Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rzym, lata czterdzieste I w. Wespazjan wraca do Rzymu z nadzieją, że wraz ze śmiercią cesarza Tyberiusza skończy się szaleńcze rozpasanie i cesarstwo podźwignie się z kryzysu. Tymczasem kolejny władca, Kaligula, na jego oczach przeistacza się w szaleńca. Jednak ekstrawaganckie projekty budowlane, niekończące się igrzyska, ostentacyjność kazirodczego związku z siostrą Druzyllą są niczym w porównaniu z najbardziej szalonym pomysłem Kaliguli: zamierza przerzucić most przez Zatokę Neapolitańską i przejechać nim w zbroi Aleksandra Wielkiego. I właśnie Wespazjan ma się udać do Aleksandrii, by… dokonać kradzieży tego legendarnego pancerza. Inteligentna intryga, wartka, błyskotliwie prowadzona akcja, plastycznie i nienachalnie oddane realia Rzymu w czasach pryncypatu, mocną kreską zarysowane główne postaci – prócz tytułowego bohatera również jego ochroniarza Magnusa, cesarza Kaliguli, ale też Szawła/Pawła, Heroda Agryppy i wielu innych - to atuty pisarstwa Fabbriego, do których Autor przyzwyczaił Czytelnika już w pierwszych tomach cyklu – Wespazjan. Trybun Rzymu oraz Wespazjan. Kat Rzymu.
Robert Fabbri urodził się w Genewie, w 1961 roku. Ukończył studia z teatrologii na Uniwersytecie Londyńskim. Pracował w przemyśle filmowym i telewizyjnym na stanowisku asystenta reżysera przy takich produkcjach, jak Czas patriotów, Billy Elliot czy Hellraiser. Jego cykl powieściowy o Wespazjanie ma liczyć siedem części.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Anji Müller, bez której tego by nie było.
JEROZOLIMA, KWIECIEŃ 33 R.
Raptowne pukanie do drzwi wyrwało Tytusa Flawiusza Sabinusa ze snu. Otworzył oczy. Przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje, oderwał policzek od blatu biurka, uniósł głowę i rozejrzał się po pokoju. Przyćmiony blask zachodzącego słońca, sączący się przez wąskie otwarte okno, wystarczył, by się zorientować w tym obcym miejscu, jakim był jego gabinet w twierdzy Antonia. Za oknem widoczna była górująca nad wszystkim świątynia. Jej wysokie, obłożone białym marmurem zewnętrzne ściany świeciły czerwono w wieczornym świetle, a zachodzące słońce rozpalało pokryty złotą blachą dach. Ta najświętsza z żydowskich budowli pomniejszała swym ogromem wielkie kolumny otaczającego ją czterokątnego dziedzińca; z kolei przy nich biegający w tę i z powrotem po wielkim dziedzińcu ludzie wyglądali jak krzątające się mrówki.
Do chłodnego wnętrza pokoju przeniknął zapach krwi z tysięcy jagniąt zarżniętych na terenie kompleksu świątynnego na wieczerzę paschalną. Sabinus zadygotał; zdążył zmarznąć podczas krótkiej drzemki.
Stukanie do drzwi stało się bardziej natarczywe.
– Jesteś tam, kwestorze? – zawołał ktoś z korytarza.
– Tak, wejść – odpowiedział głośno młody mężczyzna, szybko układając odpowiednio zwoje na stole, by wyglądało, że je studiował, a nie oddawał się popołudniowej drzemce, która miała pozwolić mu dojść do siebie po dwudniowej podróży z Cezarei, która była stolicą Judei, do Jerozolimy.
Drzwi się otworzyły i do środka wmaszerował centurion oddziałów pomocniczych, z hełmem przyozdobionym poprzecznym pióropuszem pod lewą pachą.
– Melduje się centurion Longinus z cohors Prima Augusta – rzucił jednym tchem, stanąwszy wyprostowany przed biurkiem.
– O co chodzi, centurionie?
– Dwóch Żydów prosi o audiencję u prefekta, kwestorze.
– To ich do niego zaprowadź.
– On teraz ucztuje z żydowskim księciem z Idumei i z kilkoma Partami, którzy właśnie przybyli do miasta. Jest pijany jak legionista na przepustce. Powiedział, że ty masz się nimi zająć, kwestorze.
Sabinus chrząknął; odkąd dziesięć dni wcześniej przysłano go do Judei, by na polecenie przełożonego – namiestnika Syrii, który sprawował najwyższą władzę w prowincji – przeprowadził kontrolę dochodów z podatków, miał już dostatecznie wiele razy do czynienia z prefektem Poncjuszem Piłatem, żeby wiedzieć, o czym centurion mówi.
– Powiedz im, by wrócili nazajutrz, kiedy prefekt będzie bardziej przystępny – oświadczył lekceważąco.
– Tak właśnie zrobiłem, panie, ale jeden z nich, Malchus, dowódca ich straży świątynnej, przysłany przez arcykapłana Kajfasza, przekonywał mnie, że informacja dotyczy czegoś, co ma się wydarzyć dzisiejszego wieczoru, po wieczerzy paschalnej.
Sabinus westchnął. Choć był w prowincji od niedawna, zdążył się już wystarczająco zorientować w skomplikowanych rozgrywkach pomiędzy tutejszymi swarliwymi rzymskimi poddanymi, by wiedzieć, że Kajfasz zawdzięcza swoje stanowisko łasce Rzymu i dlatego wśród całej, w przeważającej części wrogo nastawionej żydowskiej ludności tego zapalnego miejsca, jest kimś najbardziej zbliżonym do sojusznika. W mieście, które roiło się od pielgrzymów, nie byłoby mądrze irytować sojusznika podczas święta Paschy, skoro zarówno on sam, jak i prefekt przybyli tu, by Jerozolimę podczas tego święta nadzorować.
– W porządku, centurionie, przyprowadź ich.
– Lepiej, żebyś zszedł na dół, panie, tam będziemy mogli trzymać ich z dala od ciebie. – Longinus wyciągnął zza pasa dwa krótkie zakrzywione noże. – Znaleźliśmy je schowane w odzieniu tego drugiego mężczyzny.
Sabinus wziął od niego sztylety i obejrzał ich ostre jak brzytwa ostrza.
– Co to takiego? – zapytał.
– Sicae, panie. To oznacza, że jest członkiem sykariuszy.
Sabinus spojrzał pytającym wzrokiem na centuriona.
– To religijni skrytobójcy, panie – wyjaśniał dalej Longinus. Są przekonani, że dokonują dzieła bożego, eliminując tych, których uważają za nieczystych i bluźnierców, co oznacza mniej więcej wszystkich nienależących do ich sekty. Próba zabicia cię byłaby dla niego niczym, nawet gdyby przy tej okazji miał zginąć. Wierzą bowiem, że jeśli zginą podczas wykonywania świętego dzieła, to kiedy zjawi się wreszcie ten Mesjasz, na którego czekają od stuleci, wtedy zmartwychwstaną, razem ze wszystkimi prawymi zmarłymi, w dzień, który zwą Dniem Ostatecznym, by zgodnie z prawami ich boga żyć wiecznie w ziemskim raju.
– Zeloci wydają się przy nich całkiem rozsądni – zauważył Sabinus, czyniąc aluzję do żydowskiej sekty, która dotąd była najmniej rozsądną grupą pośród wszystkich religijnych ekstremistów, o jakich słyszał.
– Na tym zadupiu nie istnieje nic takiego jak rozsądek – skomentował centurion.
Sabinus zamilkł i zastanawiał się chwilę nad trafnością tego stwierdzenia.
– No dobrze – powiedział w końcu – zejdę na dół. Idź i zapowiedz moje przyjście.
– Tak jest! – Longinus wyprężył się i wymaszerował energicznie z pokoju.
Sabinus zwinął dokumenty zawierające wyniki kontroli dochodów z podatków za miniony rok w Jerozolimie, poprawił togę i wyszedł. Choć zejście na dół do Żydów, zamiast kazać ich przyprowadzić przed swoje oblicze, obrażało jego dignitas, majestat rzymskiej władzy, to już na tyle dobrze zdążył poznać charakter tubylców, by posłuchać doświadczonego centuriona; nie miał ochoty skończyć jako ofiara jakiegoś samobójczego fanatyka.
– Nazywam się Gajusz Juliusz Paulus – oświadczył niższy z dwóch Żydów zniecierpliwionym tonem, kiedy Sabinus wszedł do wielkiej sali twierdzy. – Jestem obywatelem rzymskim i dowódcą straży świątynnej i domagałem się posłuchania u prefekta, a nie u jego podwładnego.
– Prefekt jest niedysponowany, zatem porozmawiasz ze mną – rzucił ostrym tonem Sabinus, czując od pierwszej chwili antypatię do tego zadufanego Żyda o pałąkowatych nogach – i okażesz mi szacunek należny mojemu stanowisku, kwestora namiestnika Syrii, będącego bezpośrednim przełożonym prefekta Judei, bo w przeciwnym razie, nieważne, czyś obywatel czy nie, każę batami przegnać cię z twierdzy.
Paulus przełknął ślinę i przeczesał palcami rzadkie włosy.
– Wybacz, kwestorze, nie miałem zamiaru cię obrazić – oświadczył głosem dla odmiany ociekającym służalczością. – Przybywam z prośbą od arcykapłana Kajfasza, w sprawie dotyczącej agitatora i bluźniercy Joszui, syna Józefa.
– Nigdy o nim nie słyszałem – oświadczył obojętnie Sabinus. – A co takiego zrobił?
– To jeszcze jeden z tych, co to uważają się za mesjaszy, kwestorze – wyjaśnił pomocnie Longinus. – Próbowaliśmy pochwycić go za nawoływanie do buntu, ponieważ wywołał rozruchy cztery dni temu, kiedy przybył do miasta. Podważał autorytet cesarza, utrzymując, że jest królem. Sporo ludzi zginęło, w tym trzech moich żołnierzy z oddziałów pomocniczych. Potem rozeźlił arcykapłana, udając się do świątyni i obrażając tam, kogo tylko zdołał, a potem powywracał stoły wekslarzy.
– A co robią wekslarze w świątyni? – zapytał szczerze zaciekawiony Sabinus.
– Żydzi uważają, że nasze pieniądze mają charakter bałwochwalczy, bo jest na nich głowa cezara. Pozwolono im płacić za owce na ofiarę i takie tam rzeczy specjalną walutą świątyni. Wymieniają pieniądze u wekslarzy, którzy, jak nietrudno sobie wyobrazić, mają z tego spory zysk.
Sabinus uniósł brwi; przestało go już dziwić cokolwiek u tych ludzi. Zwrócił się ponownie do dwóch Żydów; ten drugi, wysoki, brodaty, o połyskujących czarnych włosach spływających spod zawoju, stał bez ruchu, wpatrując się w Sabinusa pełnymi nienawiści oczyma. Ręce miał związane z przodu. Nie był jakimś nieokrzesanym wieśniakiem. Jasnoniebieska długa szata sięgała mu do kostek; była czysta i nie miała szwów, utkana z drogiego materiału w jednym kawałku, co świadczyło, że jest człowiekiem zamożnym. Doskonała jakość zarzuconego na ramiona czarno-białego płaszcza wzmacniała jeszcze to wrażenie.
– Co ten człowiek ma wspólnego z Joszuą? – Sabinus zwrócił się do Paulusa.
– To jeden z jego zwolenników – odparł z nieskrywaną antypatią Żyd. – Towarzyszył mu przez te dwa lata, które Joszua spędził na wywoływaniu niepokojów w Galilei. Twierdzi, że po wieczerzy paschalnej Joszua oświadczy, że dzień Sądu Ostatecznego nadchodzi. Przedstawi się jako długo oczekiwany Mesjasz i stanie na czele buntu przeciwko Rzymowi i kapłanom ze świątyni. Kajfasz prosi prefekta, by pozwolił go aresztować za bluźnierstwo i postawić przed sanhedrynem, sądem religijnym. Ten tutaj człowiek powiedział, że dzisiaj w nocy nas do niego zaprowadzi.
Sabinus zwrócił się do drugiego mężczyzny.
– Jak masz na imię, Żydzie? – spytał.
Mężczyzna wpatrywał się w niego długą chwilę.
– Jehuda – powiedział w końcu, prostując się.
– Powiedziano mi, że jesteś sykariuszem.
– Służba bogu jest zaszczytem – odparł spokojnie Jehuda niemal nieskazitelną greką.
– A zatem, sykariuszu Jehudo, o co prosisz w zamian za zdradę człowieka, za którym szedłeś przez dwa lata?
– Robię to z prywatnych powodów, nie dla nagrody.
– Człowiek z zasadami, hę? – zadrwił Sabinus. – Powiedz mi, dlaczego to robisz, żebym nie podejrzewał w tym jakiejś pułapki.
Jehuda patrzył na niego pustym spojrzeniem, po czym powoli odwrócił wzrok.
– Mógłbym wyciągnąć to z ciebie na torturach, Żydzie – pogroził mu Sabinus, tracąc cierpliwość w obliczu takiego braku szacunku dla rzymskiej władzy.
– Nie możesz, kwestorze – wtrącił szybko Paulus – obraziłbyś Kajfasza i kapłanów, którzy poprosili cię o pomoc w ujęciu renegata. Przeszło sto tysięcy pielgrzymów przybyło tutaj na Paschę i dla utrzymania porządku Rzymowi potrzebne jest wsparcie kapłanów. W ubiegłych dniach raz już doszło do zamieszek.
Sabinus spoglądał gniewnie na przysadzistego strażnika świątynnego.
– Jak śmiesz mówić mnie, rzymskiemu kwestorowi, co mogę, a czego nie mogę zrobić? – zapytał.
– Ale on ma rację, panie – zapewnił go Longinus – i rozsądniej będzie nie odmawiać prośbie kapłanów. Tu się tak nie postępuje, szczególnie że jesteśmy im winni przysługę.
– Za co?
– Bezpośrednio po zamieszkach wywołanych przez Joszuę przekazali nam morderców naszych trzech żołnierzy. Jeden z tych drani, Joszua Barabasz, jest prawie tak samo popularny wśród swoich rodaków jak jego imiennik. Prefekt wczoraj, bezpośrednio po swoim przyjeździe, skazał wszystkich trzech. Jutro ma się odbyć egzekucja.
Sabinus uświadomił sobie, że centurion przecież wie, co mówi. Nie miał wyboru, mógł tylko zadośćuczynić prośbie Kajfasza. Przeklinał w duchu Piłata, który upiwszy się, zaniedbywał obowiązki, zrzucając je na jego barki; potem jednak doszedł do wniosku, że to zapewne nieznośna sytuacja w tej prowincji doprowadziła prefekta do nadużywania wina.
– No dobrze – burknął – powiedz Kajfaszowi, że może dokonać aresztowania.
– Prosi też, by towarzyszył nam rzymski oficer – odparł Paulus. – Bez jego obecności braknie nam niezbędnego autorytetu.
Sabinus zerknął na Longinusa, który skinął głową.
– Dobrze, pójdę z wami. Gdzie się spotkamy?
Paulus spojrzał na Jehudę.
– Powiedz mu – rzucił krótko.
Sykariusz uniósł głowę i popatrzył pogardliwie na Sabinusa.
– Będziemy spożywać wieczerzę paschalną w górnym mieście, do izby prowadzą tylko jedne schody i celowo ją wybrano, żeby łatwo było się bronić. Później spotkamy się z nowymi zwolennikami poza murami miasta. Umówmy się zatem przy Owczej Bramie, na początku drugiej zmiany straży. Zaprowadzę cię do niego.
– Nie lepiej złapać go na ulicy, kiedy będzie wychodził?
– W ogrodzie Getsemani będzie spokojniej.
– Pozwalasz straży świątynnej zabrać tego prowodyra motłochu – ryczał prefekt Piłat do Sabinusa, niewyraźnie i bełkotliwie wymawiając słowa – żeby mogli go sądzić inni Żydzi. A potem pozwalasz odejść jego uzbrojonym zwolennikom, żeby mogli wywoływać awantury, na dodatek w czasie, kiedy to brudne miasto roi się od najbardziej wojowniczych religijnych bigotów, jakich ktokolwiek miał nieszczęście podbić.
– Strażnicy świątynni puścili ich, gdy tylko zatrzymali Joszuę. Ich dowódcy obcięto połowę prawego ucha i nie mieli najmniejszej ochoty się bić. Zresztą nie było ze mną żadnych żołnierzy.
– Dlaczego? – Piłat wytrzeszczył przekrwione oczy, nabrzmiałe wściekłością; jego kartoflowaty pijacki nos świecił jak rozpalone żelazo, po policzkach spływał mu pot. Raport Sabinusa dotyczący aresztowania Joszui, najoględniej mówiąc, go rozczarował. Jego trzej goście popijali w milczeniu wino, kiedy prefekt osunął się na sofę, pocierając skronie. Sięgnął po kielich, opróżnił go jednym haustem, odstawił z trzaskiem na stół, przez cały czas piorunując wzrokiem kwestora, wreszcie zwrócił się do spoczywającego na sofie po jego lewej stronie eleganckiego mężczyzny w średnim wieku.
– Herodzie Agryppo, potrzebuję twojej rady. Kwestor pozwolił temu buntownikowi wyprowadzić nas w pole.
Herod Agryppa pokręcił głową, kołysząc natłuszczonymi lokami, sięgającymi tuż poniżej krótko przyciętej brody. Okalały twarz o ciemnych oczach i mocno zarysowanych szczękach, która byłaby całkiem przystojna, gdyby nie haczykowaty nos, przypominający dziób jastrzębia.
– Masz rację, prefekcie – powiedział, wyciągając niepewnym ruchem rękę z kielichem w stronę usługującego mu niewolnika – kapłani weszli w zastawioną przez Joszuę pułapkę bez... – Przerwał, kiedy niewolnik wylał wino na jego trzęsącą się rękę. – Eutychesie! Jesteś prawie tak samo beznadziejny jak ten kwestor. Wynoś się!
Sabinus stał, patrząc wprost przed siebie, z nachmurzoną miną, nie kryjąc antypatii do Heroda.
– W naszym kraju człowiek tak niekompetentny jak kwestor straciłby oczy – zauważył leżący po prawej stronie Heroda starszy z dwóch mężczyzn, gładząc długą karbowaną brodę.
Herod rzucił kielichem w wycofującego się niewolnika.
– Niestety, Sinnacesie, tutaj nie mają takiej swobody w wymierzaniu idiotom zasłużonej kary, jaką macie wy, w Partii.
Sabinus obrzucił Heroda jadowitym spojrzeniem.
– Przypominam ci, Żydzie, że jestem senatorem, uważaj więc, co mówisz. – Zwrócił się ponownie do Piłata. – Kapłani dali nam możliwość aresztowania tego człowieka, więc podjąłem działania z własnej inicjatywy, jako że ty nie chciałeś, bo byłeś... czym innym zajęty.
– Nie byłem „czym innym zajęty”, byłem pijany, a teraz jestem jeszcze bardziej pijany, jednak nawet w tym stanie wiedziałbym, że należy sprowadzić tego szaleńca tutaj, pod rzymską straż, a nie pozwolić Żydom go zabrać, nieważne ilu przeklętych kapłanów by to miało zirytować. Mam ich wszystkich gdzieś, kwestorze, słyszysz, co mówię? Mam ich wszystkich gdzieś.
– Ale kapłani osądzą go i stwierdzą, że jest winny. W ich interesie jest tak zrobić – obstawał przy swoim Sabinus.
– Już go sądzą i tak się palą do tego, by skazać go na śmierć, że nawet złamali szabat Paschy. Kajfasz przysłał mi wiadomość z prośbą, bym przybył rano do pałacu i zatwierdził ich wyrok, zanim go ukamienują.
Sabinus patrzył na przełożonego nierozumiejącym wzrokiem.
– W takim razie w czym problem? – zapytał.
Piłat westchnął z irytacją; zamknął oczy i przeczesał palcami włosy, odchylając do tyłu głowę.
– Jesteś nowy w tej dziurze, więc spróbuję ci to prosto wytłumaczyć – powiedział protekcjonalnym tonem. – Jak wynika z twojego raportu, Joszua sam zorganizował swoje aresztowanie. Wysłał Jehudę, żeby go oddał w ręce kapłanów, bo chciał, by to oni uznali go za winnego, nie m y. Ponieważ jest popularny wśród prostych ludzi, liczy na to, że powstaną przeciwko kapłanom i całej tej świątynnej hierarchii za skazanie go na śmierć, a także przeciwko Rzymowi za zatwierdzenie tego wyroku. Popełniając jeden niezwykle głupi błąd, pozwoliłeś Joszui wbić klin pomiędzy ludzi i jedyną władzę, którą darzą szacunkiem, mianowicie kapłanów, którzy zawdzięczają swoją pozycję Rzymowi i dlatego niczego na buncie nie zyskają.
Sabinus nagle dostrzegł, jak bardzo się pomylił w ocenie sytuacji.
– Bo gdybyśmy my go skazali, kapłani mogliby apelować o zachowanie spokoju i spodziewać się, że zostaną wysłuchani, co, przy jednoczesnym pokazie siły z naszej strony, wystarczyłoby do zapobieżenia zamieszkom – powiedział.
– No właśnie – rzucił kpiącym tonem Piłat – wreszcie to pojąłeś. A zatem, Herodzie, muszę szybko załagodzić tę sytuację, zanim zwolennicy Joszui zaczną podburzać ludzi. Co według ciebie powinienem zrobić?
– Powinieneś rano udać się do pałacu.
– By unieważnić wyrok?
– Nie, nie możesz zostawić tego człowieka przy życiu, skoro go wreszcie masz. Musisz pojednać kapłanów z ludem, żeby mogli ten lud kontrolować.
– Tak, ale w jaki sposób?
– Zamieniając żydowskie ukamienowanie na rzymskie ukrzyżowanie.
– Ten człowiek musi umrzeć – syknął ponad długą, gęstą, siwą brodą arcykapłan Kajfasz do Piłata. Odziany we wspaniałe szaty, z kopulastym, ozdobionym klejnotami, jedwabnym nakryciem głowy, bardziej niż kapłana przypominał Sabinusowi króla jakiegoś wschodniego, zależnego od Rzymu państwa. Z drugiej jednak strony, jeśliby sądzić po rozmiarach i wspaniałości świątyni Żydów, judaizm był religią bogatą i kapłani mogli pozwolić sobie na rozrzutność, dzięki szczodrości biedaków, mających nadzieję, że w ten sposób zyskają miano prawych w oczach swojego boga.
– I tak będzie, kapłanie – odparł Piłat. Ponieważ prefekt nigdy nie był w szczególnie dobrym nastroju przez kilka pierwszych godzin dnia, starał się z całych sił trzymać nerwy na wodzy. – Tyle że umrze na sposób rzymski, nie żydowski.
Sabinus stał obok Heroda Agryppy i z dużym zaciekawieniem obserwował zmagania pomiędzy dwoma najpotężniejszymi ludźmi w tej prowincji. Była to zajadła wymiana zdań, szczególnie gdy Piłat z ogromną satysfakcją zwrócił uwagę na pułapkę, którą Joszua zastawił na Kajfasza, i jak ten wykazał się polityczną nieudolnością, dając się w nią złapać.
– Aby uniknąć powstania – ciągnął rzymski prefekt – które, sądząc po raportach, jakie dostaję, zwolennicy Joszui już wzniecają, musisz bezzwłocznie wykonać to, co poleciłem.
– Skąd mam wiedzieć, że ty zrobisz to, co obiecałeś?
– Udajesz głupiego? – rzucił Piłat, nie mogąc dłużej znieść rozmowy z tym wyrachowanym kapłanem. – Przecież w tej sprawie stoimy po tej samej stronie. Przygotowania już zakończono i rozkazy wydano. Idź już!
Kajfasz odwrócił się i z całą godnością, na jaką tylko mógł się zdobyć po takim potraktowaniu, wyszedł ze wspaniałej, wysoko sklepionej sali, centralnego miejsca pałacu nieżyjącego Heroda Wielkiego. Pałac usytuowany był po zachodniej stronie górnego miasta.
– I co myślisz, Herodzie? – spytał Piłat.
– Myślę, że odegra swoją rolę. Żołnierze są w pogotowiu?
– Tak – odparł prefekt. Zwrócił przekrwione oczy na Sabinusa. – A teraz masz szansę się zrehabilitować, kwestorze. Po prostu zrób to, co mówił Herod.
Zbliżając się do głównego wyjścia, Sabinus i Herod coraz wyraźniej słyszeli rozwrzeszczaną tłuszczę na zewnątrz pałacu. A kiedy już wyszli przez wysoką bramę z polerowanego cedrowego drewna, zobaczyli, jak ogromny tłum wypełnia cały plac i wylewa się aż na szeroką aleję prowadzącą do świątyni i twierdzy Antonia.
Cienie były wydłużone i powietrze chłodne, gdyż nie minęła jeszcze pierwsza godzina dnia. Rzucając spojrzenie w lewo, ku widocznemu za miejską Starą Bramą wzgórzu Golgota, Sabinus dojrzał krzyż, który zostawiono tam, by po kolejnych egzekucjach przypominał członkom miejscowej społeczności o losie, jaki ich czeka, jeśli spróbują się przeciwstawić władzy Rzymu.
Kajfasz stał ze wzniesionymi ramionami na szczycie pałacowych schodów, próbując uspokoić tłum. Otaczało go kilkunastu kapłanów; za nimi, strzeżony przez Paulusa i strażników świątynnych, ze związanymi rękoma i z głową owiniętą zakrwawionym bandażem, stał Joszua.
Zgiełk stopniowo przycichał i arcykapłan zaczął przemawiać.
– Co on mówi? – Sabinus zwrócił się z tym pytaniem do Heroda.
– Najpierw zaapelował o spokój, a teraz mówi, że z powodu swojej popularności wśród ludu Joszua zostanie ułaskawiony i wypuszczony z żydowskiego aresztu, na znak łaski związanej ze świętem Paschy.
Kiedy Kajfasz skończył, tłum zareagował radosnymi okrzykami. Po chwili arcykapłan uniósł ramiona, ponownie prosząc o spokój, i zaczął mówić dalej.
– Teraz ich prosi, żeby wrócili do domów – tłumaczył Herod – i obiecuje, że Joszua zostanie bezzwłocznie zwolniony.
Sabinus obserwował sytuację świadomy, że już za chwilę przyjdzie mu działać. Kajfasz odwrócił się i skinął głową do Paulusa, który niechętnie zaczął uwalniać ręce więźnia.
– Teraz! – syknął Herod. – I tylko nie powiedz czegoś głupiego.
– Ten człowiek jest od tej chwili więźniem senatu rzymskiego – ryknął Sabinus, ruszając do przodu; za jego plecami Longinus wyprowadził pół centurii żołnierzy z oddziałów pomocniczych, otoczył szybko strażników świątynnych i ich niedawnego więźnia. Od strony twierdzy Antonia aleją przymaszerowała kohorta żołnierzy i ustawiła się za tłumem, odcinając ludziom drogę ucieczki.
– Co to ma znaczyć? – zawołał Kajfasz do Sabinusa, nieco zbyt teatralnie odgrywając swoją rolę.
– Senat życzy sobie, by tego człowieka, Joszuę, sądził przedstawiciel cezara, prefekt Piłat – odparł Sabinus donośnym głosem, który słychać było na całym placu. Z tłumu zaczęły dobiegać gniewne okrzyki, kiedy znający grekę tłumaczyli innym słowa kwestora. Kiedy zgiełk przybrał na sile, żołnierze kohorty wyciągnęli miecze i zaczęli uderzać nimi rytmicznie o tarcze.
Piłat wyszedł z pałacu w towarzystwie brudnego i posiniaczonego Żyda. Minął Sabinusa i stanąwszy obok Kajfasza, dał znak, by się uciszono; krzyki i łoskot zamarły.
– Mam związane ręce – oświadczył, unosząc ramiona nad głowę i krzyżując nadgarstki. – Kwestor Tytus Flawiusz Sabinus w imieniu senatu zażądał, bym osądził Joszuę za to, że podaje się za króla i podburza lud do buntu przeciwko cezarowi. Jako sługa Rzymu nie mogę odmówić takiemu żądaniu. Jeśli zostanie uznany za winnego, skaże go Rzym, nie ja, wasz prefekt. Ja umywam ręce i nie jestem winien jego krwi, bo to nie moja wola, tylko wola senatu. – Zamilkł i wysunął do przodu Żyda, którego ze sobą przyprowadził. – Jednakże w duchu dobrej woli i aby okazać łaskawość Rzymu, i aby uczcić wasze święto Paschy, uwolnię dla was innego drogiego wam Joszuę, tego oto człowieka, Joszuę Barabasza.
Przy ryku aprobaty Piłat sprowadził uwolnionego ze schodów i już po chwili mężczyzna zniknął w rozradowanym tłumie.
– Dostali już swój ochłap, arcykapłanie, użyj więc teraz swojego autorytetu i niech się rozejdą, zanim każę żołnierzom dokonać masakry – wycedził przez zęby Piłat do Kajfasza, po czym odwrócił się i odszedł. – Chodź ze mną, Herodzie – rzucił jeszcze przez ramię.
– Jeśli pozwolisz, prefekcie, to cię teraz opuszczę. Nie przystoi, by żydowskiego księcia kojarzono ze śmiercią tego człowieka, a poza tym powinienem zabawiać partyjskich gości.
– Jak sobie życzysz. Longinusie, przyprowadź mi więźnia, kiedy go już trochę zmiękczysz.
– Zatem to ty jesteś tym człowiekiem, który nazywa siebie królem żydowskim? – upewniał się Piłat, spoglądając w dół na złamanego mężczyznę, który klęczał na posadzce przed jego krzesłem kurulnym.
– Tyś to powiedział, nie ja – odparł Joszua, z wysiłkiem podnosząc głowę, by spojrzeć w oczy oskarżyciela.
Krew z ran zadanych wciśniętą szyderczo na głowę koroną cierniową zlepiła mu włosy i ściekała po twarzy. Na jego plecach Sabinus widział krwawe pręgi od bicza.
– Jednak nie zaprzeczasz tym słowom.
– Moje królestwo nie jest z tego świata. – Joszua podniósł związane ręce, by dotknąć głowy. – Jak u wszystkich ludzi, ono jest tutaj.
– Tego właśnie nauczasz, Żydzie? – zapytał Sabinus, narażając się na gniewne spojrzenie Piłata, któremu przerwał przesłuchanie.
Joszua skierował uwagę na Sabinusa, który poczuł na sobie jego przeszywające spojrzenie. Puls mu przyśpieszył.
– Wszyscy ludzie noszą w sobie królestwo Boże, Rzymianinie, nawet takie niebędące Żydami psy jak ty. Ja nauczam, że powinniśmy oczyścić się chrztem, by zmyć nasze grzechy. Wtedy, postępując zgodnie z nakazami Tory i okazując współczucie braciom w wierze, czyniąc im to, co chcielibyśmy, by nam czyniono, zostaniemy uznani za prawych i godnych dołączyć do naszego Ojca w dniu Sądu Ostatecznego, który nadchodzi.
– Dość już tych bredni – warknął Piłat. – Czy zaprzeczasz, że ty i twoi zwolennicy aktywnie zachęcaliście ludzi do buntu przeciwko ich rzymskim panom?
– Żaden człowiek nie jest panem innego – odparł Joszua.
– I tu się mylisz, Żydzie. Ja jestem twoim panem, twój los jest w moich rękach.
– Los mojego ciała tak, ale nie mój los, Rzymianinie.
Piłat podniósł się i uderzył Joszuę w twarz; z szyderczą miną Joszua nadstawił ostentacyjnie drugi policzek; z rozciętej wargi na brodę kapała mu krew. Piłat uczynił zadość jego niememu życzeniu.
Joszua splunął krwią na podłogę.
– Możesz mi sprawić ból fizyczny, Rzymianinie, nie możesz jednak tknąć tego, co mam we wnętrzu.
Sabinusa zafascynowała siła woli tego człowieka. Odnosił wrażenie, że tej nie da się złamać.
– Mam już tego dość – rozzłościł się Piłat. – Kwestorze, każ natychmiast go ukrzyżować, razem z dwoma pozostałymi więźniami.
– Za jakie winy, prefekcie?
– Nie wiem, za cokolwiek. Podburzanie, bunt, a może za to, że go nie lubię, co ci tam przyjdzie do głowy. A teraz go zabierz i dopilnuj, by zanim o zmierzchu zacznie się szabat, był już martwy i leżał w grobie, żeby nie obrażać żydowskich praw. Dość już spowodował kłopotów za życia, nie chcę, by sprawił ich więcej po śmierci.
Niebo poszarzało; zaczął padać deszcz, rozcieńczając krew sączącą się z ran trzech ukrzyżowanych mężczyzn. Była dziewiąta godzina dnia; Sabinus i Longinus wracali ze wzgórza Golgota. W oddali przetoczył się grzmot.
Sabinus obejrzał się i spojrzał ku wiszącemu na krzyżu Joszui; mężczyzna miał zwieszoną głowę, a z rany w jego boku, zadanej włócznią przez Longinusa, by zakończyć jego cierpienia przed nadejściem szabatu, ciekła krew. Sześć godzin wcześniej, poganiany batem, dźwigał krzyż na wzgórze, wspomagany przez jakiegoś mężczyznę z tłumu. Potem znosił w milczeniu wbijanie gwoździ w nadgarstki; wydawało się, że nie zauważa przybijania stóp do drewna. Gwałtowne szarpnięcia przy stawianiu krzyża pionowo, które wzmogły krzyki dwóch pozostałych skazańców do niemal nieludzkiego wycia, z jego ust wydarły jedynie cichy jęk. Sabinusowi wydał się teraz spokojny i pogodzony z losem.
Kwestor przeciął krąg żołnierzy, którzy odgradzali grupę pogrążonych w smutku ludzi od ukrzyżowanych mężczyzn, i zobaczył Paulusa, stojącego z dwoma strażnikami świątynnymi i przyglądającego się Joszui; bandaż owinięty wokół głowy przesiąkł mu krwią z okaleczonego ucha.
– Co tu robisz? – zapytał Sabinus.
Paulus wydawał się pogrążony w myślach, bo przez chwilę nie odpowiadał, po czym, kiedy pytanie w końcu do niego dotarło, zamrugał kilkakrotnie.
– Przyszedłem sprawdzić, czy już nie żyje, i zabrać ciało na pochówek w nieoznaczonym grobie, żeby to miejsce nie stało się celem pielgrzymek dla jego heretyckich zwolenników. Tak rozkazał Kajfasz.
– Dlaczego tak się go wszyscy baliście? – zainteresował się Sabinus.
Paulus patrzył na niego, jakby miał do czynienia z idiotą.
– Bo doprowadziłby do zmian – odparł.
Sabinus pokręcił pogardliwie głową i ruszył dalej. Wtedy podeszła do niego grupka złożona z dwóch mężczyzn i dwóch kobiet, z których młodsza była w zaawansowanej ciąży i trzymała na rękach niemowlę.
Starszy mężczyzna, wyglądający zamożnie trzydziestokilkuletni Żyd, z gęstą czarną brodą, ukłonił mu się nisko.
– Kwestorze, chcielibyśmy dostać ciało Joszui, by móc je pochować.
– Przyszli już tu po nie strażnicy świątynni. Jakie wy macie do niego prawo?
– Mam na imię Josef i jestem krewnym Joszui – odpowiedział mężczyzna, obejmując ramieniem starszą z dwóch kobiet – a to jest Miriam, jego matka.
Kobieta patrzyła błagalnie na Sabinusa, a łzy spływały jej po policzkach.
– Proszę, nie oddawaj im ciała, kwestorze, oddaj mi mojego syna, bym mogła zabrać go do Galilei i tam pochować.
– Otrzymałem rozkaz pochowania go jeszcze przed zmrokiem.
– Mam tu nieopodal rodzinny grobowiec – powiedział Josef – złożymy tam teraz ciało, a po szabacie je przeniesiemy.
Sabinus popatrzył na Paulusa ze złośliwym uśmieszkiem.
– Paulusie – powiedział – ci ludzie, jako krewni zmarłego, mają prawo do jego ciała.
Paulus wyglądał na rozwścieczonego.
– Nie możesz tego zrobić! – wykrzyknął. – Kajfasz zażądał ciała.
– Kajfasz jest rzymskim poddanym! Longinusie, odprowadź stąd tego obrzydliwego człowieczka.
Kiedy odciągano stamtąd protestującego Paulusa, Sabinus zwrócił się do Josefa.
– Możecie zabrać ciało. Rzym już z nim skończył – oświadczył.
Żyd skłonił głowę.
– Okazałeś życzliwość, której nie zapomnę, kwestorze.
– Kwestorze! – zawołał młodszy mężczyzna, zatrzymując Sabinusa. – Rzym może być teraz naszym panem, zważ jednak, że nadchodzi ostateczna era i jej częścią jest nauczanie Joszui. Powstanie nowe królestwo, nowi ludzie z nowymi ideami będą panowali, a stary porządek zacznie zanikać.
Przypomniawszy sobie, jak dwa lata wcześniej astrolog Tyberiusza, Trazyllos, przepowiadał nadejście nowej ery, Sabinus wpatrywał się w młodego mężczyznę i rozpoznał w nim człowieka, który rano pomógł nieść Joszui krzyż.
– Skąd u ciebie ta pewność, Żydzie? – zapytał.
– Pochodzę z Cyrenajki, Rzymianinie, która kiedyś była prowincją Egiptu. To tam właśnie oczekują odrodzenia się ognistego ptaka. Jego pięćsetletni cykl dobiega końca. W przyszłym roku Feniks odrodzi się w Egipcie po raz ostatni i w oczekiwaniu na dzień Sądu Ostatecznego wszystko zacznie się zmieniać.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Tytuł oryginału: Vespasian: False God of Rome
Copyright © Robert Fabbri, 2013
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2013
Informacja o zabezpieczeniach W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Małgorzata Chwałek
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Zbigniew Mielnik
Fotografia na okładce: Tim Byrne
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego:Wespazjan, fałszywy bóg Rzymu, wyd. I, Poznań 2013)
ISBN 978-83-7818-231-3
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40; fax 61-867-37-74 e-mail: [email protected]
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com