24,00 zł
Franz Hohler jest urodzonym w 1943 roku szwajcarskim pisarzem, satyrykiem, artystą kabaretowym, autorem wierszy, piosenek, scenariuszy, słuchowisk, powiastek, powieści i przypowieści. Jak pisze w posłowiu Małgorzata Łukasiewicz: "Hohler lubi małe formy prozatorskie, jego opowiastki rzadko przekraczają parę stron. Najkrótsza – tytułowa – ogranicza się do jednego zdania złożonego z dziewięciu słów. Ze zwięzłością idzie w parze prostota komunikatu. Narracja zaczepia się o byle co, o pierwszy lepszy przedmiot z powszedniego otoczenia, i raz-dwa składa się w łatwą do ogarnięcia opowieść". Błyskotliwe fabulacje Hohlera dyskretnie lawirują między codziennością a fantazją; "jego specjalnością wydaje się cienki dowcip spod znaku purnonsensu. Można by powiedzieć – przejęty wprost z rąk Edwarda Leara [...] Pośród swoich mistrzów wymienia też Daniiła Charmsa. Warto wreszcie pamiętać o przewrotnych i wywrotowych ziarenkach posianych w Szwajcarii przez dadaizm i surrealizm".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 56
Tytuł oryginału
Der Granitblock im Kino und andere Geschichten
Projekt obwoluty, okładki i stron tytułowych
Kamil Rekosz
Na obwolucie i okładce wykorzystano
projekt: Giacinto Capelli, 1937
fragment wiatrowskazu, projekt: Albert Ryder, ok. 1939
Redaktor prowadzący
Kamil Piwowarski
Korekta
Małgorzata Denys, Renata Kuk
Copyright © by Franz Hohler
Copyright © for the Polish translation by Małgorzata Łukasiewicz
Copyright © for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023
Fragmenty tomiku miały polski pierwodruk na łamach „Literatury na Świecie” (1–2/2022).
Wydanie pierwsze, Warszawa 2023
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01 e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa www.piw.pl
Polub PIW na Facebooku! www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
ISBN 978-83-8196-515-6
Stara stonoga usiadła przed norką z zamiarem policzenia własnych nóg. Przez całe życie chciała się do tego zabrać, ale zawsze coś jej stawało na przeszkodzie. Teraz wreszcie miała trochę czasu i przystąpiła do rzeczy.
Ale życie stonogi jest ciężkie. Była akurat przy dwudziestej ósmej nodze, kiedy pojawiła się sikorka czubatka i stonoga musiała uciekać do norki.
Zauważmy, że nie było wcale takiej konieczności, bo jak powszechnie wiadomo, sikorki czubatki hołdują wegetarianizmowi. Stara stonoga ze złością zaczęła liczyć od początku i doszła do czterdziestej trzeciej nogi kiedy osiemdziesiąta pierwsza zaczęła ją swędzić tak okropnie, że musiała się następnym tuzinem podrapać, co tak ją skonfundowało, że straciła rachubę i musiała zaczynać jeszcze raz od początku. Ledwie doszła do pięćdziesiątej pierwszej, a tu małżonek przyniósł jej rachunek od szewca. Stonoga z furią rzuciła świstek na ziemię, podeptała go nogami i znów wyszła przed norkę, z niezłomnym postanowieniem, że tym razem już nie da sobie przeszkodzić. Gdy sikorka czubatka ją pożarła (przez pomyłkę, i na tym polega cała tragedia), była dopiero przy dwudziestej, i tak oto nigdy się nie dowiedziała, ile naprawdę ma nóg.
Pomódlmy się.
Zielonoświątkowy wróbel cieszy się znacznie mniejszą popularnością niż wielkanocny zając. W niedzielę zielonoświątkową składa na gzymsach okien źdźbło trawy, z rodzaju tych, jakich poza tym używa do zbudowania gniazdka. Tylko nikt nie zwraca na to uwagi, najwyżej czasem jakaś skrzętna pani domu, która natychmiast strąca źdźbło.
Zielonoświątkowy wróbel co roku wpada w złość z powodu niepowodzenia i bardzo zazdrości wielkanocnemu zającowi, ale szczerze mówiąc, uważam, że pomysł ze składaniem jajek jest jednak lepszy.
Głęboko w ziemi pod zagonem szczawiu mieszkały sobie raz dwie dżdżownice. Żywiły się szczawiowymi korzonkami.
Pewnego dnia jedna dżdżownica powiedziała: „Dość tego, sprzykrzyło mi się życie pod ziemią, chcę podróżować i poznawać świat”. Spakowała manatki i przekopała się na górę, a kiedy zobaczyła, że słońce świeci, a wiatr delikatnie muska zagonek, zrobiło jej się lekko na sercu i zaczęła się wić radośnie między łodyżkami. Ale ledwie przewinęła się o pół metra, odkrył ją kos i pożarł. Druga dżdżownica natomiast została pod ziemią, co dzień zjadała porcję szczawiowych korzonków i żyła długo.
Ale powiedzcie sami – co to za życie?
Wanna i apteczka miały wychodne i wybrały się razem na spacer. Po chwili zmęczyły się i postanowiły zajść do pobliskiej kawiarni. Siadły przy stoliku, a apteczka zamówiła dwie herbaty z cytryną i po szarlotce. Wanna nie zasmakowała w herbacie, ale skosztowawszy szarlotki, wpadła w zachwyt i szepnęła coś apteczce na ucho. Ta dała znak kelnerowi i zamówiła wszystkie szarlotki, jakie jeszcze pozostały. Gdy je przyniesiono, wanna pochłaniała jedną po drugiej, aż opróżniła całą tacę.
– No tak – rzekła zadowolona – to teraz wracajmy do domu.
Przyszedł kelner z rachunkiem za dwie herbaty i piętnaście szarlotek, ale ani apteczka, ani wanna nie miały pieniędzy.
– W takim razie – rzekł kelner – muszą panie tu zostać, dopóki nie zapłacicie rachunku.
– Mowy nie ma – powiedziała wanna, wyciągnęła prysznic, spryskała kelnera od stóp do głów i lała dalej, aż cała kawiarnia zamieniła się w jezioro, a stoliki i krzesła pływały w wodzie.
Apteczka i wanna poszły do domu i obie były zdania, że dawno nie zdarzyło im się tak piękne popołudnie.
Granitowy głaz z parku publicznego długo oszczędzał, żeby iść do kina, bo zasłyszał o komedii pod tytułem Przygoda dwóch ciotek. Podszedł do kasy i poprosił o pięć miejsc. Kasjerka najpierw się wymawiała, ale wystarczyło, że głaz mruknął „hm”, i już miał bilety. Zażądał pierwszego rzędu, bo zapomniał okularów. Gdy mościł się na swoich pięciu miejscach, zaraz połamały się wszystkie poręcze, a potem zaczął się dodatek. Głaz patrzył z zainteresowaniem, a w czasie przerwy zafundował sobie dziesięć lodów na patyku i natychmiast je pochłonął. Teraz zaczął się właściwy film i głaz bawił się w najlepsze. Ponieważ nie przywykł do śmiesznych rzeczy, śmieszył go byle drobiazg, na przykład kiedy jedna ciotka odezwała się do drugiej: „No i co, ty stare pudło?”. Bił się po udach i śmiał się tak, że całe kino się trzęsło, a ludzie rzucali się do ucieczki wyjściami bezpieczeństwa. Kiedy potem jedna ciotka parasolką walnęła drugą po głowie, głaz wprost oszalał z uciechy. Poderwał się z rykiem, a gdy opadł z powrotem na krzesła, te rozleciały się w drobny mak. I nie dość na tym, bo głaz przebił podłogę, wpadł do piwnicy i nie mógł obejrzeć filmu do końca. Kino chwilowo zamknięto, głaz został odwieziony ciężarówką do parku, a dziś wszystkie wróble konają z nudów, kiedy znów wyjeżdża ze swoją historią o ciotkach i chichocząc, opowiada, jak to jedna powiedziała do drugiej: „No i co, ty stare pudło?”.