Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dziennikarka Benita Batory (zwana Bibi) po latach pracy w telewizji wraca do rodzinnego miasta i zaczyna wszystko od nowa. Jest ambitną, energiczną, otwartą dziewczyną, wieczną optymistką. Ma lekki stosunek do mężczyzn i miłości.
Niespodziewanie pojawia się też jej dawna przyjaciółka Roma - owiana legendą ratowniczka, pracująca z psem tropiącym. Zamknięta w sobie, harda i nieufna.
Są prawie jak siostry. I jak ogień i woda. Benita - odważna i pyskata, Roma - ma misję pomagania innym i... skomplikowany charakter. Obie wychowane bez ojców, łakną męskiej aprobaty i uczucia. Każda radzi sobie z tym pragnieniem inaczej.
Niestety, czasem chcą tego samego... A to ciężka próba dla przyjaźni. Czy siostrzana więź przetrwa? Czy da się pogodzić ogień z wodą?
Syndrom nieobecnego ojca. Ile kobiet zmaga się w z nim dorosłym wieku? Wiele. A będzie ich coraz więcej. Bo takie czasy... Ta książka jest dla nas, córeczek tatusia, którego zabrakło. Bo mimo że napisana lekko, osadzona w sensacyjnym entourage’u z dreszczykiem thrillera – poruszy w niejednej kobiecie czułą strunę.
Niestety, kochane, nie znajdziecie tu odpowiedzi na pytanie, jak sobie radzić. Ja jej nie znam. Radzę sobie, jak umiem. I ciągle tęsknię za moim Ojcem.
Mariola Zaczyńska
Mariola Zaczyńska - dociekliwa i stojąca zawsze w obronie słabszych dziennikarka. Walcząca o prawa zwierząt właścicielka gromady przygarniętych psów. Temperamentna i lojalna na zabój przyjaciółka. Autorka pięciu powieści.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Mariola Zaczyńska, 2020
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce
© Stephen Mulcahey/Trevillion Images
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Ewa Witan
Korekta
Katarzyna Kusojć
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8234-537-7
Warszawa 2020
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
1
Samobójca stał na dachu wieżowca. Ledwo trzymał się na nogach. Jedną rękę zaciskał na maszcie anteny, drugą żywo gestykulował. Jego głos niósł się po osiedlu.
– Nie skoczę, dopóki ta kurwa tu nie przyjdzie! Zniszczyła mi życie!
Na ulicy zebrał się tłum gapiów, kilka radiowozów odgradzało teren wokół budynku. Pod blok zajechał kolejny wóz strażacki. Dzień był ponury, padało, choć teraz deszcz przeszedł w mżawkę. Cóż, jak skakać z dachu, to dziś.
Benita Batory oglądała bezpośrednią relację z wieżowca, siedząc w newsroomie internetowego portalu regionalnego pewne24.pl. Jadła kanapkę z pobliskiego baru, bez entuzjazmu przeżuwając kolejne kęsy. Kanapka była kiepska i dziennikarka obiecała sobie, że nigdy więcej nie kupi tam już niczego. W dodatku od wczoraj dokuczał jej ćmiący ból zęba. Od czasu do czasu dotykała językiem bolącego dziąsła na końcu górnej szczęki. Miała wrażenie, że jest opuchnięte. Długa grzywka zasłaniała jej pół twarzy. Brązowe oczy okolone ciemnymi rzęsami wpatrywały się w ekran komputera. Zazwyczaj bystre i wesołe, teraz były chłodne i pełne tłumionego gniewu.
Obraz z drona pozwalał dostrzec szczegóły niedostępne dla widzów z ulicy. Operator spisywał się znakomicie. Za plecami samobójcy leżała pusta butelka po wódce, stał sok w kartonie i plastikowy kubeczek, a także pudełko z resztkami pikantnych drobiowych skrzydełek. Kartonikowe pudełko namiękło, skrzydełka wyglądały nieapetycznie.
– No proszę, zakanszał – mruknęła Piękna Edi, krzywiąc się na widok przekąski.
Benita odłożyła kanapkę. Do reszty straciła apetyt. Sięgnęła po butelkę z wodą mineralną.
– Słyszysz mnieeee?!
Samobójca podniósł głowę, odsłaniając gardło jak wyjący wilk, i Benita miała ochotę mu je przegryźć. To było pytanie do niej.
– Słyszysz mnieee?!
– Słyszę, słyszę…
Mężczyzna był nieogolony, miał na sobie przemoczoną brudną bluzę. Wyglądał, jakby pił od tygodnia. Po deszczu miał mokre i pozlepiane włosy. W tej chwili spojrzał z determinacją w dół.
– Skoczy!
– Nie skoczy.
Za plecami Benity przyjmowano zakłady.
– Prędzej spadnie – stwierdził ktoś.
Tłum pod wieżowcem zaszemrał ze zgrozą, bo mężczyzna na dachu zachwiał się nagle. Na szczęście odzyskał równowagę.
– No co! Gdzie jesteś?! Boisz się spojrzeć mi w oczy?
– Niczego się, kurwa, nie boję – warknęła Benita przed monitorem komputera.
Pociągnęła łyk wody wprost z butelki. Piękna Edi złapała ją za rękę.
– Idź! Niech skoczy! Jak ja nienawidzę takich gnoi!
Za ich plecami trzasnęły drzwi. Właściciel portalu, Sebastian Jerych, z zadowoloną miną wkroczył do newsroomu. Zazwyczaj miał marsa na czole i pierwsze, co robił, to beształ dziennikarzy, że nic nie robią. Żale kończył odwiecznym pytaniem: „Za co wam płacę?!”. Tym razem przypominał kota, który dobrał się do tłustej śmietanki.
– Ale mamy oglądalność! Ale mamy oglądalność!
Relacja z użyciem drona nie mogła się z niczym równać. Jerych widział w tym wydarzeniu piękną klamrę kompozycyjną: wszystko zaczęło się od krótkiej informacji w newsach pewne24, a teraz, jak Bóg da, na portalu się też zakończy. O ile samobójca skoczy.
– A ty co tu jeszcze robisz? – Spojrzał na Benitę, a Piękna Edi, stojąca za nim, poruszyła ustami, jakby chciała dokończyć jego kwestię: „Za co ci płacę?!”. – Przecież facet chce z tobą gadać!
– Ale ja z nim nie chcę.
Benita siedziała z nogami opartymi o blat biurka. Ostentacyjnie nonszalancka. Nigdzie się nie wybierała.
– Policja jej zabroniła. A dokładnie negocjator – wyjaśnił usłużnie Witek, ustawiając się blisko szefa.
Piękna Edi włożyła do ust dwa palce, udając, że wywołuje wymioty. Nie znosiła Witka. „Uważaj, to podpierdalacz”, ostrzegła przed nim Benitę już pierwszego dnia pracy.
Edi miała prezencję damy i urodę anioła, ale klęła jak szewc. Albo jak Benita. Te dwie, rozmawiając, zmieniały charakter języka polskiego.
Sebastian Jerych już nie wyglądał na zadowolonego. Zastanawiał się, jak skłonić swą najlepszą pracownicę, aby pojechała pod wieżowiec i pokazała się samobójcy, co z pewnością dodałoby dramaturgii przekazowi na żywo. Zmarszczył brwi, prezentując znany wszystkim wyraz twarzy „baaardzo niezadowolonego szefa”. Nie miał jednak odwagi wydać wyraźnego polecenia dziennikarce. Tej dziennikarce. Przeczucie mu podpowiadało, że jedyne, co zrobi Benita, to ze zblazowaną miną pokaże mu środkowy palec i nie ruszy się z miejsca. Szczerze jej nienawidził. A jednocześnie był szczęśliwy, że taka gwiazda właśnie dla niego pracuje.
Mężczyzna na dachu był bohaterem skandalu obyczajowego sprzed kilku dni. W jednym z siedleckich hoteli żona przyłapała męża in flagranti z terapeutką. Można powiedzieć, że wkroczyła w sam środek sesji.
– Ja wam dam terapię!
I dała. Szokową. Okładała parasolką raz terapeutkę, a raz pacjenta, a ci uciekali nadzy korytarzem, szukając schronienia. Żonie towarzyszyła przyjaciółka, która nagrywała całe zajście telefonem komórkowym. Nagranie miało stanowić w sądzie dowód na niewierność małżonka. Ktoś z gości hotelowych wysłał Benicie esemes: „Pani przyjeżdża, bo tu są niezłe jaja”.
Gdy dotarła na miejsce, sprzed hotelu odjeżdżały radiowozy policyjne. Przebieg wydarzeń poznała więc tylko z relacji świadków, ale skleciła zręczną opowiastkę. Pod nią, w komentarzach, posypała się jednak lawina zdjęć uciekającego golasa. Mniej lub bardziej wyraźnych, zrobionych z tyłu. Gołe pośladki świeciły bladością w ciemnym hotelowym korytarzu.
Finał sprawy był równie ciekawy jak jej przebieg: terapeutka złożyła pozew przeciwko małżonce o naruszenie dóbr osobistych, niewierny małżonek złożył pozew przeciwko terapeutce o nadużycie jego zaufania i finansowe wykorzystywanie, a małżonka złożyła pozew o rozwód.
I oto teraz zdesperowany mąż napił się, wszedł na dach wieżowca i odgrażał się, że skoczy. Za główną winowajczynię swoich kłopotów uznał Benitę Batory, która upubliczniła owo kompromitujące zajście.
– Zrujnowała mi karierę! Teraz wszyscy mnie z gołą dupą kojarzą! – wykrzykiwał do tłumu zebranego pod wieżowcem. – Jestem przedstawicielem handlowym! Jak mam teraz robić interesy? Gadam do ludzi, a oni o mojej dupie myślą. Ta kurwa będzie mnie miała na sumieniu!
Chciał skończyć ze zmarnowanym życiem, ale wcześniej powiedzieć dziennikarce, co o niej myśli. W oczy. A może pociągnąć ją ze sobą w dół?
Redakcyjny dron pokazywał w czasie rzeczywistym, co się dzieje na dachu. Sebastian Jerych zamilkł, bo oto na miejscu akcji zaczął się ruch. Policjant właśnie pomagał wydostać się z włazu na dach blondynce w średnim wieku, ubranej w czarny płaszcz w białe grochy. Energicznym krokiem pomaszerowała do samobójcy. Zdecydowanym ruchem złapała go za bluzę i szarpnęła do tyłu, a mężczyzna upadł na plecy. Zbliżenie z drona z niezwykłą precyzją pokazało zdumienie malujące się na twarzy desperata.
Oglądający ów widok Sebastian Jerych cmoknął z uznaniem. W jednej chwili przestał żałować wydatku na latającą kamerę. Dron kosztował kosmiczne pieniądze, ale producent nie kłamał: urządzenie było małe i poruszało się niemal bezszelestnie, dzięki czemu nie zakłócało dźwięku. Operator stał na dachu sąsiedniego bloku, z mikrofonem ustawionym niemal na samej jego krawędzi, by jak najlepiej zbierał głos. Sam dron, niestety, nie przekazywał fonii.
Jerych wsłuchiwał się, co mówi mężczyzna.
– Lucynko, nie denerwuj się…
Kobieta złapała męża za poły bluzy, próbując go podnieść.
– Wcale się, palancie, nie denerwuję!
Jedną ręką popychała go niczym ochroniarz wyprowadzający niesfornego gościa z lokalu, a drugą wymierzała małżonkowi ciosy po plecach, ramionach, głowie. Facet skulił się, ale posłusznie szedł.
Wpatrzona w ekran Piękna Edi biła brawo.
– Zabij go, kobieto! – dopingowała.
Ale wtedy policjanci rozdzielili małżonków. Koniec spektaklu.
Jerych pobiegł do gabinetu oglądać statystyki wejść na portal, a Benita dopiła wodę do końca.
– Wiedziałam, że nie skoczy – mruknęła.
– Rozczarowana? – zapytała z naganą Dzidzia Botoks.
– Czy dzisiaj jest pełnia? – jęknął Witek.
– Nów – poinformowała go Benita.
Fazy księżyca miała w małym palcu. Każdy dziennikarz prędzej czy później dostrzega związek między interwencjami a fazami księżyca. Podczas pełni zawsze coś się działo.
– Mówiłam, że nów może być jeszcze gorszy od pełni – wtrąciła Piękna Edi. – Ludzie się robią wtedy jacyś tacy… wredni. Przy pełni są tylko szaleni.
Edi westchnęła i niby przypadkiem spojrzała na Witka i Dzidzię Botoks. I niby przypadkiem zaakcentowała słowo „wredni”. Uniosła dumnie głowę, a potem krokiem modelki opuściła newsroom, odprowadzana zachwyconymi spojrzeniami męskiego grona. Jedynie Witek z ponurą miną przysunął krzesło jeszcze bliżej Dzidzi Botoks, która zaczęła szeptać mu coś do ucha. Witek miał siwe skronie i równie siwe wąsy. Z kolei Dzidzia Botoks straszyła ustami glonojada i czołem gładkim niczym pas startowy na lotnisku. Wypełniacze wypychały jej policzki jak u chomika. Patrzyła teraz wrogo na Benitę.
– Czarna wdowa! – syknęła.
Chciała pogardliwie wydąć usta, ale te wysunęły się tylko do przodu, tworząc dwie wysepki, żyjące własnym życiem.
W odpowiedzi dziennikarka leniwie uniosła w górę dłoń z wyciągniętym środkowym palcem. Wewnątrz zagotowała się jednak. Czarna wdowa!
Dzidzia Botoks uderzyła celnie. Gdyby ten idiota spadł z dachu… Benita nawet nie chciała myśleć o konsekwencjach.
Znowu byłaby przy niej śmierć.
2
Chile. Kraj, który wygląda jak taśma oklejająca brzeg kontynentu Ameryki Południowej. To tu doszło do najsilniejszego wstrząsu tektonicznego, jaki odnotowano w historii pomiarów sejsmicznych. Trzęsienie ziemi w Chile w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym roku, nazywane wielkim trzęsieniem chilijskim, miało magnitudę dziewięć i pół i nawiedziło południową część kraju dwudziestego drugiego maja.
Teraz też był maj.
Tym razem trzęsienie ziemi nie pochłonęło tylu ofiar śmiertelnych co wtedy. Miało magnitudę szacowaną na siedem i pół, nastąpiło o godzinie dwudziestej drugiej trzydzieści sześć czasu lokalnego, a źródło wstrząsów znajdowało się na głębokości ponad pięćdziesięciu kilometrów.
Roma odtwarzała w myślach informacje o miejscu akcji. Stała na skraju gruzowiska i obserwowała zachowanie psa. Powtarzanie wyuczonych informacji o miejscu, w którym aktualnie przebywała, uspokajało umysł. Pomagało też zamaskować strach.
Wytrzymać! Wytrzymać do wyjazdu!
Bruder czujnie krążył po zwałach gruzu, zataczając koła. Zwinnie przeskakiwał z jednej betonowej płyty na drugą. Owczarek niemiecki o czarnym umaszczeniu był wyszkolony do szukania żywych ludzi. Żywych! Inne psy pomagały odnaleźć nieżywe ofiary trzęsienia ziemi.
Kilka metrów dalej pracowała inna grupa. Do Chile, w ramach międzynarodowej solidarności, przyjechali ratownicy z wielu krajów. Miejscowi pomagali tam, gdzie można już było sprzątać. Ziemia zatrzęsła się w Chile tydzień temu, ale wielu jeszcze liczyło na cud. Na udręczonych twarzach widać było oczekiwanie na elektryzujące sygnały, że ktoś przeżył. Wbrew logice, faktom i prawom natury. Bo prawem natury jest kruchość ludzkiego ciała. Kości się łamią, tkanki miażdżą, odwodniony organizm usycha jak niepodlewana roślina.
Bruder zdecydowanie trzymał się jednego miejsca. Odchodził i wracał, był coraz bardziej niespokojny. Nie wszystkie psy, które przyjechały z ratownikami, weszły na gruzowisko. Roma już nie raz widziała, co ze zwierzętami robi stres wywołany nowym miejscem, hałasem, wielogodzinnym lotem w zamkniętej klatce i z dala od przewodnika. Potem, podczas akcji, dochodzi jeszcze stres ludzi. W takiej scenerii sprawdzały się tylko psy o mocnej psychice. Jeśli nie doświadczą traumy, będą świetną pomocą w ratowaniu życia. Tak jak Bruder. Pies legenda. Już weteran. Być może to jego ostatnia akcja. Roma miała nadzieję, że jej też. Nie chciała tu być. Ale wyszło tak, że musiała przyjechać.
Maska na twarzy częściowo chroniła przed trupim odorem. Zanim wejdzie tu ciężki sprzęt, trzeba wykluczyć, że ktoś mógł tu jeszcze przeżyć. Teren podzielono na sektory. W jednych już pracowały koparki, bo do niektórych ciał można było się dostać tylko przy użyciu dźwigów.
Dziś Bruder zachowywał się inaczej. Wczoraj, gdy Roma co chwilę przystawała, wracał do niej, jakby chciał sprawdzić, czy jest potrzebny. Mądre ślepia czujnie wpatrywały się w oczy swej pani. Ta chwila wystarczała, aby Roma mogła wziąć się w garść. Głaskała psa po głowie i wysyłała go do pracy. Pot spływał jej po policzkach, ale z boku nikt by nie dostrzegł, że jest z nią źle. A może jednak widzieli, jak się bała? Nie powinna tu być.
Jeszcze tylko dzień. Ten cholerny dzień. Wytrzymać!
Polska ekipa pracowała w Chile już od tygodnia, a ona dojechała wczoraj wraz z ludźmi, których wyszkoliła w Bahrajnie. Jutro się rozstaną. Jej kontrakt w Bahrajnie właśnie się skończył, wróci więc do Polski z rodakami.
Patrzyła na Brudera i walczyła z pokusą, by podbiec do niego, paść na kolana i wtulić twarz w psią sierść. Ratuj, ratuj, ratuj! Nie miała leków. Nie potrzebowała ich w Bahrajnie. Nie było też mowy, by po nieprzespanej nocy móc pobiegać do utraty tchu. Na gruzowisku?
Region północny Chile charakteryzuje klimat zwrotnikowy, wybitnie suchy. Na pustyni Atakama są miejsca, gdzie deszcz nie spadł od ponad czterystu lat –recytowała w myślach.– Jedynym źródłem wody są tam mgły i rosa. Na południu kraju panuje klimat umiarkowany z dużą sumą opadów.
Nagle Bruder szczeknął. W jego stronę natychmiast ruszył ratownik z drugim psem.
– Tutaj! Ostrożnie!
Poprzez warkot pracujących dźwigów i koparek słychać było nawoływania kolejnych ekip. Ratownicy zbliżali się z różnych stron. Zmęczenie i przygnębienie minęło. Roma zrobiła miejsce ekipie, której zadaniem było dotarcie do ofiary znajdującej się pod warstwą gruzu.
Żywej ofiary. Ktoś przeżył. Przymknęła oczy. Nie chciała teraz myśleć o człowieku, który został tu pogrzebany żywcem. Dobrze wiedziała, co czuł. Po prostu chciał żyć. Tylko tyle i aż tyle.
Wszystko ma swój sens i cel. Jej strach jest elementem skomplikowanej całości. Musi tylko nad nim panować.
Wstrząs z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku wywołał falę tsunami, które pokonało cały Pacyfik i uderzyło w hawajskie miasto Hilo, doprowadzając tam do śmierci ponad sześćdziesięciu osób. Dotarło nawet do Japonii. Tam zginęło ponad sto dwadzieścia osób.
– Dobra robota! – Ktoś poklepał ją po plecach. – Dobrze, że przyjechałaś!
Nie. Nie jest dobrze.
Nie powinno jej tu być.
Ale oni nie wiedzieli. Nic nie wiedzieli.
3
Jaskrawe światło reflektorów w studiu internetowym rekompensowało szarość za oknem. Tu był inny świat. Jasny, ciepły, obiecujący rozrywkę. Z newsroomu przez przeszkloną ścianę widać było wnętrze studia. Działał tam operator z dźwiękowcem, bo zbliżała się godzina rozpoczęcia audycji. Zaproszony gość już czekał, jawnie okazując zniecierpliwienie.
Tymczasem Piękna Edi stała za plecami koleżanki i nerwowo czesała jej włosy.
– Przecież zaraz nagranie! – gderała. – A makijaż?
– Jestem naturalnie piękna – mruknęła Benita, dotykając językiem opuchniętego dziąsła.
Ból był irytujący. Nie pozwalał o sobie zapomnieć, choć dało się z nim żyć. Postanowiła go przeczekać. Przeczekiwanie było doskonałą strategią na większość problemów.
Edi spryskała jej włosy lakierem, a potem wyciągnęła z pękatej kosmetyczki puder, tusz do rzęs i pomadkę. Sprawnie zamieniała naturalne piękno w profesjonalny look gospodyni programu.
– W telewizji zawsze wyglądałaś jak laleczka – syknęła z naganą.
– W telewizji dbał o to sztab ludzi. – Benita powiedziała to głośno, zerkając w stronę otwartych drzwi naczelnego.
– Wszystko słyszę! Puściłabyś mnie z torbami! Makijażyści! Też coś! – Oburzenie w głosie Jerycha było wymowne. – Jakbyście same nie pindrzyły się po parę godzin!
Benita poddawała się zabiegom Pięknej Edi, ale w środku aż kipiała z gniewu. Spod półprzymkniętych powiek spoglądała w drugi kąt newsroomu na Dzidzię Botoks. Ta weteranka mediów od pierwszego dnia okazywała jej jawną wrogość. I chyba za punkt honoru postawiła sobie rozszyfrowanie niezrozumiałej dla niej decyzji Benity. Bo jak to? Zrezygnować z pracy w telewizji publicznej i przyjść do regionalnego portalu internetowego? Przenieść się ze stolicy do Siedlec? Kto normalny robi coś takiego? Dzidzia Botoks szukała w tym drugiego dna.
– Musiała nieźle nawywijać – szepnęła któregoś dnia do Witka, nie wiedząc, że Benita wszystko słyszy. – A śmierć jej męża? Przecież ona tam była! Włazi wszędzie, gdzie jej nie trzeba. A potem żerowała na tej jego śmierci. Wielka mi tu gwiazda. Czarna wdowa, nie gwiazda.
Ileż było pogardy w jej głosie! Wtedy te słowa zabolały Benitę, teraz wywoływały jedynie wściekłość.
Tymczasem Edi wyciągnęła z szafy dyżurną bluzkę koleżanki. Biała koszula z wysoko zapinanym kołnierzykiem pasowała do urody brunetki i nieco tonowała jej ekspresję. Benita bez ceregieli włożyła bluzkę na podkoszulek i zapięła guziki. Kiedyś nie pozwoliłaby sobie na taką prowizorkę. I na ciągłe przesuwanie terminu nagrania. Ale to było kiedyś.
Dzidzia Botoks chowała się za ekranem monitora, od czasu do czasu szepcząc coś do Witka. Pewnie tworzyła kolejną spiskową teorię dziejów. Samobójca na dachu dał jej nową pożywkę.
Dziennikarze pionu informacyjnego pracowali w newsroomie urządzonym w stylu open space. Biurka stały w dwóch rzędach, każdy widział, jak pracują koledzy. Za jedną ścianą był gabinet naczelnego, a za drugą, przeszkloną, znajdowało się studio telewizji internetowej. Powstało na zabudowanym szkłem tarasie, skąd rozpościerała się piękna panorama miasta, dziś akurat w strugach deszczu.
Ekipa w studiu już była gotowa, czekali tylko na Benitę. Zniecierpliwiony gość chodził nerwowo przy wejściu. Mężczyzna w słusznym wieku, drobnej postury, ze sterczącymi siwymi włosami, miał nienagannie skrojony szary garnitur i bordową muchę. Ruchliwe oczy kryły się za grubymi szkłami okrągłych okularów. Profesor Grzegorz Gąska, psychiatra seksuolog. Skąd Jerych go wytrzasnął? Benita prowadziła z profesorem cykl rozmów na tematy damsko-męskie. Dzisiejsze nagranie odkładała tak długo, że teraz już w rachubę wchodził tylko program na żywo, stąd ta nerwowość wisząca w powietrzu. Profesora Gąski, Jerycha i także jej.
To tylko internet, pocieszała się w myślach. To nie jest prawdziwa telewizja.
Zaterkotał jej telefon komórkowy. Na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko prywatnego detektywa, z którym od czasu do czasu wymieniała informacje.
– Nie odbieraj! – zabroniła Piękna Edi. – Masz program!
Wyrwała jej telefon z ręki. Gdy uznała, że gospodyni programu wygląda już wystarczająco dobrze, zbliżyła usta do jej ucha.
– Profesor Gąska – przypomniała. – Nie zapominaj: Grzegorz Gąska.
Gość za szklaną ścianą był bliski eksplozji. Kręcił chudą szyją, rozglądając się po studiu. Przypominał indyka w muszce. Benita nie przepadała za tym człowiekiem. On nie rozmawiał, tylko wygłaszał poglądy. Lubił mówić, nie chciał słuchać. O dialogu nie było co marzyć. Narcyz, oceniła go już po pierwszym spotkaniu.
Jerych dał profesorowi wolną rękę w wyborze tematów, co ten wykorzystał, przygotowując pytania dla Benity. Żądał, by sztywno trzymała się scenariusza, bo nie lubił improwizacji. Prowadziła więc z nim cichą wojnę, wtrącała się w przydługie wypowiedzi i zadawała własne pytania. Profesor oglądał potem nagranie, wskazując przy montażu fragmenty do wyrzucenia. Na szczęście Jerych zostawiał co pikantniejsze potyczki. Wiedział, że przyciągną uwagę widzów. Zawsze czekał na moment, kiedy Benita i profesor złapią się za łby, a jej niewiele było trzeba. Uspokajał potem gościa: „Ależ pan tu genialnie spuentował!”. Gąska łykał komplementy w całości. „Tak pan myśli?” – pytał, marszcząc brwi i chwytając się palcami za podbródek. Sporne fragmenty zostawały.
Dziś negocjacji nie będzie. Idą na żywioł. Jerych też biegał wściekły, ale Benicie było wszystko jedno. Samobójca wytrącił ją z równowagi.
A gdyby ten dupek rzeczywiście spadł?!
Czarna wdowa.
Szlag by to trafił! I szlag by trafił, że tutaj utknęła. Ale musiała przeżyć ten jakże niefartowny etap swej kariery. Przeczekać. Przetrwać. Po prostu przetrwać, zanim ktoś da jej szansę, by mogła wrócić do gry.
– Jesteś gotowa! – Piękna Edi z satysfakcją popchnęła Benitę w stronę studia.
Z kąta Dzidzi Botoks dobiegło westchnienie.
– Znowu ta tania psychologia… I dlaczego to Batorówna ma okienko telewizyjne? Dostała Archiwum X, robi reportaże i jeszcze okienko! A dziennikarze z dłuższym stażem… – Wymownie zawiesiła głos. To ona miała tu najdłuższy staż, a swojego programu nie dostała. Liczyła, że szef usłyszy jej pretensje.
Istotnie usłyszał. Nie na darmo przez większość dnia miał otwarte drzwi do gabinetu. Okienko telewizyjne! – Złapał się za głowę. – W jakiej epoce żyje ten jamochłon? Dla niej cykliczny program to „okienko”, zatrzymała się na czasach „Misia z okienka” i „Telesfora”.
Nie skomentował jednak słów weteranki, ale ze współczuciem pomyślał o jej mężu, starym kumplu Wieśku Starowążu. Jak on to wytrzymuje? Żal chłopa. Taki porządny człowiek. Tylko ze względu na przyjaciela, a właściwie na jego rozpaczliwą prośbę, zatrudnił to beztalencie w swoim portalu. Przed laty małżonka Starowąża brylowała w środowisku jako „pani doktorowa”, ze względu na fach męża, aż nagle zachciało jej się być dziennikarką. Wiesiek wsadził ją więc do lokalnego pisemka i tak to się zaczęło… Okienko telewizyjne! Dramat! Jerych zawsze odwracał głowę, gdy jego podwładna przechodziła obok, obwieszona biżuterią, ubrana w obszerne i powłóczyste stroje maskujące tuszę. No i ta twarz napompowana botoksem… Brrr!
Przerwał te rozmyślania, bo na ekranie ukazała się czołówka zwiastująca rozpoczęcie audycji. Miał dziś złe przeczucia. Jego gwiazda, ta wariatka Batory, była nieobliczalna.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI