59,90 zł
Jedna z najlepszych książek o wojnie w Korei, jakie kiedykolwiek napisano
„Wyśmienita opowieść pióra mistrza tego gatunku” – „Daily Mail”
„Wnikliwa i godna podziwu” – „The New York Times”
Inwazja komunistycznej Korei Północnej na Koreę Południową w czerwcu 1950 roku rozpoczęła jedną z najkrwawszych odsłon powojennej historii świata. Konflikt skutkował poważnymi zmianami geopolitycznymi: podziałem na dwa państwa koreańskie, zwiększeniem roli Stanów Zjednoczonych jako lidera krajów zachodnich, ale równocześnie wzrostem napięć zimnowojennych relacji, grożącym starciem nuklearnym. Trzy lata działań na lądzie, na ziemi i w powietrzu okazały się preludium do wyniszczającej wojny w Wietnamie, w której Amerykanie popełnili zaskakująco podobne błędy…
Max Hastings, jako jeden z nielicznych zachodnich historyków, miał okazję przeprowadzenia wywiadów nie tylko z weteranami wojennymi z Zachodu, ale przede wszystkim z Chin i Korei Północnej – dzięki czemu ukazał dynamiczny, wierny, ale i wszechstronny obraz wojennej rzeczywistości. Równocześnie, pomimo krytycznej oceny wielu aspektów zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Korei, autor broni tezy, że interwencja ta była potrzebna i uratowała Południe przed podzieleniem losu komunistycznej Północy.
Wojna koreańska Hastingsa zaliczana jest do dziś do klasyki gatunku, a nawet za najlepszą książkę o wydarzeniach z lat 1950–1953
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 788
Charlotcie poświęcam
Przedmowa
W ciągu ostatnich dwudziestu lat powszechna fascynacja historią zmagań wojennych znalazła wyraz w wielu dziełach literackich publikowanych po obu stronach Atlantyku. Największe zainteresowanie wzbudzają dzieje drugiej wojny światowej. Spełniając oczekiwania czytelników, współczesne wizje literackie śmiertelnej walki między zachodnimi aliantami a Niemcami już dawno wzięły rozbrat z rzeczywistością, szybując w rejony romantycznych zmyśleń, które pokolenie wcześniej ubarwiały opowieści o bitwach kowbojów z Indianami. W ostatnim dziesięcioleciu, o dziwo, pojawiło się sporo publikacji na temat konfliktu wietnamskiego. Wiele poważnych dzieł usiłuje dojść przyczyn klęski Stanów Zjednoczonych w tej wojnie. Inne, jak na przykład filmy, dla których stały się inspiracją, starają się przedstawić tę ponurą, skazaną na klęskę kampanię w heroicznym świetle.
Dlaczego jednak zapomina się o innym poważnym dwudziestowiecznym konflikcie zbrojnym z komunizmem – w Korei? Wojna koreańska powszechnie postrzegana jest przez pryzmat serialu komediowego M.A.S.H., budzącego głęboką konsternację weteranów walk na Półwyspie Koreańskim, gdyż obraz telewizyjny ma się nijak do okropności tamtych zmagań. Zginęło 142 tysiące żołnierzy walczących pod flagą Organizacji Narodów Zjednoczonych, by uchronić Koreę Południową od komunistycznego podboju. Sami Koreańczycy stracili co najmniej milion obywateli. W ciągu trzyletnich bojów śmierć poniosło niewiele mniej żołnierzy amerykańskich niż w czasie dziesięcioletniej wojny w Wietnamie. Trzykrotnie więcej Brytyjczyków straciło życie w Korei niż podczas walk o Falklandy. Dokładna liczba ofiar spośród chińskich „ochotników” nie jest znana nawet w Pekinie, lecz wynosi ona wiele setek tysięcy. Od 1945 roku tylko kryzys kubański stworzył większe ryzyko wojny nuklearnej między Wschodem i Zachodem. Badacze, a zwłaszcza dr Rosemary Foot w swej fascynującej książce The Wrong War, wykazali, że opinia publiczna na Zachodzie jeszcze pokolenie później nie zdawała sobie sprawy z tego, jak dalece Amerykanie byli gotowi do użycia broni atomowej. Od 1945 roku armie dwóch wielkich mocarstw – Chinom bowiem przysługuje to miano – starły się na polu bitwy tylko w Korei.
Po zakończeniu tej wojny znaczna część obywateli zachodniego świata na całe pokolenie skwapliwie wymazała Koreę z pamięci. Sprawy utknęły w martwym punkcie, nikomu nie przysparzając najmniejszego tytułu do chwały. Należy jednak oddać sprawiedliwość niezwykłemu gronu amerykańskich przywódców, które zadecydowało o losie owego jałowego azjatyckiego półwyspu: Trumanowi i Achesonowi, Marshallowi i MacArthurowi, Ridgwayowi i Bradleyowi. Dodajmy do tego wiele dramatycznych wydarzeń militarnych – zniszczenie grupy bojowej Smitha, obronę „worka pusańskiego”, Inczon, marsz do Jalu, druzgocącą zimową ofensywę Chińczyków. Dorzućmy jeszcze garść pomniejszych epizodów o epickim wymiarze, jak opór brytyjskiej 29. Brygady nad rzeką Imjin w kwietniu 1951 roku, który – choć nie miał większego znaczenia militarnego – zaciekłością bojową zwrócił na siebie oczy świata. W wojnie koreańskiej największe zainteresowanie budzi starcie na polach bitewnych armii chińskiej i amerykańskiej. Lecz cierpienia koreańskiego ludu, najtragiczniejszej ofiary owej trzyletniej wojny, która ogarnęła cały kraj, zasługują na znacznie większą uwagę, niż im dotychczas poświęcono.
Przebieg kampanii koreańskiej należy przede wszystkim rozważać jako próbę generalną przed późniejszą katastrofą w Wietnamie. Liczne elementy tragedii w Indochinach występowały już całe dekady wcześniej w Korei – polityczne trudności, jakich przysparzało podtrzymywanie niepopularnego i autokratycznego rządu, kłopoty ze stworzeniem godnej zaufania miejscowej armii w skorumpowanym społeczeństwie, niedocenianie potęgi komunistycznego azjatyckiego wojska, co okazało się tak zgubne. Mimo niewątpliwej przewagi w powietrzu i współpracy lotnictwa z piechotą w Korei jak na dłoni widać było problemy związane z efektywnym wykorzystaniem samolotów przeciw prymitywnej gospodarce, w starciu z oddziałami chłopów. Ta wojna uwydatniła też trudności, jakich nastręcza rozlokowanie wysoko zmechanizowanej zachodniej armii w zrujnowanym kraju i posłużenie się nią w walce ze słabo wyposażonym przeciwnikiem. Wielu amerykańskich żołnierzy zawodowych, którzy służyli pod dowództwem MacArthura czy Ridgwaya, walczyło też pod dowództwem Westmorelanda bądź Abramsa. Wspominając kampanie z lat 1950–1953, zadziwiająco często zamiast słowa „Korea” wymyka im się słowo „Wietnam”.
Patrol żołnierzy brytyjskiej 29. Brygady, w bardzo mieszanym narodowościowo składzie. Obok siebie Brytyjczycy, Amerykanie, Koreańczycy i Belgowie.
Ale ponieważ w końcu udało się poprowadzić wojnę w Korei na warunkach, które Narodom Zjednoczonym – a patrząc realnie, Stanom – pozwoliły rozmieścić swą ogromną siłę ogniową na stałych pozycjach oraz pokonać zmasowaną ofensywę wojsk komunistycznych, wielu nauk płynących z działań w Korei nie zrozumiano, a liczne poszły w las. I tak prowadzone przez Pentagon badania wykazały, że podczas batalii koreańskiej, podobnie jak i w czasie drugiej wojny światowej, niższe amerykańskie klasy społeczno-ekonomiczne ponosiły główny ciężar walk, spośród nich też rekrutował się trzon żołnierzy piechoty. Jednakże to samo zjawisko powtórzyło się w Wietnamie, a wyraźne braki w wyszkoleniu amerykańskiego piechura – przyjmującego na siebie pierwsze uderzenie – ponownie okazały się poważne w skutkach. W Korei komuniści zdołali dobrze poznać granice cierpliwości Zachodu oraz trudności w utrzymaniu powszechnego poparcia dla niepewnej sprawy, co stanowi brzemię demokracji. Gdy w sierpniu 1953 roku, po zaledwie trzech latach działań wojennych, w Panmundżomie podpisano zawieszenie broni, zachodni alianci za wszelką cenę pragnęli wyplątać się z tej niewdzięcznej wojny, która dawała tak mało szans na nimb sławy czy też niepodważalne zwycięstwo. A przecież w Korei komuniści, prowokując Zachód niewątpliwą napaścią, stworzyli najbardziej niezaprzeczalny casus belli od roku 1945 po dziś dzień.
Podobnie jak inne wydarzenia historyczne, które opisywałem w swoich poprzednich książkach, wojnę koreańską poznawałem poprzez rozmowy z jej żyjącymi uczestnikami, a także badania zasobów archiwalnych Londynu i Waszyngtonu. W trakcie pracy spotkałem się z ponad dwustu weteranami tego konfliktu z Ameryki, Kanady, Wielkiej Brytanii i Korei. Najbardziej chyba frapujące były wywiady z weteranami chińskimi, które przeprowadziłem w 1985 roku dzięki uprzejmości pekińskiego Instytutu Studiów Strategicznych oraz pomocy nieodżałowanego pułkownika Jonathana Alforda z Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych w Londynie. Miałem nadzieję, że w nowym duchu odprężenia między Chinami i Zachodem uda mi się spojrzeć na wojnę koreańską z perspektywy Pekinu. Po miesiącach dyskusji i wymiany korespondencji moje plany się powiodły.
Niemcy ani Japonia nie wzniosły wspaniałych muzeów ku chwale drugiej wojny światowej. Gość z Zachodu z uczuciem kompletnego oszołomienia przemierza wielkie sale Muzeum Wojska w Pekinie, oglądając trofea w postaci brytyjskich ręcznych karabinów maszynowych „Bren” czy oznak pułków, amerykańskich karabinów maszynowych kalibru 50, hełmów i szczątków samolotów. Moja wizyta świadczyła o wielkiej zmianie w stosunkach między Chinami a Zachodem, ale uzmysłowiła też, jak wiele pozostało niezmienione. Wielką ekspozycję poświęcono rzekomej „wojnie bakteriologicznej”, którą Ameryka miała wszcząć w 1952 roku przeciw Korei Północnej. Chiny twierdzą, że w wyniku działań ich wojsk w Korei poległo 1,09 miliona żołnierzy amerykańskich – zapewne dodali parę tysięcy do całkowitej liczby strat chińskich według szacunków Stanów Zjednoczonych. W Pekinie i Szanghaju przez kilka fascynujących dni i nocy słuchałem wspomnień chińskich weteranów, opisujących swe przeżycia bitewne w Korei. Muszę stwierdzić, że żaden z nich, wyrażając swój bojowy entuzjazm oraz radość z wyniku wojny, nie odszedł ani na jotę od obowiązującej linii partyjnej. Nie ma tu żadnego porównania z wywiadami, które przeprowadziłem z brytyjskimi i amerykańskimi weteranami, szczerze wyrażającymi najprzeróżniejsze opinie. W Pekinie wyżsi oficerowie chińscy w sposób bardzo interesujący wyjaśnili mi zachowanie Chińczyków. W ich kwaterze głównej oraz na wyższej uczelni wojskowej miałem okazję spojrzeć na wiele bitew z perspektywy kadry dowódczej. Lecz, naturalnie, nie dano mi najmniejszej możliwości porównania oficjalnych stwierdzeń z zawartością archiwów czy też z pisemnymi świadectwami. W państwie totalitarnym, jakim nadal pozostają Chiny, zapewne nawet ludzie na szczytach władzy nie mają dostępu do prawdy historycznej o ostatnich wydarzeniach, jakkolwiek bardzo pragnęliby ją poznać. Podobnie gdy pan Gorbaczow twierdzi w swym przemówieniu, że Związek Radziecki zwyciężył w ostatniej wojnie bez najmniejszej pomocy, nie można zakładać, że świadomie mija się z prawdą. Przypuszczalnie, jak większość obywateli jego narodu, po prostu jej nie zna.
Żołnierze batalionu Gloucester w trakcie modlitw z kapelanem ojcem Samem Daviesem, przed bitwą nad Imjin w 1951 r.
Badania w Korei wielce ułatwiła mi pomoc ze strony głównodowodzącego stacjonującymi tam wojskami amerykańskimi generała Paula Livseya – w czasie wojny młodego dowódcy plutonu – a także brytyjskich i amerykańskich oficerów, dzięki którym mogłem odwiedzić miejsca o tak zasadniczym znaczeniu jak Panmundżom i Gloucester Hill. Największą wdzięczność winien jestem wszakże brygadierowi Brianowi Burdittowi, który pozostał w Korei po zakończeniu wizytacji w charakterze brytyjskiego attaché wojskowego, by służyć mi pomocą jako przewodnik i znawca miejscowych stosunków. To on zorganizował mi kilka niezwykle interesujących wywiadów z koreańskimi weteranami wojennymi. Od początku uznałem, że podczas pisania książki nie ma co zwracać się do Pjongjangu. Jeśli prawda jest towarem trudno dostępnym w Chinach, to w Korei Północnej została całkowicie wyparta przez fikcję. Północnokoreańska wizja wojny nie wniesie do tematu niczego godnego uwagi, póki Kim Ir Sen stoi na czele społeczeństwa, w którym prywatny rower uznawany jest za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.
Gdy pracowałem nad książką, generał Anthony Farrar-Hockley pisał oficjalną brytyjską historię wojny koreańskiej. Niemniej, z właściwą sobie wielkodusznością, udostępnił mi pewne podstawowe materiały źródłowe znajdujące się pod jego pieczą. On sam pozostaje jednym z najbardziej fascynujących świadków koreańskiego dramatu. Jest kawalerem orderu DSO (Distinguished Service Order – Order Wybitnej Służby), odznaczonym za swą postawę jako oficer administracyjny batalionu Gloucester w bitwie nad rzeką Imjin w kwietniu 1951 roku, a ponadto po dwóch latach chińskiej niewoli powrócił opromieniony sławą człowieka niezmiernej odwagi i stanowczości. Spisana przezeń oficjalna historia bez wątpienia dużo wniesie do tematu uczestnictwa Wielkiej Brytanii w tej wojnie, wyjaśniając wiele wątpliwości. Generał zechciał łaskawie przeczytać korektę mojej książki, lecz – oczywiście – nie ponosi najmniejszej odpowiedzialności za moje błędy czy wyrażone oceny.
W Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych przeprowadziłem wiele wywiadów z wojskowymi wszelkich stopni, reprezentującymi wszystkie trzy służby i możliwie szeroki przekrój społeczny. Nie zabiegałem o spotkania z garstką najwyższych oficerów ze względu na ich bardzo podeszły wiek. Z doświadczenia wiem, że najstarsi weterani już dawno zdążyli powiedzieć i napisać wszystko, co mieli do przekazania na temat pamiętnych kampanii. Teraz mogliby się już tylko powtarzać. Nie ma co liczyć na ich pomoc, gdyż rzadko zachowali w pamięci coś istotnego. Po trzydziestu pięciu latach – z małymi wyjątkami – najwięcej wnoszą dowódcy pułków i batalionów, a także oficerowie sztabowi, którzy służyli pod rozkazami głównych dowódców, i to ich pamiętniki są najbardziej godne uwagi. Zawsze będę pamiętał niezwykły obraz kwatery MacArthura, jaki przez cztery godziny nakreślał mi wspaniały, przeuroczy amerykański wojak, pułkownik Fred Ladd, który służył tam w 1951 roku. Czuję również głęboką wdzięczność wobec generała brygady Eda Simmonsa z korpusu Marines, dyrektora Marine Corps Museum w Waszyngtonie, który jest też weteranem kampanii Chosin, a także nadzwyczaj przenikliwym krytykiem wojny w Korei.
Książka ta, jak wszystkie, które napisałem na temat innych zmagań wojennych, nie wyczerpuje całości zagadnienia. Najlepszy naukowy opis stosunków panujących w przedwojennej Korei znajdujemy w dziele Bruce’a Cumingsa. Jeszcze po upływie dwudziestu pięciu lat książka brytyjskiego autora Davida Reesa Korea: The Limited War najtrafniej przedstawia ówczesne wydarzenia, wnikliwie naświetlając przeróżne aspekty polityki amerykańskiej. W późniejszym okresie Joseph Goulden ukazał wiele nowych amerykańskich źródeł archiwalnych w swej publikacji Korea: The Untold Story of the War. Inna wybitna badaczka tego okresu, dr Rosemary Foot z uniwersytetu w Sussex, łaskawie podzieliła się ze mną swymi przemyśleniami i źródłami na temat politycznych wymiarów wojny. Dzięki tym autorom i ich książkom odsłoniły się przede mną nowe perspektywy. Jednakże nie poszedłem w ślady mych mentorów. Stosunkowo niewiele pisałem o takich aspektach konfliktu amerykańskiego, jak na przykład dymisja MacArthura, które zostały już wyczerpująco omówione. Starałem się natomiast nakreślić obraz wojny, skupiając się na jej ludzkim i militarnym obliczu, mniej znanym czytelnikom po obu stronach Atlantyku. Jako Anglik więcej miejsca poświęciłem przeżyciom brytyjskich żołnierzy, niż wynikałoby to z ich proporcjonalnego wkładu w walkę. Lecz przecież wspomnienia brytyjskiego oficera czy szeregowca z walk przeciw Chińczykom wnoszą równie wiele do naszej wiedzy o tej wojnie, co przeżycia Amerykanina, Kanadyjczyka, Australijczyka czy Francuza. Podaję stopnie oficerów i żołnierzy, które mieli wówczas. Zachowałem dawną pisownię chińskich nazwisk, którą zachodni czytelnicy lepiej znają niż nowszą[1].
Pod jednym ważnym względem stoję na pozycjach rewizjonistycznych. Rzecz w tym, że wielu pisarzy zajmujących się tematyką koreańską w latach pięćdziesiątych, nie wspominając o politykach i elektoracie, wypowiadało się o tej wojnie z goryczą i niesmakiem. Wytykali, że sprawy utknęły w martwym punkcie, rodząc narastające napięcie między sojusznikami, a zawieszenie broni nie przyniosło wyraźnych rozstrzygnięć. Wątpliwości co do sensu prowadzenia wojen przez państwa zachodnie w Azji podsycił jeszcze nieszczęsny konflikt w Wietnamie. Lecz mimo nieodpowiedzialnego zachowania MacArthura, nieumiejętnej polityki zachodnich rządów wobec Pekinu, błędów popełnionych podczas pierwszej kampanii zimowej, jestem głęboko przekonany, że Ameryka postąpiła słusznie, wkraczając do Korei w czerwcu 1950 roku. Rządy Li Syng Mana i jego następców miały wiele niedociągnięć. Nie ulega wszakże wątpliwości, że ludność Korei Południowej żyje w nieporównanie lepszych warunkach niż mieszkańcy Północy. Obrońcy swobód obywatelskich słusznie wysuwają zastrzeżenia, że prawa człowieka 35-milionowej ludności Korei Południowej nie są w pełni przestrzegane. Niemniej trudno zaprzeczyć, że względna wolność w dążeniu do osobistej pomyślności czy w wyborze zawodu jest lepsza od absolutnej tyranii. Korea Północna nadal zalicza się do najbiedniejszych, najbezwzględniej rządzonych, restrykcyjnych i zatwardziale stalinowskich społeczeństw na świecie. Korea Południowa, nawet jak na warunki azjatyckie, należy do najdynamiczniej rozwijających się społeczeństw uprzemysłowionych, które wybiły się w czasie jednego pokolenia. Wojna koreańska, która toczyła się w latach 1950–1953, utwierdzając kształt dwóch dzisiejszych państw koreańskich, to jedno z najważniejszych i mających największe znaczenie starć zbrojnych tego stulecia. Jego uczestnikom od dawna doskwiera poczucie, że świat lekce sobie waży ich cierpienia i osiągnięcia. Mam nadzieję, że książka ta przynajmniej w jakimś stopniu to naprawi.
Max Hastings
Guilsborough Lodge
Northamptonshire
styczeń 1987
Spis źródeł ilustracji
Imperial War Museum: s. 12
US National Archives: s. 9
Adnotacje i przypisy
Przedmowa