66,30 zł
Wojna peloponeska to klasyczne dzieło starożytnej historiografii greckiej, pisane prawie „na gorąco” – jeszcze w trakcie trwania konfliktu i (zapewne) tuż po jego zakończeniu. Opowiada o przyczynach i dziejach wojny toczącej się w latach 431–404 p.n.e. między Atenami a Spartą o hegemonię w świecie greckim. Obie strony zaangażowały w tę walkę większość greckich miast-państw i ich kolonii od Bizancjum po Sycylię; wciągnęły też sąsiadów: Macedonię i Persję jako sojuszników na różnych etapach konfliktu.
Tukidydes skoncentrował się na wiernym przedstawieniu przebiegu wojny. W układzie chronologicznym – rok po roku – opisał z dużą dokładnością działania militarne i dyplomatyczne. Opis ten uzupełnił o prezentacje stanowisk stron biorących udział w wojnie, ukazując ich motywacje, plany polityków i wodzów oraz opinie panujące wśród ludności polis. Czytelnicy uzyskują w ten sposób pełen, naświetlony z różnych punktów widzenia obraz konfliktu.
Obecną edycję dzieła uzupełniają: przedmowa profesora Kazimierza Kumanieckiego, ilustracje, mapa całego teatru działań wojennych oraz indeks.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 854
1
O życiu Tukidydesa, którego Wojna peloponeska jest szczytowym osiągnięciem historiografii starożytnej, niewiele pewnego da się powiedzieć. Starożytni nie przekazali nam ustalonych dat jego urodzenia i śmierci. Rok 471 przed naszą erą1, podany przez Gelliusza jako data przyjścia na świat wielkiego historyka, słusznie budzi zastrzeżenia filologów. Odrzucając ją, przyjmują oni przeważnie jako właściwą datę rok 460. Jeszcze gorzej przedstawia się sprawa z datą i miejscem śmierci Tukidydesa. Niewykończony stan dzieła, które urywa się w środku opowiadania o wypadkach z roku 411, zrodził w starożytności legendę o gwałtownej i niespodziewanej śmierci autora, a dokładna znajomość Sycylii, jaką wykazuje Tukidydes, skłoniła historyka sycylijskiego Tymajosa do stworzenia drugiej legendy, że śmierć Tukidydesa nastąpiła na Sycylii. Inni powołali do istnienia równie nieprawdopodobną wersję o pobycie Tukidydesa na dworze króla macedońskiego Archelaosa i o śmierci historyka w Macedonii. Już te wersje – a jest ich znacznie więcej – ilustrują w dostatecznej mierze fakt, że w starożytności nic pewnego nie wiedziano o śmierci Tukidydesa. Nie znano też jej daty. Na podstawie tekstu dzieła można tylko tyle ustalić, że nastąpiła ona po roku 404, a przed rokiem 393. Tukidydes mówi bowiem o zburzeniu murów ateńskich przez Lizandra w roku 404, a nie wspomina o ich odbudowaniu przez Konona w roku 393.
Jedyne pewne, ale za to skąpe wiadomości o sobie przekazał nam sam Tukidydes w swym dziele, gdzie nazywa się „Tukidydesem z Aten” lub „Tukidydesem, synem Olorosa”. Mówi również o tym, że posiadał prawo użytkowania kopalni złota w Tracji. Ponieważ Hegezypila, matka znanego wodza ateńskiego Kimona, była córką króla trackiego Olorosa, a nazwisko ojca Tukidydesa brzmiało również Oloros, słusznie, jak się wydaje, wnioskowali starożytni o pokrewieństwie Tukidydesa z rodziną Kimona. Już sam fakt posiadania prawa użytkowania kopalni złota w Tracji i pokrewieństwa z Kimonem wskazuje na to, że Tukidydes należał do najbogatszej warstwy arystokracji ateńskiej. Dzięki znaczeniu, jakie miał w Tracji, powierzono mu podczas wojny w roku 424 stanowisko stratega na wyspie Tazos. Fakt, że wezwany na pomoc przez stratega ateńskiego w Amfipolis, Euklesa, spóźnił się z odsieczą (ks. IV, rozdz. 104–105) zadecydował o jego dalszych losach. Mówi o tym w ten sposób w księdze V, rozdział 26: „Tak się złożyło, że po mej strategii pod Amfipolis musiałem dwadzieścia lat spędzić z dala od ojczyzny. Miałem wtedy sposobność dokładniej śledzić wypadki zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, a na skutek wygnania – szczególnie po stronie peloponeskiej”. Tak więc przez dwadzieścia lat Tukidydes przebywał na obczyźnie, częściowo w Tracji, częściowo prawdopodobnie na Peloponezie. Do Aten wrócił dopiero po wojnie; o tym, że był w Atenach w roku 404, można wnioskować na podstawie tego, że oglądał resztki murów łączących Ateny z Pireusem, zburzonych przez Lizandra w roku 404.
2
Nad dziełem swoim pracował Tukidydes przez całe życie. Przystąpił do niego, jak mówi sam we wstępie: „zaraz z początkiem wojny, spodziewając się, że będzie ona wielka i ze wszystkich dotychczasowych wojen najbardziej godna pamięci”. Już to pierwsze zdanie Wojny peloponeskiej świadczy o wielkości jej autora. Tukidydesa nie interesują, tak jak poprzedników, czasy odległe czy mityczne, o których nic pewnego wiedzieć nie można: pragnie on poznać czasy sobie współczesne i zrozumieć sens wielkich wypadków historycznych, wśród których przyszło mu żyć. Odgraniczając się wyraźnie od dawnych logografów, w ten sposób ujmuje swe stanowisko (ks. I, rozdz. 22): „Jeśli chodzi o słuchaczy, to dzieło moje, pozbawione baśni, wyda im się może mniej interesujące, lecz wystarczy mi, jeśli uznają je za pożyteczne ci, którzy będą chcieli poznać dokładnie przeszłość i wyrobić sobie sąd o takich samych lub podobnych wydarzeniach, jakie zgodnie ze zwykłą koleją spraw ludzkich mogą zajść w przyszłości. Dzieło moje jest bowiem dorobkiem o nieprzemijającej wartości, a nie utworem dla chwilowego popisu”. Istotnie też, chociaż między największym poprzednikiem Tukidydesa, Herodotem, a Tukidydesem jest różnica najwyżej dwudziestu pięciu lat, odnosi się wrażenie, jakby to byli pisarze z dwóch zupełnie odmiennych epok. Jeśli Herodot widział w historii wielki łańcuch win i kar i ustawiczne spełnianie się sprawiedliwości bożej, nagradzającej za dobro i karzącej za zło, to Tukidydes jest pierwszym historykiem ujmującym historię z czysto racjonalistycznego punktu widzenia, pisarzem dociekającym niestrudzenie ukrytych przyczyn wypadków. Światopogląd religijny Herodota był dla niego przeszkodą w zrozumieniu istotnych pobudek działania ludzkiego i w stworzeniu prawdziwej historii. Odrzucenie ingerencji bogów w sprawy ludzkie, wiary w wyrocznie, sny i przepowiednie było warunkiem nieodzownym dla powstania naukowej historiografii. Tego kroku dokonał Tukidydes i na tym polega jego historyczna zasługa.
Nie bogowie kierują historią, lecz ludzie. Ludzie zaś działają według Tukidydesa zgodnie ze swoją „naturą”, to znaczy zgodnie ze swymi interesami. W poglądzie tym nie jest zresztą Tukidydes w ówczesnej epoce odosobniony. Podobne myśli spotykamy we fragmentach Prawdy sofisty Antyfonta, podobne zdania padały ze sceny ateńskiej z ust aktorów grających tragedie Eurypidesa. Owa „natura” ludzka – nakazująca zarówno jednostkom, jak i partiom politycznym oraz państwom kierować się własną korzyścią – jest według Tukidydesa niezmienna. Wprawdzie urządzenia państwowe i prawa ustanowione przez ludzi trzymają ową „naturę” do pewnego stopnia w karbach, jednakże wojna wyzwala ją w pełni. „W czasach pokojowych i w dobrobycie zarówno państwa, jak i jednostki kierują się słuszniejszymi zasadami, gdyż nie znajdują się pod jarzmem konieczności; wojna zaś, niszcząc normalne, codzienne życie, jest brutalnym nauczycielem, kształtującym namiętności tłumu według chwilowej sytuacji” (ks. III, rozdz. 82). Wierząc w niezmienność natury ludzkiej, wierzy Tukidydes również w powtarzalność zjawisk historycznych i jest przekonany, że walki partyjne „zawsze zdarzać [się] będą, jak długo natura ludzka pozostanie niezmienna, choć może w mniejszym nasileniu i w innych formach, stosownie do zmieniających się okoliczności” (tamże). Ze względu na niezmienność natury ludzkiej można według niego przewidywać przyszłość, a nauka historii ma znaczenie praktyczne dla tych, „którzy będą chcieli poznać dokładnie przeszłość i wyrobić sobie sąd o takich samych lub podobnych wydarzeniach, jakie zgodnie ze zwykłą koleją spraw ludzkich mogą zajść w przyszłości” (ks. I, rozdz. 22). Trafne przewidywanie przyszłości na podstawie znajomości historii i niezmienności natury ludzkiej jest według Tukidydesa cechą wielkich polityków: nic dziwnego, że właśnie te zdolności sławi on u Temistoklesa i Peryklesa, których uważa za najwybitniejszych ateńskich mężów stanu.
O ile do poznania istotnych motywów działania jednostek i państw wystarczy zdaniem Tukidydesa znajomość niezmiennej natury ludzkiej i praw nią stale rządzących, o tyle trudniej przedstawia się sprawa ze zbadaniem odległej przeszłości. Tukidydes zdaje sobie sprawę, że najstarsza historia grecka została upiększona i wyolbrzymiona przez poetów (ks. I, rozdz. 21). Sposób, w jaki Tukidydes na podstawie szczupłych danych stara się odtworzyć najdawniejsze dzieje greckie (ks. I, rozdz. 1–19), odrzucając legendy poetyckie i opowiadania logografów, stanowi o jego wielkości i wystarcza w zupełności do nadania mu miana ojca krytyki historycznej. Wprawdzie już Hekatajos i Herodot uprawiali pewien rodzaj racjonalistycznej krytyki mitów, nie polegała ona jednak na odrzucaniu mitu w całości, lecz na usuwaniu z niego tych momentów, które wydawały się nieprawdopodobne. Jeśli w micie o Heraklesie opowiadano, że Herakles sprowadził woły Gerionesa z Hiszpanii, Hekatajos zadowalał się odrzuceniem tej nieprawdopodobnej dla niego wersji, ale nie odrzucał bynajmniej całego mitu. Sprowadzenie wołów Gerionesa było dla niego nadal faktem historycznym, z tą różnicą, że rzecz działa się nie w dalekiej Hiszpanii, lecz w pobliskim Epirze. Tukidydes zrywa z tą racjonalistyczną interpretacją mitologii, odrzuca mity w zupełności, poza wojną trojańską, którą uważa za fakt historyczny. Jeżeli tu i ówdzie pojawia się jeszcze jakiś przeżytek, jak np. wiara w istnienie mitycznego Hellena, protoplasty Hellenów, to jest to tylko dowodem, że nawet najbystrzejszy i największy człowiek nie jest w stanie bez reszty wyzwolić się od współcześnie panujących poglądów.
Nie tylko jednak krytyka poematów Homera i logografów stanowi o wielkości Tukidydesa jako twórcy krytyki historycznej. Jeszcze więcej podziwu wzbudza w nas fakt, że Tukidydes w V wieku dawnej ery odkrył metodę wnioskowania o przeszłości na podstawie reliktów we współczesnym mu świecie, a więc metodę, która znalazła zastosowanie na szerszą skalę dopiero w czasach najnowszych. Jako przykład jej zastosowania przytoczyć można początek rozdziału 6 księgi I: „Wszyscy mieszkańcy Hellady chodzili pod bronią w owych dawnych czasach ze względu na nieobwarowane siedziby i brak bezpieczeństwa na drogach; całe w ogóle życie spędzali z bronią, tak jak barbarzyńcy. Te okolice Hellady, które jeszcze obecnie żyją w ten sposób, świadczą, że kiedyś podobny zwyczaj panował powszechnie”. Żeby przenikać najdawniejszą historię czy prehistorię grecką, postępuje Tukidydes w ten sam sposób, co badacz nowożytny: z faktu, że najstarsza świątynia ateńska znajduje się na akropoli, wnioskuje, że jest to najstarsza część miasta; ze znalezienia broni karyjskiej w grobowcach na Delos i ze sposobu grzebania zmarłych wyciąga słuszny wniosek, potwierdzony później przez naukę nowożytną, że pierwotna ludność wyspy była pochodzenia karyjskiego. Różne badania topograficzne, przeprowadzone w Pilos i na Sfakterii czy na Sycylii, wykazały zgodność z rzeczywistością szczegółów topograficznych podanych przez Tukidydesa.
Jako źródło do poznania dziejów wojny peloponeskiej i okresu, w którym się toczyła, jest dzieło Tukidydesa niezastąpione. Nie tylko dlatego, że wyszło spod pióra niezwykle bystrego i głębokiego obserwatora wypadków współczesnych, lecz również dlatego, że mimo sympatii i antypatii politycznych autora, który brał przez pewien czas czynny udział w życiu politycznym swego kraju, odznacza się wyjątkową obiektywnością. Nowoczesna nauka nie znalazła w jego dziele ani jednego faktu przedstawionego niezgodnie z prawdą; odkrycie Konstytucji Aten Arystotelesa, w której inaczej niż u Tukidydesa przedstawione są wypadki z roku 411, i dyskusja na temat obu wersji nie tylko nie obaliły naszego przekonania o wiarygodności Tukidydesa, lecz zakończyły się pełnym zwycięstwem autora Wojny peloponeskiej.
W przedstawianiu faktów historycznych Tukidydes odznacza się niezwykłą skrupulatnością i ostrożnością. Na każdej niemal stronie dzieła znajdujemy potwierdzenie tego, co napisał w rozdziale 22 księgi I: „Jeśli zaś idzie o wypadki wojenne, nie uważałem za słuszne spisywać tego, czego się dowiedziałem od pierwszego lepszego świadka, lub tego, co mi się zdawało, ale tylko to, czego sam byłem świadkiem, albo to, co słysząc od innych, z największą możliwie ścisłością i w każdym szczególe zbadałem; trudno zaś było dojść prawdy, ponieważ nie zawsze świadkowie byli zgodni w przedstawianiu tych samych wypadków, lecz podawali je zależnie od sympatii dla jednej lub drugiej strony walczącej i zależnie od swej pamięci”. Tukidydes postępuje zupełnie w ten sam sposób, w jaki postępują historycy nowożytni: w razie sprzecznych wersji porównuje je ze sobą, stara się usunąć sprzeczności i wyrobić sobie sąd o tym, jak się rzecz naprawdę przedstawiała. W wypadkach wyjątkowo trudnych woli się wstrzymać z wypowiedzeniem sądu. Tak jest w opowiadaniu o bitwie z Amprakiotami (ks. III, rozdz. 113): „Liczby poległych nie podaję, gdyż ta, o której mówią, wydaje mi się niewiarygodnie wielka w stosunku do wielkości miasta”. Bardzo znamienny dla jego ostrożności jest także ustęp 68 księgi V, w którym ustala liczbę wojska lacedemońskiego w bitwie pod Mantyneją.
3
W dziele Tukidydesa spotykamy niejednokrotnie opisy walk partii w rozmaitych państwach greckich, znajdujemy uwagi o stanowisku niewolników wobec rozgrywającej się wojny, wiadomości o potencjale gospodarczym i wojskowym Aten i Sparty, o nastrojach poszczególnych warstw ludności – wszystko jednak o tyle tylko, o ile wiąże się bezpośrednio z samymi wypadkami wojennymi i o ile Tukidydes może je objaśnić. Nie można też mu robić zarzutu, że przy takim założeniu nie dał nam obrazu kultury swego czasu. Jest on przede wszystkim historykiem wojny peloponeskiej.
Krytycyzm i metoda historyczna, jaką stosował, pozwoliły Tukidydesowi nie tylko wiernie przedstawić przebieg politycznych wydarzeń, ale również ukazać ich ukryte społeczne przyczyny. Jeśli ludzie czy państwa podają motywy swego postępowania, nie należy im, według Tukidydesa, od razu wierzyć: badając je dokładnie, dojdzie się zawsze w końcu do istotnego motywu, którym jest własny interes i korzyść, strach przed przeciwnikiem lub ambicja. Opisując walki polityczne na Korkirze, Tukidydes powiada (ks. III, rozdz. 82): „Źródłem tego wszystkiego była żądza panowania, dążąca do zdobycia bogactw i zaspokojenia ambicji, a stąd wybuchały rywalizacje, wkraczały w grę namiętności”. Odróżniając właściwe przyczyny od pozornych, mógł też Tukidydes trafnie zrozumieć ekonomiczne i polityczne powody wybuchu wojny peloponeskiej (ks. I, rozdz. 23): „Otóż za najistotniejszy powód, chociaż przemilczany, uważam wzrost potęgi ateńskiej i strach, jaki to wzbudziło u Lacedemończyków”.
Istotnie, po wojnach perskich ekspansja handlowa Aten i chęć zawładnięcia rynkami sycylijskimi i italskimi stały się poważną groźbą dla handlu korynckiego i megaryjskiego; nic też dziwnego, że przede wszystkim zagrożony i sprzymierzony ze Spartą Korynt najusilniej nakłaniał Spartę do rozpętania wojny. Obok tych przyczyn ekonomicznych działały z nie mniejszą siłą przyczyny czysto polityczne. Wojna toczyła się między arystokratyczną Spartą, popierającą wszędzie ustroje oligarchiczne, a postępową wówczas demokracją ateńską. Mimo tego bowiem, że demokracja ateńska była demokracją właścicieli niewolników, na ówczesnym etapie była zjawiskiem postępowym w stosunku do arystokratycznego ustroju spartańskiego. Wojnie, toczonej z niezwykłą zaciętością przez lat dwadzieścia siedem, towarzyszyły walki wewnętrzne w rozmaitych państwach greckich; czynniki demokratyczne znajdowały poparcie w Atenach i życzyły zwycięstwa Atenom, czynniki arystokratyczne szukały oparcia w Sparcie, której ustrój wychwalały jako tak zwaną eunomię (ustrój sprawiedliwy): „w każdym państwie były dwie partie i przywódcy ludu wzywali na pomoc Ateńczyków, a oligarchowie Lacedemończyków. W czasach pokojowych nie byłoby pretekstu ani ochoty do sprowadzania pomocy. Skoro jednak wojna wybuchła, ci, którzy w różnych miastach dążyli do przewrotu, łatwo mogli sprowadzić obcą pomoc w celu pognębienia przeciwników politycznych i wzmocnienia swego własnego stanowiska” (ks. III, rozdz. 82).
Zrozumiałe jest, że Tukidydes miał zupełnie określone poglądy polityczne, które wywarły wpływ na ocenę wypadków i ludzi. Pochodząc z najzamożniejszej warstwy ateńskiej, za życia Peryklesa popierał tego wybitnego przywódcę demokracji i jego politykę. Zdawał sobie sprawę z tego, że wielkość państwa ateńskiego leży we flocie, a flota opiera się na masach ludowych i ustroju demokratycznym. Kiedy jednak Perykles zmarł i na czoło demosu wysunęli się: najpierw syn bogatego właściciela garbarni Kleon, a potem inni „demagogowie”, czyli przywódcy ludu (wyraz ten w języku greckim nie miał tego zabarwienia ujemnego, co w językach nowożytnych), uprawiający ostry kurs wobec sprzymierzeńców i opowiadający się za energiczną wojną ze Spartą – wówczas w Tukidydesie odezwały się poglądy jego klasy. Zarówno pochodzenie społeczne, jak i wykształcenie oraz majątek łączyły go z Nikiasem, największym bogaczem ateńskim, zatrudniającym w kopalniach w Laurion tysiąc niewolników. Grupa „umiarkowanych demokratów”, mająca swe oparcie w wielkich właścicielach ziemskich i średniozamożnych chłopach, na której czele stał Nikias, była zwolenniczką pokoju ze Spartą. Ofiarą wojny padały przecież przede wszystkim niszczone przez Peloponezyjczyków gospodarstwa rolne; biedota miejska mniej była narażona na straty, a raczej czerpała z wojny zyski. Poświadcza to wyraźnie anonimowy autor broszury O ustroju politycznym Aten: „Na ataki nieprzyjacielskie narażeni są rolnicy i bogacze ateńscy, natomiast lud, wiedząc, że nieprzyjaciel nic z jego dobytku nie spali ani nie zniszczy, nie czuje się narażony i żyje bez lęku”. W walce między skrzydłem Kleona, reprezentującym rzemieślników i biedotę miejską i domagającym się nieustępliwej walki z oligarchiczną Spartą, a grupą Nikiasa, opowiadającą się za pokojem, Tukidydes zdecydowanie stanął po stronie Nikiasa, o którym wspomina z wyraźną sympatią (ks. VII, rozdz. 86): „To […] było przyczyną śmierci Nikiasa, który ze wszystkich współczesnych mi Hellenów najmniej na taki los zasłużył ze względu na swe prawe postępowanie w ciągu całego życia”. Z drugiej strony, mimo dążenia do bezstronności Tukidydes nie ukrywał swej niechęci do Kleona ani do późniejszego przywódcy demosu, Hiperbolosa. W przywódcach demokracji, ściągających bezwzględnie daninę ze sprzymierzeńców i snujących plany podboju Sycylii, a nawet Kartaginy, widział Tukidydes podobnie jak Arystofanes jedynie ucieleśnienie buty i zarozumialstwa. Podobnie jak Arystofanes, który twierdził, że Kleon ukradł strategowi Demostenesowi „ciasto lakońskie”, to znaczy Sfakterię, również Tukidydes nie potrafił odnieść się obiektywnie do wielkiego sukcesu militarnego Kleona, jakim było zdobycie tej wysepki. Jeżeli się porówna charakterystyki przywódców demosu z charakterystyką umiarkowanego oligarchy Teramenesa, nietrudno będzie stwierdzić, po czyjej stronie są sympatie autora Wojny peloponeskiej. Tukidydes bowiem, przynajmniej pod koniec swego życia, nie był zwolennikiem ustroju demokratycznego, lecz ustroju „mieszanego”, jako rozumnego połączenia demokracji i oligarchii, i opartego na rządach warstwy średniej, liczącej pięć tysięcy obywateli; byli to obywatele, którzy mogli z własnych pieniędzy zaopatrzyć się w ciężkie uzbrojenie. Ustrój taki – „najlepszy za jego życia”, jak mówi Tukidydes – wprowadzony został przez Teramenesa w roku 411 i nie przetrwał nawet roku. „Najlepszy” ten ustrój nie był oczywiście w praktyce niczym innym, jak ograniczeniem praw obywatelskich do niewielkiej warstwy bogaczy i dość licznej warstwy średniorolnych chłopów, z wykluczeniem udziału w Radzie i sądach (urzędy miały być odtąd bezpłatne) warstw nieposiadających. Było to więc przekreślenie wszystkich zdobyczy demokracji ateńskiej osiągniętych za Peryklesa i powrót do stanu rzeczy co najmniej sprzed lat pięćdziesięciu. Opowiadając się przeciw „czystej” demokracji, zwalczał Tukidydes także „czystą oligarchię”. Omawiając spisek oligarchiczny i zdradzieckie knowania Rady Czterystu, podkreślił klasowy charakter polityki oligarchicznej, niewahającej się przed zdradą własnej ojczyzny i nawiązaniem kontaktu z nieprzyjacielem w imię interesów klasowych.
Jest rzeczą oczywistą, że tak wnikliwy i krytyczny historyk nie mógł nie zauważyć zasadniczego zagadnienia społecznego swojej epoki: konfliktu między masami niewolników a wolną ludnością Grecji. Niewolnicy, których praca odgrywała główną rolę w gospodarstwie, rzadko jedynie mieli sposobność do wystąpień aktywnych; ilekroć się ona jednak nadarzała, korzystali z niej skwapliwie. Tukidydes, zawsze staranny w doborze i opisie faktów, które uważa za istotne dla przebiegu wojny peloponeskiej, wielokrotnie wspomina o buntach czy wystąpieniach niewolników, a nade wszystko helotów. O helotach, którzy w Sparcie stanowili klasę na poły niewolników, na poły pańszczyźnianych chłopów, pisze m.in. (ks. IV, rozdz. 80): „Równocześnie szukali Lacedemończycy pozoru dla wysłania z kraju helotów, którzy korzystając ze złej sytuacji Sparty, kiedy Pilos znajdowało się w rękach nieprzyjaciela, mogliby wywołać rozruchy. Lękając się ich natury buntowniczej i ich wielkiej liczby, albowiem przy wszystkich prawie decyzjach liczą się Lacedemończycy z zagadnieniem helotów – uciekli się nawet raz do podstępu. Tych helotów, którzy według własnego mniemania odznaczyli się na wojnie, wezwali do zgłoszenia się. Zapowiedzieli, że dadzą im wolność. W rzeczywistości miała to być próba: sądzili bowiem, że ci heloci, którzy najbardziej pragną wolności, pierwsi także ośmielą się zbuntować przeciw Lacedemończykom. Wybrano z nich około dwóch tysięcy; z wieńcami na głowie obchodzili oni świątynie jako ci, którzy mają być wyzwoleni; niedługo potem zniknęli i nikt nie wiedział, co się z nimi stało”.
Charakterystyczny jest też opis walk na Korkirze, gdzie zarówno partia arystokratyczna, jak i demokratyczna pragnęły pozyskać dla siebie niewolników; użyczenie przez niewolników pomocy demokratom rozstrzygnęło długotrwałą walkę na korzyść partii demokratycznej. Podobnie w czasie późniejszych walk na Chios niewolnicy chioccy, którym się „wydało, że Ateńczycy dość mocno się ufortyfikowali, zaczęli masowo do nich uciekać” (ks. VIII, rozdz. 40). Rzadziej mówi Tukidydes o niewolnikach ateńskich, wspomina jednak, że po opanowaniu Dekelei (w 413 roku), wykorzystując najazd peloponeski na Attykę, niewolnicy ateńscy, przeważnie rzemieślnicy, opuścili w liczbie dwudziestu tysięcy warsztaty swych właścicieli.
Ze wszystkich tych wzmianek wyraźnie widać, że Tukidydes bystrzej niż ktokolwiek ze starożytnych dostrzega i umie docenić wagę konfliktu, który stale nurtując pod powierzchnią wydarzeń, nieraz nagle się ujawniał, a wtedy siłą swoją decydował o militarnych klęskach i sukcesach obu walczących stron.
4
Celem, który sobie Tukidydes postawił, było opisanie wojny peloponeskiej, jej przyczyn oraz przebiegu. W związku z tym zasadniczym celem skomponowana jest całość dzieła. Na próżno szukałoby się w niej owej epickiej rozlewności, tak bardzo znamiennej dla logografów jońskich i Herodota. Akcja toczy się dramatycznie: ekskursy są rzadkie i pojawiają się jedynie jako uzasadnienie i ilustracja pewnej tezy. Mimo że Tukidydes stoi na stanowisku, iż wybitne jednostki, jak Temistokles czy Perykles, odgrywają rolę w historii, życie prywatne mężów stanu nie interesuje go wcale. Jedyna relacja biograficzna o życiu Temistoklesa i Pauzaniasa jest owym przysłowiowym wyjątkiem potwierdzającym regułę. O śmierci Peryklesa słyszymy tylko mimochodem, chociaż nie był to bynajmniej fakt dla historii wojny obojętny, o Hiperbolosie czytamy tylko jedno zdanie, o wielu innych przywódcach radykalnej demokracji ani słowa. Nie ulega wątpliwości, że poszczególni działacze polityczni tracili jakby w oczach Tukidydesa znaczenie wobec tego wielkiego wydarzenia dziejowego, za jakie uważał wojnę peloponeską.
Na szczególną uwagę zasługują w dziele Tukidydesa mowy rozmaitych mężów stanu, polityków i wodzów, które stanowią mniej więcej piątą część Wojny peloponeskiej. Nie są to oczywiście mowy oryginalne, lecz ułożone przez samego autora. Mówi on o tym wyraźnie w rozdziale 22 księgi I: „Wierne odtworzenie przemówień, wygłoszonych przez poszczególnych mówców bądź przed wojną, bądź w czasie jej trwania, było rzeczą trudną zarówno dla mnie, który ich sam słuchałem, jak i dla tych, którzy mi je przekazywali; toteż ułożyłem je tak, jak by – według mnie – najodpowiedniej do okoliczności mógł przemówić dany mówca, trzymałem się jednak jak najbliżej zasadniczej myśli mów rzeczywiście wypowiedzianych”. Tukidydes, komponując mowy, idzie za tradycją Herodota, u którego także spotykamy długie mowy wypowiadane przez Kserksesa, Mardoniosa czy Artabanosa. Nowy w stosunku do Herodota jest cel, jaki przyświeca Tukidydesowi przy układaniu mów. Jest nim objaśnienie wypadków historycznych i wyłuszczenie motywów kierujących poszczególnymi państwami i jednostkami. Mowy Tukidydesa nie są więc jedynie artystycznymi upiększeniami opowiadania, lecz spełniają rolę komentarza do wypadków dziejowych. Długie mowy Koryntyjczyków i Korkirejczyków w księdze I, oddające niewątpliwie treść mów „rzeczywiście wypowiedzianych”, dają dokładną motywację postępowania Korkiry i Koryntu; mowa Brazydasa (ks. IV, rozdz. 126) zawiera charakterystykę helleńskiego sposobu walki w przeciwieństwie do taktyki barbarzyńców; mowa pod Amfipolis (ks. V, rozdz. 9) ma na celu przedstawić jego plany taktyczne. Jest rzeczą charakterystyczną, że mowy niekoniecznie umieszczone są przy opisie istotnie ważnych wypadków, lecz takich, które Tukidydes z jakiegoś powodu uważa za typowe. Zdobycie przez Ateńczyków wyspy Melos nie było wypadkiem szczególnie ważnym z punktu widzenia militarnego, Tukidydes jednak pragnie na tym drobnym stosunkowo fakcie przedstawić w mowach Ateńczyków brutalność i bezwzględność ateńską i prawo silniejszego, jakim się oni posługują; podobnie walki wewnętrzne na Korkirze stanowiły dobrą sposobność do rozważań ogólnych na temat zwyrodnienia życia politycznego – rozważań ujętych w tym wypadku nie w formę fikcyjnej mowy, lecz bezpośredniej wypowiedzi autora. Także zburzenie Platej przez Spartan miało stosunkowo małe znaczenie dla losów wojny, było jednak typowe dla metod polityki spartańskiej – i dlatego skomentowane zostało przez Tukidydesa kilku dłuższymi przemówieniami.
Mimo że mowy w Wojnie peloponeskiej są skomponowane przez samego autora, to jednak wiele z nich niewątpliwie oddaje treść mów „rzeczywiście wypowiedzianych”. Przebywając w Atenach w pierwszych latach wojny, od roku 431 do 424, musiał Tukidydes niewątpliwie słyszeć mowy Peryklesa: być może, że w mowach włożonych w usta Peryklesa starał się nawet naśladować polot poetycki przemówień wielkiego przywódcy demokracji. Chociaż bowiem mowy Tukidydesa pisane są wszystkie jednakowym stylem, to przecież mowa efora Stenelaidasa (ks. I, rozdz. 86) dobrze charakteryzuje krótki i zdecydowany sposób mówienia Spartan, a przemówienie Alkibiadesa (ks. VI, rozdz. 16) – gwałtowny jego charakter.
Dzieło Tukidydesa powstawało przez wiele lat i nie zostało doprowadzone do końca. Niektóre jego partie, jak np. księga I czy księgi VI i VII, opisujące wyprawę sycylijską, są jednak tak wspaniale i dramatycznie skomponowane, że niewątpliwie stanowią ostatecznie opracowaną redakcję. O ile samo opowiadanie, utrzymane w stylu zbliżonym do Herodotowego, czyta się stosunkowo łatwo, o tyle mowy – pisane stylem zwięzłym, dramatycznym, pełnym antytez, z użyciem umyślnej dysharmonii członów i wielkiej ilości abstraktów – należą do najtrudniejszych ustępów prozy greckiej. Styl ten jest tworzony świadomie. W przeciwieństwie do opartego na parataksie stylu Herodotowego jest wyrazem nowej problematyki. Posługuje się on przede wszystkim antytezą, której celem ma być jasne sprecyzowanie i przeciwstawienie sobie pojęć. Cel ten nie zawsze jednak zostaje osiągnięty przez Tukidydesa. Nadużycie antytezy przeradza się nieraz w manierę, a styl staje się sztuczny i trudny.
Styl Tukidydesa jest stylem pokolenia, które około połowy wieku V, pod wpływem sofisty Protagorasa i innych, nauczyło się rozróżniać pojęcia i przeciwstawiać je sobie; które nauczyło się myśleć bardziej precyzyjnie i bardziej logicznie. Styl ten, oparty na antytezie, wprowadził, zdaje się, na teren Aten po raz pierwszy sofista Protagoras z Abdery w swych Antylogiach: wpływ jego widać już w Ajaksie i Antygonie Sofoklesowej. Jeśli będziemy szukać najbliższych analogii do stylu mów Tukidydesowych, to znajdziemy je u pisarzy lat trzydziestych V wieku, przede wszystkim w Tetralogiach Antyfonta.
Wielka liczba abstraktów, tak znamienna dla stylu Tukidydesowego, nie była wówczas również zjawiskiem odosobnionym: spotykamy je nie tylko u Antyfonta, lecz także we fragmentach współczesnych filozofów, Anaksagorasa z Kladzomenaj i Diogenesa z Apollonii. Cecha ta pozostaje w ścisłym związku z logicznym precyzowaniem się prozy. Również rozróżnianie pojęć, tak ulubione przez Tukidydesa, jest owocem tej samej epoki, która pobudziła sofistę Prodykosa do zajęcia się synonimiką.
Chociaż nie można uważać za prawdziwą wiadomości starożytnych o tym, jakoby Tukidydes był uczniem Antyfonta, Gorgiasa i Prodykosa, to jednak nie ulega najmniejszej wątpliwości, że zarówno myśl, jak i styl historyka są wyrazem epoki oświecenia attyckiego, którego najwybitniejszymi przedstawicielami byli sofiści i Sokrates, a w dziedzinie tragedii Eurypides. Jak wielki i potężny był ten ruch myśli postępowej, widać choćby z tego, że pozostawił on ślady w twórczości nawet tak tradycyjnych i hołdujących dawnemu światopoglądowi pisarzy, jak Herodot czy Sofokles. Druga połowa V wieku to czas powstawania na terenie Aten myśli krytycznej i racjonalistycznej. Wyjaśnianie przez Tukidydesa w sposób naturalny takich zjawisk, jak zaćmienie Słońca czy trzęsienie ziemi, znajduje swój odpowiednik w działalności sofistów i Anaksagorasa; sposób dowodzenia i obalania tezy łączy go z Antyfontem; niechęć do objaśniania wypadków historycznych przez wpływ sił nadprzyrodzonych ma swą analogię w wyzwalającej się z pęt religii ówczesnej medycynie. Dobrze jest również pamiętać, że w tym samym mniej więcej czasie Demokryt z Abdery tworzy swój materializm antyczny, odrzucając działanie sił nadprzyrodzonych we wszechświecie.
Tukidydes był jednym z najbardziej postępowych ludzi swej epoki; znaczenie jego dla historii jest tak samo wielkie jak Demokryta dla filozofii. Mimo że miał swoje sympatie i antypatie polityczne i wyrażał poglądy warstwy społecznej, z której pochodził, potrafił wznieść się na wysoki poziom obiektywizmu i stworzył podstawy krytyki historycznej. Metodami swymi wyprzedził daleko epokę sobie współczesną; nic dziwnego, że nie znalazł następców. Historiografia grecka nie poszła drogą wskazaną przez niego, lecz drogą o wiele łatwiejszą, wskazaną przez jego poprzednika – Herodota. Mimo to rację miał Tukidydes, nazywając swe dzieło „dorobkiem o nieprzemijającej wartości” – czasy nowożytne uznały w nim słusznie największego historyka świata antycznego.
Kazimierz Kumaniecki
Tekst oparto na wydaniach z 1957 i 2003 roku. Zachowano styl przekładu profesora Kazimierza Kumanieckiego. Z zasady pozostawiono też bez zmian pisownię nazw osobowych oraz etnicznych i geograficznych. Przypisy, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą od tłumacza; wszystkie pojawiające się w nich daty dotyczą czasów przed naszą erą.
Dzieło Tukidydesa nie miało oryginalnie tytułu i nie było podzielone na księgi. Tytuł Ιστορίαι (Historiai – ‘dzieje’) i podział na osiem ksiąg wprowadzono w okresie hellenistycznym. Jeszcze później pojawiły się różne wersje tytułu Wojna peloponeska(Περὶ τοῦ Πελοποννησιακοῦ πολέμου βιβλία ὀκτώ – ‘o wojnie peloponeskiej ksiąg osiem’; Ιστορίαι τοῦ Πελοποννησιακοῦ πολέμου – ‘historia wojny peloponeskiej’), pod jakim jest ono dziś powszechnie znane.
(1) Tukidydes z Aten opisał wojnę, którą prowadzili między sobą Peloponezyjczycy i Ateńczycy. Zabrał się do dzieła zaraz z początkiem wojny, spodziewając się, że będzie ona wielka i ze wszystkich dotychczasowych wojen najbardziej godna pamięci. Wniosek swój zaś opierał na tym, że obie strony ruszały na nią, znajdując się u szczytu swej potęgi wojennej, a reszta Hellady bądź od razu, bądź z pewnym wahaniem przyłączała się do jednej albo drugiej strony. Był to bowiem największy ruch, jaki wstrząsnął Hellenami i pewną częścią ludów barbarzyńskich, a można powiedzieć nawet, że i przeważającą częścią ludzkości. Dokładne zbadanie wypadków poprzedzających tę wojnę i jeszcze dawniejszych nie było możliwe ze względu na zbyt długi okres czasu, jaki od nich upłynął; jednakże cofając się w najodleglejszą przeszłość, na podstawie świadectw, które rozpatruję i którym muszę wierzyć, sądzę, że nie było wówczas ani wielkich wojen, ani innych wielkich wydarzeń.
(2) Okazuje się bowiem, że ten kraj, który obecnie nazywa się Helladą, nie od razu miał ludność osiadłą, lecz że w dawniejszych czasach odbywały się tu wędrówki, a plemiona łatwo opuszczały swą ziemię, ulegając stale czyjejś przewadze liczebnej. Nie było wówczas handlu ani bezpiecznej komunikacji lądowej i morskiej; każdy szczep wykorzystywał swą ziemię tylko celem zaspokojenia niezbędnych potrzeb; nie gromadzono majątków ani nie uprawiano ziemi, gdyż nigdy nie było wiadomo, czy ktoś obcy się nie pojawi i nie odbierze plonów. Murów obronnych nie było; ludzie, przekonani, że wszędzie potrafią sobie zdobyć dzienne utrzymanie, bez przykrości opuszczali swoje siedziby. Nie byli silni i nie mieli ani wielkich miast, ani innych czynników potęgi. Największe zaś przesunięcia odbywały się zawsze na najurodzajniejszych obszarach: dzisiejszej Tessalii, Beocji, większej części Peloponezu (prócz Arkadii), a w pozostałej Helladzie również na terenach, które były najżyźniejsze. Albowiem wzrastające dzięki urodzajnej ziemi bogactwo poszczególnych jednostek wywoływało walki wewnętrzne, które z kolei rujnowały mieszkańców kraju, jednocześnie zaś obce plemiona bardziej zagrażały takiemu krajowi. Dlatego też w Attyce, gdzie od najdawniejszych czasów z powodu nieurodzajnej gleby nie było walk wewnętrznych, stale mieszkała ta sama ludność. Nie najsłabszym dowodem mego rozumowania, że właśnie wskutek zmian ludnościowych pozostała część Hellady nie doszła do takiego wzrostu jak Attyka, jest fakt, że przecież ci, którzy musieli uciekać z innych krajów greckich z powodu wojny albo sporów wewnętrznych – i to najmożniejsi – przybywali właśnie do Aten jako do kraju spokojnego; oni to, przyjmując obywatelstwo ateńskie, już w najdawniejszych czasach przyczyniali się do wzrostu liczby mieszkańców tak dalece, że później, wobec przeludnienia Attyki, wysyłano osadników nawet do Jonii.
(3) O słabości dawnej Grecji w nie najmniejszej mierze świadczy również fakt, że przed wyprawą trojańską Hellada nie zdobyła się na żaden wspólny czyn: wydaje mi się, że jako całość nie nosiła jeszcze nawet nazwy „Hellady” i że przed Hellenem, synem Deukaliona2, w ogóle nawet nie istniała ta nazwa, ale każdy szczep, a w największym zasięgu szczep pelasgijski, nadawał od siebie nazwę krajowi, jaki zamieszkiwał; dopiero kiedy Hellen i jego synowie doszli do potęgi we Ftiotydzie i kiedy rozmaite miasta zaczęły ich wzywać na pomoc, ze względu na wzajemne stosunki zaczęto coraz powszechniej przybierać nazwę Hellenów. Jednakże i tak długi czas nazwa ta nie mogła odnieść zupełnego zwycięstwa i objąć wszystkich Greków. Najlepszym zaś dowodem jest Homer: chociaż bowiem żył w czasach znacznie późniejszych od walk pod Troją, nigdy nie użył tej nazwy na określenie wszystkich Greków, lecz jedynie na określenie tych, którzy przybyli z Achillesem z Ftiotydy i którzy w istocie byli pierwszymi Hellenami; innych zaś Greków nazywa w swoich epopejach Danaami, Argiwczykami i Achajami. Ale także nie mówi nic o „barbarzyńcach”3, jak mi się zdaje, dlatego że i „Hellenowie” nie byli jeszcze wtedy odróżnieni i objęci wspólną nazwą w przeciwieństwie do innych narodów. Ci więc, którzy kolejno przyjmowali nazwę Hellenów – początkowo te miasta, które się nawzajem rozumiały, a w końcu wszyscy – z powodu słabości i małej łączności wzajemnej wspólnie nie dokonali niczego przed wojną trojańską. A i na tę wyprawę wyruszyli dopiero po dłuższym oswajaniu się z morzem.
(4) Pierwszy bowiem, jak słyszymy, miał flotę Minos. Panował on nad przeważającą częścią morza zwanego dziś Helleńskim, sprawował też władzę nad Cykladami; większą ich część pierwszy skolonizował, wypędziwszy Karów i synów swych ustanowiwszy panami. Oczywiście, w miarę swych możliwości, tępił również piratów na morzu, aby dochody tym pewniej do niego płynęły.
(5) Dawni bowiem Hellenowie i ci spośród barbarzyńców, którzy mieszkali nad morzem i na wyspach, skoro zaczęli częściej na okrętach do siebie docierać, zajęli się korsarstwem. Wodzami tych wypraw były jednostki możne, które podejmowały je dla zysku osobistego i w celu zapewnienia biednym środków utrzymania. Napadając na miasta otwarte i założone na sposób wsi – grabili je i stąd czerpali główne środki do życia. Zajęcie to nie przynosiło żadnej ujmy, a raczej nawet trochę sławy. Świadczyć o tym mogą i dzisiaj jeszcze ci mieszkańcy lądu stałego, dla których chlubą jest zręczne wykonywanie tego rzemiosła, jak również i dawni poeci, u których ludzie stale w jednakowy sposób zapytują przyjeżdżających, czy nie są korsarzami; dowodzi to, że ani zapytywani nie uważają tego zajęcia za haniebne, ani pytający nie chcą tamtych obrazić. Napadali na siebie również i na lądzie. I po dziś dzień tym dawnym trybem żyje wielka część Hellady, jak Lokrowie Odzolijscy, Etolowie, Akarnańczycy i inni mieszkańcy tamtejszego lądu stałego. Także zwyczaj noszenia broni pozostał tym mieszkańcom z czasów dawnego życia zbójeckiego.
(6) Wszyscy mieszkańcy Hellady chodzili pod bronią w owych dawnych czasach ze względu na nieobwarowane siedziby i brak bezpieczeństwa na drogach; całe w ogóle życie spędzali z bronią, tak jak barbarzyńcy. Te okolice Hellady, które jeszcze obecnie żyją w ten sposób, świadczą, że kiedyś podobny zwyczaj panował powszechnie. Spośród Hellenów pierwsi odłożyli broń Ateńczycy i zarzuciwszy twardy tryb życia, przyjęli wytworniejsze obyczaje. I nie tak dawne to czasy, kiedy u Ateńczyków starsi ludzie ze sfer zamożniejszych przestali nosić wykwintne lniane chitony4 i upinać włosy w warkocz za pomocą złotych spinek w kształcie świerszczy; także i u Jończyków, z powodu ich pokrewieństwa szczepowego z Ateńczykami, długo się ten zwyczaj wśród starszych ludzi utrzymał. Krótkiego natomiast stroju i takiego, jaki się dzisiaj nosi, pierwsi zaczęli używać Lacedemończycy; zresztą i pod innymi względami ludzie zamożniejsi najbardziej zbliżyli się tam w sposobie życia do ludu. Lacedemończycy też pierwsi obnażyli ciało i rozebrawszy się do naga, zaczęli przy ćwiczeniach gimnastycznych nacierać je oliwą; w dawnych zaś czasach nawet na igrzyskach olimpijskich zawodnicy walczyli z opaskami na biodrach; ten zwyczaj ustał dopiero niedawno. Jeszcze i teraz niektórzy barbarzyńcy, a przede wszystkim Azjaci, stają do zawodów pięściarskich i atletycznych w przepaskach na biodrach. Wiele jeszcze innych dowodów można by przytoczyć na to, że w dawnej Helladzie panowały obyczaje podobne tym, jakie dziś istnieją wśród barbarzyńców.
(7) Założone w nowszych czasach miasta, które wraz z rozwojem żeglugi doszły do większej zamożności, budowano na samym wybrzeżu morskim i opasywano murami. Miasta te zajmowały międzymorza zarówno ze względów handlowych, jak i dlatego, żeby mieć większą siłę wobec sąsiadów. Dawne zaś miasta, z uwagi na panujące długo korsarstwo, zakładano raczej dalej od morza, i to zarówno miasta wyspiarskie, jak i lądowe. Grabiono się bowiem wzajemnie, nie oszczędzając nawet i tych, którzy, choć mieszkali nad morzem, nie trudnili się jednak żeglugą. Stąd i teraz jeszcze miasta te leżą z dala od morza.
(8) Korsarzami byli przeważnie wyspiarze: Karowie i Fenicjanie; ci bowiem zamieszkiwali dawniej większą część wysp. Świadczy o tym fakt następujący: kiedy podczas obecnej wojny Ateńczycy oczyszczali uroczyście Delos5 i otworzyli groby znajdujące się na tej wyspie, okazało się, że przeważnie były to groby Karyjczyków; można to było poznać po broni zakopanej razem z ludźmi i po sposobie grzebania, jakim dzisiaj jeszcze posługują się Karyjczycy. Kiedy zaś Minos stworzył flotę, powstały dogodniejsze warunki dla żeglugi, wypędził on bowiem wyspiarskich korsarzy w okresie, gdy wiele wysp kolonizował. Mieszkańcy miast nadmorskich zaczęli się bogacić i żyć w sposób bardziej ustalony, a niektórzy, szczególnie wzbogaceni, otaczali swe miasta murami. W dążeniu bowiem do zysku słabi oddawali się nawet w niewolę silniejszym, a potężniejsi finansowo uzależniali od siebie mniejsze państwa. Takie to stosunki panowały w Grecji w okresie poprzedzającym wyprawę przeciw Troi.
(9) Agamemnon6, jak mi się zdaje, przedsięwziął ową wyprawę nie tyle jako wódz, prowadzący ze sobą byłych zalotników Heleny, związanych przysięgą złożoną Tyndareusowi7, ile raczej jako najpotężniejszy człowiek swego czasu. Opowiadają zaś także ci, którzy drogą tradycji przejęli od przodków najbardziej wiarygodną historię Peloponezyjczyków, że początkowo Pelops8, dzięki wielkiemu bogactwu, jakie przywiózł ze sobą z Azji do ubogiego kraju, zdobył tam władzę i – chociaż obcy – nadał krajowi nazwę od swego imienia. Potomkom jego jeszcze lepiej poszczęściło się później, kiedy Eurysteus9 zginął w Attyce z rąk Heraklidów. Kiedy bowiem Eurysteus wyruszał, powierzył Mikeny i władzę krewnemu swemu Atreusowi10, który był bratem jego matki. Atreus bawił tam właśnie na wygnaniu, wypędzony przez ojca z powodu zabójstwa dokonanego na Chryzypie. Skoro Eurysteus nie wrócił, Atreus przejął władzę nad Mikeńczykami i nad całym obszarem, nad którym panował Eurysteus; życzyli sobie tego również Mikeńczycy z obawy przed Heraklidami i dlatego, że Atreus wydawał się człowiekiem możnym i lud sobie pozyskał. W ten sposób Pelopidzi stali się potężniejsi od potomków Perseusa11. Agamemnon, przejąwszy to dziedzictwo i równocześnie zdobywszy potęgę morską o wiele większą od innych, zorganizował wyprawę, a wojsko zebrał nie tyle – jak mi się zdaje – dzięki wpływom osobistym, ile postrachem. Okazuje się bowiem, że i sam przybył na wyprawę z największą liczbą okrętów, i Arkadyjczykom ich jeszcze dostarczył, jak o tym świadczy Homer, jeśli go można uważać za wiarygodnego. Także w innym miejscu, wspominając o przekazywaniu berła, powiedział on o Agamemnonie: „Nad wielu wyspami włada i nad całym Argos”. Będąc władcą kontynentalnym, nie byłby mógł panować nad wyspami – z wyjątkiem okolicznych, a tych nie mogło być wiele – gdyby nie miał jakiejś floty. Na podstawie wyprawy trojańskiej można wywnioskować, jak wyglądały stosunki przed nią.
(10) Jeżeliby ktoś na tej podstawie, że Mikeny były małe albo że jakieś z miast ówczesnych obecnie wydaje się czymś małoznacznym, powątpiewał o tym, że wyprawa ta była tak wielka, jak ją przedstawili poeci i tradycja, to rozumowałby nieściśle. Jeśliby bowiem miasto Lacedemończyków opustoszało, a pozostały tylko świątynie i fundamenty budowli, to – jak sądzę – po upływie dłuższego czasu nikt z potomnych nie chciałby uwierzyć, że potęga Lacedemończyków była tak wielka, za jaką uchodzi; a przecież mają oni w swym posiadaniu dwie piąte Peloponezu oraz hegemonię12 nad całym półwyspem i nad licznymi sprzymierzeńcami; jednak przez to, że miasto nie jest zwarcie zabudowane, że nie posiada okazałych świątyń i budowli, lecz według dawnego helleńskiego zwyczaju jest założone na sposób wsi, może komuś wydawać się słabsze. Jeśliby zaś to samo spotkało Ateny – to z ich zewnętrznego wyglądu można by było wnioskować, że potęga Ateńczyków była dwukrotnie większa niż w rzeczywistości. Nie ma więc podstaw do powątpiewania, że więcej uwagi trzeba zwracać na istotną siłę miast niż na ich wygląd zewnętrzny. Należy zatem przypuszczać, że owa wyprawa trojańska była największą ze wszystkich, które ją poprzedzały, nie dorównywała jednak wojnom współczesnym. Jeśli zaś wolno także i pod tym względem wierzyć Homerowi, który zresztą jako poeta musiał prawdopodobnie upiększyć swe opowiadanie, to i u niego wydaje się to wszystko dość niepokaźne. Homer bowiem pisze, że spośród tysiąca dwustu okrętów beockie miały po stu dwudziestu ludzi, a Filokteta13 po pięćdziesięciu ludzi, mając na myśli – jak mi się zdaje – największe i najmniejsze okręty; wielkości innych okrętów nie podał w „katalogu okrętów”. Mówiąc o okrętach Filokteta, stwierdził, że wszyscy wioślarze byli równocześnie wojownikami; wszystkich bowiem przedstawił jako łuczników. Jest zaś nieprawdopodobne, żeby wielu niewiosłujących brało udział w wyprawie, z wyjątkiem królów i najwybitniejszych osobistości; wyprawiali się przecież na pełne morze ze sprzętem wojennym, a nie mieli okrętów z pokładami, lecz statki zbudowane na starą modłę, na sposób raczej korsarski. Jeśli więc weźmiemy największe i najmniejsze okręty i obliczymy przeciętną liczbę wioślarzy, to okaże się, że było ich niewielu, jak na wspólną wyprawę całej Hellady.
(11) Przyczyną tego było nie tyle słabe zaludnienie, ile brak pieniędzy. Z powodu bowiem trudności żywnościowych wodzowie zabrali ze sobą niewiele wojska, tyle tylko, ile według przypuszczeń mogło się wyżywić w warunkach wojennych na miejscu; skoro zaś po przybyciu odnieśli zwycięstwo w bitwie – oczywiście w przeciwnym wypadku nie byliby w stanie umocnić obozu – to i wtedy także nie wszyscy, jak się zdaje, walczyli, lecz z powodu braku żywności część zajęła się uprawą roli na Chersonezie i łupiestwem. Przy takim rozproszeniu Greków łatwo mogli Trojanie stawiać im opór przez dziesięć lat, dorównując sile przeciwnika pozostającego pod murami miasta. Gdyby zaś Grecy przybyli z dostateczną ilością żywności i wspólnymi siłami, nie zajmując się rolnictwem ani łupiestwem, bez przerwy prowadzili wojnę, byliby łatwo zwyciężyli Trojan. Przecież, mimo że nie wszyscy walczyli, lecz tylko ta część, która była każdorazowo pod murami miasta, stawiali jednak Trojanom opór; gdyby zaś byli prowadzili regularne oblężenie, byliby szybciej i z mniejszym trudem zdobyli Troję. Ale jak z braku pieniędzy wydarzenia poprzedzające wojnę trojańską były niepozorne, tak też i owa najgłośniejsza ze wszystkich wypraw okazała się w rzeczywistości mniejsza od sławy, jaka jej towarzyszyła, i od opinii, jaka się o niej ustaliła dzięki poetom.
(12) Jeszcze i po wojnie trojańskiej odbywały się wędrówki ludności i zakładano nowe osady, tak że wskutek braku spokoju Grecja nie mogła wzróść w siłę. Przewlekający się bowiem powrót Hellenów spod Troi doprowadził do wielu zamieszek; w miastach powstawały często walki wewnętrzne, a ludność emigrująca wskutek tych walk zakładała nowe miasta. Dzisiejsi Beoci, w sześćdziesiąt lat po zdobyciu Ilionu wypędzeni z Arny przez Tessalów, osiedlili się w dzisiejszej Beocji, zwanej poprzednio Kadmeidą – część ich mieszkała już i dawniej na tej ziemi i stąd wyruszyła pod Troję – a Dorowie, w osiemdziesiąt lat po zdobyciu Ilionu, pod wodzą Heraklidów opanowali Peloponez. Z trudem i dopiero po długim czasie doszła Hellada do spokoju i ustalonego trybu życia i nie przeżywając już wędrówek ludnościowych, zaczęła wysyłać kolonistów; Ateńczycy skolonizowali Jonię i większą część wysp, a Peloponezyjczycy większą część Sycylii, Italii i niektóre inne obszary Hellady. Wszystko to skolonizowano dopiero po wojnie trojańskiej.
(13) A kiedy tak krzepła Hellada i więcej jeszcze niż poprzednio zdobywała zasobów pieniężnych, wraz ze zwiększaniem się dochodów zaczęły pojawiać się tyranie14 (przedtem były dziedziczne królestwa, oparte na ustalonych przywilejach) – Hellada zaczęła budować flotę i bardziej interesować się morzem. Koryntyjczycy pierwsi mieli zajmować się żeglarstwem w sposób najbardziej zbliżony do dzisiejszego i pierwsze trójrzędowce w Grecji miano zbudować w Koryncie; okazuje się, że również dla Samijczyków cztery okręty zbudował koryncki budowniczy okrętów, Amejnokles. Od tej daty, kiedy Amejnokles przybył na Samos, do końca obecnej wojny minęło mniej więcej trzysta lat. Najstarszą bitwę morską, o której wiemy, stoczyli Koryntyjczycy i Korkirejczycy; od tej bitwy do końca obecnej wojny upłynęło około dwustu sześćdziesięciu lat. Koryntyjczycy, mieszkając w mieście położonym na międzymorzu, zawsze zajmowali się żywo handlem, gdyż Hellenowie w dawnych czasach raczej komunikowali się ze sobą drogą lądową niż morską. Ponieważ mieszkańcy Peloponezu i pozostałego obszaru Hellady przeciągali przez kraj koryncki, Koryntyjczycy wzbogacili się bardzo, jak na to wskazują także dawni poeci, którzy dali temu krajowi nazwę „bogatego”. A kiedy Hellenowie zaczęli więcej zajmować się żeglugą, Koryntyjczycy, zaopatrzywszy się we flotę, tępili korsarstwo i stworzyli w swoim mieście ośrodek handlu morskiego i lądowego. Miasto ich, czerpiąc stąd dochody, wzrosło w potęgę. Również Jończycy, ale już znacznie później, za panowania pierwszego króla perskiego, Cyrusa15, i za syna jego, Kambizesa16, doszli do posiadania floty; walcząc z Cyrusem, opanowali na pewien czas tamtejsze morze. Także Polikrates, tyran wyspy Samos za czasów Kambizesa, miał silną flotę i uzależnił od siebie szereg wysp, a zdobywszy Reneję, poświęcił ją Apollinowi Delfickiemu17. Również Fokajczycy, kiedy zakładali kolonię w Massalii, pokonali Kartagińczyków w bitwie morskiej.
Grecki hełm typu korynckiego
Egzemplarz datowany na ok. 600–575 r. p.n.e.; z brązu; wielkość: 22,6 na 18,5 cm
(14) Były to najpotężniejsze floty ówczesne. Okazuje się jednak, że nawet i te floty, chociaż budowane już wiele pokoleń po wojnie trojańskiej, miały mało trójrzędowców, posługiwały się jeszcze pięćdziesięciowiosłowcami i długimi statkami, jak w owych czasach wojny trojańskiej. Dopiero niedługo przed wojnami perskimi i przed śmiercią Dariusza18, który po Kambizesie objął panowanie nad Persami, pojawiły się trójrzędowce w znacznej ilości u tyranów sycylijskich i Korkirejczyków; te bowiem floty miały ostatnio przed wyprawą Kserksesa19 duże znaczenie w Helladzie. Ajgineci20, Ateńczycy i inni Grecy mieli słabe floty, złożone przeważnie z pięćdziesięciowiosłowców; dość późno dopiero namówił Temistokles21 Ateńczyków, będących w wojnie z Ajginetami, a równocześnie w obliczu oczekiwanej inwazji perskiej, do budowy okrętów, na których też później walczyli; lecz i te okręty nie wszystkie jeszcze miały pokłady.
(15) Takie więc były floty Hellenów zarówno dawne, jak i nowsze. Ci zaś, którzy je posiadali, rozszerzali swą potęgę, zdobywając dochody i opanowując inne państwa. Podpływali bowiem do wysp i podbijali je, a dokonywali tego zwłaszcza ci, którzy nie mieli pod dostatkiem ziemi. Wojen lądowych, prowadzących do stworzenia jakiejś potęgi, nie było; te zaś, które były, toczyły się między najbliższymi sąsiadami. Również nie podejmowali Hellenowie wypraw poza granice, z dala od własnego kraju, zmierzających do podboju innych narodów. Ani bowiem mniejsze miasta nie grupowały się jako podległe dokoła państw silniejszych, ani też nie wiązano się w przymierza na równych prawach w celu podejmowania wspólnych wypraw, lecz raczej prowadzono wojny sąsiedzkie. Raz tylko w owych odległych czasach, podczas wojny Chalkidy z Eretrią, podzieliła się cała Hellada, tworząc dwa wrogie sobie obozy.
(16) Różne szczepy greckie napotykały różne przeszkody na drodze swego rozwoju. Jończykom, którzy doszli już do znacznej potęgi, stanął na przeszkodzie Cyrus i królestwo perskie, które zmiotło Krezusa22, zawojowało cały kraj od rzeki Halis do morza i ujarzmiło miasta na lądzie stałym; później Dariusz, silny dzięki flocie fenickiej23, opanował także i wyspy.
(17) Tyrani, którzy nastali w państwach greckich, dbając tylko o własną korzyść, o samych siebie i o powiększenie potęgi własnego domu, starali się jedynie o zapewnienie możliwie jak największego bezpieczeństwa w swoich państwach, nie dokonali też żadnego czynu godnego uwagi, co najwyżej prowadzili niekiedy spory z sąsiadami. Do największej potęgi doszli tyrani na Sycylii. W ten sposób przez długi czas była Hellada hamowana w rozwoju, tak że nie mogła zdobyć się wspólnie na żaden wielki czyn i – rozdzielona na poszczególne państwa – nie miała śmielszych koncepcji.
(18) W końcu Lacedemończycy usunęli tyranów z Aten i z pozostałych państw Hellady, która dawniej przeważnie była pod ich rządami; nie usunięto jedynie tyranów sycylijskich. Lacedemon, od założenia go przez mieszkających tam obecnie Dorów, mimo że najdłużej nękany walkami wewnętrznymi, spośród wszystkich państw, które znamy, miał od najdawniejszych czasów dobre prawa i nie miał tyranów; przy końcu obecnej wojny upłynęło nieco więcej niż czterysta lat, odkąd u Lacedemończyków panuje wciąż ten sam ustrój polityczny; dzięki temu silni, wpływali na formę rządów także w innych państwach. Otóż w niewiele lat po usunięciu tyranów doszło do bitwy pod Maratonem między Persami a Ateńczykami. W dziesięć lat później barbarzyńca przyszedł powtórnie z wielką armią24, żeby podbić Helladę. W chwili grożącego niebezpieczeństwa Lacedemończycy, jako najpotężniejsi, stanęli na czele zjednoczonych do wojny Hellenów, Ateńczycy zaś, zdecydowawszy się w obliczu nadciągających Medów na opuszczenie miasta, przenieśli się z dobytkiem na okręty i dzięki temu stali się narodem żeglarzy. Niedługo po wspólnym odparciu barbarzyńców podzielili się Hellenowie na dwa obozy, i to zarówno ci, którzy odpadli od króla perskiego, jak i ci, którzy wspólnie przeciw niemu walczyli. Jedni przyłączyli się do Ateńczyków, inni do Lacedemończyków, te bowiem państwa okazały się najpotężniejsze; jedni bowiem byli silni na lądzie, a drudzy na morzu. Przez krótki tylko czas trwało przymierze między tymi dwiema potęgami, następnie zaś, poróżniwszy się między sobą, Lacedemończycy i Ateńczycy, wspierani przez sprzymierzeńców, walczyli przeciw sobie, a inni Hellenowie, w wypadku jakiegoś sporu, przyłączali się do jednej lub drugiej strony. Wskutek tego przez cały okres od wojen perskich aż do obecnej wojny Ateńczycy i Lacedemończycy żyli częściowo w stanie rozejmu, częściowo w stanie wojny, wojując albo między sobą, albo przeciw własnym sprzymierzeńcom odpadającym od nich; dzięki temu wydoskonalili swą sztukę wojenną i nabrali w niej większego doświadczenia, ucząc się wśród niebezpieczeństw.
(19) Lacedemończycy sprawowali hegemonię nad swymi sprzymierzeńcami, nie żądając od nich daniny. Starali się jedynie o to, ażeby zgodnie z ich interesem ustrój u sprzymierzeńców był oligarchiczny25. Ateńczycy zaś zabrali z biegiem czasu okręty swoim sprzymierzeńcom z wyjątkiem Chiotów i Lesbijczyków i ustanowiwszy daninę, kazali ją wszystkim płacić. W ten sposób ich własne wyposażenie wojenne, z jakim wyruszali na obecną wojnę, było większe od tego, jakie mieli kiedykolwiek w czasach najwyższego rozkwitu razem ze swoimi sprzymierzeńcami, gdy siły ich nie były jeszcze uszczuplone.
(20) Taki oto obraz starożytności starałem się ustalić na podstawie przeprowadzonych poszukiwań; zresztą trudno jest dawać wiarę każdemu dowolnemu świadectwu. Tradycję ustną o dawnych wypadkach przyjmują ludzie bezkrytycznie, nawet jeśli odnosi się do ich własnego kraju. I tak mnóstwo Ateńczyków myśli, że Hipparch zginął z ręki Harmodiosa i Arystogejtona26 już jako tyran; nie wiedzą, że rządy sprawował wówczas Hippias jako najstarszy syn Pizystrata, a Hipparch i Tessalos byli jego braćmi. Harmodios i Arystogejton w owym dniu, gdy już mieli wykonać zamach, powzięli podejrzenie, że ktoś z wtajemniczonych uprzedził Hippiasa, i wstrzymali się od zamachu na niego. Chcąc zaś, zanim ich schwytają, dokonać jeszcze jakiegoś ryzykownego czynu, zabili Hipparcha, napotkawszy go w chwili, gdy przygotowywał procesję panatenajską27 koło świątyni zwanej Leokorion28. Także o wielu innych sprawach, i to współczesnych, a nie dawnych i zatartych w pamięci, mają Hellenowie fałszywe wyobrażenia; i tak na przykład myślą, że królowie lacedemońscy oddają przy głosowaniu po dwa głosy, a nie jeden, albo że Lacedemończycy mają tzw. oddział pitański29, który nigdy w ogóle nie istniał. Tak to większość niewiele troszczy się o znalezienie prawdy i raczej skłonna jest przyjmować gotowe opinie.
(21) Jednakże nie zbłądziłby ten, kto by na podstawie wyżej przytoczonych dowodów nabrał przekonania, że właśnie tak było, jak to przedstawiłem, i nie powinien ufać poetom, którzy upiększali i wyolbrzymiali przeszłość, ani też logografom, którzy przedstawiali wypadki w sposób raczej interesujący niż prawdziwy. Są to bowiem rzeczy niedające się udowodnić i takie, z których wiele z czasem zostało przeniesionych między baśnie. Słuszne byłoby tedy mniemanie, że osiągnąłem, opierając się na oczywistych dowodach, rezultaty wystarczające, jeśli się zważy, że idzie o tak zamierzchłą przeszłość. Chociaż ludzie zawsze tę wojnę, w której biorą udział, uważają za największą, a po jej zakończeniu raczej podziwiają dawniejsze, to wystarczy jednak spojrzeć na fakty, żeby się przekonać, że obecna wojna była mimo wszystko większa od innych.
(22) Wierne odtworzenie przemówień, wygłoszonych przez poszczególnych mówców bądź przed wojną, bądź w czasie jej trwania, było rzeczą trudną zarówno dla mnie, który ich sam słuchałem, jak i dla tych, którzy mi je przekazywali; toteż ułożyłem je tak, jak by – według mnie najodpowiedniej do okoliczności – mógł przemówić dany mówca, trzymałem się jednak jak najbliżej zasadniczej myśli mów rzeczywiście wypowiedzianych. Jeśli zaś idzie o wypadki wojenne, nie uważałem za słuszne spisywać tego, czego się dowiedziałem od pierwszego lepszego świadka, lub tego, co mi się zdawało, ale tylko to, czego sam byłem świadkiem, albo to, co słysząc od innych, z największą możliwie ścisłością i w każdym szczególe zbadałem; trudno zaś było dojść prawdy, ponieważ nie zawsze świadkowie byli zgodni w przedstawianiu tych samych wypadków, lecz podawali je zależnie od sympatii dla jednej lub drugiej strony walczącej i zależnie od swej pamięci. Jeśli chodzi o słuchaczy, to dzieło moje, pozbawione baśni, wyda im się może mniej interesujące, lecz wystarczy mi, jeśli uznają je za pożyteczne ci, którzy będą chcieli poznać dokładnie przeszłość i wyrobić sobie sąd o takich samych lub podobnych wydarzeniach, jakie zgodnie ze zwykłą koleją spraw ludzkich mogą zajść w przyszłości. Dzieło moje jest bowiem dorobkiem o nieprzemijającej wartości, a nie utworem dla chwilowego popisu.
(23) Spośród dawniejszych wydarzeń najważniejszymi były wojny perskie, ale rozstrzygnięto je szybko w dwu bitwach morskich i dwu lądowych, obecna zaś wojna była długotrwała i tyle cierpień przypadło w udziale Helladzie, ile nigdy przedtem w równie długim okresie. Nigdy bowiem przedtem nie zdobyli i nie zamienili w pustynię tylu miast ani barbarzyńcy, ani sami Grecy walczący przeciw sobie. Są też miasta, które po zdobyciu zostały skolonizowane przez zupełnie nową ludność. Nigdy też przedtem nie było takiej fali wysiedleń ani takiego przelewu krwi wskutek działań wojennych i walk domowych. Rzeczy, które dawniej znano tylko ze słyszenia, ale które raczej rzadko znajdowały potwierdzenie w rzeczywistości, obecnie utraciły swą niewiarygodność: niezwykle silne trzęsienia ziemi na dużych obszarach, zaćmienia Słońca zdarzające się częściej, niż to z dawniejszych czasów wspominano, wielkie susze i spowodowane przez nie klęski głodowe, a przede wszystkim zaraza, która w poważnym stopniu spustoszyła i częściowo zniszczyła Helladę – wszystko to szło równocześnie z tą wojną. Rozpoczęli ją Ateńczycy i Peloponezyjczycy, zerwawszy trzydziestoletni rozejm30, jaki trwał między nimi od zdobycia Eubei31. Powody zaś zerwania rozejmu i punkty sporne podaję od razu na wstępie, ażeby nikt w przyszłych wiekach nie miał wątpliwości, z jakiego powodu wybuchła tak wielka wojna między Hellenami. Otóż za najistotniejszy powód, chociaż przemilczany, uważam wzrost potęgi ateńskiej i strach, jaki to wzbudziło u Lacedemończyków; natomiast powody oficjalnie podawane, dla których obie strony, zerwawszy rozejm, stanęły na stopie wojennej, były następujące:
(24) Przy wjeździe do Zatoki Jońskiej, po prawej stronie, leży miasto Epidamnos; mieszkają dookoła niego barbarzyńcy Taulantyjczycy, szczepu illiryjskiego. Miasto owo zbudowali jako swą kolonię Korkirejczycy, a założycielem jego był Falios, syn Eratoklejdesa, z pochodzenia Koryntyjczyk z rodu Heraklidów, przyzwany według starego prawa zwyczajowego z metropolii; w kolonizacji zaś wzięli udział również niektórzy Koryntyjczycy i inni Dorowie. Z biegiem czasu miasto Epidamnijczyków wzrosło i miało wielką liczbę ludności; jednakże wskutek sporów wewnętrznych, które – jak mówią – trwały u nich długie lata, doznali Epidamnijczycy wielu strat w wojnie prowadzonej z okolicznymi barbarzyńcami i znacznie osłabli. W ostatnich czasach, tuż przed współczesną nam wojną, lud epidamnijski wypędził bogaczy, a ci, opuściwszy miasto, powrócili z barbarzyńcami i łupili ludność epidamnijską na lądzie i na morzu. Mieszkańcy Epidamnos, uciskani przez przeciwników, wysyłają posłów do Korkiry jako do miasta macierzystego z prośbą, żeby Korkirejczycy nie patrzyli obojętnie na ich zagładę, lecz doprowadzili do zgody między nimi a emigrantami i położyli kres wojnie z barbarzyńcami. Posłowie prosili o to, usiadłszy w charakterze błagalników w świątyni Hery, lecz Korkirejczycy nie uwzględnili ich prośby i odprawili ich z niczym.
(25) Epidamnijczycy, widząc, że nie otrzymają żadnej pomocy od Korkirejczyków, nie wiedzieli, jak sobie poradzić. Wysłali więc delegację do Delf z zapytaniem do boga, czy mają miasto oddać pod opiekę Koryntyjczykom jako założycielom i starać się u nich o jakąś pomoc. Bóg odpowiedział, że powinni miasto powierzyć Koryntyjczykom i przyjąć ich kierownictwo. Epidamnijczycy przybyli więc do Koryntu i zgodnie z zaleceniem wyroczni oddali swe miasto Koryntyjczykom jako kolonię, wskazując na to, że założyciel Epidamnos pochodził z Koryntu, i powołując się na wyrocznię; prosili też, żeby nie patrzono obojętnie na ich zagładę, lecz by udzielono im pomocy. Koryntyjczycy podjęli się tego, przekonani o słuszności sprawy, uważając, że Epidamnos jest ich kolonią w nie mniejszym stopniu niż kolonią Korkirejczyków. Powodowali się przy tym także nienawiścią do Korkirejczyków, ponieważ Korkira, mimo że była kolonią koryncką, lekceważyła Koryntyjczyków. Korkirejczycy podczas wspólnych uroczystości religijnych nie okazywali Koryntyjczykom uświęconych prawem zwyczajowym oznak czci ani nie wzywali obywatela korynckiego do inaugurowania ofiar, tak jak wszystkie inne kolonie, lecz lekceważyli Korynt, dorównując wówczas potęgą finansową najbogatszym państwom helleńskim, a pod względem przygotowania wojennego nawet je przewyższając. Nieraz też chełpili się, że flotą znacznie nad Koryntem górują, jako że na Korkirze mieszkali ongi Feakowie, którzy mieli sławę doskonałych żeglarzy. Dlatego też tym gorliwiej pracowali nad rozbudową marynarki i siła ich była niemała; w chwili wybuchu wojny mieli bowiem sto dwadzieścia trójrzędowców.
(26) Koryntyjczycy, urażeni tym wszystkim, z radością wysłali pomoc do Epidamnos, wzywając każdego chętnego, żeby szedł w charakterze kolonisty, i posyłając załogę złożoną z Amprakiotów, Leukadyjczyków i swoich własnych obywateli. Wyruszyli zaś drogą lądową do Apollonii, która była kolonią koryncką, unikając drogi morskiej z obawy przed Korkirejczykami. Korkirejczycy, dowiedziawszy się, że nowi osadnicy i załoga przybyli do Epidamnos, a kolonia oddała się w opiekę Koryntyjczykom, rozgniewali się. Wypłynęli natychmiast w dwadzieścia pięć okrętów, a później wysłali jeszcze drugą eskadrę i wzywali złośliwie Epidamnijczyków do przyjęcia z powrotem emigrantów i do odprawienia załogi i osadników przysłanych przez Korynt. Emigranci bowiem, przybywszy do Korkiry, wskazując na znajdujące się tam groby swych przodków i na wspólne pochodzenie, prosili Korkirejeczyków o sprowadzenie ich z powrotem do Epidamnos. Epidamnijczycy nie usłuchali Korkirejczyków. Korkirejczycy wyruszyli więc przeciw nim w czterdzieści okrętów, wioząc ze sobą emigrantów, by ich osadzić z powrotem w Epidamnos, dobrali sobie również posiłki od barbarzyńców. Przybywszy pod miasto, ogłosili, że zarówno Epidamnijczycy, jeśli chcą, jak i obcy obywatele mogą bez przeszkód miasto opuścić, jeśli zaś nie opuszczą, będą uważani za nieprzyjaciół. Kiedy to wezwanie nie odniosło skutku, Korkirejczycy zaczęli oblegać miasto (a leży ono na międzymorzu).
(27) Koryntyjczycy, skoro przybyli do nich posłowie z Epidamnos z wiadomością o oblężeniu, przygotowywali się do wyprawy i równocześnie ogłosili werbunek na kolonistów do Epidamnos na równych warunkach z dawnymi mieszkańcami tego miasta; jeśliby zaś ktoś nie miał ochoty od razu jechać, a mimo to pragnął uczestniczyć w kolonizacji, mógł pozostać w Koryncie, ale musiał złożyć pięćdziesiąt drachm32. Znalazło się też wielu takich, którzy wyjeżdżali, i wielu takich, którzy składali pieniądze. Poprosili także Megaryjczyków o eskortę na morzu na wypadek, gdyby Korkirejczycy chcieli im w drodze przeszkodzić; Megaryjczycy przygotowali więc osiem okrętów eskortujących, a Palejczycy z Kefallenii cztery; Epidauros na prośbę Koryntu dostarczył pięć okrętów, mieszkańcy Hermiony – jeden, Trojdzeńczycy – dwa, Leukadyjczycy – dziesięć, Amprakioci – osiem; Tebańczyków zaś i mieszkańców Fliuntu poprosili Koryntyjczycy o pieniądze, Elejczyków o okręty bez załogi i pieniądze. Sami Koryntyjczycy przygotowali trzydzieści okrętów i trzy tysiące hoplitów33.
(28) Korkirejczycy, dowiedziawszy się o przygotowaniach, zabrali ze sobą posłów lacedemońskich i sykiońskich i udawszy się z nimi do Koryntu, wezwali Koryntyjczyków do wycofania z Epidamnos załogi i kolonistów. Twierdzili, że Korynt nie ma do Epidamnos prawa; jeśli zaś Koryntyjczycy są przeciwnego zdania, można oddać sprawę sądowi polubownemu złożonemu z przedstawicieli tych państw peloponeskich, na które obie strony wyrażą zgodę; której stronie zostanie przyznana kolonia, ta będzie nad nią sprawować władzę. Chcieli również sprawę przekazać wyroczni delfickiej, ostrzegali zaś przed wojną. Oświadczyli, że w przeciwnym wypadku, wobec stosowania przemocy, oni też będą zmuszeni ze względu na swój interes postarać się o innych niż obecnie przyjaciół, czego sobie nie życzą. Koryntyjczycy odpowiedzieli im, że zgodzą się na rozpatrzenie sprawy, jeśli Korkirejczycy wycofają przedtem spod Epidamnos okręty i barbarzyńców; twierdzili, że nie wypada, aby oni się procesowali, a Epidamnijczycy znosili oblężenie. Na to odpowiedzieli Korkirejczycy, że uczynią to, jeśli również Koryntyjczycy wycofają swoich z Epidamnos. Zgadzali się również na to, żeby obie strony pozostały na dotychczasowych stanowiskach i zawarły rozejm do chwili rozsądzenia sprawy.
(29) O tym wszystkim nie chcieli słyszeć Koryntyjczycy; skoro tylko obsadzili okręty załogą i sprzymierzeńcy się zjawili, wysłali herolda34 z wypowiedzeniem wojny Korkirze. Następnie, wyruszywszy w siedemdziesiąt pięć okrętów i dwa tysiące hoplitów, płynęli ku Epidamnos na wojnę z Korkirejczykami; nad flotą dowództwo sprawowali Arysteus, syn Pellichosa, Kallikrates, syn Eurytymosa, i Izarchidas, syn Izarcha. Skoro znaleźli się w Aktion w ziemi anaktoryjskiej, gdzie stoi świątynia Apollona u wejścia do Zatoki Amprakijskiej, Korkirejczycy wysłali do nich łodzią herolda z wezwaniem, żeby dalej przeciw nim nie płynęli; równocześnie obsadzili załogą swoje okręty, doprowadziwszy starsze z nich do stanu używalności i naprawiwszy inne. Kiedy zaś herold nie przywiózł pokojowej odpowiedzi od Koryntyjczyków, Korkirejczycy flotę swą w liczbie osiemdziesięciu okrętów – gdyż innych czterdzieści oblegało Epidamnos – obsadzili pełną załogą i wypłynęli naprzeciw, a ustawiwszy się w szyk bojowy, stoczyli bitwę morską i odnieśli świetne zwycięstwo, zniszczywszy piętnaście okrętów korynckich. Przypadek chciał, że tego samego dnia także tym Korkirejczykom, którzy oblegali Epidamnos, udało się doprowadzić miasto do kapitulacji na takich warunkach, że obcy obywatele mieli zostać sprzedani w niewolę, Koryntyjczycy zaś uwięzieni aż do dalszej decyzji.
(30) Po bitwie morskiej Korkirejczycy, postawiwszy pomnik zwycięstwa na przylądku Korkiry Leukimme, Koryntyjczyków uwięzili, a wszystkich innych jeńców zabili. Kiedy zaś Koryntyjczycy i ich sprzymierzeńcy, poniósłszy klęskę, odpłynęli z flotą do domu, Korkirejczycy opanowali całe tamtejsze morze; popłynąwszy do kolonii korynckiej Leukady, spustoszyli ją, a Killene, gdzie były warsztaty okrętowe, spalili za to, że Elejczycy dostarczyli Koryntowi okrętów i pieniędzy. I przez bardzo długi czas po bitwie morskiej panowali Korkirejczycy nad morzem i podpływając, gnębili sprzymierzeńców Koryntu; dopiero z nastaniem lata Koryntyjczycy wysłali flotę i wojsko lądowe ze względu na ciężkie położenie sprzymierzeńców. Rozłożyli się obozem koło Aktion i Chejmerion w Tesprotydzie dla ochrony Leukady i reszty państw z nimi zaprzyjaźnionych. Po przeciwnej stronie stanęli na Leukimme z flotą i z wojskiem lądowym Korkirejczycy. Obie strony nie nacierały jednak na siebie, lecz obozując naprzeciw przez całe lato, z nastaniem zimy powróciły do domu.
(31) Przez cały rok po bitwie morskiej i przez rok następny Koryntyjczycy, prowadząc zawzięcie wojnę z Korkirejczykami, budowali okręty i przygotowywali olbrzymią flotę, a wioślarzy werbowali za pieniądze zarówno z Peloponezu, jak i z pozostałej Hellady. Korkirejczycy, słysząc o tych przygotowaniach, przelękli się, ponieważ nie byli sprzymierzeni z żadnym z państw greckich i nie byli zapisani ani do związku ateńskiego, ani do spartańskiego35. Postanowili więc udać się do Aten i zawrzeć z nimi przymierze, aby uzyskać jakąś pomoc. Koryntyjczycy zaś, dowiedziawszy się o tym, wysłali również poselstwo do Aten w obawie, żeby flota ateńska połączona z korkirejską nie przeszkodziła im w prowadzeniu wojny według ich woli. Kiedy zaś zwołano zgromadzenie ludowe, posłowie obu stron wystąpili z mowami skierowanymi przeciw sobie. Korkirejczycy przemówili w ten sposób:
(32) „Ateńczycy, jest rzeczą słuszną, żeby każdy, kto udaje się do innych z prośbą o pomoc, a nie może powołać się ani na wielką usługę przedtem przez siebie wyświadczoną, ani na związki przymierza – a to zachodzi właśnie w naszym wypadku – wykazał na wstępie, że jego prośba przynosi korzyść tym, których prosi, a w każdym razie, że przynajmniej nie jest dla nich szkodliwa, następnie zaś, że będzie odczuwał trwałą wdzięczność; jeśli zaś tego jasno nie udowodni, nie może czuć urazy w razie odmowy. Korkirejczycy, wysyłając nas z prośbą o zawarcie przymierza, wysłali nas również w tej wierze, że potrafią wam zagwarantować pewność co do wyżej wymienionych punktów. Co prawda tak się składa, że dotychczasowe nasze postępowanie stoi w sprzeczności z naszą prośbą i dla naszej sprawy w obecnej sytuacji jest niekorzystne. Przychodzimy teraz prosić o przymierze innych, z własnej bowiem woli z nikim dotychczas nie jesteśmy sprzymierzeni, i to jest właśnie powodem naszego osamotnienia w wojnie z Koryntem. To, co dawniej wydawało się nam mądrą przezornością, a mianowicie niechęć do zawierania przymierzy, które by potem zmuszały do narażania się dla cudzej sprawy, obecnie okazało się krótkowzrocznością i słabością. W stoczonej bitwie morskiej sami odparliśmy wprawdzie Koryntyjczyków, teraz jednak ruszają oni na nas z większą siłą zebraną z Peloponezu i z całej Hellady. Widzimy, że nie jesteśmy w stanie pokonać ich własnymi siłami i że grozi nam niebezpieczeństwo w razie klęski. Musimy więc prosić i was, i wszystkich innych o pomoc i o wyrozumienie, decydując się na krok sprzeczny z naszą dotychczasową polityką odosobnienia, która płynęła nie ze złej woli, lecz raczej z mylnej oceny sytuacji.
(33) Jeśli nas posłuchacie, to fakt, że was o pomoc prosimy, będzie dla was pod wielu względami korzystny. Po pierwsze dlatego, że przyjdziecie z pomocą nie stronie krzywdzącej innych, lecz pokrzywdzonej; następnie dlatego, że przyjąwszy do swego przymierza państwo, którego najwyższe dobro jest zagrożone, zobowiążecie nas do wiecznej wdzięczności; prócz tego mamy flotę najsilniejszą w Grecji, nie licząc waszej. I pomyślcie, czy może się zdarzyć szczęśliwszy dla was, a bardziej przykry dla nieprzyjaciół traf od tego, że potęga, dla której pozyskania dalibyście wiele pieniędzy i wyświadczylibyście wiele usług, obecnie zjawia się sama, bez wezwania? Oddaje się wam ona bez niebezpieczeństw i wydatków z tym związanych, przynosi wam prócz tego sławę na całym świecie, wdzięczność tych, którym pomożecie, a wam samym siłę. Otrzymać to wszystko za jednym razem udało się niewielu państwom na przestrzeni wieków; niewiele też państw, prosząc o przymierze, przynosi tym, których o to prosi, bezpieczeństwo i sławę w nie mniejszym stopniu, niż je od nich otrzymuje. Jeśli zaś ktoś z was sądzi, że wojny, w której moglibyśmy wam być użyteczni, nie będzie, to się myli; nie dostrzega bowiem, że Lacedemończycy ze strachu przed wami doprowadzą do wojny i że Koryntyjczycy mają u nich wpływy; będąc waszymi wrogami, chcą oni najpierw nas pobić, by później was zaatakować, abyśmy jako wspólni ich wrogowie nie stanęli razem przeciw nim; dążą do osiągnięcia przynajmniej jednego z dwu celów: albo nas zniszczyć, albo wzmocnić samych siebie. Naszym z kolei zadaniem jest zapobiec obu możliwościom przez to, że jedna strona zaofiaruje przymierze, a druga przyjmie tę propozycję; raczej powinniśmy uprzedzić ich ataki, niż czekać, aż będziemy zmuszeni do ich odpierania.
(34) Gdyby zaś Koryntyjczycy twierdzili, że przyjęcie nas do waszego związku jest rzeczą niesprawiedliwą, dlatego że jesteśmy kolonią koryncką, to niech się dowiedzą, że każda dobrze traktowana kolonia szanuje swoje miasto macierzyste, krzywdzona zaś staje się obcą i obojętną; kolonistów bowiem nie na to się wysyła, żeby byli niewolnikami, lecz żeby mieli równe prawa z tymi, którzy pozostają w domu. Że zaś Koryntyjczycy postępowali niesprawiedliwie, jest oczywiste; wezwani bowiem do załatwienia sprawy Epidamnos w drodze arbitrażu, postanowili dochodzić swoich pretensji raczej wojną niż prawem. Sposób, w jaki postępują z nami, swymi pobratymcami, niech będzie dla was przestrogą, abyście nie dali się wyprowadzić w pole ich zwodniczym argumentom ani nie ulegli ich otwartym prośbom; najtrwalszą bowiem gwarancję bezpieczeństwa osiąga ten, kto nie musi żałować, że przysłużył się swoim nieprzyjaciołom.
(35) Nie zerwiecie również rozejmu z Lacedemończykami, przyjmując nas; jesteśmy bowiem sprzymierzeńcami i jednej, i drugiej strony. Powiedziane jest bowiem w układzie ateńsko-lacedemońskim, że każde państwo helleńskie, niebędące sprzymierzeńcem żadnej z obu stron, może się dołączyć do tej strony, do której dołączyć się ma ochotę. I dziwne byłoby, jeśliby Koryntyjczycy, werbując marynarzy wśród swoich sprzymierzeńców na obszarze całej Hellady, a nawet w państwach wam podległych, mogli nam przeszkadzać w uzyskaniu jakiejś pomocy i w zawarciu przymierza, które dla wszystkich jest dostępne. A jeśli Koryntyjczycy będą wam wyrzucać, żeście się zgodzili na naszą prośbę, to o wiele większe pretensje będziemy mieć my, jeśli się nie zgodzicie; w tym wypadku bowiem odepchniecie państwo znajdujące się w niebezpieczeństwie i niebędące waszym wrogiem, a nie przeciwstawicie się Koryntyjczykom, waszym wrogom i napastnikom, i jeszcze pozwolicie, żeby czerpali oni siłę z krajów wam podległych. Lecz to byłoby niesprawiedliwe: należy albo zabronić werbunku na ziemiach podległych, albo i nam w sposób, jaki uznacie za właściwy, przyjść z pomocą, a najlepiej otwarcie nam pomóc, przyjąwszy do związku. Zgodnie zaś z tym, co powiedzieliśmy już na początku, przynosimy wam wiele korzyści; najważniejsza z nich jest ta – i to jest najpewniejszą rękojmią – że mamy tych samych wrogów, i to nie słabych, lecz zdolnych zaszkodzić nam, gdybyśmy się od was mieli odłączyć. Wobec tego, że nie państwo lądowe, ale morskie ofiaruje wam przymierze, odrzucenie go nie może być dla was obojętne. Przede wszystkim powinniście, jeśli to leży w waszej mocy, nie dopuścić, żeby kto inny posiadał flotę, a jeśli to jest niemożliwe, związać się przyjaźnią z tym, kto jest na morzu najsilniejszy.
(36) Ten zaś, kto mimo że rozumie korzyści przez nas przedstawione, obawia się, żeby przekonany tymi argumentami nie zerwał traktatu ateńsko-peloponeskiego, niech wie, że ta jego obawa, jeśli się do niej dołączy istotna siła, raczej przerazi nieprzyjaciół, podczas gdy pewność siebie, jaką mieć będzie, jeśli nas do związku nie przyjmie, mniej wzbudzi strachu w silnym wrogu, ponieważ w istocie będzie słabością. Niech pamięta i o tym, że w tej chwili podejmuje decyzję w nie mniejszym stopniu w sprawie samych Aten co Korkiry, i o tym, że wcale nie najlepiej dba o dobro ojczystego miasta, jeśli w obliczu nadciągającej i niemal rozpoczętej wojny, myśląc tylko o chwili obecnej, waha się przyjąć do związku kraj, którego przyjaźń albo nieprzyjaźń ma zasadnicze znaczenie. Kraj nasz leży bowiem na drodze do Italii i Sycylii, tak że może przeszkodzić flocie italskiej i sycylijskiej w przedostaniu się do Peloponezyjczyków, a przeciwnie, waszej flocie może ułatwić przedostanie się na tamtą stronę. Prócz tego nasz kraj daje wam także pod innymi względami wiele korzyści. Abyście zaś mogli osądzić, że nie należy nas odrzucać, podajemy zwięźle dla wszystkich razem i każdego z osobna następujący argument. Trzy są w Helladzie godne uwagi potęgi morskie: wasza, nasza i koryncka; jeśli dozwolicie, żeby z tych trzech potęg dwie złączyły się w jedną i żeby Koryntyjczycy najpierw nas pochłonęli, to później będziecie musieli walczyć na morzu z połączonymi siłami Korkirejczyków i Peloponezyjczyków; przyjąwszy zaś nas do związku będziecie mieli w razie wojny flotę powiększoną o nasze okręty”. Tak przemówili Korkirejczycy, po nich zaś Koryntyjczycy w ten sposób:
(37) „Wobec tego, że obecni tu Korkirejczycy poruszali nie tylko sprawę przyjęcia ich przez was do związku, lecz mówili również o tym, że ich krzywdzimy i niesprawiedliwie z nimi postępujemy, musimy i my wspomnieć na wstępie o tych zarzutach, a dopiero potem przejść do dalszej części naszego przemówienia; w ten sposób będziecie mogli tym pewniej przekonać się w porę o słuszności naszych żądań i nie będziecie musieli bez uzasadnienia odrzucać prośby Korkiry. Twierdzą Korkirejczycy, że nie zawierali przymierza z nikim, kierując się roztropną powściągliwością. W rzeczywistości obrali taką politykę nie z dobrych, lecz ze zbrodniczych pobudek, nie chcieli bowiem mieć żadnego sprzymierzeńca ani świadka swych niesprawiedliwości i w ten sposób pragnęli oszczędzić sobie wstydu. Równocześnie dogodne i niezależne położenie ich państwa pozwala im o wiele łatwiej występować w roli sędziów, jeśli kogoś skrzywdzą, niżby to miało miejsce, gdyby byli związani układami; sami bowiem bardzo rzadko odwiedzają swoich sąsiadów, podczas gdy u nich z konieczności ląduje bardzo wielu cudzoziemców. Istotny powód owego wspaniałego odosobnienia, którym się zasłaniają, nie leży w tym, że nie chcą brać udziału w krzywdzeniu innych, lecz w tym, że chcą sami w pojedynkę krzywdzić i, gdzie mają przewagę, używać przemocy, a gdzie się da, po kryjomu oszukiwać i nie wstydzić się, jeśli coś zagarną. Przecież gdyby byli ludźmi – jak sami o sobie mówią – uczciwymi, to im bardziej kraj ich byłby niedostępny dla sąsiadów, tym większą mieliby możność okazania uczciwości, proponując sami sądy rozjemcze i przyjmując ich wyroki.
(38) Ale ani w stosunku do innych, ani w stosunku do nas nie są takimi, za jakich chcą uchodzić. Będąc naszą kolonią, oderwali się od nas zupełnie, a teraz prowadzą z nami wojnę, twierdząc, że nie na to wysłano ich jako kolonistów, żeby mieli krzywd od nas doznawać. My zaś twierdzimy, że nie na to wysłaliśmy ich jako kolonistów, żeby się narażać na ich obelgi, lecz żeby mieć nad nimi hegemonię i należną od nich cześć. Wszystkie inne nasze kolonie szanują nas, jesteśmy państwem najbardziej lubianym przez swych kolonistów; jasną jest też rzeczą, że jeśli się większości naszych kolonii podobamy, to i Korkirejczycy nie powinni mieć uzasadnionych powodów do niezadowolenia, a my również nie prowadzilibyśmy tej wyjątkowej wojny z nimi, gdyby oni w sposób wyjątkowy nas nie skrzywdzili. A nawet gdybyśmy naprawdę zawinili, to czyż nie pięknie byłoby z ich strony ustąpić przed naszym gniewem? Wtedy my okrylibyśmy się hańbą, gdybyśmy użyli gwałtu w stosunku do skromnego miasta. Lecz oni uniesieni butą i bezwzględnością, jaką niesie ze sobą bogactwo, dopuścili się wielu przewinień w stosunku do nas. Kiedy nieprzyjaciele niszczyli Epidamnos, będący naszą własnością, nie ujmowali się za nim; teraz zaś, kiedyśmy przyszli na pomoc temu miastu, opanowali je gwałtem i dzierżą w swym posiadaniu.
(39)