Wiek kapitalizmu inwigilacji. Walka o przyszłość ludzkości na nowej granicy władzy - Shoshana Zuboff - ebook

Wiek kapitalizmu inwigilacji. Walka o przyszłość ludzkości na nowej granicy władzy ebook

Zuboff Shoshana

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Przełomowa analiza nowego porządku ekonomicznego, narzuconego przez cyfrową rewolucję, i jedna z najważniejszych książek XXI wieku o gospodarce i społeczeństwie

Gra toczy się o wysoką stawkę. Dążenia potężnych korporacji do przewidywania i kontrolowania naszych zachowań są prawdziwym wyzwaniem dla ludzkości. Pasożytnicza logika ekonomiczna, w której wytwarzanie towarów i usług jest podporządkowane globalnej architekturze modyfikacji behawioralnych, może zmienić ludzką naturę w XXI wieku tak samo, jak przemysłowy kapitalizm zniekształcił naturalne środowisko w XIX i XX wieku.

Autorka pokazuje, jak patronująca tym procesom Dolina Krzemowa wpływa na każdy sektor światowej gospodarki; jak prognozy naszych zachowań są kupowane i sprzedawane na rynkach prognoz behawioralnych, a bogactwo, wiedza i władza koncentrują się w jednym miejscu na niespotykaną dotąd skalę. Wskazuje, że prawdziwe zagrożenie dla naszego społeczeństwa płynie już nie ze strony totalitarnych państw, lecz ze strony globalnych korporacji, powszechnie inwigilujących nasze zachowania i kuszących obietnicami maksymalnego zysku kosztem demokracji, wolności i – ostatecznie – naszej przyszłości.

Jedna z najlepszych książek roku wg „The Guardian” (wybrana przez Elif Shafak), „The New Yorker” (Jia Tolentino), Bloomberga (Ana Botin), „The Wall Street Journal” (Zadie Smith) oraz Baracka Obamy.

Książkę Shoshany Zuboff można nazwać przełomową ,edukującą, czy niepokojącą. Ale jedno określenie pasuje najbardziej– jest to pozycja konieczna do przeczytania.

John Thornhill, „Financial Times”

Każdy powinien przeczytać tę książkę w ramach własnej cyfrowej samoobrony.

Naomi Klein

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 1108

Oceny
4,2 (37 ocen)
20
10
2
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RBuzz

Nie oderwiesz się od lektury

Marksistowskie spojrzenie na tzw kapitalizm inwigilacji. Książka dobra o tyle, że Zuboff próbuje nakreślać teoretyczne choćby rozwiązania dla problemu przed jakim stoi współczesny świat, problemu ludzkiej cyfrowej trzody hodowanej dla zysku i zaganianej w różnych kierunkach w zależności od kaprysu zarządców. Największe zagrożenie umyka, a jest nim totalitarne państwo z nowoczesnymi systemami inwigilacji - wszak znany bon mot Ryszarda Stallmana o tym, że komórka w każdej kieszeni to mokry sen Stalina znany jest nie od dziś...
30
feliksfelix

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, bardzo potrzebna i ważna.
00
Tversky

Nie polecam

Potwornie rozwlekłe i prezentujace jednostronny punkt widzenia.
02

Popularność




Shoshana Zuboff Wiek kapitalizmu inwigilacji Tytuł oryginału The Age of Surveillance Capitalism ISBN Copyright © 2019 by Shoshana Zuboff This edition published by arrangement with PublicAffairs, an imprint of Perseus Books, LLC, a subsidiary of Hachette Book Group, Inc, New York, New York, USA. Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2020 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2020All rights reserved Redakcja Paulina Jeske-Choińska Korekta Daria Kozierska, Jolanta Kusiak-Kościelska Projekt typograficzny i łamanie Teodor Jeske-Choiński Projekt graficzny okładki Pete Garceau Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Książka ta jest poświęcona przeszłości i przyszłości:

Pamięci mojego Ukochanego, Jima Maxmina.

Pamięci mojego odważnego przyjaciela Franka Schirrmachera.

Aby uczcić moje dzieci,

Chloe Sophię Maxmin i Jacoba Raphaela Maxmina—

piszę, aby umocnić Waszą przyszłość

i moralny osąd Waszego pokolenia.

Zmrożeni Chwilą, jej mrokiem i zgiełkiem

Chcemy spokoju nagiej ciepłej ery

Ślemy westchnienia za dawnym Południem

Gdzie jest niewinność oraz instynkt szczery

W snach nocną porą chodzimy na bale

Bale Przyszłości — kto serce ma bowiem

Pełne muzyki, ten w tym rytuale

Nie zgubi drogi, odnajdzie swą drogę

Pewne są tylko domy i strumienie

A my wątpimy, błądzimy i brniemy

Nigdy spokojni jak bramy sklepienie

Nigdy bez skazy jak ojczyste źródła

Żyjemy wolnością, chcemy czy nie chcemy

My, górscy ludzie, mieszkający w górach.

W.H. Auden, Sonety z Chin[1], XVIII

[1]Sonety z Chin (ang. Sonnets from China) — seria sonetów napisanych podczas podróży Audena do Chin, kraju rozdartego wojną chińsko-japońską, i po powrocie do Europy w 1938 roku, opublikowanych w książce Journey to a War (1939). Tłumaczenie wierszy autorstwa Lesława Halińskiego. Wszystkie przypisy dolne pochodzą od tłumaczki.

Definicja

Kapitalizm inwigilacji / nadzoru, rzeczownik (ang. Sur-veil-lance Cap-i-tal-ism, n.)

1. Nowy porządek ekonomiczny, który uznaje ludzkie doświadczenie za darmowy surowiec do ukrytych handlowych praktyk wydobycia, prognozowania i sprzedaży; 2. Pasożytnicza logika ekonomiczna, w której wytwarzanie towarów i usług jest podporządkowane nowej globalnej architekturze modyfikacji behawioralnych; 3. Niegodziwa mutacja kapitalizmu naznaczona koncentracją bogactwa, wiedzy i władzy, niespotykana w historii ludzkości; 4. Podstawowe ramy gospodarki nadzorczej; 5. Równie znaczące zagrożenie dla ludzkiej natury/człowieczeństwa w XXI wieku, jak kapitalizm przemysłowy dla świata przyrody w XIX i XX wieku; 6. Powstanie nowej potęgi instrumentalnej roszczącej sobie prawo do dominacji nad społeczeństwem i stawiającej zdumiewające wyzwania demokracji rynkowej; 7. Ruch, którego celem jest narzucenie nowego ładu zbiorowego opartego na zasadzie całkowitej pewności; 8. Wywłaszczenie, pozbawienie człowieka jego krytycznych praw, najlepiej rozumiane jako odgórny zamach stanu: obalenie suwerenności narodu.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wstęp

1. Cyfrowa przyszłość — dom czy wygnanie?

Widziałem go na jednej wyspie; płakał rzewnie

Tam, u nimfy Kalypsy; nie puszcza go pewnie

Ta pani, choć po domu w tęsknicy się skwarzy.

Homer, Odyseja (tłum. L. Siemieński)

I. Odwieczne pytania

„Czy wszyscy będziemy pracować dla inteligentnej maszyny, czy też będziemy mieli inteligentnych ludzi przy maszynie?”. Pytanie to zadał mi w 1981 roku młody kierownik papierni, gdzieś między smażonym sumem i kawałkiem pekanowego placka, podczas pierwszego wieczora mojego pobytu w małym miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych, w którym mieściła się jego ogromna fabryka, a które miało być przez następne sześć lat od czasu do czasu moim domem. Tej deszczowej nocy jego słowa zalały moje myśli niczym morska fala, odwracając uwagę od coraz szybszego stukania kropel deszczu o markizę rozpostartą nad naszym stołem. Rozpoznałam najstarsze polityczne dylematy: dom czy wygnanie? Suweren czy poddany? Pan czy niewolnik? Odwieczne kwestie wiedzy, autorytetu i władzy, których nie da się rozstrzygnąć raz na zawsze. Ta historia nie ma końca — każde pokolenie musi upominać się o to, co słuszne, zgodnie z jego wolą i wyobrażeniami, ponieważ nowe zagrożenia wymagają od nas ponownego rozpatrzenia sprawy, w każdej epoce.

Być może dlatego, że nie było nikogo innego, komu mógłby postawić to pytanie, w głosie kierownika fabryki wyraźnie słychać było przynaglenie i frustrację: „To jak będzie? W którą stronę mamy iść? Muszę wiedzieć. Teraz. Nie ma czasu do stracenia”. Też szukałam odpowiedzi, dlatego przystąpiłam do projektu, który trzydzieści lat temu zaowocował moją pierwszą książką In the Age of the Smart Machine: The Future of Work and Power (W erze inteligentnej maszyny. Przyszłość pracy i władzy). Praca ta okazała się pierwszym rozdziałem moich życiowych poszukiwań odpowiedzi na pytanie: „Czy cyfrowa przyszłość może być naszym domem?”.

Minęło wiele lat od tego ciepłego wieczoru na południu kraju, ale najdawniejsze pytania powróciły w wielkim stylu, niczym mściwa Królowa Śniegu. Królestwo cyfrowego wymiaru opanowuje i redefiniuje wszystko, co dotąd znane — zanim jeszcze mieliśmy szansę pomyśleć i podjąć decyzję. Cieszymy się światem połączonym w sieci na wiele sposobów, ponieważ daje nam nowe możliwości i perspektywy, ale otwiera też zupełnie nowe terytoria niepokoju, zagrożenia i przemocy, gdy poczucie przewidywalności świata zanika.

Kiedy stawiamy teraz te odwieczne pytania, odpowiedzieć muszą na nie miliardy ludzi reprezentujących każdą grupę społeczną, każde pokolenie i społeczność. Technologie informacyjne i komunikacyjne upowszechniły się bardziej niż energia elektryczna — docierają do trzech z siedmiu miliardów ludzi na świecie1. Zagmatwane dylematy wiedzy, autorytetu i władzy nie są już związane z miejscami pracy, jak w latach 80. ubiegłego wieku. Teraz ich korzenie wnikają głęboko, w potrzeby codziennego życia, pośrednicząc w prawie każdej formie społecznego uczestnictwa2.

Jeszcze przed chwilą wydawało się, że rozsądne będzie skupienie się na wyzwaniach związanych z miejscem pracy lub społeczeństwem informacyjnym. Teraz najważniejsze pytania powinny dotyczyć możliwie najszerszego układu, który najlepiej określić jako „cywilizację”, a ściślej mówiąc, cywilizację informacyjną. Czy ta wschodząca cywilizacja okaże się miejscem, które będziemy mogli nazwać domem?

Punktem odniesienia wszystkich stworzeń jest dom, punkt początkowy, według którego każdy gatunek określa swój azymut. Bez azymutu nie sposób poruszać się po nieznanym terytorium; bez tego punktu odniesienia jesteśmy zagubieni. Przypominam sobie o tym każdej wiosny, gdy ta sama para nurów powraca z dalekich podróży do zatoczki pod naszymi oknami. Ich krzyki oznaczające powrót do domu, odnowę życia, związek i bezpieczną pewność kołyszą nas do snu — wiemy, że my też jesteśmy u siebie. Żółwie zielone wylęgają się i wchodzą do morza, by pokonywać wiele tysięcy mil, co czasem trwa dziesięć lub dwadzieścia lat. Kiedy są gotowe złożyć jaja, wracają do miejsca, w którym się urodziły. Niektóre ptaki rok w rok lecą tysiące mil, tracąc przy tym nawet do połowy masy ciała, by gniazdować w miejscu urodzenia. Ptaki, pszczoły, motyle… gniazda, dziuple, drzewa, jeziora, ule, wzgórza, brzegi i zagłębienia… prawie każde stworzenie ma jakąś wersję tego głębokiego przywiązania do miejsca, w którym zakwita życie, do tego miejsca, które nazywamy domem.

Naturę ludzkiego przywiązania stanowi to, że każda podróż czy oddalenie uruchamia akt poszukiwania domu. Owo nostos, znajdowanie domu, jest jedną z naszych najgłębszych potrzeb, jest też widoczne w cenie, którą jesteśmy gotowi za nie zapłacić. Wszyscy mamy w sobie ową tęsknotę za powrotem do miejsca, z którego wyruszyliśmy lub znalezienia nowego domu, w którym nasze nadzieje na przyszłość mogą się zagnieździć i rosnąć. Wciąż wracamy do opowieści o trudach Odyseusza i przypominamy sobie, co człowiek jest gotów znieść, aby dotrzeć do znajomych brzegów i stanąć w drzwiach swojego domu.

Ponieważ nasze mózgi są większe niż mózgi ptaków i żółwi morskich, wiemy, że powrót do tego samego skrawka ziemi nie zawsze jest możliwy czy wręcz pożądany. Dom nie zawsze musi oznaczać konkretne mieszkanie czy okolicę. Możemy wybrać jego formę i lokalizację, ale nie znaczenie. Dom jest w miejscu, które znamy i gdzie sami jesteśmy znani, gdzie kochamy i jesteśmy kochani. Dom to opanowana umiejętność życia, możliwość bycia usłyszanym, to więź i schronienie: po części wolność, po części rozkwit… częściowo także ostoja, szansa.

Poczucie, że dom gdzieś znika, wywołuje trudne do zniesienia pragnienie. W Portugalii ma ono swoją nazwę: saudade, słowo, które zawiera nostalgię, tęsknotę za domem będącą wynikiem rozdzielenia z ojczyzną wielu pokoleń emigrantów na przestrzeni wieków. Dzisiaj wstrząsy XXI wieku przekształciły owe wysublimowane niepokoje i pragnienia zmiany miejsca w uniwersalną opowieść o każdym z nas3.

II. Requiem dla domu

W 2000 roku grupa informatyków i inżynierów z uczelni technicznej Georgia Tech współpracowała przy projekcie o nazwie „Aware Home” (świadomy dom)4. Miał on być „żywym laboratorium” w badaniach nad „przetwarzaniem bez granic” (ang. ubiquitous computing). Uczeni wyobrazili sobie „symbiozę człowiek–dom”, w której wiele ożywionych i nieożywionych procesów zostałoby uchwyconych przez rozbudowaną sieć „czujników kontekstowych” osadzonych w samym domu oraz przez „ubieralne” komputery noszone przez jego mieszkańców. Projekt wymagał „zautomatyzowanej współpracy bezprzewodowej” między platformą, na której przechowywano dane osobowe pochodzące z urządzeń noszonych przez domowników, a drugą, na której przechowywano informacje środowiskowe z czujników.

Istniały trzy robocze założenia: po pierwsze, naukowcy i inżynierowie rozumieli, że nowe systemy danych stworzą zupełnie nową dziedzinę wiedzy. Po drugie, założono, że prawa do tej nowej wiedzy oraz zdolność do jej wykorzystania w celu poprawy życia przysługiwać będą wyłącznie ludziom mieszkającym w tym domu. Po trzecie, zespół przyjął, że ze względu na całą swoją tajemną cyfrową wiedzę, Świadomy Dom zyskałby status nowoczesnego wcielenia odwiecznego pojmowania „domu” jako prywatnego sanktuarium osób, które go zamieszkują.

Wszystko to zostało zawarte w planie inżynieryjnym. Z naciskiem na zaufanie, prostotę, suwerenność jednostki i nienaruszalność domu jako domeny prywatnej. System informatyczny Aware Home wyobrażono sobie jako prosty „element zamknięty” z tylko dwoma węzłami i całkowicie kontrolowany przez mieszkańców domu. Ponieważ dom miał „nieustannie monitorować miejsce pobytu i działania mieszkańców (…) a nawet śledzić ich stan zdrowia”, zespół stwierdził, że „istnieje wyraźna potrzeba przekazania mieszkańcom wiedzy na temat dystrybucji tych informacji, a także kontroli nad nią”. Wszystkie informacje miały być przechowywane na komputerach noszonych na ciele przez domowników, „w celu zapewnienia bezpieczeństwa prywatności ich danych osobowych”.

W 2018 roku wartość globalnego rynku „inteligentnych domów” wyceniono na 36 miliardów dolarów i oczekiwano, że do 2023 roku poziom ten wzrośnie do 151 miliardów dolarów5. Liczby te nic nie mówią o trzęsieniu ziemi, jakie w tym czasie przeżyła branża. Omówmy to na przykładzie choćby jednego z elementów inteligentnego wyposażenia: termostatu Nest, który został wykonany przez firmę należącą do Alphabet, spółki holdingowej Google włączonej w 2018 roku do Google6. Termostat Nest odpowiada za wiele rzeczy wymyślonych dla Aware Home. Gromadzi dane o tym, jak sam został wykorzystany, oraz o swoim otoczeniu. Pobiera dane z czujników ruchu i wykonuje stosowne obliczenia, aby „nauczyć się” zachowań domowników. Aplikacje Nest mogą gromadzić dane z innych podłączonych produktów, takich jak samochody, piekarniki, urządzenia śledzące aktywność fizyczną (tzw. fitness trackers) czy łóżka7. Takie systemy mogą na przykład włączać światło w przypadku wykrycia nieprawidłowego ruchu, aktywować nagrania wideo i audio, a nawet wysyłać powiadomienia do właścicieli domu lub innych osób. W wyniku fuzji z Google termostaty, podobnie jak inne produkty Nest, będą budowane z wykorzystaniem funkcji sztucznej inteligencji Google, w tym osobistego cyfrowego „asystenta” Google8. Podobnie jak Aware Home, także termostat i jego kuzyni produkują nowe, ogromne zasoby wiedzy, a zatem nowe władztwo — ale dla kogo?

Pakiety misternych, spersonalizowanych danych z termostatu, osieciowanego i połączonego z siecią Wi-Fi, przesyłane są na serwery Google. Każdy termostat opatrzony jest przy dostawie w „politykę prywatności”, „umowę o świadczenie usług” i „umową licencyjną użytkownika końcowego”. Można tam sobie poczytać o opresyjnych dla prywatności i zabezpieczeń okolicznościach, w jakich wrażliwe informacje dotyczące domowników oraz ich dane osobowe są udostępniane innym inteligentnym urządzeniom, nieznanemu z nazwiska personelowi oraz osobom trzecim do celów analiz predykcyjnych i sprzedaży innym nieokreślonym stronom. Nest bierze niewielką odpowiedzialność za bezpieczeństwo gromadzonych informacji, ale już żadnej za to, w jaki sposób inne firmy spożytkują te dane w swoich ekosystemach9. Szczegółowa analiza polityki Nest przeprowadzona przez dwóch naukowców z University of London zaowocowała wnioskiem, że gdyby ktoś zdecydował się na wejście w ekosystem Nest złożony z połączonych z siecią urządzeń i aplikacji, z których każde/a ma swoje własne, jednakowo uciążliwe i bezczelne warunki, zakup pojedynczego domowego termostatu wymagałby przeglądu prawie tysiąca tych tak zwanych umów10.

Jeśli klient odmówi wyrażenia zgody na klauzule Nest, warunki świadczenia usług sygnalizują, że funkcjonalność i bezpieczeństwo termostatu zostaną poważnie zagrożone, a urządzenie nie będzie już zasilane przez niezbędne aktualizacje mające zapewnić mu niezawodność. Klient musi liczyć się z takimi konsekwencjami, jak zamrożone rury, niedziałające czujniki dymu lub łatwe hakowanie systemu wewnętrznych domowych instalacji11.

Do 2018 roku założenia Aware Home przeminęły z wiatrem. Dokąd pofrunęły? Co to był za wiatr? Aware Home, podobnie jak wiele innych wizjonerskich projektów, wyobrażał sobie cyfrową przyszłość, która umożliwi poszczególnym ludziom prowadzenie bardziej efektywnego życia. Co najważniejsze, jeszcze w 2000 roku wizja ta w sposób naturalny obejmowała żelazne zobowiązania w kwestii ochrony prywatnego charakteru indywidualnych doświadczeń. Gdyby ktoś zdecydował się nadać im formę cyfrową, wówczas miałby wyłączne prawo do wiedzy pozyskanej z takich danych, a także wyłączne prawo do decydowania o sposobie jej wykorzystania. Dzisiaj te prawa do prywatności, wiedzy i zastosowania zostały przejęte przez śmiałe przedsięwzięcie rynkowe bazujące na jednostronnych roszczeniach do doświadczeń innych oraz do wiedzy, która z nich wynika. Co ta fala zmian oznacza dla nas, dla naszych dzieci, dla naszych demokracji i dla samej koncepcji ludzkiej przyszłości w cyfrowym świecie? Książka ta ma na celu znalezienie odpowiedzi. Mówi ona o ponurym mutowaniu cyfrowego marzenia, jego szybkim przepoczwarzeniu się w żarłoczny i całkowicie nowatorski komercyjny projekt, któremu nadaję miano kapitalizmu inwigilacji.

III. Co to jest kapitalizm inwigilacji?

Kapitalizm inwigilacji jednostronnie oznajmia, że ludzkie doświadczenie jest darmowym surowcem do produkcji danych behawioralnych. Chociaż niektóre z tych danych są stosowane do ulepszania produktów lub usług, pozostałe zostają zadeklarowane jako zastrzeżona nadwyżka behawioralna, wykorzystana w zaawansowanych procesach produkcyjnych zwanych „inteligencją maszyn” (machine intelligence) i przetworzona w produkty do analizy predykcyjnej, które przewidują, co zrobisz teraz, wkrótce i później. Wreszcie, owe produkty predykcyjne stanowią przedmiot obrotu na nowych rynkach prognoz behawioralnych, które nazywam rynkami przewidywania przyszłych zachowań (behavioral futures markets). Kapitaliści nadzoru bardzo się wzbogacili dzięki tym transakcjom handlowym, ponieważ wiele firm chętnie obstawia nasze przyszłe zachowania.

Jak zobaczymy w kolejnych rozdziałach, konkurencyjna dynamika tych nowych rynków zmusza kapitalistów nadzoru do pozyskiwania nadwyżek behawioralnych oferujących coraz to dokładniejszą przewidywalność: naszych głosów, osobowości i emocji. Ostatecznie kapitaliści nadzoru odkryli, że dane behawioralne posiadające najwyższą wartość predykcyjną pojawiają się w wyniku interwencji w stan gry polegających na popychaniu, nakłanianiu, dostrajaniu i wzbudzaniu reakcji stadnych — wszystko po to, by uzyskać korzystny wynik finansowy. Za tę zmianę, przesunięcie, sytuację, w której zautomatyzowane procesy nie tylko znają nasze zachowanie, ale także kształtują je na dużą skalę, odpowiada presja konkurencji. Na skutek tego przeorientowania, przejścia od wiedzy do władzy, nie wystarczy już samo automatyzowanie przepływów informacji o nas — celem jest teraz zautomatyzowanie nas. W tej fazie ewolucji kapitalizmu nadzoru środki produkcji są podporządkowane coraz bardziej złożonym i kompleksowym „środkom modyfikacji behawioralnej”. W ten sposób kapitalizm nadzoru rodzi nowy gatunek władzy, który nazywam instrumentalizmem (oryg. instrumentarianism). Władza instrumentalna zna i kształtuje ludzkie zachowanie dla realizacji czyichś innych celów niż owych ludzi. Władza ta nie korzysta z uzbrojenia i armii — wdraża swój porządek, posługując się zautomatyzowanym medium coraz bardziej wszechobecnej obliczeniowej architektury „inteligentnych” sieciowych urządzeń, rzeczy i przestrzeni.

W następnych rozdziałach prześledzimy rozpowszechnianie tych operacji oraz wzrost władzy instrumentalnej, która je wspiera. Rzeczywiście, trudno już wymknąć się temu śmiałemu rynkowemu projektowi, którego macki sięgają wszędzie, począwszy od łagodnego zaganiania niewinnych graczy w Pokémon Go, aby jedli, pili i kupowali w tych restauracjach, barach, fastfoodach i sklepach, które płacą za możliwość wzięcia udziału w rynkowej grze przewidywania przyszłych zachowań, po bezwzględne zawłaszczanie nadwyżki pobieranej z profili Face­booka w celu kształtowania indywidualnych zachowań, bez względu na to, czy chodzi o zakup kremu na pryszcze o 17:45 w piątek, kliknięcie „tak” na widok oferty nowych butów do biegania, właśnie gdy endorfiny zalewają twój mózg po długim niedzielnym porannym joggingu, czy przyszłotygodniowe głosowanie. Tak jak kiedyś kapitalizm przemysłowy nastawiony był na ciągłą intensyfikację środków produkcji, tak teraz kapitaliści nadzoru i ich rynkowi gracze są uzależnieni od ciągłej intensyfikacji środków modyfikacji behawioralnej i potęgowania mocy instrumentalnej władzy.

Kapitalizm nadzoru stoi w kontrze do pierwszego cyfrowego marzenia, odsyłając ideę Aware Home do muzeum. W zamian demaskuje iluzję, że sieciowość ma pewien wbudowany moralny rdzeń, że bycie „połączonym” jest w jakiś sposób z natury prospołeczne, z natury inkluzywne lub w naturalny sposób dąży do demokratyzacji wiedzy. Połączenie cyfrowe jest obecnie środkiem do realizacji komercyjnych celów osób trzecich. Kapitalizm nadzoru jest z gruntu pasożytniczy i egocentryczny. Wyciąga z szafy stare wyobrażenie Karola Marksa kapitalizmu jako wampira, który żeruje na sile roboczej — ale z niespodziewanym zwrotem. Dla kapitalizmu nadzoru źródłem zysku nie jest już wykorzystywanie pracy ludzi, jest nim monetyzacja każdego aspektu doświadczenia każdego człowieka.

Google wynalazł i udoskonalił kapitalizm nadzoru w podobny sposób, jak sto lat temu General Motors wynalazł i udoskonalił kapitalizm menedżerski. Google był pionierem w obszarze myśli i praktyki kapitalizmu nadzoru, dysponującym nieskończonymi zasobami na badania i rozwój. Był także prekursorem, eksperymentującym i wdrażającym, jednak dzisiaj nie podróżuje już samotnie. Idee kapitalizmu nadzoru szybko podchwycił Facebook, a później Microsoft. Wszystko wskazuje na to, że Amazon również zmienia kurs, w Apple zaś trwa nieustanna polaryzacja, jako że nowe zasady stanowią nie tylko zewnętrzne zagrożenie dla biznesu, ale także wywołują wewnętrzną debatę i konflikt.

Jako pionier kapitalizmu nadzoru Google zainicjował bezprecedensową operację rynkową w niezmapowanych przestrzeniach Internetu, gdzie napotkał niewiele przeszkód ze strony prawa czy konkurencji, zupełnie jak nowy gatunek rozpoczynający inwazję w środowisku wolnym od naturalnych drapieżników. Liderzy firmy wdrażali systemowe i spójne rozwiązania dla swoich przedsiębiorstw w zawrotnym tempie, za którym ani instytucje publiczne, ani osoby prywatne nie były w stanie nadążyć. Google stał się beneficjentem wydarzeń historycznych, kiedy to aparat bezpieczeństwa narodowego, zmobilizowany atakami z 11 września, zdecydował się pielęgnować, naśladować, chronić i wprowadzać w życie wschodzące kompetencje kapitalizmu nadzoru w celu zdobycia totalnej wiedzy i jej obietnicy pewności.

Kapitaliści nadzoru szybko zdali sobie sprawę, że mogą robić, co im się żywnie podoba — i wykorzystali to. Przywdziali szaty rzeczników i wyzwolicieli, przywołali i wykorzystali obawy współczesnego świata. Jednak prawdziwe działania toczyły się w ukryciu, z dala od głównej sceny. Okryci peleryną niewidką, posługując się retoryką możliwości, jakie oferuje sieć, poruszali się szybko, korzystając z pewnych, płynących strumieniami ogromnych dochodów, podbijając i przejmując na własność dziewicze, bezbronne terytoria. Chroniła ich inherentna nieczytelność zautomatyzowanych procesów, którymi zarządzali, ignorancja związana z tymi procesami oraz poczucie nieuchronności, które pielęgnują.

W kapitalizmie nadzoru nie chodzi już wyłącznie o toczenie przez gigantów internetowych dramatycznych bitew, jak wtedy, gdy rynki prognozowanych zachowań ludzkich były początkowo nakierowane na reklamę online. Ówczesne mechanizmy i imperatywy ekonomiczne stały się domyślnym modelem dla większości firm internetowych. Ostatecznie jednak presja konkurencji wypchnęła ekspansję do świata offline, gdzie te same fundamentalne mechanizmy, które zawłaszczają sposób, w jaki przeglądamy Internet, nasze polubienia i kliknięcia, śledzą nas podczas biegu po parku, rozmowy przy śniadaniu lub podczas poszukiwania miejsca na parkingu. Dzisiejszymi produktami prognostycznymi handluje się na rynkach przewidywania przyszłych ludzkich zachowań, które sięgają poza sferę ukierunkowanej reklamy online, do wielu innych sektorów, w tym ubezpieczeń, sprzedaży detalicznej, finansów i stale rosnącej grupy firm oferujących towary i usługi, które zdecydowanie chcą uczestniczyć w grze na tych nowych, rentownych rynkach. Niezależnie od tego, czy jest to „inteligentne” urządzenie domowe, coś, co firmy ubezpieczeniowe nazywają „ubezpieczeniem na podstawie profilu behawioralnego” (behavioral underwriting), czy też dowolna z tysięcy innych transakcji, płacimy obecnie rachunek za własną chęć dominacji.

Produkty i usługi kapitalizmu nadzoru nie są środkami wymiany wartości. Nie ustanawiają między producentem a konsumentem konstruktywnych relacji wzajemności. W miejsce tych relacji otrzymujemy „haczyki”, które wabią użytkowników do przystąpienia do własnej eksploatacji, w wyniku której nasze osobiste doświadczenia zostają zmagazynowane i przepakowane jako środek do realizacji celów innych osób. Nie jesteśmy „klientami” kapitalizmu nadzoru. Wprawdzie mówi się, że: „Jeśli dostajesz coś jest za darmo, to produktem jesteś ty sam”, ale i to nie jest zgodne z prawdą. Jesteśmy źródłami kluczowej nadwyżki kapitalizmu nadzoru: obiektami zaawansowanej technologicznie i coraz bardziej nieuniknionej eksploatacji surowców. Rzeczywistymi klientami kapitalizmu nadzoru są przedsiębiorstwa, które handlują na jego rynkach przyszłych zachowań.

Ta logika zamienia zwykłe życie w zawierany codziennie faustowski pakt XXI wieku. „Faustowski”, ponieważ wyrwanie się mu jest prawie niemożliwe, mimo że to, co musimy oddać, oznacza kres znanego nam życia. Przecież Internet, który stał się niezbędny do uczestnictwa w życiu społecznym, jest obecnie przesycony handlem, a handel został podporządkowany kapitalizmowi nadzoru. U podstaw tego projektu komercyjnego nadzoru, w którym odczuwana przez nas potrzeba efektywnego życia walczy z odruchem odpierania jego śmiałych ataków, leży uzależnienie. Konflikt ten skutkuje psychicznym znieczuleniem, inercją, dajemy się śledzić, analizować, eksploatować i modyfikować. Pozwala nam to racjonalizować całą sytuację w duchu cynizmu i rezygnacji, tworzyć wymówki, które działają jak mechanizmy obronne („nie mam nic do ukrycia”), lub znajdować inne sposoby na chowanie głowy w piasek, wybierając ignorancję zamiast frustracji i bezradności12. W ten sposób kapitalizm nadzoru narzuca fundamentalnie bezprawny wybór, do podejmowania którego ludzie żyjący XXI wieku nie powinni być zmuszani. Normalizowanie tej sytuacji sprawia, że, skuci łańcuchami, śpiewamy13.

Kapitalizm inwigilacyjny działa, wykorzystując bezprecedensowe asymetrie dostępu do wiedzy oraz władzę, na którą ta wiedza się przekłada. Kapitaliści nadzoru wiedzą wszystko o nas, podczas gdy ich działania są zaprojektowane tak, by dla nas pozostawały nieznane. Gromadzą ogromne zasoby nowej wiedzy pobieranej od nas, ale nie dla nas. Prognozują naszą przyszłość, mając na względzie korzyści osób trzecich, nie nasze. Dopóki kapitalizm nadzoru i jego rynki przewidywania przyszłych zachowań korzystają ze sprzyjających warunków rozwoju, własność nowych środków modyfikacji behawioralnej pozostaje nadrzędna w stosunku do własności środków produkcji jako źródła kapitalistycznego bogactwa i władzy w XXI wieku.

Te fakty i ich konsekwencje dla życia każdego z nas, naszych społeczeństw, naszych demokracji i naszej rodzącej się cywilizacji informacyjnej zostały szczegółowo przeanalizowane w kolejnych rozdziałach. Zastosowane tu dowody i argumentacja sugerują, że kapitalizm nadzoru stanowi niegodziwą siłę napędzaną nowymi imperatywami gospodarczymi, które lekceważą normy społeczne i znoszą podstawowe prawa związane z autonomią jednostki, niezbędne dla samej możliwości funkcjonowania społeczeństwa demokratycznego.

Tak jak cywilizacja przemysłowa kwitła, żerując na przyrodzie, a teraz zagraża całej Ziemi, tak cywilizacja informacyjna kształtowana przez kapitalizm nadzoru i jego nową instrumentalną władzę będzie się rozwijać kosztem ludzkiej natury, by ostatecznie zagrozić utratą człowieczeństwa. Chaos klimatyczny, dziedzictwo rewolucji przemysłowej, napawa nas lękiem, budzi konsternację i poczucie winy. Jakie nowe, żałosne pokłosie operacji kapitalizmu nadzoru, stopniowo dominującej formy kapitalizmu informacyjnego, stanie się dziedzictwem przyszłych pokoleń? Do czasu, gdy czytasz te słowa, nowa mutacja opanowała kolejne tereny, ponieważ z każdym dniem więcej sektorów, firm, start-upów, twórców aplikacji i inwestorów gromadzi się wokół tej jednej, pozornie słusznej wersji kapitalizmu informacyjnego. Ich spektakularna mobilizacja oraz opór, jaki wywołuje, zdefiniują najważniejsze pole bitwy o formę i perspektywy ludzkiej przyszłości.

IV. Bezprecedensowy

Wśród prób wyjaśnienia triumfów kapitalizmu nadzoru przewija się pewien ważny wątek: jego bezprecedensowy charakter. Bezprecedensowy z konieczności oznacza nierozpoznawalny. Kiedy napotykamy coś bezprecedensowego, w swoich interpretacjach automatycznie sięgamy do znanych kategorii — tym samym to, co bezprecedensowe, staje się niewidoczne, nieopisane. Klasycznym przykładem jest określenie „powóz bez konia” (lub bezkonny), po które ludzie sięgnęli na widok nieznanego dotychczas faktu — samochodu. Tragiczną ilustrację tego mechanizmu stanowi też zetknięcie się rdzennej ludności Ameryki z pierwszymi hiszpańskimi konkwistadorami. Kiedy Tainowie z prekolumbijskich wysp karaibskich ujrzeli pierwszych spoconych, brodatych hiszpańskich żołnierzy kroczących po piasku w błyszczącej zbroi, jak niby mogli zorientować się, co to dla nich oznacza, jaką przyszłość zapowiada ten obraz? Ponieważ nie byli w stanie dostrzec własnej destrukcji, uznali, że te dziwne stworzenia są bogami, i powitali ich misternymi rytuałami gościnności. Oto jak bezprecedensowy charakter jakiegoś zjawiska niezawodnie niweczy jego pełne rozumienie: absorbujemy to, co znamy, niejako pomijając nieznane — całość zostaje jednak zinterpretowana jako przedłużenie przeszłości. Następuje normalizacja zakłócenia, aberracji, przez co walka z tym, co bezprecedensowe, robi się coraz trudniejsza.

Kilka lat temu w burzową noc w nasz dom uderzył piorun, a ja odebrałam ważną lekcję na temat siły zaprzeczania rzeczywistości w obliczu nieznanego. W kilka chwil po uderzeniu pioruna gęsty czarny dym zaczął wspinać się po schodach, a także w kierunku salonu. Kiedy już zadzwoniliśmy po straż pożarną, wierzyłam, że mam minutę lub dwie, aby zrobić coś pożytecznego, zanim dołączę do reszty rodziny przed domem. Najpierw pobiegłam na górę i pozamykałam drzwi do wszystkich sypialni, aby uchronić je przed zadymieniem. Następnie wróciłam na dół, do salonu, gdzie zebrałam tyle rodzinnych albumów ze zdjęciami, ile tylko mogłam unieść, i ustawiłam je bezpiecznie na zadaszonym ganku. Dym właśnie miał mnie dosięgnąć, kiedy w drzwiach pojawił się komendant straży, który chwycił mnie za ramię i wyszarpnął na zewnątrz. Staliśmy w ulewnym deszczu, patrząc, jak — ku naszemu zdumieniu — dom eksploduje w płomieniach.

Tamten pożar nauczył mnie wielu rzeczy, ale jedną z najważniejszych była nierozpoznawalność tego, co bezprecedensowe. W tamtej wczesnej fazie katastrofy mogłam sobie wyobrazić nasz dom zniszczony przez dym, ale nie wyobrażałam sobie jego całkowitego zniknięcia. Uchwyciłam to, co się działo, przez pryzmat minionych doświadczeń, wyobrażając sobie niepokojący, ale ostatecznie akceptowalny ciąg wydarzeń, który pozwoliłby na powrót do status quo. Ponieważ nie byłam w stanie rozpoznać czegoś, czego nie znałam, jedyne, co mogłam zrobić, to zamknąć drzwi do pokoi, które właśnie miały przestać istnieć, i poszukać bezpiecznego schowka na werandzie, której przeznaczeniem było zniknąć. Byłam ślepa na okoliczności, których nigdy wcześniej nie doświadczyłam.

Zaczęłam badać pojawianie się tego, co ostatecznie nazwałam kapitalizmem nadzoru w 2006 roku, podczas rozmów z przedsiębiorcami i pracownikami różnych firm technologicznych w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Przez kilka lat myślałam, że nieoczekiwane i niepokojące praktyki, które dokumentowałam, to takie właśnie akceptowalne ciągi zdarzeń, zaledwie objazdy: niedopatrzenia kierownictwa lub błędy w ocenie i zrozumieniu kontekstowym.

Materiały, które zbierałam podczas moich wywiadów uległy tamtej nocy zniszczeniu i kiedy ponownie podjęłam wątek, na początku 2011 roku, stało się dla mnie jasne, że patrząc przez stare okulary, z perspektywy bezkonnego powozu, nie zdołam wyjaśnić ani usprawiedliwić tego, co właśnie nabierało kształtu. Umknęło mi wiele szczegółów pochowanych w zaroślach, ale zarysy samych drzew nigdy nie były wyraźniejsze: kapitalizm informacyjny wykonał zdecydowaną woltę w stronę nowej logiki akumulacji, z własnymi oryginalnymi mechanizmami operacyjnymi, imperatywami ekonomicznymi i rynkami. Dostrzegałam, że ta nowa forma nie korzysta już z norm i praktyk historycznie definiujących kapitalizm, że z tego procesu wyłoniło się coś zaskakującego i bezprecedensowego.

Oczywiście, pojawienia się bezprecedensowego zjawiska w historii gospodarczej nie można porównać do pożaru domu. Znaki zapowiadające pożar-katastrofę były czymś bezprecedensowym dla mnie, ale nie wystąpiły po raz pierwszy w ogóle. Natomiast kapitalizm nadzoru jest na scenie historii czymś nowym, oryginalnym i sui generis. Jest jedyny w swoim rodzaju i niepodobny do niczego innego: odrębna nowa planeta z własną fizyką czasu i przestrzeni, swoją sześćdziesięciosiedmiogodzinną dobą, szmaragdowym niebem, odwróconymi do góry nogami pasmami górskimi i suchą wodą.

Niemniej niebezpieczeństwo, że zajmiemy się zatrzaskiwaniem drzwi do pokoi, których los jest już przypieczętowany, jest bardzo realne. Bezprecedensowy charakter kapitalizmu nadzoru umożliwił mu uniknięcie systematycznej walki, ponieważ nie da się go skutecznie „rozgryźć” za pomocą znanych nam pojęć. Bazujemy na kategoriach takich jak „monopol” lub „prywatność”, aby zakwestionować praktyki kapitalistycznej inwigilacji. I choć kwestie te mają charakter kluczowy, a operacje przedstawicieli kapitalizmu nadzoru faktycznie są monopolistyczne i stanowią zagrożenie dla prywatności, istniejące do tej pory kategorie nie są jednak w stanie zidentyfikować i zakwestionować najważniejszych i bezprecedensowych faktów dotyczących tego nowego reżimu.

Czy kapitalizm nadzoru będzie dalej podążał swoją obecną trajektorią, by zyskać status dominującej logiki gromadzenia (dóbr) naszego wieku, czy też, w dłuższej perspektywie rozwoju kapitalizmu, okaże się pradawnym ptakiem z zębami: przerażającym, ale ostatecznie skazanym na wymarcie? Jeśli ma zniknąć, co będzie przyczyną jego zagłady? Co musi zawierać skuteczna szczepionka?

Pracę nad każdą szczepionką zaczyna się od dokładnego rozpoznania wroga — choroby. Niniejsza książka jest podróżą prowadzącą do spotkania z tym, co w kapitalizmie nadzoru jest dziwne, oryginalne lub wręcz niewyobrażalne. Żywię inspirujące mnie przekonanie, że konieczna jest świeża obserwacja, analiza i nowe nazewnictwo, jeśli mamy uchwycić to, co bezprecedensowe. Jest to konieczne preludium do skutecznego współzawodnictwa. W kolejnych rozdziałach przeanalizujemy konkretne warunki, które pozwoliły na zakorzenienie się i rozkwitnięcie kapitalizmu nadzoru. Zbadamy też „prawa ruchu”, które napędzają tę rynkową formę: jej fundamentalne mechanizmy, imperatywy ekonomiczne, ekonomię podaży, strukturę władzy i zasady porządku społecznego. Zamknijmy drzwi, ale te właściwe.

V. Władca marionetek, nie marionetka

Nasza próba zmierzenia się z bezprecedensowym początkiem zaczyna się od uznania, że polujemy na władcę marionetek, a nie marionetkę. Po pierwsze, należy przestać mylić kapitalizm nadzoru z technologiami, które stosuje. Kapitalizm nadzoru nie jest technologią; jest to logika, która stoi za technologią i zarządza nią. Kapitalizm nadzoru jest formą rynkową, którą raczej trudno sobie wyobrazić poza środowiskiem cyfrowym, ale nie jest tym samym, co „cyfrowość”. Jak widzieliśmy w historii Aware Home i jak zobaczymy ponownie w rozdziale 2, cyfrowość może przybierać różne formy w zależności od logiki społecznej i ekonomicznej, która wprowadza w życie projekt cyfrowego świata. To kapitalizm zawiesza metkę z ceną, którą jest podporządkowanie i bezradność, nie technologia.

To, że kapitalizm nadzoru jest logiką wyrażoną w działaniu, a nie technologią, stanowi istotną kwestię, ponieważ kapitaliści nadzoru chcą, abyśmy myśleli, że ich praktyki są nieuniknionym wyrazem stosowanych przez nich technologii. Na przykład w 2009 roku opinia publiczna po raz pierwszy dowiedziała się, że Google archiwizuje nasze historie wyszukiwania, bezterminowo: dane dostępne jako surowiec są również udostępniane służbom wywiadowczym i organom ścigania. Zapytany o te praktyki były dyrektor generalny firmy, Eric Schmidt, zadumał się: „Rzeczywiście, wyszukiwarki, w tym Google, faktycznie przechowują te informacje przez pewien czas”14.

Prawdę mówiąc, to nie wyszukiwarki przechowują, ale kapitalizm nadzoru. Oświadczenie Schmidta jest klasyką gatunku odwracania uwagi, dezorientowania społeczeństwa, za pomocą mieszania imperatywów kupna–sprzedaży z technologiczną koniecznością. Ta werbalna akrobacja kamufluje konkretne praktyki kapitalizmu nadzoru i konkretne wybory, które determinują działania wyszukiwarki, w tym przypadku Google. Co najważniejsze, sprawia ona, że praktyki kapitalizmu nadzoru wydają się nieuchronne, podczas gdy są one w rzeczywistości skrupulatnie kalkulowanymi i hojnie finansowanymi środkami do realizacji nieuczciwych komercyjnych transakcji na warunkach pozarynkowych z wykorzystaniem poufnych informacji (ang. self-dealing). Dokładniej przeanalizujemy pojęcie „nieuchronności” w rozdziale 7. Na razie wystarczy powiedzieć, że pomimo całego futurystycznego wyrafinowania innowacji cyfrowych przesłanie kapitalistycznych firm inwigilacyjnych niewiele różni się od tematów niegdyś gloryfikowanych w motto Światowych Targów Chicagowskich w 1933 roku: „Nauka odkrywa — Przemysł wdraża — Człowiek się dostosowuje”.

Aby zakwestionować taką uzurpację w dziedzinie technologicznej nieuchronności, musimy określić własne stanowisko. Nie możemy oszacować aktualnej trajektorii cywilizacji informacyjnej bez wyraźnego uznania, że technologia nie jest i nigdy nie może być samodzielnym podmiotem, odizolowanym od ekonomii i społeczeństwa. Oznacza to, że nieuchronność technologiczna nie istnieje. Technologie są zawsze narzędziami ekonomicznymi, a nie celami samymi w sobie: we współczesnych czasach DNA technologii pojawia się jako już naznaczone czymś, co socjolog Max Weber nazwał „orientacją ekonomiczną”.

Weber zauważył, że cele ekonomiczne są zawsze integralnie związane z rozwojem i wdrażaniem technologii. „Działanie gospodarcze” określa cele, podczas gdy technologia zapewnia „odpowiednie środki”. Według Webera: „fakt, że tak zwany rozwój technologiczny współczesnych czasów był i jest tak bardzo ekonomicznie zorientowany na przynoszenie zysku, jest jednym z fundamentalnych faktów historii technologii”15. We współczesnym społeczeństwie kapitalistycznym technologia była, jest i zawsze będzie wyrazem ekonomicznych celów, które ją napędzają. Przydatnym ćwiczeniem byłoby usunięcie słowa „technologia” z naszych słowników, aby zobaczyć, jak szybko wyeksponują się cele kapitalizmu.

Kapitalizm nadzoru korzysta z wielu technologii, ale nie jest tożsamy z żadną z nich. Jego operacje mogą wykorzystywać platformy, ale operacje te nie są takie same jak platformy. Wykorzystuje inteligentną obróbkę danych przez maszyny, ale nie można go zredukować do tych maszyn. Wytwarza algorytmy i się na nich opiera, ale nie jest tym samym, co algorytmy. Wyjątkowe imperatywy ekonomiczne kapitalizmu nadzoru to właśnie bycie władcami marionetek, którzy zza kurtyny kierują maszynami i inicjują ich działania. Owe imperatywy, by przywołać inną metaforę, są jak tkanki miękkie, których nie widać na zdjęciu rentgenowskim, ale które wykonują prawdziwą pracę łączenia mięśni z kośćmi. Nie tylko my padamy ofiarą technologicznej iluzji. Jest to stały temat w myśli społecznej, tak stary jak sam koń trojański. Mimo to każde pokolenie natyka się na ruchome piaski zapomnienia, że technologia stanowi wyraz interesów stron trzecich. W czasach współczesnych są to interesy kapitału, a już w naszej godzinie — kapitału nadzoru, który zarządza środowiskiem cyfrowym i wytycza naszą trajektorię przyszłości. Celem tej książki jest rozszyfrowanie praw kapitalizmu nadzoru, które animują współczesne, egzotyczne konie trojańskie, przez sięgnięcie do odwiecznych pytań dotyczących naszego życia, naszych społeczności i naszej cywilizacji.

Staliśmy już kiedyś nad taką przepaścią. „Przez pewien czas brnęliśmy naprzód, próbując prowadzić nową cywilizację starymi sposobami, ale musimy zacząć tworzyć ten świat od nowa”. Był rok 1912, kiedy Thomas Edison przedstawił swoją wizję nowej cywilizacji przemysłowej w liście do Henry’ego Forda. Edison obawiał się, że potencjał industrializmu do pełnienia służby w postępie ludzkości zostanie zniweczony przez upartych, żądnych władzy baronów rabusiów i gospodarczy monopol, który pielęgnowali w swoich królestwach. Potępił „marnotrawstwo” i „okrucieństwo” amerykańskiego kapitalizmu: „Nasza produkcja, nasze prawa fabryczne, nasze organizacje charytatywne, nasze relacje między kapitałem a pracą, nasza dystrybucja — wszystko źle, zaburzone”. Zarówno Edison, jak i Ford rozumieli, że współczesna cywilizacja przemysłowa, wobec której żywili takie nadzieje, zmierza w stronę mrocznych czasów naznaczonych nieszczęściem wielu i dobrobytem nielicznych.

Co dla nas tutaj najważniejsze, Edison i Ford zrozumieli, że życie moralne cywilizacji przemysłowej będzie kształtowane przez praktyki kapitalizmu, które w ich czasach stały się dominujące. Wierzyli, że Ameryka, a w końcu świat, będą musieli stworzyć nowy, bardziej racjonalny kapitalizm, aby uniknąć przyszłości nacechowanej niedolą i konfliktami. Wszystko, zgodnie z sugestią Edisona, należało zdefiniować od nowa: nowe technologie, owszem, ale takie, które odzwierciedlałyby nowe sposoby rozumienia i zaspokajania potrzeb ludzi; nowy model ekonomiczny, który umiałby przekształcić te nowe praktyki w zyski; oraz nowa umowa społeczna, która zdoła to wszystko unieść. Nastało nowe stulecie, ale ewolucja kapitalizmu, podobnie jak wichry cywilizacji, nie podporządkowała się kalendarzom ani zegarom. Był rok 1912, lecz XIX wiek wciąż odmawiał zrzeczenia się swoich roszczeń wobec wieku XX.

To samo można powiedzieć o naszych czasach. Gdy piszę te słowa, zbliżamy się do końca drugiej dekady XXI wieku, a jednak gospodarcze i społeczne wyścigi i podziały wieku minionego wciąż są aktualne. Te zawody stanowią scenę, na której zadebiutował kapitalizm nadzoru, to na niej zyskał sławę jako autor nowego rozdziału długiej sagi ewolucji kapitalizmu. Właśnie ten dramatyczny kontekst omówimy na pierwszych stronach części I: to tu musimy przystanąć, aby spojrzeć na przedmiot naszych rozważań z właściwej perspektywy. Kapitalizm nadzoru nie jest wypadkiem przy pracy nadgorliwych technologów, ale raczej bandycką odmianą kapitalizmu, który nauczył się podstępnie wykorzystywać towarzyszące mu historyczne uwarunkowania dla zapewnienia sobie sukcesu, na stałe.

VI. Zarys, tematy i źródła tej książki

Książka ta ma służyć jako wstępne mapowanie terra incognita, ziemi nieznanej, pierwsza wyprawa, która, mam nadzieję, utoruje drogę większej liczbie odkrywców. Próba zrozumienia kapitalizmu nadzoru i jego konsekwencji oznacza eksplorację wielu dyscyplin i okresów historycznych. Moim celem było opracowanie koncepcji i ram, które umożliwią nam dostrzeżenie wzoru, prawidłowości w czymś, co wydaje się zbitką osobnych pojęć, zjawisk i fragmentów retoryki i praktyki — każdy nowy punkt na mapie przyczyni się do materializacji władcy marionetek, prawdziwego, z krwi i kości.

Wiele punktów na tej mapie z konieczności trzeba wyłapywać z szybko poruszających się prądów niespokojnych czasów. Podejmując próbę zrozumienia współczesnego rozwoju, zastosowałam metodę wyodrębnienia głębszego wzorca w gąszczu technologicznych szczegółów i korporacyjnej retoryki. Testem mojej skuteczności będzie sprawdzenie, jak dobrze mapa ta i jej koncepcje systematyzują to, co bezprecedensowe, i w jakim zakresie umożliwiają nam bardziej spójne i wszechstronne zrozumienie gwałtownego rozwoju wydarzeń wokół nas, podczas gdy kapitalizm nadzoru rozstawia pionki na swojej starej planszy do gry w ekonomiczną i społeczną dominację.

Wiek kapitalizmu inwigilacji składa się z czterech części. Każda z nich zawiera cztery do pięciu rozdziałów, a także ostatni rozdział pomyślany jako koda, która odzwierciedla i konceptualizuje znaczenie tego, co już minęło. Część I dotyczy podstaw kapitalizmu nadzoru: jego początków i wczesnego opracowywania zasad. Zaczynamy od rozdziału 2, ustanawiając scenę, na której kapitalizm nadzoru zadebiutował i osiągnął sukces. Scenografia jest ważna, ponieważ obawiam się, że zbyt długo zadowalaliśmy się powierzchownymi wyjaśnieniami szybkiego wzrostu i ogólną akceptacją praktyk związanych z kapitalizmem nadzoru. Na przykład zaakceptowaliśmy pojęcia takie jak „wygoda” oraz fakt, że wiele jego usług jest „darmowych”. Rozdział 2 bada warunki społeczne, które zawezwały cyfryzację do naszego codziennego życia i umożliwiły zakorzenienie się i rozkwit kapitalizmu nadzoru. Opisuję zderzenie wielowiekowych historycznych procesów indywidualizacji, które kształtują nasze doświadczenie jako osób samostanowiących z surowym środowiskiem społecznym wytworzonym przez dziesięciolecia panowania reżimu neoliberalnej ekonomii rynkowej, w którym nasze poczucie własnej wartości i potrzeby samostanowienia są rutynowo niwelowane. Ból i frustracja będące owocem tej kolizji są warunkiem, który pchnął nas w stronę Internetu, by zaspokoić głód, i ostatecznie zmusił do ugięcia kolan przed kapitalizmem nadzoru w jego drakońskim quid pro quo.

Część I przechodzi do szczegółowej analizy wymyślenia kapitalizmu nadzoru i jego zaczątków w Google, począwszy od odkrycia i stopniowego rozwijania jego podstawowych mechanizmów, imperatywów ekonomicznych i „praw ruchu”. Mimo całej technologicznej sprawności i talentu obliczeniowego, swój sukces Google zawdzięcza radykalnym relacjom społecznym wprowadzanym przez przedsiębiorstwo na zasadzie faktów, poczynając od lekceważenia granic prywatności ludzkich doświadczeń i moralnej integralności autonomicznej jednostki. Zamiast tego kapitaliści nadzorujący stwierdzili, że mają prawo do prowadzenia inwazji według własnego uznania, uzurpując sobie prawa do podejmowania unilateralnych decyzji w procesach jednostronnej inwigilacji i eksploracji ludzkiego doświadczenia, których beneficjentami są strony trzecie. Te inwazyjne roszczenia wzmacniał brak ram prawnych, które utrudniałyby ich postęp, wzajemność interesów raczkujących kapitalistów inwigilacyjnych i państwowych służb bezpieczeństwa oraz determinacja, z jaką korporacja broniła swoich nowych terytoriów. Ostatecznie Google opracował taktyczny podręcznik, dzięki któremu jego kapitalistyczne operacje nadzorcze zostały z powodzeniem zinstytucjonalizowane jako dominująca forma kapitalizmu informacyjnego, przyciągając nowych konkurentów chętnych do wzięcia udziału w wyścigu o dochody z inwigilacji. Bazując na tych osiągnięciach, Google i jego wciąż rosnące konkurencyjne uniwersum mogą korzystać z niezwykłych, nowych asymetrii wiedzy i władzy, bezprecedensowych w historii człowieka. Twierdzę, że znaczenie tych zmian najlepiej rozumieć jako prywatyzację dystrybucji wiedzy w społeczeństwie, kluczowej osi porządku społecznego w XXI wieku.

Część II śledzi migrację kapitalizmu nadzoru ze środowiska online do świata rzeczywistego, będącą konsekwencją konkurowania o produkty prognostyczne zwiększające trafność prognoz. Tutaj badamy ten nowy biznes rzeczywistości (reality business), w którym wszystkie aspekty ludzkiego doświadczenia są zgłaszane jako zasoby surowców i kierowane do przekształcenia w dane behawioralne. Duża część tych nowych działań realizowana jest pod hasłem „personalizacji”, kamuflażu dla agresywnych operacji wydobywczych polegających na eksploatacji intymnych głębi codziennego życia. W miarę nasilania się konkurencji kapitaliści nadzoru zorientowali się, że samo „kopanie” w ludzkich doświadczeniach to za mało. Najbardziej wartościowe prognostycznie surowce pojawiają się po takiej interwencji w nasze doświadczenie, które skutkuje zachowaniem nakręcającym komercyjne wyniki kapitalizmu nadzoru. Nowe zautomatyzowane protokoły projektowane są tak, aby wpływały i modyfikowały ludzkie zachowania na dużą skalę, ponieważ środki produkcji są podporządkowane nowym i bardziej złożonym środkom modyfikacji zachowań. Te nowe protokoły widać w facebookowych eksperymentach emocjonalnych czy w stworzonej przez Google miejskiej grze reality, Pokémon Go. Dowodem naszego psychicznego odrętwienia jest to, że jeszcze kilka dekad temu amerykańskie społeczeństwo potępiło techniki masowej modyfikacji zachowań jako niedopuszczalne zagrożenie dla autonomii jednostki i porządku demokratycznego. Dziś te same praktyki napotykają niewielki opór, choćby w postaci dyskusji — stały się rutyną, czymś powszechnym, w marszu kapitalizmu po jego dochody z inwigilacji. Jestem zdania, że operacje kapitalizmu nadzoru stanowią zagrożenie dla elementarnego prawa do czasu przyszłego, które przekłada się na zdolność jednostki do wyobrażania sobie własnej przyszłości, jej intencjonalnego konstruowania, do składania obietnic. Jest to niezbędny warunek wolnej woli i, ujmując rzecz dosadniej, wewnętrznych zasobów, z których czerpiemy ową wolę woli. Zadaję następujące pytanie i na nie odpowiadam: Jakim cudem uszło im to na sucho? Część II kończy się rozważaniami nad naszą minioną i przyszłą historią. Jeśli kapitalizm przemysłowy zagroził otaczającej nas naturze, jakie spustoszenie może spowodować kapitalizm nadzoru w naturze ludzkiej?

Część III analizuje wzrost władzy instrumentalnej; jej emanację we wszechobecnej sensorycznej, sieciowej, obliczeniowej infrastrukturze, którą nazywam Wielkim Obcym (Big Other); oraz nową i głęboko antydemokratyczną wizję społeczeństwa i relacji społecznych, które buduje. Twierdzę, że instrumentalizm stanowi bezprecedensowy gatunek władzy, który trudno uchwycić, po części dlatego, że podlega syndromowi „powozu bez konia”. Obserwowanie mechanizmów władzy instrumentalnej przez stare okulary totalitaryzmu nie wystarczy; to, co inne i niebezpieczne, pozostaje niezauważone. Totalitaryzm polegał na przekształceniu państwa w projekt całkowitego posiadania. Instrumentalizm i jego materializacja w Wielkim Obcym sygnalizują przekształcenie rynku w projekt podporządkowany całkowitej pewności, przedsięwzięcie niewyobrażalne poza środowiskiem cyfrowym podlegającym logice kapitalizmu nadzoru. Nazywając i analizując władzę instrumentalną, badam jej intelektualne źródła we wczesnej fizyce teoretycznej oraz jej późniejszą ekspresję w twórczości radykalnego behawiorysty B.F. Skinnera.

Część III bada kapitalizm inwigilacyjny w drugiej fazie zmiany. Pierwszą była migracja ze świata wirtualnego do realnego. Druga polega na przesunięciu punktu ciężkości ze świata realnego do świata społecznościowego, ponieważ, jak się zdaje, nowym obiektem eksploatacji i kontroli staje się samo społeczeństwo. Tak jak społeczeństwo industrialne wyobrażano sobie jako dobrze funkcjonującą maszynę, tak społeczeństwo instrumentalne zostaje wyobrażone jako ludzka symulacja systemów uczenia maszynowego: zbieżny, konfluentny umysł-ul, w którym każdy element uczy się i współdziała z każdym innym elementem. W modelu maszynowej konfluencji „wolność” każdej poszczególnej maszyny jest podporządkowana znajomości systemu jako całości. Władza instrumentalna dąży do organizowania, zaganiania i dostrajania społeczeństwa w celu osiągnięcia podobnej konfluencji społecznej, w której presja grupy i pewność obliczeniowa zastępują politykę i demokrację, wygaszając odczuwalną rzeczywistość oraz społeczną funkcję zindywidualizowanej egzystencji. Najmłodsi członkowie naszych społeczeństw doświadczają już skutków wielu z tych destrukcyjnych dynamik w swoim przywiązaniu do mediów społecznościowych, pierwszego globalnego eksperymentu w ludzkim ulu. Rozważam następstwa tych zmian dla drugiego elementarnego prawa: prawa do sanktuarium. Ludzka potrzeba przestrzeni zapewniającej nienaruszalne schronienie istniała w cywilizowanych społeczeństwach od czasów starożytnych. Dzisiaj stała się obiektem ataku, ponieważ kapitał nadzoru tworzy świat „bez wyjścia awaryjnego”, świat, z którego nie da się uciec. Niesie to głębokie implikacje dla kształtu ludzkiej przyszłości na tej nowej granicy władzy[2].

W ostatnim rozdziale podsumowuję, że kapitalizm nadzoru porzuca ścieżkę historii kapitalizmu rynkowego w zaskakujący sposób: domaga się dla siebie zarówno nieograniczonej wolności, jak i całkowitej wiedzy, porzuca relację wzajemności kapitalizmu i ludzi oraz społeczeństwa, zamiast tego narzuca totalistyczną kolektywistyczną wizję życia w ulu, w której kapitaliści inwigilacyjni, odpowiedzialni na nadzór i kontrolę, sprawują swój kult danych. Kapitalizm nadzoru i jego szybko kumulująca się instrumentalna władza przekraczają historyczne normy kapitalistycznych ambicji, uzurpując sobie prawo do dominacji nad terytoriami ludzkimi, społecznymi i politycznymi, daleko poza konwencjonalnymi, instytucjonalnymi terenami operacji prywatnej firmy czy rynku. Dlatego kapitalizm nadzoru można najlepiej opisać jako odgórny zamach stanu — nie obalenie państwa, ale raczej obalenie suwerenności ludu, ważną siłę w niebezpiecznym marszu ku zdekonstruowaniu demokracji, które zagraża aktualnie zachodnim liberalnym społeczeństwom. Tylko „my, naród”, możemy odwrócić taki bieg wydarzeń, najpierw nazywając to, co bezprecedensowe, a następnie mobilizując nowe formy współpracy: niejako wtykając kij w szprychy, by potwierdzić nadrzędny charakter ludzkości prosperującej w przyszłości jako fundamentu naszej cywilizacji informacyjnej. Jeśli cyfrowa przyszłość ma być naszym domem, to my musimy go zbudować.

Moje metody łączą metody socjologa ze skłonnościami do korzystania z teorii, historii, filozofii i badań jakościowych z metodami eseisty: podejście nietypowe, ale celowe. Jako eseistka od czasu do czasu czerpię z własnych doświadczeń. Robię tak, ponieważ tendencja do paraliżu psychicznego nasila się, gdy rozpatrywane ważne kwestie uznajemy za abstrakcje związane z siłami technologicznymi i gospodarczymi, będącymi poza naszym zasięgiem. Nie jesteśmy w stanie realnie skonfrontować się z powagą kapitalizmu nadzoru i jego konsekwencjami, chyba że uda nam się dostrzec blizny, które zostawiają w naszym codziennym życiu.

Jako przedstawicielkę nauk społecznych pociągają mnie wcześniejsi teoretycy, którzy napotykali „bezprecedensowe” w swoich czasach. Badając literaturę z tej perspektywy, wyrobiłam sobie świeże uznanie dla intelektualnej odwagi i pionierskiej wnikliwości klasycznych tekstów, w których autorzy tacy jak Durkheim, Marks i Weber odważnie teoretyzowali na temat kapitalizmu przemysłowego i industrialnego społeczeństwa, w czasie gdy sytuacja, którą obserwowali z własnych okien, ulegała przyspieszonej krystalizacji w XIX i na początku XX wieku. Moją pracę zainspirowali również myśliciele połowy XX wieku, tacy jak Hannah Arendt, Theodor Adorno, Karl Polanyi, Jean-Paul Sartre i Stanley Milgram, którzy starali się nazwać to, co dotychczas niespotkane, gdy napotkali wymykające się rozumieniu zjawiska totalitaryzmu i gdy starali się uchwycić ich konsekwencje dla przyszłości ludzi. Moja praca uwzględnia również wiele spostrzeżeń wizjonerskich uczonych, krytyków technologii i zaangażowanych dziennikarzy śledczych, którzy bardzo przyczynili się do tego, aby rzucić światło na kluczowe punkty na kreślonej tu mapie.

W ciągu ostatnich siedmiu lat skupiłam się ściśle na najważniejszych przedsiębiorstwach kapitalizmu nadzoru i ich rosnących ekosystemach klientów, konsultantów i konkurencji, z uwzględnieniem szerszego kontekstu technologii i nauki o przetwarzaniu danych, który określa zeitgeist Doliny Krzemowej. Pojawia się tu kolejne ważne rozróżnienie. Podobnie jak kapitalizm nadzoru nie jest tożsamy z technologią, tej nowej logiki akumulacji nie da się odnieść wyłącznie do cechy pojedynczej firmy lub grupy firm. Wiodące przedsiębiorstwa internetowe — Apple, Google, Amazon, Microsoft i Facebook — są często uważane za jeden podmiot o podobnych strategiach i interesach, ale z perspektywy kapitalizmu inwigilacyjnego tak nie jest.

Po pierwsze, konieczne jest rozróżnienie kapitalizmu od kapitalizmu nadzoru. Bardziej szczegółowo omawiam to w rozdziale 3: taki sposób rozumienia podyktowany jest po części przez cele i metody gromadzenia danych. Kiedy firma zbiera dane behawioralne za zgodą i wyłącznie w celu ulepszenia produktu lub usługi, wdraża kapitalizm, ale nie kapitalizm nadzoru. Każda z czołowych pięciu firm technologicznych praktykuje kapitalizm, ale nie kapitalizm nadzoru w czystej postaci, przynajmniej nie teraz.

Na przykład Apple, jak na razie, wyznaczył granicę, zobowiązując się do powstrzymania się od wielu praktyk, które znajduję w reżimie kapitalizmu nadzoru. Zachowanie firmy w tym względzie nie jest doskonałe, granica czasem jest nieostra, a Apple może z niej zrezygnować lub wprowadzić zmiany w dotychczasowych trendach. Amazon był niegdyś dumny z dostosowywania się do potrzeb swoich klientów i pozytywnego cyklu gromadzenia danych i ulepszania usług. Oba przedsiębiorstwa czerpią dochody z obrotu produktami fizycznymi i cyfrowymi, a zatem odczuwają mniejszą presję finansową, aby walczyć o dochody z nadzoru niż firmy zajmujące się wyłącznie danymi. Jednak jak widzimy w rozdziale 9, Amazon zdaje się migrować w kierunku kapitalizmu nadzoru, kładąc nowy nacisk na „spersonalizowane” usługi i dochody stron trzecich.

To, czy korporacja dokonała pełnego transferu do strefy kapitalizmu inwigilacyjnego, czy też nie, nie mówi nic o innych istotnych kwestiach związanych z jej działalnością, od monopolistycznych i antykonkurencyjnych praktyk w przypadku Amazona po ceny, strategie podatkowe i politykę zatrudnienia w Apple. Przyszłość też niczego nie gwarantuje. Czas pokaże, czy Apple ulegnie presji kapitalizmu nadzoru, utrzyma granice, czy może wręcz poszerzy swoje ambicje i przygotuje efektywną alternatywną trajektorię dla ludzkiej przyszłości, zgodną z ideałami indywidualnej autonomii i najgłębszymi wartościami społeczeństwa demokratycznego.

Jedną z ważnych implikacji tych rozróżnień jest to, że nawet gdy jako społeczeństwa pochylamy się nad szkodami wyrządzanymi przez kapitalistyczne firmy technologiczne, takie jak te związane z monopolem lub prywatnością, działania nasze nie zakłócają ipso facto zaangażowania danej firmy w dalszy rozwój kapitalizmu nadzoru. Na przykład, wezwania do podzielenia Google lub Facebooka z powodu monopolu mogłyby łatwo doprowadzić do powstania wielu bliźniaczych firm, choć działających na mniejszą skalę, i tym samym utorować drogę dla większej konkurencji na polu kapitalistycznej inwigilacji. Podobnie, zredukowanie duopolu Google i Facebooka w obszarze internetowej reklamy nie zmniejszy zasięgu oddziaływania kapitalizmu nadzoru, jeśli udział w rynku reklamy online zostanie rozparcelowany na pięciu czy pięćdziesięciu jego przedstawicieli — zamiast dwóch. W całej książce koncentruję się na bezprecedensowych aspektach operacji kapitalizmu nadzoru, które muszą zostać zakwestionowane i przerwane, jeśli ta forma rynkowa ma zostać poskromiona i pokonana.

Na jej kartach skupiam się głównie na Google, Facebooku i Microsofcie. Celem nie jest kompleksowa krytyka tych firm jako takich. Postrzegam je jako płytki Petriego, na których najlepiej badać DNA kapitalizmu nadzoru. Jak zasugerowałam wcześniej, moim celem jest zmapowanie nowej logiki i jej operacji, a nie firm czy ich technologii. Wkraczam do tych i innych firm, aby zebrać spostrzeżenia, które mogą uczynić tę mapę realną, podobnie jak wcześniejsi obserwatorzy odwoływali się do wielu przykładów, by uchwycić niegdyś nową logikę kapitalizmu menedżerskiego i masowej produkcji. Tak się akurat składa, że kapitalizm nadzoru został wynaleziony w Stanach Zjednoczonych: jego kołyską jest Dolina Krzemowa i Google. To czyni go amerykańskim wynalazkiem, który podobnie jak produkcja masowa stał się globalną rzeczywistością. Z tego powodu znaczna część tekstu koncentruje się na wydarzeniach w USA, chociaż ich konsekwencje rezonują w świecie.

Badając kapitalistyczne praktyki nadzoru Google, Facebooka, Microsoftu i innych korporacji, zwróciłam szczególną uwagę na wywiady, patenty, telekonferencje[3], publiczne wystąpienia, konferencje, filmy wideo oraz programy i polityki firmy. Ponadto w latach 2012– –2015 przeprowadziłam wywiady z 52 analitykami danych z 19 różnych firm, reprezentującymi łącznie 586 lat doświadczenia w technologicznie zaawansowanych korporacjach i start-upach, głównie z Doliny Krzemowej. Rozmowy te odbyłam, gdy wykształciłam już swoje rozumienie „prawdy podstawowej” kapitalizmu inwigilacyjnego i jego materialnej infrastruktury. Na początek skontaktowałam się z niewielką liczbą bardzo szanowanych badaczy danych, starszych programistów i specjalistów od „Internetu rzeczy” (Internet of things, IoT). Próbka, na której przeprowadzałam wywiad rosła, gdy naukowcy przedstawiali mnie swoim kolegom. Wywiady, niekiedy trwające wiele godzin, były prowadzone z obietnicą zachowania poufności i anonimowości, ale żywię wobec rozmówców osobistą wdzięczność, której chciałabym w tym miejscu dać publiczny wyraz.

Wreszcie, w całej książce przewijać się będą fragmenty Sonetów z Chin W.H. Audena oraz cały Sonet XVIII. Ten cykl wierszy Audena jest mi drogi, jako że stanowi przejmujące studium mitycznej historii ludzkości, odwiecznej walki z przemocą i dominacją, a także transcendentnej mocy ludzkiego ducha i jego nieustępliwego roszczenia wobec przyszłości.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

[2] Granica władzy (ang. New Frontier) — nawiązanie do amerykańskiego mitu „nowej granicy” na Dzikim Zachodzie, gdzie wszystko było nowe, łącznie z przeważnie bezwzględnym prawem. Termin ten stał się również sloganem demokratów. „Stoimy dziś na krawędzi Nowej Granicy — granicy lat 60. XX wieku, granicy nieznanych szans i niebezpieczeństw, granicy niespełnionych nadziei i zagrożeń. (…) Poza tą granicą są niezbadane obszary nauki i kosmosu, nierozwiązane problemy pokoju i wojny; problemy ignorancji i uprzedzeń” (fragment przemówienia Johna F. Kennedy’ego z 1960 r.).

[3] Ang. earnings call — konwersacja telefoniczna lub webcast, w trakcie których spółka publiczna omawia wyniki finansowe okresu sprawozdawczego.

Część I – Podstawy kapitalizmu inwigilacji

2. 9.08.2011: Ustawianie sceny dla kapitalizmu inwigilacji

Poczucie strachu przed karą narasta

Anioły strzegą, by w raju nie stanął

Ani poeta, ani prawodawca.

W.H. Auden, Sonety z Chin, II

Dnia 9 sierpnia 2011 roku trzy wydarzenia, oddzielone od siebie tysiącami mil, niczym w stop-klatce uchwyciły obiecujące perspektywy i narastające zagrożenia naszej wschodzącej cywilizacji informacyjnej. Po pierwsze, pionier Doliny Krzemowej, firma Apple, obiecała spełnić cyfrowe marzenie poprzez nowe rozwiązania dla starych problemów ekonomicznych i społecznych, a przede wszystkim wyprzedziła wreszcie ExxonMobil, osiągając najwyższą kapitalizację rynkową ze wszystkich spółek giełdowych (co dało jej wtedy status „najcenniejszej firmy na świecie”). Po drugie, śmiertelna strzelanina policyjna w Londynie wywołała poważne zamieszki w całym mieście, przez kraj przeszła fala gwałtownych protestów. Dekada gwałtownego rozwoju cyfrowego nie zdołała złagodzić surowości neoliberalnej gospodarki i skrajnych nierówności, jakie wykreował. Ludzie poczuli, że odbiera im się ich przyszłość, więc sięgnęli po jedyne narzędzia, jakie były im dostępne — gniew i przemoc. W Hiszpanii obywatele potwierdzili swoje prawa do ludzkiej przyszłości, gdy rzucili wyzwanie Google, domagając się „prawa do bycia zapomnianym”. Ten kamień milowy miał być dla świata ostrzeżeniem, jak szybko czułe marzenia o sprawiedliwszej i bardziej demokratycznej przyszłości potrafią zmienić się w koszmar — była to też zapowiedź globalnego politycznego wyścigu w łączeniu cyfrowych możliwości z kapitalistycznymi ambicjami. Przeżywamy ten sierpniowy dzień wciąż na nowo, niczym w jakiejś starej baśni, zamknięci w pętli czasu, do czasu aż dusza naszej cywilizacji informacyjnej nie zostanie ukształtowana w sposób ostateczny przez działania demokratyczne, prywatną władzę, ignorancję lub bierne poddanie się biegowi wypadków.

I. Apple Hack

Apple wdarł się na scenę muzyczną w środku zażartej walki pomiędzy popytem a podażą. Po jednej stronie stali młodzi ludzie, których entuzjazm dla Napstera i innych form pobierania i udostępniania plików mp3 wyrażał nową jakość popytu: konsumuję po mojemu, biorę to, czego chcę, kiedy chcę, gdzie chcę. Naprzeciw siebie mieli szefów przemysłu muzycznego, którzy zdecydowali się ich straszyć i tłumić popyt, ścigając i karząc niektórych z najżarliwszych zwolenników Napstera. Apple pogodził obie strony: współpracując z weteranami branży, wprowadził komercyjne i zgodne z prawem rozwiązanie, które dostosowało produkt do zmieniających się potrzeb indywidualnych osób. Napster zhakował przemysł muzyczny, ale Apple najwyraźniej zhakował kapitalizm.

Łatwo zapomnieć, jak pełen dramatyzmu był tamten ruch Apple’a. Zyski firmy gwałtownie wzrosły, w dużej mierze dzięki sprzedaży iPoda/iTunes/iPhone’a. „Bloomberg Businessweek” opisywał „oszołomienie” analityków z Wall Street niespodziewanym wyciągnięciem przez Apple „królika z kapelusza”. Jeden z nich entuzjazmował się: „Nie jesteśmy nawet w stanie wymodelować niektórych możliwości (…). To jak religia”1. Nawet dziś tamte wykresy oszałamiają: w październiku 2003 roku, w ciągu trzech dni od uruchomienia platformy iTunes kompatybilnej z Windows, słuchacze pobrali milion egzemplarzy bezpłatnego oprogramowania iTunes i zapłacili za milion piosenek. Steve Jobs mógł ogłosić: „W ciągu niecałego tygodnia pobiliśmy wszelkie rekordy, staliśmy się największą internetową firmą muzyczną na świecie”2. W ciągu miesiąca odnotowano pięć milionów pobrań, trzy miesiące później dziesięć, a za kolejne trzy — dwadzieścia pięć milionów. Cztery i pół roku później, w styczniu 2007 roku, liczba ta wzrosła do dwóch miliardów, a sześć lat później, w 2013 roku, wyniosła 25 miliardów. W 2008 roku Apple wyprzedził Walmart jako największy na świecie detaliczny sprzedawca muzyki. Sprzedaż iPodów była równie spektakularna: wystrzeliła od 1 miliona sztuk miesięcznie po uruchomieniu sklepu muzycznego do 100 milionów niespełna cztery lata później, kiedy to Apple włączył funkcje iPoda do swojego rewolucyjnego iPhone’a — ten ruch skutkował kolejnym skokiem w nadprzestrzeń. Badanie wyników giełdy papierów wartościowych w 2017 roku wykazało, że Apple wygenerował więcej zysków dla inwestorów niż jakakolwiek inna amerykańska firma w minionym wieku3.

Sto lat przed iPodem masowa produkcja otworzyła wrota do nowej ery z jej równoległym wszechświatem wartości ekonomicznej, skrytej w nowych i wciąż słabo rozumianych masowych konsumentach, którzy chcieli towarów, ale w przystępnej cenie. Henry Ford obniżył cenę samochodu o 60 procent dzięki rewolucyjnej logice przemysłowej, która łączyła dużą skalę produkcji z niskim kosztem jednostkowym. Nazwał to „masową produkcją”, streszczoną w jego słynnej maksymie: „Możesz otrzymać samochód w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że będzie to kolor czarny”.

Alfred Sloan z GM wyłożył to później już nieco dosadniej: „W momencie, gdy mamy już produkt do pokazania [konsumentom], musimy go sprzedać z powodu ogromnych inwestycji związanych z wprowadzeniem go na rynek”4. Model biznesowy przemysłu muzycznego zakładał wmawianie klientom, co mają kupować, podobnie jak w modelu Forda i Sloana. Dyrektorzy zainwestowali w produkcję i dystrybucję płyt CD, zatem klienci musieli kupować CD.

Henry Ford ze swoim Modelem T jako jeden z pierwszych wpasował się w ten nowy, złotodajny trend masowej konsumpcji. Podobnie jak w przypadku iPoda, fabryka Forda produkująca modele T była zmuszona sprostać natychmiastowej eksplozji popytu. Masową produkcję można zastosować do wszystkiego, i tak się stało. Zmieniła ona zasady produkcji, implementując się w całej gospodarce, na całym świecie, oraz ustanawiając dominację nowego kapitalizmu produkcji masowej jako podstawy pomnażania majątku w XX wieku.

Innowacje iPoda/iTunes usprawniły tę stuletnią logikę przemysłową, wykorzystując nowe możliwości technologii cyfrowych do odwrócenia doświadczeń konsumenta niejako „podszewką na zewnątrz”. Apple zmienił relację słuchacz–muzyka, zabarwiając ją wyraźną nutą komercyjnej logiki, która, choć znana nam teraz, została początkowo uznana za rewolucyjną.

Odwrócenie obrazu przez Apple zależało od kilku kluczowych elementów. Cyfryzacja umożliwiła ratowanie cennych zasobów — w tym przypadku piosenek — wyrwanie ich z instytucjonalnych przestrzeni, w których zostały uwięzione. Kosztowne administracyjne procedury opisywane przez Sloana zostały wyeliminowane, produkt docierał bezpośrednio do słuchacza. Na przykład w przypadku płyty CD firma Apple ominęła fazę fizycznej produkcji towaru, z jego pakowaniem, inwentaryzacją, magazynowaniem, marketingiem, transportem, dystrybucją i sprzedażą detaliczną. Połączenie platformy iTunes i urządzenia iPod umożliwiło słuchaczom ciągłą rekonfigurację odtwarzanych utworów, w dowolnym momencie. Żadne dwa iPody nie były takie same, a iPod w tym tygodniu różnił się od tego samego iPoda za tydzień, ponieważ słuchacze wciąż i na nowo budowali własne dynamiczne konfiguracje. Dla przemysłu muzycznego i jego satelitów — sprzedawców detalicznych, marketerów itd. — było to istne trzęsienie ziemi, ale dokładnie tego chcieli nowi słuchacze.

Jak powinniśmy rozumieć ten sukces? „Cud” Apple’a przypisuje się zwykle jego projektowemu i marketingowemu geniuszowi. Chęć konsumentów do posiadania „tego, czego chcę, kiedy, gdzie i jak chcę” jest uważana za dowód zapotrzebowania na „wygodę”, czasem wręcz przejaw narcyzmu czy drażliwość. Moim zdaniem opisy wypadają dość blado w zestawieniu z niespotykaną dotąd skalą osiągnięć Apple. Zbyt długo zadowalaliśmy się powierzchownymi wyjaśnieniami zjawiska bezprecedensowej fuzji kapitału i cyfrowej technologii Apple, zamiast sięgnąć głębiej, do poziomu historycznych żywiołów, które powołały tę nową formę do życia.

Podobnie jak Ford skutecznie wykorzystał nowe zjawisko masowej konsumpcji, Apple było jednym z pierwszych przedsiębiorstw, które odniosły spektakularny sukces komercyjny, odwołując się do nowego, zindywidualizowanego społeczeństwa z jego zapotrzebowaniem na zindywidualizowaną wersję konsumpcji. W przewrotny sposób sugerowano istnienie szerszego obrazu komercyjnej reformy, w której era cyfrowa wreszcie zaoferowała narzędzia umożliwiające przeniesienie centrum konsumpcyjnej uwagi z masy na jednostkę, wyzwalając i rekonfigurując operacje i zasoby kapitalizmu. Obiecała coś zupełnie nowego, pilnego, niezbędnego — i niemożliwego poza siecią. Jej rzekoma obietnica opowiedzenia się po naszej stronie i dostosowania się do naszych nowych potrzeb i wartości stanowiła potwierdzenie naszego wewnętrznego poczucia godności i wartości, ratyfikację przeświadczenia, że mamy jakieś znaczenie. Oferując konsumentom wytchnienie od instytucjonalnego świata, obojętnego na ich indywidualne potrzeby, nadała kapitalizmowi nowy sens, uzdolniła go do pogodzenia podaży i popytu przez zaoferowanie nam, klientom, tego, czego naprawdę chcemy, dokładnie w taki sposób, jaki sobie wybierzemy.

W kolejnych rozdziałach będę twierdzić, iż te same warunki historyczne, które umożliwiły wystrzelenie iPoda na jego szaloną orbitę, przyczyniły się do zaproszenia Internetu z jego obietnicą emancypacji do naszego codziennego życia właśnie wtedy, gdy szukaliśmy lekarstwa na nierówność i wykluczenie. Z perspektywy opowiadanej tu historii najważniejsze jest, że są to te same warunki, które zapewnią kapitalizmowi nadzoru ochronny pancerz na etapie zakorzeniania się i rozkwitu. Dokładniej mówiąc, zarówno Apple i jego cud, jak i kapitalizm nadzoru, swój sukces zawdzięczają destrukcyjnemu zderzeniu dwóch wektorów przeciwnych, dwóch sił historycznych. Jedna z tych sił reprezentuje długą historię modernizacji i wielowiekowego przesuwania się społecznych akcentów od masy do jednostki. Druga z nich to kilkadziesiąt lat opracowywania i wdrażania neoliberalnego paradygmatu ekonomicznego: jego ekonomii politycznej, społecznej transformacji, a zwłaszcza dążenia do odwrócenia, podporządkowania, utrudnienia, a wręcz zniszczenia indywidualnej, psychologicznej potrzeby samostanowienia i moralnej sprawczości. Kolejne podrozdziały kreślą podstawowe zarysy okoliczności tej kolizji, swoistą specyfikację warunków, do której powrócimy w innych rozdziałach przy okazji badania szybkości, z jaką kapitalizm nadzoru osiągnął swoją dominującą pozycję.

II. Dwie nowoczesności

Kapitalizm ewoluuje w odpowiedzi na potrzeby ludzi w danym czasie i miejscu. Henry Ford wyrażał się jasno na ten temat: „Masowa produkcja rozpoczyna się od dostrzegania publicznej potrzeby”5. W czasach, w których producenci samochodów z Detroit krzątali się wokół swoich luksusowych pojazdów, Ford był osamotniony w postrzeganiu narodu jako zbioru „świeżo zmodernizowanych” jednostek — farmerów, ludzi na pensjach, sklepikarzy — którzy mając niewiele, chcieli więcej, jednak za przystępną cenę. Ich „popyt” wyrósł z tych samych warunków bytowania, które rezonowały u Forda i jego ludzi, gdy odkrywali moc transformacji kryjącą się w nowej logice znormalizowanej, wielkoseryjnej produkcji z niskim kosztem jednostkowym. Słynny fordowski program „5 dolarów za każdy dzień pracy” był symbolem systemowej logiki wzajemności. Płacąc pracownikom z linii montażowych płace wyższe, niż ktokolwiek sobie wyobrażał, uznał, że całe przedsięwzięcie masowej produkcji bazuje na prosperującej populacji masowych konsumentów.

Chociaż ta forma rynkowa i jej administratorzy posiadali wiele wad i doprowadzili do wielu brutalnych sytuacji, jej populacje modernizujących się jednostek były doceniane jako niezbędne zasoby klientów i pracowników. Była ona zależna od swoich społeczności w sposób, który ostatecznie skutkował szeregiem zinstytucjonalizowanych relacji wzajemności. W swojej zewnętrznej warstwie dojście do dóbr i usług dostępnych na rynku wiązało się z demokratycznymi środkami i metodami nadzoru, które zapewniały i chroniły prawa i bezpieczeństwo pracowników i konsumentów. Wewnątrz znajdowały się trwałe systemy zatrudnienia, drabiny kariery i stały wzrost płac i świadczeń6. Rzeczywiście, z punktu widzenia ostatnich czterdziestu lat, kiedy to ta forma rynku podlegała systematycznej dekonstrukcji, wydaje się, że jej relacja wzajemności z porządkiem społecznym, jakkolwiek irytująca i niedoskonała, stanowi jedną z jej najistotniejszych cech.

Sugerowałoby to, że nowe formy rynkowe sprawdzają się najlepiej, gdy są kształtowane przez lojalność wobec rzeczywistych wymagań i mentalności ludzi. Już na początku XX wieku stwierdził to uznany socjolog Emile Durkheim, którego wnikliwe spostrzeżenia będą punktami odniesienia w całej książce. Obserwując zachodzące na jego oczach dramatyczne przemiany procesu industrializacji — powstawanie fabryk, specjalizacji, złożonego podziału pracy — Durkheim zrozumiał, że chociaż ekonomiści są w stanie opisać te wydarzenia, nie potrafią uchwycić ich przyczyny. Twierdził, że te daleko idące zmiany były „spowodowane” zmieniającymi się potrzebami ludzi, i że ekonomiści byli (i nadal są) notorycznie ślepi na te społeczne fakty:

My postrzegamy podział pracy inaczej niż ekonomiści. Dla nich zasadniczo polega on na zwiększeniu produkcji. Dla nas ta większa produktywność stanowi tylko niezbędną konsekwencję, następstwo samego zjawiska. Jeśli się specjalizujemy, to nie po to, by produkować więcej, ale by umożliwić sobie życie w nowych warunkach egzystencji — przygotowanych dla nas7.

Durkheim zidentyfikował odwieczne dążenie człowieka do efektywnego życia zgodnie z jego „warunkami egzystencji” jako niewidzialną siłę przyczynową, która stymuluje dany podział pracy, technologie, organizację pracy, kapitalizm, a ostatecznie samą cywilizację. Każdy z tych elementów rodzi się w tym samym tyglu ludzkich potrzeb, z którego pochodzi to, co Durkheim nazywał wciąż nasilającą się „walką” o efektywne życie: „Jeśli następuje coraz większy podział pracy”, to dlatego, że „walka o byt jest ostrzejsza”8. Racjonalizm kapitalizmu odzwierciedla to dopasowanie, choć niedoskonałe, do potrzeb, które ludzie odczuwają, gdy starają się żyć efektywnie, zmagając się z warunkami egzystencji, które napotykają w swoim miejscu i czasie.

Patrząc przez ten obiektyw, widzimy, że zarówno gorliwi nabywcy niesamowitego modelu T Forda, jak i nowi konsumenci, amatorzy iPodów i iPhone’ów, stanowią przejaw warunków egzystencji charakterystycznych dla ich epok. W rzeczywistości jedni i drudzy to owoc osobnych faz trwającego od stuleci procesu zwanego „indywidualizacją” sygnatury człowieka współczesnej epoki. Masowi konsumenci Forda reprezentowali tak zwaną „pierwszą nowoczesność”9, ale nowe warunki „drugiej nowoczesności” stworzyły nowy rodzaj jednostki, dla której inwersja Apple’a, i wiele późniejszych innowacji cyfrowych, miały się stać czymś niezbędnym. Ta druga nowoczesność zawezwała do naszego życia, naszego środowiska, takie usługi jak Google i Facebook, po czym, wykonując niespodziewaną woltę, umożliwiła pojawienie się kapitalizmu nadzoru, kolejnej fazy.