Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pewnego dnia, pod koniec lata roku 1642, w pagórkowatej okolicy Warwickshire pod Edgehill stanęły naprzeciw siebie dwie armie: rojaliści wierni Karolowi I starli się z oddziałami parlamentu. Wojska te miały stoczyć jeszcze zacięte bitwy pod Marston Moor oraz Naseby. Wojna szalała też w Irlandii (gdzie oblegano Droghedę ) oraz Szkocji gdzie rozegrała się decydująca bitwa pod Dunbar. Wojna domowa stanowiła punkt zwrotny w historii Brytanii. Trevor Royle, wnikliwie analizując role wielu jej uczestników i z cudowną zwięzłością opisując bitwy, stworzył żywą, dramatyczną opowieść o tych burzliwych latach. Jego dzieło ukazuje także, jak nowe idee i rządy, które wynikły z wojen – protektorat Cromwella, Restauracja Karola II oraz Wspaniała Rewolucja roku 1689 – umożliwiły Anglii, Irlandii i Szkocji drogę ku odległej przyszłości demokratycznych społeczeństw.
„Royle czyni znakomity użytek ze źródeł pierwotnych i jako dobry historyk rzuca wszystko do bitwy” – BBC History Magazine
„Wspaniałej historii Royle’a nie można nie uznać za dzieło wybitne” – Independent on Sunday
„Relacja Royle’a to zniewalająca rekonstrukcja dwóch najgwałtowniejszych dekad brytyjskiej historii” – Sunday Times
„Znakomita opowieść historyczna” – Guardian
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1116
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
zakupiono w sklepie:
Sklep Testowy
identyfikator transakcji:
1645557832901548
e-mail nabywcy:
znak wodny:
Tytuł oryginału:
Civil War: The War of the Three Kingdoms 1638-1660
© Copyright
Trevor Royle, 2004
© Copyright for Polish edition:
Wydawnictwo Napoleon V
Oświęcim 2018
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
© All rights reserved
Tłumaczenie:
Miłosz Mynarz
Redakcja:
Michał Paradowski
Korekta:
Artur Gajewski
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Strona internetowa wydawnictwa:
www.napoleonv.pl
Kontakt:[email protected]
Numer ISBN: 978-83-7889-904-4
Skład wersji elektronicznej:
Kamil Raczyński
konwersja.virtualo.pl
Trzy królestwa za panowania Karola I
Kampania i bitwa pod Edgehill
Kampania i bitwa pod Marston Moor
Kampania i bitwa pod Naseby
Kampania i bitwa pod Preston
Cromwell w Szkocji i bitwa pod Dunbar
Kampania pod Worcester
Niniejsze słowa napisano około 360 lat po starciu dwu angielskich armii na falistym terenie południowego Warwickshire, w miejscu zwanym Edgehill. Pod koniec lata doszło tam do bitwy, w której zginęło 1500 ludzi, a znacznie więcej odniosło rany; miało dojść do kolejnych, wojna przetaczała się bowiem z centrum kraju na północ i zachód, siejąc śmierć i zniszczenia. Oto tradycyjny punkt wyjściowy konfliktu, długo znanego pod nazwą „angielskiej wojny domowej”, krwawej konfrontacji zwolenników króla z obrońcami roszczeń parlamentu. W obu armiach znajdowali się jednak żołnierze szkoccy i irlandzcy, a choć bitwa pod Edgehill zapoczątkowała walki w Anglii, wojna szalała też w sąsiednich królestwach Szkocji i Irlandii. Nie była to więc czysto „angielska” wojna domowa, lecz wojny trzech królestw, połączonych władzą Karola I, a rozlew krwi na ich terenach trwał aż do przywrócenia Karola II w 1660.
W ostatnich latach historycy zaczęli umieszczać zdarzenia lat 1638-1660 w kontekście brytyjskim. Zamiast postrzegać konflikt jako wyłącznie angielski, uznali go za łańcuch wypadków obejmujących Szkocję oraz Irlandię, w który wkład wniosły wszystkie trzy królestwa oraz Walia. Choć te obszary różniły pewne doświadczenia, a przemoc na celtyckich skrajach często nie wiązała się z głównymi zdarzeniami, to istnieją podstawy, by uznać wojnę za powszechną. Nie zaprzecza to faktowi, że zajadłe walki w Anglii lat 1642-1645 toczyły się między dwoma grupami Anglików: zwolennikami króla Karola I lub parlamentu. Na tym poziomie wojna domowa dorównywała zaciekłością wojnie Dwóch Róż czy późniejszej wojnie secesyjnej. Nie da się jednak objąć całości konfliktu, nie uwzględniając zdarzeń w Szkocji i Irlandii; z tego samego powodu historii Szkocji i Irlandii nie można odczytywać bez zrozumienia kontekstu angielskiego oraz szerszego kontekstu brytyjskiego. Bez przerwy widzimy też łączące postaci: królów z dynastii Stuartów, Karola I i Karola II, których działania wywoływały reakcje we wszystkich trzech królestwach.
XVII-wieczne wojny brytyjskie mają bogatą bibliografię i nowe dzieło byłoby niemożliwe bez dogłębnej lektury pisarzy oraz historyków, którzy przedstawili tę epokę. Okazałoby się niewdzięcznością z mej strony, gdybym nie wspomniał ich wkładu oraz nie podziękował za naukę i inspirację, której dostarczyli podczas okresu pobudzających badań. Chciałbym szczególnie podziękować autorom, których dzieła podaje bibliografia i przypisy: Johnowi Adairowi, Geraldowi Aylmerowi, T. C. Barnardowi, J. C. Beckettowi, Martynowi Bennettowi, Keithowi Brownowi, Johnowi Buchanowi, Nicholasowi Canny’emu, Bernardowi Cappowi, Charlesowi Carltonowi, Thomasowi Carlyle’owi, Edwardowi J. Cowanowi, Peterowi Donaldowi, Frances Dow, Christopherowi Durstonowi, Williamowi Fergusonowi, Charlesowi Hardingowi Firthowi, Antonii Fraser, Edwardowi M. Furgolowi, Samuelowi Rawsonowi Gardinerowi, Peterowi Gauntowi, J. T. Gilbertowi, Rogerowi Hainsworthowi, Christopherowi Hibbertowi, Christopherowi Hillowi, Ronaldowi Huttonowi, Edwardowi Hyde’owi (hrabiemu Clarendon), Johnowi Kenyonowi, Markowi Kishlansky’emu, Maurice’owi J. Lee, Allanowi I. Macinnesowi, Rosalind Mitchison, Johnowi Morrillowi, redaktorom i autorom New History of Ireland (t. III), Jane Ohlmeyer, Richardowi Ollardowi, Michaelowi Percevalowi-Maxwellowi, Tomowi Reilly’emu, Ivanowi Rootsowi, Conradowi Russellowi, Kevinowi Sharpe, Royowi Sherwoodowi, Davidowi Stevensonowi, Lawrence’owi Stone’owi, C. V. Wedgwoodowi, Austinowi Woolrychowi, Blairowi Wordenowi, Peterowi Youngowi. Britain in Revolution 1625-1660 (2002) Austina Woolrycha zostało wydane po zakończeniu pracy nad moim tekstem, nie odwoływałem się więc do tego dzieła.
Wojna przyniosła także liczne pamiętniki, listy i dzienniki autorstwa mężczyzn i kobiet, którzy utrwalali swe wspomnienia (niezwłocznie lub później). Szacunek dla pamięci nakazuje wspomnieć cienie tych autorów, prezentujących własne, przenikliwe spojrzenie na tę minioną epokę: Richard Atkyns, John Aubrey, Richard Baxter, Robert Baillie, Robert Blair, sir Richard Bulstrode, biskup Thomas Burnet, Margaret Cavendish, księżna Newcastle, sir Hugh Cholmley, lady Anne Clifford, sir Symonds D’Ewes, sir Henry Ellis, John Evelyn, lady Ann Fanshawe, James Gordon z Rothiemay, Patrick Gordon z Ruthven, Richard Gough, lady Anne Halkett, lady Brilliana Harley, John Hodgson, sir Ralph Hopton, Lucy Hutchinson, sir Archibald Johnston z Wariston, John Lister, Edmund Ludlow, sir Samuel Luke, Adam Martindale, Jean de Montereul, sir John Oglander, Samuel Pepys, John Rushworth, Walter Slingsby, James Somerville, John Spalding, Joshua Sprigge, sir William Springate, Henry Townshend, sir James Turner, Robert Venables, Nehemiah Wallington, sir Philip Warwick, Nehemiah Wharton, Bulstrode Whitelocke.
Podziękowania należą się także wydawcom i starożytnikom, którzy zapewnili pamiętnikom, listom i gazetom redakcję oraz publikację (w wielu przypadkach w XIX stuleciu). Niewłaściwie byłoby pominąć towarzystwa, które wspierały wiele tych przedsięwzięć: można tu wymienić Bannatyne Club, Camden Society, Irish Archaeological and Celtic Society, Maitland Club, Navy Records Society, Scottish History Society, Spalding Club czy Wodrow Society. W bliższych czasach John Adair i Charles Carlton wskazali inne dzieła w odpowiednio By the Sword Divided orazGoing to the Wars.
Chcę podziękować personelowi Narodowej Biblioteki Szkockiej oraz Biura Dokumentów Publicznych z Kew za zwyczajową pomoc oraz porady przy odszukiwaniu tekstów.
Mój wydawca, Alan Samson, musi otrzymać podziękowania przede wszystkim za podsunięcie tematu książki. Mam nadzieję, że odpłaciłem za jego entuzjazm i zainteresowanie. John Bright-Holmes redagował tekst umiejętnie i precyzyjnie; mam nadzieję, że nie nadużyłem jego pomocy, za którą bardzo serdecznie dziękuję. Podobnie dziękuję Stephenowi Guise’owi z Time Warner Books, cytadeli procesu produkcyjnego. Jeszcze raz stałem się dłużnikiem Alana Palmera, który okiem eksperta przejrzał pierwszą wersję, czyniąc liczne przydatne uwagi. Rozumie się, że odpowiadam za pozostałe błędy, również interpretacyjne.
Trevor Royle, Edynburg, styczeń 2004
„Wiek ów nie przyniósł smutniejszej czy cięższej nowiny wiernym sercom Anglii nad śmierć onego władcy”.
John Bradshaw, późniejszy przewodniczący trybunału sądzącego króla Karola I, na wieść o zgonie króla Szwecji Gustawa Adolfa (16 listopada 1632 roku)
Nie było wątpliwości: zbawca sprawy protestanckiej zginął od zbłąkanej kuli z muszkietu, która trafiła go w prawą stronę głowy, między okiem a uchem. Inne rany postrzałowe i cięte zdradziły tym, którzy znaleźli zwłoki, że śmierć nadeszła po straszliwej walce wręcz. Nagie zwłoki króla Szwecji leżały na dole stosu anonimowych ciał, dzieląc los tych, których powiódł z twierdz północy na pola bitew w południowych Niemczech. Tego wilgotnego listopadowego dnia roku 1632 widziano wcześniej wśród dymu i chaosu walki królewskiego konia, galopującego bez jeźdźca, oszalałego z bólu, jaki sprawiała rana cięta szyi. Przejęci trwożną czcią żołnierze obawiali się najgorszego, ale wielu z nich, wyrąbując sobie odwrót ku płonącemu Lützen, nie wierzyło, że nadprzyrodzona zbroja, którą zdawał się nosić ich wódz, zawiodła w godzinie zwycięstwa. Teraz zapadł wczesny wieczór i w migoczącym świetle pochodni nie mogli dłużej skrywać największych obaw. Król Szwecji przechwalał się z dumą: „Okręt, który mnie wiezie, nie może zatonąć”, ale miejsce tej katastrofy – szczątki domu pod mało znaczącym miasteczkiem w Niemczech – dowodziło, że był równie śmiertelny, co każdy człowiek.
Owa niepotrzebna śmierć niewiele zmieniła wynik wojny trzydziestoletniej, długiego i bezcelowego konfliktu sił kontrreformacji, inspirowanej przez Habsburgów, z protestantyzmem, który zniszczył większość Niemiec i dotarł do wielu innych zakątków środkowej Europy. Gdy w 1630 roku do walk włączył się Gustaw Adolf, sytuacja była patowa, niemieccy książęta spoglądali więc na niego jak na poranne słońce. Mieli powody, by liczyć na zbawienie: hrabia Albrecht von Wallenstein zebrał dla cesarza liczną i silną armię najemników, utrzymujących się z grabieży, która do 1629 roku niemal zdławiła opór władców lojalnych wobec sprawy protestanckiej. Wkroczenie do Niemiec finansowanego przez Francję Gustawa Adolfa miało uratować środkową Europę od katolicko-habsburskiej dominacji.
Pod wioską Breitenfeld (na północ od Lipska) 18 września 1631 roku Szwedzi spełnili te oczekiwania, miażdżąc siły cesarskie pod wodzą niezwyciężonego dotąd hrabiego Tilly’ego. Groźba katolickiej dominacji zdała się nagle zniknąć wraz z obawami niemieckich protestantów przed habsburskimi wojskami. Radość nie była przesadzona, bowiem „pierwszy wielki test nowej taktyki i pierwsza wielka bitwa lądowa ery współczesnej”1 wprowadziła na pola bitew nowe, przerażające sposoby walki. Statyczne, trudne do prowadzenia i dobrze wyszkolone szeregi armii cesarskiej nie potrafiły sprostać ruchomym kolumnom oraz skoncentrowanej sile ognia wojsk szwedzkich. Breitenfeld stanowiło manifest: ociężałe, powolne masy cesarskiej piechoty i jazdy, które dotąd rozbijały wrogów, mogły zostać pokonane dzięki elastyczności oraz sile ognia kawalerii, uzbrojonej w pistolety i strzelającej w galopie, zwykle z bardzo bliska.
Szwedzkie zwycięstwo zachwiało sprawą Habsburgów, ale nie przyniosło rozstrzygnięcia. W kolejnym roku Gustaw Adolf liczył na dotarcie pod Wiedeń, ale musiał ochronić tyły przed Wallensteinem, który dążył do bitwy – obaj wodzowie wiedzieli, że ta okaże się decydująca. Pod wykazującym swą zwykłą beztroskę Gustawem Adolfem zastrzelono konia, ale na krytykę dworzan król odparł, że nie ma sensu trzymanie go w zamknięciu. Jego optymizm zdawały się potwierdzać dalsze sukcesy: Tilly odniósł pod Rain śmiertelną ranę, a Augsburg i Monachium wpadły w szwedzkie ręce. Zima nadchodziła szybko, gdy doszło do brzemiennej w skutki konfrontacji pod Lützen.
Gustaw Adolf wiedział o osłabieniu Wallensteina (braku głównych sił jazdy pod komendą hrabiego Pappenheima), postanowił więc wykorzystać przewagę przy zastosowaniu taktyki, która dotąd tak dobrze służyła jego armii. Tym razem jednak Wallenstein oczekiwał ataku, ukrywszy w długim okopie muszkieterów, mających strzelać z dołu do atakującej szwedzkiej rajtarii. Linia jego wojsk rozciągała się nadmiernie w tradycyjnym szyku – jazda na skrzydłach, piechota w środku. Szwedzkie brygady zdołały w zaciętej walce przełamać przeciwnika, ale wśród dymu i chaosu Gustaw Adolf odniósł śmiertelną ranę, zagrzewając żołnierzy do natarcia. Bitwę zakończyło starcie wręcz, które przyniosło zwycięstwo Szwedom. Cena okazała się jednak straszliwa: „Gdy balsamowano jego ciało, znaleziono pięć ran od kul i dziewięć cięć, tak więc ku naszemu niewymownemu żalowi zostaliśmy pozbawieni najlepszego i najdzielniejszego wodza, którego kiedykolwiek mieli żołnierze, a kościół boży z jego zacną sprawą najlepszego narzędzia pod Panem, bowiem nie byliśmy go warci, a Kościół za grzechy jego dzieci, i choć strata nasza, którzyśmy za nim szli, wielka, to bez wątpienia strata Kościoła znacznie większą, bowiem nie sposób mu trwać, gdy głowa, która tak niebiański wpływ wywierała na wszystkie członki, że nigdy nie widziano w nich spadku zapału czy słabości; nie sposób mu trwać, gdy głowę odjęto od ciała, wprawiając jego członki w wielką słabość a pomieszanie”2.
Porażony smutkiem autor tego listu, napisanego niemal dwa tygodnie później, należał do najbardziej szanowanych i najdzielniejszych dowódców brygad króla – ten twardy, naznaczony w bitwach bliznami Szkot nazywał się Alexander Leslie. Służył Szwecji od roku 1605 i po dwudziestu latach został uszlachcony, gdy zręcznie przełamał oblężenie Gdańska3. Znakomity dowódca i wytrwały uczestnik kampanii, często chwalił się przyjaciołom, że wystarczyła mu nauka alfabetu do G, lecz jego dyktowany list do innego Szkota, markiza Hamiltona, wyraża uczucia wszystkich żołnierzy Gustawa Adolfa.
Gdy nowiny o śmierci króla falami smutku przedostawały się do armii, zahartowani w bitwach ludzie z trudnością powstrzymywali łzy. Dla Szwedów był to miażdżący cios. Gustaw Adolf nie żył – ich ukochany władca, lew północy, obrońca wiary protestanckiej, Gedeon ostatnich dni, wiodący siedem armii i 80000 żołnierzy. Reszta jego wojsk, ciekawy zbiór najemników (Anglików, Niemców, Irlandczyków i Szkotów), odczuwała stratę równie boleśnie. Król był ich patronem, bogiem bitew, nieustraszonym i pomysłowym, dowódcą, który rozbił dotąd zwycięskie siły cesarza. Kolejny szkocki najemnik, Robert Monro, nazywał go „królem dowódców i dowódcą królów [...], najświetniejszym wśród generałów”. Pieniądze i żołnierski żywot powiodły ludzi podobnych Monro pod Lützen, ale jak każdy w armii szwedzkiej walczyli też za sprawę protestancką przeciw siłom katolickiego cesarza Ferdynanda III. Wojna trwała już 14 lat, a pomimo zwycięstwa pod Lützen miała potrwać jeszcze 16 – okrutny, wyniszczający konflikt, który w latach 1618-1648 przyprawiał Niemcy o katusze.
Wśród niepocieszonych najemników, kulących się tej nocy przy ogniskach, znajdowali się dwaj ludzie, których drogi skrzyżują się ponownie jako wrogów podczas innej wojny, także toczonej z powodów religijnych. Jednym z nich był sir Arthur Aston z Fulham w Middlesex, który służył także władcom Rosji oraz Polski, a drugim Alexander Leslie, ponury szkocki żołnierz z Perthshire, który wyraził wspólny smutek armii. Obaj znajdowali się daleko od domu, zjednoczeni żałością po poległym dowódcy, nim jednak minie dekada, staną w szeregach przeciwnych wojsk, gdy król brytyjski Karol I wtrąci swe ziemie w kolejny długi i krwawy konflikt, który przeciwstawi Kościół koronie. Jak ujął to inny ówczesny żołnierz, Leslie „zabrał się za rzemiosło zabijania ludzi za granicą, a teraz powraca, by zabijać w imię Chrystusa w ojczyźnie”4.
Leslie nie był jedyny – szkocki kontyngent w armii szwedzkiej wielce przyczynił się do jej sukcesów. Szkoci jako dobrzy wojownicy użyczali swych zdolności (jak wiele innych mniejszych narodów ze skrajów Europy: dla przykładu w oddziałach Wallensteina służyła jazda chorwacka) najlepiej płacącym. Pod Gustawem Adolfem walczyło ich przynajmniej 25 000, a połowa tej liczby znajdowała się w szeregach Francji, często stając przeciw rodakom na polu bitwy. Sir John Hepburn, potomek starego katolickiego rodu, służył Szwecji i Francji, gdzie został marszałkiem, założył też regiment Królewskich Szkotów (Royal Scots), najstarszą jednostkę liniową piechoty w armii brytyjskiej. Zaliczano go do najdzielniejszych dowódców brygad Gustawa, przed Lützen stracił jednak zaufanie do króla i opuścił jego obóz ze słowami: „A teraz, panie, ten miecz już nigdy nie posłuży twej sprawie; to ostatni raz, gdy służyłem władcy tak niewdzięcznemu!”5.
Gdy w 1638 roku wojna wezwała najemników do ojczyzny, po naukach wojny trzydziestoletniej ich umiejętności stanowiły już coś w rodzaju sztuki. Leslie wiódł siły Szkotów na początku wojny z królem Karolem I, stając się główną postacią armii parlamentu. Robert Monro dowodził sprzymierzonymi wojskami w Irlandii, walcząc z Owenem Roe O’Neillem6, weteranem habsburskim z Niderlandów. Inni żołnierze spod Lützen oddali się sprawie królewskiej. James King jako lord Eythin obsadził środek linii Karola pod Marston Moor, gdzie Leslie kierował armią parlamentu. Owi posępni weterani przeważnie wrócili jednak do ojczyzny, by wspierać tę samą sprawę protestancką, która wiodła ich przez równiny i doliny Niemiec.
Pod dowództwem Gustawa Adolfa w południowych Niemczech wyróżniali się też Anglicy. Niektórzy z nich podążyli za Astonem w szeregi królewskie. Sir Jacob Astley z Melton Constable w Norfolk oddał swój miecz Chrystianowi IV, gdy w 1625 roku najbardziej liczono na rozstrzygającą interwencję duńską w Niemczech, potem zaś służył w armii Gustawa Adolfa. Inni stanęli naprzeciw króla, zdobywając znaczenie w oddziałach parlamentu, gdzie jak większość Szkotów walczyli za protestantyzm. Najwybitniejszy z nich to sir Thomas Fairfax, „czarny Tomasz”, pomysłodawca Armii Nowego Wzoru; podobni mu to George Monck, hrabia Essex, sir Philip Skippon czy sir John Hotham. Sydenham Poyntz walczył pod Lützen po stronie cesarskiej, opisując karierę najemnika w barwnych wspomnieniach.
Wszyscy oni przynieśli do Brytanii nie tylko doświadczenie, ale i zrozumienie nowoczesnej wojny. Wojna trzydziestoletnia spustoszyła Europę, wprowadziła jednak przy tym nowe standardy prowadzenia walk. Muszkieterzy z bronią lontową postępowali w uporządkowanych szeregach, jeźdźcy porzucili zbroje, ruszając do bitwy zbrojni w pistolety i pałasze, a artyleria wspierała ataki piechoty. Te wielkie postępy pozostawiły piętno na najemnikach z Wysp, którzy walczyli w Europie. Król Karol I zdołał utrzymać swe państwo poza wojną trzydziestoletnią (ze względu na brak środków oraz niechęć do wciągnięcia w konflikt), ale Brytyjczycy walczyli w Europie, zdobywając doświadczenie przydatne po wybuchu wojny na ich własnej ziemi – przynajmniej w tym sensie konflikt kontynentalny wpłynął na zdarzenia na Wyspach po katastrofie pod Lützen. W ciągu ośmiu lat Astley i Leslie (oraz tysiące innych Anglików, Irlandczyków czy Szkotów) mieli skrzyżować broń podczas wojen, które spustoszyły trzy królestwa Karola I.
„Na koniec więc oznajmię zasadę, użyteczną statyście, dworzaninowi czy kochankowi: nigdy nie wygłaszać obrony czy przeprosin przed oskarżeniem”.
Król Karol I do lorda Wentwortha, 3 września 1636 roku
Narodziny Karola Stuarta7, księcia Albany i hrabiego Ross, nie odbyły się wśród rozgłosu godnego kogoś, kto miał się stać drugim władcą Wielkiej Brytanii i monarchą w dużej mierze odpowiedzialnym za 22 lata wojny domowej. Przyszedł na świat w środę, 19 listopada 1600 roku, w mrocznej rezydencji królewskiej rodziny Szkocji, w Dunfermline (hrabstwo Fife). Trudny poród wyczerpał jego matkę, Annę Duńską. Nie rozpalono ognisk, tradycyjnie witających narodziny syna, na jego cześć nie odezwał się żaden dzwon, a ojciec Jakub nie był nawet obecny. Przebywał za rzeką Forth, w Edynburgu, umacniając w stolicy pozycję po spisku braci Gowrie, zamierzających go zamordować w swej strażnicy pod Perth8. Sprawiało to wrażenie, jakby Karol w ogóle nie istniał: słabe i chorowite dziecko pozostawało zresztą na drugim miejscu w linii sukcesji Szkocji, jednej z pośledniejszych monarchii europejskich.
Pięć tygodni później malca zabrano do Edynburga, by ochrzcić go w Hollyroodhouse; ten posępny pałac stał się domem Karola na najbliższe trzy lata. Był to czas ciekawy i zasadniczy dla jego ukształtowania – mały książę nie rozwijał się fizycznie tak dobrze, jak podziwiany starszy brat Henryk. Cierpiał na krzywicę, jąkał się, miał kłopoty z utrzymywaniem pokarmu, wolno rósł i to, że przeżył, wyglądało na cud: matka straciła 5 z 8 urodzonych dzieci. Karolowi brakowało też emocjonalnej bliskości, choć jego wczesne dzieciństwo wypadało nieźle w porównaniu z wcześniejszymi Stuartami – Jakub I został schwytany przez Anglików jako 12-letni chłopiec i pozostał w niewoli do 18 roku życia, Jakuba V więził ojczym, Archibald Douglas, 6 hrabia Angus, a ojciec księcia, Jakub VI, był wychowywany i kształcony przez rozmaitych regentów po abdykacji Marii. W kwietniu 1603 roku Jakub ruszył na południe, by objąć władzę po Elżbiecie, stając się zarazem pierwszym królem Wielkiej Brytanii. Po miesiącu pospieszyła za nim żona z dwojgiem żyjących dzieci, pozostawiając Karola pod opieką guwernantki, lady Ochiltree, i zastępu jej nianiek. Przy nadzorze kanclerza Szkocji, lorda Fyvie, zdrowie chłopca uległo poprawie i latem 1604 uznano go za dość silnego na długą podróż do Londynu. Orszak w dwóch karetach podróżował ponad sześć tygodni, przebywając ponad 600 km kiepskich dróg – może nie najszybciej, ale przyjemnie, zatrzymując się w kilku siedzibach arystokratycznych przyjaciół rodziny królewskiej.
Po dotarciu do stolicy Anglii Karola powierzono sir Robertowi Careyowi, doświadczonemu dworzaninowi, którego żona Elżbieta stała się dla chłopca zastępczą matką. Pozostawał fizycznie mały, ale cieszył się lepszym zdrowiem i w epoce niemowlęctwa opieki medycznej okazał się dość odporny, by przeżyć. A stosowane środki były surowe, jak na dzisiejsze standardy: żelazne buty do wzmocnienia nóg, rozważano też możliwość usunięcia kłopotów z mową przez podcięcie więzadła pod językiem. Jako nastolatek Karol miał już dość sił, by polować (dzielił tę namiętność z ojcem) i stać się zręcznym szermierzem. Mimo smukłości i niskiego wzrostu był foremnie zbudowany i nosił się z elegancją, wielce podziwianą przez przyjezdnych dostojników.
Odrębną kwestię stanowiło jego zdrowie psychiczne. Karol wyraźnie się jąkał, co tylko podkreślało jego wrażliwość i nieśmiałość; nie pomagał tu brak cierpliwości matki. Królowa Anna wolała pierwszego syna i co gorsza nie czyniła z tego tajemnicy (paradoksalnie, choć raczej typowo, sama była ignorowana w dzieciństwie, jej ojciec wolałby bowiem syna). Wychwalała Henryka, Karol zaś pozostawał „głupcem”, który musiał się poprawić. Najwyraźniej nie spędzała wiele czasu z dziećmi, co pozostawało w zgodzie z duchem epoki, gdy królewskie dzieci raczej izolowano od otoczenia. Brak matczynej miłości przekształcił jednak nieśmiałego chłopca w poważnego młodego człowieka, który z trudem nawiązywał przyjaźnie, a w towarzystwie kobiet stawał się szczególnie nieporadny.
Wyzwanie dla wrażliwości Karola stanowiła też grubiańskość ojcowskiego dworu, wrzaskliwe pijatyki i zbytnia poufałość, kłócące się z rozwojem jego intelektualnych oraz kulturalnych zainteresowań. Gdy Henryk brylował na dworze, powszechnie podziwiany za niewymuszony urok i zuchowatość, Karola uważano za tępaka, zasługującego na bycie przedmiotem żartów brata. Henryk związał się też blisko z siostrą Elżbietą, ale młodszy brat nie uczestniczył w tej bliskości. Stale ganiony Karol próbował się przypodobać: jego listy z dzieciństwa ukazują naiwne przywiązanie, tym bardziej żałosne, że przyjmowane ze wzgardą. W najwcześniejszym zachowanym liście pisał: „Oddam ci wszystko, co mam: konie, książki, szachy, kusze czy wszystko, czego byś zapragnął. Dobry bracie, kochaj mnie, a ja będę kochał ciebie i ci służył”9.
Chłopiec na próżno próbował zyskać uwagę brata: im bardziej się starał, tym bardziej pogardliwie traktował go Henryk. Starszy brat obrabował Karola nawet z przyszłości, którą mógłby spędzić wśród książek i zabaw na powietrzu, ku rozpaczy całego dworu umierając na tyfus w listopadzie 1612 roku. Karol, dotychczas zwykły książę, jakby nieistniejący na dworze, stał się nagle następcą tronu, co całkowicie zmieniło jego relacje z ojcem.
Czekał go czas niełatwej nauki. Jako wolno dorastający nastolatek był trzymany z boku i dopiero w 1619 roku, po śmierci królowej, Jakub zaczął wprowadzać go w sprawy rządzenia. Wpływ ojca dawał się jednak odczuć wcześniej w bardziej fundamentalnych kwestiach – sumienie Karola, już nieźle ukształtowane, wydźwignęły jeszcze jego religijne przekonania, związane wyraźnie (jak u Jakuba) z Wysokim Kościołem. Karol interesował się też istotą boskiego prawa królów, w które zaczął bezwarunkowo wierzyć. Szczególnie cenił radę ojca, zawartą w Basilikon Doron, dziele Jakuba poświęconym królowaniu i polityce. Napisał je dla Henryka latem 1598 (w druku ukazało się rok później), starannie uzasadniając teorię boskiego prawa: „Urodzenie królem to urodzenie wpierw do obowiązków, niźli do zaszczytów; wyprzedzanie wszystkich innych ludzi nie pozycją lubo honorami, ale codziennym trudem i bolesnym sprawowaniem owego wielkiego urzędu, który Bóg złożył na twych barkach; wytyczanie należnej symetrii i proporcji między wyżyną twego zaszczytnego miejsca oraz brzemieniem odpowiedzialności, a gdybyś zawiódł (czego Boże broń), między smutkiem twego upadku, odpowiednim owej wyżynie”10.
Karol okazał się pojętnym uczniem i idea boskiego namaszczenia królów stała się jego dożywotnią obsesją, kierującą postrzeganiem relacji z poddanymi. Podczas tego owocnego okresu dorastania do męskości dostał się pod fatalny wpływ faworyta ojca, George’a Villiersa, potomka wybitnego rodu z Leicestershire. Jakub chętnie wybierał młodych, gotowych na rozkazy mężczyzn (jednym z motywów był homoseksualny pociąg, drugim potrzeba zwykłej sympatii) i szereg pochlebców stanowił dlań opokę w licznych problemach rządów. Villiers, „człek najforemniejszego ciała w Anglii”, okazał się ostatnim odkryciem króla, stając się przewodnim światłem dworu i być może nawet najpotężniejszym człowiekiem w kraju. W ciągu trzech lat otrzymał tytuł koniuszego, Order Podwiązki i majątki umożliwiające życie na wysokiej stopie. Król nie odmawiał mu niczego – w 1617 roku został parem i hrabią Buckingham (a po sześciu latach księciem).
Karol znajdował się poza kręgiem ulubieńców ojca, lecz Buckingham nie był głupcem. Rozumiał, że dni króla już policzono, starał się więc zbliżyć do jego następcy, wciągając go do triumwiratu, którego członkowie nosili pseudonimy: Mały Karol, Szczepanek (Buckingham, podobny do św. Szczepana) i Drogi Tato (Jakub). Karol wielce się cieszył przyjaźnią tak bujnego, energicznego i pięknego człowieka – tak wielce, że nie dostrzegał minusów sytuacji. Buckingham mimo chełpliwej pewności siebie nie potrafił bowiem dobrze oceniać zdarzeń. Gdy dochodził do znaczenia, krajowi groziło wciągnięcie w kryzys niemiecki, czyli sprawy Europy.
W 1618 roku książęta protestanccy wybrali na króla Czech Fryderyka IV, elektora palatyńskiego. Pięć lat wcześniej Fryderyk poślubił energiczną córkę Jakuba Elżbietę, co czyniło Brytanię jego naturalnym sojusznikiem. W 1619 roku Ferdynand Styryjski, nowy cesarz, skłonił Maksymiliana Bawarskiego do ataku na Czechy. Brytyjczycy spoglądali na to z przerażeniem: Elżbieta cieszyła się znaczną popularnością, a narastający kryzys uważano za konfrontację opłacanej przez Hiszpanię kontrreformacji z protestantyzmem – w tej walce Brytania grała o oczywistą stawkę. Te głosy nabrały siły po klęsce Fryderyka pod Białą Górą w 1620 roku. Elżbieta pisała do ojca, uciekając z kraju: „Najpokorniej błagam Waszą Wysokość o wspomożenie Króla i mnie przez nadesłanie pomocy, inaczej zaznamy całkowitej ruiny”. W rzeczywistości przyczyniła się do swego nieszczęścia w równym stopniu co porywczy małżonek, obwieszczając, że woli kiszoną kapustę na skromnej zastawie jako królowa niż obiady na złotych talerzach jako żona elektora11.
Jakub kochał córkę, której krótkie panowanie przyniosło przydomek „zimowej królowej”, ale nie chciał interweniować – nie z braku kręgosłupa, lecz sił i pieniędzy na pełnowymiarowe działania militarne w Europie. Samo wystawienie 30-tysięcznej armii kosztowałoby dwa miliony funtów, obciążając skarb w chwili, gdy Brytania nie mogła sobie na to pozwolić. Zatwierdzenie wydatków wymagało zresztą zgody parlamentu, o którą król nie był gotów walczyć, uznając, że jego rządom najlepiej przysłuży się trzymanie tego potencjalnie kłopotliwego zgromadzenia na dystans. Coraz silniejsze głosy zmusiły go jednak do działania i na początku lutego 1621 roku zwołał trzeci za swego panowania parlament. Gdy jego członkowie wyrażali zaniepokojenie (jak Karol, marzący romantycznie o wyruszeniu na ratunek siostrze), Jakub pracował nad rozwiązaniem dyplomatycznym, które obejmowałoby Hiszpanię. Karol mógłby poślubić siostrę Filipa IV, infantkę Marię, co umożliwiłoby wywarcie nacisku na habsburskiego kuzyna Ferdynanda, by zakończył walki w Niemczech, lub nawet wykorzystanie wojsk hiszpańskich do przywrócenia tronu Fryderykowi.
Dogłębnie praktyczna polityka: brytyjscy dyplomaci zaczęli już negocjacje małżeńskie w 1608 roku, chcąc wydać Marię za Henryka. Cel pozostał ten sam – zyskanie potężnego europejskiego sojusznika, choć wyznania katolickiego. Gdy dekadę później Palatynat znalazł się w niebezpieczeństwie, po prostu zmieniono kandydata na Karola. Pozostawał jednak jeden problem: następca tronu poślubiłby katoliczkę, czego nie zniósłby ani parlament, ani większość ludności. Trzeci parlament Jakuba stanowczo sprzeciwiał się temu małżeństwu, kończąc posiedzenie protestem ubolewającym nad położeniem Fryderyka i Elżbiety, przebywającymi wówczas na wygnaniu w Niderlandach, i krytykującym rosnące jego zdaniem wpływy katolickie w kraju oraz za granicą. Jakub, poruszony tą „krnąbrną” postawą, zabronił dalszych dyskusji nad polityką zagraniczną, a w styczniu kolejnego roku bez większych ceregieli rozwiązał parlament.
To nie zakończyło sprawy małżeństwa. Na początku roku 1623 Buckingham i Karol ruszyli do Madrytu w awanturniczą i bardzo kosztowną podróż w przebraniu, by książę mógł osobiście prosić o rękę infantki. Filip IV zdawał się z początku uradowany, choć może i zaskoczony, romantycznym wyczynem księcia (podobnie jak, sądząc z rumieńców, infantka) i 15 lipca Karol mógł donieść ojcu: „Ja, twe dziecię, od tego rozwiązania byłem u boku mej pani, która na sztukach zasiada ze mną publicznie, a w ciągu dwóch-trzech dni zajmie miejsce królowej jako księżna Anglii”12. W miarę trwania lata król Hiszpanii uzupełniał jednak traktat małżeński o coraz bardziej wygórowane warunki. Dzieci pary mają zostać wychowane w katolicyzmie, a infantka otrzyma w Londynie kaplicę, otwartą dla każdego jej wyznania. Te trudne do przyjęcia żądania stały się całkiem niestrawne, gdy doradcy Filipa poinformowali, że Hiszpania nie ma zamiaru wspierać Fryderyka w odzyskaniu Palatynatu. W rokowaniach uczestniczył też papież, gdyż każde małżeństwo wymagało jego zgody, Grzegorz XV nie chciał jej jednak udzielić bez ustępstw na rzecz angielskich katolików. Kolejną zwłokę przyniósł zgon papieża; jego następca Urban VIII nalegał z kolei na wybudowanie nowych katolickich kościołów w każdym hrabstwie Anglii.
Karol zdradzał wyraźne zauroczenie infantką (wtedy już mniej pewną co do małżeństwa z heretykiem – oznajmiła, że wolałaby raczej klasztor), ale delegacja angielska została już wyraźnie przechytrzona. Klimat pełni lata w Madrycie stał się tak jadowity, że Filip nalegał na oddalenie wszystkich protestanckich doradców Karola; wynikało to z incydentu, gdzie sir Edmund Verney, późniejszy chorąży Karola, uderzył w twarz hiszpańskiego księdza. Pod koniec lata książę powrócił z towarzyszami do Londynu. W całym kraju panowała atmosfera radości z fiaska zaślubin: lęk przed papiestwem okazał się silniejszy od królewskiego związku. Hrabia Clarendon (dworzanin Edward Hyde) opisał w swej historii tego okresu sceny świętowania jako „najgłośniejsze i najpowszechniejsze w całym królestwie, jakie dotąd znał jego naród”13. Był to jeden z nielicznych przypadków w brytyjskiej historii, gdy katastrofalną politykę zagraniczną oklaskiwano w ojczyźnie jako szalony sukces.
Kraj ogarnął taki duch wyzwania, że na następnym zebraniu parlamentu (1624 rok) uchwalono środki na ograniczoną wojnę morską z Hiszpanią, która właśnie wznowiła długi konflikt z Niderlandami. Sfinansowano też wyprawę na odsiecz Bredzie, ale ta, nieudolnie kierowana przez najemnika, hrabiego Mansfelda, nie wyrządziła siłom habsburskim żadnej szkody. Próba przeniesienia działań na teren hiszpański nie wypadła lepiej. Odpowiadał za nie Buckingham, w 1618 roku mianowany lordem admirałem, i choć okazał się utalentowanym administratorem, zwiększając liczebność floty z 23 do 35 sprawnych jednostek, to gorzej sprawdził się przy opracowaniu planów ataku.
Obejmowały one wyprawę na Kadyks w październiku 1625 roku; spodziewano się tu powtórzyć wielki triumf z epoki Elżbiety, rzeczywistość przyniosła jednak całkowitą klęskę. Flota zdołała wysadzić desant, ale żołnierze szybko ulegli chorobom i pijaństwu (jeden z oficerów donosił, że „upili się tak, żem w życiu nie widział podobnego zezwierzęcenia”)14. Jakub już wtedy nie żył, powalony przez wylew w marcu 1625 roku. Karol, dążąc do sojuszu z Francją, poślubił Henrietę Marię, 15-letnią siostrę Ludwika XIII i córkę Henryka z Nawarry. Dziewczyna z trudem dostosowywała się do nowych warunków i roli, a małżeństwo nie zaczęło się pomyślnie – Henrieta nie skrywała smutku, a Karol nie czuł się dobrze w jej towarzystwie. Królowa nie poskramiała też wybuchów temperamentu, ale Brytania zyskała ważnego sojusznika, dzięki czemu król przekonał parlament do sfinansowania nieszczęsnej wyprawy na Kadyks.
Napięcie początku małżeństwa obudziło lęki przed skłonnościami Karola do katolicyzmu, które przekraczały wymogi jego pozycji. Działania króla jedynie podsycały te obawy. Poślubił katolicką księżniczkę, z którą przybył zastęp księży i spowiedników, a w dzień ceremonii zarządził złagodzenie prawa, odwołując wymóg uczestnictwa katolików w nabożeństwach Kościoła Anglii. To oczywiście wywołało oburzenie parlamentu, które nie przyniosło większych skutków jedynie dlatego, że jego członkowie pouciekali do domów przed zarazą, nawiedzającą Londyn zimą 1625 i wiosną 1626 roku.
Karol nie potrafił zapanować nie tylko nad żoną. Trudności przysparzał także zwołany w 1626 roku parlament, a głównie jeden człowiek – sir John Eliot z Kornwalii, surowy krytyk katastrofy pod Kadyksem i przeciwnik dalszych awantur militarnych. Ten dawny przyjaciel Buckinghama i towarzysz jego młodzieńczych podróży po Europie był typowym przedstawicielem klasy ziemian, coraz bardziej znużonej postępowaniem króla z parlamentem. Szczery, wymowny, nieugięty i gotów, by za swe przekonania trafić do więzienia, Eliot stał się inspiratorem usunięcia Buckinghama w lecie 1626 roku, kiedy parlament usiłował oskarżyć królewskiego faworyta o nieudolność w kierowaniu morskimi sprawami kraju. Dwaj przywódcy tej inicjatywy, Eliot i sir Dudley Digges (kolejny cierń w boku Karola), zostali na krótko aresztowani, ale Buckingham uniknął osądu, głównie dzięki nieskrywanemu poparciu króla. Karol stanął przy nim na ławie oskarżonych, a podczas przesłuchań współdziałał przy nominacji księcia na kanclerza uniwersytetu w Cambridge.
Posunięcia parlamentu, w tym odmowa finansowania dalszych kampanii w Europie, wysoce irytowały Karola. Objawiła się wtedy cecha towarzysząca mu do końca życia – rozdrażniona niecierpliwość względem wszystkiego, co sprzeciwiało się jego chęciom. Za jego czasów parlament nie dysponował jeszcze władzą wykonawczą względem korony, ale miał już znaczną potęgę: Izba Gmin nakładała podatki i przyjmowała petycje, a wszystkie ustawy wymagały zgody Izby Lordów. Główny powód zwoływania Izby Gmin stanowiła konieczność finansowa: już w 1407 roku ustalono, że dokumenty tyczące się pieniędzy muszą pochodzić od parlamentu, a nie korony, Jakub z tego powodu nie chciał więc gromadzić parlamentu zbyt często. Karol był skłonny do podobnego postępowania, a ponieważ wiedział, że parlament nie może zebrać się bez jego wezwania czy obradować dalej, gdy król go rozwiąże, latem 1626 roku przerwał posiedzenie, by ratować Buckinghama. W tym samym czasie postanowił przeciwdziałać coraz bardziej nieumiarkowanym demonstracjom religijnym żony, nakazując jej francuskim przybocznym powrót do ojczyzny. Wykonanie tego polecenia powierzył w liście z 7 sierpnia Buckinghamowi: „Nakazuję ci odesłanie jutro z miasta wszystkich Francuzów. Postaraj się użyć metod łagodnych (ale nie wdawaj w dysputy), w każdym razie ich wywieź, wypędź jak dzikie zwierzęta, wsadź na statek i do diabła z nimi! Chcę słyszeć tylko o wykonaniu mego rozkazu”15.
Do Dover podążyła smutna grupa (królowej zostali tylko opiekunka, garderobiana, piekarz, szafarz, krawiec i kucharz), której wydalenie nieuchronnie pogorszyło stosunki z Francją. Ludwik XIII w odwecie nakazał aresztować angielskich mieszkańców Calais. Podjudzany przez Buckinghama Karol zaczął myśleć o wojnie ze szwagrem – nie z racji humorów żony, lecz szansy zadania ciosu siłom kontrreformacji. Nikt nie rozumiał, jak starcie dwóch głównych potęg Atlantyku miałoby wesprzeć sprawę protestancką, ale dla Karola z Buckinghamem stało się ono kwestią honoru. Na początku lata 1627 roku zebrali siły do odsieczy hugenockiemu garnizonowi La Rochelle, obleganemu przez Francuzów pod wodzą kardynała Richelieu. Zwycięstwo wymazałoby zarzuty przeciw Buckinghamowi, ale wojska brytyjskie ponownie poniosły haniebną klęskę, określaną przez współczesne źródło jako „największy i godny pożałowania cios dla Anglików od chwili, gdy straciliśmy Normandię”. Do ojczyzny powróciły ledwie 3000 z 8000 żołnierzy księcia.
Członkowie parlamentu, wstrząśnięci pojawieniem się na ulicach głównych portów wielkiej liczby weteranów (przeważnie chorych i rannych), zabrali się za ograniczanie prawa korony do prowadzenia wojny. Ich gniew skierował się też ponownie ku znienawidzonemu Buckinghamowi, którego Eliot przeklinał jako „zgryzotę zgryzot”. Być może udałoby się im pozbawić go pozycji, gdyby kilka miesięcy później nie zamordował go w Portsmouth urażony oficer nazwiskiem Felton. Niewielu opłakiwało zgon księcia. Nawet Karol zdawał się nieporuszony, gdy otrzymał wieści w Southwark, czynił to jednak na użytek publiczny. Nakazał kontynuować poranną modlitwę dworu i dopiero gdy się skończyła, zamknął się w komnacie. Dworzanie zauważyli, że przeżył śmierć księcia „bardzo ciężko”. Królem wstrząsnęła też powszechna radość z tego zdarzenia – nie potrafił zrozumieć, dlaczego poddani nie podzielają jego osobistego smutku. Ta niezdolność pojmowania nastrojów publicznych będzie się pojawiać w dalszym życiu Karola.
Jedyną korzyść z czynu Feltona odniósł wróg i rywal Buckinghama, sir Richard Weston, zdolny, choć apodyktyczny biurokrata, który w lipcu 1628 roku został lordem skarbnikiem. Jego znajomość ekonomii pomogła złagodzić kryzys skarbu, obniżając dług państwa. Weston zdobył mocną pozycję na dworze w okresie zaostrzenia stosunków króla z parlamentem. Karol, być może ze względu na pamięć zmarłego przyjaciela, postanowił kontynuować jego politykę, co prowadziło do pogłębienia konfrontacji z parlamentem. Wywołał już gniew, próbując zebrać pieniądze przez wymuszone pożyczki od ziemian i aresztując odmawiających ich udzielania na podstawie wątpliwej interpretacji prawa z epoki Tudorów. Gdy pięciu uwięzionych wystąpiło o nakaz uchylenia bezprawnego aresztu, trybunał królewski odmówił, stwierdzając, że habeas corpus nie obejmuje postanowień króla (per speciale mandatum domine regis). Doprowadziło to do konfrontacji króla z parlamentem, która znalazła wyraz w powstaniu Petycji o Prawo, sformułowanej przez sir Edwarda Coke’a (członka parlamentu o poglądach bliskich Eliotowi). Dokument ten zakazywał nakładania podatków bez zgody parlamentu, arbitralnych aresztowań oraz ograniczał stan wyjątkowy. Coke obwieszczał, że „niemal zmarł z radości”, gdy przyjęto petycję w 1628 roku, Karol szybko przekonał sam siebie, że jedynie potwierdza dawne prawa i nie czyni nowych ustępstw.
Kolejny punkt zapalny stanowiła religijna postawa króla, a szczególnie wspieranie polityki Wysokiego Kościoła i Williama Lauda, ambitnego (a według niektórych napastliwego i wścibskiego) biskupa Londynu. Niski wzrost Lauda przeczył jego pozycji, znalazł bowiem drogę do królewskiej łaski i po trzech latach panowania Karola okazał się jedynym duchownym o jakimś znaczeniu, który miał dostęp do władcy. Skromnego pochodzenia, zabłysnął w Oksfordzie, gdzie odrazę do purytanizmu równoważył wykształceniem i cnotliwością. Łatwo znajdował patronów, piął się po szczeblach kariery i w 1626 roku został członkiem rady, a biskupem Londynu dwa lata później. Pogłębiał wiarę Karola w boskie prawo królów, opisując władcę jako „słońce” i w 1626 roku oznajmiając wiernym w kazaniu, że po zburzeniu tego ładu zapanowałby chaos. W tym samym roku spowodował jeszcze większy skandal, gdy na uroczystym otwarciu obrad parlamentu uwypuklił władzę króla w państwie i Kościele.
Na początku swej kariery, jeszcze w Oksfordzie, Laud wyjaśniał, że jego zdaniem prezbiterianizm to niemal takie samo zło, co katolicyzm. Nie stanowiło więc zaskoczenia, iż jako biskup uznawał purytanów (skrajnych protestantów, którzy sprzeciwiali się rządom biskupów) za niebezpiecznych radykałów, a prawdziwe bezpieczeństwo Kościoła Anglii chciał zapewnić przez wzmocnienie pozycji biskupstw i jednolitą liturgię w duchu anglikańskim. W kwestiach kościelnych Laud zamierzał wprowadzić „oczyszczenie”, przenosząc np. stół komunijny z nawy na wschodni kraniec kościoła i otaczając go w rzymskim stylu balustradą. Przy wsparciu króla mógł wpływać na nominacje, upewniając się, że wybrańcy dzielą jego zainteresowanie arminianizmem, modnym wówczas jako antidotum na kalwińską wiarę w predestynację (heretycki pogląd o zbawieniu lub potępieniu człowieka przed narodzinami).
Ruch ten, który wziął nazwę od holenderskiego teologa Jakuba Arminiusa, głosił, że Jezus zginął, by zbawić wszystkich, a boska zwierzchność da się pogodzić z wolną wolą człowieka. Zreformowany Kościół dzielił się co do arminianizmu, odrzucającego kalwinizm – jego zwolenników uważano za „papistów”, czyli bliższych katolicyzmowi, co zaprzeczało duchowi reformacji. Nieufni w stosunku do króla interpretowali jego bliskie stosunki z Laudem i przekonaniami arminiańskimi w jeden sposób: władca tajnie wspierał katolicyzm. Z jakiego innego zaślubiałby papistowską żonę (tak nieugiętą w przekonaniach, że odmówiła skalania swej wiary przez uczestnictwo w jego koronacji) i dlaczego odmawiał dalszej pomocy sprawie protestanckiej w Europie?
Karol stał u progu pierwszego kryzysu swego panowania: zwracał się przeciw niemu parlament, wyznanie zmieniało się ze sprawy wiary w powód do konfrontacji, a w Europie mnożyły klęski. Sytuację tę przewidział hrabia Bristolu i ambasador w Madrycie, odwołany przez króla po nieudanych zaręczynach z infantką za nadmierną poufałość z dworem hiszpańskim: „W naszych ostatnich przedsięwzięciach przypominaliśmy łucznika mierzącego do marmuru, gdzie strzała odbija się przeciw niemu samemu. Pan nie szedł z naszymi armiami. Byliśmy jako złamana laska Egiptu wszystkim, co na nas się opierali”16.
Pierwsze starcie nadeszło 2 marca 1629 roku, gdy trzeci w ciągu czterech lat parlament odmówił Karolowi przerwania obrad, kontynuując zaciekłą debatę nad królewskim prawem pobierania ceł, które uznawał za sprzeczne z Petycją o Prawa. Gniew parlamentarzystów podsycał narastający ogólny niepokój polityką Lauda; ich język stawał się coraz ostrzejszy – katolików piętnowano jako „wrogów”, a biskupów nazywano „duchowymi psami”. Sprawy wymykały się spod kontroli: mistrz ceremonii na próżno usiłował dostać się do izby posiedzeń, a spiker, sir John Finch, był przytrzymywany w krześle przez Benjamina Valentine’a i Denzila Hollesa, by uniemożliwić mu przerwanie debaty. Zachowanie parlamentarzystów rozwścieczyło Karola, który zarządził zakończenie obrad; król wpadł w taki gniew, że wielu ludzi uznało zerwanie za ostateczne. 10 marca 1629 roku Karol wyjaśnił powody swego działania w długiej proklamacji, przypominającej ludowi Anglii, że choć „władcy nie muszą zdawać sprawy ze swych czynów nikomu jeno Bogu”, to on chce ujawnić „prawdę i szczerość” własnego postępowania: „Nie przypisujemy owych nieszczęść całej Izbie Gmin, wiedząc, że zasiada tam wielu pobożnych, poważnych i przemyślnych ludzi; jednakowoż uczciwsza i lepsza część Izby uległa praktykom i zgiełkowi drugiej, gdzie niedbali o swe obowiązki wykorzystali czasy jako naszą potrzebę, zmuszając nas do przerwania tego zebrania, które gdyby ze swej strony równie pilnie podjęło obowiązki, jak my je zwołaliśmy i zaczęliśmy z miłością, mogło okazać się szczęśliwe i chwalebne tak dla nas, jak całego tego narodu”17.
Wydano nakazy aresztowania Hollesa, Valentine’a i Eliota, których skazano na znaczne grzywny za udział w zdarzeniach. Eliot odmówił płacenia i podczas śledztwa próbował zasłaniać się przywilejem parlamentarzysty. Skazany na więzienie w londyńskiej Tower, w 1632 roku zmarł na gruźlicę i został pochowany tam, gdzie spędził ostatnie dni. Karol odrzucił podanie rodziny o pochówek w Kornwalii. Eliot okazał się pierwszą ofiarą w długim sporze króla z parlamentem.
„Jakże zgrabnie spędza Wasza Wysokość swój wolny czas, bawiąc się rycerstwem i końmi. Muzyka czy to instrumentów, czy głosów codziennie staje się pod Wami bardziej regularna, a w łowach, obrazie wojny, ukazujecie energię ducha”
Sir Henry Wotton, panegiryk króla Karola (1633 rok)
Decyzją o rozwiązaniu parlamentu w marcu 1629 roku Karol zapoczątkował okres zwany później przez jego zwolenników „rządami osobistymi”, gdy kierował Anglią na mocy uprawnień królewskich i przy pomocy członków rady. Dla tych, którzy spoglądali sceptycznie na politykę władcy, jego papistowskie tendencje i obstawanie przy boskim prawie królów oznaczało to czas opisywany jako „11 lat tyranii”, gdyż dopiero w 1640 roku Karol musiał zwołać Izbę Gmin, by znaleźć środki na kolejną wojnę, tym razem przeciw swym szkockim poddanym. Rządy osobiste zaczęły się jednak w Anglii względnie nieźle. Purytanie mogli uważać arminianizm za dzieło diabła, ale wielu zwykłych ludzi zareagowało na bardziej formalne podejście do ich wyznania i z zadowoleniem przyjęło zmiany Lauda. Inni uważali, że parlament sięgał po zbyt wiele, powszechnie zaś odczuwano ulgę z zakończenia sporu angielsko-francuskiego po podpisaniu traktatów pokojowych w 1629 i 1630 roku. Nawet wojna w Europie zdawała się mniejszym kłopotem, utykając po śmierci Gustawa Adolfa.
Ogólny nastrój przyniósł też odwilż w małżeństwie Karola. Być może wiązało się to ze śmiercią Buckinghama, a może odprawienie francuskich dworzan dowiodło opanowania króla, którego dotąd brakowało w związku, w każdym razie dekada rządów osobistych okazała się szczęśliwa dla obojga. Angielski Henriety poprawił się, a ona sama zaczęła się lepiej odnosić do zwyczajów swego nowego kraju. Zachodziła też w ciąże: za pierwszym razem poroniła, lecz w maju 1630 wydała na świat silnego chłopca, co w Londynie przyjęto z wielkim weselem, w trzech królestwach rozpalono zaś ogniska. Syna ochrzczono imieniem ojca. Rodzina królewska powiększyła się o kolejne sześcioro dzieci, a Karol wziął jeszcze pod opiekę potomstwo Buckinghama. Uważano wtedy, że w małżeństwie brakuje uczucia, opierając się na odmowie wzięcia kochanki przez króla oraz przepychu, do jakiego zachęcał na dworze, czemu przeczą jednak wspomnienia Henriety Marii, przebywającej we Francji wdowy: „Byłam najszczęśliwszą z królowych, nie tylko bowiem miałam wszystko, czego zapragnęło serce, ale i męża, który mnie uwielbiał”18.
Zważywszy jednak przywiązanie królowej do katolicyzmu, niezmiernych problemów nastręczało zawsze przekonanie wątpiących, że Henrieta nie wykorzystuje swej pozycji w celach misjonarsko-strategicznych. Kontrakt ślubny zezwalał jej na swobodę obrzędów we własnej kaplicy, istniało jednak trudne do wymazania podejrzenie, że oddała się swej religii bardziej, niż przystało angielskiej królowej. Najstarszy syn towarzyszył Henriecie w mszy, podobnie jak drugi Jakub (urodzony w 1633 roku), otaczali ją też katolicy czarujący i z tego powodu uważani za wpływowych. Do tego grona należał wysłannik papieski Gregorio Panzani i jego następca, Irlandczyk George Con. Na mocy układu z Francją z roku 1630 królowa mogła mieć na dworze dwunastu kapucynów, którzy okazali się skwapliwymi głosicielami swej wiary, pozyskując pewną liczbę żon dworzan połączeniem pobożności z uwodzicielstwem, co rzeczone damy uznały za nie do odparcia. Nawet Karola poruszały styl duchownych oraz żarliwa namiętność, z którą odprawiali obrzędy przyjezdni duchowni, jak biskup Angoulême. Jeden z kapucynów, ojciec Cyprian, donosił zwierzchnikom, że tłumy w kaplicy królowej i piękno wnętrza wywierają wielki wpływ na życie dworu: „Po obiedzie [10 grudnia 1636 roku] Jej Wysokość udała się na nieszpory, kompletę i kazanie. Muzycy, spostrzegłszy zadowolenie, które z pięknej melodii ich śpiewu raczyła wyrazić królowa, tak podnieśli się na duchu, że znacznie przewyższyli swe poranne osiągnięcia. Po nieszporach monsignor de Peron [biskup Angoulême] wszedł na mównicę, wygłaszając bardzo uczone, bardzo wymowne i bardzo poruszające kazanie o tym tekście psalmu: «Stało się to przez Pana: cudem jest w oczach naszych». Z cudowną siłą mówił o łasce, której Bóg użyczył królowej, mającej katolicki kościół, a w nim wolność całej bożej służby, uchylonej i zakazanej od tylu lat w całej Anglii, Irlandii oraz Szkocji. Kazanie zakończyło się ku satysfakcji królowej, z aplauzem wszystkich słuchaczy, których było bardzo wielu, i Jej Wysokość oddaliła się. Obecni w kaplicy mieli wielkie kłopoty, by ją opuścić, z racji tłumu chcącego się dostać do środka i podziwiać jej wspaniały wystrój. Przepychania trwały tak długo, że nie dawało się zamknąć drzwi aż do trzeciej nocy, gdy król nakazał usunąć obcych, chciał bowiem sam stać się świadkiem tego wspaniałego spektaklu”19.
Wszystko mogło ułożyć się pomyślnie, gdyby Karol potrafił powściągnąć prozelickie zapędy żony i otoczyć je dyskrecją, ale zgodnie ze swą nieśmiałą naturą pozwolił rzeczom biec własnym torem (między innymi dlatego, że lubił katolickich dworzan Henriety i w ich towarzystwie mógł się odprężyć). Sam nie był rzymskim katolikiem i nawet się do tego nie zbliżył: używając słowa „katolicki” w odniesieniu do siebie czy swych przekonań miał na myśli przynależność do kościoła powszechnego. Kapucyni mogli się łudzić, że pewnego dnia król powróci z Anglią na łono Rzymu, to jednak pozostawało czystą fantazją. Karol tolerował katolików i nie przeszkadzał kryptokatolickiej działalności misyjnej żony; nie można też zakwestionować jego wrogości do purytanizmu, ale owa rozbieżność zainteresowań – tolerancja katolicyzmu i niechęć do kalwinizmu – nie oznaczała, że prowadzi kraj „papistowską” drogą. Jak wyznał na szafocie, jego jedyną troskę stanowiło zawsze utrzymanie doktryny i dyscypliny Kościoła anglikańskiego. Jako obrońca wiary i głowa Kościoła Anglii chciał podtrzymać jedność kultu i rządy biskupów.
W ciągu tej dekady uwidoczniły się także lepsze strony charakteru Karola. Stał się patronem sztuki, znacznie powiększając królewską kolekcję zakupem obrazów książąt Mantui. Ta decyzja sprowadziła do Londynu dzieła Rafaela, Tycjana („Złożenie do grobu”), Correggia („Małżeństwo św. Katarzyny”) czy Mantegni („Triumf Cezara”). Agenci króla zdołali ubiec Richelieugo, wydając ogółem 18 200 funtów – niezły wyczyn, zważywszy, że kardynał należał również do znanych kolekcjonerów. Bystrego oka Karola dowodził późniejszy zakup szkiców Rafaela. Kulturalny smak króla wzmógł Rubens, przybyły do Londynu jako dyplomatyczny przedstawiciel Hiszpanii – pokryty jego malowidłami sufit Domu Bankietów pałacu Whitehall to wspaniałe świadectwo potęgi i chwały królów.
Rubens, wówczas w średnim wieku, należał do wielkich postaci ówczesnej Europy: artysta i dyplomata, esteta i zarazem człowiek czynu. Karol chętnie zatrzymałby go jako nadwornego malarza, Rubens był jednak zbyt wielki i niespokojny, by zagrzać gdzieś miejsce. W 1632 roku nadwornym malarzem został więc Anton Van Dyck, młody artysta flamandzki, którego nazwisko stało się nierozłączne z Karolem. Niestrudzony „rysownik obrazów” stworzył serię portretów rodziny królewskiej, przekazując historii dobre pojęcie o wyglądzie jej członków oraz utrwalonym dostojeństwie dworskiego życia. Van Dyck, krytykowany przez wielu jako pochlebca, dbały tylko o wypełnienie kieszeni, wznosi się ponad tę krytykę portretem króla w trzech pozycjach (z profilu, półprofilu i en face), zapewne najlepiej ukazując Karola w połowie życia: znana wrażliwość i nie na ostatnim miejscu słynny długi nos Stewartów.
Król patronował też architekturze, odnawiając swe rezydencje (choć w skromnym stopniu). Inigo Jones zaprojektował w Greenwich pawilon dla Henriety Marii – budowlę w stylu palladiańskim wśród wielkiego parku, zarówno ładną, jak funkcjonalną. Odnowiono Somerset House, a Dom Bankietów Jakuba w labiryncie królewskich apartamentów w Whitehall zmienił się nie do poznania dzięki sufitowi ozdobionemu przez Rubensa. Styl klasyczny odpowiadał poczuciu ładu, wprowadzanemu przez Karola na dworze: zamiast rubaszności jego ojca i swobodnej atmosfery pojawił się nowy „splendor i wolność”, czemu przyklaskiwali dworzanie oraz przybywający ambasadorowie. Dwór był wielki, podobnie jak jego koszty – około połowę rocznego dochodu króla, wynoszącego 500 000 funtów, pochłaniało jego utrzymanie na poziomie odzwierciedlającym poczucie ładu i osobistą godność władcy. Etykieta nabrała nagle wielkiego znaczenia i według Rubensa sztywne zasady (znacznie ściślej przestrzegane niż na każdym innym europejskim dworze tej epoki) stały na porządku dnia. Podczas procesu hrabiego Castlehaven, oskarżonego o gwałt i sodomię, Karol tak zniesmaczył się procesem, że zakazał uczestnictwa w nim kobietom „pod groźbą zyskania trwałej reputacji fałszywej cnoty”.
Narzucenie nowych standardów zachowania wynikało w dużej mierze z osobistych zamiarów króla. Zawsze wymagający i wstydzący się bliskich związków (platoniczna relacja z Buckinghamem stanowiła wyjątek) Karol lubił mieć dookoła ludzi, którzy musieli jednak zachowywać dystans i wystrzegać się poufałości; cenił swą prywatność i chciał jej strzec. Miłością do łowów dorównywał ojcu i regularnie odwiedzał szlacheckie domy w hrabstwach słynących z terenów polowań: Northamptonshire, Leicestershire czy Huntingdonshire. Nalegał wtedy, by powitania i rozrywki utrzymywano w rozsądnych granicach. Zapomniano o grubiańskości dworu jego ojca, a swawola ustąpiła wstrzemięźliwości, nieustannie zalecanej przez Karola.
Modny stał się teatr i dwór angielski zasłynął w całej Europie z powodu licznych widowisk zwanych maskami – najlepsze z nich układali dramaturg Ben Jonson i poeta Thomas Campion, faworyt czasów Jakuba. Maski łączyły operę, dramat i przede wszystkim sztuki plastyczne; te wystawne prywatne imprezy radowały zmysły tematami w rodzaju miłości dworskiej, scen pasterskich czy mitologicznych. W swym czasie cieszyły się zasłużoną popularnością: między innymi dlatego, że często występowali w nich dworzanie, a widzów zwykle zachęcano do udziału w tańcach. Kulturalna strona życia Karola miała odzwierciedlać błogosławieństwa jego rządów – zgodnie z tą tendencją armia rojalistycznych poetów zawierała w wierszach świeży optymizm, pisząc o harmonii, dworskiej galanterii czy wdzięcznym dowcipie. Owi „poeci kawalerowie”, zachęceni przykładem Bena Jonsona, zmarłego w 1637 roku, zanim władza króla wpadła w kłopoty, to między innymi Thomas Carew, Richard Lovelace, sir John Suckling, Edmund Waller i Robert Herrick.
Poza dworem życie płynęło równie harmonijnie i choć Clarendon zapewne przesadzał, pisząc, że w dekadzie rządów osobistych panowała „powszechna spokojność”, to świadectwa literackie ukazują wystarczająco ówczesny pokój i pomyślność, by wspominać ten czas jako złoty wiek20. Opinia ta częściowo wynika z następującej po niej dekady wojen domowych, a częściowo z tendencji objętych patronatem pisarzy i poetów, by przedstawiać króla w podniosłych pochwałach, nostalgicznie opisując spokojniejsze i lepsze czasy – niemniej ich literackie koncepty zawierają sporo prawdy. Ojciec Cyprian, choć trudno nazwać go bezstronnym obserwatorem, wielce zachwycał się nową ojczyzną, donosząc zwierzchnikom we Francji: „Anglia to kraj bogaty i nie ma podatków; mieszkańcy wiodą zamożny żywot, daleko inszy od nędzy innych miejsc”21. W porównaniu z Niemcami, wciąż pustoszonymi przez walczące wojska, Anglia cieszyła się według Thomasa Carewa „dniami błogości” (to określenie znajdujemy też w kilku ówczesnych dziennikach):
„Turnieje, maski, teatry lepiej przystają
Naszym dniom błogości; niech bęben niemiecki
Grzmi o wolności i zemście, to nie dotyczy nas
Niech nie przeszkadza nam w ten zabawy czas
Niechaj grzmot ich karabinów22
Nie zagłusza słodyczy nastrojonych strun”23.
Brak wojny podsycał uczucia wyrażane przez Carewa i innych. Na początku lat 30. zwycięstwa Gustawa Adolfa oraz traktat z Francją załagodziły lęki przed uderzeniem sił kontrreformacji na Anglię. Nie były to obawy paranoiczne; dzięki popularnym publikacjom (jak Swedish Intelligencer) znakomicie znano sytuację w Europie, co czyniło wojnę 30-letnią nie odległym dźwiękiem bębnów, ale konfliktem, którego echa rozlegały się znacznie bliżej. Jednym z wielu czytelników był młody ziemianin z Huntingdonshire, Oliver Cromwell, jak cała jego klasa i pokolenie uważający Gustawa Adolfa za skończonego bohatera i chorążego sprawy protestanckiej.
Król jednak niestety nie dostrzegał oczywistości, jeśli chodziło o najbliższe tronowi sługi. W 1633 roku mianował Lauda arcybiskupem Canterbury, co dało kontrowersyjnemu duchownemu ogromną władzę. Używał jej między innymi do tępienia purytanizmu i szerzenia swej wiary w Kościół katolicki. Reformował Kościół Anglii i forsował nowinki, przerażające ludzi o poglądach purytańskich, uznających je za wstęp do powrotu na łono Rzymu, a jego głosu słuchano i obawiano się go. Na rozkaz Lauda Sąd Izby Gwiaździstej podjął szereg szykan przeciw czołowym purytanom oraz przeciwnikom prymatu biskupów, potępiając usprawiedliwienie przez wiarę i sabatarianizm (dwie zasady kościołów reformowanych). Niektóre procesy okazały się trywialne czy groteskowe, ale jeden, wszczęty w 1637 roku, okrył się złą sławą. Trzej podsądni ścierali się już z władzą: John Bastwick, doktor z Colchester, na pół szalony prawnik William Prynne, którego dzieło Histriomatix zajadle atakowało wszelkie rozrywki, oraz Henry Burton, kaznodzieja sprzeciwiający się „szerzycielom papizmu, przesądom i bałwochwalstwu”.
W lutym 1634 roku Prynne otrzymał karę obcięcia uszu – ten okrutny wyrok zapadł teraz w stosunku do całej trójki, skazanej też na uwięzienie. Werdykt i wyrozumiałość, jaką prezentowali podsądni, wywarł efekt odmienny od oczekiwań Lauda czy jego kolegów z Izby Gwiaździstej. Bastwick, Prynne i Burton zostali uznani za męczenników nawet poza kręgami purytańskimi, a wielu ludzi uważało, że proces i kara ukazały mściwość nieprzystojną dla duchowej głowy Kościoła Anglii. Najbardziej prorocze słowa padły jednak z ust ambasadora Wenecji: „Owa zaraza może zagrozić samemu królestwu”24. Sąd nie oszczędzał zresztą i katolików: rok później niejaki William Pickering został skazany na grzywnę 5000 funtów oraz przebicie języka szydłem, oskarżał bowiem wszystkich protestantów o to, że są heretykami i diabłami. Laud pozostawał konsekwentny.
Prymas Całej Anglii, wspierany przez przyjaciela i protegowanego Williama Juxona, biskupa Londynu, sprawował też znaczną władzę świecką. Laud należał do rady królewskiej, był komisarzem skarbu i faktycznie pierwszym ministrem Karola; niektórzy uważali go za angielskiego Richelieugo. Porównanie niezbyt jednak ścisłe – polityka Richelieugo wzmocniła tron Francji i dała krajowi czołową pozycję w Europie, Laud zaś zajmował się chętniej szczegółami, nie ogólnym obrazem. Należy przyznać, że miał instynkt reformatora i po mianowaniu w 1630 roku kanclerzem Oksfordu przeprowadził dalekosiężne, korzystne zmiany w statutach i zarządzaniu uczelnią. Wśród jego reform znalazło się stworzenie katedry arabistyki.
Laud, pewien poparcia króla, z którym jednak blisko się nie zaprzyjaźnił, uwierzył we własną wszechwładzę i (co okazało się zgubne) nie interesował się pozyskaniem ludzi o odmiennych poglądach. Mimo lojalności, ciężkiej pracy i nieprzekupności był wyniosły, pyszałkowaty i nie znosił cudzych rad, traktując z sarkazmem inne stanowiska. Pewien historyk opisał go niedawno w kategoriach wojskowych – jako bardziej sierżanta niż generała, który chętniej stosuje reguły, a nie je tworzy25. Dla przykładu: gdy popierał rozbudowę floty i nałożenie w tym celu podatku, kierował się nie tyle brytyjskimi pretensjami morskimi w szerszym świecie, ale potrzebą oczyszczenia przybrzeżnych wód kraju z plagi piractwa.
Niewątpliwie na południowym wybrzeżu stanowiło ono zjawisko endemiczne. Prawie nie było tam tygodnia bez napadu, a władze pozostawały bezsilne. Równie znacząca okazywała się praktyka sprzedawania pojmanych w niewolę, która na Morzu Śródziemnym stała się wielce dochodowym interesem. Gdy piraci tureccy czy algierscy prosperowali, Brytania pozostawała bezsilna, potrzeby stworzenia nowoczesnej floty nie dało się więc dłużej ignorować (głównie ze względu na ochronę rozwijającego się handlu). Karol rozumiał to na tyle, by nalegać na rozbudowę floty i dostarczanie jej nowoczesnych jednostek, wielce interesując się konstrukcją czy znajdowaniem i szkoleniem załóg.
W celu zgromadzenia środków w 1634 roku rozszerzono system podatku okrętowego. Powstał on jako wspólnotowy środek obronny – społeczności wybrzeża mogły łączyć się przy budowie okrętów, a ponieważ wysokość opłat zależała od majątku i ziemi, uważano go za ogólnie sprawiedliwy. Gdy jednak Karol przy poparciu Lauda zaczął zbierać podatek w głębi lądu, stał się niepopularny (choć nie tak nienawistny, jak dzięki Johnowi Hampdenowi wierzyły późniejsze pokolenia). Ten nieulękły parlamentarzysta, który odegrał znaczną rolę w powstaniu Petycji o Prawa, w 1637 roku zakwestionował przed sądem skarbowym nałożenie podatku okrętowego, co utrwaliło jego reputację rzecznika indywidualnych wolności. Choć przegrał sprawę i podatek utrzymano, pozostał symbolem zwykłego człowieka (choć ziemianina), walczącego z mocą majestatu króla i kwestionującego oświadczenie Lauda, że podatek „to najbardziej konieczna i najszlachetniejsza sprawa, którą podjęto za mej pamięci”26.
Głównym sojusznikiem Lauda był człowiek, który wywarł ogromny wpływ na przebieg panowania: sir Thomas Wentworth, ziemianin z Yorkshire i członek parlamentu, czołowy zwolennik Petycji, zanim doszedł do wniosku, że dobre władanie krajem wymaga szacunku dla króla oraz godności korony. Nie tylko pogodził się z osobistymi rządami Karola, ale wychwalał je jako „mocny i piękny zwornik zamykający łuk i porządek władzy, utrzymujący każdą część w należnym stosunku do innych; gdy zostanie poruszony i zniekształcony, cała konstrukcja zawali się bezładnym stosem na fundamenty i mury”. Wentworth, przedsiębiorczy biurokrata, który potrafił być równie twardy dla siebie, co podwładnych, nie przejmował się cudzymi opiniami (Clarendon twierdził: „Polegał całkiem na sobie i widząc wiele ułomności w przeważnej liczbie ludzi, wielce też lekceważył, co mówili lubo czynili”)27. Wszystko, co czynił lub myślał, określało jedno słowo – opierał polityczne przekonania na „dogłębności”: całkowitym pominięciu prywatnych interesów i ustanowieniu dla dobra całej zbiorowości władzy królewskiej jako ucieleśnienia państwa. Ta droga miała zawieść go daleko. Co wymowne, zwrócił na siebie uwagę Westona, hrabiego Portland i lorda skarbnika. Łączyło ich przekonanie, że Hiszpania powinna stać się ważnym sojusznikiem brytyjskim. Weston w 1628 roku, po przerwaniu obrad parlamentu, wprowadził Wentwortha na dworską orbitę (wycofał potem swe poparcie, nie bez powodu podejrzewając, że Wentworth ma chrapkę na jego stanowisko). Wentworth, mianowany baronem, awansował szybko, w 1631 roku zostając lordem prezydentem Rady Północy, gdzie wykazał się jako zarządca. Dwa lata później Laud trafił do Canterbury, a Wentworth do Irlandii jako namiestnik i pełnomocnik króla.
Ta nominacja miała przynieść dalekosiężne następstwa. Mimo różnicy pochodzenia i wieku (Wentworth liczył 20 lat mniej od Lauda) obaj stali się sojusznikami. Zbliżyła ich irlandzka misja – Laud pełnił funkcję dworskiego przekaźnika, często łagodząc listy Wentwortha do króla, lord namiestnik cechował się bowiem drażliwością i nie był pewien, czy Karol całkowicie mu ufa (słusznie, nie tylko dlatego, że królowa uskarżała się mężowi na brzydkie ręce Wentwortha. Ten przez cały czas pobytu w Irlandii bombardował władcę żądaniami tytułu para, by uciszyć swych krytyków, musiał jednak czekać do 1639 roku, gdy został hrabią Strafford). W zamian za pomoc arcybiskupa Wentworth wsparł jego dążenia, by przywieść protestancki Kościół Irlandii do anglikanizmu, zmuszając Irlandczyków do rezygnacji z podkreślających predestynację kanonów kalwinizmu na rzecz 39 artykułów28. Nie trzeba nadmieniać, że nie przysporzyło mu to popularności.
Karol nie poświęcał Irlandii większej uwagi i nigdy tam nawet nie przybył. Jego postępowaniem kierowały polityczna konieczność i historia, kraj ten bowiem przysparzał kłopotów od czasów zdobycia przez Henryka II. Ostatecznie ujarzmiono go dopiero w 1607 roku, po „ucieczce hrabiów”, gdy głowy wielkich rodów Ulsteru, O’Neillów i O’Donnellów zbiegły ze swych ziem w Donegal, Tyrone, Cavan, Fermanagh i Armagh, które zajęli Anglicy oraz osadnicy szkoccy. Tamtejszy proces osadnictwa, najnowszy w długiej historii angielskiej polityki kolonialno-ekspansjonistycznej, zaczął się na dwa lata przed porzuceniem Irlandii przez przywódców Ulsteru. Jego metody przedstawiały „artykuły osadnicze”: tania ziemia, sprzedawana w działkach po 1000-2000 akrów, głównie między Derry a Coleraine.
Ponad jedną trzecią kraju posiadały wciąż stare rody o normańskich korzeniach, katolickie, ale lojalne względem korony. Były one gotowe zaakceptować nowy ład i stanowiłyby naturalnych sojuszników, ale angielska polityka nastawiała się przede wszystkim na osadnictwo: wypieranie dzikich tubylców, katolików mówiących po gaelicku i niebezpiecznie powiązanych z europejską kontrreformacją, oraz zastępowanie ich prezbiterianami. Niektórzy Celtowie zdołali pozostać jako służebni i dzierżawcy – zbiedniała podklasa, czekająca posępnie na możliwość rewanżu. Takie kolonizowanie Irlandii stanowiło prosty akt wiary, aprobowany przez Wentwortha: jeśli Irlandczycy nie przejdą na protestantyzm, protestanci zaleją Irlandię, czyniąc ją społeczeństwem pracowitym i bogobojnym. W 1638 roku w samym tylko Ulsterze żyło 20 000 szkockich osadników (być może więcej)29.
Wentworth jako przede wszystkim administrator zabrał się do rządzenia Irlandią, choć wyznawał przyjaciołom rozpacz ze znalezienia się „w społeczności obcych” i przygnębienie obskurnymi ulicami Dublina. Odległość między obiema stolicami pomogła mu nabrać złudzeń co do uprawnień pełnomocnika: listy przybywały po dwóch tygodniach, a męcząca podróż okrętem i powozem zabierała nawet trzy. Wentworth na mocy swych uprawnień mógł działać bez nadmiernego odwoływania się do Londynu, zaczął więc od wprowadzenia systemu rządów, który rozdzielałby główne ośrodki władzy. W ten sposób udało mu się wywołać powszechne oburzenie. Stare rody szybko zauważyły, że przed niepożądaną polityką nie mogą już bronić się w parlamencie; gdy w 1634 roku zwołano to w dużej mierze nieszkodliwe zgromadzenie, Wentworth sam ułożył porządek jego obrad. Niezdolni do opozycji katolicy zostali zepchnięci dalej, gdy Wentworth odwołał „Łaski”, gwarancje i nadania ziemskie, obiecane przez Karola w 1628 roku, gdy gromadził środki na nieudane kampanie przeciw Hiszpanii. Opodatkowanie ciążyło nawet nowym posiadaczom (mimo znacznych dochodów).
Realizacja polityki usuwania Irlandczyków z ich ziem oraz zacierania ich zwyczajów, języka czy religii doprowadziła do planów osadnictwa w Connacht. Systematyczna kolonizacja kraju nabierała sensu z „dogłębnego” punktu widzenia Wentwortha, nie tylko bowiem poszerzała władzę króla, ale wywierała wpływ cywilizacyjny. Lord namiestnik oznajmiał swemu władcy: „Osadnictwo musi stać się jedynym środkiem przed Bogiem i Waszą Wysokością, by zreformować tak religię, jak obyczaje”30. Oprócz osadnictwa Wentworth zajął się też pozyskiwaniem praw do dostępnych obszarów. Jedynie w Galway hrabia Clanricarde zdołał uzyskać od Karola wyłączenie swych posiadłości spod tych roszczeń.
Cierpiało też wielu przybyszów, bowiem kierowany przez Lauda Wentworth twardo traktował wszystko, co trąciło purytanizmem. Kościół prezbiteriański w Ulsterze, importowany ze Szkocji, spotkał się z ograniczeniami spowodowanymi jego antybiskupimi tendencjami, a duchownych usuwano z parafii, jeśli nie akceptowali nowych artykułów wiary. Wielu osadników karano też pieniężnie za niedotrzymywanie warunków przydziału ziemi. Polityka Wentwortha była jasna: podzielił opozycję i z optymizmem, któremu zaprzeczyły późniejsze zdarzenia, liczył na nadejście dnia, gdy Irlandczycy nauczą się żyć w harmonii. W zamian wspierał handel płótnem, uporządkował stawki celne, stworzył silną armię i podjął próby wytępienia piractwa wokół wybrzeży Irlandii, co obiecał Karolowi krótko po objęciu stanowiska: „Powodami mymi były względy na naszą ogólną sytuację; rozwój rzemiosła i żeglugi w tych częściach Waszych królestw, które zdają się teraz łaknąć tylko zagranicznych targów, by się okrzesać, wzbogacić i zadowolić; w efekcie łatwiej zarządzą nimi ministrowie Waszej Wysokości i więcej przyniosą dochodu koronie niż ziemie dzikie oraz biedne”31.
Cele te w dużej mierze osiągnął, niwecząc jednak sukcesy zdolnością zrażania niemal wszystkich warstw irlandzkiego społeczeństwa. Wentworth mógł przysięgać Karolowi, że wszystko układa się pomyślnie, a miejscowi są „zadowoleni, a może nawet zachwyceni” środkami podjętymi w ich imieniu, pod tym pozornym spokojem Irlandia jednak wrzała. Nie po raz pierwszy czy ostatni angielski władca poważnie się mylił w ocenie nastrojów jej mieszkańców.
Po śmierci Westona w 1635 roku król mógł mianować lordem skarbnikiem Wentwortha; gdyby pozwolono mu wprowadzać „dogłębną” politykę w Anglii, finanse kraju znalazłyby się podczas rządów osobistych w lepszym stanie. Tak jednak się nie stało. Król nigdy nie nabrał serca dla Wentwortha – częściowo dlatego, że nigdy nie zaufał mu do końca, a częściowo z powodu irytacji jego stałymi żądaniami awansu. Nominację ostatecznie dostał biskup Juxon, otrzymując niewdzięczne zadanie. Karol, nie zwołując parlamentu, musiał gromadzić dochody dzięki interpretowaniu prawa przez swą radę, co nieuchronnie prowadziło do konfliktów. Przyznawanie monopolów i praw eksploatacji powodowało szerokie niezadowolenie, podobnie jak opodatkowanie szlachty czy lasów. Niepopularny był podatek okrętowy, a jego zbieranie na podstawie nakazów szeryfów okazywało się nieskuteczne, budząc powszechną niechęć. Trzyletni cykl zarazy (okres 1636-1639) również podkopał ducha i zwiększył lokalne obciążenia finansowe. Wszystkie te czynniki nie wystarczyły do wywołania niepokojów, ale na dworze pod powierzchnią sztywnych manier wzbierała fala uraz.
Na razie jednak nie dawała o sobie znać, brakowało też zauważalnej opozycji przeciw rządzeniu Anglią. Większość historyków tego okresu zgadza się, że była ona wówczas bezpiecznym, jednolitym społeczeństwem, a dopiero późniejsi krytycy uznali władzę za tyranię. Jeszcze w maju 1640 roku Wentworth zapewniał Karola: „Spokój Anglii utrzyma się długo”. Mimo narzekań na podatki i obaw o tolerancję religijną (szczególnie purytanów, przeciwstawiających się władzy biskupiej) na porządku dnia znajdowało się umiarkowanie – z wyjątkiem Irlandii, gdzie polityka Wentwortha „dziel i rządź” miała wkrótce przynieść katastrofalne następstwa. Pierwszy atak na osobiste rządy Karola, iskra prowadząca do wybuchu, nie nadszedł jednak z Irlandii, która pogrążyła się w orgii ognia i masakr w 1641 roku, ale innego celtyckiego królestwa – Szkocji.
„Jakoż mogliśmy stać się wrogi ze Szkoty?”
Abraham Cowley, wiersz po powrocie Karola ze Szkocji (lipiec 1633 roku)
K