Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pozwól, by moja książka „Wojownik Światła” w formie eBooka stała się Twoim przewodnikiem na drodze do wewnętrznej przemiany i duchowej harmonii. To niezwykła autobiografia, która łączy głębokie doświadczenia życiowe z duchową mądrością, dostępna teraz w wygodnej, cyfrowej formie. Dzięki eBookowi możesz odkrywać nowe spojrzenie na siebie, otaczający świat i wyzwania, które pojawiają się na Twojej ścieżce – wystarczy otworzyć książkę i zanurzyć się w pełne inspiracji treści.
Dlaczego warto sięgnąć po „Wojownika Światła” w formie eBooka?
Wygoda czytania – idealny do czytania na tablecie, smartfonie lub czytniku, gdziekolwiek jesteś.
Dostępność na wyciągnięcie ręki – zawsze możesz wrócić do inspirujących treści, kiedy tylko poczujesz taką potrzebę.
Praktyczne wskazówki i duchowe narzędzia – każdy rozdział dostarcza wartościowych porad i głębokich przemyśleń, które możesz od razu wdrożyć w życie.
Odkryj „Wojownika Światła” w nowoczesnej, cyfrowej formie i pozwól, by jego przesłanie poprowadziło Cię ku transformacji duchowej, gdziekolwiek się znajdujesz.
O autorce – Agnieszka Matuszak
Jestem szamanką Kahuna, mistrzynią REIKI oraz członkinią społeczności LIGHTWORKERS. Moja misja to wspieranie ludzi w odkrywaniu ich wewnętrznej siły i harmonii poprzez techniki duchowe i energetyczne, takie jak REIKI Anielskie, radiestezja czy praca z Runami. Moje doświadczenie, pasja i lata praktyki pozwalają mi pełnić rolę przewodnika dla osób pragnących duchowej transformacji.
Co wyróżnia ten eBook?
„Wojownik Światła” to książka, w której łączę wiedzę zdobytą przez lata praktyki duchowej z osobistymi doświadczeniami. Każda strona wypełniona jest autentycznością, pasją i energią płynącą prosto z serca.
Jak „Wojownik Światła” może zmienić Twoje życie?
Odkryjesz, jak przezwyciężać życiowe trudności i budować wewnętrzną siłę.
Zainspirujesz się do świadomego kreowania swojej rzeczywistości przy pomocy praktycznych wskazówek i duchowych narzędzi.
Znajdziesz w książce motywację do pracy nad sobą i wprowadzania pozytywnych zmian w swoim życiu.
Zamów eBooka, jeśli:
Pragniesz głębokiej przemiany i duchowej harmonii.
Szukasz inspiracji oraz praktycznych narzędzi do pracy nad sobą.
Chcesz odkryć swoją wewnętrzną siłę i odnaleźć odwagę do działania.
Potrzebujesz duchowego przewodnika, który poprowadzi Cię ku pełni szczęścia i spełnienia.
Otwórz „Wojownika Światła” i pozwól sobie na transformację, na którą zasługujesz!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 215
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Agnieszka Matuszak, 2024
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Niniejsza książka zawiera opinie autorki. Informacje zawarte w książce nie powinny być traktowane jako porady zdrowotne lub medyczne.
Wszelkie prawa zastrzeżone, bez pisemnej zgody wydawcy książka ta nie może być powielana ani w częściach, ani w całości. Nie może też być reprodukowana, przetwarzana i przechowywana z zastosowaniem jakichkolwiek środków elektronicznych, mechanicznych, fotokopiarskich, nagrywających i innych.
Redakcja:
Dominika Kamyszek | Studio Ale buk!
Korekta:
Alicja Szalska-Radomska | Studio Ale buk!
Skład, łamanie, wersja elektroniczna:
Mateusz Cichosz | Studio Ale buk!
Projekt i wykonanie okładki:
Justyna Knapik | Studio Ale buk!
Ilustracja na okładce:
Sandra Biel
ISBN 978-83-973352-0-2
ISBN E-BOOK 978-83-973352-1-9
Wydanie I
Gniezno
Książkę tę dedykuję moim dzieciom, które kocham najbardziej na świecie.
Sandrze, Karolinie, Angelice, Samuelowi i Nicoli. Jesteście dla mnie najważniejsi, to Wy dajecie mi siłę oraz motywację do działania, a także wspieracie mnie na każdym kroku, aby moje życie było barwniejsze i weselsze. Kocham Was bardzo!
Mama
Na wstępie do tej książki pragnę Wam przekazać, moje kochane duszyczki, że będzie to moja autobiografia – każda z opisanych tutaj historii wydarzyła się naprawdę i są to moje osobiste przeżycia. Będzie ona również poradnikiem dla wszystkich zagubionych dusz, które napotykają różne problemy, przechodzą tragedie, a także borykają się z zawiłościami życia w tym wcieleniu na planecie zwanej Ziemią. Pragnę, aby każdy, kto będzie posiadaczem tej książki, mógł na moich przykładach uleczyć swoje życie w każdej jego sferze. Chcę także, aby energia zawarta na tych stronach miała taką moc sprawczą, by dała każdemu z Was da wiarę, nadzieję oraz miłość, której tak bardzo wszyscy potrzebujecie. Niech energia tej książki świeci cudownym i przepotężnym światłem z wszechświata, czyli naszego domu, za którym tak bardzo tęsknimy. Chcę, aby każdy z Was wiedział, że jesteście wszyscy cudownymi istotami, które zasługują na to, co najlepsze, bez względu na Waszą narodowość, orientację, wiek, wygląd czy inne aspekty. Każdy z Was jest piękny, mądry i świeci cudownym niekończącym się światłem. Musicie tylko w to uwierzyć oraz wiedzieć, że możecie wszystko – to jest moc Waszej świadomości. Każdy z Was może wykreować sobie życie, o jakim marzy, czy to w miłości, czy w karierze, czy w jakiejkolwiek innej dziedzinie.
Musicie wiedzieć, że na różnych etapach życia mamy inną świadomość i jest to całkiem normalne, dlatego zawsze warto być wyrozumiałym, empatycznym i współczującym dla drugiego człowieka – każdy z nas jest na innym poziomie rozwoju. Ale i tak każdy z Was w końcu odnajdzie swoją drogę duchową i będzie dążył do oświecenia oraz do tego, aby pracować na wysokich wibracjach oraz poziomach energetycznych. Musicie wiedzieć, kochani, że wszyscy zaczynaliśmy od zerowego poziomu, dlatego nie ma lepszych i gorszych dusz – są tylko dusze bardziej i mniej rozwinięte. Dlatego z całych sił postarajcie się zachować spokój oraz wybaczajcie tym, którzy wyrządzają Wam krzywdę świadomie czy nie. Bywa tak, że dusze, które uważamy za złe i niedobre, oddają nam wielką przysługę. Przez ich zachowanie możemy przepracowywać różne trudniejsze i łatwiejsze lekcje, a one doprowadzają nas do tego, że możemy przeskakiwać na wyższe levele naszej duchowej świadomości.
Chciałabym przez tę książkę przekazać Wam jak najwięcej wiedzy i mojej świadomości, abyście także zrozumieli, że jesteście wyjątkowi i każdy z Was jest bardzo potrzebny wszechświatowi. Przyznam, że długo analizowałam pomysł wydania mojej autobiografii i z nim zwlekałam, ponieważ wiązało się to z tym, iż musiałam wrócić pamięcią do przeżytych traum oraz lekcji, które już co prawda mam przepracowane, jednak jakieś emocje zawsze nam towarzyszą i będą towarzyszyć. Wiem, że nie wszyscy będą podzielać moje zdanie i na pewno znajdzie się duszyczka, która wypowie się źle na temat tej publikacji – oczywiście ma do tego prawo, gdyż każdy może wyrazić własną opinię. Nawet jeśli ta książka miałaby pomóc choć jednej osobie i napełnić ją energią miłości, to i tak warto było wrócić do przeszłości i napisać te słowa dla dobra wszechświata. Wspomnę jeszcze tylko, że wydając tę autobiografię, przechodzę próbę bohatera i jest to moja misja, z którą zeszłam tutaj na ziemię w tym wcieleniu – aby nieść dobro, otuchę, nadzieję oraz energię miłości.
Zapraszam wszystkich do lektury, a także do głębokiej analizy i wyciągnięcia z tej książki jak najwięcej wniosków, które mają na celu uzdrowienie Waszych dusz i napełnienie ich światłem czystej i nieskazitelnej miłości wszechświata.
Agnieszka
Nadszedł już czas – czuję się na to gotowa – aby opowiedzieć Wam historię mojego życia. Może niektórych wprawi ona w osłupienie i pewne sytuacje będą dla Was niewiarygodne, jednakże wszystko wydarzyło się naprawdę. Być może ktoś pomyśli, że jest to niemożliwe, aby jedna ludzka istota mogła tyle w życiu przejść – od upokorzeń aż po strach, ból i tęsknotę, ale tak właśnie było. Takie lekcje życiowe do przerobienia wybrała moja dusza przed przyjściem tutaj na świat i dała sobie zgodę na przeżycie tego wszystkiego, aby wskoczyć na level wyżej w rozwoju swojej świadomości i podążać ku oświeceniu.
Urodziłam się w bardzo biednej rodzinie. Moja mama ciężko pracowała na trzy zmiany, aby mieć co wsadzić do garnka, żeby nas wyżywić, ojciec był alkoholikiem, który nie miał za wiele z prawdziwego ojca. Mieszkaliśmy w starym baraku, w którym znajdował się tylko jeden pokój z maleńką kuchenką bez toalety (wychodek do załatwiania swoich potrzeb znajdował się na dworze). Pomimo bardzo skromnych warunków mama zawsze się starała, abyśmy nie chodzili głodni ani brudni. Niestety nie mogła nas uchronić przed największym zagrożeniem, czyli ojcem alkoholikiem, tyranem, a także naszym oprawcą. Była wtedy tak bardzo uzależniona od niego psychicznie, że nie potrafiła podjąć decyzji o odejściu, choć mogło uchronić to nas od tak okrutnego losu.
Mieszkało z nami jeszcze moje starsze rodzeństwo: brat Stasiu, od którego byłam młodsza o cztery lata, oraz siostra Zosia, która miała wówczas trzy latka. Jak się możecie domyślać, byłam jeszcze niemowlęciem i wtedy zaczęła się moja pierwsza smutna historia. Była ona początkiem całego ciągu zdarzeń, które trwają już pół wieku. Sytuację tę opowiedziała mi kiedyś mama, jak byłam już dorosłą kobietą.
Któregoś razu mama szła do pracy na popołudniową zmianę, a my siłą rzeczy musieliśmy zostać pod opieką mojego ojca, który bardzo często był pijany. Prawie zawsze wprowadzał się w taki stan, pijąc najtańsze procentowe trunki, w tym denaturat. Tu dodam, że był to jedynie mój biologiczny ojciec, a dla Stasia i Zosi ojczym. Ich tata umarł na atak serca.
Kiedy tylko mama wyszła do pracy, mój tata bez chwili wahania zostawił nas samych wszystkich w domu i standardowo poszedł do sklepu, żeby zakupić sobie alkohol, jeżeli tak to w ogóle można nazwać. Często miał jakieś pieniądze ukryte przed mamą, ponieważ dorabiał sobie, łapiąc się różnych dodatkowych zajęć, aby zawsze mieć za co kupić trunek. Nigdy tych pieniędzy nie oddawał mamie, aby jej pomóc. Kiedy wrócił po jakimś czasie ze sklepu, już w stanie upojenia alkoholowego, wpadł na pomysł, aby wziąć mnie na spacer wózkiem do lasu, a moje rodzeństwo zostawił w baraku i zamknął na klucz. Siedząc w lesie na ławce, popijał alkohol. Doprowadził się do takiego stanu, że całkowicie stracił poczucie rzeczywistości, po czym wrócił do domu i położył się spać. Niestety zapomniał o fakcie, że przyjechał do lasu ze mną – a więc zostawił mnie tam zupełnie samą. Dwumiesięczne niemowlę samo w wózku w ciemnym lesie…
Często zastanawiałam się nad tym, jak ja tam przeżyłam, ale zapewne uratował mnie fakt, że było lato, no i oczywiście to, że pojawiłam się na tym świecie nieprzypadkowo i nie bez przyczyny – moja misja dopiero się zaczynała. Kiedy mama wróciła z pracy po popołudniowej zmianie i weszła do naszego baraku, zauważyła, że Stasiu z Zosią śpią na wersalce przytuleni do siebie, a ojciec leży na podłodze upity do nieprzytomności. W tym momencie zaczęła płakać i budzić go, krzycząc:
– Jezu Chryste, gdzie jest Agnieszka?!
Cała roztrzęsiona i zapłakana wybiegła z baraku. Szlochając, szukała mnie i wózka.
– Gdzie jest moje dziecko?! – krzyczała.
W pewnym momencie pomyślała, że może ojciec zostawił mnie nieopodal w lesie, gdzie często siedział na ławce i pił, więc natychmiast tam pobiegła. Już z daleka zobaczyła wózek i z ogromnym strachem, a zarazem ulgą podbiegła do niego. Jej oczom ukazała się dwumiesięczna Agnieszka, która cichutko tylko kwiliła, bo nie miała już siły płakać, była mocno wyziębiona i głodna. Mama wróciła ze mną do baraku, nakarmiła i utuliła do snu. Na drugi dzień zrobiła ojcu karczemną awanturę, ale on niespecjalnie się przejął. I tak mijały dni – mama ciężko pracowała, a ojciec od rana do wieczora pił do nieprzytomności.
Któregoś pięknego dnia w związku z tym, iż mama była zapisana do spółdzielni mieszkaniowej, otrzymała przydział na mieszkanie. Nie było to jakieś luksusowe lokum, ale i tak o niebo lepsze niż dotychczasowy barak. Znajdowało się w bloku na 8. piętrze i miało dwa malutkie pokoje, ciasną kuchnię oraz toaletę – luksus, bo w końcu znajdowała się w domu, nie trzeba już było wychodzić za barak – a także miniaturowy balkon. Mama była wniebowzięta, że chociaż trochę poprawi nam się byt, ale ojciec niestety nie wykazywał dużego entuzjazmu, ponieważ prawie w ogóle nie trzeźwiał. Po pół roku od przydziału byliśmy już w naszym malutkim mieszkanku z bardzo skromnym wyposażeniem. Niestety nasza gehenna trwała. Mama nadal nie była jeszcze na tyle świadomą osobą, aby zostawić ojca i zakończyć ten koszmar. Sama jestem już tak rozwiniętą duchowo i świadomą osobą, że absolutnie nie mam do nich żalu, ani do ojca, ani do mamy. Kiedy bowiem w dorosłym życiu zaczęłam składać wszystkie swoje życiowe puzzle, zrozumiałam, że sama wybrałam sobie właśnie takich rodziców. Jestem tym duszom wdzięczna, że zdecydowały się uczestniczyć w moich lekcjach, choć zapewne nie było to dla nich łatwe zadanie.
Robiłam się coraz starsza. Gdy miałam 6 lat, a mój umysł był już w stanie zapamiętać wszystko, koszmar nadal trwał. Było coraz gorzej, ponieważ ojciec robił się coraz agresywniejszy i przestał już całkowicie nad sobą panować. Zaczęły się potężne awantury, dochodziło do rękoczynów oraz sytuacji, które do końca tego wcielenia nie opuszczą mojej pamięci, chociaż już zostały przeze mnie przepracowane i uzdrowione. Ojciec wyćwiczył w nas pewien nawyk: kiedy nie wracał do domu do 18:00, to wszyscy wiedzieliśmy podświadomie, że znowu przyjdzie pijany i zacznie się kolejny koszmar, tylko nikt nie miał pojęcia, co tym razem wymyśli. Każdy aż zamierał i trząsł się ze strachu, jakie tortury będzie tym razem stosował na nas lub na mamie. Zazwyczaj wracał późno w nocy, dzwonił i walił do drzwi tak długo, aż wszyscy sąsiedzi nie powychodzili z mieszkań albo jak któryś z nich nie zadzwonił na milicję. Widziałam, że mamie było ogromnie wstyd i nie chciała, aby nas wytykali palcami, więc zazwyczaj po jakimś czasie wpuszczała go do mieszkania. Ja, Stasiu i Zosia byliśmy tak przerażeni, że chowaliśmy się pod kołdrami, a nasze ciała były wręcz sparaliżowane. Zdarzało się, że ojciec wchodził do naszego pokoju i zapalał światło, a my udawaliśmy, że śpimy, prawie w ogóle nie oddychając, by nie poruszyć kołdrą ani odrobinkę. Kiedy nie wchodził jednak do naszego pokoju, tylko od razu kierował się do mamy, ja i tak leżałam sztywna ze strachu i z całych sił zatykałam uszy palcami, aby nie słyszeć kolejnej awantury. Zazwyczaj wyzywał mamę od kurwy, szmaty, a coraz częściej dochodziło do rękoczynów. Pomimo iż tak bardzo zatykałam uszy, że aż skóra na moich palcach robiła się sina, to i tak czasem słyszałam szloch mamy. Potrafiłam tak długo leżeć, wpatrując się w drzwi, aż światło w pokoju moich rodziców zgasło. Bywało tak, że trwało to parę godzin, aż nadchodził świt i za godzinę lub dwie musiałam wstawać do zerówki, a Zosia i Stasiu do szkoły.
Mama robiła, co w jej mocy, i imała się różnych prac, sprzątała biura, pilnowała dzieci, a także miała pracę, którą wykonywała w domu. Mimo to często brakowało pieniędzy na podstawowe potrzeby, takie jak jedzenie, prąd, gaz itp. Mama często chodziła pobita przez ojca, jednak on zadawał ciosy w takie miejsca, aby nie było widać. Kolejnym z moich koszmarów było załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych na balkonie. Kiedy ojciec wracał pijany i godzinami w nocy robił awantury u nich w pokoju, ja ze strachu, aby nie przechodzić przez pokój rodziców do toalety, musiałam zaspokajać swoje potrzeby fizjologiczne do miski, którą miałam uszykowaną na balkonie. Czasami było mi strasznie zimno, padał śnieg, a moje małe i kruche ciało było całe otępiałe, lecz niestety nie miałam innego wyjścia, jak załatwić się do miski. Nie zawsze byłam w stanie kontrolować te potrzeby, do 12. roku życia często moczyłam się do łóżka. Czasem kiedy ojca nie było jeszcze w domu, a był późny wieczór, Staś i Zosia, aby mnie trochę uspokoić oraz rozweselić, zaczęli wymyślać różne zabawy, np. śpiewaliśmy, bawiliśmy się w skojarzenia albo z bratem robiliśmy sobie gimnastykę. To były te ułamki chwil, kiedy mogliśmy zapomnieć o tym piekle i chociaż przez krótki czas być uśmiechniętymi i spokojnymi dziećmi.
Takie było moje dzieciństwo do 6. roku życia, a później okazało się, że to dopiero namiastka tego, jakie lekcje jeszcze mnie czekały. Był to dopiero początek drogi, którą wybrała sobie moja dusza. Wtedy też zaczęły pojawiać się u mnie paranormalne sytuacje, począwszy od snów. Zaczęłam pomału odzyskiwać pamięć z poprzednich wcieleń i małymi krokami rozpoczął się mój rozwój duchowy.
Pomimo tego całego koszmaru musieliśmy normalnie uczęszczać do szkoły, choć nie było łatwo. Staraliśmy się, jak tylko mogliśmy, lecz bardzo trudno było skupić swoją uwagę na lekcji, a tym bardziej dostawać dobre oceny. Ojciec terroryzował mnie, zapewne dlatego, iż byłam jego biologicznym dzieckiem, więc Stasiu i Zosia mieli trochę więcej swobody, jeśli chodzi o naukę, bo ich edukacja go nie interesowała. Kiedy wracałam ze szkoły, a ojciec akurat był w domu, nigdy nie wolno mi było wyjść na dwór, aby pobawić się z rówieśnikami. Zaraz po szkole zjadałam coś szybko w biegu, a następnie przez 3–4 godziny musiałam czytać książkę, ale na tyle głośno, aby mój ojciec słyszał w drugim pokoju. Kiedy przychodziła po mnie koleżanka, to nigdy nie wolno mi było wyjść nawet na krótki spacer. Czasem mocno płakałam z tego powodu, gdyż bardzo chciałam pobawić się z rówieśniczkami w skakankę lub pograć w gumę.
Któregoś razu, kiedy po raz kolejny ojciec przyszedł do domu pijany, ale o dziwo dosyć wcześnie, bo około 20:00, zrobił nam karczemną awanturę, wyzywał nas od debili, idiotów itp. Mój brat, który miał wtedy zaledwie 10 lat, chciał nas obronić i powiedział ojcu, aby tak do nas nie mówił. Niestety spowodował tym jeszcze większą agresję i z tego powodu ojciec, chcąc się wyżyć na mnie, kazał Stasiowi i Zosi iść do swojego pokoju, a ja miałam stać przy jego łóżku na baczność. Sparaliżowana strachem nie protestowałam, a on najzwyczajniej w świecie położył się spać, nie zwracając na mnie uwagi. Stałam tam i stałam, minęła godzina, dwie godziny, a ja nadal tam tkwiłam. Wreszcie mama wróciła do domu i kazała mi iść do naszego pokoju i położyć się spać. Tłumaczyła mi, że ojciec i tak już śpi i nic nie będzie pamiętał, ale mój strach przed nim był tak ogromny, że stałam i nawet nie drgnęłam, kiedy mijały kolejne godziny… Gdy już nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, nagle ojciec się przebudził i patrząc na mnie, powiedział:
– A co ty tu, kurwa, robisz…? Spierdalaj spać do swojego pokoju.
Wtedy jego słowa były jak wybawienie dla szczupłej i wątłej sześciolatki. Co prawda zostały mi raptem 3 godziny, aby się wyspać i iść do szkoły, ale i tak było to o niebo lepsze niż stanie na baczność przy jego łóżku. Do szkoły przeważnie szłam nieprzygotowana, ponieważ nie miałam warunków, aby choć trochę się pouczyć. Często brakowało mi też potrzebnych przyborów takich jak cyrkiel, linijka, ekierka. Zwykle szłam bez śniadania. W szkole wypijaliśmy mleko, które należało się dzieciom z ubogich rodzin, ale to i tak było nic i często na lekcji burczało nam w brzuchach. Mama cały czas robiła, co mogła, ale było jej trudno w pojedynkę. Ojciec już wtedy praktycznie przestał dawać jakiekolwiek pieniądze na rodzinę. Często mama wymyślała nam różne potrawy, które nie były skomplikowane, ale za to bardzo syte, np. cebula na patelni z tłuszczem, chleb smażony z solą czy makaron gotowany z jajkiem. Sporadycznie zdarzało się tak, że ojciec wracał do domu w miarę normalny i przynosił siatkę, z której wystawał jakiś futrzasty zwierzak. Jak się później okazało, były to bobry. Obdzierał je ze skóry, a potem cały dzień gotował, następnie wkładał do piekarnika i piekł. Pamiętam, że w te dni w domu panował dziwny zapach gotowanego mięsa. Kiedy przyrządził już owo zwierzę, wołał nas wszystkich do stołu i nakładał każdemu na talerz solidną porcję. Nikt z nas nie mógł znieść tego zapachu, a co dopiero to jeść, ale wtedy ojciec krzyczał na nas głośno i mówił, że jeśli nie zjemy do końca, to nie odejdziemy od stołu. Ze łzami w oczach przełykaliśmy małe kęsy, a jak ojciec wychodził na chwilę z pokoju, to chowaliśmy jedzenie do kieszeni, aby wyglądało na to, że zjedliśmy – tak bardzo baliśmy się go rozzłościć, wiedząc, że będzie z tego kolejna awantura. Często moja siostra Zosia już nie wytrzymywała i szła do toalety, gdzie puszczała głośno wodę, aby nie dało się niczego usłyszeć, i po prostu wymiotowała. Zdarzało się, że ojciec nigdzie nie wychodził i cały czas siedział w domu, ale wtedy także chodził pijany, ponieważ w magiczny sposób co rusz ktoś z nas znajdywał pustą butelkę po denaturacie lub wodzie brzozowej, a to w pralce, a to na przykład w worku na klamerki.
W wieku 6 lat doświadczyłam pierwszych dziwnych snów, które miały wprowadzić mnie w świat duchowego rozwoju oraz świadomości. Od tego też czasu zaczęłam małymi krokami rozumieć, po co i dlaczego się to wszystko dzieje: cały ten lęk, strach i cierpienie. Pamiętam mój pierwszy sen, jakby to było dzisiaj, a minęło już prawie pół wieku. Śniło mi się wtedy, że przebywam w bardzo jasnym miejscu, ale nie było to pomieszczenie, raczej przestrzeń, która emanowała jasnym różowofioletowym światłem. Samo to światło wcale nie było oślepiające, tylko dało się odczuć, że bije od niego ciepło i bezwarunkowa miłość. Pamiętam jeszcze, że miałam na sobie białe długie szaty, a obok mnie stały istoty, które miały wielkie białe skrzydła. Nie da się ubrać w słowa, jaką błogość oraz jakie bezpieczeństwo tam czułam. Pamiętam także, że jedna z istot powiedziała, iż zeszłam na planetę Ziemia, aby ratować zagubione dusze nieradzące sobie z lekcjami, które mają tutaj do przerobienia, a także aby podnieść wibracje planety. Wiem, że ta rozmowa była dłuższa, jednak z tego snu udało mi się zapamiętać tylko ten urywek. Kiedy się przebudziłam, poczułam ogromną tęsknotę za tym miejscem i chciałam jak najprędzej tam wrócić. Muszę wspomnieć, że jako mała dziewczynka nie poczułam wtedy ani odrobiny strachu. W moim domu bardzo często rozmawiało się o duchowości, przepowiedniach, rytuałach oraz ziołolecznictwie. Mama często rozprawiała o tym z moją babcią oraz prababcią, które całe życie zajmowały się sprawami ezoterycznymi. Wiem też, że były to osoby długowieczne i obie dożyły stu lat, nigdy nie chodząc do żadnego lekarza. Jeżeli cokolwiek zaczynało im dolegać, natychmiast wprowadzały leczenie ziołami, a znały się na tym i doskonale wiedziały, jakie zioła są na jaką chorobę. Często przysłuchiwałam się temu, próbując jak najwięcej z tego zrozumieć, oczywiście na ile mógł przyswoić to mój sześcioletni umysł. Pamiętam, jak babcia wspominała o tym, że moja mama urodziła mnie tego samego miesiąca i tego samego dnia oraz o tej samej godzinie, co ona urodziła ją. Teraz z perspektywy czasu wiem, że mama była oświeconą duszą i nie był to żaden przypadek.
Kiedy mój brat Stasiu był już nieco starszy, miał może około 14 lat, ojciec często zaczepiał go bez powodu – szturchał, popychał, próbował uderzyć. Nam, czyli mnie i mojej siostrze Zosi, także często obrywało się bez powodu, ale brat zawsze chciał nas bronić i brał winę na siebie. Któregoś razu ojciec standardowo wrócił do domu pod wpływem alkoholu i zawołał wszystkich do swojego pokoju. Groźnym głosem zapytał, kto zrobił tę dziurkę w ścianie. Na początku nikt z nas nie wiedział, o co mu chodzi, ale po chwili, kiedy podeszliśmy bliżej, zauważyliśmy miniaturową dziureczkę w tynku. Zaczęliśmy się tłumaczyć zgodnie z prawdą, że nikt z nas tej dziurki nie zrobił i że pierwszy raz ją widzimy na oczy, ale ojciec wstał i zaczął krzyczeć, że wszyscy mamy się ustawić pod ścianą i dopóki się nie przyznamy, będziemy tak stali. Było to dla nas tak niewiarygodne, że aż niemożliwe, ale wiedzieliśmy, że on nie żartuje. Nikt z nas nie mógł się jednak przyznać do czegoś, czego nie zrobił. Staliśmy tak i staliśmy, a godziny mijały. W końcu niemal mdlejący brat powiedział, że weźmie winę na siebie, bo w innym wypadku ojciec będzie nam tak kazał stać przez całą noc. Na początku nie chciałyśmy się zgodzić, ale wiedziałyśmy, że dłużej już nie damy rady, a Stasiu najzwyczajniej w świecie chciał nas chronić. Kiedy brat oznajmił, że jednak on zrobił tę dziurkę w ścianie, ojciec kazał nam iść do pokoju, a Stasia tak zlał, że ten prawie nie mógł chodzić. Wszyscy wtedy płakaliśmy, ale wiedzieliśmy, że jesteśmy jeszcze zbyt mali i za słabi, aby się ojcu w końcu przeciwstawić. Do takich sytuacji i absurdów dochodziło coraz częściej, choć mama starała się nas chronić, jak tylko mogła, to zazwyczaj samej jej się za to obrywało.
Ojciec miał matkę, czyli moją babcię, która mieszkała w zupełnie innej dzielnicy i za bardzo się mną nie interesowała, choć byłam jej wnuczką. Od czasu do czasu jeździłam do niej w odwiedziny, jednak któregoś dnia – miałam wtedy około 12 lat – byłam bardzo zmęczona i do niej nie pojechałam. Kiedy ojciec wrócił do domu i się o tym dowiedział, tak mnie mocno uderzył w twarz, że chleb, który właśnie trzymałam w ręku, wylądował na szafce, a okulary, które już wtedy nosiłam, ponieważ miałam potężną wadę wzroku, odbiły się od ściany i spadły na ziemię całe potłuczone. Próbowałam tłumaczyć, że źle się czułam i dlatego nie pojechałam, ale na nic się to zdało. Mama, słysząc to z drugiego pokoju, od razu przybiegła i zaczęła mnie bronić, ale jak zwykle i jej się oberwało. Wreszcie ojciec wściekły wyszedł z pokoju, a ja cała roztrzęsiona i zapłakana zaczęłam szukać swoich okularów. Kiedy je znalazłam, były pęknięte, a jedna strona oprawek uszkodzona na tyle mocno, że nie dało się ich założyć. Nie chcąc wywołać kolejnej awantury i wiedząc, że nie stać nas na nowe oprawki, skleiłam je sobie taśmą klejącą, aby mogły utrzymać się na nosie. Bardzo się wstydziłam chodzić w takich okularach do szkoły, ale wiedziałam, że jeżeli nie nałożę ich na nos, to niewiele będę widziała. Choć nasze życie pełne było strachu i przemocy, ja miałam coraz częściej sny, które wprowadzały mnie w stan spokoju, błogości oraz ukojenia.
Codziennie gdy wracaliśmy ze szkoły, ze strachu brakowało nam tchu, ponieważ nie wiedzieliśmy, co tym razem się wydarzy i jaki koszmar znów nas czeka. Ja pomimo moich 12 lat byłam już naprawdę świadomym dzieckiem i wiedziałam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Czułam nad sobą opiekę wszechświata i zdawałam sobie sprawę, że jeżeli przyszłam na świat tutaj, to znaczy, iż jest ku temu powód, a moja dusza doskonale wie, co robi. Z tego powodu nie czułam urazy, żalu czy smutku, nie potrafiłam narzekać na swoje życie.