Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
110 osób interesuje się tą książką
Ta książka wydobywa prawdę z mroku mitów. Odrzuca powszechne błędy w postrzeganiu europejskiego średniowiecza. Zamiast stereotypów pokazuje piękno i braterstwo, które rozkwitły pośród tych krwawych czasów. Opisuje, jak średniowiecze, które w rzeczywistości było czasem innowacji, utorowało drogę do renesansu i oświecenia.
Słowo „średniowieczny” przywodzi na myśl mroczne skojarzenia: łączymy je z przesądami, stagnacją, barbarzyństwem i kiepską higieną. Mit panującego wówczas „mroku” zaciemnia prawdę, a przecież średniowiecze to wyjątkowy czas w historii ludzkości. Autorzy przedstawiają jego rzeczywisty obraz – jako epoki skomplikowanej, pięknej i brutalnej.
Książka obejmuje dziesięć wieków i dotyczy rozległego obszaru – od Europy przez Azję do Afryki, rzucając nowe światło na znane postacie i wydarzenia historyczne. Autorzy pozwalają nam inaczej spojrzeć na upadek Rzymu, rządy Karola Wielkiego, wikingów, krucjaty i epidemię dżumy, wzbogacając narrację o wieloreligijną Iberię, początki Bizancjum, a także geniusz św. Hildegardy i rządy królowych. Naszą podróż zaczynamy pod gwieździstym sklepieniem stworzonym na życzenie cesarzowej o germańskich, romańskich, hiszpańskich, bizantyjskich i chrześcijańskich korzeniach. Kończymy ją niemal tysiąc lat później, gdy zainspirowany tymi samymi gwiazdami poeta Dante tworzy ponadczasową, epicką sagę o niebie i piekle.
Autorzy przypominają nam, jak zmieniały się tworzone przez ludzi granice i jakie możliwości odsłoniło przed nami poznanie przeszłości. Średniowiecze było epoką ognia, który jednocześnie rozświetlał zachwycające witraże w katedrach i rozpalał stosy, na których płonęli heretycy.
Książka stanowi rewizjonistyczne ujęcie historii średniowiecznej Europy i skutecznie obala mit średniowiecznego barbarzyństwa. Autorzy zachęcają czytelnika, by stawił czoła stereotypom, uproszczeniom i uprzedzeniom dotyczącym przeszłości. Dzięki temu ma szansę dostrzec szerszy, bardziej otwarty obraz tysiąca lat, które nastąpiły po upadku Rzymu.—Peter Frankopan, „The Guardian”, autor książki Nowe jedwabne szlaki. Teraźniejszość i przyszłość świata
Książka rzuca światło na okres znany nam głównie z mitów, legend i baśni, przypominając, że nasza cywilizacja nie upadła wraz z Imperium Rzymskim, a nowożytność nie wybudziła jej z tysiącletniej hibernacji. Widziana oczami Gabriele’a i Perry’ego średniowieczna rzeczywistość nie ograniczała się do romantycznych przygód ani ciemnych lochów. Był to prawdziwy świat, zamieszkany przez prawdziwych ludzi, którzy tak jak my mieli swoje nadzieje, marzenia i plany. – Mike Duncan, autor książek Hero of Two Worlds: The Marquis de Lafayette in the Age of Revolution i The Storm Before the Storm: The Beginning of the End of the Roman Republic
Chociaż autorzy nie uciekają od tradycyjnej wersji historii, skupionej na polityce i wielkich mężach, to wzbogacają znaną nam narrację o sporą liczbę wielkich kobiet i ich spojrzenie na rasizm, seksizm i niewolnictwo. Rezultatem jest obiecujący obraz milenium przepełnionego kulturą, pięknem, nauką i edukacją. – „Kirkus Reviews”
Matthew Gabriele jest profesorem mediewistyki na Virginia Tech i autorem książki An Empire of Memory. The Legend of Charlemagne, the Franks, and Jerusalem before the First Crusade. Pisze artykuły naukowe o średniowiecznej Europie i o tym, jak myślimy o średniowieczu. Wraz z Davidem M. Perrym napisał również książkę Oathbreakers. The War of Brothers that Shattered and Empire and Made Medieval Europe.
David M. Perry jest dziennikarzem, mediewistą i kierownikiem wydziału historii na Uniwersytecie Minnesoty. Wcześniej pracował jako profesor historii na Dominican University w stanie Illinois. Napisał Sacred Plunder. Venice and the Aftermath of the Fourth Crusade, a jego teksty o historii i polityce publikowały m.in.: „New York Times”, „The Washington Post”, „The Nation”, „The Atlantic” i CNN.com. Wraz z Matthew Gabrielem napisał również książkę Oathbreakers. The War of Brothers that Shattered and Empire and Made Medieval Europe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 322
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginalny: The Bright Ages: A New History of Medieval Europe
Przekład: Łukasz Muniowski
Redakcja: Dorota Śrutowska
Korekta: Katarzyna Kulesza
Skład i łamanie: JOLAKS – Jolanta Szaniawska
Opracowanie e-wydania: Karolina Kaiser |
Mapa na stronie 8: copyright Map by John Wyatt Greenlee
Projekt okładki: Sebastian Cabaj | instagram.com/pan_cabaj
Ilustracja na okładce: domena publiczna / metmuseum.org, Album of Tournaments and Parades in Nuremberg
Konsultacja merytoryczna: Małgorzata Krasna-Korycińska
Copyright © 2021 by Matthew Gabriele and David M. Perry
All rights reserved.
Copyright © 2025 for this edition by Poltext Sp. z o.o.
All rights reserved.
Copyright © 2025 for the Polish translation by Poltext Sp. z o.o.
All rights reserved.
Warszawa 2025
Wydanie pierwsze
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
Poltext Sp. z o.o.
wydawnictwoprzeswity.pl
ISBN 978-83-8175-725-6 (epub)
ISBN 978-83-8175-726-3 (mobi)
Dla Rachel, Uly, Shannon, Nico i Ellie.
I dla wszystkich naszych kolegów, walczących z nieustannie nawiedzającymi nas duchami mediewistyki, nieustających w wysiłkach, by uczynić z badania przeszłości naukę bardziej sprawiedliwą, otwartą i przystępną.
Nasza opowieść ma swój początek na wschodnim wybrzeżu Włoch, w słoneczny dzień około roku pańskiego 430 ery kalendarzowej, kiedy artyści weszli do małej kamienicy, by namalować błękit nieba. Zatrudniła ich w Rawennie Galla Placydia, siostra rzymskiego cesarza, królowa Wizygotów, a potem regentka cesarstwa zachodniorzymskiego. Jako żarliwa chrześcijanka budowała lub odnawiała kościoły w Jerozolimie, Rzymie, a także tu, w Rawennie. Może zleciła budowę i urządzenie małej kapliczki jako relikwiarza, może chciała być w niej pochowana albo złożyć w niej ciało syna, który zmarł jako niemowlę. Mamy tylko teorie, lecz nie odpowiedzi. Mamy także budynek, w którym kiedyś artyści użyli rozgniecionych w moździerzu szklanych mozaik, małych trapezoidalnych kształtów barwionych na niebiesko lapis lazuli, by przemienić sufit w iście niebiański błękit. Następnie zapełnili niebo gwiazdami za pomocą szkła zdobionego na złoto. Na niebieską ścianę nanieśli białe, żółte i pomarańczowe mozaiki, jakby przesadzili kwiaty z samego Rajskiego Ogrodu. Technologia wykorzystana przy mozaikach była starożytna, ale ludzie przedstawieni w tym świecie niebiańskiego błękitu i złotych gwiazd pochodzili z konkretnej sekwencji czasu i przestrzeni. Byli częścią skomplikowanej, choć nie rewolucyjnej, przemiany, która miała zmienić równowagę władzy, kulturowych norm i idei dotyczących najgłębszego sensu ludzkiej egzystencji.
W świetle dnia, jak i w blasku świec, po dziś dzień każdy fragment mozaiki może odbijać światło inaczej, zależnie od widza, który widzi go pod delikatnie zmienionym kątem. Niemal 1600 lat później ta przestrzeń wciąż lśni niczym prawdziwe gwiazdy.
Na jednej z wewnętrznych ścian budynku na pierwszym planie plasuje się Jezus, jako dobry pasterz siedzący pośród swojej trzody. Inne podobizny dobrego pasterza podkreślały proste człowieczeństwo Chrystusa, przedstawiając go z owieczką przerzuconą przez ramię. Tymczasem tu owce stoją osobno, wpatrzone w Jezusa, a jedna trąca jego dłoń nosem. Ubierając go w jasne, złote szaty, artysta lub artyści być może chcieli podkreślić jego boskość, próbując przedstawić inny rodzaj prawdy niż ta, którą dawała bardziej ludzka sztuka późnego klasycyzmu. Na innej ścianie widać świętego, który stoi przy rozgrzanym żelaznym ruszcie. Może to Święty Wawrzyniec, teraz patron kucharzy, znany przede wszystkim z historii swojego męczeństwa – palony żywcem, zachował na tyle spokoju, że powiedział centurionowi przed śmiercią, by przewrócił go na drugi bok, bo ten pierwszy był już wystarczająco przypieczony. A może to Święty Wincenty z Saragossy, szczególnie popularny w Iberii, gdzie Galla spędzała czas jako królowa Wizygotów. Poganie najpierw zmusili go do patrzenia, jak palą jego księgi, po czym torturowali go ogniem. W każdym razie opowieści snute na ścianach budynku – i przez cały V wiek nad Morzem Śródziemnym – stanowią syntezę czasu, kultury i miejsca, w równej mierze potwierdzając ciągłość historii, co oznaczając istotną zmianę.
Początki i końce są umowne – określają ramy opowieści opowiadanej przez narratora. Nasza historia jest próbą ucieczki od mitu o mrokach średniowiecza – głęboko zakorzenionego pojmowania średniowiecznego świata jako pogrążonego w cieniu, mgliście rozumianego, utartego i niezmiennego, a ostatecznie stanowiącego przeciwieństwo tego, jak chcemy postrzegać współczesność. Dlatego porzućmy tradycyjne punkty przejścia między antycznością a średniowieczem: pierwszy sobór nicejski w roku 325, zdobycie Rzymu przez Wizygotów w 410 roku czy obalenie Romulusa Augustulusa – ostatniego władcy cesarstwa zachodniorzymskiego. Jako kultura możemy uznać, że średniowiecze istniało, miało początek i koniec, ale nie musimy zaczynać go od rozkładu, mroku czy śmierci. Możemy rozpocząć je w tym lśniącym, świętym i cichym miejscu. Nie mamy na celu usunięcia w niepamięć dawnej przemocy ani zastąpienia jej naiwną nostalgią. Zamiast tego chcemy pokazać, że wybrane ścieżki nie były z góry przesądzone. Zmiana perspektywy umieści w centrum naszej opowieści postacie marginalizowane w przekazywanych wersjach historii. Inny początek odsłoni przed nami inne światy.
A niemal tysiąc lat później, w 1321 roku, zakończymy średniowiecze w tym samym miejscu, tym samym mieście i tym samym budynku, w którym je zaczęliśmy. Ponownie znajdziemy ponownie potwierdzenie ciągłości i oznaczymy zmianę, przechadzając się po kościołach Rawenny wraz ze średniowiecznym poetą Dantem Alighierim, poszukującym inspiracji w tych samych mozaikach, by napisać Boską komedię – swoją wielką wizję obejmującą cały wszechświat.
Dante był wygnańcem z rodzinnej Florencji, który resztę życia spędził na dworze księcia Rawenny. Wybrał się do Wenecji i tamtejszy przemysłowy Arsenał umieścił w piekle, a wewnątrz niego papieży i florentczyków, którzy tak samo czekali na wieczne potępienie. Dante kipiał ze złości na frakcyjną politykę papieską i średniowieczną demokrację Florencji, przeklinając obydwie. Jednak w Rawennie zdawał się poruszyć go spokój mauzoleum Elii Galii Placydii, a także majestat sąsiadującej z nim bazyliki Świętego Witalisa, z jej cesarskimi mozaikami Justyniana i Teodory. To właśnie tu, w Rawennie, być może pod rozświetlonym niebem kościoła wybudowanego niemal tysiąclecie wcześniej, znalazł inspirację, by skończyć Raj, ostatnią księgę Boskiej komedii.
Dante jest autorem jednego z największych dzieł średniowiecznej sztuki – czy sztuki w ogóle – głęboko osadzonego w politycznym i kulturowym momencie jego czasów, zainspirowanego przez cały świat oraz całe milenium sztuki, kultury i religii, które przewinęły się przez Włochy. Boska komedia nurza się w śmierci i mroku, nawet jeśli autorowi udaje się ująć piękno i światło; przejście Dantego przez piekło, czyściec i w końcu niebo kończy jego wizją Boga jako czystej światłości. Być może tę samą podróż wyobrażają sobie pobożni widzowie, wpatrując się w mozaiki nieba i gwiazd w mauzoleum, które zanoszą ich myśli do jasnych niebios. Wieki światłe zaczynają się i kończą nadzieją na przebywanie w świetle.
Średniowieczne piękno nie jest oczywiście całkowicie sakralne, a przynajmniej nie tylko sakralne. Portrety bizantyjskich cesarzy obok mauzoleum Galii Placydii są częścią średniowiecza nie tylko dlatego, że spoczęły na nich setki tysięcy średniowiecznych oczu – należących do rezydentów włoskich miast i przeprawiających się przez Adriatyk podróżnych, którzy odwiedzali cesarskie miasto – ale też ze względu na mnogość znaczeń zawartych w tych portretach. Mozaiki cesarzy są symbolami śródziemnomorskiego i średniowiecznego świata, zawsze w ruchu, z przenikalnymi granicami, a także wszechobecnego mieszania się kultur.
Dlatego się rozglądamy. Słuchamy mieszaniny języków obecnej w marynarskiej gwarze i powszechnej wielojęzyczności Europy, Azji i Afryki Północnej. Patrzymy na bazary, gdzie Żydzi mówią po łacinie, chrześcijanie używają greki, a wszyscy rozmawiają po arabsku. Widzimy, jak na weneckich statkach płyną do portów średniowiecznej Anglii kokosy, imbir i papugi. Zauważamy czarną skórę na twarzach mieszkańców Afryki Północnej, którzy od zawsze żyli w Brytanii, i przysłuchujemy się francuskim wieśniakom znad Morza Śródziemnego, gdy opowiadają kosmate historie o napalonych księżach, rozwiązłych kobietach i łatwowiernych mężach.
Wszystko, co się zaczyna, musi mieć swój koniec, inaczej nie ma medium aevum, nie ma średniowiecza. Dlatego wybieramy jedno z możliwych zakończeń – z Dantem w XIV wieku. Włoscy humaniści, którzy pojawili się po nim, zdecydowanie odrzucili średniowiecze i powtarzali, że istnieją w nowym wieku, wieku odrodzenia, tak zwanym renesansie. Ale moglibyśmy zamknąć średniowiecze nieco później, chwilę po końcu XIV wieku, kiedy epidemia dziesiątkowała Azję, Europę, Afrykę Północną i Bliski Wschód. Możemy też przyjąć, że średniowiecze kończy się w XV wieku, wraz z rozrostem Imperium Osmańskiego na cały wschodni obszar śródziemnomorski, dając początek kolejnemu cesarstwu, sięgającemu w pewnym momencie od Oceanu Indyjskiego po mury Wiednia – imperium walczącemu z weneckimi chrześcijanami i zawierającemu sojusze z chrześcijanami z Francji. Niektórzy nawet utrzymują, że średniowiecze kończy się wraz z rewolucją francuską i upadkiem monarchii pod koniec XVIII wieku.
Jednak żaden z tych momentów nie jest dla nas wystarczająco dobry. Jeśli przypatrzymy się bliżej, zobaczymy, że ówcześni Włosi – w tym Dante – byli produktem poprzednich wieków, sami w sobie także średniowieczni. Epidemia rozprzestrzeniła się ze względu na rozwinięte wówczas więzi między Azją a Europą. Osmańscy Turcy wyłonili się z wielopokoleniowych interakcji między stepami a miastem. Byli to ludzie, których intelektualna kultura bazowała na rywalizujących ze sobą interpretacjach zarówno Pisma Świętego, jak i Arystotelesa. Ludzie transportowali luksusowe towary i bakterie przez całe regiony – od Persji po Iberię (dzisiaj Hiszpanię). Rewolucja francuska miała miejsce tylko dlatego, że średniowieczni ludzie eksperymentowali z demokratyczną reprezentacją, często na niewielką skalę, i mieli długą historię antyautorytarnych rewolucji. Ludzie, epidemie, sztuka, rządy i wojny należą do świata średniowiecznego.
Jednak jeśli nie ma satysfakcjonujących zakończeń, jeśli wszystkie chwile są blisko związane z tym, co było wcześniej, to czemu w ogóle wyobrażamy sobie, że średniowiecze miało miejsce? Przecież historia nie ma początku ani końca. Jasne jest natomiast, że ludzie w XIV- i XV-wiecznych Włoszech, sfrustrowani politycznym chaosem i wojnami, postanowili szukać nostalgicznych więzi ze światem starożytnego Rzymu i Grecji; sięgnęli po odległą przeszłość, by odciąć się od poprzedniego tysiąca lat historii. Potem, w XVIII i XIX wieku, imperialistyczne potęgi Europy i ich intelektualne elity (często prekursorzy badaczy średniowiecznych lub pełnoprawni mediewiści!) przeszukiwały historię na potrzeby nowego porządku świata, by wyjaśnić i uzasadnić, dlaczego białość – nowożytna idea, choć o średniowiecznych korzeniach – uzasadniała ich dominację nad światem. Protonarody średniowiecza okazały się użyteczne jako przeszłość wskazująca na więzi białych suprematystów z Grecją i Rzymem, ich stosunek do niepodległości i wybranych tradycji średniowiecznej polityki. Nowożytni myśliciele użyli europejskiej fikcji, by stworzyć koncepcję „zachodniej cywilizacji” jako sieci spajającej współczesny świat. Spoglądając na zewnątrz, widzieli barbarzyństwo. Patrzyli w przeszłość zarówno średniowiecznej, jak i starożytnej Europy, i wyobrażali sobie, że ich spojrzenia odwzajemniają twarze takie jak ich własne – białe. Mylili się pod każdym względem.
Dziś średniowiecze stanowi swoisty paradoks. Kiedy ludzie chcą wskazać, że jakiś współczesny problem przypomina przeszłość – nieważne, czy chodzi o islamski terror, niezdarne reakcje na COVID-19, czy nawet proces uzyskiwania prawa jazdy (pełen biurokracji) – nazywają go „średniowiecznym”. Jednak gdy biali nacjonaliści mówią o początkach dominacji białej rasy, także patrzą ku średniowieczu, jego złotym i wspaniałym artefaktom, wielkim zamkom i katedrom, by w prosty sposób wyjaśnić rasowo czysty, patriarchalny militaryzm i uzasadnić w ten sposób swoją bigoterię. To okres zarówno pozytywny, jak i negatywny, transparentny i tajemniczy. Mit „mroków średniowiecza”, wciąż obecny w popkulturze, daje przestrzeń na to, by stało się ono tym, czego zapragnie popularna wyobraźnia. Jeśli nie możesz spojrzeć w ciemność, wyobraźnia może szaleć – skupia się na tych małych rzeczach, które jest w stanie dostrzec, i przypisuje im nadmierne znaczenie. Może stać się przestrzenią dla pozornie przejrzystych i użytecznych opowieści, wygodnych dla ludzi o niebezpiecznych intencjach.
Nasza opowieść jest dużo bardziej zagmatwana.
Wieki światłe zawierają w sobie piękno i blask witraży pod wysokimi sufitami katedr, krew i pot ich budowniczych, złote przedmioty sakralne, akty dobroczynności i oddania ludzi głębokiej wiary, ale też wojny toczone w imię świętości czy skwierczące ciała heretyków spalonych z braku tolerancji i ze strachu. Wieki światłe odsłaniają przenikalną naturę splatających się europejskich kultur, istniejących tysiąc lat przed Dantem. Wieki światłe wychodziły z Europy, ale nie były do niej ograniczone. Były świadome – na ile pozwalały im na to ówczesne społeczności – znacznie większego, okrągłego globu.
Ludzie mówili w różnych językach i wyznawali różne religijne tradycje – lub różne wersje tej samej tradycji. Istniało wiele odłamów chrześcijaństwa i jeden katolicki kościół (z małej litery, bo oznaczający „uniwersalny”). Jednak w Europie i strefie śródziemnomorskiej mieszkali też muzułmanie, Żydzi i politeiści. Wszyscy ci ludzie kochali, pragnęli, nienawidzili i szukali przyjaźni na wszystkie ludzkie sposoby; często pisali też o własnym życiu, tworzyli sztukę lub zostawiali ślady swojego istnienia, odkopane po tysiącleciu i dostępne dla nas po dziś dzień.
W jasnych momentach średniowiecza naukowcy patrzyli w niebo, mierzyli odległości między gwiazdami i zakładali uniwersytety, kładąc fundamenty pod europejskie wpływy na globalną rewolucję naukową – i robili to, nie rezygnując z wiary w siłę wyższą. Tak jak dziś, istnieli też ludzie karzący za „zbrodnie na umyśle”, ograniczający wolność i zabijający tych, którzy się od nich różnili. Wieki światłe to kluczowe miejsce i czas w dziejach, ponieważ zawierają mnogość możliwości nieodłącznych ludzkości. Jednak dotąd ta światłość była często ukryta pod masą negatywnych historii i popularnych założeń na temat średniowiecza – zbyt często tworzonych i wzmacnianych przez nas, mediewistów. Czasem możemy zanurzać się w dziwności średniowiecza i zapomnieć o tym, co łączy je z teraźniejszością. Możemy też tak mocno podkreślać jego bliskość, że przestajemy dostrzegać, jak bardzo rzeczy zmieniły się wraz z upływem czasu.
Obydwaj jesteśmy historykami średniowiecznej Europy, którzy spędzili lata na czytaniu tekstów źródłowych i dochodzeniu na ich podstawie do własnych wniosków. Ale, co istotniejsze, mieliśmy szczęście czytać dzieła setek badaczy, którzy wydobyli z mroków średniowiecza dawne historie i odkryli przed nami skomplikowany, fascynujący obraz tego okresu. Nasi koledzy i mentorzy pomogli umieścić Europę w szerszych, globalnych systemach handlu, religii, migracji i chorób zakaźnych. Dowiedzieliśmy się o średniowiecznych ideach dotyczących tolerancji, ale też o formowaniu się rasizmu i hierarchii rasowej. Zobaczyliśmy momenty niesamowitego piękna i chwile szokującej ignorancji. Mediewiści stworzyli, a potem zburzyli konstrukt feudalizmu jako systemu, zastępując go skomplikowanymi sieciami bliskości i hierarchii, które zmieniały się i ulegały wpływom wielkich idei oraz lokalnych tradycji. Obecnie wiemy dużo więcej o średniowiecznym seksie, przemocy, płci kulturowej, pięknie, czytelnictwie, nienawiści, tolerancji, polityce, gospodarce i o wszystkich innych rzeczach, które ludzie od zawsze robią, które sprawiają, kim są i co wytwarzają. Mediewiści są współwinni stworzenia idei mroków średniowiecza i tego, jak średniowieczny świat wykorzystują współczesne nienawistne ideologie. Ci sami badacze przyznają się do błędów i próbują zburzyć wzniesione dawniej przez siebie budowle.
Teraz, w trzeciej dekadzie XXI wieku, średniowiecze wydaje się nieustannie przenikać współczesne społeczeństwo, jednak jego stereotypowy obraz w popkulturze jest inny niż ten, jaki znamy my, historycy. Częściowo wynika to z eksplozji fantazji o średniowieczu w takich serialach jak Gra o tron i Wikingowie czy grach wideo jak Crusader Kings czy seria Assasin’s Creed. Czasem jednak zainteresowanie średniowieczem wywołują współczesne wydarzenia lub komentarze osób u władzy – na przykład kiedy politycy używają słowa „średniowieczny”, by opisać mur między krajami, albo mówią o „zachodniej cywilizacji” jako haśle skrywającym biały nacjonalizm. Niekiedy radykalna prawica zawłaszcza średniowieczne symbole – trafiają one na tarcze w Wirginii, powiewają na flagach podczas szturmu na Kapitol lub pojawiają się w manifeście masowego mordercy z Nowej Zelandii. Lewica również czasem sięga po ten język, określając mur czy jakiś wyjątkowo straszny czyn jako „średniowieczny”. W tych przypadkach przymiotnik ten staje się nacechowanym negatywnie epitetem oznaczającym zacofanie – czymś, co minęło, czego już dawno nie ma w naszym współczesnym świecie, co współczesność zostawiła za sobą. Wydaje się, że fraza „mroki średniowiecza” jest czymś, w czym można zasmakować.
To wszystko pokazuje, że zarówno polityczna lewica, jak i prawica są zgodne co do głównego założenia o przeszłości. Obie strony mogą określać jakieś wydarzenie jako „średniowieczne”, ponieważ odwołują się do mroków tamtej epoki – prawica spogląda na nią z nostalgią, traktując jako coś utraconego, a lewica podchodzi do niej krytycznie, jako do czegoś, co powinno zostać zapomniane. Na lekcjach historii poświęconych średniowieczu uczniowie spodziewają się mroku i brutalności, częściowo ze względu na seriale i filmy, które tłumaczą sceny seksizmu, gwałtu i tortur autentycznością średniowiecznego doświadczenia. Nigdy jednak nie robią tego w odniesieniu do przedstawiania tolerancji, piękna i miłości. A średniowiecze zawiera w sobie wszystko – światło i mrok, człowieczeństwo i brutalność (ale niekoniecznie dużo smoków).
Wieki światłe to nowa historia o europejskim średniowieczu. Zaczniemy ją, śledząc podróże, manipulacje, zwycięstwa i tragedie Galli Placydii, aby zmienić i uprościć perspektywę na V wiek przy jednym, istotnym założeniu: Rzym nie upadł.
Rzeczy trwają i się zmieniają. Władza przejdzie do wielkiego Konstantynopola, a potem miejskich ośrodków nowych islamskich imperiów, z Jerozolimą nieustannie pozostającą w myślach wczesnych średniowiecznych społeczeństw. Nigdy jednak nie rywalizowano o nią z taką regularnością, jak utrzymywały późniejsze narracje. Na dalekiej północy mężczyźni i kobiety będą marzyć i zamartwiać się naturą czasu, gdy słoń będzie maszerował przez Niemcy. Miasta nigdy nie znikają, ale zdarza im się kurczyć – zarówno pod względem populacji, jak i znaczenia – gdy ludzie szukają nowych sposobów organizowania życia politycznego, ekonomicznego i kulturowego w dążeniu do stabilizacji. Wraz z nią przychodzą nowe sposoby myślenia o Bogu i religii, wzniecające ogień, który przyczyni się do rozkwitu życia intelektualnego i literackiego. Jednak ten sam ogień, rozpalony przez ludzi z nienawiścią w oczach, pochłonie każdego, kto będzie postrzegany jako znajdujący się poza prawdą. A potem historia znów zatacza koło. Miasta rosną. Wieże wznoszą się ku niebu. Więzi między regionami, których nigdy nie przerwano, przez wieki rozciągały się i splatały, rozprzestrzeniając idee i bakterie, ale też stworzyły odpowiednie warunki dla średniowiecznego włoskiego poety, by mógł podążyć szlakiem późnej rzymskiej cesarzowej. Oto wieki światłe.
Wróćmy do kaplicy[1] cesarzowej Galli Placydii w Rawennie, zbudowanej w V wieku i uważanej dziś za mauzoleum, mimo że nigdy jej tam nie pochowano. Choć obecnie się to zmienia, cesarzowa nie zawsze pojawiała się w opowieściach o tamtym okresie – poza wspomnieniami o czasie, gdy sprawowała władzę jako regentka w imieniu syna. Przedmiotem historycznych narracji są zwykle mężczyźni, krew i bitwy. Jeśli jednak zmienimy perspektywę i w jej centrum postawimy tę kobietę oraz to miejsce, zobaczymy inny początek europejskiego średniowiecza – taki, w którym Rzym nigdy nie upadł.
Mała, zamknięta przestrzeń mauzoleum uosabia kontynuację kultur Rzymu: sakralnej, artystycznej, politycznej i technicznej, które przetrwały wraz z przejściem imperium w nowy – i istotnie inny – czas chrześcijaństwa. Osoba, której dedykowano mauzoleum, podróżowała po całym śródziemnomorskim świecie: urodziła się w Konstantynopolu, jako młoda dziewczynka przeprowadziła się do Włoch, potem do Francji, Hiszpanii, z powrotem do Włoch, do Konstantynopola, a na koniec znów do Włoch. To we włoskiej Rawennie przejęła kontrolę nad całym cesarstwem zachodniorzymskim w 423 roku, rządząc w imieniu swojego młodszego syna. Dzięki temu władała Rzymem jak każdy inny władca poprzednich pięciu wieków – mimo swojej płci (kobiety były oczywiście uwikłane w rzymskie gierki o frakcje, władzę i trony). Kiedy zmarła w 450 roku, zostawiła po sobie zagrożone, zmieniające się cesarstwo, ale to niebezpieczeństwo nie różniło się pod względem rodzaju i ryzyka od tych, które już wcześniej mu zagrażały. Rzym zawsze był podzielony na frakcje. Zawsze też groziło mu zewnętrzne niebezpieczeństwo. Za granicami czekał rozciągający się na tysiące kilometrów świat, który rodził piękno, odsłaniał wrażliwość i jednocześnie okazywał niemal nieskończoną zdolność do przemocy.
Dlaczego gwiazdy w cichym, spokojnym mauzoleum Galli Placydii w Rawennie lśnią tak intensywnie? Odpowiedź tkwi w geniuszu artystów V wieku. W najwyższej części sklepienia, na zworniku, widnieje skupisko złotych gwiazd, rozmieszczonych blisko siebie, a nieco niżej unosi się druga grupa gwiazd, przypominających kwiaty, ułożonych na lazurytowym błękicie szkła w odmiennym wzorze. Jaskrawoczerwone, złote i białe ornamenty bawią się z okiem widza niczym kalejdoskop. Ciemniejsze barwy oszukują wzrok, sprawiając wrażenie ruchu na statycznym szkle. Ściany z jasnego alabastru wzmacniają światło – zarówno słoneczne, jak i blask świec, sprawiając, że złote gwiazdy wydają się same emanować światłem. Podłoga została nienaturalnie podniesiona, co przybliża widza do sufitu i potęguje magiczny efekt. Starożytne święte miejsca świata śródziemnego – zarówno politeistyczne, jak i żydowskie – od wieków wykorzystywały światło w przedstawieniach nieba, by w umyśle wiernych połączyć niebo z ziemią. Ta tradycja przetrwała aż do czasów chrześcijańskich, w których żyła Galla Placydia. To mistyczne zespolenie podkreślało jedność świata wiernych: niebo i ziemia stawały się częścią tej samej rzeczywistości – zarówno prawdziwej, jak i namacalnej.
A co z Rzymem i cesarstwem? Już co najmniej od XIV wieku – a może nawet jeszcze za życia Galli Placydii – polityczne, społeczne i religijne zamieszanie zapoczątkowało dyskusje o upadku Rzymu. Prawdą jest, że w 410 roku Rzym przejęła spora grupa żołnierzy dowodzonych przez generała i króla Gotów, Alaryka I, z których wielu wywodziło się z plemion germańskich, do niedawna obecnych na rzymskim terytorium. Prawdą było też, że w roku 476 dowódca Odoaker odsunął ze stanowiska Romulusa Augustulusa, wówczas władcę cesarstwa zachodniorzymskiego, jednak sam nie przejął jego tytułu. Mogło się więc wydawać, że zachodnie imperium upadło.
Wspólnie te dwa momenty często prezentowano jako początek jednego świata i koniec drugiego. Słynny biskup Augustyn z Hippony, współczesny Galli Placydii, poświęcił całą pierwszą księgę swojego ogromnego dzieła, zatytułowanego Państwo Boże, przemocy, jakiej doświadczył Rzym w 410 roku. Był przekonany o dwóch rzeczach: że chrześcijanie nie byli temu winni oraz że coś definitywnie się zmieniło. W nowożytności tę narrację podchwycił Edward Gibbon w swoich powszechnie uznanych, XVIII-wiecznych książkach: Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego i Upadek Cesarstwa Rzymskiego na Zachodzie. Ta sama wersja historii (oczywiście odrobinę przekształcona) obowiązuje do dziś. Te momenty leżą u podstaw tak zwanego upadku Rzymu i początku średniowiecza.
Jednak jest to dużo bardziej skomplikowane.
W 476 roku Odoaker rzeczywiście odsunął od władzy rzymskiego cesarza, ale kiedy to zrobił, przedstawił się jako klient innego rzymskiego imperatora, urzędującego w Konstantynopolu, w pewnym sensie jednocząc cesarstwa wschodnie i zachodnie pod jednym władcą, w Azji Mniejszej. Precedens ten przyjął się i w ciągu następnych wieków przywódcy w zachodniej Europie szukali politycznego uzasadnienia swoich działań, powołujących się na więzi z wciąż żywym Cesarstwem Rzymskim na wschód od Morza Śródziemnomorskiego. Przez następne tysiąclecie nie było ani jednej chwili, kiedy co najmniej jeden europejski lub śródziemnomorski władca nie wyjaśniał swojej polityki poprzez powoływanie się na powinowactwo z Cesarstwem Rzymskim, cofając się aż do Oktawiana Augusta[2]. Zwykle więcej niż jeden przywódca mógł równie zasadnie poświadczać o swojej „rzymskości” (Romanitas), nawet jeśli dokładna natura tych więzi mogła się znacząco różnić. Średniowieczni, którzy nie myśleli o sobie jako o podwładnych rzymskiego cesarza, także wciąż byli uwikłani w kulturowe i społeczne normy (zwłaszcza za pośrednictwem chrześcijaństwa), które kształtowała rzymska i cesarska spuścizna.
Co więcej, Rzym jako miasto wciąż pozostawał istotny dla regionalnych elit, mimo że ośrodki władzy przeniosły się do Rawenny i Konstantynopola. Częściowo wynikało to z ideologicznej koneksji, napędzanej nostalgią i potrzebą politycznego uzasadnienia swojej władzy poprzez szukanie bezpośredniej linii do założycieli Rzymu, Romulusa i Remusa. Ale miało to również bardziej doczesny charakter. W tym okresie miasto wciąż pozostawało centrum społecznej i kulturowej produkcji, w którym dobrze sytuowane rzymskie kobiety odgrywały istotne role w rządzeniu i kierowaniu miastem. To prowadzi nas z powrotem do Galli Placydii i jej świetlistego sklepienia pełnego gwiazd.
Galla władała cesarstwem zachodniorzymskim w imieniu syna, Walentyniana, od 425 do 437 roku, aż ten skończył osiemnaście lat i mógł objąć rządy jako pełnoprawny cesarz. Rządziła z Rawenny, miasta, które stało się stolicą cesarstwa zachodniorzymskiego dopiero w 402 roku, kiedy to przyrodni brat Galli, Honoriusz (rządzący od 393 do 423 roku), przeniósł się tam z Mediolanu. Wybór Rawenny jako nowej stolicy był strategiczny – miasto miało lepszy dostęp do Adriatyku, co ułatwiało komunikację z władcami innych części cesarstwa, a błotniste tereny wokół niego miały zapewniać ochronę przed inwazjami. Podczas swoich rządów Galla prawdopodobnie zleciła budowę ogromnego kompleksu świątyń, z którego do dzisiaj pozostała jedynie mała kaplica w kształcie krzyża. Z powodu braku konkretnych dowodów, miejsce to zwykło się nazywać jej mauzoleum. Mimo że Galla rządziła cesarstwem z Rawenny, nigdy nie porzuciła wiary w prymat i ciągłość Rzymu jako centrum imperium.
Pod koniec swojego życia, około 450 roku, Galla Placydia pisała listy do swojego siostrzeńca, cesarza Teodozjusza II, oraz jego siostry Pulcherii, którzy wówczas rządzili w Konstantynopolu. W swoich listach przybierała ton szorstkiej ciotki, krytykując rodzeństwo za zaniedbywanie wiary i nakazując mu się zmobilizować, bo (jej zdaniem) Kościół chrześcijański na wschód od Morza Śródziemnego znajdował się w rozsypce. Z drugiej strony podkreślała, że ona i jej syn cesarz Walentynian III (panował w latach 425–455) byli dobrze traktowani przez biskupa rzymskiego, papieża Leona I (440–461). Leon osobiście powitał Gallę i jej świtę „zaraz po naszym przybyciu do wiecznego miasta”[3] i poinformował ją, że waśnie wewnątrz Kościoła na wschód od Morza Śródziemnego zagrażają poparciu cesarstwa dla chrześcijaństwa, które trwało od czasów cesarza Konstantyna[4]. Trzeba było coś zrobić. Napisała więc list – w zasadzie potwierdzający jej status, bo pisała w nim o sobie jako o „najbardziej pobożnej i bogatej, wiecznej Auguście i matce”, przeciwstawiając porządek i starożytność Rzymu bardziej niezorganizowanemu, nowobogackiemu Konstantynopolowi.
Rozwiązaniem było uznanie autorytetu biskupa Rzymu (czyli Leona), ponieważ Święty Piotr „jako pierwszy został uznany za godnego otrzymania kluczy do nieba”. Delikatnie upomniała swoich czcigodnych krewnych: „Wszyscy winniśmy okazać należyty szacunek temu pięknemu miastu, obiektowi zazdrości całego świata, jak również zapewnić mu należytą ochronę, by jak wcześniej nikt go nie zajął”. Innymi słowy, nawet wówczas, w V wieku, dekady po tym, gdy Goci najechali miasto, było dla niej naturalne, że Rzym stanowi centrum chrześcijańskiej religii. A Rzym był sercem cesarstwa. Wschód powinien bardziej szanować przodków na Zachodzie.
Wizyta Galli Placydii w Rzymie około 450 roku nie była jej pierwszą. Bywała tam wielokrotnie w ciągu sześciu poprzednich dekad swojego życia, w tym raz około 410 roku, kiedy to miasto zostało zdobyte i splądrowane przez Gotów. Po ich wycofaniu, Rzym prawdopodobnie ponownie padł ich łupem, a Galla została wzięta jako zakładniczka.
Opinie chrześcijan na temat losów Rzymu były podzielone. Święty Hieronim ze Strydonu uważał, że były to bardzo złe wydarzenia. Pisząc do włoskich adresatów z okolic Jerozolimy, w należącej wówczas do Rzymu Palestynie, opisał wydarzenia z 410 roku – z odległości ponad tysiąca kilometrów – jako katastrofę: „Stolicę imperium rzymskiego w całości pochłonął ogień i nie ma miejsca na świecie, do którego nie uciekliby Rzymianie”.
Inni byli jednak bardziej optymistyczni. W Państwie Bożym Święty Augustyn zauważył, że to nie pierwszy raz, kiedy Rzym stał się obiektem wewnętrznego lub zewnętrznego ataku. Oczywiście Augustyn miał w tym większy zamysł. Chciał oczyścić chrześcijaństwo ze stawianych mu przez politeistów zarzutów o spowodowanie przemocy w 410 roku. Napisał, że ten atak nie był odosobnionym przypadkiem w długiej historii miasta, nie był również kataklizmem kładącym kres imperium. Augustyn (a potem jego wpływowy uczeń, Paweł Orozjusz) stwierdził, że cała „chmura bogów” chroniła Rzym w czasach pogańskich, jednak pożary i przemoc często nawiedzały miasto. W miejscach zamieszkanych przez ludzi rodziły się niezgody i niesnaski. Rzym – zarówno miasto, jak i cesarstwo – nie był wyjątkiem.
Jednakże historycy zawsze reagują na określony czas i miejsce, a Hieronim i Augustyn nie różnili się pod tym względem od pozostałych. Musimy spojrzeć na kontekst, by zrozumieć, co naprawdę się działo – a może raczej, co to oznaczało. Współczesnym Hieronim przedstawiał się jako mnich, który wyrzekł się świata materialnego, by bardziej oddać się kwestiom duchowym. Jego elaborat o niszczycielskim wpływie ataku na Rzym znalazł się w połowie listu do adresata szukającego porady dotyczącej ślubu córki. Portret upadku Rzymu miał na celu przerażenie przyjaciela (odbiorcę listu) na tyle, by oddał córkę do zakonu zamiast za mąż, i uchronił ją przed przemocą seksualną (wynikało to z ascetycznych nauk Hieronima). Augustyn był biskupem, a w średniowieczu było to stanowisko zarówno administracyjne, jak i duchowe. Jako taki przyjmował dużo szerszą perspektywę, umieszczając to jedno wydarzenie w całościowym ciągu historii sakralnej, ciągnącej się aż do wieczności. Jednocześnie jednak chciał, żeby jego trzódka, bracia Rzymianie, nie panikowali. Nic z tego oczywiście nie sugeruje, że powinniśmy z miejsca odrzucić prace Hieronima i Augustyna jako nieobiektywne, musimy jednak spojrzeć ponad pisma Ojców Kościoła i ich teologiczne cele, by omówić powstanie i upadek cesarstwa. Możemy skorzystać z innych dowodów.
Zacznijmy od Gotów. Kim byli ludzie, którzy w 410 roku zajęli Rzym? Opowieść o biorących się znikąd „barbarzyńskich” inwazjach, jak tyle innych historii o upadku imperiów, w których winą obarcza się zewnętrzne siły, musi być delikatnie przesunięta w stronę skomplikowanych relacji między masową migracją, zasiedlaniem nowych terenów i przemianami. Germanowie – luźny termin określający wiele różnych grup połączonych wspólnymi: językiem, religią i kulturą – a także inne ludy z północnej i wschodniej Europy, jak również z północno-zachodniej i centralnej Azji, przechodzili przez granice Rzymu w tę i z powrotem przez wieki. Czasem plądrowali, czasem dołączali do lokalnej armii, często szukali okazji handlowych, a w późnym IV wieku przybywali zwłaszcza jako uchodźcy. W latach 370., podczas epidemii głodu, spora grupa gockich plemion przeniosła się do wschodniej Europy (szczególnie do rzymskiej prowincji Tracji położonej na Bałkanach). Rzymscy urzędnicy, których zadaniem była pomoc uchodźcom, zamiast tego zamknęli ich w obozach i głodzili. W niektórych przypadkach Goci musieli sprzedawać dzieci jako niewolników w zamian za mięso psów, żeby po prostu przeżyć (przynajmniej według historyka Ammianusa Marcellinusa). Jeśli te historie są prawdziwe, nic dziwnego, że Goci skorzystali z pierwszej możliwej okazji, żeby się zemścić.
Skupienie się na brutalnej wojnie, która nastąpiła później, jest łatwe i zrozumiałe. To podczas niej miała miejsce słynna bitwa pod Adrianopolem w 378 roku, która zakończyła się zaskakującym zwycięstwem Gotów i śmiercią rzymskiego cesarza Walensa. Ale pokój, który nastąpił po wojnie, jest równie istotny. Goci podpisali ugodę z następcą Walensa, cesarzem Teodozjuszem I, i masowo zasiedlili południowo-wschodnią Europę, w pewnym sensie stając się Rzymianami – w ciągu następnego lub dwóch kolejnych pokoleń służyli nawet w legionach w różnych częściach imperium. Jednak konflikty o władzę w Rzymie znów zmusiły Gotów, teraz nazywanych zachodnimi lub Wizygotami, pod przywództwem Alaryka, do walki z cesarstwem zachodniorzymskim we Włoszech.
Wojskowe i dyplomatyczne nadużycia, błędy, sojusze, zdrady, szczęśliwe interwencje i ograniczony opór, który doprowadził do trzech oblężeń, a ostatecznie do podbicia i splądrowania Rzymu w 410 roku, stały się przedmiotem legend. Alaryk walczył przeciwko generałowi Stylichonowi (germańskiemu pół-Wandalowi), który dowodził oddziałami Germanów, stanowiącymi wówczas większość rzymskiej armii. Następnie zawarli sojusz. A potem cesarz Honoriusz I (brat Galli Placydii) skazał Stylichona, jego syna i rodziny wielu żołnierzy tego dowódcy na egzekucję. Pozostający przy życiu rzymscy żołnierze uciekli do Alaryka, dzięki czemu dysponował on niepokonaną armią. Pomimo tego, że dowódca Wizygotów podbił Rzym, wciąż szukał pokoju.
Nie chodzi o to, że Alaryk obawiał się, że poniesie klęskę w razie ataku na Rzym, a wręcz przeciwnie – myślał, że wygra. Nie chciał jednak wojny zakończonej zwycięstwem. Jako Got, dowodzący armią składającą się głównie z innych zromanizowanych plemion germańskich, mógł czuć się tak samo jak wielu rzymskich dowódców z przeszłości, którzy mierzyli się z potężnym tabu – choć w historii Rzymu było wiele wojen domowych – jakim było wprowadzanie wojsk do świętego miasta. Innymi słowy, uważał siebie za Rzymianina. Rzym trwał, więc chciał przywrócenia sojuszu z tym wspaniałym imperium, ze sobą na jego czele.
Kampania jednak trwała nadal, i mimo obaw Alaryk zajął Rzym. Goci zastali w nim urzędującą Gallę Placydię, która podczas wojny odgrywała centralną rolę w obronie miasta. Była niczym kij włożony w szprychy sojuszu między jej bratem, cesarzem Honoriuszem, a jego generałem Stylichonem, oskarżając żonę Stylichona, a jednocześnie swoją kuzynkę, Serenę (prawdopodobnie niesprawiedliwie), o spiskowanie z Gotami, co doprowadziło do jej uduszenia. W tym czasie Galla decydowała o swoim losie, stanowiąc siłę, z którą trzeba było się liczyć.
Przetrwała pierwszy atak na miasto w 410 roku, ale gdy Alaryk wkrótce zmarł z przyczyn naturalnych, nowy przywódca Gotów, Ataulf (411–415), prawdopodobnie wrócił do Rzymu i zabrał Gallę Placydię jako jeńca wojennego. Źródła nie dają jednoznacznego obrazu tych wydarzeń, ale jasne jest, że Galla i Ataulf byli parą. Wkrótce Ataulf opuścił Włochy, udał się do południowej Francji, a następnie przekroczyć Pireneje w drodze do Iberii. Wiemy także, że w 414 roku Galla i Ataulf wzięli ślub – miała na sobie jedwab, a w prezencie ślubnym otrzymała zdobycze z Rzymu.
Łatwo, patrząc na relacje Galli Placydii z potężnymi mężczyznami, postrzegać ją jako postać rodem z Gryo tron. Nie wiemy na przykład, czy dobrowolnie wyszła za Ataulfa. Jednak małżeństwa dyplomatyczne były powszechne wśród rzymskich elit obu płci, a biorąc pod uwagę jej rolę w zniszczeniu pozycji Stylichona w wojnie cesarza z Gotami, całkiem możliwe jest, że współpracowała z bratem, by zakończyć konflikt raz na zawsze, a małżeństwo z Ataulfem miało służyć temu celowi. Możemy też z dużą dozą pewności stwierdzić, że ten związek nie oznaczał upadku Cesarstwa Rzymskiego, lecz raczej potwierdzał dążenie Gotów do stania się Rzymianami oraz gotowość Rzymian do zawierania małżeństw z germańskimi „najeźdźcami”, by połączyć władzę zdobywców z dziedzictwem rzymskich rządów.
Jordanes, urzędnik z Konstantynopola gockiego pochodzenia (Germanie często znajdowali zatrudnienie w Cesarstwie Rzymskim), opisując dzieje Gotów w 550 roku, napisał o tym małżeństwie: „Ataulfa pociągały [w Galli Placydii] jej szlachetność, piękno i nieskalana czystość, więc wziął ją za prawowitą żonę w Forum Julii, w Aemilii. Na wieść o tym sojuszu barbarzyńcy byli przerażeni, ponieważ Cesarstwo i Goci wydawali się być jednością”. Być może Jordanes zbyt pochopnie uznał gocko-rzymską unię za przypieczętowaną jednym małżeństwem, zwłaszcza że w nadchodzących stuleciach Półwysep Apeniński miał stać się areną wielu wojen. Jednak jego słowa pokazują, że on i inni urzędnicy na wschodzie nie postrzegali przemieszczania się Germanów jako oznaki upadku imperium. Różne plemiona wchodziły i wychodziły z jego struktur, poszukując lepszego zatrudnienia i statusu. Często zachowywały przy tym własną tożsamość i poczucie równości wobec Rzymian.
Małżeństwo Galli Placydii z Ataulfem było krótkotrwałe. Wraz z mężem przeprowadzili się do Hiszpanii, zaczęli zakładać nowe, sprzymierzone z Rzymem państwo i spłodzili też syna, Teodozjusza – nadali mu cesarskie imię, jak przystało na syna gockiego króla. Dziecko zmarło po roku z przyczyn naturalnych. Pochowano je w srebrnej trumnie w kościele poza murami Barcelony. Rok później Ataulf został zamordowany w wannie przez wściekłego służącego. Brat Ataulfa, Sigeric, chcąc pozbyć się rywali, postanowił wygnać Gallę z Barcelony, a potem z Hiszpanii, lecz zanim to się stało, został zamordowany przez Wallię, innego Wizygota, który następnie wynegocjował rozejm z Rzymem, pozwalając Galli wrócić do Włoch. Tak zrobiła i w 417 roku wyszła za jednego z czołowych dowódców cesarstwa zachodniorzymskiego, Konstancjusza. Szybko na świat przyszły ich dzieci – córka Honoria i syn Walentynian. W 421 roku los Galli wydawał się odmienić, gdy jej brat Honoriusz awansował Konstancjusza na stanowisko współcesarza.
Nie trwało to jednak długo. Konstancjusz III zmarł jeszcze w tym samym roku z przyczyn naturalnych.
Po śmierci męża Galli cesarz Honoriusz ponownie zagarnął całą władzę i stał się podejrzliwy wobec wpływów swojej siostry, co zmusiło ją do ucieczki z Włoch wraz z dziećmi. Udała się na wschód i przez kilka lat schroniła się w Konstantynopolu. Jednak w 425 roku karta się odwróciła – Galla triumfalnie powróciła do Rawenny. Jej brat zmarł, a jej wrogów pokonały siły jej protektora, siostrzeńca i cesarza wschodniorzymskiego, Teodozjusza II. Walentynian, syn Galli, miał zaledwie sześć lat, gdy rzymski senat mianował go augustem cesarstwa zachodniorzymskiego. Jego matka wynegocjowała to z Flawiuszem Aetiusem (lubianym przez Germanów żyjących na terenie imperium), nadając mu tytuł głównodowodzącego wojsk Zachodu (magister militum). Galla rządziła w Rawennie jako regentka przez następnych 12 lat.
Przez ten czas wykazała się umiejętnością manewrowania w skomplikowanej imperialnej polityce wschodniego i zachodniego cesarstwa. Królowie, cesarze, generałowie, bracia i kuzyni umierali, a Galla Placydia trwała, ostatecznie umieszczając swojego syna na tronie jako cesarza Walentyniana III. Można powiedzieć, że we wczesnym V wieku uosabiała ciągłość Rzymu. Jej zdolności nie ograniczały się do polityki – archiwa sugerują, że osobiście angażowała się w projektowanie mozaik w świątyniach, a zachowane listy świadczą o jej bogatej wiedzy teologicznej, pozwalającej jej dyskutować jak równy z równym z biskupami, mnichami i cesarzami na temat boskości i człowieczeństwa Jezusa oraz roli Marii.
W 450 roku, mając blisko sześćdziesiąt lat, Galla wraz z synem udała się do Rzymu, gdzie spotkała się z papieżem Leonem. Podróż była rutynowa, ale Galla zachorowała i zmarła w późniejszej części roku. Pochowano ją w Bazylice Świętego Piotra w Rzymie. Pod koniec życia osiągnęła jeszcze jedno – ponownie pochowała w tej samej bazylice swojego syna Teodozjusza, który zmarł wiele lat wcześniej w Hiszpanii. Jak go przetransportowano do Rzymu, pozostaje tajemnicą. Czy wysłała kogoś po małą, srebrną trumnę? A może nosiła ją ze sobą przez te wszystkie lata, pogrążona w żalu? Może kapliczkę w Rawennie kazała zbudować nie dla siebie ani dla relikwii świętych, ale dla syna – by chronił go błękitny sufit mauzoleum? A może dopiero po chorobie w Rzymie zmieniła zdanie co do jego pochówku?
Dzieje Galli Placydii opowiadają historię Cesarstwa Rzymskiego w fazie przejściowej, ale wciąż trzymającego się przy życiu. To skomplikowana opowieść, w której nowe religie i ludy mieszają się z istniejącymi strukturami, przygotowując grunt pod nową epokę. Tego rodzaju imperialna władza, w której władcy umacniali swoją pozycję poprzez bliskie więzi z różnymi odłamami chrześcijaństwa i religijnymi przywódcami, wkrótce stała się normą w świecie śródziemnomorskim oraz w większości prowincji Galii – ziemi, która później stała się królestwem Franków, a ostatecznie Francją. Nowo przybyli gorliwie szukali sposobów na zbliżenie się do rzymskiej suwerenności, elitarnych rodów i tradycji. Rozrastające się chrześcijaństwo podzieliło terytoria na administracyjne regiony, bazując na rzymskich normach zarządzania. Zakony i mnisi, których historie opowiemy w kolejnych rozdziałach, nie tylko czytali i kopiowali łacińskie teksty, ale także tworzyli własne. Cesarstwo Rzymskie się zmieniało, lecz nie upadło – nadal istniało, zarówno fizycznie, jak i w sercach oraz umysłach przywódców zachodniej i śródziemnomorskiej Europy.
Rzym jako imperium przeobrażał się, ale trzeba pamiętać, że tak było od zawsze. Zmiana od samego początku była częścią jego historii. Ośrodki władzy przenosiły się, sfery wpływów dzieliły, konsolidowały i ponownie rozpadały. Idea „upadku” Rzymu wynika z błędnego założenia o jego jednorodności i historycznym zastygnięciu. To licząca już kilka wieków koncepcja, zakładająca scentralizowane przed-współczesne państwo narodowe, które w swoich założeniach przypomina raczej osiemnastowieczne Imperium Brytyjskie niż antyczną rzeczywistość. Taką wizję przedstawiał Edward Gibbon. Według niego prymitywna żarliwość wczesnego chrześcijaństwa – jak ją postrzegał – zrujnowała chwałę Rzymu i doprowadziła do upadku zorganizowanego, stabilnego cesarstwa. Jednak w czasie, gdy pisał swoje dzieła, Gibbon był rozczarowany turbulencjami rewolucji francuskiej, co mogło wpłynąć na jego ocenę. Żarliwość, jego zdaniem, była niebezpieczna. Tęsknił za “czystymi” Włochami, jakie sobie wyobrażał, będąc dyletanckim podróżnikiem spoglądającym na ruiny Rzymu i Rawenny. Dla niego przyjęcie przez Rzym nowych norm zmieniającego się europejskiego i śródziemnomorskiego świata było równoznaczne z jego końcem. Germanie nie mogli być Rzymianami, kobiety nie mogły być przywódcami i tak dalej. Jednak, jak widzieliśmy, sami Rzymianie w tym okresie często nie mieli problemu z takimi scenariuszami.
Nowe plemiona włączały się do rzymskiej populacji dobrowolnie lub, jak działo się przez wieki, przymusowo – wojny kończyły się masowym zniewoleniem ogromnych grup ludzi, które siłą zaciągano na rynki handlu niewolnikami, skąd rozpierzchali się po całym imperium. Mimo tego zarówno imperium, jak i jego idea przetrwały – podobnie jak w 69 roku (roku czterech cesarzy), podczas chaotycznego początku III wieku (po podziale na wschodnie i zachodnie cesarstwo w latach 280), rozwoju Konstantynopolu w IV wieku i w końcu burzliwego życia Galli Placydii. Świat się zmienił, ale przecież świat wciąż się przeobraża.
Stojąc w małej kaplicy Galli w Rawennie, trudno postrzegać późne rzymskie chrześcijaństwo jedynie jako targane niebezpieczną żarliwością. Chrześcijanie rzeczywiście niszczyli i mordowali. Sama Galla była prawdopodobnie odpowiedzialna za tysiące śmierci. Ale budowali także rozświetlone gwiazdami miejsca. Według inskrypcji odkrytej wieki później, Galla Placydia zamówiła do swojej cichej kapliczki w Rawennie ogromny kandelabr ze złota, ze swoim portretem w samym jego środku, z napisem: „Przygotuję lampę dla mojego Chrystusa”. Podobne przebłyski jasności odnajdziemy w świętych miejscach z kolejnego tysiąca lat, odbijające się od wspaniałych murów Bagdadu lub wpadające przez ogromną rozetę w Chartres. Ognie, jak ten w Rzymie w 410 roku, będą od czasu do czasu rozpalane, ale nie przeszkodzi to artystom w umieszczaniu nowych gwiazd na niebie w miejscach, w których ludzie będą mogli znajdować chwilowy spokój.
Czterdzieści lat po zajęciu miasta przez Alaryka i jego armię Galla nadal określała Rzym „Panią ziemi” i często do niego wracała, nawet kiedy panowała nad śródziemnomorskim imperium. Obecność zarówno wieśniaków, jak i cudzoziemców na wysokich stanowiskach w Rzymie w tamtym wieku – lub wiekach, które nastąpiły później – sygnalizowała upadek. Galla Placydia spoczywała przez co najmniej kolejny tysiąc lat w zwykłym grobie u Świętego Piotra, wraz z ciałem swojego pierwszego dziecka u boku, złożonym w małej, srebrnej trumience. Sprowadziła swoje dziecko, które zmarło dużo wcześniej, do domu, do Rzymu, by tam zaznało wiecznego spoczynku.
[1] Kaplicę Galii Placydii uznaje się także za oratorium, miejsce modlitwy wyłączone ze struktur kościoła. Oratoria powstawały np. nad grobami męczenników lub w miejscach przechowywania relikwii, co nadawało im specjalny charakter. Mogły to być oratoria prywatne, połprywatne lub powszechne.
[2] Pierwszy cesarz rzymski – przyp. tłum.
[3] Jeśli nie zaznaczono inaczej, teksty w przekładzie tłumacza z języka angielskiego.
[4] Panował w latach 306–337 i był pierwszym cesarzem, który nawrócił się na chrześcijaństwo – przyp. tłum.