Wespazjan. Wespazjan. Utracony orzeł Rzymu - Robert Fabbri - ebook + audiobook

Wespazjan. Wespazjan. Utracony orzeł Rzymu audiobook

Robert Fabbri

4,6

Opis

Czwarty tom cyklu o Wespazjanie!

Szalony cesarz Kaligula zamordowany, pretorianie wprowadzają na tron Klaudiusza. Jednak jego sytuacja jest niepewna. Jego trzej wyzwoleńcy, Narcyz, Pallas i Kallistos, muszą sprokurować dlań natychmiastowe szybkie zwycięstwo. Ma to być odzyskanie orła legionu Siedemnastego, utraconego w lesie Teutoburskim prawie czterdzieści lat wcześniej.

Wyprawę do ponurych kniei Germanii na czele jedynie niewielkiego oddziału jazdy prowadzi Wespazjan, ktoś jednak z wielką determinacją próbuje sabotować jego misję.

Szukając Orła i prawdy, ścigany przez barbarzyńców, Wespazjan usiłuje przebijać się do wybrzeży Brytanii. Czy jednak zdoła uciec przed gniewem swojego cesarza?

Robert Fabbri urodził się w Genewie, w 1961 roku. Ukończył studia z teatrologii na Uniwersytecie Londyńskim. Pracował w przemyśle filmowym i telewizyjnym na stanowisku asystenta reżysera przy takich produkcjach, jak Czas patriotów, Billy Elliot czy Hellraiser. Jego cykl powieściowy o Wespazjanie ma liczyć siedem części.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 33 min

Lektor: Roch Siemianowski
Oceny
4,6 (79 ocen)
50
25
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
grinsen

Nie oderwiesz się od lektury

świetne czytadło
00

Popularność




Mojej siostrze Tanyi Potter i jej mężowi Jamesowi oraz ich uroczym córkom o imionach Alice, Clara i Lucy

PS Tym wszystkim, którzy chcieliby wiedzieć, co wynikło z mojej dedykacji w ostatniej książce, miło będzie usłyszeć, że Anja powiedziała „tak”!

PROLOG

RZYM

Skierowana ku publiczności jaskrawa maska, pod którą kryła się twarz komika, miała wyszczerzone w uśmiechu zęby i okrągłe oczy. Aktor pląsał przez chwilę z wierzchem lewej dłoni przyciśniętym do podbródka i z wyciągniętą prawą ręką.

– Niecny uczynek, który sprowadza na was wszystkie te zgryzoty, był moim dziełem, sam przyznaję – oświadczył.

Widzowie przyjęli gromkim śmiechem tę celowo dwuznaczną kwestię, klepiąc się po kolanach i klaszcząc w dłonie. Aktor grający młodego kochanka skłonił głowę, dziękując za uznanie, po czym zwrócił się do swojego partnera, który nosił ową bardziej groteskową maskę głównego winowajcy.

Zanim jednak aktorzy zdołali podjąć dalszą grę, Kaligula zerwał się z miejsca.

– Czekajcie! – zawołał.

Dziesięć tysięcy par oczu ludzi wypełniających tymczasowy teatr, przytulony do północnego stoku Palatynu, skierowało się ku wzniesionej pośrodku tej nowej budowli, wspartej na drewnianych kolumnach loży cesarskiej.

Cesarz przybrał tę samą pozę co aktor na scenie.

– Plaut chciałby usłyszeć tę kwestię wypowiedzianą inaczej.

Bezbłędnie zapląsał i upodobnił twarz do maski, rozciągając usta w jej szerokim uśmiechu i wytrzeszczając zapadnięte oczy, tak że białka wyraźnie kontrastowały z ciemnymi workami, charakterystycznymi dla osób cierpiących na bezsenność.

– Niecny uczynek, który sprowadza na was wszystkich te zgryzoty, był moim dziełem, sam przyznaję – powiedział. Kiedy wymówił ostatnią sylabę, przeniósł lewą dłoń spod podbródka na czoło i melodramatycznym gestem odrzucił do tyłu głowę.

Tłum okazał rozbawienie jeszcze energiczniej i głośniej, choć tym razem była to reakcja wymuszona. Na scenie obaj aktorzy pokładali się ze śmiechu. Kaligula, rozkoszując się pochlebczym entuzjazmem, porzucił aktorską pozę i z szyderczym uśmieszkiem rozłożył szeroko ramiona, obrócił się w lewo, potem w prawo, obejmując tym gestem całą półkolistą widownię.

Z tyłu, w cieniu jednego z wielu daszków rozciągniętych nad stromo zbiegającymi w dół rzędami siedzeń, stał Tytus Flawiusz Sabinus i spod zakrywającego mu twarz kaptura z obrzydzeniem spoglądał na swojego cesarza.

Kaligula wyciągnął ku widzom otwartą dłoń; uspokoili się niemal natychmiast.

– Kontynuujcie! – rozkazał i usiadł.

Kiedy aktorzy powrócili do swoich ról, siedzący u stóp młodego cesarza, odziany w senatorską togę mężczyzna w średnim wieku zaczął obsypywać pocałunkami i gładzić jego czerwone domowe pantofle, zupełnie jakby były najcudowniejszymi przedmiotami, jakie w życiu widział.

Sabinus zwrócił się do swojego towarzysza, trzydziestokilkuletniego bladego mężczyzny o szczupłej twarzy i kasztanowatych włosach.

– Kim jest ten obrzydliwy lizus, Klemensie?

– To, drogi szwagrze, Kwintus Pomponiusz Sekundus, tegoroczny pierwszy konsul, i właśnie pokazuje, w jaki sposób na tym urzędzie wyraża swoją niezależną opinię.

Sabinus splunął i ścisnął rękojeść ukrytego pod płaszczem miecza. Dłoń miał lepką.

– Chyba nadszedł już czas – powiedział.

– Nadszedł już dawno. Moja siostra od dwóch lat żyje z poczuciem hańby jako kobieta zgwałcona przez Kaligulę; to o wiele dłużej, niż honor pozwala.

Tymczasem na scenie solidny kopniak wymierzony przez młodego kochanka posłał przybyłego właśnie niewolnika na ziemię, co wywołało kolejny wybuch radości tłumu, która narastała, w miarę jak aktorzy zaczęli gonitwę wokół sceny, obfitującą w potknięcia, zwroty i niespodziewanie chybione ciosy. W loży cesarskiej Kaligula dawał własny komediowy pokaz, przeganiając w tę i z powrotem swojego kulawego stryja Klaudiusza, ku autentycznej uciesze publiczności, którą niezmiennie bawiło wystawianie kalek na pośmiewisko. Nawet szesnastu brodatych członków germańskiej straży przybocznej cesarza zaśmiewało się, widząc poniżenie nieszczęśnika. Dwaj trybuni pretorianów, stojący w gotowości po obu stronach tego wydzielonego miejsca, nie wykonali najmniejszego ruchu, by przywołać do porządku podwładnych.

– Czy naprawdę zamierzacie uczynić tego błazna cesarzem? – spytał Sabinus, przekrzykując radosną wrzawę, jaka wybuchła, kiedy słabe nogi Klaudiusza w końcu odmówiły posłuszeństwa i nieszczęśnik rozciągnął się jak długi na posadzce.

– A jaki mamy wybór? On jest ostatnim dorosłym żyjącym członkiem dynastii julijsko-klaudyjskiej. Żołnierze mojej gwardii pretoriańskiej nie zgodzą się na przywrócenie republiki. Wiedzą, że to doprowadziłoby do rozwiązania ich oddziałów. Podniosą bunt, zabiją mnie i wszystkich moich oficerów, którzy staną im na drodze, a potem i tak zrobią Klaudiusza cesarzem.

– Nie, jeśli jego też zabijemy.

Klemens pokręcił głową.

– Honor nie pozwala mi kazać go zabić, bo jestem jego klientem. – Wskazał znajdujących się w loży dwóch trybunów pretorianów i ściszył głos, kiedy Kaligula, znudzony poniżaniem stryja, usiadł z powrotem na swoim miejscu. – Kasjusz Cherea, Korneliusz Sabinus i ja zgodziliśmy się, że Klaudiusz ma zostać cesarzem. W tym nasza nadzieja na przetrwanie tego wszystkiego. Przeprowadziliśmy dyskretne rozmowy z jego wyzwoleńcami, Narcyzem i Pallasem... a także z wyzwoleńcem Kaliguli, Kallistosem. On rozumie, co się dzieje, i związał swój los ze stronnictwem Klaudiusza; oni wszyscy obiecali w miarę możliwości ochronić nas przed zemstą, jakiej honor kazałby Klaudiuszowi dokonać za zabicie członka jego rodziny, mimo że sam na tej śmierci skorzysta... niewątpliwie ku swemu zaskoczeniu.

– To on jeszcze nic nie wie?

Szwagier uniósł brew.

– A ty powierzyłbyś taki sekret temu gadatliwemu idiocie? – spytał.

– Ale cesarstwo chcecie mu powierzyć?

Klemens wzruszył ramionami.

– Moim zdaniem on powinien umrzeć – oświadczył Sabinus.

– Nie, Sabinusie, i w tej sprawie wymagam twojej przysięgi na Mitrę. Mogliśmy to zrobić już kilka miesięcy temu, ale poczekaliśmy, aż wrócisz do Rzymu i zadasz osobiście ten cios, bo to dla ciebie kwestia honoru. Na jaja Jowisza, przecież po to zdemaskowałem inny spisek przeciwko cesarzowi, żeby to właśnie nam przypadła przyjemność wykończenia drania.

Sabinus, wiedząc, że nie ma wystarczających argumentów, mruknięciem wyraził swoją zgodę. Przez ostatnie dwa lata, jakie minęły od gwałtu popełnionego na jego małżonce Klementynie, oraz od czasu mianowania go legatem Dziewiątego legionu Hispana przez sprawcę tego obrzydliwego uczynku, stacjonował na północnej granicy, w prowincji Panonia, całkowicie odcięty od Rzymu. Musiał tam czekać, aż Klemens, brat Klementyny, jeden z dwóch prefektów gwardii pretoriańskiej, się zorientuje, którzy z jego oficerów są na tyle zdegustowani szaleństwami Kaliguli, by ryzykować własną głowę, biorąc udział w próbie skrytobójstwa. Trwało to bardzo długo – o czym dowiedział się z rozszyfrowanych listów Klemensa – ponieważ, co oczywiste, ludzie niechętnie i nie z każdym dzielili się myślami świadczącymi o zdradzie stanu.

Stosowna chwila nadarzyła się rok wcześniej, kiedy Kaligula wrócił z wymuszonej ekspedycji karnej do Germanii. Do podboju Brytanii nie doszło, ponieważ legiony odmówiły wejścia na pokład. Cesarz upokorzył żołnierzy za niesubordynację, każąc im zbierać muszelki, niesione potem ulicami Rzymu w parodii triumfu. Zraziwszy sobie armię, nastawił wrogo do siebie senat i gwardię pretoriańską. Był już zupełnie osamotniony, kiedy oświadczył, że zamierza przenieść stolicę cesarstwa z Rzymu do Aleksandrii. Zarówno dowódcy, jak i dziewięć tysięcy szeregowych pretorianów czarno widzieli swoją przyszłość. Mogli albo wylądować w nieznośnie upalnym Egipcie, albo, co gorsza, zostać na miejscu i popaść w zapomnienie z dala od cesarza, który jedyny nadawał sens ich istnieniu.

Niepewni przyszłości oficerowie zaczęli nieśmiało dzielić się z sobą swoimi lękami. Już wkrótce Klemens mógł zwerbować Kasjusza Chereę. Od dawna podejrzewał trybuna o mordercze zamiary w stosunku do cesarza, który przy każdej okazji wystawiał go na pośmiewisko i upokarzał, kpiąc z jego piskliwego głosu. Cherea wciągnął do spisku swojego przyjaciela, trybuna Korneliusza Sabinusa, i dwóch niezadowolonych z sytuacji centurionów. Mając już grupę pewnych spiskowców, Klemens dotrzymał danej Sabinusowi obietnicy, że to on będzie miał okazję zadać pierwszy cios, i napisał, że wszystko jest gotowe i może już sekretnie wrócić do Rzymu. Sabinus przyjechał przed dwoma dniami. Zatrzymał się w domu Klemensa. Ani Wespazjan, jego brat, ani wuj, senator Gajusz Pollo, siedzący teraz obok siebie w cesarskiej loży, nie mieli pojęcia o jego obecności w mieście. Po dokonaniu dzieła Sabinus zamierzał wrócić niezauważenie do Panonii. Zapewnił sobie alibi, informując młodszych oficerów, którym zostawił dowództwo na zimowej kwaterze, że odwiedza żonę i dwójkę dzieci, przebywających poza zasięgiem Kaliguli, u jego rodziców w Awentikum, na południu Germanii Górnej. Dzięki temu, jak sądził Klemens, w wypadku zemsty na spiskowcach powziętej przez nową władzę Klementyna straciłaby brata, ale przynajmniej zachowałaby męża.

Na scenie poniżej akcja dobiegła szczęśliwego końca i obie główne postaci opuszczały miejsce wydarzeń i udawały się na ucztę weselną, kierując się ku scanae frons, dekoracji przedstawiającej ścianę dwukondygnacyjnego domu z kolumnami, oknami, drzwiami i łukami. Kiedy ostatni z aktorów zwrócił się do widowni, Sabinus nasunął kaptur niżej na twarz.

– Chętnie objęlibyśmy naszym zaproszeniem wszystkich obecnych tutaj przyjaciół. Powiadają, że co za dużo, to niezdrowo, ale nawet za dużo dla sześciorga nie wystarczy dla tysięcy. Pozwólcie zatem, że w zamian za wasze podziękowania będziemy wam życzyć prawdziwej uczty w waszych własnych domach.

Kiedy publiczność zareagowała owacją, germańska straż przyboczna rozstąpiła się, wpuszczając do cesarskiej loży wysokiego mężczyznę w purpurowej szacie i ze złotym diademem na głowie. Przybysz złożył cesarzowi ukłon we wschodnim stylu, przyciskając obie dłonie do piersi.

– A ten co tutaj robi? – rzucił do Klemensa zdumiony Sabinus.

– Herod Agryppa? Jest tutaj już od trzech miesięcy, dopraszając się, by cesarz rozszerzył mu jego królestwo. Kaligula bawi się jego kosztem, każąc mu cierpieć za chciwość. Traktuje go prawie tak źle jak Klaudiusza.

Sabinus obserwował, jak judejski król siada obok Klaudiusza i zamienia z nim kilka słów.

– Kaligula zaraz pójdzie wziąć kąpiel – powiedział Klemens, kiedy owacje poczęły cichnąć. – Po drodze obejrzy próbę młodzieńców z greckiej Etolii, którzy mają wystąpić jutro. Kallistos kazał im czekać wyżej, przed Domem Augusta, tuż przy podziemnym przejściu prowadzącym bezpośrednio do tych schodów przy cesarskiej loży. Możesz się tam dostać tamtym wyjściem. – Wskazał ręką jedne z drzwi na tyłach teatru, po lewej stronie. Były zamknięte. – Zapukaj trzykrotnie, potem zaczekaj chwilę i powtórz pukanie. Dwoje moich centurionów pilnuje tego przejścia i spodziewa się ciebie. Hasłem jest „wolność”. Zakryj twarz chustką, którą masz na szyi. Im mniej ludzi będzie mogło cię rozpoznać, tym lepiej, jeśli już dojdzie do tego najgorszego. Cherea, Korneliusz i ja będziemy towarzyszyć Kaliguli, gdy opuści lożę i wejdzie na schody. Kiedy tylko zobaczysz, że odchodzimy, ruszaj do podziemnego przejścia; powinniśmy się spotkać mniej więcej w połowie drogi. Opóźnię germańską straż, każąc jej dopilnować, żeby nikt za nami nie poszedł, więc będziemy mieli troszkę czasu, choć bardzo niewiele. Ugodź go bezzwłocznie. – Klemens wyciągnął prawą rękę.

– Tak zrobię, przyjacielu – odparł Sabinus. – Będzie to cios prosto w szyję.

Patrzyli sobie przez chwilę w oczy, a uścisk ich rąk był silniejszy niż kiedykolwiek przedtem, po czym skinęli głowami i rozstali się bez słowa, świadomi, że może to być ostatni dzień ich życia.

Sabinus patrzył, jak Klemens wchodzi do loży cesarskiej, czując coraz większy spokój. Nie przejmował się, czy na koniec dnia będzie żył, czy umrze; obchodziła go jedynie zemsta za brutalny i wielokrotny gwałt na Klementynie, dokonany przez człowieka, który obwołał się nieśmiertelnym bogiem i wzniósł ponad wszystkich ludzi. Dzisiaj ten fałszywy bóg odczuje, że są granice jego nieśmiertelności. W umyśle legata znów pojawiła się twarz Klementyny, która błagalnym wzrokiem szukała u niego ratunku. Zawiódł ją wtedy, ale wiedział, że teraz tego nie powtórzy. Zacisnął rękę na rękojeści miecza. Tym razem jego dłoń była sucha. Odetchnął głęboko. Serce biło mu równo i powoli.

Na scenę wybiegli akrobaci i zaczęli wzajemnie sobą ciskać, fikać koziołki, robić gwiazdy, ale nikt nie zwracał na nich uwagi. Oczy wszystkich skierowane były na szykującego się do odejścia cesarza.

Sabinus widział, jak Germanie przyjmują od Klemensa rzucony ostrym tonem rozkaz. Kasjusz Cherea i Korneliusz Sabinus ruszyli ze swoich miejsc i ustawili się za siedziskiem cesarza. Starszy konsul ostatni już raz obsypał deszczem namiętnych pocałunków śliczne pantofle, zanim został odtrącony na bok przez obiekty swojego uwielbienia, kiedy Kaligula wstawał.

Tłum wiwatował na cześć swojego boga i władcy, ale na nim nie robiło to najmniejszego wrażenia. Opuściwszy wzrok na Klaudiusza, uniósł mu brodę, przyjrzał się jego szyi i przesunął po niej palcem jak nożem. Przerażony Klaudiusz dygotał i obśliniał dłoń bratanka. Kaligula z obrzydzeniem wytarł ślinę o siwe włosy stryja i krzyknął mu w twarz coś, czego nie dało się usłyszeć w panującym zgiełku. Klaudiusz natychmiast się zerwał i wykuśtykał z loży. Germanie rozstąpili się przed nim, a on zniknął wszystkim z oczu tak szybko, jak tylko pozwoliły mu na to jego chrome nogi. Sabinus przez cały czas skupiony był na Kaliguli, który teraz obdarzył uwagą Heroda Agryppę i wrzaskiem pognał kłaniającego się służalczo króla z loży. Cesarz odrzucił do tyłu głowę i wybuchnął śmiechem, po czym, ku uciesze gawiedzi, sparodiował pełne uniżoności wycofanie się Heroda Agryppy. Wykorzystawszy komediowy potencjał sytuacji, Kaligula opuścił lożę, wymierzając po drodze klapsa Cherei. Sabinus zauważył, że trybun zesztywniał i przesunął rękę w stronę miecza. Powstrzymany spojrzeniem Klemensa stanął u jego boku, tylko jego dłoń zaciskała się i otwierała. Razem z Korneliuszem ruszyli za Kaligulą ku schodom. Tuż przed opuszczeniem loży Klemens rzucił znaczące spojrzenie Sabinusowi; minął Germanów, których połowa ruszyła za nim, by uniemożliwić publiczności dostęp do schodów, kiedy cesarz ze swoim orszakiem będzie po nich szedł. W loży strzeżonej przez ośmiu pretorianów został starszy konsul, trzymający się za obolałą twarz.

Wszystko było gotowe.

Sabinus odwrócił się i za ostatnim rzędem miejsc ruszył do wyjścia, które wskazał mu szwagier. Osłonił twarz chustą i zastukał w drewno, tak jak polecił mu Klemens. Drzwi się uchyliły i spojrzał w ciemne, bezlitosne oczy centuriona pretorianów.

– Wolność – szepnął Sabinus.

Skinąwszy lekko głową, centurion otworzył szerzej drzwi.

– Tędy, panie – odezwał się drugi centurion, wskazując drogę, podczas gdy pierwszy ryglował drzwi.

Sabinus poszedł za mężczyzną utwardzoną ścieżką, wspinającą się łagodnie na tym ostatnim odcinku zbocza. Z góry dolatywała harmonijna smętna pieśń; za sobą słyszał rytmiczny stukot podbitych ćwiekami sandałów centuriona.

Po trzydziestu krokach dotarli na szczyt. Po lewej stronie dwie centurie pretorianów, odzianych w tuniki i togi, towarzyszyły młodzieńcom z Etolii, prowadzącym próbę swojego melancholijnego hymnu. Za nimi można było się dopatrzyć pozostałości imponującej niegdyś fasady Domu Augusta. Wspaniały obiekt łączący architektoniczną elegancję z siłą wyrazu został zdeformowany rozmaitymi pomysłami Kaliguli. Wysunięte do przodu dobudówki, jedna w drugą okazy złego gustu, ciągnęły się wzdłuż stoku aż do świątyni Kastora i Polluksa u podnóża Palatynu, która teraz, co wielu ludzi w głębi ducha uważało za świętokradztwo, służyła za westybul tego kompleksu pałacowego. Centurion skierował Sabinusa do najbliższej z dobudówek.

Wyjąwszy zza pasa klucz, mężczyzna otworzył ciężkie dębowe odrzwia i cicho, dzięki dobrze nasmarowanym gęsim tłuszczem zawiasom, rozwarł je na oścież.

– Na prawo, panie – powiedział, stając z boku i przepuszczając Sabinusa. – Zostaniemy tutaj, by nikogo nie wpuścić.

Przez umieszczone po obu stronach okna wpadało światło słoneczne. Pod osłoną płaszcza Sabinus wyjął miecz z pochwy, wyciągnął sztylet zza pasa i ruszył przed siebie. Jego kroki odbijały się głośno od bielonych tynkowanych ścian szerokiego korytarza.

Po kilkudziesięciu krokach z lewej strony, zza zakrętu, dobiegły go męskie głosy. Przyspieszył. W położonym niżej teatrze wybuchły śmiechy i zaraz potem zerwała się burza oklasków. Podszedł do załomu; głosy były już blisko. Podniósł miecz, gotowy uderzyć. Wyprysnął zza rogu i serce skoczyło mu do gardła, kiedy powitał go przeraźliwy wrzask i zobaczył podłużną obwisłą twarz, przerażone oczy i kapiący wydatny nos. Krzyk zamarł w gardle Klaudiusza i już tylko przenosił wzrok ze skierowanego w siebie miecza na Sabinusa. Towarzyszył mu skamieniały z przerażenia Herod Agryppa.

Sabinus się opanował. Dał Klemensowi słowo, że nie zabije kaleki.

– Wynoście się stąd, obaj! – krzyknął.

Po chwili Klaudiusz oprzytomniał i pokuśtykał, mamrocząc coś pod nosem. Zostawił po sobie kałużę moczu. Herod Agryppa, oddychając głęboko, pochylił się i zajrzał pod kaptur Sabinusa. Przez chwilę patrzyli na siebie i oczy Heroda lekko się rozszerzyły. Spiskowiec zagroził mu mieczem i Judejczyk pognał za Klaudiuszem.

Sabinus zaklął i zaniósł do Mitry modlitwę, by wyraz oczu króla nie oznaczał, że go rozpoznał. Szybko o tym zapomniał, kiedy usłyszał głosy dochodzące z dalszej części korytarza. Jeden z nich niewątpliwie należał do Kaliguli. Cofnął się za róg i czekał.

– Jeśli ci chłopcy z Etolii są urodziwi, to może wezmę paru z sobą do łaźni – mówił właśnie Kaligula. – Chciałbyś ze dwóch, Klemensie?

– Jeśli rzeczywiście są urodziwi, boski Gajuszu.

– A jeśli nie są, możemy sobie wziąć Chereę. Chciałbym usłyszeć, jak brzmi ten jego słodki głos w ekstazie. – Kaligula zachichotał; jego towarzysze milczeli.

Sabinus wypadł zza rogu ze wzniesionym mieczem.

Wesołość Kaliguli zgasła. Zapadnięte oczy wypełnił strach. Odskoczył do tyłu. Cherea unieruchomił go, zaciskając mocarne ręce na jego ramionach.

Sabinus zamachnął się, trafiając ostrzem miecza w szyję cesarza tuż nad tułowiem. Kaligula wrzasnął; kropla krwi prysnęła na twarz Cherei. Miecz zadrgał i uścisk Sabinusa na rękojeści zelżał, kiedy ostrze trafiło w obojczyk.

Zapadła głęboka cisza.

Kaligula patrzył szeroko rozwartymi oczyma w tkwiący w jego ciele miecz, po czym nagle wybuchnął szaleńczym śmiechem.

– Mnie nie można zabić! Wciąż żyję, jestem bog... – Nie dokończył. Wstrząsnął nim gwałtowny dreszcz, usta zastygły w grymasie, otwarte oczy wyszły z orbit.

– Ostatni już raz słyszysz mój słodki głos – szepnął mu do ucha Cherea. Lewą ręką wciąż trzymał Kaligulę, druga była niewidoczna. Szybkim ruchem obrócił cesarza bokiem do przodu. Czubek gladiusa przeorał pierś Kaliguli, głowa odskoczyła mu do tyłu, wypuścił gwałtownie powietrze, rozpylając delikatną krwawą mgiełkę.

Sabinus uwolnił miecz i ściągnął chustę z twarzy; fałszywy bóg miał wiedzieć, kto odebrał mu życie i dlaczego.

– Sabinusie! – wychrypiał Kaligula. Krew płynęła strużką z jego ust. – Przecież jesteś moim przyjacielem!

– Nie, Kaligulo, jestem twoją owcą, pamiętasz? – Raptownym ruchem skierował broń nisko i wbił w pachwinę Kaliguli.

Klemens i Korneliusz, wyciągnąwszy miecze, zagłębili je z dwóch stron w ciele cesarza.

Z gorzką satysfakcją, jaką przynosi zemsta, Sabinus uśmiechnął się i pokręcił nadgarstkiem, rozszarpując podbrzusze, po czym wbił ostrze głębiej, aż poczuł, że przechodzi na wylot.

Wszyscy czterej zabójcy jednocześnie wyrwali miecze. Kaligula stał chwilę bez żadnego podparcia, po czym osunął się bezgłośnie w kałużę Klaudiuszowego moczu.

Sabinus popatrzył na niegdysiejszego przyjaciela, odkrztusił flegmę i splunął mu w twarz, po czym swoją zakrył chustą. Cherea wymierzył solidnego kopniaka w krwawiącą pachwinę cesarza.

– Musimy już iść – oświadczył spokojnym głosem Klemens. – Germanie wkrótce znajdą ciało, kazałem im liczyć do pięciuset i w tym czasie nie wpuszczać nikogo na schody.

Skrytobójcy ruszyli szybkim krokiem z powrotem. Dwaj centurioni wciąż czekali przy drzwiach.

– Lupusie, poprowadź swoją centurię do pałacu – rozkazał Klemens, mijając ich. – Ecjuszu, zatrzymaj swoją na zewnątrz i nie wpuszczaj nikogo. I pozbądź się tych zawodzących Etolczyków.

– Czy Klaudiusz i Herod Agryppa was widzieli? – spytał Sabinus.

– Nie, panie – odparł Lupus. – Kiedy ich zobaczyliśmy, cofnęliśmy się na zewnątrz i przeczekaliśmy, aż przejdą.

– Świetnie, możecie ruszać.

Centurioni zasalutowali i pospieszyli do swoich ludzi. Tymczasem z głębi korytarza dobiegły ich głośne gardłowe krzyki.

– A niech to! – syknął Klemens. – Ci parszywi Germanie nie umieją liczyć. Biegiem!

Sabinus ruszył pędem, rzucając spojrzenie przez ramię. Zza rogu wypadło ośmiu mężczyzn z wyciągniętymi mieczami. Jeden z nich odwrócił się i pobiegł z powrotem w stronę teatru. Pozostali rozpoczęli pościg za nimi.

Klemens pierwszy wpadł przez drzwi i pobiegł po marmurowych schodach, przez wysoko sklepioną salę pełną naturalnych rozmiarów malowanych posągów Kaliguli i jego sióstr, do wnętrza pałacu. Skręciwszy w lewo, dotarli do atrium jednocześnie z pierwszymi żołnierzami Lupusa.

– Ustaw swoich chłopców, centurionie! – krzyknął Klemens. – Pewnie będzie trzeba zabić paru Germanów.

Lupus rzucił ostrym tonem rozkaz i pretorianie sformowali szereg w chwili, kiedy Germanie wpadli do atrium.

– Do mieczy! – wrzasnął Lupus.

Z precyzją, jakiej należało się spodziewać po elitarnej rzymskiej formacji, osiemdziesiąt mieczy zabłysło i zadźwięczało unisono.

Mimo tak druzgocącej przewagi liczebnej przeciwników garstka Germanów, rozwścieczonych z powodu zamordowania cesarza, któremu winni byli bezwzględną lojalność, rzuciła się do ataku z okrzykami wojennymi ze swoich porośniętych ponurą knieją rodzinnych stron. Sabinus, Klemens oraz dwóch trybunów wślizgnęli się za szereg pretorianów, kiedy przy ogłuszającym dźwięku metalu uderzającego o metal, niosącym się echem pośród kolumn, Germanie, ukryci za tarczami, runęli na nich. Cięli długimi mieczami głowy i torsy żołnierzy bez tarcz. Czterech pretorianów padło natychmiast, jednak ich koledzy trzymali linię, zadając ciosy lewą pięścią i krótszymi mieczami dźgając pachwiny i uda rozszalałych napastników. Wkrótce pięciu Germanów leżało martwych albo konających na podłodze, a dwaj pozostali zrezygnowali z walki i pognali tam, skąd przybyli.

– Co tu się dzieje? – rozległ się nagle przenikliwy głos.

Sabinus odwrócił się i zobaczył wysoką kobietę z podłużną końską twarzą i wydatnym arystokratycznym nosem. Trzymała na rękach mniej więcej dwuletnie dziecko. Dziewczynka wpatrywała się chciwie w zakrwawioną posadzkę.

– Mój małżonek się o tym dowie.

– Twój małżonek, Milonio Cezonio, już nigdy niczego się nie dowie – poinformował ją chłodnym tonem Klemens.

Kobieta zawahała się zdezorientowana, po czym wyprostowała się i wyzywająco spojrzała Klemensowi w oczy.

– Jeśli mnie też zamierzasz zabić, to wiedz, że mój brat mnie pomści.

– Nie zrobi tego. Twój brat przyrodni, Korbulon, uważa, że zhańbiłaś jego rodzinę. Jeśli będzie rozsądny, dopilnuje, by jego legion, Drugi Augusta, złożył przysięgę na wierność nowemu cesarzowi. A kiedy wygaśnie jego kadencja legata, wróci do Rzymu z nadzieją, że z czasem plama na jego reputacji, którą pozostawiłaś, zostanie zapomniana.

Milonia Cezonia przymknęła powieki, jakby przyjmowała do wiadomości prawdę zawartą w tych słowach.

Klemens zbliżył się do niej z wyciągniętym mieczem.

Kobieta podniosła dziewczynkę.

– Czy oszczędzisz Julię Druzyllę? – spytała.

– Nie.

Milonia Cezonia przycisnęła dziecko do piersi.

– Ale wyświadczę ci przysługę i ciebie zabiję pierwszą, byś nie musiała oglądać jej śmierci.

– Dziękuję, Klemensie. – Milonia Cezonia pocałowała córeczkę w czoło i postawiła na posadzce; mała natychmiast zaczęła płakać, wyciągać w górę rączki i podskakiwać, domagając się, by ją podniesiono. Ponieważ matka nie zwracała na nią uwagi, rzuciła się na nią rozzłoszczona, szarpiąc ostrymi paznokciami i zębami jej stolę. Milonia Cezonia popatrzyła zmęczonym wzrokiem na wrzeszczące u jej stóp dziecko.

– Zrób to od razu, Klemensie.

Klemens uchwycił ją lewą ręką za ramię i wbił jej miecz pod żebra; oczy kobiety otworzyły się szeroko, a z ust wydobyło się ciche westchnienie. Dziecko nierozumiejącym wzrokiem patrzyło na sączącą się z rany krew i po chwili się roześmiało. Klemens pchnął mieczem raz jeszcze i oczy Milonii Cezonii się zamknęły. Wyrwał miecz i śmiech dziecka zamarł. Z piskiem przerażenia dziewczynka odwróciła się i rzuciła do ucieczki.

– Lupusie! Łap tego potworka – zawołał Klemens, kładąc na posadzce ciało kobiety.

Centurion dogonił małą osóbkę po kilku krokach. Kiedy ją podniósł, podrapała mu ramię do krwi, po czym wbiła zęby w nadgarstek. Lupus krzyknął z bólu, chwycił dziecko za nogę w kostce i trzymał dyndające do góry nogami i wrzeszczące na długość wyciągniętego ramienia.

– Na miłość bogów, wykończ ją! – rozkazał Klemens.

Sabinus drgnął, kiedy przeraźliwy krzyk przerwany został odrażającym chrupnięciem.

Lupus odrzucił na bok martwe ciałko, które wylądowało niczym stosik zmiętego ubrania u podstawy zakrwawionej kolumny.

– No i dobrze – oświadczył Klemens, jak wszyscy inni odczuwając ulgę, że w sali zrobiło się nagle cicho. – Teraz weź połowę swoich ludzi i przeszukaj wschodnią stronę pałacu, żeby znaleźć Klaudiusza. – Wskazał ręką zastępcę centuriona. – Gratusie, zabierz resztę na stronę zachodnią.

Kiedy rozkazy zostały wykonane, Klemens zwrócił się do Sabinusa.

– Muszę znaleźć kryjówkę tego idioty, mojego śliniącego się patrona. Powinieneś bezzwłocznie zniknąć, przyjacielu. Opuść miasto, zanim wieść się rozniesie.

– Myślę, że już się rozniosło – odparł Sabinus.

Radosna wrzawa, jaka dotąd docierała z teatru, zamieniła się w niesłychany tumult.

Sabinus ścisnął ramię szwagra, odwrócił się i wybiegł z pałacu. Wrzaski i zawodzenia goniły go, kiedy zbiegał z Palatynu.

Ludzie zaczęli umierać.

CZĘŚĆ I

RZYM TEGO SAMEGO DNIA

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ II

GERMANIA WIOSNA 41 ROKU

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ III

PODBÓJ BRYTANII WIOSNA 43 ROKU

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału: Vespasian: Rome's Fallen Eagle

Copyright © Robert Fabbri, 2013

All rights reserved

Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2015

Informacja o zabezpieczeniach

W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.

Redaktor: Małgorzata Chwałek

Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Zbigniew Mielnik

Fotografia na okładce: Tim Byrne

Wydanie I e-book

(opracowane na podstawie wydania książkowego:

Wespazjan. Utracony orzeł Rzymu, wyd. I, Poznań 2015)

ISBN 978-83-7818-361-7

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40; fax 61-867-37-74

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com