Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Wielka, bezkompromisowa i obrazoburcza książka o przerażającej skali infiltracji polskiego przedwojennego wywiadu i kontrwywiadu przez sowieckie służby specjalne.
Swoiste uzupełnienie wcześniej wydanych przez nas prac autorstwa DRA Marka Świerczka; Największa klęska polskiego wywiadu i Jak Sowiecki przetrwali dzięki oszustwu – napisana i wydana pod koniec wieku XX na emigracji w USA.
Michniewicz zajął się w niej operacją sowiecką znaną pod kryptonimem „Trust”.
Padają w niej jednoznaczne oskarżenia o agenturalność wobec dwóch naczelników Referatu „Wschód”: Michała Talikowskiego oraz Jerzego Niezbrzyckiego. W czasie, gdy Referatem „Wschód” kierował Talikowski, Sowieci przeprowadzili wobec Oddziału II SG WP minimum cztery operacje dezinformacyjne. Nie ma chyba w historii oficera służb specjalnych, który z tak maniakalną konsekwencją dawałby się oszukiwać przez długie lata.
Z kolei Niezbrzycki okazał się w 1945 r. głęboko wierzącym lewicowcem, wieszczącym rychłą rewolucję światową. Jest to raczej zaskakujące u oficera polskich służb specjalnych, który doskonale wiedział, jak naprawdę wyglądała implementacja pięknie brzmiących założeń „marksizmu-leninizmu” za pomocą masowych grobów i łagrów.
Michniewicz, oskarżając Niezbrzyckiego i Talikowskiego, nie mógł wiedzieć o zdradzie Tadeusza Kobylańskiego, ani o tym, że – poza Kobylańskim (oraz innym oficerem Oddziału II SG WP, Tadeuszem Kowalskim) – Sowieci mieli w Oddziale II w połowie lat dwudziestych trzy „wyjątkowo cenne” źródła pracujące dla OGPU.
Dla oficera służb specjalnych, hipotezy robocze są podstawowym narzędziem pracy. Jeżeli tylko ma odwagę je weryfikować, będąc odpornym na naciski otoczenia, szykany przełożonych i podszepty własnego ego, to znaczy, że wypełnia zadania, które mu wyznaczyła Rzeczpospolita. Jeśli przy tym naraża się na ostracyzm, próby ośmieszania i dyskredytacji (jak to było w przypadku Michniewicza) zasługuje na szacunek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 492
Projekt okładki istron tytułowych Fahrenheit 451
Redakcja i korekta Firma UKKLW – Weronika Girys-Czagowiec, Barbara Mic
Dyrektor projektów wydawniczych Maciej Marchewicz
ISBN 9788380796324
Copyright © by Władysław Michniewicz Copyright © by Fronda PL, 2021
Wydawnictwo informuje, że dołożyło należytej staranności w rozumieniu art. 355 par. 2 kc w celu odnalezienia aktualnego dysponenta autorskich praw majątkowych do tekstu. Z uwagi na to, że przed oddaniem niniejszej książki do druku poszukiwania te nie przyniosły rezultatu, wydawnictwo zobowiązuje się do wypłacenia stosownego wynagrodzenia z tytułu ich wykorzystania aktualnemu dysponentowi autorskich praw majątkowych niezwłocznie po jego zgłoszeniu się do wydawnictwa.
WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
KonwersjaEpubeum
Psychologia zdrady jest znacznie mniej skomplikowana, aniżeli to się wydaje na pozór. Namiętności osobiste, zawiedzione ambicje i nienawiść – występują z taką siłą, że przesłaniają cały świat i hamują całkowicie zdolność logicznego rozumowania i przewidywania1.
J. Niezbrzycki2
Pułkownik Władysław Michniewicz był jedną z barwniejszych postaci polskiej przedwojennej „Dwójki”. Nie dlatego, że – jak major Żychoń drażnił życiem bon vivanta lub też, że jak kapitan Jerzy Niezbrzycki miał ambicje polityczno-artystyczne. Władysław Michniewicz był bowiem przykładem oficera, który – wbrew konformistycznie karierowiczowskiemu otoczeniu – pozostawał wierny trzem rzeczom: logice, honorowi i interesowi Polski3. Ta niepokojąca konsekwencja wyznawanych wartości narażała go na bezustanne problemy4. Te zaś, zamiast kiełznać temperament i język oficera, skłaniały go raczej do jeszcze większej bezkompromisowości sądów, które ściągały na niego gromy nie tylko ze strony polskiej, lecz także na przykład izraelskiej, niemogącej mu wybaczyć, że w 1946 roku nakłaniał weteranów armii Andersa do utworzenia armii polsko-arabskiej do walki z nowo powstałym, prosowieckim wtedy państwem Izrael i Rosją Sowiecką5.
Trudna miłość Władysława Michniewicza do służby Polsce zaczęła się od uczestnictwa w konspiracji na Kresach Wschodnich, na których był członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej. Jeszcze w ósmej klasie gimnazjum w 1918 roku został aresztowany, jak sam pisał: w trakcie mętnie ujętego sabotażu nieprzyjacielskiej komunikacji, polegającego na przecinaniu kabli telefonicznych ukraińskiego garnizonu w Humaniu. Pomimo wyroku śmierci wydanego przez sąd polowy, został zwolniony (po paru ojcowskich klapsach) przez komendanta garnizonu, pułkownika Dobrianskiego. Jednakże, nawet otrzymany i niewykonany tylko z przyzwoitości oficerskiej wyrok śmierci nie powstrzymał młodego Michniewicza od dalszego konspirowania. Tym razem został wyznaczony na łącznika POW w Płoskirowie. Po zajęciu Płoskirowa przez wojska polskie wysłano Michniewicza do centrali Wydziału IV Biura Wywiadowczego, gdzie trafił pod komendę kapitana Schaetzla i pułkownika Matuszewskiego. W okresie niepowodzeń w wojnie z bolszewikami Michniewicz otrzymał zadanie zorganizowania placówki wywiadowczej w Tallinie jako pomocnik porucznika Wiktora Tomira Drymmera.
W Estonii wywiad polski wpadł w sidła zastawione przez sowieckie GPU, dowierzając podesłanym przez bolszewików agentom tzw. Monarchistycznej Organizacji Centralnej Rosji, którzy zdołali oszukiwać nie tylko Polaków, ale praktycznie służby specjalne całej Europy przez bez mała siedem lat. Jedną z pierwszych ofiar tej prowokacji był Michniewicz, który w 1921 roku został wysłany do Moskwy, już jako samodzielny oficer łącznikowy Oddziału II Sztabu Generalnego. Formalnie Michniewicz pełnił funkcję przedstawiciela przy Komisji Repatriacyjnej, rozpatrującej podania Polaków należących do ponaddwumilionowej mniejszości pozostałej w ZSRS po podpisaniu traktatu ryskiego. Ta pozycja umożliwiła mu nie tylko werbunek nowych agentów, ale nade wszystko weryfikację przedkładanych przez MOCR (używającej kryptonimu Trust) dezinformacji. W 1923 roku – dzięki swojemu agentowi, ekspułkownikowi, carskiej armii, Drobyszewskiemu6, Michniewicz uzyskał pewność, że Trust jest sowiecką prowokacją7. Z tą informacją pojechał do Warszawy we wrześniu 1923 roku, przedkładając raport pełen zdecydowanych tez i niezbyt dyplomatycznych ocen.
Raport Michniewicza napotkał na opór przełożonych, gdyż dzięki informacjom Trustu pięknie rozwijały się kariery zarówno w ówczesnym wywiadzie, jak i w polskim MSZ. W związku z powyższym, kierownictwo Oddziału II zdezawuowało tezy raportu Michniewicza, twierdząc, że Michniewicz jest narzędziem wyrzuconych z Oddziału II oficerów związanych z Józefem Piłsudskim. Michniewicz, niepotrafiący zapanować nad rejtanowską wściekłością, został wyrzucony z Oddziału II i przeniesiony jako żołnierz do 45 pułku piechoty w kresowym Równem, co było dodatkową szykaną, gdyż porucznik miał wtedy rodzinę w Warszawie i studiował na Uniwersytecie Warszawskim. Oczerniony i zdegradowany w hierarchii, Michniewicz kontynuował studia, dojeżdżając z Kresów na egzaminy w Warszawie i pełniąc służbę liniową, w której zresztą był świetnie oceniany8. Jednocześnie zdał do Wyższej Szkoły Oficerskiej, którą ukończył z drugą lokatą w 1928 roku i odbył staż jako I oficer sztabowy. To umożliwiło mu powrót do Oddziału II w 1932 roku. Mianowano go kierownikiem placówki wywiadowczej w Kijowie. Po Anschlussie w 1938 roku został kierownikiem wywiadu na Czechy z siedzibą w Morawskiej Ostrawie, a potem w Bratysławie. Wybuch wojny zastał go w Wiedniu, skąd – po krótkim internowaniu – wrócił do walczącej Polski, meldując się w Oddziale II w Kołomyi tuż przed wkroczeniem wojsk sowieckich. Wyjechał do Francji, gdzie został dowódcą szkoły podchorążych, zaś w 1940 roku był mianowany szefem wywiadu na Środkowym Wschodzie z siedzibą w Bejrucie, Jerozolimie i Kairze. W 1943 roku został szefem Oddziału II 2 Korpusu generała Andersa. W 1945 roku – już jako zastępca dowódcy II Brygady Karpackiej brał udział w zdobywaniu Bolonii. W 1947 roku wyjechał na stałe do Argentyny.
Pomimo życia na emigracji nigdy nie zapomniał o Polsce. Prowadził działalność publicystyczną, stawiając stale niewygodne pytania i poruszając tematy unikane jak ognia przez emigracyjny establishment. Między innymi jako pierwszy poruszył sprawę przywłaszczenia skarbu wojennego Armii Krajowej, okoliczności śmierci podpułkownika Hańczy i rozdmuchanej, rzekomej aferze szpiegowskiej Mikocińskiego. Nie unikał także analiz dotykających zarówno najbardziej bolesnych spraw, jak na przykład Powstania Warszawskiego, o którym pisał z charakterystyczną dla siebie, niezważającej na odczucia odbiorców logiką: „[...] zamiast czekać i radzić się sztabu (generała Bór-Komorowskiego – przyp. M.Ś.) wydał od ręki z morderczym pośpiechem, na podstawie zupełnie niesprawdzonej informacji, swój rozkaz do powstania [...] Najkapitalniejszy dla nas w całej wojnie rozkaz został wydany w gwałtownej formie, mijając się z logiką, doświadczeniem i elementarnymi zasadami sztuki wojennej”9.Nie zapomniał także o Oddziale II Sztabu Generalnego, mimo upływu czasu zbierając informacje i analizując wydarzenia, w których sam uczestniczył, by w latach 80. XX w. wydać książkę będącą rozrachunkiem z operacją Trust, w której stawia tezy o współpracy kierownictwa Referatu Wschodniego Oddziału II z sowieckimi służbami specjalnymi.
Zmarł na obczyźnie, nigdy nie uwolniwszy się od Polski i swoich z nią wiecznych rozrachunków.
Jego główną spuścizną, która do dnia dzisiejszego budzi kontrowersje, jest Wielki blef sowiecki – książka będąca melanżem literatury wspomnieniowej i analizy kontrwywiadowczej. Należy dodać, że najtrudniej jest analizować sine ira et studio wydarzenia, których się było bezpośrednim uczestnikiem. Michniewicz zrobił to bez wahania. Choć w opinii wielu historyków, przy okazji, wyrównał rachunki z byłymi kolegami, jednakże, nawet jeśli popełniał błędy lub dawał się ponieść urazom i teoriom spiskowym, to jednak jako jedyny zrozumiał z grubsza, na czym polegał rzeczywisty mechanizm sowieckiej prowokacji. Był też jedynym oficerem „Dwójki”, który miał odwagę oskarżyć tę służbę o zinfiltrowanie przez Sowietów, i to w wieku, kiedy mężczyźni zwykle zaczynają idealizować własną młodość i bronią prywatnych i narodowych mitów, byle tylko uchronić własne ego.
Żeby w pełni zrozumieć, o czym naprawdę pisał Michniewicz, trzeba przeanalizować główne elementy składające się na monstrualne oszustwo, skonstruowane przez Sowietów na potrzeby politycznej strategii, które w jego książce zostało frywolnie nazwane blefem.
Pierwsze lata Rzeczypospolitej
Polska, która powstała po klęsce państw zaborczych, była państwem, które zadziwiająco przypominało początki III RP. Z jednej strony była euforia elit narodowych, z drugiej zaś… No cóż, jak to w Polsce: było wszystko, tylko nie odpowiedzialność za własne państwo. Była za to prywata, zdziczałe podjazdy polityczne i rozkradanie majątku wspólnego. I do tego, bezhołowie, lekkomyślność i megalomania. Sugestywnie przedstawił to francuski dziennikarz Christian de La Mazière, który przyjechał do Warszawy jako korespondent gazety „Temps” 3 sierpnia 1920 roku. Armia sowiecka była na przedpolach Warszawy, z Wojska Polskiego zdezerterowało 100 tysięcy żołnierzy10, a Sowieci w Białymstoku już mieli gotowy rząd przyszłej Polskiej Republiki Sowieckiej. Wydawałoby się, że jest potrzebna absolutna jedność narodowa, by przetrwać. A jednak…
Już w dzień po przybyciu Francuza, w jego hotelu pojawił się jeden z wpływowych posłów na Sejm, żądając, by La Maziere opisał rzekomą zdradę Józefa Piłsudskiego, który „się zaprzedał Moskwie”11. W dwa dni potem jeden z polskich czołowych publicystów domagał się publikacji artykułu w „Temps” na temat połączeń telefonicznych dowodzących ponoć, że minister wojny i generałowie WP zdradzili Polskę12. Wszystko po to, by zaszkodzić politycznie Naczelnikowi i to w sytuacji, gdy wydawało się, że już nic nie uchroni młodziutkiej Rzeczypospolitej, co odbierało tym politycznym igraszkom choćby śladową racjonalność.
Ta kampania czarnego PR-u wobec Józefa Piłsudskiego miała zresztą – według La Mazière’a – długą tradycję, a przeciwnicy polityczni podróżowali stale do Francji, by oczerniać, intrygować i szczuć13 przeciwko niemu, choć Francja była jedynym sojusznikiem RP na kontynencie, a Polska miała spory terytorialne ze wszystkimi sąsiadującymi państwami! Towarzyszyły temu (a jakże by inaczej?) polski bałagan i niedbalstwo. La Mazière, opisując swój długi pobyt w RP, z niedowierzaniem wspominał, że choć codziennie bywał w MSZ, nie wyznaczono tam nikogo do obsługi korespondenta zagranicznego14 (który przecież kształtował opinię publiczną we Francji, a przy tym, jak należało założyć, musiał mieć powiązania z francuskim wywiadem). W dodatku urzędnik MSZ odpowiedzialny za redagowanie depesz dla agencji zachodnich na temat sytuacji politycznej nie dostawał żadnych danych urzędowych, więc tekst swoich depesz zestawiał na podstawie… prasy wczorajszej15. Przykład szedł rzecz jasna z góry – gdy Francuz zaproponował ministrowi skarbu napisanie artykułu dla „Temps” w celu polepszenia wizerunku gospodarki polskiej – Jak Kanty Steczkowski wyznaczył mu kolejno cztery terminy spotkań, ale na żadnym się nie pojawił16. Ten klimat pracy polskiej administracji widać było także, według La Mazière’a, w czasie rokowań z Sowietami, kiedy to liczna, polska delegacja hulała nocami w ryskim kasynie (Naturalnie z uroczymi damami pracującymi w tym szacownym przybytku17). Sowiecka delegacja siedziała w tym czasie, chroniona przez czekistów, w swoim hotelu, czekając na informacje zdobyte przez WCzK, podsyłającą Polakom agenturę w rodzaju byłego porucznika WP, Wiktora Marczewskiego, który zdołał spotkać się z Ignacym Matuszewskim18 i z Wacławem Jędrzejewiczem19, czy też żony innego renegata, Stanisława Glińskiego, której udało się zostać posługaczką generała Antoniego Listowskiego20. Nie trzeba być wybitnym znawcą obyczajów polskich, by domyślić się, że generał po nocnej wizycie w kasynie raczej nie mógł być przykładem kontrwywiadowczej czujności. Zresztą to, w jaki sposób w II RP podchodzono do zabezpieczenia kontrwywiadowczego nie tylko na wysokich stanowiskach rządowo-armijnych, ale nawet w samym Oddziale II pięknie ilustruje pouczająca historia samego Michniewicza, który przyjechawszy jako agent do Moskwy, listy polecające do generałów sowieckich (a więc mniemanych agentów Oddziału II), ukrył w… kartonowej walizce, którą trzymał pod łóżkiem. Podobnie sytuacja wyglądała w Attachacie Wojskowym RP, gdzie dopiero w październiku 1926 roku (a więc w ponad pięć lat od rozpoczęcia funkcjonowania) szef Wydziału II Wywiadowczego Oddziału II SG, ppłk Ludwik Bociański „zasugerował” ówczesnemu attaché, majora Tadeuszowi Kobylańskiemu utworzenie w attachacie placówki kontrwywiadowczej. Przy czym z korespondencji między obu panami wynika, że wahali się, czy „funkcją kontrwywiadowczą” należy obarczyć woźnego lub lokaja21. Pikanterii tej historii dodaje to, że posługa attachatu (której chciano zlecić obronę przed OGPU) była tradycyjnie uwikłana w czarnorynkowe interesy, co dawało czekistom łatwość werbunku za pomocą materiałów nacisku. Z kolei (co już zakrawa na literacką groteskę) major Kobylański, któremu powierzono zabezpieczenie kontrwywiadowcze placówki, był od 1924 roku agentem OGPU22.
W skali całego państwa miał miejsce niebywały proces polegający na tym, że środowiska faktycznie walczące o Polskę zadziwiająco łatwo zostały wypchnięte z życia politycznego przez grupy dla państwowości polskiej w najlepszym wypadku indyferentne, a przy tym, jak się wydaje, dzielące powszechne na Zachodzie przekonanie o tymczasowości Polski (mającej być w opinii Niemców tzw. Saisonstaat)23. Sugestywny opis tego okresu można znaleźć w powieści byłego legionisty Tadeusza Gałeckiego (ps. Andrzej Strug) pt. Pokolenie Marka Świdy. Strug opisuje w niej kariery byłych oficerów państw zaborczych, którzy dopiero po upadku zaborców przypomnieli sobie, że jednak są Polakami24, sprzedajnych polityków i międzynarodowych spekulantów próbujących dorobić się na rynku polskim dzięki rozkwitającej korupcji – i to jak najszybciej, zanim kolejna zawierucha dziejowa zmiecie Polskę:
– Łapówki? Dziecko jesteś, czyż bez tego można coś zrobić nawet dla dobra publicznego? Mój współzawodnik, kanalja, oferuje dostawę za cenę powiedzmy – sto, ja caeteris paribus, za siedemdziesiąt pięć. Sprawa jasna, państwo zarabia na czysto 25 procent. Jestem zupełnie pewny swojego, więc nie daję łapówki. On daje łapówkę i jest jeszcze pewniejszy. Dostaje koncesję on, a nie ja. Na porządku dziennym! […] Wiesz, co to jest „Mob”? Zapasy na wypadek wojny. Otóż wynalazłem stock cudownych butów amerykańskich – trzysta tysięcy par. I tanio! Za bezcen! [...] Latam wszędzie, latają inni. Najzacniejsi ludzie zupełnie bezinteresownie przemawiają do wysokich stosunków, perswadują, błagają. Latają moje kanalje i wszędzie płacą. Wszyscy się zgadzają, naturalnie, świetny interes – towar niebywały i półdarmo – przy wyprzedażach stocks de guerre – tak bywa nieraz. Cudem udało mi się wyprawić na łeb na szyję komisję ekspertów z departamentu. […]Wszyscy trzej co do jednego ludzie najzupełniej przyzwoici, bo i to się zdarza. Pojechali. Szef departamentu oświadcza mi, że sprawa załatwiona. Eksperci ślą entuzjastyczne telegrafy. Przyjeżdżają, natychmiast składają raport, a ja czekam. Czekam, to jest latam wszędzie i kołaczę. Szef, wice-minister sami się niecierpliwią, bo termin tuż, mój zadatek przepada, umowa przepada, cena się podniesie trzykrotnie... Telefony, telefony, telefony. Wszyscy się zgadzają i chcą, i wszyscy się dziwią, że sprawa nie idzie. Brak jakichś uzgodnień. Zaginęła teczka z wykazami. Nie ma kopji – wyrzucają dwie maszynistki, pakują do kozy podchorążego i dwóch sierżantów, a tu w gazetach słodkie wzmianeczki, niby jeszcze nic, ale ostrzegające. To Symcha Bąkower, mój konkurent, oznajmia się, jak daleki grzmot. Płacę. Wreszcie pewien zacny chłop, mój wierny wyżeł, wyniuchał główną przeszkodę. Któżby się był spodziewał – zapomnieli o pułkowniku X, skrzywdzili kochanego staruszka. Sypie natychmiast z przeprosinami Wikłaszewski. Ale starowina obrażony. Awantura z krzykiem, grozi sądem, o mało nie apopleksja. Jak pan śmiesz! Wiklaszewski przeprasza, całuje go po rękach, płacze i błaga o przebaczenie. Poczciwina przebacza, przyjmuje nawet zaprosiny do mnie na niewinne karcięta. Przed godzinąWikłaszewski przegrał do niego to, co mu wypadało i jeszcze drugie tyle, albowiem każdemu wolno mieć swoje zwyczaje. Odetchnąłem25.
Tę samą korupcję polityczną (choć w mniej literackiej formie, za to bardziej dosadnie) opisywał Józef Piłsudski:
Oburzała mnie specjalnie absolutna bezkarność wszystkich nadużyć w państwie i wzrastająca coraz bardziej zależność państwa od dzisiejszych „nuworiszów”, którzy na równi ze mną i z wielu innymi, przyszli do państwa polskiego w biedzie, a zdążyli kosztem państwa i kosztem wszystkich obywateli w kilka krótkich lat wzrosnąć na potentatów pieniężnych, chcących, by – ku hańbie naszej Ojczyzny – państwo we wszystkich drobiazgach zależało od nich26.
Co poniektóre sprawy tego typu stawały się przedmiotem interpelacji poselskich i zainteresowania prasy. Tak było w sprawie posłów PSL „Piast”, którzy początkiem lat 20., dzięki koneksjom politycznym w ministerstwach zdobyli kontrakty na prowadzenie wyrębu lasów państwowych po groteskowo niskich cenach27 lub też zakupu przez „piastowców” od Skarbu Państwa za pomocą Banku Ludowego majątku Dojlidy za 75 mln marek, tylko po to, by niemal natychmiast odsprzedać go ks. Lubomirskiemu za 410 mln mkp28. Także „panama żyrardowska”, czyli afera z wykupem przez przemysłowców francuskich fabryki wyrobów lnianych w Żyrardowie po latach państwowych w nią inwestycji i zwrotem przez nich kosztów poniesionych przez państwo polskie w wysokości… 0,7% wkładów29.
Jednakże nie miało to większego wpływu na zwyczajowy bieg życia publicznego. Zresztą, jak się wydaje, atmosfera korupcji wypływającej z tymczasowości istniejącego porządku nie była jedynie domeną polityków i spekulantów. Ze wspomnień żołnierza WP, Jerzego Maciejewskiego, wynika, że powszechną reakcją chłopstwa na powstanie Polski (oznaczające załamanie się dotychczasowej, okupacyjnej administracji) był wyrąb lasów państwowych i rozgrabianie dobytku pozostawionego przez leśniczych, które zmusiły polską żandarmerię do drastycznych metod w rodzaju zabijania koni należących do rabusiów mienia publicznego30. W tych samych wspomnieniach można znaleźć wiele fragmentów ilustrujących notoryczne rozkradanie sprzętu wojskowego przez żołnierzy WP w czasie wyprawy kijowskiej, organizowanie „lipnych” składek na szczytne cele społeczne, a nawet okradanie rannych kolegów31, co skłoniło autora do zapisania gorzkiego zdania: Niemal każdy w miarę sił i możności okrada ten nieszczęsny Skarb Państwa32. Upiorność tego zdania uwidacznia się po uświadomieniu sobie, że zostało zapisane w niecałe dwa lata od wyzwolenia Rzeczypospolitej.
Powojenna demoralizacja i niepewność politycznego jutra nakładały się na niezwykle ostry kryzys gospodarczy. Wraz ze spadkiem produkcji zmniejszało się zatrudnienie, co wraz z rozbuchaną inflacją niezwykle utrudniało egzystencję klasie robotniczej i niższym warstwom administracji. Zdesperowany proletariat reagował strajkami i protestami, które potrafiły się przerodzić w walki uliczne. Tak było na przykład w Krakowie 6 listopada 1923 roku, kiedy to w walkach między wojskiem i policją a manifestującymi robotnikami zginęło 18 cywili i 14 żołnierzy, a tłum rozbroił i wziął do niewoli 200 żołnierzy i 180 policjantów33. Choć tę żywiołową ruchawkę (nazywaną w komunistycznej propagandzie powstaniem krakowskim) udało się zdusić w zarodku dzięki odpowiedzialnej postawie działaczy PPS, była ona jednak dowodem na to, jak niebywale niestabilna była sytuacja społeczno-gospodarcza ledwie co odrodzonej Polski, która w dowolnym momencie mogła przekształcić się w powszechny bunt społeczny sprowokowany przez sowieckich agitatorów i agentów.
Sytuacja w Wojsku Polskim
Od odzyskania niepodległości było jasne, że Polska – z oczywistych powodów – była zagrożona agresją dwóch znacznie większych od niej sąsiednich państw, z których jedno za strategiczną zasadę polityki zagranicznej uważało eksport rewolucji proletariackiej (czyli próbę przejęcia władzy za pomocą siły w państwach Zachodu), drugie zaś traktowało Polskę jak państwo czasowo tylko istniejące, kultywując przy tym poczucie historycznej krzywdy wskutek utraty swoich wschodnich ziem na rzecz nieoczekiwanie zmartwychwstałego sąsiada. Sztab Generalny WP zdawał sobie sprawę zarówno z faktu relatywnej słabości państwa będącego zbyt biednym i pozbawionym naturalnych granic, by móc się samodzielnie bronić, jak i z tego, że wojna z jednym z dużych sąsiadów będzie z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością prowadzić do konfliktu z drugim, który wykorzysta militarne zaangażowanie Polski do realizacji swoich celów34. Polscy planiści zdawali sobie przy tym sprawę z dysproporcji sił między RP a każdym z dwóch głównych wrogów, nie wspominając o ryzyku wojny na dwa fronty. W tej sytuacji istniały zasadniczo dwie możliwości umocnienie pozycji Polski: jedną było szukanie sojuszy mogących zrównoważyć przewagę Niemiec lub Rosji Sowieckiej35; drugą – kluczową – było utrzymywanie zdolności obronnych na takim poziomie, by rachunek zysków i strat przeciwnika powstrzymywał go przed decyzją o ewentualnej agresji na pełną skalę. Ten element stanowił też główną kartę przetargową w negocjacjach z głównym sojusznikiem – Francją, która potrzebowała licznej i sprawnej armii polskiej, mogącej utworzyć wschodni front w razie konfliktu z Niemcami36.
Upraszczając nieco zagadnienie, w dwudziestoleciu międzywojennym kluczową rolę dla bezpieczeństwa państwa odgrywała silna armia traktowana nie tyle jako narzędzie agresywnej polityki, ile jako sposób na zachowanie świeżo odzyskanej niepodległości37. Jedynie sprawne siły zbrojne mogły bowiem zniechęcić Rosję Sowiecką przed dalszymi próbami eksportu rewolucji lub choćby oderwania polskich kresów (czyli w nomenklaturze sowieckiej zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi). Wysoki potencjał wojskowy mógł być także atutem przetargowym w poszukiwaniu potencjalnych sojuszników w sytuacji, gdy polska gospodarka zasadniczo przez całe dwudziestolecie zachowała charakter agrarny, a przemysł – pomimo wielkich inwestycji państwowych – nie odzyskał aż do 1939 roku poziomu produkcji sprzed 1914 roku.
Józef Piłsudski był tego świadom, dlatego po 1926 roku Rzeczpospolita rzeczywiście lwią część dochodów budżetowych przeznaczała na obronność38, a w społeczeństwie kształtowano kult munduru39. Jednakże od powstania II RP do przewrotu majowego sytuacja armii była tragiczna. Stosunek do wojska był zły40, a interesy silnych grup społecznych stały za tak kuriozalnymi inicjatywami, jak na przykład żądanie wycofania z frontu wschodniego młodzieży akademickiej i z zamożniejszych rodzin pod pretekstem, że niezbędna jest ona do celów wyższych, zaś „mięsem armatnim” winny być mniej wartościowe dla państwa warstwy społeczne41. O ile wojna polsko-sowiecka przejściowo na nowo obudziła nastroje patriotyczne w społeczeństwie polskim, to po zawarciu pokoju ryskiego zaczął się okres walki partykularnych interesów partyjno-koteryjnych, którym towarzyszyło agresywne pomniejszanie roli Józefa Piłsudskiego. Niszczeniu autorytetu Naczelnika towarzyszyła bezpardonowa, zagrażająca podstawom demokracji walka polityczna, której najboleśniejszym przejawem było zamordowanie prezydenta Gabriela Narutowicza 16 grudnia 1922 roku oraz późniejsze fetowanie jego zabójcy podczas mszy i politycznych mityngów będących oczywistym dowodem na szybką erozję idei Polski jako państwa republikańskiego.
Wydawałoby się, że przy niestabilnej sytuacji politycznej rzeczą oczywistą dla wszystkich ugrupowań sejmowych winna być kluczowa rola armii jako jedynego gwaranta integralności państwa w sytuacji, gdy jego wewnętrzna słabość mogła w każdej chwili być wykorzystana jako pretekst do wojny przez któregoś z wielkich sąsiadów. Tak jednak nie było. Do 1926 roku, czyli do przewrotu majowego, armia była traktowana jako zło konieczne, na którym starano się za wszelką cenę oszczędzać. Stosunek polityków i parlamentarzystów do Wojska Polskiego odbijał nastroje społeczne, w których wciąż pokutowała niechęć do oficerów armii zaborczych42 oraz powszechne przekonanie, że do armii trafiają nieudacznicy i darmozjady, a WP to: […] balast, przesąd starodawny, który istnieje w gruncie rzeczy całkowicie niepotrzebnie, po to tylko, aby dawać przytułek różnego rodzaju niedoukom, ludziom o zrujnowanej karierze lub zgoła już niedwuznacznej reputacji43.
W Sejmie RP dominowały nastroje odpowiadające przytoczonemu wyżej cytatowi z „Polski Zbrojnej”, przy czym najpoważniejszym problemem nie była wrzaskliwa frakcja posłów lewicowych lansujących propagandowe tezy Rosji Sowieckiej o militaryzacji RP i podstępnym przygotowywaniu wojny z „państwem robotników i chłopów”, ale większość sejmowa, która – pomimo sytuacji geopolitycznej – w niezrozumiały na gruncie logiki sposób nie była zainteresowana zwiększaniem nakładów na armię. Skutkowało to pauperyzacją kadry oficerskiej i upadkiem jej autorytetu. Najpierw, po podpisaniu traktatu ryskiego, nastąpiła olbrzymia redukcja liczebności wojska. Setki tysięcy żołnierzy zostało zdemobilizowanych, trafiając bezpośrednio z frontu na targany kryzysem i bezrobociem rynek pracy, co wielu z nich utrudniło normalną egzystencję, często powodując ześlizgnięcie się do poziomu marginesu społecznego44. Weryfikacji poddano 30 tysięcy oficerów, czyli liczbę o 40% przewyższającą zapotrzebowanie armii w czasie pokoju45. Następnie w latach 1921–1925 stale zmniejszano zarobki kadry oficerskiej WP, co ostatecznie doprowadziło do sytuacji, w której żonaty kapitan WP zarabiał mniej niż dozorca domowy46.
Jak pisano w „Polsce Zbrojnej”: To już nie warunki, to szyderstwa z najistotniejszych potrzeb jednostki ludzkiej, na którą spada wielki ciężar obowiązków [...]47. Czy [oficer – przyp. MŚ] musi być koniecznie tym pariasem, na równi z którym stoi tylko profesor uniwersytetu?48.
Sytuacja materialna oficerstwa stała się tak zła, że oficerowie, byli zmuszeni handlować na czarnym rynku budżetowymi deputatami49, co jeszcze bardziej pogarszało i tak dramatycznie niskie morale kadry50. Co więcej, młode państwo polskie nie tylko źle płaciło kadrze oficerskiej, ale w dodatku zmuszało ją do współponoszenia kosztów własnej służby, na przykład poprzez wymóg kupowania munduru, czy jednolitych szabel51 za własne pieniądze52. Położenie materialne było powszechnie znane, a prasa wojskowa otwarcie pisała: Lada kancelista, nie mówiąc o robotniku „proletariuszu”, pobiera w porównaniu z oficerem wynagrodzenie królewskie53.
W 1923 roku próbowano polepszyć tragiczną sytuację ekonomiczną korpusu oficerskiego, zrównując żołd z pensją urzędników państwowych, jednakże skomplikowany system złożony z 16 grup uposażenia podzielonych na dodatkowe szczeble, mający podnieść wynagrodzenia, został niemal natychmiast zdruzgotany przez absurdalny w swych założeniach system potrąceń, który składał się zarówno z potrąceń obowiązkowych (na deputaty, na fundusz pożyczkowy, na kartę opałową itp.), jak i z „dobrowolnych i patriotycznych”54 składek na wojskowe biblioteki, czytelnie, na Fundusz Odrodzenia itp., które łącznie potrafiły zabrać kadrze 40% uposażenia55. Co gorsza, system potrąceń składkowych z czasem zdegenerował się w zbójecki system łupienia młodszego korpusu oficerskiego poprzez zmuszanie oficerów na „dobrowolne” zrzucanie się na goszczenie dowódców czy też oficerów prowadzących inspekcje56. Oficerowie protestujący przeciwko łożeniu na hulanki dla przełożonych byli pomijani w awansach57. W dodatku dyskryminacji finansowej kadry oficerskiej w alogiczny sposób towarzyszyły społeczne oczekiwania wobec niej, dotyczące zarówno obowiązków honorowych, jak i wystawnego stylu życia. Wynikało to ze stereotypowego postrzegania korpusu oficerskiego byłych państw zaborczych, a zwłaszcza kadry carskiej armii58. Jednakże przyczyniało się do stałego zsuwania się kadry oficerskiej po drabinie zamożności społecznej59. Przy tym, zgodnie z ustawodawstwem polskim, armia nie miała żadnej reprezentacji sejmowej60, co wytworzyło sytuację, w której biedniejąca armia, jak wtedy mówiono, stała się „wielkim niemową”, dzięki czemu jej interesy były pomijane i ośmieszane61.
Wyżej opisany splot czynników ekonomiczno-obyczajowych powodował monstrualne zadłużenie kadry62. Długi, zwykle bez możliwości terminowej spłaty, co powodowało odsetki karne, były główną przyczyną niezwykle wysokiego poziomu samobójstw wśród korpusu oficerskiego63. Sytuację pogarszały fatalne warunki lokalowe, zwłaszcza w dużych miastach i na kresach. Po wojnie polsko-bolszewickiej oficerowie spali w pokojach po kilka osób na przygodnych stancjach albo na dworcach i w domach publicznych64.
Problemom materialnym towarzyszyły problemy psychospołeczne spowodowane groteskowymi regulacjami przyjętymi przez wojskową administrację. Dla przykładu, ustawa z 1922 roku wprowadziła bezwzględny wymóg, w myśl którego oficer mógł się ożenić jedynie, gdy łączne dochody małżonków odpowiadały pensji kapitana65. Zamknęło to wielu oficerom młodszego korpusu drogę do założenia normalnej rodziny i spowodowało rozpowszechnione korzystanie z prostytutek66 a co za tym idzie – powszechność chorób wenerycznych i seksualnych frustracji. Co gorsza, polityka personalna w armii II RP polegała w dużym stopniu na systemie znajomości i dojść, połączonym często z blokowaniem awansów zdolnym, lecz nieustosunkowanym oficerom67. Było to spowodowane sytuacją, gdy wyższe stanowiska (a co za tym idzie – lepiej płatne) dawały możliwość względnie normalnej egzystencji w sytuacji powszechnej pauperyzacji oficerstwa. Co za tym idzie – „wybrańcy” nie byli zainteresowani otwieraniem ścieżek awansowych swoim potencjalnym konkurentom, tworząc za to rozbudowany system koneksji, gwarantujący im zachowanie wygodnego status quo. Aby ułatwić awanse wybrańcom, a zarazem łatwiej blokować je innym, powszechnym było zawyżanie kadrze rocznych ocen, co powodowało, że – biorąc pod uwagę jedynie takie, zwykle oderwane od faktów oceny: [...] łatwo można było skierować na boczny tor wielu z tych najlepszych, a słabszych wywindować na stanowiska dowódców pułków68.
Frustracja wśród zablokowanych awansowo oficerów była powszechna i niszczyła morale armii69, ale administracja wojskowa nie tylko nie zamierzała nic zmieniać, ale też w 1924 roku uznała, że nawet upominanie się o awanse jest kategorycznie niedopuszczalne i będzie karane70. Było to jednoznaczne z doprowadzeniem do sytuacji, gdy korpus oficerski – biedniejąc i będąc bez perspektyw rozwoju zawodowego – tracił zaufanie do wyższych przełożonych i poczucie lojalności wobec armii, do którego przecież powinna była dążyć polityka personalna WP71. Wśród kierownictwa armijnego znane były nastroje wśród kadry, wiedziano, że pomijanie w awansach zabijało zapał oraz skutkowało zgorzknieniem i chorobami72, ale – co ciekawe – nikt nie próbował zmienić patologicznych zasad, proponując w zamian...wyrzucanie malkontentów z jednostek liniowych albo i z armii73. Powszechnym było także ekspediowanie niepokornych do jednostek kresowych74 (gdzie, jak pisał jeden z oficerów: Dusza wyje, a ciało moknie w spirytusie75), przy jednoczesnym kierowaniu dobrze posadowionych w armijnych układach do wygodnego garnizonu stołecznego76. Co gorsza, wyższe szarże, w grupowym egoizmie, wspierały się nawzajem w zwalczaniu opornych77, co odbierało oficerom jakiekolwiek możliwości obrony przed woluntaryzmem przełożonych. W oczywisty sposób degradowało to spoistość armii, generując napięcia międzyludzkie w organizacji i niszcząc identyfikację kadry zawodowej z wojskiem. Dodatkowym elementem konfliktów wewnątrzkorpusowych, powodowanych dyskryminowaniem młodszych szarż były zapisy ustawy z 1922 roku, w myśl których oficer do stopnia majora mógł pełnić służbę do 53. roku życia, podpułkownik do 55. roku życia, a pułkownik już do 57. roku życia78. Oznaczało to, że wielu „zablokowanych” oficerów miało perspektywę wczesnego odejścia do cywila z niewysoką emeryturą i bez umiejętności potrzebnych do utrzymania się na normalnym rynku pracy79, a przy tym bez możliwości odłożenia pieniędzy niezbędnych do godnej starości. Jeszcze jednym elementem podrywającym wiarę w przewidywalne jutro była absurdalna z punktu widzenia finansów i psychologii praktyka notorycznego przenoszenia oficerów do nowych garnizonów. Dla przykładu, tylko w latach 1925–1926 służbowemu przeniesieniu podległo 50% kadry80. Rotacja oficerów była stale realizowana, choć koszt przeniesienia oficera był niebywale wysoki, gdyż wiązał się ze zwrotem wszystkich kosztów przeniesienia i osiedlenia się przenoszonego81. Często powodowało to problemy materialne rodzin oficerskich, gdyż wiązało się zwykle z utratą możliwości zarobkowych przez małżonki dyslokowane wraz z mężem na przykład do garnizonów kresowych, gdzie nie było zwykle możliwości zatrudnienia. W praktyce stałych przenosin także należy widzieć jeden z podstawowych powodów dużego odsetka kawalerów oraz patologicznie wysokiego spożycia alkoholu wśród kadry82.
Aż do 1926 roku funkcjonowała w WP odwrócona personalna piramida, polegająca na przerostach etatów oficerów wyższych przy jednoczesnym braku kadry na niższych piętrach drabiny służbowej83. Wyższe, lepiej płatne szarże, zwykle posługując się systemem koneksji i dojść84, znajdowały sobie wygodne posady w administracji wojskowej, co powodowało niebywały rozrost pionów pomocniczych, przy chronicznych niedoborach kadry liniowej85.
Żeby dopełnić obraz kadry oficerskiej WP w latach 20. XX w., nie wolno pominąć stanu zdrowia oficerstwa. Jeszcze w połowie lat 30. (a więc po zainicjowanej przez Józefa Piłsudskiego akcji zmniejszania liczebności starego korpusu oficerskiego) 20% oficerów piechoty odczuwało skutki ran odniesionych podczas działań wojennych. Towarzyszyło temu rozpowszechnienie gruźlicy oraz chorób wenerycznych spowodowanych wspomnianymi już restrykcyjnymi i nieżyciowymi przepisami regulującymi zawieranie związków małżeńskich przez kadrę86. Nie należy także zapominać o stanie zdrowia psychicznego, który jak wynika ze statystyk, był tragiczny. Oficerowie, blokowani w awansach i poddani (zwłaszcza w garnizonach kresowych) sobiepaństwu dowódców pułków87, często wpadali w depresje powodujące niezwykle wysoki odsetek samobójstw88 oraz alkoholizm (który był w pułkach tak powszechnym, że szykanowano i wyśmiewano niepijących oficerów89).
Sytuacja w Oddziale II SG WP
Po podpisaniu traktatu ryskiego Polska, przystąpiła do budowania aparatu wywiadowczego działającego w warunkach pokojowych. Zasadniczo, od 1921 roku dominantą całości polityki Rzeczpospolitej było bezpieczeństwo90, rozumiane jako zapobieżenie lub (w najgorszym razie) przygotowanie się do – traktowanej jako nieuchronna91 – wojny z jednym z dwóch lub z obydwoma naraz wielkimi sąsiadami92. Jasne było, że w sytuacji, gdy każdy z głównych przeciwników (tj. Niemcy i Rosja) dysponował większymi możliwościami gospodarczo-mobilizacyjnymi, Polska – oprócz sieci sojuszy militarnych mających wyrównać tę dysproporcję – musiała oprzeć się na możliwie najbardziej mobilnej armii o dużej sile ognia, mogącej zatrzymać ofensywę przeciwnika na okres niezbędny do przystąpienia do wojny sojuszników, a nade wszystko sprawny wywiad, który mógłby zapewnić armii polskiej czas niezbędny do odpowiedniego przygotowania się na atak93. Ponieważ Rosja Sowiecka była uważana za poważniejsze zagrożenie w krótszej perspektywie czasowej, budowa aparatu rozpoznającego jej potencjał i plany miał kluczowe znaczenie. Jednakże wywiad polski, działający w sowieckim interiorze94, który zaczęto tworzyć w warunkach pokojowych tuż po nawiązaniu przez oba państwa stosunków dyplomatycznych, był od początku oparty na założeniach zaskakująco nieadekwatnych do realiów sowieckich. W 1921 roku powstał plan pracy wywiadowczej Oddziału II na wschodzie, który przewidywał między innymi tworzenie domów handlowych wzdłuż pasa neutralnego oraz zakładanie stowarzyszeń młodzieżowych, patriotycznych i społecznych na Kresach, których członkowie, dzięki kontaktom transgranicznym mieli typować kandydatów na agentów w Rosji Sowieckiej. Dodatkowo chciano do działalności rozpoznawczej wykorzystywać kontakty artystyczne, naukowe, a także (niewątpliwie częste w sytuacji powojennej wrogości) wycieczki turystyczne i prowadzenie prac archeologicznych95. Te plany wskazywały na brak elementarnego rozpoznania realiów porewolucyjnej Rosji, w związku z czym wkrótce musiano je zmienić, opierając wywiad na zakonspirowanych placówkach działających przy przedstawicielstwach dyplomatycznych i konsularnych, komisjach odpowiedzialnych za realizację zapisów traktatu ryskiego, podróżach służbowych pracowników handlu i spedycji oraz korespondentach agencji prasowych96. Był to wręcz książkowy modus operandi XIX-wiecznego wywiadu wynikający z tego, że Oddział II SG WP – de facto – budował wywiad w kształcie i o wielkości charakterystycznych dla aparatów rozpoznawczych mocarstw zachodnich przed I wojną światową. Jednakże zarówno wielkość polskich służb specjalnych, jak i ich metody i formy działania – choć w pełni odpowiadały dowojennym standardom – były niedostosowane do powagi zagrożenia za strony sowieckiego wywiadu totalnego97. Dla przykładu, według etatu z 11.10.1921 roku cały Oddział II SG WP miał liczyć 64 oficerów. 14.10.1921 roku zdecydowano się zwiększyć etat do 85 oficerów, a w styczniu 1922 roku uznano, że etat Oddziału II (wywiad i kontrwywiad) złożony z żołnierzy i urzędników będzie liczyć 114 osób98. Z kolei kadra służby zewnętrznej (czyli oficerów zajmujących się bezpośrednio działalnością rozpoznawczą) miała liczyć 80–90 oficerów, jednakże nigdy nie udało się osiągnąć takiej liczebności99. Żeby pojąć dysproporcję, wystarczy wspomnieć, że WCzK w grudniu 1921 roku liczyła 143 tys. funkcjonariuszy100, którzy – dzięki ustawodawstwu sowieckiemu – mieli całkowitą władzę nad życiem obywateli Rosji Sowieckiej, łącząc w sobie uprawnienia organów ścigania, sądów i wykonawców wyroków. Do narzędzi sowieckich służb należały także odpowiedzialność zbiorowa oraz system zakładniczy – niespotykane w Europie barbarzyństwo, które jednak pozwalało na uzyskanie niebywałej skuteczności101. Liczebność służb sowieckich nie oddaje zatem całości zagadnienia, gdyż sterroryzowane społeczeństwo, by przeżyć, podejmowało bądź aktywną współpracę, bądź – by uniknąć problemów z czekistami obserwującymi 24 godziny na dobę przedstawicieli obcych państw – profilaktycznie (bez formalnego donosicielstwa) informowało sowieckie organy o każdym kontakcie nawiązywanym przez cudzoziemców. To zasadniczo wykluczało możliwość nawiązywania znajomości z obywatelami Sowdepii bez wiedzy sowieckiego kontrwywiadu, który z łatwością mógł następnie sterować dalszym rozwojem takich kontaktów
Należy przy tym także pamiętać, że ani etat Oddziału II, ani postulowana liczba oficerów służby zewnętrznej nie były, co oczywiste, tożsame z faktyczną liczebnością aparatu wywiadowczego w Rosji Sowieckiej102, złożonego w gruncie rzeczy z pojedynczych oficerów tworzących placówki wywiadowcze, których kontrwywiad sowiecki, choćby tylko z powodu ich niewielkiej liczby, mógł kontrolować w pełni poprzez całodobową obserwację i podsyłanych im w trybie ciągłym prowokatorów. Oprócz liczebności aparatu rozpoznawczego drugim kluczowym elementem materialnego zabezpieczenia działalności wywiadowczej są pieniądze. W tej kwestii można się powołać na drobiazgowe ustalenia dr. Konrada Paduszka, które jednoznacznie wskazują na chwilami wręcz kuriozalne niedofinansowanie wywiadu polskiego na wschodzie103. Może najbardziej przemawiającym do wyobraźni jest proste zestawienie wydatków Placówki Wywiadowczej Burski z 1922 roku: pozostający na kontakcie z nią agenci byli wynagradzani następująco: grupa „Krauze” otrzymywała miesięcznie 450 tys. marek polskich, „Technik” – 150 tys. mkp, „Akademik” 150 tys. mkp, „George” 150 tys. mkp, „Komunar” 100 tys. mkp104. W tym samym czasie funt mięsa (0,5 kg) na moskiewskim czarnym rynku kosztował 2,5 mln mkp, a funt chleba 160 tys. mkp105. Wynika z tego zestawienia, że polska placówka miesięcznie wypłacała swoim agentom równowartość bochenka chleba za pracę, za którą groziła nie tylko śmierć, lecz także tortury w piwnicach GPU oraz, w ramach odpowiedzialności zbiorowej (круговой поруки), także represje wobec całej rodziny schwytanego szpiega. Oznaczać to może tylko jedno: agentura, na którą mógł sobie pozwolić Oddział II SG WP, o ile nie składała się z podsuwanych stale przez WCzK/GPU prowokatorów, nie mogła mieć dostępu do istotnych informacji, gdyż wyższe eszelony władzy partyjnej i wojskowej nie podjęłyby takiego ryzyka współpracy w zamian za tak żałośnie niską rekompensatę106. W dodatku placówki wywiadowcze otrzymywały pieniądze często z wielomiesięcznym opóźnieniem, co przecież musiało choćby czasowo paraliżować działalność wywiadowczą. Ta sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła po przejęciu finansowania attachatów wojskowych przez MSZ od marca 1922 roku107.
Oddział II SG WP, co oczywiste w sytuacji odbudowywania państwowości po zaborach, powstał bez jakiegokolwiek doświadczenia instytucjonalnego. Wywiad polski był tworzony przez ludzi kompletnie pozbawionych nie tylko doświadczenia zawodowego, ale – z racji wieku – nawet życiowego. Wprawdzie zarządzenie ministra Spraw Wojskowych z 8.03.1922 roku w sprawie etatu służby zewnętrznej zakładało, że oficerowie na placówkach mieli być ludźmi doświadczonymi i dojrzałymi, a przy tym w stopniu minimum porucznika lub kapitana, ale w praktyce na placówki wysyłano dwudziestoparolatków, którzy w dodatku – z racji wcześniejszej służby frontowej – byli przez długi czas odcięci od realiów cywilnego życia. Oddział II SG WP nigdy przy tym nie stworzył uczelni szkolącej kandydatów do służby informacyjnej, opierając się na kursach wywiadowczych, zwykle prowadzonych przez oficerów mających się dzielić doświadczeniem własnym. Ilustracją skuteczności takiego kształcenia są mimowolnie komiczne wspomnienia Wiktora Tomira Drymmera:
Gen. Rybak w jakimś narzeczu, czy gwarze polsko-austriackiej, w której mieszały mu się słowa polskie z czeskimi i niemieckimi, dawał nam fachowe rady i tłumaczył rolę oficera informacyjnego, bo tym słowem kamuflowano właściwe nasze przeznaczenie: wywiad. Mnie z odprawy tej pozostał w głowie chaos, pamiętałem tylko słowa: „szyf, Dancyg, zaś-ale”. Wszystko to raczej śmieszyło, niż interesowało108.
Wynikało to z niezrozumiałego założenia, że zdolności do bycia szpiegiem są... genetycznie wrodzone. Echa takiego przeświadczenia można znaleźć na przykład w odpowiedzi pułkownika Michała Bajera na uwagi gen. dyw. Edwarda Śmigłego-Rydza: [...] dyskwalifikowanie a priori oficera Sztabu Generalnego do służby wywiadowczej, dlatego, że był dotychczas wyspecjalizowany w kolejnictwie, jest niesłuszne, gdyż jak wykazuje praktyka, zdolności wywiadowcze są najczęściej wrodzone; jako dowód przytoczę, że w chwili obecnej Oddział II Sztabu Generalnego posiada wśród swoich oficerów dwóch, z których jeden jest oficerem taborowym, drugi zaś aptekarzem109.
Należy przy tym dodać, że nawet gdyby przyjąć prawdziwość powyższej tezy pułkownika Bajera, to nie miała ona żadnego przełożenia na politykę personalną Oddziału II, który nie dość, że był nieinteresujący dla zdolnych oficerów z uwagi na zdecydowanie większą łatwość awansu w jednostkach liniowych niż w służbie informacyjnej110, to jeszcze był notorycznie pomijany przez Biuro Personalne w zaspokajaniu potrzeb kadrowych, a służba wywiadowcza wśród kadry oficerskiej nie cieszyła się uznaniem jako „niehonorowa”. Co za tym idzie nie da się racjonalnie wytłumaczyć, w jaki sposób polski wywiad chciał selekcjonować ludzi posiadających domniemane zdolności wywiadowcze spośród oficerów, którzy trafiali do wywiadu jako do służby – wskutek wyżej opisanych negatywnych mechanizmów selekcyjnych – „ostatniego wyboru”, niedającej uzdolnionym jednostkom szansy wybicia się oferowanej przez służbę w pułkach liniowych.
Wskutek tego splotu czynników historyczno-administracyjnych Oddział II wysyłał do terroryzowanej przez czekistów Rosji nielicznych, młodziutkich i życiowo naiwnych ludzi, pozbawionych przy tym podstawowego rzemiosła wywiadowczego, i trafiających do wywiadu jako do gorszego sortu wojska. Zlecano im przy tym niepomiernie ambitne zadanie spenetrowania sowieckich urzędów centralnych i kierownictwa RKKA111, ale pozbawiając nawet tak elementarnego narzędzi pracy wywiadowczej jak pieniądze. Warto przy tym przytoczyć przykład ilustrujący aberrację sytuacji, w której wywiad polski, wskutek chronicznego niedofinansowania, rezygnował z zakupu tak podstawowych dla bezpieczeństwa Polski dokumentów jak instrukcja mobilizacyjnej RKKA112. Oznacza to, że Oddział II, z powodów finansowych, odrzucał możliwość poznania założeń przeciwnika, teoretycznie pozwalających Wojsku Polskiemu na opracowanie zawczasu założeń wojny obronnej113. Ta historia, choć na pozór anegdotyczna, w istocie udowadnia głęboką patologię założeń funkcjonowania Oddziału II SG WP, które – przy minimalnych wkładach własnych i w oparciu o myślenie życzeniowe, bez oglądania się na realia – zakładały osiąganie spektakularnych sukcesów.
Oprócz fatalnych rozwiązań dotyczących selekcjonowania, szkolenia i finansowania wywiadu warto wspomnieć i o tym, że stosunki między poszczególnymi oficerami placówkowymi a kadrą zarządzającą w Rosji Sowieckiej były trudne, co wynikało z rozmytej struktury podległości służbowej, w związku z faktem, że część placówek wywiadowczych podlegała placówkom działającym w eksteriorze, a nie attaché wojskowemu, a przy tym trudne warunki bytowe stłoczonej w maleńkich pomieszczeniach bez elementarnych wygód114 kadry powodowały napięcia emocjonalne, podobne do tych, jakim ulegają załogi na statkach oceanicznych. Na to nakładały się liczne pokusy związane z niezwykle trudną sytuacją gospodarczą Rosji Sowieckiej, co skłaniało czasem polskich oficerów, cieszących się immunitetem dyplomatycznym, do uwikłania w czarnorynkowe interesy, dostarczając spekulantom kontrabandę gwarantującą szybki zysk, pożądany w sytuacji, gdy wynagrodzenie kadry było za niskie115, a postrzegany przy tym jako rekompensata za opisane wyżej mniejsze szanse awansowania w hierarchii armijnej.
Oprócz wspomnianej już, niejasnej struktury podległości wynikającej z tego, że nie do końca była sprecyzowana rola attaché wojskowego w odniesieniu do placówek wywiadowczych kierowanych z eksterioru, wyjątkowo szkodliwym czynnikiem funkcjonalnym był niedopracowany system kontroli placówek. Pomimo stałych wątpliwości centrali co do wiarygodności informacji pozyskiwanych przez placówki w interiorze116 brak było sprawnego mechanizmu regularnej i merytorycznej kontroli ich działalności. Zamiast stałego nadzoru stosowano dorywcze kontrole przeprowadzane przez przypadkowo dobieranych oficerów z centrali Oddziału II. O tym, jak pobieżne były te wizyty kontrolerskie, można wnioskować na przykład na podstawie instrukcji kontrolnej otrzymanej przez porucznika Władysława Kowalewskiego, z której wynikało, że kontrolerowi po prostu raportowano o stanie placówki, ten zaś miał – nie dysponując zasadniczo możliwościami weryfikacji – „ocenić” funkcjonowanie placówki: Kontrolę należy przeprowadzić w myśl ogólnych przepisów, zapoznając się dokładnie i wnikając w najmniejsze szczegóły prowadzenia służby wywiadowczej. W tym celu kierownicy placówek zaznajomią Pana z całokształtem pracy, przedłożą teoretycznie ilość i stan faktyczny agentów i konfidentów oraz scharakteryzują wyczerpująco każdą sieć wywiadowczą117.
Było to zaskakujące, gdyż centrala Oddziału II, pozbawiając się stałych narzędzi kontrolnych, jednocześnie nie narzucała oficerom placówkowym wymogów zobiektywizowanego dokumentowania wydatków operacyjnych, zezwalając im na nieprzedstawianie rachunków i pokwitowań oraz akceptując luźne zapiski jako potwierdzenie wydatkowania kwot z budżetu wywiadowczego118. Takie rozwiązanie notorycznie powodowało niejasności i oskarżenia o malwersacje, co było oczywiste w sytuacji, gdy system wydatkowania funduszu wywiadowczego bez jakiejkolwiek kontroli otwarcie sprzyjał nadużyciom. Dobrym przykładem może być sytuacja, gdy attaché wojskowy Romuald Wolikowski, który oskarżał kierownika Placówki „Łarin” Pawła Misiurewicza o przywłaszczenie 800 dolarów z funduszu wywiadowczego, sam z kolei proponował oficerowi łącznikowemu z MOCR–Trust Władysławowi Michniewiczowi pieniądze Poselstwa w zamian za wyniesienie z GPU dokumentów119 potwierdzających jednoznacznie, że Romuald Wolikowski w burleskowy sposób okłamywał centralę, twierdząc, że aresztowany przez GPU Aleksander Mertz nie był jego agentem120. Ta historia nie ma jedynie wartości anegdotycznej, lecz ilustruje niezwykle poważny mankament organizacji wywiadu, jakim była utrudniona (a wręcz niemożliwa) kontrola nad pieniędzmi wydatkowanymi przez oficerów placówkowych bez konieczności starannego dokumentowania wydatków.
Nie da się autorytatywnie stwierdzić, czy potencjalnie korupcjogenny system skutkował powszechną demoralizacją kadry wywiadowczej w sytuacji, gdy połączenie czarnego rynku w Rosji z możliwością korzystania z poczty dyplomatycznej oraz wydatkowaniem pieniędzy z funduszu wywiadowczego bez możliwości kontroli ze strony centrali pozwalały na szybkie, praktycznie bez wysiłku i ryzyka wzbogacenie się. Należy jednak odnotować istnienie – generowanego przez błędny system – niebywałego napięcia między etosem oficerskim a możliwościami łatwej defraudacji pieniędzy państwowych oraz wykorzystywania instytucji wojskowych do szybkiego (i sprzecznego z prawem i interesami RP) wzbogacenia się121. Już sama potencja zaistnienia takiego napięcia musiała być czynnikiem negatywnie wpływającym na postawy oficerów placówkowych na Wschodzie.
Sytuacja w Rosji Sowieckiej NA POCZĄTKU lat 20. XX w.
Po zakończeniu wojny domowej dla bolszewików sytuacja była niemal bez wyjścia: Rosja Sowiecka ze zdziesiątkowaną populacją, zniszczonym przemysłem, wstrząsana bezustannymi strajkami głodnych robotników oraz walcząca z buntami chłopskimi za pomocą coraz bardziej niepewnej ideologicznie Armii Czerwonej była łatwym celem dla kolejnej interwencji Zachodu. Wystarczyłby kolejny atak Wojska Polskiego wsparty przez armie interwencyjne państw zachodnich i wciąż zachowujące strukturę organizacyjną oddziały generała Piotra Wrangla oraz skonfliktowanej z Rosją Rumunii, by reżim bolszewicki przestał istnieć, a Zachód mógł stworzyć marionetkowy rząd hojnie rozdzielający w ramach rewanżu za obalenie Sowietów koncesje na wydobycie rosyjskich bogactw naturalnych oraz spłacający carskie długi, których domagały się mocarstwa zachodnie pod naciskiem finansjery. Bolszewicy zdawali sobie sprawę z własnej słabości i byli tak bardzo przekonani o zbliżającej się interwencji, że nawet powstanie w Kronsztadzie, pomimo braku dowodów na jego wiązanie z działalnością z zagranicy, zinterpretowali jako spiskową działalność białej emigracji122.
W tej sytuacji Sowdepia miała tylko jedno wyjście: za wszelką cenę odwieść Zachód od pomysłu wojny interwencyjnej, by uzyskać pieriedyszkę, czyli czas niezbędny do konsolidacji państwa, odbudowy gospodarki i armii. W świecie ludzi, tak jak w świecie zwierząt, istnieją trzy główne sposoby na zniechęcenie do ataku: ukrycie się, udawanie silniejszego, niż się jest, lub udawanie martwego. Ponieważ bolszewicy, oprócz uniknięcia wojny, potrzebowali jeszcze z Zachodu wsparcia finansowo-technologicznego, wybrali ostatnią możliwość jako gwarantującą, że zachodnia burżuazja w oczekiwaniu na rzekomy pucz będzie chętnie inwestować w gospodarkę sowiecką, korzystając z wywołanych kryzysem niskich kosztów takich inwestycji.
Za pomocą stworzonej przez WCzK rzekomo konspiracyjnej organizacji MOCR (Монархическое обединение центральной России) nawiązali kontakt z organizacjami białych emigrantów oraz z wywiadami państw limitrofowych i zachodnich, przekazując informacje o rzekomo przygotowywanym w Rosji przewrocie monarchistycznym. Spisek miał obejmować wszystkie grupy będące podporą sowieckiej władzy: Armię Czerwoną, urzędników w instytucjach centralnych, a nawet w służbach specjalnych, rozumiejących skalę katastrofy, do której doprowadziły rządy sowieckie. Tej legendzie nadano celowo monarchistyczne zabarwienie, wiedząc, że Zachód był zainteresowany odzyskaniem pożyczek udzielonych ostatniemu z Romanowów, a długi carskie musiałby spłacić jedynie monarchistyczny rząd jako kontynuacja rządu przedrewolucyjnego.
Jednakże powyższy plan dezinformacji strategicznej, by mógł się powieść, wymagał szerokich działań przygotowujących: Sowieci musieli – po pierwsze – odciąć wywiady zachodnie od możliwości zweryfikowania informacji przekazywanych przez rzekomych spiskowców z MOCR; po drugie, musieli rzekomych monarchistów uwiarygodnić w oczach ofiar; po trzecie, musieli sprawić, by same ofiary dezinformacji stawały się jej wzmacniaczami (rezonatorami), ze swojej strony uwiarygodniając fałszywe dokumenty produkowane przez międzyresortowe Biuro Dezinformacyjne (Дезинформационне бюро123) tworzące fałszywki przekazywane następnie przez MOCR przedstawicielom zachodnich wywiadów i organizacji białoemigranckich organizacji. Tak monstrualne oszustwo było przecież łatwe do przejrzenia, o ile Zachód dysponowałby w Rosji siatkami wywiadowczymi będącymi w stanie zweryfikować enuncjacje o rzekomym spisku ogarniającym całość administracji rosyjskiej. Przecież każda organizacja podziemna składa się z materialnie istniejących struktur: z ludzi, magazynów broni, lokali konspiracyjnych, sieci komunikacyjnych i tak dalej. A skoro MOCR–Trust miał być tak potężny, jak twierdził, to falsyfikacja tych twierdzeń była wyjątkowo łatwa – o ile państwa zachodnie miałyby narzędzia wywiadowcze. Z tego powodu sowiecki plan zakładał w pierwszym rzędzie odcięcie ofiar dezinformacji od jakiejkolwiek możliwości weryfikacji oraz otoczenie ich prowokatorami, którzy byliby jedynymi i wzajemnie się uwiarygodniającymi źródłami informacji.
Jak wiadomo, ta operacja się powiodła i Zachód, wierząc w rychły przewrót, który miał sprawić, że zachodnie banki odzyskają pożyczki, a inwestorzy będą mogli traktować Rosję jak państwo kolonialne, rabując jej surowce, przespał lata, w czasie których zmiana reżimu w Sowdepii była możliwa bez wielkich kosztów materiałowo-ludzkich. Już w 1927 roku, kiedy to Wielka Brytania weszła w ostry konflikt z ZSRR, komunistyczne państwo było na tyle silne, że odrzuciło brytyjskie ultimatum, godząc się nawet z możliwością wojny124. Pieriedyszka zadziałała: gospodarka sowiecka odzyskała sprawność sprzed rewolucji, a Armia Czerwona była w stanie pokonać ewentualny korpus ekspedycyjny Wielkiej Brytanii, tradycyjnie nieposiadającej znaczących sił lądowych. Mało tego, pomoc Zachodu, który w latach 1921–1927 aktywnie wspierał Rosję Sowiecką kredytami i know-how, doprowadziła do rozbudowy potencjału, który w kilkanaście lat później wystarczył do tego, by Rosja pokonała Niemcy125 i zajęła na kilkadziesiąt lat pozycję atomowego supermocarstwa. Strategiczna dezinformacja zadziałała, dając bolszewikom czas, technologie i kredyty, by zbudować podwaliny swojego przyszłego imperium.
Twórcy i realizatorzy operacji
Ponieważ operacja, później nazwana od kodowej nazwy MOCR aferą Trustu, miała znaczenie strategiczne, stając u podstaw budowania sowieckiej potęgi, warto nie tylko badać jej mechanizm, lecz także ustalić, kto właściwie był za nią odpowiedzialny – komu Związek Sowiecki zawdzięczał swoje przetrwanie? W literaturze przedmiotu przypisuje się autorstwo operacji samemu Feliksowi Dzierżyńskiemu lub też innemu czekiście polskiej narodowości, Wiktorowi Steckiewiczowi. W swojej paradokumentalnej powieści Lew Nikulin włożył z kolei w usta Dzierżyńskiemu następujące zdanie: – Центральный Комитет нашей партии, – продолжал Дзержинский – которому я доложил материалы по этому делу, предлагает нам не производить арестов всех известных участников организации. ГПУ должно взять деятельность МОЦР под неослабный контроль, с тем чтобы выяснить масштабы ее, организационные формы построения, идейных и практических руководителей, состав, программу, цели, тактику борьбы и средства связи с заграницей, анализировать опасность организации для Советской республики, перехватить каналы, по которым МОЦР поддерживает контакты с заграничными белоэмигрантскими центрами. Нужно сделать так, чтобы МОЦР превратилась в своего рода «окошко», через которое ГПУ могло бы иметь точное представление о том, как предполагает действовать против нас белая эмиграция – наши враги за границей126.
Sugerowało to, że za pomysłem planu operacji stał Centralny Komitet RKP(b), czyli de facto sam Włodzimierz Lenin forsujący wbrew Lwu Trockiemu pomysł NEP. Ponieważ na X Zjeździe RKP(b) Lenin przedstawił strategiczny plan odbudowy gospodarki i konsolidacji państwa, jest wielce prawdopodobne, że jego elementem osłonowym była idea zniechęcenia za wszelką cenę Zachodu do interwencji, której pokłosiem był pomysł konkretnej operacji opracowanej przez Dzierżyńskiego. Jeżeli miały zadziałać postulowane przez Lenina mechanizmy gospodarcze NEP-u, to niezbędne były do tego zarówno czas pokoju, jak i pieniądze z Zachodu oraz tzw. spece (specjaliści), bez których gospodarka sowiecka nie była w stanie odbudować przemysłu127. A zarówno NEP (traktowany przez Zachód i emigrację jako zapowiedź odejścia od ideologicznych szaleństw komunistów), jak i rzekomo wieloźródłowe informacje o spisku monarchistycznym przygotowującym sprawne przejęcie władzy służyły tym właśnie celom: przekonywały Zachód i rosyjską emigrację, że interwencja militarna jest zbędna, a przy tym można wracać do Rosji i inwestować w niej, w oczekiwaniu na rychłe przejęcie władzy przez monarchię konstytucyjną, która odbuduje społeczno-gospodarczy ład.
Za realizację tej dezinformacji strategicznej na poziomie operacyjno-taktycznym odpowiadał sowiecki kontrwywiad, czyli w 1921 roku WCzK, a od 1922 roku (Контрразведывательный отдел – KRO GPU później KRO OGPU). Wystarczy rzut oka na strukturę tej organizacji128, by zrozumieć, kto rzeczywiście był odpowiedzialny za zapoczątkowanie realizacji części składowych wielkiej operacji, której celem było uchronienie Rosji Sowieckiej przed wojenną interwencją.
Przewodniczącym WCzK w momencie rozpoczęcia i kontynuacji operacji był Feliks Dzierżyński, a odpowiedzialnym za Osobyj Otdieł, potem pierwszy zastępca przewodniczącego, był Wiaczesław Mienżyński. Dzierżyński wywodził się z polskiej szlachty kresowej, Mienżyński z prawosławnej rodziny polskiej zamieszkałej w Petersburgu. Należy dodać, że Mienżyński, kierując Osobym Otdiełom WCzK, musiał być współodpowiedzialny za operację, gdyż zdecydowana większość przekazywanej na Zachód dezinformacji dotyczyła sytuacji w RKKA, a generałowie Armii Czerwonej wchodzili w skład kierownictwa MOCR.
Zatem za opracowanie strategii i nadzór odpowiadało dwóch komunistów polskich.
I Wydział był kierowany najpierw przez Zelmana Zalina129 (prawdziwe nazwisko Zelman Lewi), wywodzącego się z Wileńszczyzny polskiego Żyda, dawnego działacza partii Poalej-Syjon, a następnie przez Aleksandra Formajstra130 – pochodzącego z Puław byłego działacza PPS i SDKPiL. Nadzorowany przez nich wydział zajmował się kontrolą operacyjną obcych przedstawicielstw dyplomatycznych. Co za tym idzie był współodpowiedzialny za odcięcie zagranicznych dyplomatów i działających pod przykryciem dyplomatycznym szpiegów od możliwości weryfikowania informacji uzyskiwanych od podwójnych agentów podsyłanych im masowo przez sowiecki kontrwywiad oraz za zablokowanie ewentualnej wymiany informacji między dyplomatami z poszczególnych państw burżuazyjnych.
II Wydziałem, zajmującym się zwalczaniem wywiadów państw bałtyckich, kierowało dwóch Estończyków: Käspert Johannes131 oraz Karl Seisum-Miller132. Wydział ten zainicjował operację poprzez agenturę pozyskaną w estońskim Oddziale II, przez którą udało się Sowietom dotrzeć do oficerów polskiego Oddziału II SG. Jednakże bezpośrednim impulsem zapoczątkowującym infiltrację estońskiego wywiadu był werbunek Romana Birka, zrealizowany przez Wiktora Steckiewicza133 – polskiego renegata, który w 1920 roku zdradził Oddział II ND WP, przechodząc na służbę WCzK134.
III Wydział, zwalczający wywiady Rzeczpospolitej Polskiej, Rumunii, Węgier, Czechosłowacji, Bułgarii i Jugosławii, był nadzorowany przez dwóch Polaków: Jerzego Makowskiego135, a później przez Jana Olskiego136. Tych dwóch renegatów było odpowiedzialnych między innymi za likwidację i przejmowanie kontroli operacyjnej nad polskimi placówkami wywiadowczymi, dzięki czemu działający w styku z prowokatorami z MOCR Oddział II SG WP nie był w żaden sposób zdolny do sfalsyfikowania sowieckich fałszywek, obracając się cały czas w zaklętym kręgu agenturalnej dezinformacji.
IV Wydziałem, zajmującym się głównie zwalczaniem służb wywiadowczych państw centralnych i zachodnioeuropejskich, kierował Wiktor Steckiewicz – były polski wywiadowca Oddziału II ND WP, który pod swoim prawdziwym nazwiskiem Steckiewicz do lipca 1920 roku dowodził Placówką Wywiadowczą Oddziału II ND WP w Piotrogrodzie. Rolą tego Wydziału w operacji dezinformacyjnej było tak jak w przypadku wywiadów państw limitrofowych i Polski – zablokowanie wywiadom mocarstw zachodnich możliwości pozyskiwania informacji, co zmusić je miało (i zmusiło) do oparcia się głównie na informacjach przekazywanych przez bałtyckie i wschodnio-europejskiej służby (głównie Oddział II SGWP). Powodowało to sytuację, w której dezinformacja sowiecka trafiała do Brytyjczyków i Francuzów już uwiarygodniona przez wywiady RP, Estonii, Finlandii i Łotwy, uwikłane we współpracę z rzekomymi spiskowcami z MOCR-Trust.
V Wydział, zajmujący się zabezpieczeniem operacyjnym granicy państwowej, a więc miedzy innymi agenturą, która zabezpieczała „okna”, czyli tworzone przez wywiady Polski, Finlandii i Pribałtyki miejsca przekraczania zielonej granicy z Sowdepią był pod kierownictwem Aleksandra Rozanowa (prawdziwe nazwisko Abram Rosenbardt137).
VI Wydziałem, działającym przeciwko organizacjom białej emigracji, komenderował Ignacy Sosnowski, czyli w rzeczywistości Ignacy Dobrzyński138, były porucznik Oddziału II ND WP, do czerwca 1920 roku kierujący Placówką Wywiadowczą w Moskwie pod kryptonimem Świerszcz. To ten wydział był odpowiedzialny zarówno za utrzymywanie kontaktów z organizacjami rosyjskich monarchistów na Zachodzie, jak i za prowadzenie i kontrolę wysłanników białogwardyjskiego Rosyjskiego Związku Wojskowego (Русский общевузовский союз – ROWS), którzy przez kilka lat przebywali w Moskwie, aktywnie uczestnicząc w działaniach „konspiracyjnej” organizacji podziemnej MOCR. Dobrzyński zdołał przekształcić kontrolerów przysłanych przez ROWS we wzmocnienie realizowanej przez OGPU dezinformacji, gdyż nie tylko przekazywali sowieckie fałszywki do centrali w Paryżu, ale też uwiarygodniali je dzięki naocznej weryfikacji istnienia i rozwoju konspiracji MOCR.
VIIWydział najpierw był odpowiedzialny za zwalczanie bandytyzmu, po czym został przeorientowany na walkę z wywiadami Japonii i Chin, a nade wszystko z organizacjami białej emigracji działającymi na Dalekim Wschodzie. Tym wydziałem kierował najpierw Węgier Ferenc Pataki139, a potem Iwan Tubała (w rzeczywistości spokrewniony z Arturem Artuzowem bałtyjski Niemiec Johann Tuballa140).
Jak wynika z powyższego zestawienia, oprócz autorstwa operacji (na poziomie taktycznym opracowanej, jak się wydaje, przez Dzierżyńskiego), za jej realizację odpowiadali głównie Polacy oraz Bałtowie. Tylko jeden naczelnik sowieckiego kontrwywiadu w początkach jego istnienia był Rosjaninem (choć i tak żydowskiego pochodzenia). Ta „internacjonalna” sytuacja kadrowa tłumaczy także sukces operacji, która została zainicjowana dzięki infiltracji estońskiego Oddziału II, po czym dzięki kontaktom oficerów estońskich z oficerami Oddziału II SG WP kontakt z przedstawicielami MOCR przejął polski wywiad, który z kolei zaczął przekazywać sowieckie fałszywki służbom francuskim i brytyjskim, przekonanym, że otrzymywane informacje przeszły przez wielokrotne etapy weryfikacji. Warto też odnotować, że pierwszym wysłannikiem MOCR w Estonii, który nawiązał kontakt zarówno z lokalnymi działaczami monarchistycznych, rosyjskich organizacji, jak i z polską Placówką Wywiadowczą, był wspomniany wyżej Wiktor Steckiewicz – były eksponent Oddziału II NDWP w Piotrogrodzie, a przy tym były kolega kierującego wywiadem polskim w Estonii Wiktora Tomira Drymmera oraz werbownik Romana Birka, który zainicjował proces wzajemnego dezinformowania się służb zachodnich, przekazujących sobie nawzajem fałszywki sowieckie jako własny, zweryfikowany uzysk operacyjny.
Sądząc z niebywałych sukcesów KRO GPU, i to zarówno na kierunku polskim, jak i bałtyckim, pomysł powierzenia stanowisk kierowniczych ludziom etnicznie i kulturowo wywodzącym się z tych krajów i posiadającym w nich rodzinę i przyjaciół był znakomitym rozwiązaniem. Polacy i Bałtowie, oprócz znajomości realiów swoich krajów pochodzenia, wnosili bowiem w wianie rzecz najcenniejszą w każdej służbie specjalnej – znajomość wielu ludzi, w tym takich, którzy budowali aparaty wywiadowcze swoich dopiero tworzących się państw. Służby sowieckie miały przez tego typu renegatów dostęp do ich dawnych kolegów frontowych, przyjaciół partyjnych i kolegów z organizacji niepodległościowych.
A przy tym, co ważne, wielu renegatów tworzących sowiecki aparat rozpoznawczy rzeczywiście wierzyło w to, że Rosja Sowiecka z jej brutalnym prymitywizmem, azjatyckim okrucieństwem i cywilizacyjnym zapóźnieniem jest tylko etapem przejściowym budowania komunistycznego raju na Ziemi. Sam Lenin utrzymywał, że po zwycięstwie rewolucji w Niemczech Rosja straci pozycję lidera świata socjalistycznego, wracając na swoje miejsce opóźnionego w rozwoju państwa wschodniej Europy. Tę wiarę w sowiecką utopię można wyczytać w odezwie podpisanej przez polskich renegatów z lipca 1920 (która jednak została rozdystrybuowana na Froncie Zachodnim dopiero w październiku 1920):
„«Peowiacy-komuniści» […] Byli tu, w Rosji sowieckiej w zupełnie specjalnych warunkach. Z natury swej pracy wywiadowczej wglądali we wszelkie szczegóły wewnętrznego życia państwa, gdzie rządzi się świadomy proletariat, rządzi aż nazbyt często nieumiejętnie, błędnie w szczegółach taktyki i wykonania – lecz zawsze i wszędzie z potężnym pragnieniem i czystą myślą przetworzenia, własnego społeczeństwa i całej ludzkości na nowy ład na jedynej zasadzie: POWSZECHNEGO OBOWIĄZKU SPOŁECZNEJ PRACY I Z PRACY WYNIKAJĄCYCH PRAW. Mieli oni całkowitą możność: NIE UWAŻAĆ ZDECYDOWANEGO PRZEJŚCIA DO OBOZU REWOLUCJI ZA ZDRADĘ IDEAŁÓW POW POCZĄTKOWYM KTÓREJ BYŁO ZBUDOWANIE SOCJALISTYCZNEJ POLSKI NIEPODLEGŁEJ. Chwilą decydującą w ich walce wewnętrznej było ostateczne utrwalenie się przekonania, że w drodze obecnej Rzeczpospolitej Polskiej, jako państwa wybitnie burżuazyjnego, cel ten nigdy nie będzie osiągnięty…”141.
Ludzie o tak silnych, neofickich poglądach musieli wywierać ogromny wpływ na innych, zwłaszcza jeśli byli z nimi powiązani wspólnotą przeżyć i poglądów. Przy tym trzeba zauważyć, że (niestety) zgodnie z propagandową enuncjacją z powyższej odezwy bolszewickiej faktycznie większość działaczy POW i Legionów miała silnie lewicowe poglądy142. Chociaż nie da się postawić znaku równości między lewicowością PPS-u a bolszewizmem, to jednak różnica zasadniczo wynikała jedynie z unarodowienia przez Józefa Piłsudskiego odłamu polskiego ruchu lewicowego143, co jednak nie oznaczało odrzucenia elementów ideologicznych dzielonych z europejską (w tym rosyjską) myślą lewicową.
Może najciekawszą ilustracją tego było przemówienie Tadeusza Teslara144, który w 1918 roku w Moskwie wystąpił na wiecu zorganizowanym przez Komisariat Jeńców Wojennych. W pisanych w 1928 roku wspomnieniach motywuje treść i ton wystąpienia chęcią zatrzymania postępującej bolszewizacji moskiewskiej organizacji PPS145. Choć autor w ostatnim akapicie poniższego cytatu wyraźnie broni się przed zarzutem zdrady, pisząc o „prawdziwej, komunistycznej zdradzie narodowej”, którą najwyraźniej oddziela od własnych, lewicowych przekonań, to jednak jego własny opis zaskakuje radykalizmem sformułowań, jasno wskazującym na ideologiczne zacietrzewienie autora:
„Uderzam w ton rewolucyjny, najbardziej skrajny, jednak narodowy. Pragnę «rewolucji polskiej» – witam rewolucję rosyjską, jako naturalne prawo ludu. […] Wzywam jeńców polskich by [...] zrozumieli, że «rewolucja polska» może być dokonana tylko w Polsce wyzwolonej – niepodległej i zjednoczonej, i wówczas, gdy ją wywalczymy, możemy decydować o zaprowadzeniu w niej władzy ludowej […] podkreśliłem, by pamiętali, że Kreml czerwony zdobyli Rosjanie tylko dla siebie – dla Rosji Ludowej […] A więc gotujcie broń, zachowujcie życie do walki o «Czerwony Wawel».[…] Przemówienia następnych mówców z pod znaków komunistycznej, prawdziwej zdrady narodowej, nie znalazły wówczas oczekiwanego oddźwięku”146.
Dla marszałka Piłsudskiego związek z socjalizmem po 1918 roku, stał się politycznym problemem, w związku z wrogością wobec niego prawicy polskiej widzącej w nim socjalistę bolszewika, nieledwie szpiega Kremla147, ale ostatecznie zerwał z lewicą dopiero po zamachu majowym w 1926 roku. Jednak nawet dla wielu jego zwolenników propaganda sowiecka głosząca w latach 1919–1920, że polska wojna na Wschodzie jest opłacaną przez Ententę, imperialistyczną awanturą rządu polskiego, który wielokrotnie odrzucał sowieckie propozycje pokojowe148 mogła (a wręcz musiała) być przekonująca149, zwłaszcza gdy widzieli, jak mocno odchodziła Rzeczpospolita od lewicowych ideałów rządu lubelskiego150 i od założeń ideowych głoszonych jeszcze niedawno przez POW151.
Ponieważ elementem sine qua non każdej operacji dezinformacyjnej jest infiltracja aparatu wywiadowczego państwa ofiary, powierzenie prowadzenia MOCR-Trust Polakom było perfekcyjnym rozwiązaniem, gdyż wszyscy ci ludzie, dzięki przyjaźniom z okresu konspiracji i wojny, dysponowali olbrzymimi zdolnościami werbunkowymi, dzięki którym Sowieci mogli pozyskiwać rezonatory i krety w polskich służbach. A to skutkowało uzyskaniem niezbędnego w operacjach dezinformacyjnych sprzężenia zwrotnego (tzw. pętli152).
Nie ma gorszej sytuacji dla służby wywiadowczej, gdy po stronie przeciwnika pracują ludzie wywodzący się z jejwłasnych szeregów, zwłaszcza gdy za ich zdradą nie stały względy merkantylne, ale ideologia mająca wiele wspólnego z ideami przyświecającymi w przeszłości zarówno im, jak i ich obecnym przeciwnikom. Zjawisko „zakażania się” ideologią występowało zarówno wśród lewicowo nastawionych studentów zachodnich153, masowo stających się ofiarami sowieckich werbowników, jak i obecnie wśród ludzi stykających się ze średniowieczną interpretacją islamu w postaci dżihadystycznego salafizmu. Przyjaciele i członkowie rodzin są skuteczniejsi w przekonywaniu swoich bliskich niż najlepiej przygotowany agent werbownik. Dzięki temu zjawisku operacja MOCR-Trust powiodła się jej twórcom, którzy zdołali przekształcić wywiady Rzeczpospolitej i państw bałtyckich w przekaźniki sowieckiej dezinformacji. Nierozerwalny związek dezinformacji i infiltracji zagwarantował im sukces, jednocześnie umożliwiając Rosji Sowieckiej przetrwanie okresu, gdy de facto była bezbronna.
Choć wydaje się to zaskakujące, z powyższego zestawienia wynika, że Rosję Sowiecką na początku jej istnienia uchronili tzw. internacjonałowie, głównie polscy (lub polsko-żydowscy) renegaci, wierzący zapewne – w zgodzie z własnym, ideologicznym zaślepieniem – że ratują nie brutalne postcarskie imperium, lecz chronią „zarzewie rewolucji”, która rozleje się na cały świat, „dając wolność wszystkim narodom”. Potem zaś, w renegackiej nienawiści do ojczyzny, wciąż pomagali walczyć z Polską, niejako monopolizując ten kierunek działania sowieckich służb, co w 1937 roku znalazło odbicie w słynnym okólniku, który rozpoczął falę represji wobec polskich czekistów:
Основной причиной безнаказанной антисоветской деятельности организации в течение почти 20-ти лет является то обстоятельство, что почти с самого момента возникновения на важнейших участках противоположной работы сидели проникшие в ВЧК крупные польские шпионы – Уншлихт, Мессинг, Пиля, Медведь, Ольский, Сосновский, Маковский, Логановский, Баранский и ряд других, целиком захвативших в свои руки всю противопольскую разведывательную и контрразведывательную работу ВЧК–ОГПУ–НКВД…154.
Za tę pomoc udzieloną kosztem zdrady własnego kraju i tradycji narodowej Rosja Sowiecka podziękowała im w klasyczny dla siebie sposób – torturami i zamordowaniem w NKWD-owskich piwnicach, a potem zakopaniem jak padłe zwierzęta w anonimowych, masowych grobach.
Zakończenie
Powyższy, rzecz jasna skrótowy, opis sytuacji, która wpłynęła na przeprowadzenie i sukces sowieckiej dezinformacji, jest niezbędny, by zrozumieć, na czym zasadza się ważność książki Władysława Michniewicza. Splot czynników gospodarczo-polityczno-psychologicznych sprawiał, że polski wywiad był dla Sowietów oczywistym celem działania. Przy czym, co ciekawe, opanowanie Oddziału II przez agenturę sowiecką służyło w głównej mierze operacjom dezinformacyjnym na skalę daleko wykraczającą poza granice RP, wymierzonym w emigrację rosyjską i mocarstwa zachodnie. Wiemy obecnie, że – niestety – te działania w wielu wypadkach zostały uwieńczone powodzeniem, czego najtragiczniejszym dowodem był 17 września 1939 roku, kiedy to ślepy wywiad polski nie potrafił uprzedzić władz cywilnych i wojskowych o zagrożeniu inwazją sowiecką, wskutek czego najpierw miał miejsce IV rozbiór Polski, a potem kilkadziesiąt lat w roli zwasalizowanego satelity murszejącej powoli satrapii.
Michniewicz w swojej książce zajął się kluczową dla tego procesu operacją sowiecką znaną pod kryptonimem Trust. Bez dostępu do archiwów i wygodnej perspektywy historycznej jako pierwszy dostrzegł dwa kluczowe elementy czekistowskiej operacji: przekształcenie polskiego wywiadu w narzędzie dezinformowania Zachodu oraz kluczową w tym rolę kretów w Oddziale II SG WP, którzy – by oślepić Zachód – najpierw oślepiliwłasną służbę. Krytycznie nastawieni do Michniewicza historycy z pewnością mają rację: jego praca z pewnością nie uniknęła osobistego rewanżyzmu i quasi literackiej przesady. Za dużo emocji i za wąska baza dokumentarna. Zwłaszcza że padają w niej jednoznaczne oskarżenia o agenturalność wobec dwóch naczelników Referatu „Wschód”: Michała Talikowskiego (w latach 1922–1927) oraz Jerzego Niezbrzyckiego (w latach 1932–1939). Jednakże, oskarżeń Michniewicza, choć są bardziej intuicyjne niż oparte na twardych dowodach, nie da się do końca zbagatelizować. Ot, choćby dlatego, że w czasie, gdy Referatem „Wschód” kierował Talikowski, Sowieci przeprowadzili wobec Oddziału II SG WP minimum cztery operacje dezinformacyjne155, które w bezczelny sposób wykorzystywały Polaków do gier kontrwywiadu sowieckiego przeciwko Zachodowi i rosyjskiej emigracji. Nie ma chyba w historii oficera służb specjalnych, który z tak maniakalną konsekwencją dawałby się oszukiwać przez długie lata. A to nasuwa pewne pytania.
Z kolei Niezbrzycki okazał się w 1945 roku głęboko wierzącym lewicowcem, wieszczącym rychłą rewolucję światową156. Jest to raczej zaskakujące u oficera polskich służb specjalnych, który doskonale wiedział, jak naprawdę wyglądała implementacja pięknie brzmiących założeń „marksizmu-leninizmu” za pomocą masowych grobów i łagrów. Niewyjaśniona jest też sprawa jego rzeczywistej roli w lansowaniu przez zastępcę szefa Oddziału II SG WP Józefa Englichta wersji o zachowaniu przez ZSRS „życzliwej neutralności” na wypadek wojny polsko-niemieckiej157, która była jedną z głównych przyczyn (o ile nie główną) przyczyn katastrofy wrześniowej, IV rozbioru i wasalizacji Polski na długie dziesięciolecia.
Michniewicz, oskarżając Niezbrzyckiego i Talikowskiego, nie mógł wiedzieć o zdradzie Tadeusza Kobylańskiego ani o tym, że – poza Kobylańskim (oraz innym oficerem Oddziału II SG WP Tadeuszem Kowalskim, który Kobylańskiego zwerbował dla GPU) – Sowieci mieli w Oddziale II w połowie lat dwudziestych trzy „wyjątkowo cenne” (особо ценные) źródła: pracującego dla INO OGPU agenta „Nr 68” oraz dla KRO OGPU agentów „Nr 5” i „Nr 6”158. Warto przy tym zauważyć, że zarówno określenie agentów jako wybitnie wartościowych (a więc byli też inni, mniej wartościowi), jak i przyjęta numeracja oraz wreszcie fakt, że ich dane (w przeciwieństwie do Kobylańskiego i Kowalskiego) nie zostały ujawnione przez rosyjskich historyków JEDNOZNACZNIE wskazują, że musiało ich być (może znacznie) więcej. Zresztą, już tylko omówiona wcześniej „polonizacja” sowieckiego kontrwywiadu sugeruje, że jednoznacznie stawiano na ich więzi rodzinno-przyjacielskie, a nie tylko na rzekomo niedościgniony profesjonalizm czekistów. Co za tym idzie wywiad polski musiał walczyć z własnymi rodakami, często powiązanymi wspólnotą ideologii i frontowymi przyjaźniami z kadrą peowiacko-legionową.
Michniewicz nie był tego świadom. Ale – jak pewnie wielu innych, uczciwych oficerów – przeczuwał, że coś jest nie w porządku. Że mnożą się symptomy rozwijającej się prowokacji, ale nikt nie zwraca na nie uwagi. Przełomem było dla niego odrzucenie raportu na temat podejrzeń o prowokacyjność MOCR-Trust. Należy podkreślić, że fakt napisania raportu w sprawie Trustu przez Władysława Michniewicza należy uznać za wysoce prawdopodobny – choć dokument się nie zachował – z czterech powodów:
1. W 1923 roku rzeczywiście spotkały go szykany ze strony kierownictwa Oddziału II, w postaci skierowania do służby liniowej w pułku w Równem, choć brak było w jego wcześniejszej karierze przesłanek do takiej kary.
2. Podawane przez niego źródło informacji (tj. pułkownik Wiktor Drobyszewski) faktycznie istniało.
3. O jego raporcie z 1923 roku pisał w prywatnej korespondencji Władysław Kowalewski – zastępca kierownika Referatu „Wschód” w latach 1922–1923,159.
4. Swego rodzaju potwierdzeniem jest także artykuł Wiktora Tomira Drymmera z 1965 roku160. Przebieg rzekomej dekonspiracji Trustu opisany przez niego odpowiada wersji Władysława Michniewicza (tyle że Drymmer sobie przypisał tę zasługę), co może oznaczać, że historia raportu była mu znana. Wiemy również z całą pewnością, że Drymmer nie meldował o swoich podejrzeniach wobec Trustu w 1923 roku. W swoich wyjaśnieniach dotyczących afery organizacji „M” z 1927 roku nie wspomniał o takim zdarzeniu, choć działał pod silną presją jako eksponent Oddziału II oskarżony o zdradę przez defektora z OGPU Eduarda Opperputa. Może to wskazywać że powtórzył historię Michniewicza, „obsadzając siebie w roli głównej”. Oznacza to prawdopodobnie, że sprawa raportu mogła być mu znana, z czego można wnioskować, że raport istniał i był omawiany w środowisku oficerów Oddziału II SG WP, a Władysław Michniewicz nie kłamał w swoich wspomnieniach.
Tak więc, Michniewicz – nie mając pojęcia o skali infiltracji Oddziału II przez Sowietów – należał do tych, którzy próbowali zrozumieć, co właściwie się wokół nich dzieje. Jak już wspomniano wyżej, nie był jedynym. Już w październiku 1923 roku centrala Oddziału II wysłała pismo do Attachatu Wojskowego w Rewlu oraz Placówek Wywiadowczych J.6 i R.10, w którym zauważono pierwsze symptomy rozwijającej się sowieckiej dezinformacji:
„Z powyższych faktów wynika, że sowiecka akcja inspiracyjna objęła część poważniejszych naszych placówek wywiadowczych i jak widać zakrojona jest na większą skalę, obejmując różne sfery działania placówek. Akcja inspiracyjna datuje się od dłuższego już czasu. Początki zauważono w marcu br. [1923], jak również pierwszy dokument dyslokacyjny uzyskany został w marcu. Skutki sowieckiej akcji inspiracyjnej przedstawiają się nader poważnie, ponieważ zataczając coraz szersze kręgi, akcja inspiracyjna może zniszczyć całą naszą akcję wywiadowczą postawioną na należytym poziomie z wielkim nakładem środków materialnych i ludzi [...] Skutki podobnej akcji okazałyby się dla nas więcej niż fatalne. Przestrzegając o tym placówkę, polecam zastosowanie jak najdalej idącego krytycyzmu do własnych źródeł, w szczególności zaś do źródła, z którego pochodzi omawiany materiał dyslokacyjny. Należy możliwie ostrożnie, by nie wzbudzić podejrzeń, ustalić pierwotne pochodzenie dokumentu zdobytej dyslokacji”161.
Tyle, że takich ostrzeżeń nikt nie chciał słuchać. Stała za tym – stale obecna w historii RP – dominacja prywaty nad interesem publicznym, bo dzięki fałszywkom dostarczanym przez rzekomych agentów kariery oficerów Oddziału II i ich przełożonych pięknie się rozwijały. Nikt więc w kierownictwie nie był zainteresowany w zdyskredytowaniu samego siebie jako ofiary oszustwa, a nie „czarodzieja od wywiadu”, nawet jeśli uderzało to w interesy Rzeczpospolitej. Ale było też coś więcej, co zostało uchwycone przez Michniewicza. Czyjaś zła wola, ukryte, podstępne działania, które wykorzystywały egoizm opisanych wyżej „pożytecznych idiotów”, by realizować kolejne etapy monstrualnego kłamstwa. Każdy, kto jak Michniewicz, próbował stanąć na drodze temu tandemowi egoistycznej bezmyślności i zdrady, był ośmieszany i odstawiany na boczny tor, z etykietką oszołoma, furiata i człowieka niepoważnego.
I tak należy czytać pracę pułkownika Michniewicza: jako próbę zrozumienia czegoś, czego nie da się wyjaśnić na gruncie logiki i co budzi niepokój, nawet jeśli nie dysponuje się pełną wiedzą, co to takiego. Dla oficera służb specjalnych hipotezy robocze są podstawowym narzędziem pracy. Jeżeli tylko ma odwagę je weryfikować, będąc odpornym na naciski otoczenia, szykany przełożonych i podszepty własnego ego, to znaczy, że wypełnia zadania, które mu wyznaczyła Rzeczpospolita. Jeśli przy tym naraża się na ostracyzm, próby ośmieszania i dyskredytacji (jak to było w przypadku Michniewicza) – zasługuje na szacunek. Dlatego dobrze się stało, że praca pułkownika Michniewicza zostaje wydana w III RP. Pomimo upływu dziesięcioleci nie straciło znaczenia zdanie Żeromskiego, o tym, że „trzeba rozrywać rany polskie, żeby się nie zabliźniły błoną podłości”162. Książka Michniewicza tę funkcję spełnia znakomicie, wciąż będąc doskonałą lekturą dla każdego, kto chce dla Polski pracować, a nie jedynie upajać się narodowymi mitami, „ku pokrzepieniu serc”.
Marek Świerczek
1 W niemal wszystkich opiniach służbowych zawartych w Listach Kwalifikacyjnych za kolejne lata służby Michniewicza nieodmiennie pojawiały się określenia: wybitnie inteligentny… nieco zbyt pewny siebie… o dużej silne woli… umysł rozległy o wielu zainteresowaniach… wybitny zmysł operacyjny i taktyczny… umysł bystry… w rozumowaniu szybki, prosty i jasny… szeroki umysł, jasny w myśleniu… jeden z najlepszych naszych obserwatorów w terenie… bardzo uzdolniony… wysoka inteligencja i zdolności, energia i sumienność, za: WBH CAW, akta personalne 176/79/34/20.
2 R. Wraga, Trust, „Kultura” 1949, nr 4/21–5/22, s. 164.
3 Znalazło to odbicie w jego opinii służbowej, gdzie podkreślono, że służbę w WP pojmuje ideowo (Roczne uzupełnienie listy kwalifikacyjnej za 1933 rok, WBH CAW akta personalne, sygnatura 176/79/34/20). Wbrew mitologii narodowej korpus oficerski II RP składał się w sporej części z byłych oficerów armii zaborczych, dla których służba w WP była jedynie kontynuacją karier zawodowych rozpoczętych w armiach okupacyjnych.
4 Może najlepszym przykładem był konflikt z pułkownikiem dyplomowanym Stanisławem Borowcem, któremu Michniewicz 7.07. 1933 r., mówiąc kolokwialnie, obił twarz w kieleckim Dowództwie 2 Dywizji Piechoty Legionów za to, że ten – w konflikcie o żonę Michniewicza, Alicję z d. Arct – najpierw go szkalował i obrażał, jednocześnie odmawiając satysfakcji honorowej, a potem obraźliwie opisał w liście do adwokata Grubera. (Odpis wyroku Wojskowego sądu okr. Nr I 16.04.1934 (L.KO.463/33) WBH CAW, akta personalne 176/79/34/20). Zapoczątkowało to cały proces – jak to ujęto w jednej z opinii służbowych – „temperowania” Michniewicza, którego elementem był wyrok twierdzy i próby obniżania ocen służbowych. Jak z żalem zaznaczono w opinii służbowej 1935 r., pomimo to Michniewicza wciąż jeszcze nie utemperowano. Roczna Lista Kwalifikacyjna za r. 1935, WBH CAW, akta personalne 176/79/34/20.
5 I. Ginor G. Remez, A Cold War Casualty in Jerusalem 1948: The Assassination of Witold Hulanicki, http://israelcfr.com/documents/4-3/4-3-8/IsabellaGinorandandGideonRemez/pdf [dostęp: 5.08.2016].
6 Pułkownik Wiktor Julian Drobyszewski (1876–?), przeszedł szkolenie w rosyjskim Korpusie Kadetów, a następnie kurs kapitański. W armii carskiej pełnił służbę w Korpusie Kadetów jako oficer wychowawca. W 1918 r. został aresztowany przez bolszewików, ale po zwolnieniu z aresztu zezwolono mu na powrót do armii. Uczestniczył – jako oficer sowiecki – w wojnie polsko-bolszewickiej. Po traktacie ryskim rozpoczął służbę w Akademii Sztabu Generalnego Armii Czerwonej. W 1923 r. przeniesiony w stan spoczynku, po czym – jako optant – wyjechał do RP, gdzie służył w latach 1924–1928 w 32. pułku piechoty jako oficer rezerwy, po czym przeszedł w stan spoczynku; W. Michniewicz, dz. cyt., s. 126–137, A. Krzak, „Czerwoni Azefowie”. Afera MOCR-Trust 1922–1927, Warszawa 2010, s. 104–105; CAW, AP, sygn. 1769/89/1100, teczka akt personalnych ppłk. W. Drobyszewskiego; Rocznik oficerski 1928, Warszawa 1929, s. 891; Rocznik oficerski 1924, Warszawa 1924, s. 204, 409.
7