto jesz­cze wie o sekret­nej misji ojca.

Oton sie­dział oklap­nięty na krze­śle i sunął wzro­kiem po zgnę­bio­nych twa­rzach swo­ich wodzów. Żaden nie śmiał spoj­rzeć mu w oczy, dono­sząc o groź­nej klę­sce. Wynik bitwy był doprawdy tra­giczny: Wite­liu­szowe woj­sko nie oka­zało lito­ści współ­o­by­wa­te­lom lojal­nym wobec kogoś innego. Wojna domowa ma to do sie­bie, że poko­na­nych nie można sprze­dać ani brać za nich okupu – wobec czego, bez­u­ży­teczni dla zwy­cięz­ców, tysią­cami poszli na rzeź.

– No to po wszyst­kim – rzekł Oton, doty­ka­jąc ostrza jed­nego z dwóch leżą­cych przed nim szty­le­tów.

– Reszta legio­nów mezyj­skich może jesz­cze przyjść ci w sukurs – zaopo­no­wał Sal­wiusz Tycjan, widząc despe­ra­cję w oczach młod­szego brata, a w dal­szej per­spek­ty­wie wła­sną egze­ku­cję.

Cesarz z żalem pokrę­cił głową. Dzie­sięć lat kom­for­to­wego życia na poli­tycz­nym wygna­niu w roli namiest­nika Luzy­ta­nii roz­myło tłusz­czy­kiem jego przy­stojne, melan­cho­lijne rysy.

– Popeł­ni­łem błąd, nie cze­ka­jąc na ich przy­by­cie. Uzna­łem, że zwłoka będzie kata­stro­falna w skut­kach. Teraz widzę, że było na odwrót. – Prze­cze­sał pal­cami bujne kędziory, roz­wa­ża­jąc swe poło­że­nie. – Czy mam wysta­wić wasze męstwo i odwagę na kolejne ryzyko? To chyba zbyt wielka cena za moje życie. Wojnę o tron roz­po­czął Wite­liusz, lecz to ja ją zakoń­czę. Niech ta jedna bitwa wystar­czy. Taki wpro­wa­dzę pre­ce­dens i niech mnie potom­ność osą­dzi. – Oton wstał, patrząc na szty­lety. – Nie jestem czło­wie­kiem, który pozwo­liłby, aby kwiat rzym­skiej potęgi mili­tar­nej bez­sen­sow­nie wycięto i tym samym osła­biono nasze impe­rium. A zatem, pano­wie, czer­pię pocie­chę z waszej goto­wo­ści, by za mnie umrzeć, ale wy musi­cie żyć. Nie chcę wam ode­brać szansy na uła­ska­wie­nie, więc wy nie pró­buj­cie prze­szko­dzić mi w posta­no­wie­niu.

– I zro­bił to tam na miej­scu? – spy­tał Sabi­nus Star­szy.

Jego syn wychy­lił do dna kubek grza­nego wina.

– Nie, ojcze. To było dość żenu­jące. Chwa­lił nas za lojal­ność, choć dobrze wie­dział, że w duchu już wcze­śniej go porzu­ci­li­śmy. Potem nas ode­słał, mówiąc, że przez swoją śmierć i łaskę oka­zaną rodzi­nie Wite­liu­sza zaskar­bił sobie jego wdzięcz­ność i tym samym kupił nam życie.

Sabi­nus mruk­nął coś pod nosem i ponow­nie napeł­nił kubek syna.

– Bar­dzo to szla­chetne, bez wąt­pie­nia. I potem to zro­bił?

– Nie. Naj­pierw poszedł zała­go­dzić wzbu­rze­nie pozo­sta­łych mu jesz­cze żoł­nie­rzy, bo usi­ło­wali powstrzy­mać nie­któ­rych z nas przed opusz­cze­niem obozu.

– Ale nie cie­bie?

– Nie, tato. Zosta­łem, jak mi pole­ci­łeś, aby wszyst­kiego dopil­no­wać.

– I co było dalej?

– Uspo­ko­iw­szy woj­sko, wró­cił do namiotu, wypił kubek zim­nej wody, spraw­dził, czy szty­lety są dobrze naostrzone, wybrał jeden, wsu­nął pod poduszkę i poło­żył się do łóżka. Nie uwie­rzysz, ale prze­spał całą noc jak kłoda.

– To się nazywa mieć żela­zne nerwy…

– Wszy­scy go za to podzi­wia­li­śmy, a jesz­cze bar­dziej, gdy o świ­cie się zbu­dził, się­gnął po nóż i po pro­stu sto­czył się z łoża na ostrze, nie wydaw­szy żad­nego dźwięku.

Sabi­nus potarł łysinę. Pło­myk lampy zatań­czył w lek­kim prze­ciągu i cie­nie prze­pły­nęły tam i z powro­tem przez jego okrą­głą twarz z przy­cią­ga­ją­cym uwagę wydat­nym nosem. Noc już dawno zapa­dła; sie­dzieli w jego gabi­ne­cie w willi na Kwi­ry­nale, którą sena­tor odzie­dzi­czył po wuju Gaju­szu Wespa­zju­szu Pol­lo­nie, przed trzema laty zmu­szo­nym przez Nerona do samo­bój­stwa.

– I stało się to dwa dni temu?

– Tak, ojcze. Jecha­łem szybko, zatrzy­mu­jąc się dla zmiany koni, żeby ci przy­wieźć nowinę.

– To zna­czy, że w tej chwili tylko my dwaj w Rzy­mie wiemy, co zaszło?

– Tak sądzę. Nikt nie zdo­łałby dotrzeć tu przede mną. Oton był jesz­cze cie­pły, gdy wyjeż­dża­łem.

Sabi­nus zło­żo­nymi pal­cami prze­su­nął po war­gach. Powoli ski­nął głową, jakby pod­jął decy­zję.

– Niech tak będzie – rzekł. – Jutro o świ­cie zbiorę pozo­stałe w mie­ście kohorty pre­to­ria­nów, straży miej­skiej i wigi­lów i odbiorę od nich przy­sięgę wier­no­ści Wite­liu­szowi. To zmusi senat do uzna­nia go za cesa­rza. Wra­caj na pół­noc i pod­daj się jego armii. Powiedz im, co zro­bi­łem, żeby mia­sto było ich. To powinno nas zabez­pie­czyć na jakiś czas. – Mru­gnął do syna. – Zwłasz­cza jeżeli dodasz, że wzią­łem pod ochronę żony i dzieci obu jego braci. To im da do myśle­nia.

– Podej­mu­jesz nie­bez­pieczną grę, tato.

– Nikt ni­gdy nie wygrał dzięki miłemu uspo­so­bie­niu. Powiedz Wite­liu­szom, że z rado­ścią ode­ślę im rodziny, jeśli mnie o to popro­szą na piśmie. Zro­zu­mieją, co mam na myśli.

– Potwier­dze­nie two­jego sta­no­wi­ska pre­fekta Rzymu i…?

– I two­jego kon­su­latu, który masz objąć pod koniec mie­siąca.

– A co potem?

Sabi­nus Star­szy postu­kał pal­cami o usta.

– Potem? Zoba­czymy.

– Chodź tu, mój chłop­cze!

Tusza nie pozwa­lała Aulu­sowi Wite­liu­szowi schy­lać się nisko, usta­wiono więc przy nim sto­łek. Jego sze­ścio­letni syn wdra­pał się na to impro­wi­zo­wane pod­wyż­sze­nie, by wtu­lić się w ojcow­skie zwały tłusz­czu. Wite­liusz dźwi­gnął go w górę i zapre­zen­to­wał legio­ni­stom ze swo­jej eskorty oraz tłu­mowi sena­to­rów i ekwi­tów, któ­rzy zje­chali do Lug­du­num, sto­licy Galii Narboń­skiej, aby oddać hołd nowemu cesa­rzowi, trium­fal­nie podą­ża­ją­cemu do Rzymu z Ger­ma­nii Infe­rior.

– Nadaję mu imię Ger­ma­nik, od nazwy pro­win­cji, gdzie roz­po­czą­łem chwa­lebny pochód po wła­dzę – oznaj­mił wszem i wobec. – Przy­znaję mu prawo do nosze­nia insy­gniów cesar­skich i w obec­no­ści moich zwy­cię­skich legio­nów wyzna­czam go na mego jedy­nego następcę.

Obwiesz­cze­nie wzbu­dziło eks­plo­zję żoł­nier­skich wiwa­tów; to, że te jed­nostki nie brały udziału w bitwie, tylko sta­no­wiły osłonę pre­ten­denta pod­czas jego powol­nej, bie­siad­nej podróży przez Galię, dyplo­ma­tycz­nie prze­mil­czano.

Sabi­nus Młod­szy przy­łą­czył się do aplauzu; kon­su­lowi na czele dele­ga­cji senac­kiej przy­by­łej z gra­tu­la­cjami dla nowego cesa­rza po pro­stu wypa­dało oka­zać jak naj­więk­szy entu­zjazm, gdy ten kawał hipo­po­tama owi­jał się god­no­ścią pur­pury.

– Może nie uwie­rzysz – szep­nął sto­ją­cemu obok Ner­wie – ale mój ojciec poznał Wite­liu­sza jesz­cze jako nasto­latka, w willi Tybe­riu­sza na Capri. Piękny i gibki był z niego chło­piec. Cesarz bar­dzo sobie cenił jego, hmm, talent oralny… nie mylić z ora­tor­skim.

– No coś ty? – Nerwa spoj­rzał nań z nie­do­wie­rza­niem.

– Tak było. Zaofe­ro­wał nawet ojcu próbkę swych umie­jęt­no­ści. Patrząc na niego dzi­siaj, przez głowę by ci to nie prze­szło, co? Musiał zasma­ko­wać w przy­jem­no­ściach hedo­ni­zmu, klę­cząc przed Tybe­riu­szem.

– Nie tylko hedo­ni­zmu. – Nerwa wska­zał grupę ponad pięć­dzie­się­ciu więź­niów, odzia­nych jak kobiety jedy­nie w nie­prze­pa­sane tuniki, pro­wa­dzo­nych na egze­ku­cję. Byli to cen­tu­rio­no­wie, naj­za­go­rzalsi stron­nicy Otona, ska­zani na śmierć dla przy­kładu. – Prze­cież nie musiał tego robić.

Sabi­nus pod posępną miną krył satys­fak­cję, że nowy władca działa zgod­nie ze swym cha­rak­te­rem.

– To się nie spodoba legio­nom mezyj­skim – mruk­nął.

– Masz rację. Byłem w skła­dzie dele­ga­cji ofi­cer­skiej wysła­nej, by je nakło­nić do powrotu do baz i zło­że­nia przy­sięgi na wier­ność Wite­liu­szowi. Zro­bili to, acz nie­chęt­nie, bo nie widzieli alter­na­tywy.

Mogą ją wkrótce ujrzeć, pomy­ślał Sabi­nus, gdy pierw­sza ścięta głowa spa­dła na pia­sek w desz­czu krwi. Kiedy wieść się rozej­dzie, chło­paki z Mezji zapra­gną zemsty.

Cisza w sze­re­gach zwy­cię­skiej armii była nie­mal nama­calna. Gęst­niała z każdą kolejną egze­ku­cją, aż w końcu prze­biła się przez grubą skórę cesa­rza, zaru­mie­nio­nego z okrut­nego zado­wo­le­nia. Gdy ostatni trup legł w krwa­wym bło­cie, Wite­liusz ode­rwał wzrok od wido­wi­ska i rozej­rzał się. Stop­niowo dotarło doń panu­jące napię­cie i w jego oczach poja­wiła się ner­wowa nie­pew­ność. Odchrząk­nął i roz­ka­zał:

– Przy­pro­wa­dzić wodzów!

– Mam nadzieję, że ich oszczę­dzi po tej jatce – szep­nął Sabi­nus, w duchu życząc sobie prze­ciw­nej decy­zji. – Dość już mści­wo­ści na jeden dzień.

Inna rzecz, że patrząc, jak dwaj dowódcy wojsk Otona, Swe­to­niusz Pau­li­nus i Licy­niusz Pro­ku­lus, a także brat zmar­łego cesa­rza, Sal­wiusz Tycjan, klę­kają przed zwy­cięzcą, czuł nie­zmierną ulgę, iż sam nie zna­lazł się w tym poło­że­niu. Prze­ba­cze­nie i god­ność kon­sula zawdzię­czał bystremu posu­nię­ciu ojca, który objął ochroną rodzinę obec­nego władcy. Wite­liusz oso­bi­ście obda­rzył go nawet wąt­pli­wym zaszczy­tem: wysłał go do Rzymu, aby przy­wiózł mu syna. Sabi­nus wypeł­nił misję z taką pompą, jakby to było zwień­cze­nie jego kariery.

– I co macie na swoją obronę? – zapy­tał cesarz.

Fałdy tłusz­czu pod szatą zafa­lo­wały, gdy z nie­sma­kiem krę­cił głową na widok tych, któ­rzy śmieli sta­wić mu opór.

– Powi­nie­neś nas nagro­dzić, nie oskar­żać, prin­cep­sie – odrzekł Pau­li­nus spo­koj­nym, dono­śnym gło­sem. – Nam to bowiem, nie Walen­sowi i Cecy­nie, zawdzię­czasz swoją wik­to­rię.

Wite­liusz zdu­miony popa­trzył na jeń­ców. Otwo­rzył i zamknął usta, usi­łu­jąc zro­zu­mieć sens wypo­wie­dzi.

– Tak jest! – przy­tak­nął Pro­ku­lus. – To my stwo­rzy­li­śmy warunki, w któ­rych zwy­cię­stwo Otona stało się nie­re­alne.

– Niby jak? – Cesarz odzy­skał mowę i pano­wa­nie nad mimiką.

– Nale­ga­li­śmy, aby ude­rzyć od razu, nie cze­ka­jąc, aż nad­cią­gną główne siły legio­nów mezyj­skich.

Pau­li­nus skwa­pli­wie poki­wał głową.

– No wła­śnie, a potem naka­za­li­śmy długi, for­sowny marsz, żeby jak naj­szyb­ciej dopro­wa­dzić do kon­fron­ta­cji, pod­czas gdy nie było potrzeby się spie­szyć.

– Nasi ludzie przy­byli wyczer­pani – potwier­dził Pro­ku­lus. – Na koniec kom­plet­nie spa­pra­li­śmy prze­gru­po­wa­nie z kolumny w sze­reg, wyda­jąc sprzeczne roz­kazy i odwo­łu­jąc je.

Sabi­nus bez trudu w to uwie­rzył; sam prze­cież widział, co się wtedy działo.

– No i po cóż mie­li­by­śmy pousta­wiać tabor tak bez ładu i składu, jeżeli nie po to, by jesz­cze bar­dziej utrud­nić for­mo­wa­nie szyku?

Wite­liusz badaw­czo przy­glą­dał się obu wodzom i Tycja­nowi, który nie odzy­wał się ani sło­wem.

– Chce­cie powie­dzieć, że sabo­to­wa­li­ście bitwę? A ty, Sal­wiu­szu? Zdra­dzi­łeś wła­snego brata?

Tycjan spoj­rzał nań zmę­czo­nym wzro­kiem.

– Nie, prin­cep­sie. Nie musia­łem. Przez wro­dzoną śla­ma­zar­ność byłem mu bar­dziej prze­szkodą niż pomocą, cokol­wiek mi zle­cił.

– W to aku­rat uwie­rzę. – Cesarz ski­nął głową. – I tak chcia­łem cię oszczę­dzić, bo nie można cię winić za popie­ra­nie rodzo­nego brata. Twoja nie­zdar­ność jest legen­darna. Żal byłoby mi każ­dego, kto by u cie­bie szu­kał wspar­cia.

– Podzie­lam to uczu­cie, prin­cep­sie. Dzię­kuję.

Wite­liusz spoj­rzał na wodzów.

– A co do was…

– Jeśli chcesz praw­dzi­wego dowodu, prin­cep­sie – wszedł mu w słowo Pau­li­nus – to zadaj sobie pyta­nie, czemu posta­wi­łem nasz naj­gor­szy oddział, zgraję gla­dia­to­rów, na lewej flance naprze­ciwko two­ich Bata­wów i tym samym ska­za­łem nas na porażkę.

Sabi­nus aż drgnął na to oczy­wi­ste kłam­stwo. To w końcu była jego sprawka.

– Spy­taj Tytusa Fla­wiu­sza Sabi­nusa, czy nie dostał ode mnie wyraź­nego roz­kazu, aby tak roz­lo­ko­wać siły, gdy prze­kro­czy rzekę i do nas dołą­czy. On dowo­dził lewym skrzy­dłem. – Jeniec wbił wzrok w pod­ko­mend­nego, jakby chciał dowier­cić się do potwier­dze­nia.

– Co ty na to, kon­sulu? – Cesarz spoj­rzał na Sabi­nusa.

Uznaw­szy, że lepiej mieć dług wdzięcz­no­ści u żywych niż brak pożytku z mar­twych, Fla­wiusz powoli ski­nął głową.

– Tak było, prin­cep­sie. Wtedy mnie to zdzi­wiło, roz­kaz jed­nak był sta­now­czy. Teraz rozu­miem dla­czego. Ser­cem był z tobą. Jako i ja, bo się nie sprze­ci­wi­łem.

Wite­liusz mruk­nął coś pod nosem. Chwilę roz­my­ślał.

– Dobrze więc, Pau­li­nu­sie i Pro­ku­lu­sie. Wie­rzę w wasze zapew­nie­nia o zdra­dzie i uwal­niam was od podej­rzeń o lojal­ność. Opro­wa­dzi­cie mnie po polu bitwy i poka­że­cie dokład­nie, jak to uknu­li­ście.

Było to pole zepsu­cia. Powie­trze prze­sy­cał ciężki odór. Przez czter­dzie­ści dni od star­cia niczego nie zro­biono z pole­głymi; zwłoki żoł­nie­rzy obu pre­ten­den­tów roz­kła­dały się razem w bez­ład­nych sto­sach. Padli­no­żerne zwie­rzęta naja­dły się do syta, teraz jed­nak resztki mięsa nada­wały się jedy­nie dla roba­ków i larw, które wiły się tam milio­nami, tucząc się i prze­obra­ża­jąc w roje much, któ­rych bzy­cze­nia nie spo­sób było igno­ro­wać.

Sabi­nus z tru­dem krył gniew na widok tylu oby­wa­teli pozo­sta­wio­nych po śmierci bez pogrzebu, ska­za­nych na włó­częgę po mrocz­nych ścież­kach, z któ­rych żadna nie pro­wa­dzi na przy­stań Prze­woź­nika. Widząc stertę ciał, a wła­ści­wie już pra­wie szkie­le­tów pod ścianą chaty, gdzie tych ludzi osa­czono i wycięto, poprzy­siągł sobie, że jeśli kie­dyś jego ród zyska odpo­wied­nie zna­cze­nie, zemści się na Kre­mo­nie, któ­rej miesz­kańcy wiwa­tu­ją­cym szpa­le­rem powi­tali Wite­liu­sza. Nie wąt­pił, że zdą­żyli obe­drzeć zwłoki ze wszyst­kiego, co przed­sta­wiało jaką­kol­wiek war­tość – zale­d­wie kilka heł­mów walało się przy tru­pach – no i dobrze, ale potem zanie­dbali obo­wiązku zaję­cia się szcząt­kami tych, któ­rych obra­bo­wali.

Cesarz ani na chwilę nie odry­wał wzroku od pobo­jo­wi­ska, kiedy Walens i Cecyna pro­wa­dzili go przez pole w towa­rzy­stwie Pau­li­nusa i Pro­ku­lusa, jak gdyby cho­dziło o pochwa­le­nie się nowo urzą­dzo­nym ogro­dem.

– To tutaj, prin­cep­sie, Pierw­szy Ita­lica odbił sztan­dar, który wcze­śniej udało się zdo­być Pierw­szemu Adiu­trix, pra­gną­cemu się wyka­zać w ich dzie­wi­czej bitwie – poin­for­mo­wał Walens, gdy zbli­żali się do odcinka dowo­dze­nia Sabi­nusa.

Wite­liusz przy­sta­nął, by się lepiej przyj­rzeć powy­krę­ca­nym cia­łom byłych żoł­nie­rzy pie­choty mor­skiej, któ­rych Galba prze­or­ga­ni­zo­wał w legion i któ­rzy pole­gli w służ­bie Otona. Osten­ta­cyj­nie wcią­gnął nosem powie­trze.

– Tylko jedno pach­nie lepiej niż mar­twy wróg – rzu­cił gło­śno. – Mar­twy współ­o­by­wa­tel!

Ta pro­stacka uwaga wywo­łała ner­wowy, przy­po­chlebny śmiech, lecz nawet obaj wodzo­wie, naj­gor­liwsi stron­nicy zwy­cięzcy, nie zdo­łali cał­ko­wi­cie ukryć zakło­po­ta­nia. Po spoj­rze­niu, jakie wymie­nili, Sabi­nus poznał, jakim wstrzą­sem było dla nich uświa­do­mie­nie sobie, że cesarz nie ma krzty sza­cunku dla męstwa poko­na­nych wojow­ni­ków. Wite­liusz sam wła­śnie go stra­cił do reszty.

To na taką chwilę ojciec przy­ka­zał mu cza­to­wać.

Sabi­nus wysu­nął się z tłumu podą­ża­ją­cego za władcą.

– Prin­cep­sie!

Wite­liusz odwró­cił się, jesz­cze chi­cho­cząc z wła­snego bez­na­dziej­nego żartu.

– O co cho­dzi, kon­sulu?

– Skoro już obej­rze­li­śmy scenę two­jego triumfu, czuję, że pora, bym wra­cał do Rzymu i przy­go­to­wał mia­sto na twoje powi­ta­nie.

Triumf. Tęga syl­wetka cesa­rza jakby jesz­cze się roz­dęła na to słowo, natych­miast sko­ja­rzone z myślą o cze­ka­ją­cym go wspa­nia­łym wjeź­dzie do sto­licy.

– Tak, tak, trzeba więc, abyś to zro­bił, drogi Sabi­nu­sie. Nie mogę się docze­kać spo­tka­nia z twoim ojcem. Chcę mu podzię­ko­wać, że zabez­pie­czył mi mia­sto. Jeste­śmy sta­rymi przy­ja­ciółmi, wiesz? Znamy się od bar­dzo dawna. Czy jed­nak nie chcesz naj­pierw poka­zać mi miej­sca, gdzie twój oddział prze­grał bitwę dla Otona?

– Uwa­żam, że to Pau­li­nu­sowi i Pro­ku­lu­sowi należy się ten zaszczyt. Nie przy­nosi mi satys­fak­cji okra­da­nie innych z zasług.

Sabi­nus zer­k­nął na poko­na­nych wodzów. Po minach widział, że w pełni akcep­tują dług, jaki u niego zacią­gnęli. Odjeż­dża­jąc na połu­dnie, wie­dział, że zwer­bo­wał dla sprawy swo­jego rodu dwóch waż­nych sprzy­mie­rzeń­ców.

Lud rzym­ski przy­wi­tał Wite­liu­sza z takim samym entu­zja­zmem jak dwóch poprzed­nich cesa­rzy: jakby był odpo­wie­dzią na ich modły, władcą, któ­rego zawsze pra­gnęli. Tłum­nie, po dzie­sięć, dwa­na­ście rzę­dów wyle­gli na ulice, gdy na prze­cią­żo­nym koniu i w absur­dal­nie nie­pa­su­ją­cym do jego nie­woj­sko­wej postury rynsz­tunku wodza wiódł legiony na Pole Mar­sowe. Działo się to dwa dni po idach lip­co­wych i dwa mie­siące po odjeź­dzie Sabi­nusa Młod­szego z cesar­skiego obozu.

– Chyba nie zamie­rza wpro­wa­dzić woj­ska do mia­sta, tato? – zanie­po­koił się teraz Sabi­nus.

Stali z ojcem wśród zgro­ma­dzo­nych przed teatrem Pom­pe­ju­sza sena­to­rów cze­ka­ją­cych, by powi­tać nowego cesa­rza ofiarą z dwóch bia­łych byków.

– Dla­czego nie? Galba tak zro­bił i sko­sza­ro­wał ich tutaj.

– Ależ to było pan­de­mo­nium! Bójki, gwałty, mor­der­stwa… Myśleli, że wszystko im ujdzie pła­zem.

– I uszło. Nie zapo­mi­naj, że Wite­liusz tego nie oglą­dał, bo Galba jesz­cze przed przy­by­ciem do Rzymu wysłał go do Ger­ma­nii Infe­rior jako zarządcę, więc nie wie, jakim cię­ża­rem dla miesz­kań­ców jest sta­cjo­nu­jące woj­sko. Zresztą nawet gdyby wie­dział, to wąt­pię, czy obe­szłoby go to dosta­tecz­nie, by postą­pić ina­czej. – Sabi­nus Star­szy przy­brał nie­zwy­kle poważną minę. – Fatalna sprawa, doprawdy.

Syn zro­zu­miał w lot.

– I jestem pewien, że jako pre­fekt Rzymu nie zamie­rzasz ostrzec go przed nie­uchron­nym wzbu­rze­niem oby­wa­teli, gdy pozwoli roz­pa­sa­nym żoł­da­kom gwał­cić ich córki.

– Nie moją rze­czą jest mówić cesa­rzowi, co ma robić albo czego nie robić.

Młody kon­sul stłu­mił uśmiech. Przy­łą­cza­jąc się do wiwa­tów wzno­szo­nych przez senat, gdy Wite­liusz zbli­żał się na czele armii, która miała przy­nieść dra­mat jego pod­da­nym, roz­wa­żał nie­bez­pieczną grę, jaką wraz z ojcem będzie zmu­szony pro­wa­dzić przez naj­bliż­sze kilka mie­sięcy: żyć w mie­ście z władcą, któ­rego wła­dzę pra­gnęli sabo­to­wać.

W pew­nej chwili w oko wpadł mu męż­czy­zna prze­py­cha­jący się przez tłum w jego stronę. Znał go dobrze; był to wyzwo­le­niec jego stryja, Hor­mus. Dał mu znak, by się zatrzy­mał i odcze­kał na zakoń­cze­nie cere­mo­nii. Hor­mus ski­nął głową i cof­nął się do bramy naj­bliż­szej kamie­nicy.

– I co tam, Hor­mu­sie? – spy­tał pre­fekt, gdy po wszyst­kim przy­wi­tali się z wyzwo­leń­cem.

– Doko­nało się, panie. Juliusz Alek­san­der, pre­fekt Egiptu, naka­zał dwóm swoim legio­nom obwo­łać Wespa­zjana cesa­rzem w ostat­nie kalendy, czyli sie­dem­na­ście dni temu. Na wieść o tym dwa dni póź­niej to samo zro­biły jego wła­sne legiony w Ceza­rei. Pan przy­słał mnie pro­sto tutaj, abym wam przy­wiózł nowinę. Prosi, żeby­ście przy­go­to­wali mia­sto dla jego wojsk. Namiest­nik Syrii i zięć Wespa­zjana cią­gną lądem do Ita­lii. Liczą, że po dro­dze przy­łą­czą się do nich nie­za­do­wo­lone legiony z Mezji.

– Mucja­nus i Ceria­lis! – wykrzyk­nął Sabi­nus Star­szy. – Dla­czego oni? Czemu on sam nie pro­wa­dzi?

– Chce prze­jąć Rzym bez wojny, jedy­nie nią gro­żąc. Poma­sze­ro­wał do Egiptu, by zare­kwi­ro­wać tam­tej­sze zboże, a jak zdoła, to i afry­kań­skie. Postara się wziąć Wite­liu­sza gło­dem i tylko w razie odmowy ustą­pie­nia uciek­nie się do akcji zbroj­nej.

Sabi­nus popa­trzył na syna.

– Miejmy nadzieję, że moja opieka nad rodziną Wite­liu­sza na coś się przyda. Wygląda na to, że jakiś czas możemy być zakład­ni­kami.

– Nie powin­ni­śmy po pro­stu wyje­chać i dołą­czyć do stryja?

– Lepiej mu się przy­służę na miej­scu.

– Co pla­nu­jesz?

– Gdy nadej­dzie czas, zajmę mia­sto i utrzy­mam je, póki nie nad­cią­gnie z armią.

– Jak to, ludzie nie pozwolą mu abdy­ko­wać? – Sabi­nus ojciec rąb­nął obiema dłońmi w blat biurka.

– Jest, jak mówię. – Syn bez­rad­nie roz­ło­żył ręce. – Star­szy kon­sul odmó­wił przy­ję­cia noża, który Wite­liusz chciał mu oddać na znak zrze­cze­nia się wła­dzy. Potem tłum nie pozwo­lił mu udać się do świą­tyni Con­cor­dii, gdzie miał zło­żyć insy­gnia trium­falne, i zmu­sił go do powrotu na Pala­tyn. Wciąż tam sie­dzi. Ofi­cjal­nie na­dal jest cesa­rzem, choć wolałby wziąć tę willę w Kam­pa­nii wraz z gwa­ran­cją spo­koj­nej eme­ry­tury, które mu zapro­po­no­wa­łeś w imie­niu Wespa­zjana.

– Ach, ten tłu­sty, bez­wolny obżar­tuch! – Kolejne pla­śnię­cie w blat. – Na wyschnięte cycki Meduzy, tak się ugiąć przed motło­chem, który poję­cia nie ma o poli­tyce i nie wie, co dla nich dobre. Ja rozu­miem, że od wczo­raj trwają Satur­na­lia, ale niech nas bogo­wie chro­nią przed bie­da­kami odgry­wa­ją­cymi kró­lów dnia.

– Nie cho­dzi tylko o plebs. Swoje zro­bili także jego przy­ja­ciele i resztki pre­to­ria­nów. Twier­dzą, że oferta, jaką mu zło­ży­łeś w świą­tyni Apolla, to zwy­kły blef. Uwa­żają, że ani ty, ani Wespa­zjan nie dotrzy­ma­cie słowa. Nie widzą moż­li­wo­ści, żebyś pozwo­lił Wite­liu­szowi i jego synowi żyć. Szcze­rze mówiąc, trudno się im dzi­wić.

– Nie dalej jak przed mie­sią­cem jego armia ponio­sła klę­skę. Nie­do­bitki pod­dały się trzy dni temu i Walensa ścięto! Z samymi trzema kohor­tami miej­skimi mam wię­cej woj­ska od niego, nie mówiąc o wigi­lach. Jak mógłby nam zaszko­dzić?

– Mogą się wokół niego sku­piać nie­za­do­wo­leni – rzu­cił trzeci męż­czy­zna w izbie, odsu­wa­jąc się od regału, o który się opie­rał. – Mają rację, że nie ufają pro­po­zy­cji. Każę go uka­tru­pić razem z bacho­rem, gdy tylko będę mógł.

– Nie ty będziesz cesa­rzem, Domi­cja­nie – odparł szorstko Sabi­nus.

– Tak, ale będę synem cesa­rza. Gdy ojciec sie­dzi w Egip­cie, a mój brat w Judei, to mi da cał­kiem sporą wła­dzę.

– Jesteś osiem­na­sto­lat­kiem! Wła­dzy masz tyle, ile męska dziwka z kuta­sem w obu otwo­rach. Zamknij się i słu­chaj, a może się cze­goś nauczysz. – Sabi­nus Star­szy znów odwró­cił się do syna. – A co z Ger­ma­nami?

Junior się skrzy­wił.

– Z tym jest pro­blem, ojcze. Przy­boczna straż cesar­ska pozo­staje lojalna wobec Wite­liu­sza.

– Dobra, ale to tylko pię­ciu­set chłopa. Poślę jesz­cze raz do niego i zapo­wiem, że jeśli odrzuci ofertę, umrze, wcze­śniej zaś zoba­czy, jak jego chło­pa­kowi pod­ci­nają gar­dło. Niech ryzy­kuje, jeśli chce, ale byłby głup­cem, cokol­wiek Domi­cjan… – Roz­le­gło się stu­ka­nie do drzwi. – Wejść!

Zza futryny wyj­rzał Hor­mus.

– Przy­szła dele­ga­cja i chcą się z tobą widzieć – oznaj­mił. – Cze­kają na ulicy.

– No to ich wpuść i niech zacze­kają w atrium!

Wyzwo­le­niec drgnął, zasko­czony ostrym tonem odpo­wie­dzi.

– Zro­bił­bym tak, panie, ale wszy­scy się nie zmiesz­czą.

– I czego się po mnie spo­dzie­wa­cie, Nerwo? – Sabi­nus spy­tał prze­wod­ni­czą­cego dele­ga­cji, ogar­nąw­szy wzro­kiem tłumne zgro­ma­dze­nie. Było tam ponad stu sena­to­rów, trzy­krot­nie wię­cej ekwi­tów oraz więk­szość wigi­lów i żoł­nie­rzy z kohort miej­skich. Wszy­scy krzy­czeli, by ich pro­wa­dził. – Dokąd miał­bym was popro­wa­dzić?

– Na Pala­tyn! Musimy wyku­rzyć stam­tąd Wite­liu­sza.

– Słusz­nie mówi – zgo­dził się Sabi­nus Młod­szy. – Im dłu­żej zwle­kamy, tym bar­dziej mia­sto się pola­ry­zuje i tym wię­cej ludzi zgi­nie. W lipcu powie­dzia­łeś, że zaj­miesz mia­sto dla Wespa­zjana, gdy czas nadej­dzie. No i mamy gru­dzień. Czas nad­szedł. – Wska­zał zbrojne sze­regi kohort i wypo­sa­żo­nych w pałki wigi­lów ze straży noc­nej. – A tu jest twoja armia.

– Nie chcę wnieść prze­mocy do Rzymu. Powie­dzą, że Wespa­zjan doszedł do wła­dzy na fali krwi.

– Kogo obcho­dzi, co tam będzie gadać pospól­stwo! – Domi­cjan tup­nął ze zło­ścią. – Naj­waż­niej­sze to umoc­nić ojca na tro­nie. Wite­liusz musi dać głowę, a z nim każdy, kto chciałby temu prze­szko­dzić.

– Dziób na kłódkę, mło­ko­sie! – Pre­fekt nawet nie spoj­rzał na bra­tanka. – Wite­liusz nie zgi­nie, jeżeli odej­dzie spo­koj­nie. – Zamilkł, a po chwili w jego oczach bły­snęło zde­cy­do­wa­nie. – Niech tak będzie. Idziemy, ale emo­cje na wodzy! Żad­nych roz­rób, dopóki nas nie spro­wo­kują, jasne?

Zaczęło się od jed­nego ciśnię­tego oszczepu. Grot prze­bił czaszkę cen­tu­riona z kohorty miej­skiej idą­cego przed pre­fek­tem i utkwił w ramie­niu kro­czą­cego tuż obok cho­rą­żego. Sztan­dar nie­siony przez zra­nio­nego zachwiał się i upadł, gdy męż­czy­znę pocią­gnął w dół cię­żar połą­czo­nego z nim trupa.

Potem, gdy czoło kolumny zbli­żało się do stawu u pod­nóża Kwi­ry­nału, przy­wi­tała ich praw­dziwa salwa. Zasadzka była dobrze przy­go­to­wana. Dzie­siątki oszcze­pów leciały z dachów i okien gór­nych pię­ter po obu stro­nach, a potem zastą­piły je cegły i dachówki. Sabi­nus Młod­szy bły­ska­wicz­nie się rozej­rzał w poszu­ki­wa­niu źró­deł tego śmier­cio­no­śnego gradu, zoba­czył jed­nak tylko cywi­lów, nikogo w rynsz­tunku woj­sko­wym. Ojcow­ski oddział roz­pierzchł się, szu­ka­jąc osłony. Kto nie miał tar­czy, gar­nął się ku kohor­tom miej­skim. Padali zabici i ranni. Okrzyki stra­chu i bólu odbi­jały się echem od ścian domów, wkrótce jed­nak zagłu­szył je dziki ryk, nara­sta­jący jak grzmoty nad­cią­ga­ją­cej burzy. I zaraz nastą­pił atak. Setki bro­da­tych, odzia­nych w spodnie i kol­czugi wojow­ni­ków z dłu­gimi sze­ścio­kąt­nymi tar­czami i spa­thae, dłu­gimi mie­czami, jakie bar­ba­rzyńcy w służ­bie rzym­skiej przed­kła­dali nad krót­kie legio­nowe gla­dii, wypa­dły z kil­ku­na­stu bocz­nych uli­czek naraz, ude­rza­jąc w wielu miej­scach wzdłuż szyku Sabi­nusa, zaska­ku­jąco i nie­po­wstrzy­ma­nie. Naj­bli­żej sto­jący padali pod zama­szy­stymi cię­ciami, pod­czas gdy reszta usi­ło­wała wyrwać się z pułapki. Impro­wi­zo­wane poci­ski nie prze­sta­wały razić z góry; gar­dłowe ger­mań­skie hasła bojowe ata­ko­wały zmy­sły. Rzeź zaczęła się na dobre.

– Chodźmy, ojcze! – krzyk­nął kon­sul, cią­gnąc Sabi­nusa za togę. – Chyba nas wła­śnie spro­wo­ko­wano, co?

Pre­fekt pobiegł dalej, zasła­nia­jąc głowę od góry ramio­nami.

– Nie zatrzy­my­wać się! – krzy­czał w pędzie. – Weź­miemy Kapi­tol i będziemy się tam bro­nić, póki nie nadej­dzie pomoc. Naprzód!

O zmroku zaczął padać zimny deszcz, ludzie nie­znie­chę­ceni ścią­gali jed­nak na Kapi­tol: do skrom­nej, mocno osła­bio­nej armii Sabi­nusa dołą­czali na świę­tym wzgó­rzu mia­sta sena­to­ro­wie, ekwici i pro­ści oby­wa­tele. Tra­fiały się nawet kobiety, gotowe wraz z nimi zno­sić oblę­że­nie, które z powodu warun­ków nie było jesz­cze cał­kiem szczelne.

– Aru­len Rusty­kus, mój tak zwany mąż, chowa się pod łóż­kiem – oświad­czyła Weru­lana Gra­cylla, odgar­nia­jąc z twa­rzy pasemka wil­got­nych wło­sów. – Wielu by powie­działo, że moje miej­sce jest przy nim. Ale myślę sobie, niech gadają, co chcą. Będę wal­czyć za cesa­rza, któ­rego sza­nuję, a nie za próż­niaka, któ­rym gar­dzę.

Ciem­nymi oczyma mie­rzyła Sabi­nusa, jakby rzu­cała mu wyzwa­nie: no, spró­buj mnie ode­słać do ślub­nego pod wyrko.

– Potra­fisz rzu­cać oszcze­pem lub kamie­niem nie gorzej od innych, Gra­cyllo – odrzekł pre­fekt, usi­łu­jąc nie patrzeć na mokrą stolę przy­le­pioną do peł­nych, kuszą­cych piersi. – Potrak­tuję cię jak każ­dego. – Podzi­wia­jąc jej odda­la­jącą się syl­wetkę, wie­dział, że skła­mał. Aby wyrzu­cić z myśli ewen­tu­al­no­ści, jakie zro­dziły w nich jej kształtne pośladki, zwró­cił się do syna. – Na­dal nie wia­domo, co z Domi­cja­nem?

– Nie, tato. Ostatni raz widziano go, jak zabiera tar­czę ran­nemu żoł­nie­rzowi i zmyka.

– Gów­niarz ni­gdy nie miał za grosz odwagi. Zjawi się, gdy już będzie bez­piecz­nie, i będzie plótł androny, jaki to z niego heros.

– Dwóch zała­twi­łem – stwier­dził Domi­cjan, szcze­rząc zęby. – Pode­rżną­łem im gar­dła.

Na dowód poka­zał kuzy­nowi skrwa­wione ręce.

Sabi­nus Młod­szy wie­dział, że nie ma co wie­rzyć w prze­chwałki chło­paka, ale też lepiej nie oka­zy­wać mu powąt­pie­wa­nia.

– Toś się spi­sał. Dobrze, że jesteś. Gdzie się podzie­wa­łeś od zasadzki?

Domi­cjan zmarsz­czył brwi, jakby usły­szał naj­głup­sze pyta­nie w życiu.

– Jak to gdzie? Kap­to­wa­łem dla nas stron­ni­ków. Pod­czas gdy ty kry­łeś się tutaj bez­piecz­nie, ja gania­łem po mie­ście w prze­bra­niu, agi­tu­jąc ludzi, żeby nas wsparli.

Czyli zaszy­łeś się w jakiejś norze, by docze­kać nocy i w ciem­no­ści prze­mknąć na Kapi­tol, pomy­ślał Sabi­nus, pokle­pu­jąc go po ple­cach.

– Widzia­łeś, ilu ich tam jest na Forum? – spy­tał.

– Setki. Cała gwar­dia ger­mań­ska i sporo pre­to­ria­nów.

Jeżeli siły prze­ciw­nika nie zwięk­szyły się pod osłoną nocy, to musiała to być duża prze­sada.

– A po dru­giej stro­nie, od Pola Mar­so­wego?

– Tam­tędy nie sze­dłem. – Domi­cjan wzru­szył ramio­nami.

– Dobra. Miejmy nadzieję, że mniej i że nasz posła­niec się prze­do­stał. Przy odro­bi­nie szczę­ścia armia two­jego ojca może tu przy­być za dwa dni, a jazda nawet już jutro pod wie­czór. Do tego czasu zdo­łamy się utrzy­mać.

Domi­cjan zda­wał się wyczu­wać tra­wiący kuzyna nie­po­kój.

– Myślisz, że zaata­kują?

– Kto wie? O świ­cie ojciec wyśle do Wite­liu­sza cen­tu­riona Mar­cja­lisa z zarzu­tem, że zła­mał ugodę o abdy­ka­cji. Jeżeli odmówi jej dotrzy­ma­nia, to… cóż, myślę, że gdy już ruszą na nas, nie skoń­czy się na paru tru­pach.

– Powie­dział, że za wiele ma pokory, by sprze­ci­wić się rosną­cej nie­cier­pli­wo­ści swo­ich zwo­len­ni­ków – zamel­do­wał Mar­cja­lis, pri­mus pilus dru­giej kohorty miej­skiej.

– Pokory? – Sabi­nus Star­szy uniósł brwi ze zdu­mie­nia. – Chyba tłusz­czu. Nie znam nikogo mniej pokor­nego niż on. Jeśli sądzi, że ma szansę utrzy­mać się na tro­nie tylko z popar­ciem swo­jej ochrony, paru kohort pre­to­ria­nów i motło­chu, to jest w poważ­nym błę­dzie. Siły Wespa­zjana dotrą tu w dwa dni.

– O ile posła­niec się przedarł – zauwa­żył kon­sul.

– Jasne, że się przedarł. Wysła­łem ich tuzin. – Sabi­nus znów się zwró­cił do cen­tu­riona. – Przy­po­mnia­łeś mu, że sam się zgo­dził abdy­ko­wać i że gdyby się wyco­fał, to z całą pew­no­ścią umrze, a z nim jego syn i brat?

– Tak jest, pre­fek­cie. Wyglą­dało na to, że bar­dziej inte­re­suje się śnia­da­niem niż nie­bez­pie­czeń­stwem, jakie na sie­bie spro­wa­dza. Powie­dział, że sprawa jest poza jego kon­trolą, i zasu­ge­ro­wał, abym opu­ścił pałac taj­nym wyj­ściem, bo jego ludzie mogą zabić posłańca pokoju.

– Wydaje się, że jest cesa­rzem już tylko z nazwy. Kom­plet­nie stra­cił pano­wa­nie nad sytu­acją – orzekł Sabi­nus Młod­szy, spo­glą­da­jąc na prze­ciw­le­gły skraj Forum, gdzie przy świą­tyni Westy zbie­rali się żoł­nie­rze. – A tam mamy naj­gor­szy rodzaj woj­ska: bez wodza.

– Teraz! – krzyk­nął kon­sul, gdy ger­mań­scy wojow­nicy w peł­nym biegu zbli­żali się do bramy kapi­to­liń­skiej.

Setki dachó­wek i cegieł syp­nęły się gra­dem na sztur­mu­ją­cych, co zmu­siło ich do przy­kuc­nię­cia pod unie­sio­nymi tar­czami. Z nie­spo­żytą ener­gią wła­ściwą tym, któ­rych życie od tego zależy, obrońcy mio­tali poci­ski na cesar­skich gwar­dzi­stów, zbroj­nych jedy­nie w mie­cze i tar­cze. Wkrótce zmu­szeni do odwrotu Ger­ma­nie podali tyły, zosta­wia­jąc na ulicy nie­przy­tom­nych i kon­tu­zjo­wa­nych kole­gów.

– Nie zdo­łają nam poważ­nie zagro­zić, choćby przy­nie­śli tysiąc oszcze­pów – zakon­klu­do­wał Sabi­nus Star­szy, gdy ostatni bar­ba­rzyńcy umknęli w stronę świą­tyni Saturna. – Żeby tu się wedrzeć, potrze­bo­wa­liby machin oblęż­ni­czych, a w mie­ście żad­nej nie ma. – Spoj­rzaw­szy w dół na okute drew­niane wrota zary­glo­wane dwiema meta­lo­wymi bel­kami i wsparte solid­nymi kło­dami, dodał: – Nie wyła­mią ich bez tarana albo cięż­kich kata­pult.

– Albo ognia, tato – dorzu­cił nie­spo­koj­nie Sabi­nus Młod­szy.

Ojciec spoj­rzał na niego scep­tycz­nie.

– Na wielki worek Jowi­sza, nawet Galom cztery i pół wieku temu star­czyło respektu wobec naszych bogów, by nie ważyli się znisz­czyć świą­tyń.

– Galom może star­czyło, ale to prze­cież Ger­ma­nie. – Kon­sul popa­trzył na prze­gru­po­wu­jący się w dali oddział. Tym razem wojow­nicy zaopa­trzyli się w pochod­nie. – Szy­ko­wać wodę! – roz­ka­zał. – Przy­nieść, ile się da ze zbior­nika, ina­czej wszystko stra­cone!

Wody jed­nak na Kapi­tolu nie było za wiele. Nie bra­ko­wało za to – nawet w grud­niu – suchego drewna. Pre­fekt i kon­sul zagrze­wali ludzi do zwięk­sze­nia wysiłku przy opróż­nia­niu zbior­nika za pomocą nie­licz­nych dostęp­nych wia­der i mosięż­nych mis ofiar­nych, pochod­nie zaś nad­la­ty­wały ponad murem nie­prze­rwa­nie, sie­jąc pożogę.

Nagle wzrok Sabi­nusa Młod­szego przy­kuł ostry błysk.

– Brama! – krzyk­nął ze zgrozą. – Wody tam! Zmo­czyć ją!

Wie­dział jed­nak, że jest za późno. Wrota pod­pa­lono od zewnątrz; w noz­drzach poczuł woń ostrzej­szą i cięż­szą niż pło­ną­cego drewna. Napast­nicy użyli nafty – stąd ten błysk – która wody się nie boi.

Ojciec rów­nież to dostrzegł.

– Zaba­ry­ka­do­wać bramę! Oba­lić wszyst­kie posągi i zrzu­cić je na stos, a potem szu­kać drogi ucieczki – roz­ka­zał. – Kapi­tol stra­cony.

– Ale to świę­to­kradz­two! Więk­szość to sta­tuy bogów.

Sabi­nus Star­szy wska­zał dach świą­tyni Jowi­sza. Dachówki zaczy­nały już pękać od żaru i pło­mie­nie strze­lały przez coraz licz­niej­sze dziury.

– A to nie jest świę­to­kradz­two? Ger­mań­skie dzi­kusy w służ­bie cesar­skiej pod­ło­żyły ogień pod dom opie­kuń­czego boga Rzymu! Zapora z posą­gów powstrzyma ich wystar­cza­jąco długo, by więk­szość naszych zdą­żyła się stąd wydo­stać. To warte jesz­cze tej drob­nej dodat­ko­wej pro­fa­na­cji. Bierz się do dzieła i zgar­nij tego gnojka Domi­cjana, jeżeli jesz­cze nie zwiał. Powinno ci się udać zejść z Arx na Pole Mar­sowe.

– A ty, tato?

Sabi­nus spoj­rzał synowi w oczy i z ponu­rym uśmie­chem pokrę­cił głową. W tej chwili ogłu­sza­jący trzask i fala gorą­cego powie­trza obwie­ściły zapad­nię­cie się dachu świą­tyni.

– Ja zostaję. Pre­fekt Rzymu nie umyka z mia­sta. Jeżeli Wite­liusz chce żyć, to musi ze mną per­trak­to­wać.

– A może myśli, że prze­żyje bez nego­cja­cji?

– To obaj jeste­śmy tru­pami. No, idź już!

Dym z osma­lo­nych ruin Kapi­tolu snuł się nad Forum Roma­num i Pala­ty­nem. Sabi­nus Młod­szy patrzył z kry­jówki na dachu świą­tyni Apolla w stronę pałacu zbu­do­wa­nego przez Kali­gulę i świeżo odre­stau­ro­wa­nego po wiel­kim poża­rze przed pię­cioma laty. Tłu­ste ciel­sko Wite­liu­sza wła­śnie się wyto­czyło przed główne wrota w asy­ście wier­nych Ger­ma­nów. U pod­nóża scho­dów cze­kali nań sena­to­ro­wie i ekwici. Wielu z nich było na Kapi­tolu, ucie­kli jed­nak, wyko­rzy­stu­jąc czas zyskany dzięki posta­wie obroń­ców; teraz wychy­nęli na świa­tło dzienne, by poprzeć znie­na­wi­dzo­nego cesa­rza, gdy będzie fero­wał wyroki na tych, któ­rzy sta­wili mu opór i prze­grali.

Ujrzaw­szy czło­wieka w łań­cu­chach pro­wa­dzo­nego przez sie­pa­czy pała­co­wymi scho­dami, kon­sul zaci­snął palce na balu­stra­dzie, aż mu kłyk­cie zbie­lały. Był to jego ojciec.

Żoł­dacy pchnęli Sabi­nusa Star­szego na zie­mię, aż zabrzę­czały kaj­dany. Tłum, dotych­czas mil­czący, zare­ago­wał śmie­chem i wyzwi­skami. Wite­liusz łaska­wie odcze­kał chwilę, nim uniósł ramiona, by się uci­szono. Chark­nął gło­śno i splu­nął na leżą­cego.

– Jak śmiesz się tar­go­wać z cesa­rzem? – wark­nął przez zaci­śnięte zęby. – Jak śmiesz naka­zy­wać mi, czy mam zostać, czy odejść? Ofe­ro­wa­łeś mi życie, jak­byś mógł nim roz­po­rzą­dzać, i łaska­wie przy­zna­łeś spła­cheć ziemi w Kam­pa­nii, pod­czas gdy mogę mieć to wszystko! – Zato­czył ręką pół­kole, wska­zu­jąc pano­ramę mia­sta w stronę Pola Mar­so­wego, Tybru i giną­cej w dali nitki via Fla­mi­nia. – To jest moje i tylko moje. Teraz widzę, że nie muszę się tego wyrze­kać, bo lud mnie kocha. – Prze­rwał, aby zgro­ma­dzeni mogli wznieść wiwaty i potwier­dzić swoją źle skie­ro­waną lojal­ność. – Co więc mam z tobą zro­bić? – spy­tał, zwra­ca­jąc się jed­nak do gawie­dzi.

Odpo­wiedź była jed­no­gło­śna.

– Śmierć!!!

– Śmierć? – Cesarz jął się sku­bać w jeden z licz­nych pod­bród­ków. – Co ty na to, Sabi­nu­sie? Czy nie zasłu­gu­jesz na nią za swoją bez­czel­ność?

Pre­fekt pod­niósł głowę i spoj­rzał na niego przez opuch­nięte powieki.

– Zabij mnie, a nie doży­jesz jutrzej­szej nocy – odparł. – Oszczędź mnie, a zoba­czę, czy da się ura­to­wać twoją nędzną obfitą skórę.

– I znowu ta aro­gan­cja… – Wite­liusz cmok­nął z dez­apro­batą. – Powiem ci, jak postą­pię, Sabi­nu­sie, bio­rąc pod uwagę naszą starą przy­jaźń. Pamię­tasz, jak dawno temu na Capri zło­ży­łem ci pro­po­zy­cję? Bar­dzo szczo­drą pro­po­zy­cję, a ty nazwa­łeś mnie odra­ża­jącą męską dziwką? Powie­dzia­łeś, że nie wziął­byś w usta cudzego penisa, choćby miało ci to oca­lić życie. Zapra­gną­łem wtedy, żeby kie­dyś posta­wiono cię przed takim wybo­rem. No i się ziściło! – Uniósł rąbek tuniki i wycią­gnął zza prze­pa­ski bio­dro­wej swoją męskość. – Masz. Ssij i żyj.

Sabi­nus zaczął dygo­tać. Jego syn, obser­wu­jący scenę w napię­ciu, prze­stra­szył się, że to od szlo­chu, ale zaraz wypro­wa­dził go z błędu gromki ojcow­ski śmiech.

– Czy ty się widzisz, Wite­liu­szu? Dumny władca chwali się kuta­si­kiem wiel­ko­ści mojego małego palca. Tak rozu­miesz cesar­ski maje­stat? Do tego więc przy­szło? Tak, pamię­tam tamtą roz­mowę. Czu­łem do cie­bie obrzy­dze­nie wtedy i czuję teraz, więc kończmy z tym. Nie dotknę two­jego narządu, choć­bym zdo­łał się go doszu­kać.

Wite­liusz otwo­rzył usta i zaraz je zamknął. Rozej­rzał się nie­pew­nie wokoło, jakby dotarła do niego śmiesz­ność sytu­acji, w jakiej się posta­wił. Szybko popra­wił odzie­nie, odwró­cił się i poczła­pał z powro­tem do pałacu.

– Zała­tw­cie go i obnaż­cie trupa – roz­ka­zał, zni­ka­jąc w bra­mie.

Sabi­nu­sowi Młod­szemu naj­bar­dziej wryła się w pamięć cisza, jaka zapa­dła, gdy ojciec sam pochy­lił głowę do egze­ku­cji. Cisza, która trwała, gdy już miecz bły­snął w zacho­dzą­cym słońcu i głowa ska­zańca poto­czyła się po mar­mu­rze, krew try­snęła z kikuta szyi i zbro­czyła stopy kata. Ciało opa­dło bez­wład­nie i gdy bar­ba­rzyń­scy gwar­dzi­ści odcią­gnęli je ku Scho­dom Gemoń­skim – wciąż zale­gała cisza. Sabi­nus zapa­mię­tał ją tak dobrze, bo wła­śnie dzięki niej dosły­szał nie­siony bryzą słaby głos rogu. Odwró­cił się ku pół­nocy, skąd zda­wał się dola­ty­wać. W oddali na via Fla­mi­nia zoba­czył malut­kie syl­wetki jeźdź­ców i bły­ski słońca na stali.

Nad­cią­gała armia Wespa­zjana – za późno, by oca­lić jego brata, lecz nie na to, by go pomścić.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Strona redak­cyjna

Tytuł ory­gi­nału: Vespa­sian. Empe­ror of Rome

Copy­ri­ght © Robert Fab­bri, 2019

All rights rese­rved

The moral right of Robert Fab­bri to be iden­ti­fied as the author of this work has been asser­ted by him in accor­dance with the Copy­ri­ght, Desi­gns and Patents Act of 1988.

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2020

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Mał­go­rzata Chwa­łek

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne serii oraz pro­jekt okładki: Zbi­gniew Miel­nik

Ilu­stra­cja na okładce: Tim Byrne

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Wespa­zjan. Cesarz Rzymu, wyd. I, Poznań 2021)

ISBN 978-83-8188-813-4

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer