Wielbię, więc żyję. Przemienieni mocą uwielbienia - Alain Dumont - ebook

Wielbię, więc żyję. Przemienieni mocą uwielbienia ebook

Alain Dumont

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowa moc uwielbienia!

Uwielbienie to nie tylko śpiewanie pieśni podczas spotkań grupy modlitewnej ani podnoszenie rąk.

Czym więc jest uwielbienie?

To mówienie Bogu „tak” we wszystkich sytuacjach życiowych - tych największych, ale również najprostszych. To oddawanie chwały w każdym momencie, niezależnie od tego, czy sprawy idą po naszej myśli, czy nie. Pozwala zawsze być zakotwiczonym w Jezusie i przezwyciężać wszystkie trudne doświadczenia, które nas spotykają.

Autor odwołując się do własnej historii, opisuje doświadczenie całkowicie odnawiające jego życie duchowe. Przytacza także liczne świadectwa ludzi, którzy odkryli moc płynącą z oddawania chwały Bogu na co dzień.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 220

Oceny
4,5 (6 ocen)
4
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Originally published under the title

Je loue donc je vis by Alain Dumont

Copyright © 2015, Éditions de l’Emmanuel; 89, Bd Auguste Blanqui – 75013 PARIS (France) ISBN: 978-235389-464-2

Polish edition © 2017 Wydawnictwo Esprit

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2017

All rights reserved

Na okładce: © Berko85 / iStock by Getty Images

Nihil obstat:

Paris, le 9 mai 2015

P. Sicard, Cens. Dep.

Imprimatur:

Paris, le 9 mai 2015

M. Vidal, Vic. Ep.

REDAKCJA: Krakowska Fabryka Słów, Magdalena Mnikowska, Justyna Yiğitler

ISBN 978-83-65847-04-1

Wydanie I, Kraków 2017

Wydawnictwo Esprit sp. z o. o.

ul. Przewóz 34/100, 30-716 Kraków

tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19

e-mail: [email protected]

[email protected]

[email protected]

Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

Wstęp

Pisanie książki o uwielbieniu nie jest rzeczą łatwą. Wszyscy z mojego pokolenia pozostają pod wpływem Mocy uwielbienia pastora Merlina Carothersa – książki, która począwszy od 1975 roku, aż do dzisiaj pozostaje najważniejszym i najbardziej zachwycającym dziełem na ten temat. Dzięki niej dla bardzo wielu chrześcijan słowa św. Pawła zabrzmiały w nowy sposób:

Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was (1 Tes 5, 16–18)1.

I w rzeczy samej, uwielbienie zmieniło nasze życie, legło u początku tego, co nazwano Odnową w Duchu Świętym. Przemieniło naszą wiarę, nasze wspólnoty, a także nasze twarze – do tego stopnia, że poważni ludzie uważali nas w tamtym czasie za „nawiedzonych”, i właściwie mieli rację, ponieważ tacy byliśmy. Mam szczerą nadzieję, że tak jest i dzisiaj, w najgłębszym tego słowa znaczeniu!

Dlaczego po tak długim czasie piszę nową książkę na ten temat? Może dlatego, że po czterdziestu latach doświadczenie uwielbienia w nas dojrzało, a także wzmocniło się nasze przeświadczenie, że tylko uwielbienie pozwala oddać się w duchu wiary zbawczemu zamysłowi BOGA. Jedynie uwielbienie pozwala wzrastać naszej inteligencji w rozumieniu „planu miłości”, który BÓG ma dla każdego z nas:

To właśnie stanowi podstawę naszego uwielbienia. BÓG chce, żebyśmy rozumieli, że On nas kocha i ma dla nas plan.

Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamysłu (Rz 8, 28).

Zostałeś osaczony przez trudne okoliczności? Próbowałeś zrozumieć, dlaczego to wszystko ci się przydarzyło? Spróbuj zaakceptować, tak jak potrafisz, że BÓG cię kocha że i dopuścił te okoliczności, bo  O n   w i e,  ż e   m o ż e   z   t e g o   w y p r o w a d z i ć   d l a   c i e b i e   d o b r o.  Uwielbiaj Go za to, co wprowadził do twego życia, rób to z rozmysłem i z własnym rozumieniem2.

W mojej misji wiejskiego proboszcza czy kaznodziei nieustannie dostrzegam, jak wiele wspaniałych owoców przynosi uwielbienie. Odradza całe wspólnoty parafialne; pozwala wspólnie przejść przez wszystkie sytuacje życiowe, od najbardziej radosnych do najbardziej bolesnych; zapładnia nasze niedzielne liturgie i umożliwia dzielenie się braterską komunią, która gromadzi wszystkie pokolenia chrześcijan w jedną radosną i promieniejącą szczęściem rodzinę. Ile razy moi parafianie i ja świadczyliśmy wobec siebie nawzajem o odwadze wiary niesionej w uwielbieniu? Ile razy była ona wzmacniana skutecznym braterskim wsparciem, przebaczeniem, spontanicznym dzieleniem się cudami, których Pan dokonuje w naszym życiu?

Nie chciałbym tu zapomnieć o moich siostrach i braciach ze Wspólnoty Emmanuel. Można powiedzieć, że uwielbienie jest naszym pierwotnym doświadczeniem. To dzięki niemu narodziły się pierwsze grupy modlitewne i pierwsze misje. Od tamtej pory każde spotkanie, każde zgromadzenie ewangelizacyjne, a nawet każde spotkanie robocze rozpoczyna się od uwielbienia Pana, dzięki czemu wsłuchujemy się w Jego słowo. I rzeczywiście, uwielbienie umacnia w nas życie w postawie braterstwa i naszą miłość do Kościoła. Pozwala nam przechodzić przez wszelkiego rodzaju walki i dostarcza tysiąc i więcej okazji do świadczenia sobie nawzajem, jak bardzo BÓG, przez Chrystusa, działa i wprowadza światło w nasze skromne życie.

Z wielbienia we wspólnocie narodziło się kilkaset pieśni inspirowanych w znacznej mierze kantykami biblijnymi i psalmami, które czynią słowo BOGA tryskającym zdrojem niewyczerpanego uwielbienia3. Niektóre stały się cząstką chrześcijańskiego dziedzictwa, nie z racji swojej muzycznej doskonałości – usłyszeliśmy na ten temat już dość zarzutów – ale dlatego, że świadczą o niesamowitym porywie wiary. Mamy szczęście dzielić go z tymi, w których żywe jest pragnienie wielbienia. W istocie bowiem najważniejsze jest, by w postawie braterstwa wspierać siebie nawzajem w wielbieniu – tu i teraz. A to, czy te pieśni nie znikną za sto lat, nie ma żadnego znaczenia.

Tak czy inaczej, jesteśmy świadkami, że to wszystko jest następstwem nowego zesłania Ducha Świętego przyzywanego dla całego Kościoła przez św. Jana XXIII podczas Soboru Watykańskiego II. Czymś wspaniałym jest widzieć ponad pięćdziesiąt lat później, jak bardzo nadzieja, którą niósł z sobą Sobór, nie przestaje się urzeczywistniać. Prawdziwie słowo Pana spełnia się w Jego zawsze żywym Kościele zgodnie z obietnicą daną Piotrowi przez Jezusa:

„Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Opoka], i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16, 18).

Wszystkie opisane tu świadectwa i refleksje mają na celu jedynie uświadomienie sobie tej nadziei. A jeśli kilku Czytelników, a choćby nawet tylko jeden, zdoła odnaleźć dzięki nim drogi do wielbienia oświecającego jego życie, znaczy to, że linijki te nie zostały napisane na próżno.

BOGU niech będzie Chwała!

Trzy uwagi pomocne w lekturze

Po pierwsze, mam w zwyczaju pisać słowo BÓG wielkimi literami, by nie narażać tego Imienia na banalizację: wypowiadanie lub pisanie Imienia BOGA nigdy nie jest bez znaczenia. Nasi bracia Żydzi, przez szacunek, piszą zaledwie „B.” i zawsze dodają przynajmniej: „Niech imię to będzie Błogosławione”, aby ustrzec się od wszelkiej pokusy profanacji. Nie wybiegając tak daleko, wybieram opcję zaznaczania niepowtarzalnej specyfiki tego świętego Imienia i piszę je w całości wielkimi literami.

Po drugie, zobaczycie, że cytaty są liczne i czasami długie. W istocie zauważyłem, że niewielu jest Czytelników, którzy mają odwagę, by na własną rękę podążać za przypisami biblijnymi lub cytowanymi chrześcijańskimi autorami. Z pewnością nie można wymagać od wszystkich chrześcijan, by bankrutowali z powodu książek, niemniej wiara jest także sprawą kultury. Oto powód, dla którego znajdziecie tu cytaty in extenso.

I na koniec: imiona osób, które w Imię Pana zgodziły się na przywołanie na tych stronnicach intymnych zdarzeń z ich życia, zostały zmienione. Należą się im ogromne podziękowania za te świadectwa!

1Duchowy refleks

BOGU chwała!

Było to w 1989 roku – nie wydarzyło się to wczoraj! Byłem wtedy młodym klerykiem w Instytucie Studiów Teologicznych ojców jezuitów w Brukseli. Miałem wygłosić swoje pierwsze wystąpienie przed sześćdziesięciorgiem studentów i czterema profesorami na temat ustępu z Ewangelii św. Łukasza: „Gdzie jest padlina, tam zgromadzą się i sępy” (Łk 17, 37). Presja była silna! Ale nie poddałem się lękowi, przeciwnie – wywołało to we mnie wolę udowodnienia, że mi się uda. Przyjąłem wyzwanie i z pasją przystąpiłem do pracy: „Zobaczycie to, co zobaczycie!”. Ach! Gdybyście widzieli, jak pochłaniałem artykuły, studiowałem książki, dumny z budowania krok po kroku tego exposé, które miało być objawieniem stulecia – kiedy jest się młodym, w nic się nie wątpi!

Nadszedł wieczór przed wystąpieniem. Wszystko gotowe. Oto od wielu dni redaguję tekst na maszynie do obróbki tekstów – w tamtym czasie nie było jeszcze komputerów – czyli te kilka stron, które trzeba będzie przeczytać przed uczonym zgromadzeniem. Stopniowo wyrzucam brudnopisy, uznając je za bezużyteczne. Późno w nocy decyduję, by wydrukować to, co ma być wiekopomnym wystąpieniem. Naciskam przycisk wydruku. Ale, do licha!, dokładnie w momencie, gdy to robię, uświadamiam sobie, że to przycisk całkowitego kasowania (nie istniała wtedy funkcja tworzenia kopii zapasowych)… W ułamku sekundy wszystko, co stanowiło moją dumę – albo raczej pychę – zniknęło. Jest 2.00 w nocy. Wystąpienie jest o 8.00 tego samego dnia. Żadnej możliwości zmiany terminu!

Normalnie, biorąc pod uwagę mój temperament, wyrzuciłbym maszynę przez okno! Zamiast tego jednak od stóp do głowy przechodzi mnie dreszcz i słyszę siebie krzyczącego: „BOGU chwała!”. Jak przekleństwo… ale bez przeklinania! Wtedy napełnia mnie nieprawdopodobny spokój. Jakby nagle ktoś przypomniał mi, że są w życiu rzeczy o wiele ważniejsze i że to doświadczenie było okazją do wzrostu w zawierzeniu Duchowi Świętemu.

Nie chodziło o to, by powiedzieć: „Dzięki Panie”, ale raczej: „Wszystko do Ciebie należy! Oddaję to doświadczenie w Twoje ręce”. Było to wyznanie, że Pan jest rzeczywiście obecny – tu i teraz – w tym samym momencie, kiedy było mi dane przechodzić przez to doświadczenie.

I że w taki czy inny sposób mógł On wydobyć z tego zła dobro.

Po kilku chwilach ciszy klękam, wyznając swój zamiar Panu i wzywając Jego pomocy. Wstaję. Mój tekst nadal nie istnieje i nie przywrócił go żaden cud. Odzyskuję jakieś skrawki brudnopisu, które znalazły się w koszu na śmieci, i zaczynam pisać ręcznie dziesięć stron „z obfitości serca”. Praca ostatnich miesięcy mimo wszystko przynosi swój owoc, tym razem bez zadufania, ale w lęku, że nie będę mógł przedstawić prawdziwej „naukowej” pracy i że wystawię się na ostrą krytykę współbraci (nic gorszego niż seminarzyści zebrani w roli sędziów!).

Tej nocy miałem jedynie dwie chude godziny snu, ale spokojne, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. I oto w drodze na uczelnię moi bracia ze Wspólnoty Emmanuel zaczęli w samochodzie śpiewać pieśni uwielbienia… Nie powiem, że włożyłem w to całe serce, ale poddałem się grupie i zacząłem śpiewać. Udawałem się na pewną rzeź – przynajmniej takie było moje odczucie – czemu zatem miałbym się wzbraniać przed śpiewaniem?

Nadszedł moment wystąpienia i wszystko szło jak najlepiej. Miałem trochę niepewny głos, ale było tak dobrze, że na końcu dyskusji jeden z profesorów nie wytrzymał i wygłosił komplement pod moim adresem… Byłem zaskoczony, ale nie tylko to. Uświadomiłem sobie coś ważnego, coś, co wykracza daleko poza ramy tego wystąpienia.

Wychodząc z sali, w duchu powiedziałem do Pana: „Jeśli chcesz mi coś pokazać, to jest właściwy moment!”. Na końcu korytarza dostrzegłem jezuickiego studenta, którego nie znosiłem i który odwzajemniał mi się z nawiązką! Pod wpływem impulsu usłyszałem siebie, jak mówię: „BOGU chwała!”, i jakby ktoś mnie popchnął. Podszedłem do niego i zaprosiłem go na piwo – o 10.00 rano w Belgii to jest normalne! Kolejna niespodzianka: zgodził się! I oto zaczęliśmy rozmawiać, odkrywać siebie i siebie doceniać. Od tamtego dnia już nigdy nie starliśmy się z sobą, do tego stopnia, że do dzisiaj nie ma takiego roku, żebyśmy nie zadzwonili do siebie, by się dowiedzieć, co u drugiego słychać, mimo że każdego z nas posłano na misje w inny zakątek świata: mnie do Francji, a jego do Chin.

Ta historia na tym się nie kończy. Jako seminarzyści Wspólnoty Emmanuel mieszkaliśmy w tamtym czasie w „gospodarstwach domowych” po ośmiu chłopaków. Każdy miał inne obowiązki domowe. Ile to razy, aż do tej pory, wpadałem w gniew, widząc na schodach kłęby kurzu i wyrzucałem niedbalstwo bratu odpowiedzialnemu za sprzątanie? A co powiedzieć o naczyniach ze śniadania pozostawionych na stole, które znajdą się w zlewie dopiero wieczorem, w chwili nakrywania stołu do kolacji? Otóż w dniu wystąpienia wracam sam do domu. Jak zwykle kłębki kurzu grzecznie leżą na całych schodach aż do czwartego piętra! I wtedy słyszę siebie mówiącego: „BOGU chwała!”, i widzę siebie, jak spokojnie biorę miotłę, zamiatam kurz i wyrzucam do kosza na śmieci… Nazajutrz opróżnione naczynia po śniadaniu, z resztkami czekolady i kawy, zalegają na prawie całym stole. Znowu zaskakuję siebie, mówiąc: „BOGU chwała!”, zbierając i myjąc naczynia ze śpiewem na ustach…

Wtedy to właśnie zrozumiałem tajemnicę uwielbienia. Nie chodzi tylko o to, by śpiewać pieśni uwielbienia jedną po drugiej. Ani nawet nie o to, by wieczorem przyjść na spotkanie grupy modlitewnej. Odkryłem  u w i e l b i e n i e   j a k o   o d r u c h   d u c h o w y,  którego trzeba się nauczyć, by pozostać zakotwiczonym w BOGU, by przezwyciężyć przez Niego wszystkie doświadczenia dnia codziennego, od najmniejszych do największych – jak nagłe utracenie wystąpienia, co nie było zresztą takie ważne. Zacząłem więc wielbić za wszystko: za gumkę, która spadła na ziemię, za dokument, którego nie mogłem odnaleźć, za współbrata, który lekceważąco zwrócił mi uwagę, za spotkanie, które nie doszło do skutku, za zadrapanie, zawstydzenie, kłaki kurzu do zamiatania, paraliżującą nieśmiałość, przysługę do oddania, która mi nie odpowiada, za jakiś nieszczęśliwy traf… Powtarzałem od stu do dwustu razy dziennie: „BOGU chwała!”, czym denerwowałem mieszkających ze mną i co stało się powodem, dla którego przeszedłem na sposób wielbienia „w ciszy”, przynajmniej w większości przypadków!

Niektórym wyda się być może zarozumiałością, a nawet czymś egocentrycznym, by zaczynać książkę od opisu osobistego doświadczenia. W rzeczywistości świadectwo umieszczone na początku tej pracy ma tylko jeden cel: pokazanie, że moja wypowiedź nie wypływa z moralno-intelektualnych rozważań, ale z objawienia intensywnego i nieoczekiwanego, wewnętrznego oświecenia, które nadało nowy sens mojemu życiu duchowemu i pozwoliło doświadczyć „namacalnie” – to znaczy w sposób zakorzeniony w samych trzewiach mojego bytu – bogactwa mądrości Kościoła, mądrości do słuchania. Teraz doń przystąpimy, by spróbować rozpoznać, w jaki sposób Duch Święty pracuje w każdym z nas.

Ofiarować dowolnie małą ofiarę

Wielbiłem zatem za każdą małą przykrość życia codziennego, nie zapominając, by wielbić także za liczne wydarzenia pozytywne, których nie brakowało każdego dnia. Ofiarowywałem to wszystko niczym drobne „ofiary”, jak określała to św. Teresa z Lisieux. To ona najbardziej pomogła mi w tamtym okresie. Pozwoliła mi zrozumieć, że  u w i e l b i e n i e   j e s t   b a r d z o   p r o s t y m   s p o s o b e m   d z i a ł a n i a,  w ł a ś c i w y m   d z i e c i o m,  a b y   k r o c z y ć   r a d o s n ą   d r o g ą   o f i a r y   z   s i e b i e: 

Nie bogactw i Chwały (nawet Chwały Nieba) pożąda serce małego dziecka… Ono wie, że chwała należy się z prawa Braciom jego: Aniołom i Świętym… Ale w jaki sposób okaże swą Miłość, skoro Miłości dowodzi się czynami? Otóż dziecię będzie rzucać kwiaty, ich wonią nasyci tron królewski i swym srebrzystym głosem śpiewać będzie pieśń Miłości.

Tak, mój Ukochany, w taki sposób spalać się będzie moje życie… Mam tylko jeden sposób, by okazać Ci moją miłość: rzucanie kwiatów, to znaczy,  ż e   n i e   o p u s z c z ę   ż a d n e j   o k a z j i   d o   o f i a r y,  c h o ć b y   n a j m n i e j s z e j,  ż a d n e g o   s p o j r z e n i a,  ż a d n e g o   s ł o w a,  w y k o r z y s t a m   n a j d r o b n i e j s z e   n a w e t   c z y n y,  b y   j e   p e ł n i ć   z   m i ł o ś c i4, w ten sposób będę rzucać kwiaty przed Twoim tronem; nie pominę żadnego, by go nie  o b e r w a ć   z   p ł a t k ó w  dla Ciebie… potem rzucając moje kwiaty, będę śpiewać nawet wtedy, gdy trzeba mi będzie zrywać kwiaty pośród cierni, a śpiew mój będzie tym bardziej melodyjny, im ciernie będą dłuższe i ostrzejsze.

Na cóż, o Jezu, mogą Ci się przydać moje kwiaty i pieśni moje? Ach! wiem dobrze, ten deszcz wonny, te delikatne listki bez żadnej wartości, ta pieśń miłości, najmniejszego spośród wszystkich serc oczarują Ciebie, tak, te „nic” sprawią Ci radość, wywołają uśmiech, Kościoła Tryumfującego. On to odbierać będzie ode mnie płatki, które miłość oberwie z kwiatów, a złożywszy ja na chwilę w Twoich, o Jezu, Boskich Rękach, przez co nabiorą nieskończonej wartości, będzie następnie – niby bawiąc się ze swym dzieckiem – rzucać je na Kościół cierpiący, by ugasić płomienie, na Kościół walczący, by mu dopomóc do zwycięstwa!…5

Czytanie tych linijek kilka miesięcy wcześniej byłoby dla mnie nie do zniesienia. Uważałem je za pretensjonalne i ckliwe. Ale rozumiane w świetle uwielbienia stawały się zadziwiające i niezwykłe! Te słowa były znakiem odwagi i śmiałości w każdej chwili. Pozwalały przezwyciężyć zarówno wszelkie doświadczenia, łącznie z tymi najmniejszymi, jak i smakować tysiąc i jedną radość przez proste ćwiczenia uwielbienia powtarzane każdego dnia.

Drobne ofiary podtrzymały ogień miłości i nadawały miłości braterskiej niezwykłą moc, która – widziałem to wyraźnie – nie pochodziła ode mnie. Mała Tereska zrozumiała to już dawno temu!

[Zobaczyłam światło]. Święta Teresa [d’Avila] mówi, że miłość trzeba podtrzymywać. Nie mamy  d r z e w a  pod ręką, gdy otaczają nas ciemności, oschłości, ale czyż nie jesteśmy przynajmniej obowiązane dorzucać drobne  s ł o m k i?  Jezus jest wprawdzie aż nadto potężny, aby sam podsycał płomień, jednakże jest zadowolony, gdy widzi, że i my także staramy się dodać paliwa. Jest to  o b j a w   d e l i k a t n o ś c i,  który Mu sprawia przyjemność, i wtedy On dorzuca do ognia wiele drzewa; my tego nie widzimy, ale odczuwamy  s i ł ę   i   ż a r  Miłości.

Doświadczyłam tego; gdy  n i c   n i e   c z u j ę,  gdy jestem NIEZDOLNA do modlitwy, do praktykowania cnót, wówczas jest to właśnie chwila stosowna, aby szukać drobnych okazji, tych  n i c,  a to właśnie cieszy Jezusa bardziej niż władztwo świata, a nawet bardziej niż męczeństwo ofiarnie zniesione. Na przykład uśmiech, miłe słówko, wypowiedziane wtedy, gdy miało by się ochotę milczeć, albo okazać znudzenie, itp. … itp.6

Odpowiadało to temu, co nieustannie powtarzał Pierre Goursat7, który bardzo inspirował się Małą Tereską:

Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest prorokiem dla naszych czasów, chciała zostać wielką świętą. Modliła się: „Panie, mam wielkie pragnienia, ale brak mi siły. Więc robię dla Ciebie małe ofiary. Naprawdę maleńkie: podnoszę szpilkę, którą ktoś upuścił, papierek, który ktoś wyrzucił. Poprawiam przekrzywiony obrus”. Jeżeli robimy te rzeczy z miłości, one stają się miłością. Liczy się intencja.