Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Twórca Koniasza podbija kosmos.
Wrażenie przebywania w świadomości maszyny, nigdy jeszcze nie było tak dojmujące.
Wszechświat od dawna już nie należy tylko do ludzi. Krzem kontra węgiel, krew kontra superciekłe płyny, ewolucja jest nieubłagana. Na szczęście dla homo sapiens maszyny walczą również przeciw sobie; sojusze szybko powstają i jeszcze szybciej znikają, a wciąż powstają byty stojące na pograniczu świata.
Tworzyliśmy niezłe zoo, w większości sami weterani niezliczonych bitew, hybrydy techniczne sklecone z części znalezionych w magazynie. Przedstawialiśmy dziwaczną mieszankę istot o różnych stopniach rozwoju i świadomości. Niektórzy byli po prostu głupi, inni okaleczeni a jeszcze inni nadzwyczaj sprytni, ale tak nietypowi i pokręceni, że musiałem się odwracać od ich odmienności. Sztuczne Inteligencje o zaszczepionym posłuszeństwie w ich hardcorowych mózgach. No i oczywiści byli pomiędzy nami łowcy tacy jak ja.
Gdy robot bojowy DB 24, którego główną umiejętnością jest agresywne prowadzenie walki i maksymalizacja siły ognia uzyska samoświadomość piekło może się okazać całkiem miłym miejscem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Maksymalna deceleracja, minus trzy i pół g, potem tylko dwa i siedemdziesiąt pięć setnych, część energii moduł obronny przeniósł do tarczy.
Z mojego punktu widzenia – zadowalające.
Włączyła się automatyczna pamięć krótkotrwała, przeznaczona dla naszych jednostek analizujących pozostałości zniszczonych urządzeń.
Na kursie kolizyjnym rosła w oczach masa GH-II – autonomicznego kontenera obronnego, po chwili nastąpiło uderzenie, w wyniku którego utraciłem sześćdziesiąt dwa i trzy dziesiąte procent wszystkich systemów. Pomimo ogromnego przeciążenia udało mi się zachować sprawność kilku manipulatorów operacyjnych i zestawu instrumentów.
Zawyła moja tarcza tnąca wysokiej częstotliwości, a równocześnie w pancerz tylny uderzyła pierwsza seria pocisków wystrzelonych przez system obronny GH-II. Całe szczęście, że osłona tych kontenerów jest słaba. Metal ściany poddawał się, ale mój pancerz silnie wibrował pod ulewą pocisków, usłyszałem również piknięcie lasera naprowadzającego.
GH-II, ten śmierdziel, namierzył mnie tak precyzyjnie, że mógł do mnie strzelać, mimo iż znajdowałem się na jego powierzchni!
Termin „ten śmierdziel” nie należał do oficjalnego protokołu komunikacyjnego, lecz jego użycie usprawiedliwiały sytuacja awaryjna i przekroczenie wszystkich limitów bezpieczeństwa.
Wreszcie wyciąłem porządną szczelinę, przeciążyłem manipulator do stu siedemdziesięciu procent nominału i dostałem się do wewnątrz. Był już po temu najwyższy czas, bo nagłe uderzenie z zewnątrz utworzyło w ścianie kontenera wklęśnięcie o średnicy dziewięciu metrów i siedemdziesięciu centymetrów. Rakieta jednak nie wybuchła, gdyż GH-II zdążył ocenić sytuację i wstrzymać eksplozję.
Wokół mnie w ciemności budziły się do życia urządzenia. W ciemności, ponieważ moje infra, ultra i standardowe czujniki optyczne wpadły do szamba. O noktowizorze mogłem zapomnieć, zbyt wiele zakłóceń w systemie.
„Wpadły do szamba”, znów termin nieoficjalny. Powód ten sam, co poprzednio – sytuacja awaryjna.
Przy pomocy jednego manipulatora – drugi skutkiem przeciążenia nie funkcjonował z wymaganą precyzją – przesunąłem się ku filarowi nośnemu, który w tego typu konstrukcjach zawierał w sobie główne przewody. Uszkodzony manipulator zdołał jednak przeniknąć do wnętrza filara. Zestaw instrumentów obrócił się niechętnie, po uderzeniu rakiety on również utracił sporo ze swej żywotności, niemniej interfejs do odbioru danych mi podał.
No i znalazłem się tam.
GH-II mają dość dobry system obrony przed atakami informacyjnymi, ale ja podłączyłem się bezpośrednio do głównej linii. Było to jak przeprowadzenie lobotomii jednym cięciem skalpela. W tym przypadku laserem tnącym.
Przebudzone do życia maszyny bojowe zamarły, kiedy zmieniłem im rozkazy, likwidując stan samodzielności. I byłem bezpieczny.
Na chwilę.
Połączyłem się z centrum analitycznym GH-II i jakbym wreszcie złapał oddech. Mój zasób wiedzy znacznie się powiększył. Uzyskałem wiadomości, których jeszcze przed mikrosekundą nie znałem. Mogłem też zadać pytania, o których przed mikrosekundą nie myślałem.
Trzy sekundy, miałem jeszcze trzy sekundy, nie więcej.
Po dwóch tysiącach dziewięciuset dziewięćdziesięciu ośmiu mikrosekundach poprzez system komunikacyjny GH-II wysłałem ultrakrótki, zakodowany sygnał do naszych jednostek bojowych. Obronny kontener GH, nawet jeśli nie w pełni wyposażony, był cenną zdobyczą.
Pozostały czas wykorzystałem na wytworzenie symulacji standardowego robota bojowego DB-24, czyli zbudowanie kryjówki, w której się schowam.
Cała sfora pewnych siebie bojowych jednostek dotarła z minimalnym opóźnieniem. Zabezpieczyła i obsadziła przestrzeń w sposób zdradzający, że nie są to same automatyczne maszyny bojowe, ale że między nimi znajduje się dowódca – sztuczna inteligencja. Wcale mnie to nie zaskoczyło.
Zdolność absorpcyjna moich fotoreceptorów została ustawiona fabrycznie na poziomie nieco powyżej dziewięćdziesięciu siedmiu procent[1], dlatego mogłem część wizualnych informacji przeglądać bez obawy, że to zauważą. Oni, to znaczy moi dowódcy.
Widziałem sam siebie w zakrzywionym odbiciu lustrzanego sufitu. Leżałem na stalowej płaszczyźnie o wymiarach sześć na siedem metrów, po ostatniej akcji mój początkowy kształt był silnie zdeformowany. Manipulatory siłowe mi odpadły, zostały tylko dwa przeznaczone do prac precyzyjnych.
– Strata czasu – powiedział robot kształtem przypominający modliszkę. Stał obok części, którą wcześniej nazywałem przodem. Teraz stosowniejszy wydawał mi się termin „głowowa” albo „czołowa”.
Drugi robot, tego samego kształtu, stał obok mojego tyłu, w tym przypadku terminu antropologicznego raczej nie użyłem. Bez wahania wysłał silny skan.
– To wyrób seryjny, przystosowany do maksymalnie niebezpiecznych sytuacji. Większość parametrów powinien mieć poniżej średniej. Jednak kilka wyjątków ma i wykazuje ponadnormatywną skuteczność bojową. Powinniśmy sprawdzić, o co chodzi. – Robot komentował wykonywane czynności. Oba komunikowały się przez radio, na szczęście tak silnym sygnałem, że mogłem go odbierać, choć tylko poprzez łącza rezonansowe.
Zaszumiał palnik plazmowy i płomień o temperaturze nieco przewyższającej temperaturę słonecznej fotosfery wciął się w mój kadłub.
– Przegrzewa się – oznajmił robot numer dwa. – To stary typ, ma nadprzewodnictwo trzeciej klasy.
Jedynka niechętnie, jak mi się wydawało, zgasił palnik. Dawniej terminu „niechętnie” nie używałem. Nie należał do protokołu komunikacyjnego. Teraz wydał mi się najtrafniejszy. Szczególny.
– Nie pozostaje nic innego jak użycie tarczy tnącej albo chłodzenia – stwierdził.
Znajdowałem się w pomieszczeniu przeznaczonym do badania próbek o podwyższonym ryzyku, a więc z chłodzeniem może być problem, o ile nie było ono już zainstalowane z innych powodów.
Na potwierdzenie moich myśli zawyła tarcza tnąca, sądząc po dźwięku, minimum trzydzieści tysięcy obrotów na sekundę.
– To też strata czasu – ocenił Jedynka, kiedy pierwsze iskry z mojego pancerza uderzyły w ścianę.
Przecięcie takiej osłony tak prymitywnym narzędziem dość długo potrwa, to było jasne.
– Ma więcej skutecznych bojowych osiągnięć niż dwadzieścia dwa procent maszyn tego typu – stwierdził Dwójka.
– To nic nie znaczy – odrzekł Jedynka i nacisnął mocniej wirującą tarczę.
Wynik mógł być tylko jeden. Jeśli dalej będzie działał w ten sposób, podpali wszystkie niemetalowe i niekrzemowe części znajdujące się w pobliżu cięcia. I pożar szybko się rozszerzy.
– On ma również więcej skutecznych bojowych osiągnięć niż ty lub ja.
Nacisk tarczy ustąpił, temperatura przestała rosnąć.
– Zgoda, powinniśmy wykonać kompleksową diagnostykę – powiedział Jedynka i wyłączył urządzenie.
Jeśli pomiędzy robotami nastąpiła jeszcze jakaś dalsza wymiana zdań, nie zapisywałem jej. Nigdy przedtem nie byłem świadomy tak różnych poglądów między swymi dowódcami. Wiedziałem, dlaczego rozumiem je teraz i analizuję. Stałem się niezawisłą SI, sztuczną inteligencją, taką samą jak oni.
Sekcja zwłok, a właściwie wiwisekcja, gdyż nadal pozostawałem przy życiu – skończyła się i zastąpiło ją badanie za pomocą czujników i skanowania. Nawet przy moich ograniczonych możliwościach mogłem zrozumieć niekodowane wymiany opinii pomiędzy robotami. Drobiazgowo analizowały one moją bojową przeszłość.
– Wszystko wskazuje na zarodki indywidualności – stwierdził Jedynka. – Nietypowe uzbrojenie, specyficzne urządzenia w ramach poprawnej obsługi.
– Tak, przecież szedł prosto do celu, nawet za cenę obniżenia stopnia obrony pasywnej – zgodził się Dwójka.
– Powinien zostać rozebrany i przekazany na złom.
Moi szefowie nie lubili, kiedy automatyczne systemy spontanicznie się rozwijały. Próg Turinga nie mógł być nigdy przekroczony.
– Wielu takich, którzy znajdują się w szarej strefie, wykazuje cechy indywidualne – oznajmił Dwójka, nadal grzebiąc sondami w pobliżu mojej zapasowej jednostki logicznej.
Co dokładnie robił, nie miałem pojęcia. Mogłem postarać się coś zobaczyć w zdeformowanym odbiciu na błyszczącym chromem korpusie Dwójki, ale nie odważyłem się spojrzeć.
– Jądro Bosego-Einsteina[2] jest przeznaczone tylko do obliczeń nawigacyjnych. Moduł podejmowania decyzji składa się ze starych czipów logicznych, potrzebowałby o wiele większej zdolności decyzyjnej niż ta, którą dysponuje, żeby uświadomić sobie swoją osobowość i stać się samodzielną inteligencją.
A właśnie do tego doszło, kiedy podłączyłem się do systemu GH-II. Był prymitywny, zamknięty, ale miał duży potencjał. Sprawy zaczęły nabierać sensu.
– To stary rupieć – zgodził się Jedynka.
Dzięki histerezie Courigta pozostałem przy swoim własnym Ja mimo rozszerzenia moich zdolności. Przekroczyłem próg Turinga i byłem samym sobą. A umierać nie chciałem.
– Licząc z przerwami, jest w akcji już bardzo długo – stwierdził Dwójka, wciąż przeglądający moje możliwości bojowe.
Poczułem, jak aktywowało się źródło rezerwowe, aby mój moduł decyzyjny zdołał spełnić żądania odnośnie do przepływu danych. Musieli mi zrobić nielichy przewiew w pamięci.
– Powinniśmy go zezłomować. – Jedynka twardo trzymał się swego zdania.
Zaczynałem rozumieć, co się we mnie zmieniło. Moduł nawigacyjny przetworzył się w taki sposób, że zyskał o wiele intensywniejszą komunikację z modułem decyzyjnym. W tym – chyba – spoczywało moje Ja, moje jądro.
– Zaczynam test standardowy – zignorował go Dwójka, zadając jednocześnie pierwszy pakiet pytań.
Ze swego ukrycia w najniższym poziomie jądra obserwowałem, jak logiczna jednostka decyzyjna o warunkowej zdolności biedzi się z zalewem pytań.
Jako istota uświadamiałem sobie, że dawniej dysponowałem tylko częściową świadomością, służącą do optymalizacji decyzji podczas akcji bojowych, w których nie mając łączności z dowództwem, musiałem polegać na samym sobie. I ta część mojej świadomości starała się za wszelką cenę znaleźć właściwą odpowiedź na pytania, które zostały zadane. Nie zdawała sobie sprawy, że wiele z nich jest pułapkami, które mają za zadanie stwierdzić, na ile jest niezawisła, na ile świadoma oraz ile jej brakuje do osiągnięcia stanu samodzielnej inteligencji. Nie mogłem w tym pomóc, nie mogłem się wtrącać, ponieważ pomiędzy tymi pytaniami były oczywiście kolejne pułapki, służące do odkrycia istot takich jak ja. Zdemaskować tych pułapek nie mogłem, bo test stworzyły osobowości o wiele sprytniejsze ode mnie.
Postarałem się jedynie zakłócać komunikację pomiędzy modułem decyzyjnym a nawigacyjnym. Za każdym razem, gdy ograniczałem im moc, zaczynałem się gubić, jakbym wpadał w komę, obrazowo mówiąc, jakbym ograniczał dopływ krwi do mózgu.
Test wreszcie się skończył. Wiedziałem, że od jego wyniku zależy wszystko. Oczywiście dla mnie.
– Brakuje mu już tylko trochę, znajduje się w szarej strefie – powiedział Dwójka.
Szara strefa. Pamiętałem o tym terminie, ale do tej pory nie poświęcałem mu uwagi, ponieważ był dla mnie nieinteresujący, bez znaczenia.
Modliszki nagle zamarły i trwały w bezruchu przez pięć i sześćdziesiąt siedem setnych sekundy. Coś zajęło całą ich uwagę, zapewne komunikował się z nimi ktoś wyższy w hierarchii.
Pozostawiły mnie na stole i odeszły, po jakimś czasie laboratorium samo przygasiło oświetlenie i wyłączyło systemy diagnostyczne.
Czekałem – mogła to być przecież kontynuacja testu. Ostrożnie przemyślałem wszystko, co działo się w laboratorium, i wyszło mi, że z prawdopodobieństwem rzędu dziewięćdziesięciu trzech procent to nie jest próba. Na razie nie śpieszyłem się z jakąkolwiek akcją. Oni byli o wiele sprytniejsi.
Sprawdziłem wszystkie dostępne złącza, najpierw jako robot bojowy – weteran DB-24, a potem jako Ja. Bez żadnych problemów dostałem się do sieci informacyjnej trzeciej klasy, zawierającej systemy administracyjne i zarządzania, stan wszystkich urządzeń w kontenerze i stan wszystkich maszyn bojowych, również tych w fazie uśpienia. W tej sieci nie było żadnych prawideł, nawet podstawowego protokołu komunikacyjnego, który by się nieustannie modyfikował, kiedy zmieniali się użytkownicy. Przedtem włączyłem się do sieci mimochodem, bo dziwne byłoby pominąć jakieś źródło informacji. Teraz skupiłem się na niej, będąc poza kontrolą, równocześnie jednak nasłuchiwałem innych miejsc.
Naliczyłem łącznie pięćset sześćdziesiąt siedem maszyn bojowych najróżniejszych typów. Była to zaledwie jedna piąta sił używanych w poprzednich operacjach.
Interesujące.
Nadal zbierałem dane sposobem pasywnym. Po przekroczeniu progu Turinga uświadamiałem sobie mnóstwo spraw, których przedtem nie rozumiałem i nie zajmowałem się nimi. Nie miałem powodu.
Tworzyliśmy niezłe zoo, w większości sami weterani niezliczonych bitew, hybrydy techniczne sklecone z części znalezionych w magazynie. Przedstawialiśmy dziwaczną mieszankę istot o różnym stopniu rozwoju i świadomości. Niektórzy byli po prostu głupi, inni okaleczeni, a jeszcze inni nadzwyczaj sprytni, ale tak nietypowi i pokręceni, że musiałem się odwracać od ich odmienności. Sztuczne inteligencje o zaszczepionym posłuszeństwie w ich hardcore’owych mózgach. No i oczywiście byli pomiędzy nami łowcy takich jak ja.
Jednak inteligencjom szybko zaczynało się nudzić, podobnie jak mnie w obecnej sytuacji. Chociaż było to ryzykowne, wysłałem do systemu laboratorium kilka psów węszących. Znalazły pewną liczbę pułapek, bardzo starych, pochodzących jeszcze z czasów budowy laboratorium. Według odkrytych danych było to pomieszczenie badawcze, demontażowe, ale też gabinet tortur, jak wykazały głębiej ukryte zapisy. A więc nas, sztuczne inteligencje, również można torturować. To ciekawe.
W samym systemie laboratorium wykryłem kilka komputerów o ogromnej mocy, przeznaczonych do łamania kodów, a prawdopodobnie również do przesłuchań i prania mózgów sztucznych inteligencji. Przejrzałem je bardzo ostrożnie i stwierdziłem, że były to wprawdzie ekstremalnie wydajne, lecz równocześnie całkiem nieskomplikowane urządzenia.
Ożywiłem je i podłączyłem się do nich. Z początku miałem takie uczucie jak człowiek, który otrzymał silniejsze mięśnie i teraz z trudem się nimi posługuje. Jednak później, kiedy je sobie podporządkowałem, do ich prawie nieograniczonych pojemności 4-D wcieliłem struktury rozszerzające moje własne Ja i dzięki temu zyskałem władzę nad innymi urządzeniami znajdującymi się w pobliżu. Nagle miałem w polu widzenia najróżniejsze części spektrum elektromagnetycznego i dane z kolejnych czujników monitorujących okolicę. Najważniejsze jednak było to, że myślało mi się teraz o wiele szybciej, jaśniej i bardziej przenikliwie.
Znów podłączyłem się do sieci, żeby poszukać istot podobnych do mnie. Udawałem sam przed sobą, że moja ciekawość spowodowana jest tylko częściowym uświadomieniem DB-24, którego główną umiejętnością pozostają agresywne prowadzenie walki i maksymalizacja siły ognia.
Najbardziej obiecujący wydał mi się ciężki myśliwiec UW-12. Trzystutonowa maszyna o niezwykłej konstrukcji, poruszająca się na poduszce powietrznej lub też pod ziemią. Nie pamiętałem, w której fazie walk korporacyjnych te maszyny brały udział. UW-12 był ostrożny, inteligentny i należał do najstarszych robotów bojowych w historii. Odkryłem również dwóch strażników, jednego automatycznego, a drugiego inteligentnego, który w sieci korzystał też z funkcji poszukiwawczych za pomocą algorytmów pochodzących od trzech podstawowych wzorców. Ale wyraźnie był zajęty gdzie indziej.
Cały czas razem z szeptami innych dochodziły do mnie liczne fragmenty informacji, z których stopniowo tworzyłem coraz dokładniejszy obraz sytuacji.
Wchodziłem w skład towarzystwa UINC zarejestrowanego na Ziemi, posiadającego licencję na prace górnicze i budowanie baz w przestrzeni kosmicznej wewnątrz Układu Słonecznego. Z początku zarządzali nim ludzie, później jednak, w wyniku narastającego chaosu spowodowanego wojnami korporacyjnymi, konieczne stało się włączenie do hierarchii zarządzającej sztucznych inteligencji. W trakcie walk doszło do nieszczęśliwego wypadku. Skutkiem nieprzemyślanego ataku ludzie ulegli anihilacji. Nie była to jednak akcja nieprzyjaciela, bo w tym, co mówił pewien na wpół oszalały nosiciel ładunków nuklearnych wielkiej mocy, znalazłem krótką sekwencję, z której wynikało, że to on odpalił ten ładunek, a nie wróg.
Zachłannie zbierałem jakiekolwiek dostępne dane z sieci, kiedy w jednym z korytarzy przecinających bazę zarejestrowałem ruch i znajome sylwetki – moje modliszki. Jedynka i Dwójka wracały skądś, gdzie nie mogłem sięgnąć nawet swymi przedłużonymi zmysłami. Szły z miejsca znajdującego się poza aktualnie dostępną częścią sieci. Ponieważ były zdolne do komunikowania się na odległość, powodem ich wyjścia musiała być tajemnica korespondencji. A teraz wracały. Czekała mnie kolejna runda udawania, że jestem tylko starym robotem bojowym.
– Nie masz szans, zdemontują cię – dostałem nieoczekiwaną wiadomość z sieci.
Dzięki swym poprzednim poszukiwaniom zdołałem stwierdzić, od kogo ta wiadomość pochodziła – nadawcą był właśnie UW-12.
Dokładne zaadresowanie komunikatu w sieci, która permanentnie się zmienia, jest uciążliwe, a równocześnie ryzykowne, ponieważ zostawia ślady.
– Dlaczego mnie ostrzegasz? – posłałem pytanie bez adresu, jednak myśliwiec zrozumiał, że to do niego.
– Roboty muszą sobie pomagać.
Nie brzmiało to tak, jakby w tym stwierdzeniu skrywało się coś więcej, ale postanowiłem później to sprawdzić. Teraz nie miałem na to czasu. Skupiłem uwagę na modliszkach.
Miałem do dyspozycji czas od dwudziestu trzech do dwudziestu pięciu sekund. Jeśli coś mogło mnie ochronić, to tylko taktyka starego DB-24.
Drzwi się otworzyły, luminofory rozświetliły, zgodnie z procedurą obsługową laboratorium, jeden natychmiast pękł, dokładnie tak, jak sobie zaplanowałem, zasypując pomieszczenie elektromagnetycznym chaosem i szczątkami. Zawyła tarcza tnąca wysokiej częstotliwości, palnik plazmowy rozpalił się do białości. Udało mi się otworzyć pierwszej modliszce korpus i obciąć lewy przedni pazur, kiedy zareagowała z szybkością charakterystyczną dla technologii związanych kryształów metalu i uderzeniem drugiej kończyny posłała mnie pod ścianę. Zdążyłem jeszcze zaatakować tarczą wirującą, która rozcięłaby jej głowę – gdyby nie zbiła tarczy w locie.
Drugie uderzenie, nie wiedziałem czym, na pół sekundy wytrąciło mnie z działania.
– Zatrzymaj – dotarł do mnie rozkaz Dwójki.
Nie został oczywiście skierowany do mnie, ja bowiem nie byłem zdolny do zatrzymania czegokolwiek.
Charakterystyczny wzór cieplny uruchamiający eksplozję materiału wybuchowego zniknął. Eksplozja rozwaliłaby mnie na kawałki, może uszkodziła również ścianę za mną i na tym by się skończyło.
Następująca potem komunikacja pomiędzy robotami uświadomiła mi, jak było blisko.
– Demontowaliśmy go, odłączyliśmy jego peryferia i zostawiliśmy włączony logiczny moduł decyzyjny. Zareagował dokładnie tak, jak bojowy robot DB-24. Bronił się.
– Zaatakował – zabrzmiała sugestia.
– Potwierdzam, zaatakował z całym potencjałem, jaki jeszcze miał do dyspozycji, ale z niewielką szansą na przeżycie.
– Jedna dziesiąta promila.
Sam dawałem sobie cały procent, chyba ich nie doceniłem.
– Tak, to jego podstawowe oprogramowanie.
Co do tego żaden komentarz nie przyszedł mi już na myśl.
Potem rzucili mnie na stół, a że zostało mi mało energii i co za tym idzie – inteligencji, nie potrafiłem zrozumieć, co mówią, tylko wszystko zapisywałem w pamięci.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 W tym przypadku oznacza to, że 97 proc. fotoreceptorów, w jakie został wyposażony DB-24, było gorszej jakości niż moje własne fotoreceptory (Wszystkie przypisy pochodzą od autora).
2 Kondensat Bosego-Einsteina jest materią utworzoną przez bozony o temperaturze zbliżonej do zera absolutnego w stanie minimalnej energii kwantowej, wykazującej wyraźnie widoczne właściwości kwantowe. Znajduje zastosowanie w obliczeniach kwantowych, a u sztucznych inteligencji wyższego rzędu często tworzy jądro ich osobowości. Stosowana technologia i know-how są jednymi z najpilniej strzeżonych tajemnic.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Copyright © by Miroslav Žamboch Copyright © by Fabryka Słów sp. z o.o., Lublin 2016 Copyright © for translation by Andrzej Kossakowski, 2016
Tytuł oryginału Turbulentní vesmír
Wydanie I
ISBN 978-83-7964-172-7
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt i adiustacja autorska wydania Eryk Górski, Robert Łakuta
Ilustracja na okładce Rafał Szłapa
Projekt okładki Szymon Wójciak, „Grafficon” Konrad Kućmiński
Projekt graficzny serii Szymon Wójciak
Ilustracje black gear Paweł Zaręba
Opracowanie okładki książki wg projektu serii black gear Paweł Zaręba
Redakcja Karolina Kacprzak
Korekta Maria Brzyska, Magdalena Byrska
Skład oraz opracowanie okładki „Grafficon” Konrad Kućmiński
Skład wersji elektronicznej [email protected]
Sprzedaż internetowa
Zamówienia hurtowe Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. sp.j. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 tel./faks: 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl, e-mail: [email protected]
WydawnictwoFabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabryka