Wiersze - Aleksander Fredro - ebook

Wiersze ebook

Aleksander Fredro

3,0

Opis

„Wiersze” autorstwa Aleksandra Fredry to zbiór pond sześćdziesięciu wspaniałych, zabawnych i mądrych wierszy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 87

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-65922-93-9
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Stary śpiewak

Nie drwijcie sobie z méj staréj bandury,

Że posklejana od dołu do góry, Jaki pan, taki kram; Nie drwijcie sobie, że mój głos już stary, Mało w nim sztuki, ale dużo wiary, Śpiewam, co w sercu mam. Nie łajcieże mnie wyuczone wieszcze, Jeżeli czasem odezwę się jeszcze, Wszak ci to cichy śpiew; A za dawniejsze, dawniejsze przewiny, Żem kiedyś sięgał po wasze wawrzyny, Niech zmięknie słuszny gniew. Niegdyś młodemu czucie w piersiach grało, Że to natchnienie zamarzyłem śmiało, Nuż śpiewać tak i siak; Aż głos wasz zagrzmiał: O! mistrzowie sztuki „Cicho z oklaskiem! Tu barwy, nauki, Poezyi całkiem brak“.

Wprawdziem Parnasu nie poznał w obozie, Wszystko się działo w wyrazistéj prozie, Wzdłuż i wszerz, jak Bóg dał; Chcieć więc być wieszczem, bez doktorskiéj czapki, Zdroju waszego nie łyknąwszy kapki Był to błąd, był to szał. Zamilkłem, milczę, uwierzyłem, wierzę, Że w niskiéj tylko kręciłem się sferze, Za prac moich lichy plon. Lecz nigdy, nigdy, to potomność przyzna, Zawiści, zemsty i fałszu trucizna, Nie tknęły moich stron. Jakiebądź były méj myśli natchnienia, Zawsze jednakże aż przez dno sumienia Czysty ich płynął zdrój; Karciłem niemi zuchwałą głupotę, Kochałem niemi prawdy świętą cnotę, Współbraci i kraj mój. Stłukliście lutnię w moim młodym ręku, Niechże przynajmniéj bandury pobrzęku Nie sięga już wasz gniew; Jeśli dziś śpiewam, to tylko pacierze, Za wiernych jeszcze ojczyźnie i wierze, Łabędzi to mój śpiew.

Spalić nie spalić

Nieraz chętka mnie bierze wszystko puścić z dymem,

Co późniéj napisałem jak prozą tak rymem, Bo jeżeli zrozumieć trudno mi przychodzi, Co teraz przedstawiają autorowie młodzi, To młode pokolenie nowości niesyte Nie zechce już pójść za mną w tory raz ubite. Może portret prababki z lamusu dobyty Był niegdyś i podobnym, lecz dziś pyłem skryty, Stracił już świeżość a z nią połysk życia razem I stał się tylko zimnym i martwym obrazem. Odmieniają się czasy, i my także z niemi, Prawda, prawda, bo wszystko kręci się na ziemi. Byle wzruszyć, zadziwić, w dzikiem jakiem dziele, O prawdę i o dążność nie troszczą się wiele. Niech i tak będzie, ale najrozsądniéj zatém Nie chcieć uplatać wieńców przywiędłym już kwiatem. Z drugiéj zaś strony biorąc, cóż to szkodzić może, Jak się już pod murawą wygodnie ułożę, Że gdzieś, na jakiéjś scenie na lodzie osiędę; Złym poetą nie pierwszym, nie ostatnim będę I jak klaskać lub gwizdać będą w mojéj sztuce W grobie się nie ucieszę, ani się zasmucę. Daléj więc na tandytę moje stare graty, Może kto i oceni, co było przed laty.

Łyskawice

Jak łyskawice mija rok po roku

Po łyskawicy ciemniéj przed oczyma A kiedy w życiu już się ma do zmroku Tych co kochałem już ich przy mnie niema. Kiedy modlitwę za zmarłych powtórzę Rodzeństwa długi, długi poczet mieszczę A zaś kolegów? O, mój miły Boże! Łatwiéj policzyć tych co widzę jeszcze. Co mi z pamięci, którą się nie dzielę, Która jak martwa powieść gdzieś zaszumi I w duszy mojéj, co było tak wiele, Może kto wzgardzi, albo nie zrozumie. Niech drudzy kleją pamiętników karty, Gdzie celem chluba a bajka ozdobą, Ja moich wspomnień zawitek rozdarty Pod czarne wieko zabiorę ze sobą.

Do Dominika

Nie przelewki to Panie Dominiku

Stojem obydwa na trzecim krzyżyku,

Czas przestać zamki budować na lodzie, Czas o istotnéj pomyśléć swobodzie. Pomyśléć łatwo i myśléć nie wadzi Lecz gdzież jest droga, co do niéj prowadzi? Ja powiem szczérze, że w szaréj godzinie, Gdy z lulką w ręku siędę przy kominie I moją przyszłość chcąc roztrząsnąć ściśle, Tak mocno ważę, tak głęboko myślę, Zadaję, zbijam, bronię zdania własne, Aż się zapomnę i nareszcie zasnę.... A gdy żar pryśnie, lub kłoda się stoczy I ja się zerwę przecierając oczy, Znów daléj myślę i myślę i myślę A gdy świat cały obiegnę, określę, Czy z sobą w zgodzie, czy się z sobą kłócę Zkąd wyruszyłem, tam na końcu wrócę, To jest, że co złe, to trzeba odmienić, Wierz mi, dalibóg trzeba nam się żenić. Prawda to wielka wszystko ma dwie strony, Bywa i kłopot obok lubéj żony; Dziś sam co robię, to dla siebie robię, Zdaję rachunek lecz samemu sobie I acz w mych dziełach będzie błędów wiele, To się tak wyśpię jak sobie pościelę; Ale gdy żona, gdy dziatki obsiędą: „Tato pieniędzy!“ przebąkiwać będą, A Tato goły kręci się i wzdycha..... Ach Dominiku! Fe! To źle u licha! No, między nami, i to nie są plotki, Że mamy wszyscy na czole łaskotki, Gdzie czasem nie chcąc, gdy się człek podrapie, Zkąd i jak nie wié za wyrostek złapie.

Boże mnie chowaj bym miał tym wyrazem Ściągnąć uwagę nad jakim obrazem, Bym na płeć piękną zwalał całą winę.... Jeślim to myślał, niechaj zaraz zginę; Kto więcéj winien, Bóg to sądzić będzie, Ale tymczasem rożki widać wszędzie; Trudno świat jednak ze złego wyplenić, A nam dalibóg potrzeba się żenić. I jak miarkuję przyjemnie mi będzie, Kiedy starego rodzina obsiędzie, A ja na środku na lasce oparty, Po raz zapewne już dwudziesty czwarty, Ruszę pod Moskwę, na walną wyprawę, Daléj pod Dreznem stoczę boje krwawe, A gdy pod Lipskiem hukną działa nasze, Razem i dzieci i żonę przestraszę. Lecz żart na stronę, kiedy polot myśli Obraz nam szczęścia czasami zakreśli, I zdobi błahe lecz lube utwory, W kwiatów marzenia najczystsze kolory, Cóż ściąga światło, w całym blasku stawa, Jeśli nie miłość i stała i prawa, Miłość szlachetnéj przewodząca parze Z łona Rodziców przed ślubne ołtarze. Ach, być kochanym, wszyscy szczęściem głoszą, Mém zdaniem kochać jest większą rozkoszą, Los kilku istot zrobić swoim losem Czuć i żyć tylko drogich dusz odgłosem, Dla dobra innych cenić własne życie, Dla nich poświęcać każde serca bicie, Światem uczynić najmniéjszą zagrodę, Tam mieć cel pracy i pracy nagrodę

A kończąc cicho wytknięte koleje, Za grób swój jeszcze przeciągnąć nadzieje. Oto jest szczęście, kto go umie cenić, Wierz mi dalibóg trzeba nam się żenić.

Dawne polowanie do Kazimierza Jabłonowskiego

Niech piżmem zaprawiony szambelan za drzwiami Cieszy się zmienną łaską, karmi nadziejami, Przykuty do szkatuły liczygrosz bogaty Z procentu lichwiarskiego niech waży dukaty, Niech się stroją modnisie, kłócą nowiniarze, Niech krytyk zezem patrząc zawsze na wspak maże, Niech naśladowców w Polsce zagorzała rzesza Małpując obce głupstwa gniewa i rozśmiesza, My Kazimierzu na złe zapomniawszy losy Wyglądajmy ponówki, lub jesiennéj rosy. Nim do nas zawitały fryzowane głowy, Ochoczo młodzież polska spieszyła na łowy; Tamto się nauczała jak dosiadać konia, Którego na arkanie przywiedziono z błonia, Tam się wprawiała celno ze sztućca uderzyć, Trwożném okiem przed sobą przepaści nie mierzyć, Tam znosić niewygody, do pracy się wciągać Nie bać się deszczów, mrozów i z trudów urągać;

Taka do broni, konia, do niewczasów wprawna Pogromem nieprzyjaciół była kiedyś sławna. My, lubo nas dalekie karpackie niedźwiedzie, Lubo z groźnym odyńcem sporu się nie wiedzie, Nie dla zyskania chwały, ani téż dla wprawy, Polujmy, w polowaniu szukając zabawy. Kiedy więc piękny ranek, wiatr milczy w drzewinach, Wzgórki już czyste, mgła jeszcze w dolinach, Daléj w pole, daléj w bory! Bierzcie smycze, bierzcie sfory! Na koń, na koń dzielna młodzi, Czas nam drogi, czas uchodzi; Lecz nim w strzemię włożym nogę Niechaj flaszka biegnie w koło, Zakropimy się na drogę By żyć zdrowo i wesoło. Rusza całe myśliwstwo: Jacek naprzód jedzie, Harap w ręku, psów gończych sfór dwanaście wiedzie: Błocisz, pogrom zajęcy, Piskla prima donna, Stary Tryumf z Fagotem, Dunaj bez ogona Głośna, Szarga z Pogoniem, Strojna, co poprawia Zagraj i śpiewak, Cymbał, co jak cymbał zławia, Szuwar, Drużba i Skrzypek.... lecz któż je spamięta! W psiarni nazwisk i maści różnica, odmiana Ale w kniei za zwierzem różnica nie znana; Wszystkie gonią zawzięcie, zwierz się ich nie zbędzie Musi zginąć od strzelby albo skostnieć w pędzie.

Za Jackiem szczwacze z chartami na smyczy, Każdy z nich takie koło konia liczy Dekreta, Śliczną, Lotkę i Hultaja W ręku Olexy jeden rzemień spaja; Togracz, Urwisz, Kaczaj, Śmiałka, Są działem Michałka; Stefanek trzyma Chybkę i Ryzuna; Jedną, Pliszkę i Pioruna Mały Iwaś bierze, Z tyłu Fabian na ogierze. Strzelba na plecach z daleka połyska, Krzemień z pod krzesiw żartkie iskry ciska, Z fajek dym bije, jakby chmura płowa A podróż skraca wesoła rozmowa. Otóż i knieja, W niéj nadzieja! Stańmy trochę tam pod lasem Kładźmy w strzelby nabój świeży, Niech jak piorun w cel uderzy; Jeden prędko niech tymczasem Porozstawia naszych szczwaczy, Drugi potém wprzód pobieży Stanowiska nam wyznaczy. Od jeziora niech psy zmyka, Liszka zwykle w trzcinach bywa, Ale trąbki niech nie tyka, Cicho podejść zawsze snadnie, Bo się liszka przenikliwa Przed hałasem nie wykradnie.

Już na rozciągłéj przestrzeni W rząd myśliwi rozstawieni, Każdy podsypkę obziera, Skałkę ostrzy i obciera, Suche liście z pod nóg tłoczy I patyki na bok kładzie I gąszcz łamie na zawadzie, By mógł strzelić tam gdzie zoczy. Nie spi i liszka — nastawia ucha, Wstrząsa się i słucha.Coś nie żarty a czas drogi Daléj w nogi! Ale ze sfór psy przejęły Dwakroć wrzasły i szczeknęły; Węch ich wiedzie, wiedzie wprawa, Hałas, tartas, łoskot, wrzawa, Sztuk, huk, trzask, wrzask... grzmi las cały, Już i strzelby zaryczały. Padła wkrótce młodzież cała, Co i śniegu nie poznała To na jamach, to przed psami To w ucieczce przed chartami; Tak za kaczki, gęsi, kury Podstradała swoje skóry; Ale stary łapikura Kum lisiura Jeszcze w kniei; Wié co się święci Djable się kręci Ale nie traci nadziei. Był na jamach, te utkane, Wrócił do trawy, te zdeptane

I po tropach Cymbał zławiaA więc długo nie zabawia Puszcza się ku drodze; Lecz na drodze zbóje siedzą, Strzelby w ręku patrzą srodze, Co tu robić? Diabli wiedzą! Wzdłuż stanowisk gąszczem, trawą Rusza pod wiatr, wietrzy żwawo I nareszcie... wytknie... zoczy... I w bok skoczy. Drzymał strzelec, lis nie czekał, Śrót na dębie karb nasiekał Tu tu tu! Na tu na! Krzyczy strzelec, Na tu na! I po liściach slabizuje Czy nie znajdzie szczypty kłaków, Albo farby choć kropelki; Ale poznał z wszystkich znaków, Że jest pudła dowód wszelki; A więc znowu nawołuje..... Nie krzycz! Nie krzycz! Bo psy gonią, W kilku miejscach razem gonią.... Przyszła koléj na zające I zającom teraz dzwonią; W łozach, nad rzeką, na łące Na wyścigi strzelby grają.... Ale i psy bankiet mają, Bo na oko nieraz wzięły, Potém nagle gdzieś ucięły, Potém warknął jeden drugi, Potém w rowie legł jak długi,

Morda, piersi sfarbowane A boki wypchane. Już i z południa — odpocząć wypada Ale zaledwie ściąga się gromada, Ten i ów oprze strzelbę w dębczakach na boku, Torbę na piersi przesunie I jak kłoda na wznak runie. Ten trąbką wody zaczerpnie z potoka Tamten po torbie flaszki, ów przekąski szuka, Ten zaś fajką wydmuchnie, sięga do kapczuka, Ledwie ten i ów zagada; Cicho!.... Zagraj lisa goni....Głosu daje gęsto, żywo; Jakby siekała chrapliwo Piskla piszczy, Fagot do niéjŁączy swój bas jak z pod ziemi I nasz Jacek tuż za niemi. Czapka w torbie, harap w dłoni Jak nie krzyknie: „Haszcze ha! Daléj po nim! Ha, ha, ha!“