Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć - Agata Sikora - ebook

Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć ebook

Agata Sikora

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dlaczego czasem łapiemy się na tym, że konfrontując się ze sporami wokół poprawności politycznej, przemocy symbolicznej czy #metoo, przyznajemy rację obu stronom albo w ogóle nie wiemy, co myśleć?

W pasjonującej książce Agata Sikora szuka odpowiedzi na pytania, które nurtują dziś wiele osób o lewicowo-liberalnych poglądach. Odwołując się do świadectw wrażliwości różnych epok – od liryki trubadurów przez „Deklarację Praw Kobiety i Obywatelki”, musical Hair, powieść i serial Opowieść podręcznej po stand-up Nanette – pokazuje, jak rodziła się i ewoluowała liberalno-lewicowa wrażliwość, które emocje mogły być w jej ramach wyrażane, a które zostały wypchnięte poza jej nawias. Autorka rozpoznaje kulturowy klincz, w jakim tkwimy, rozdarci między dążeniem do autentyczności a oświeceniową koncepcją racjonalnego podmiotu; między polityką tożsamości a uniwersalistycznym liberalizmem. A potem, zdając sprawę z własnych wątpliwości, próbuje wskazać ścieżki, które mogą nas z tego klinczu wyprowadzić.

Oryginalność pisarstwa Agaty Sikory przejawia się nie tylko w błyskotliwych, erudycyjnych analizach zjawisk kultury, ale też w wyjątkowej umiejętności problematyzowania własnych doświadczeń – życia w Polsce i wielokulturowym Londynie, łączenia freelancerskiej pracy intelektualnej z wychowywaniem małego dziecka, zderzeń i spotkań z innymi punktami widzenia. Dzięki temu jej książka jest czymś więcej niż esejem – jest zmianą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 331

Oceny
4,3 (65 ocen)
31
23
9
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ponitka

Dobrze spędzony czas

Wnikliwa obserwacja polskiego i brytyjskiego świata.
00

Popularność




3. Za­ka­za­ny strach. Jak wy­mknąć się re­pre­sji

„Lu­dzi na­cho­dzą my­śli, któ­rych wo­le­li­by nie mieć. Zda­rza się”.

Ali­ce Mun­ro, Noc1

Ko­niec lip­ca 2016 roku, woj­na z ISIS, pół­me­tek krwa­wej se­rii za­ma­chów ter­ro­ry­stycz­nych w Eu­ro­pie. W sa­mo­lo­cie le­cą­cym do Wa­szyng­to­nu ko­re­spon­dent „Ga­ze­ty Wy­bor­czej”, Ma­riusz Za­wadz­ki, wi­dzi dwóch Ara­bów wy­mie­nia­ją­cych spoj­rze­nia, po czym je­den z nich wy­cho­dzi do to­a­le­ty, a dru­gi za­czy­na ma­ni­pu­lo­wać przy ze­gar­ku. Za­wadz­ki, świa­do­my tego, że naj­praw­do­po­dob­niej jego wy­obraź­nia pra­cu­je zbyt moc­no, bije się z my­śla­mi. Strach przed kon­se­kwen­cja­mi bier­no­ści („A co, je­śli to na­praw­dę za­ma­chow­cy i, nie pod­jąw­szy żad­nych dzia­łań z po­wo­du po­li­tycz­nej po­praw­no­ści, głu­pio zgi­nę oraz po­cią­gnę na dno oce­anu trzy­sta osób?”)2, mie­sza się z „kon­fu­zją i ab­sma­kiem do sa­me­go sie­bie”, lę­kiem przed „zro­bie­niem z sie­bie idio­ty” i po­czu­ciem, że nie po­wi­nien „pa­ni­ko­wać jak kom­plet­ny ama­tor” (bo prze­cież spę­dził pół roku na Bli­skim Wscho­dzie i ma arab­skich przy­ja­ciół). W koń­cu „nie wy­trzy­mu­je” i idzie dys­kret­nie przyj­rzeć się męż­czy­znom – ze­ga­rek naj­zwy­klej­szy w świe­cie, dru­ga oso­ba już opu­ści­ła to­a­le­tę, wszyst­ko wy­glą­da nor­mal­nie. Do­pie­ro wte­dy jed­nak za­czy­na się praw­dzi­wy nie­po­kój: „co się sta­ło w mo­jej gło­wie, już się nie od­sta­nie. Po se­rii za­ma­chów w ostat­nich mie­sią­cach nie wy­trzy­ma­łem psy­chicz­nie, za­mie­ni­łem się w ra­si­stę. W my­ślach po­peł­ni­łem grzech, któ­ry w USA na­zy­wa się ra­cial pro­fi­ling (pro­fi­lo­wa­nie ra­so­we)” – pi­sze ko­re­spon­dent.

Au­to­ro­wi tych słów na­le­ży się sza­cu­nek – dość rzad­ko ci, któ­rzy chcie­li­by żyć w świe­cie otwar­tym, mó­wią i pi­szą o zwią­za­nych z tym kon­flik­tach we­wnętrz­nych. Za­wadz­ki do­ty­ka waż­nej kwe­stii: bez­bron­no­ści wo­bec emo­cjo­nal­nej re­ak­cji osa­dzo­nej w ste­reo­ty­pach, od­ru­chach i lę­kach oraz nie­zgod­no­ści mię­dzy nią a po­stu­lo­wa­nym li­be­ral­nym po­rząd­kiem po­li­tycz­nym. Sku­pia się jed­nak przede wszyst­kim na wła­snym po­czu­ciu winy.

Tekst Jak zo­sta­łem ra­si­stą od­twa­rza me­cha­ni­zmy chrze­ści­jań­skiej re­pre­sji. Au­tor po­słu­gu­je się ka­te­go­rią „grze­chu my­ślą” i opi­su­je we­wnętrz­ne męki dusz zbru­ka­nych: obrzy­dze­nie sa­mym sobą, we­wnętrz­ne roz­dar­cie, sła­bą wolę. Wy­star­czy jed­na myśl (opar­te na ste­reo­ty­pie po­dej­rze­nie), by „prze­żyć ra­si­stow­ską ini­cja­cję”: uspra­wie­dli­wie­niem nie jest tu ani po­li­tycz­ny kon­tekst (fala za­ma­chów ISIS w Eu­ro­pie), ani wie­lo­krot­ne roz­wa­że­nie etycz­nych ra­cji sto­ją­cych za pod­ję­ciem dzia­ła­nia, ani dys­kret­ny spo­sób, w jaki zo­sta­ło ono prze­pro­wa­dzo­ne. Uzna­niu wła­snej ma­ło­ści to­wa­rzy­szy po­dziw dla za­ło­żeń ame­ry­kań­skich sił bez­pie­czeń­stwa, któ­re, w prze­ci­wień­stwie do izra­el­skich, „mają być z za­ło­że­nia śle­pe na kry­te­ria et­nicz­ne, ko­lo­ry skó­ry, rasy”. Koń­czy się zaś nie­mal jak u Sępa-Sza­rzyń­skie­go stra­we­sto­wa­ne­go na współ­cze­sną wraż­li­wość: „Ja już je­stem jed­ną nogą po ciem­nej stro­nie mocy. Cho­ciaż, po­dob­nie jak lord Va­der, po­dej­mu­ję wy­si­łek in­te­lek­tu­al­ny i emo­cjo­nal­ny, żeby stam­tąd po­wró­cić. A wy?”3.

Pu­blicz­ne wy­zna­nie jest za­tem jed­no­cze­śnie wy­zwa­niem – te­raz to my, od­bior­cy, mamy rów­nie bez­li­to­śnie skon­fron­to­wać się z sobą. Nim jed­nak po­dej­mę rę­ka­wi­cę, chcia­ła­bym wska­zać naj­waż­niej­sze ce­chy wraż­li­wo­ści, któ­rej świa­dec­twem jest ten tekst. Po pierw­sze, bar­dziej li­czą się tu we­wnętrz­ne prze­ży­cia i ide­ali­stycz­ne za­ło­że­nia niż fak­tycz­ne dzia­ła­nia i ich kon­se­kwen­cje. Arab­scy pa­sa­że­ro­wie są oczy­wi­ście krzyw­dze­ni przez na­ra­sta­ją­cą is­la­mo­fo­bię i ra­sizm, ale w tym kon­kret­nym przy­pad­ku nic nie wska­zu­je na to, by za­uwa­ży­li za­cho­wa­nie pol­skie­go to­wa­rzy­sza po­dró­ży, a z całą pew­no­ścią nie sły­sze­li jego my­śli – pod­czas gdy bo­ry­ka­ją­cy się z cho­ro­bą psy­chicz­ną Don­tre Ha­mil­ton czy dwu­na­sto­let­ni Ta­mir Rice wy­ma­chu­ją­cy na uli­cy bro­nią-za­baw­ką zo­sta­li przez „wol­ną” od pro­fi­lo­wa­nia ra­so­we­go po­li­cję po pro­stu za­strze­le­ni (ra­por­ty wska­zu­ją, że czar­ny męż­czy­zna ma po­nad trzy­krot­nie więk­sze szan­se zgi­nąć od po­li­cyj­nej kuli niż bia­ły)4. Po dru­gie, po­czu­cie winy w związ­ku ze ste­reo­ty­pi­zo­wa­niem lu­dzi od­no­si się tyl­ko do tych ste­reo­ty­pi­zo­wa­nych, na któ­rych chwi­lo­wo ogni­sku­je się em­pa­tycz­na tro­ska mo­ra­li­zu­ją­ce­go pod­mio­tu, w tym przy­pad­ku Ara­bów. Tym­cza­sem do li­sty grze­chów po­peł­nio­nych my­ślą w tym fe­lie­to­nie na­le­ża­ło­by do­dać jesz­cze sek­sizm, dys­kry­mi­na­cję ze wzglę­du na wiek i – tym ra­zem nie­pod­da­ny ja­kiej­kol­wiek re­flek­sji – ra­sizm wy­mie­rzo­ny w Azjat­ki („mło­de, trzpio­to­wa­te dziew­czę­ta […] pra­cu­ją­ce w eks­klu­zyw­nych li­niach azja­tyc­kich” zo­sta­ją prze­ciw­sta­wio­ne „zwy­kle bar­dzo ży­cio­wym i przed­się­bior­czym ko­bie­tom w śred­nim wie­ku”5 w li­niach prze­woź­ni­ków ame­ry­kań­skich). Po trze­cie wresz­cie, w tek­ście tym Za­wadz­ki przy­zna­je się do winy, nie da­jąc jed­no­cze­śnie żad­nych wska­zó­wek, jak jej unik­nąć. Bo co on (lub kto­kol­wiek inny) mógł zro­bić ze swo­ją my­ślą po­nad to, co już zro­bił? A je­śli nie mógł zro­bić nic, to czy ka­ra­nie sie­bie za tę myśl może przy­nieść na dłuż­szą metę coś do­bre­go?

Spró­buj­my opo­wie­dzieć tę hi­sto­rię ina­czej. Li­sto­pad 2015, lon­dyń­skie go­dzi­ny szczy­tu. Do ja­dą­ce­go z Rich­mond po­cią­gu wsia­da dwóch śnia­dych męż­czyzn mó­wią­cych po fran­cu­sku (Ma­ro­kań­czy­cy? Al­gier­czy­cy? Fran­cu­zi?). Sta­ją obok czar­no­wło­sej trzy­dzie­sto­lat­ki w cią­ży (Włosz­ka? Hisz­pan­ka? La­ty­no­ska?). Tak się aku­rat skła­da, że Po­lka – tą ko­bie­tą je­stem ja.

Wy­buch w gło­wie

I na tym ko­niec ak­cji, bo jej po pro­stu nie ma, a gdy­by to się sta­ło parę dni wcze­śniej, nie by­ło­by i tej aneg­do­ty. Nie zwró­ci­ła­bym uwa­gi na aku­rat tych dwóch lu­dzi w fa­scy­nu­ją­cej mo­za­ice lon­dyń­skie­go tłu­mu z jego bo­ga­tą pa­le­tą ko­lo­rów skó­ry, roz­ma­ito­ścią fry­zur, ry­sów twa­rzy, naj­róż­niej­szy­mi sty­la­mi ubio­ru i prze­ko­na­nia­mi na te­mat kli­ma­tu pa­nu­ją­ce­go za oknem. Pa­trzy­ła­bym na nich do­kład­nie tak jak na in­nych współ­pa­sa­że­rów, któ­rych nie pa­mię­tam: mo­gła to być pięć­dzie­się­cio­lat­ka z krót­kim afro po­far­bo­wa­nym na rudo, mło­da Azjat­ka w wy­god­nych adi­da­sach do ele­ganc­kiej po­ma­rań­czo­wej su­kien­ki, czar­na mat­ka w po­włó­czy­stej abai prze­ry­wa­ją­ca roz­mo­wę te­le­fo­nicz­ną, by po­dać dziec­ku świn­kę Pep­pę, mógł to być pra­cow­nik ko­lei w służ­bo­wej ka­mi­zel­ce je­dzą­cy ka­nap­kę z Sa­ins­bu­ry’s czy para bia­łych trzy­dzie­sto­lat­ków nie­uchron­nie po­sta­rzo­na przez modę wyż­szej kla­sy śred­niej.

A jed­nak zwró­ci­łam uwa­gę na tych dwóch śnia­dych męż­czyzn mó­wią­cych po fran­cu­sku, bo parę dni wcze­śniej w Pa­ry­żu do­szło do se­rii za­ma­chów; kon­cert w klu­bie Ba­tac­lan zmie­nił się w rzeź, a ja pod­da­łam się tok­sycz­nej sym­bio­zie mor­der­ców i mass me­diów. Czy­ta­łam za­tem te krwi­ste opo­wie­ści o roz­pru­tej ma­te­rii co­dzien­no­ści – prze­mo­cy, śmier­ci i wal­ce o prze­trwa­nie. Na przy­kład o cię­żar­nej, któ­ra ucie­kła przez okno i trzy­ma­ła się gzym­su, bła­ga­jąc o po­moc – w pa­ni­ce nikt się jed­nak nie za­trzy­mał. Ona ja­koś wy­trzy­ma­ła do cza­su, gdy za­bój­cy prze­szli do in­nej czę­ści bu­dyn­ku, a ją z po­wro­tem ktoś wcią­gnął do środ­ka…

My­ślę so­bie, że nie prze­szła­bym tego te­stu, nie wy­trzy­ma­ła­bym na­wet kil­ku mi­nut, zwi­sa­jąc na rę­kach. To ja­kieś po­cie­sze­nie, że je­ste­śmy w po­cią­gu: po­ciąg to ra­czej bom­ba, a wte­dy sła­bość rąk nie ma żad­ne­go zna­cze­nia… W ta­kim ra­zie jed­nak zna­cze­nie ma od­le­głość… Oczy­wi­ście nie wy­sią­dę na naj­bliż­szej sta­cji, to był­by ab­surd, oni tyl­ko roz­ma­wia­ją po fran­cu­sku… Co jed­nak szko­dzi, je­śli dys­kret­nie zmie­nię wa­gon, tak na wszel­ki wy­pa­dek?

Nie ro­bię tego, bo prze­cież do­sko­na­le wiem, że jed­nak szko­dzi: sta­je się po­żyw­ką dla mo­ich ir­ra­cjo­nal­nych lę­ków. Gdy­by moje za­cho­wa­nie zo­sta­ło do­strze­żo­ne przez in­nych, po­tę­go­wa­ło­by po­czu­cie pod­skór­ne­go za­gro­że­nia. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, jak mo­gli­by się po­czuć sto­ją­cy obok męż­czyź­ni, gdy­by wy­chwy­ci­li mój nie­po­kój. To musi być okrop­ne uczu­cie, sto­kroć gor­sze niż to zra­nio­ne zdzi­wie­nie, gdy pod­czas spa­ce­ru z izra­el­ską mło­dzie­żą po te­re­nie war­szaw­skie­go get­ta uświa­do­mi­łam so­bie, że dla izra­el­skich ochro­nia­rzy, za­wsze spraw­dza­ją­cych pod­wo­zie au­to­ka­ru w po­szu­ki­wa­niu ła­dun­ków wy­bu­cho­wych, ja rów­nież je­stem po­ten­cjal­ną za­ma­chow­czy­nią…

Sto­ję za­tem tam, gdzie je­stem, i z od­da­niem ce­le­bru­ję uprzej­mą obo­jęt­ność miej­sca pu­blicz­ne­go. Nie jest to jed­nak „sta­nie so­bie”, lecz przed­się­wzię­cie re­flek­syj­ne – twar­da de­cy­zja, pry­wat­na „woj­na z ter­ro­rem”. A za­tem ja też, jak re­por­ter „Wy­bor­czej”, wbrew li­be­ral­nym ide­ałom za­czę­łam się bać współ­pa­sa­że­rów o okre­ślo­nym ko­lo­rze skó­ry i mó­wią­cych pew­nym ję­zy­kiem.

Ina­czej jed­nak niż Za­wadz­ki nie chcę po­tul­nie brać na sie­bie winy za im­ma­nent­ną sprzecz­ność mię­dzy abs­trak­cyj­nym mi­tem li­be­ral­ne­go po­rząd­ku po­li­tycz­ne­go a an­tro­po­lo­gicz­ny­mi ka­te­go­ria­mi kul­tu­ry, któ­ra go zro­dzi­ła. Za­miast tego chcia­ła­bym roz­po­znać te na­pię­cia i zna­leźć spo­so­by ich roz­ła­do­wa­nia. Obej­rzy­my so­bie za­tem zde­rze­nie stra­chu z li­be­ral­ną za­sa­dą śle­pej rów­no­ści w jesz­cze in­nej od­sło­nie.

Sztu­ka ogła­dy

Gru­zja, cha­ty i ka­mien­ne wie­że Uszgu­li roz­rzu­co­ne w so­czy­stej zie­le­ni u stóp lo­dow­ca Szcha­ra. Tu koń­czy się naj­po­pu­lar­niej­szy trek­kin­go­wy szlak Swa­ne­tii, stąd nie­utwar­dza­ną dro­gą wra­ca się do Me­stii – mar­szrut­ki wy­grze­wa­ją się w słoń­cu, cze­ka­jąc na tu­ry­stów. Mamy jed­nak inne pla­ny: chce­my przejść przez prze­łęcz Lat­pa­ri do Chvel­pi i do­pie­ro stam­tąd zje­chać au­to­bu­sem przez Dol­ną Swa­ne­tię. Póź­nym po­po­łu­dniem, po po­wro­cie z idyl­licz­ne­go spa­ce­ru pod lo­do­wiec, ru­szam za­tem po za­opa­trze­nie. Na ca­ło­dnio­wy marsz przez góry po­trze­bu­je­my chle­ba.

Oka­zu­je się jed­nak, że w sto­ją­cym obok ni to skle­pie, ni to karcz­mie nic już nie ma. Pu­kam do po­bli­skie­go go­spo­dar­stwa, po­tem na­stęp­ne­go, przez go­dzi­nę cho­dzę od drzwi do drzwi w za­pa­da­ją­cym zmro­ku, stop­nio­wo od­da­la­jąc się od ho­ste­li­ku. Gdy się pod­da­ję, jest już ciem­no, mam na­dzie­ję, że nie mylę dro­gi po­wrot­nej. Z na­prze­ciw­ka ktoś się jed­nak zbli­ża, a ja od­ru­cho­wo py­tam o ten chleb. Oka­zu­je się, że tu gdzieś obok miesz­ka przy­ja­ciel na­po­tka­ne­go męż­czy­zny, on może coś jesz­cze mieć, za­raz mnie do nie­go za­pro­wa­dzi… Po czym skrę­ca z ubi­tej dro­gi pod górę, w pole, w mrok.

Po­dró­żo­wa­nie, jak każ­da sztu­ka, wy­ma­ga in­tu­icji. Nie mam tu na my­śli mi­sty­cy­zu­ją­cych uspra­wie­dli­wień bra­ku my­śle­nia, ale ćwi­czo­ny w prak­ty­ce zmysł po­zwa­la­ją­cy wła­ści­wie re­ago­wać na sy­tu­ację w opar­ciu o sub­tel­ne prze­słan­ki, któ­re dzię­ki do­świad­cze­niu po­tra­fi­my uchwy­cić, ale nie je­ste­śmy w sta­nie ich zwer­ba­li­zo­wać (pięk­nie, acz za­wi­le pi­sał o tym Pier­re Bour­dieu6). Tak po­ję­ta in­tu­icja za­wsze jed­nak wy­my­ka się teo­re­tycz­nym ewa­lu­acjom: jej słusz­ność moż­na spraw­dzić tyl­ko po­przez prak­ty­kę. Kie­dy za­wie­dzie, czło­wiek zo­sta­je z po­czu­ciem, że sam jest so­bie win­ny, bo za­cho­wał się jak idio­ta (gdy tym­cza­sem od­po­wie­dzial­ność za błęd­ne de­cy­zje pod­ję­te na pod­sta­wie pro­ce­du­ry zo­sta­je prze­rzu­co­na na „sys­tem”).

In­tu­icja pod­po­wia­da mi więc, że na­po­tka­ny prze­cho­dzień po pro­stu chce mi po­móc. Ko­ja­rzę, że wcze­śniej po­mi­nę­łam cha­tę na ubo­czu, kil­ka­dzie­siąt me­trów od dro­gi. Jesz­cze pół go­dzi­ny temu, kie­dy słoń­ce wciąż było nad ho­ry­zon­tem, nie mia­ła­bym żad­nych wąt­pli­wo­ści. Te­raz jed­nak „na zdro­wy ro­zum” – bo nie in­tu­icję wła­śnie – po­win­nam się czuć za­gro­żo­na. „Spo­łecz­na ra­cjo­nal­ność” mówi wszak: nie zba­czaj, sa­mot­na dziew­czy­no, z dro­gi w nocy, idąc za nie­zna­nym męż­czy­zną. I wiedz, że je­śli coś ci się sta­nie, sama so­bie bę­dziesz win­na.

I rze­czy­wi­ście za­czy­nam się bać. De­cy­du­ję jed­nak (z dy­stan­su moż­na dys­ku­to­wać o tak­tycz­nej traf­no­ści tego wy­bo­ru), że je­śli on ma złe za­mia­ry, to moje na­głe wy­co­fa­nie może go skło­nić do ata­ku – i tak je­ste­śmy zu­peł­nie sami na tej dro­dze, on stoi bli­sko, nie mam szans. Kie­dy ru­sza pod górę, mogę go ob­ser­wo­wać i zwięk­szyć od­le­głość, w każ­dej chwi­li go­to­wa do uciecz­ki (smut­ny szcze­gół: ja mam tu­ry­stycz­ne san­da­ły, on woj­sko­we buty). Męż­czy­zna wy­czu­wa chy­ba moje wa­ha­nie: przy­spie­sza kro­ku, uła­twia za­cho­wa­nie dy­stan­su, nie cze­ka z pu­ka­niem do cha­ty. Do dro­gi scho­dzi­my od­dziel­nie, każ­dy w swo­ją stro­nę. Chle­ba z tej mąki nie było.

Spo­tka­ny czło­wiek wy­ka­zał się ogła­dą w naj­głęb­szym sen­sie tego sło­wa: wy­szedł poza kon­wen­cję uprzej­mo­ści w tro­sce o mój kom­fort psy­chicz­ny. We mnie i tak jed­nak wzbu­dził strach. Strach ten, tak jak w przy­pad­ku współ­pa­sa­że­rów z po­cią­gu, był za­ko­rze­nio­ny nie tyle w jego dzia­ła­niach, sło­wach, ge­stach, ile w przed­ustaw­nym ste­reo­ty­pi­zo­wa­nym sce­na­riu­szu roz­pi­sa­nym na fi­gu­ry agre­so­ra i ofia­ry de­fi­nio­wa­ne przez płeć, rasę, spo­łecz­ną sce­no­gra­fię.

W od­nie­sie­niu do oby­dwu sy­tu­acji po­tra­fię kry­tycz­nie zde­kon­stru­ować te sce­na­riu­sze. Wiem, że prze­moc sek­su­al­na gro­zi ko­bie­tom przede wszyst­kim ze stro­ny męż­czyzn, któ­rych zna­ją, a gwałt do­ko­na­ny przez ob­ce­go na ciem­nej dro­dze to pa­triar­chal­na fi­gu­ra wy­obraź­ni, dys­cy­pli­nu­ją­ca „same so­bie win­ne” po­krzyw­dzo­ne. Wiem rów­nież, że ol­brzy­mia więk­szość ofiar is­la­mi­stów to mu­zuł­ma­nie7, współ­cze­śnie licz­ba za­ma­chów w Eu­ro­pie jest znacz­nie mniej­sza niż w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych (głów­ną are­ną współ­cze­sne­go ter­ro­ru są Pa­ki­stan, Sy­ria, Irak, So­ma­lia)8, a ży­jąc w Wiel­kiej Bry­ta­nii, mam dwie­ście sie­dem­dzie­siąt pięć razy więk­szą szan­sę zgi­nąć w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym niż w za­ma­chu9. Wie­dza ta nie uchro­ni­ła mnie jed­nak przed lę­kiem i nie­uf­no­ścią wo­bec jed­no­stek, któ­rym we­dle li­be­ral­nych ide­ałów win­na je­stem do­myśl­ną wia­rę w to, że wszy­scy prze­strze­ga­ją re­guł i nie chcą ni­ko­mu zro­bić krzyw­dy.

Czy to zna­czy, że – idąc to­rem my­śle­nia Za­wadz­kie­go – po wy­pra­wie po chleb w Uszgu­li po­win­nam się bić w pierś za sek­sizm? A je­śli taka in­ter­pre­ta­cja wy­da­je się ab­sur­dal­na, to dla­cze­go?

Pra­wo do stra­chu

Po pierw­sze dla­te­go, że jed­nym z naj­waż­niej­szych kom­po­nen­tów współ­cze­snej wy­obraź­ni pro­gre­syw­nej jest fe­mi­nizm. Pa­trząc z tej per­spek­ty­wy, ży­je­my w pa­triar­cha­cie, czy­li kul­tu­rze ufun­do­wa­nej na struk­tu­ral­nej nie­rów­no­ści płci, w któ­rej prze­moc wo­bec ko­biet jest na­tu­ra­li­zo­wa­na (za­miast po­cią­gać do od­po­wie­dzial­no­ści spraw­cę gwał­tu, kwe­stio­nu­je się i pod­wa­ża za­cho­wa­nie skrzyw­dzo­nej – „A po co sama w nocy po chleb cho­dzi­ła?”). Ta­kie po­dej­ście za­kła­da, że mam pra­wo czuć się za­gro­żo­na i nie mu­szę po­czu­wać się do winy, po­nie­waż tak dłu­go, jak te struk­tu­ral­ne asy­me­trie nie zo­sta­ną zni­we­lo­wa­ne, uczu­cia nie­słusz­nie po­są­dzo­nych o złe za­mia­ry męż­czyzn skon­fron­to­wa­ne z ko­bie­cym lę­kiem nie są przed­mio­tem tro­ski. Cały bo­wiem ide­ał śle­pej li­be­ral­nej uprzej­mo­ści zo­stał ukształ­to­wa­ny w kul­tu­rze, któ­ra od­ma­wia­ła ko­bie­tom praw w sfe­rze pu­blicz­nej.

Po dru­gie, czło­wiek spo­tka­ny na dro­dze w Uszgu­li od razu nie­sie w so­bie po­ten­cjał nie­po­ko­ju ze wzglę­du na uwew­nętrz­nio­ne spoj­rze­nie ko­lo­nial­ne. Przez pry­zmat „uni­wer­sa­li­stycz­nej” li­be­ral­nej an­tro­po­lo­gii wi­dzi­my bo­wiem ra­czej miesz­kań­ców za­chod­nich cen­trów niż „kra­jów roz­wi­ja­ją­cych się”, wa­ka­cyj­nych de­sty­na­cji czy lo­kal­nych in­te­rio­rów. W kau­ka­skiej wio­sce mam pra­wo się bać, bo poza „na­szym świa­tem”, któ­re­go wi­zja opie­ra się na wy­par­ciu prze­mo­cy, róż­ni­ce w sile fi­zycz­nej od­bie­ra­my jako re­al­ne. Wy­star­czy zresz­tą pro­sty chwyt, by sy­tu­acja na­bra­ła więk­szej gro­zy: „Pew­ne­go razu, na Kau­ka­zie, nie­opo­dal gra­ni­cy z Cze­cze­nią, kie­dy szłam sama w nocy, spo­tka­łam męż­czy­znę w woj­sko­wych bu­tach…”. I tak sło­necz­na Swa­ne­tia z fol­de­rów tu­ry­stycz­nych i wpi­sa­ne na li­stę świa­to­we­go dzie­dzic­twa UNE­SCO Uszgu­li zmie­nia­ją się w kra­jo­braz z Dzie­się­ciu ka­wał­ków o woj­nie Ar­ka­di­ja Bab­czen­ki i te­le­wi­zyj­nych new­sów (fakt, że rzecz dzie­je się parę lat po za­koń­cze­niu kon­flik­tu, nie ma zna­cze­nia, cho­dzi wszak o sko­ja­rze­nia).

Mo­ra­li­sty­ka rów­no­ścio­wa opie­ra się za­tem na z góry przy­ję­tych ar­bi­tral­nych za­ło­że­niach co do nie­rów­no­ści sił, przez któ­re ma być po­strze­ga­na dana sy­tu­acja. Je­śli, jak po­ka­za­łam wcze­śniej, nie po­tra­fi­my uznać re­la­cji wła­dzy i prze­mo­cy mię­dzy dwie­ma kon­kret­ny­mi jed­nost­ka­mi w kon­kret­nej in­te­rak­cji, to zo­sta­ją one spro­ble­ma­ty­zo­wa­ne na po­zio­mie ste­reo­ty­pów, klisz, sta­ty­styk i abs­trak­cyj­nych struk­tur. Choć w oby­dwu przy­pad­kach prze­wa­ga fi­zycz­na po­zo­sta­je po stro­nie wy­obra­żo­nych agre­so­rów, w Lon­dy­nie – mimo śnia­do­ści mo­jej skó­ry, zdra­dza­ją­ce­go emi­granc­kość ak­cen­tu i by­cia ko­bie­tą – naj­waż­niej­sze jest to, że je­stem „bia­łą” Eu­ro­pej­ką, a oni wy­glą­da­ją na człon­ków styg­ma­ty­zo­wa­nej mniej­szo­ści re­li­gij­nej. W Uszgu­li, miej­scu nie­od­po­wia­da­ją­cym no­wo­cze­sne­mu wy­obra­że­niu sfe­ry pu­blicz­nej, róż­ni­ca po­ten­cja­łów sił na­gle za­czy­na być trak­to­wa­na po­waż­nie. Ko­lo­nial­na per­spek­ty­wa za­kła­da, że w za­chod­niej kul­tu­rze męż­czyź­ni umie­ją po­wstrzy­my­wać swo­je po­pę­dy (na tym wszak po­le­ga pro­ces cy­wi­li­za­cji), na­to­miast miesz­kań­cy „au­ten­tycz­nych” gór­skich wio­sek mie­li­by być bar­dziej spon­ta­nicz­ni i ży­wio­ło­wi… żeby nie po­wie­dzieć „dzi­cy”10.

Spoj­rze­nie li­be­ral­ne nie jest więc wol­ne od lęku przed ob­co­ścią i prze­mo­cą – re­pre­sjo­nu­je go jed­nak, je­śli do­ty­czą mniej­szo­ści, któ­re chce włą­czyć w wi­zję wie­lo­kul­tu­ro­we­go spo­łe­czeń­stwa. Styg­ma­ty­zu­je nie tyl­ko okre­ślo­ne za­cho­wa­nia, ale też my­śli i uczu­cia. To dla­te­go je­dy­ną po­praw­ną li­be­ral­ną for­mą prze­ży­wa­nia przez Za­wadz­kie­go stra­chu jest po­czu­cie winy, je­dy­nym spo­so­bem jego ar­ty­ku­la­cji – eks­pia­cja. Nie trze­ba do­da­wać, że ko­men­ta­rze pod fe­lie­to­nem aż wi­bro­wa­ły od re­sen­ty­men­tal­nej ra­do­ści: oto li­be­rał wije się w sa­mo­oskar­że­niach, pod­czas gdy my, zdro­wa tkan­ka spo­łe­czeń­stwa, wie­my, że nie ma się cze­go wsty­dzić.

Jak za­tem wy­brnąć z tego klin­czu: roz­bro­ić li­be­ral­ną re­pre­sję, nie re­zy­gnu­jąc z wia­ry w wol­ność i rów­ność dla wszyst­kich? Jak nie ka­rać sie­bie za ir­ra­cjo­nal­ny strach, nie stwa­rzać sy­tu­acji, w któ­rej pro­wa­dzi on do dys­kry­mi­na­cji in­nych lub sta­je się pa­li­wem dla pra­wi­co­wych po­pu­li­stów? Jak ra­dzić so­bie z uczu­cia­mi, dla któ­rych nie ma miej­sca w li­be­ral­nym po­rząd­ku?

Po­wrót do rze­czy­wi­sto­ści

W jed­nym z au­to­bio­gra­ficz­nych utwo­rów Ali­ce Mun­ro opo­wia­da o czter­na­sto­lat­ce przy­gnie­cio­nej nie­ustę­pli­wą my­ślą, że mo­gła­by udu­sić śpią­cą sio­strę. Bo­jąc się sa­mej sie­bie, dziew­czyn­ka noc w noc wy­my­ka się przed dom. Pew­ne­go razu za­sta­je tam ojca. Nie chce mu się zwie­rzać, a jed­nak wy­zna­nie wy­my­ka się z jej ust:

Na te­mat sio­strzycz­ki wspo­mnia­łam, że boję się zro­bić jej krzyw­dę. Uzna­łam, że to wy­star­czy, by zo­rien­to­wał się, o co mi cho­dzi.

– Mo­gła­bym ją udu­sić – nie zdo­ła­łam się jed­nak po­wstrzy­mać.

I tych słów nie dało się już cof­nąć, nie było po­wro­tu do ob­ra­zu mo­jej oso­by, jaki wcze­śniej ist­niał.

Oj­ciec to usły­szał. Po­jął, że uwa­żam sie­bie za zdol­ną, by udu­sić małą Ca­the­ri­ne we śnie, cał­kiem bez po­wo­du.

– No tak. – Wes­tchnął i do­dał, że­bym się nie mar­twi­ła: – Lu­dzie mie­wa­ją cza­sem ta­kie my­śli.

Za­brzmia­ło to po­waż­nie i bez śla­du zde­ner­wo­wa­nia czy zdzi­wie­nia. Lu­dzie mie­wa­ją ta­kie my­śli, czy może lęki, ale nie ma się co przej­mo­wać, nie bar­dziej, praw­dę mó­wiąc, niż zwy­kłym snem.

Nie po­wie­dział wy­raź­nie, że nie wie­rzy, bym coś ta­kie­go mo­gła zro­bić. Jed­nak przy­jął za pew­nik, że to się nie zda­rzy. […]

Jego po­dej­ście oka­za­ło się sku­tecz­ne. Po­wstrzy­mu­jąc się od kpi­ny czy alar­mu, przy­wró­cił mnie do ży­cia w re­al­nym świe­cie11.

Sama nar­ra­tor­ka za­uwa­ża jed­nak, że ona w po­dob­nej sy­tu­acji po­sła­ła­by dziec­ko do psy­chia­try. Awan­su­jąc spo­łecz­nie, prze­ję­ła wszak po­stwik­to­riań­ską wraż­li­wość kla­sy śred­niej, w ra­mach któ­rej prze­ży­cia we­wnętrz­ne sta­ją się symp­to­ma­mi głęb­szych ukry­tych tre­ści. Myśl o udu­sze­niu sio­stry nie jest po pro­stu my­ślą, te­ma­tem po­wścią­gli­wej po­ga­węd­ki z pra­cu­ją­cym w go­spo­dar­stwie tatą, ale waż­nym sy­gna­łem, któ­ry po­wi­nien zo­stać zdia­gno­zo­wa­ny przez eks­per­tów, wple­cio­ny w po­rzą­dek me­dycz­nych dys­kur­sów i spo­łecz­nej dys­cy­pli­ny.

Oto za­tem re­wers kul­tu in­dy­wi­du­al­nej eks­pre­sji: tam, gdzie wszyst­ko zo­sta­je wy­ra­żo­ne, nie ma już prze­żyć we­wnętrz­nych po­zba­wio­nych głęb­sze­go zna­cze­nia. Każ­de sta­je przed try­bu­na­łem spo­łecz­nych norm, choć­by tyl­ko w gło­wie jed­nost­ki za­da­ją­cej so­bie py­ta­nia: „Czy je­stem nor­mal­na?”, „O czym to świad­czy”? Nie jest za­tem istot­ne, że czter­na­sto­lat­ka spę­dza bez­sen­ne noce na zim­nie, pró­bu­jąc chro­nić sio­strę przed wy­ima­gi­no­wa­nym za­gro­że­niem – waż­niej­sza jest sama myśl jako znak po­ten­cjal­ne­go czy­nu. Nie jest waż­ny kon­tekst po­li­tycz­ny i me­dial­ny – nie­ustan­ne bom­bar­do­wa­nie wy­re­ży­se­ro­wa­nym ob­ra­zem bar­ba­rzyń­stwa ISIS, krwa­we za­ma­chy – lęk przed arab­ski­mi współ­pa­sa­że­ra­mi u szczy­tu ter­ro­ry­stycz­nej fali zna­mio­nu­je im­ma­nent­ną ce­chę pod­mio­tu: ra­sizm.

Wy­cho­wa­ni w kul­cie au­ten­tycz­no­ści po­zo­sta­je­my śle­pi na inne spo­so­by kon­cep­tu­ali­zo­wa­nia re­la­cji mię­dzy prze­ży­ciem we­wnętrz­nym a po­rząd­kiem spo­łecz­nym. Je­ste­śmy jak śre­dnio­wiecz­ny arab­ski in­te­lek­tu­ali­sta z opo­wia­da­nia Do­cie­ka­nia Awer­ro­esa Jor­ge Lu­isa Bor­ge­sa. Bo­ha­ter mo­cu­je się z prze­kła­dem Po­ety­ki Ary­sto­te­le­sa, nie wie­dząc, czym jest te­atr (is­lam za­ka­zu­je lu­dziom przed­sta­wia­nia ży­wych stwo­rzeń). Sfru­stro­wa­ny, pa­trzy przez okno na po­dwó­rze, gdzie chłop­cy na­śla­du­ją mo­dli­twę w me­cze­cie. Ma od­po­wiedź przed ocza­mi, lecz nie po­tra­fi jej do­strzec: uję­ta w kar­by abs­trak­cyj­nych sys­te­mów myśl nie po­dą­ża za lo­gi­ką po­wsze­dnie­go dzia­ła­nia.

W kró­le­stwie za­cza­ro­wa­nej jaź­ni

W szó­stym roz­dzia­le Po­ety­ki Ary­sto­te­les pi­sze: „Tra­ge­dia jest to na­śla­dow­cze przed­sta­wie­nie ak­cji po­waż­nej, […] któ­re przez wzbu­dze­nie li­to­ści i trwo­gi do­pro­wa­dza do »oczysz­cze­nia« (káthar­sîs) tych uczuć”12. Da­lej za­uwa­ża: „Li­tość wzbu­dza w nas nie­szczę­ście czło­wie­ka nie­win­ne­go, trwo­gę na­to­miast nie­szczę­ście czło­wie­ka, któ­ry jest do nas po­dob­ny”13.

Po­do­bień­stwo to wy­ni­ka z fak­tu, że bo­ha­ter nie jest ani nik­czem­ny, ani ide­al­ny i prze­cho­dzi zmia­nę losu od szczę­ścia do nie­szczę­ścia na sku­tek zbłą­dze­nia. Wi­dzo­wie mają się z nim iden­ty­fi­ko­wać nie ze wzglę­du na po­do­bień­stwo po­zy­cji spo­łecz­nej, re­la­cji ro­dzin­nych czy oko­licz­no­ści ży­cio­wych, ale dzię­ki prze­ży­ciu se­kwen­cji zda­rzeń, któ­ra pro­wa­dzi do roz­po­zna­nia jego sy­tu­acji, a za­ra­zem kon­dy­cji ludz­kiej w ogó­le. Wy­wo­ła­ne tym roz­po­zna­niem emo­cje – w per­spek­ty­wie współ­cze­snych Ary­sto­te­le­so­wi – nie są za­ko­rze­nio­ne w hi­sto­rii oso­bo­wo­ści i in­dy­wi­du­al­nych trau­mach, lecz w po­dzie­la­nej przez wspól­no­tę wi­zji świa­ta.

W świe­cie przed­no­wo­cze­snym emo­cje nie były bo­wiem przy­pi­sy­wa­ne prze­strze­ni we­wnętrz­nej. Gdy Pe­ne­lo­pa wita po­wra­ca­ją­ce­go Ody­sa i mówi, że „bo­go­wie na­sy­ci­li” ją „zgry­zo­tą”, a jej „ser­ce sty­gło w ło­nie”, to opi­su­je nie swo­je abs­trak­cyj­ne sta­ny we­wnętrz­ne, lecz „za­cho­wa­nia” swo­je­go ser­ca czy „dzia­ła­nia” bo­gów14. W śre­dnio­wiecz­nej an­gielsz­czyź­nie sło­wa ta­kie jak „strach” czy „re­spekt” nie od­no­si­ły się do uczuć zlo­ka­li­zo­wa­nych we wnę­trzu czło­wie­ka, tyl­ko zda­rzeń i lu­dzi, któ­rzy je wy­wo­ła­li15. W mo­ra­li­te­tach uper­so­ni­fi­ko­wa­ne po­ję­cia to­czą spór o du­szę ludz­ką i jesz­cze w Mak­be­cie myśl o kró­lo­bój­stwie pre­zen­to­wa­na jest jako owoc in­te­rak­cji z na­po­tka­ny­mi w dro­dze cza­row­ni­ca­mi – isto­ta­mi nad­przy­ro­dzo­ny­mi ujaw­nia­ją­cy­mi się w ludz­kim świe­cie.

To, co dziś uwa­ża­my za „kon­flik­ty we­wnętrz­ne” czło­wie­ka, w cza­sach przed­no­wo­cze­snych ro­zu­mia­no za­tem jako wal­kę (bądź za­ba­wę) ze­wnętrz­nych wo­bec nie­go sił – ka­pry­śnych bo­gów, de­mo­nów, dia­błów, du­chów, anio­łów czy cza­row­nic. Uczu­cia ja­wi­ły się jako „wy­da­rze­nia” za­cho­dzą­ce w tej sa­mej prze­strze­ni co in­te­rak­cje z przy­ro­dą, zwie­rzę­ta­mi, ludź­mi i si­ła­mi po­za­ludz­ki­mi. Nie było po­dzia­łu na sfe­rę obiek­tyw­nych fak­tów i su­biek­tyw­nych do­świad­czeń16.

Wraz z opi­sa­nym przez Maxa We­be­ra „od­cza­ro­wa­niem świa­ta” – jego ra­cjo­na­li­za­cją i se­ku­la­ry­za­cją – na­stą­pi­ła też jego „de­emo­cjo­na­li­za­cja”. Roz­wi­ja­jąc tę myśl, Co­lin Camp­bell za­uwa­ża:

oto­cze­nie nie było już po­strze­ga­ne jako pier­wot­ne źró­dło emo­cji, lecz jako „neu­tral­na” sfe­ra rzą­dzo­na przez bez­oso­bo­we pra­wa. Kon­tro­lo­wa­ły one co praw­da na­tu­ral­ne zja­wi­ska, ale nie de­ter­mi­no­wa­ły same z sie­bie uczuć wo­bec nich. Na­tu­ral­ną kon­se­kwen­cją tej fun­da­men­tal­nej prze­mia­ny w spo­so­bie pa­trze­nia na świat było po­now­ne ulo­ko­wa­nie emo­cji „we­wnątrz” jed­nost­ki i po­trak­to­wa­nie ich jako sta­nów ema­nu­ją­cych z we­wnętrz­ne­go źró­dła […]17.

„Od­cza­ro­wa­niu świa­ta” to­wa­rzy­szy­ło za­tem za­cza­ro­wa­nie jaź­ni opie­ra­ją­ce się na wie­rze, że każ­dy czło­wiek jest je­dy­ny w swo­im ro­dza­ju, ob­da­rzo­ny we­wnętrz­ną głę­bią, któ­rej nie da się spro­wa­dzić do spo­łecz­nych re­guł i wy­ar­ty­ku­ło­wać za po­mo­cą usta­lo­nych kon­wen­cji. Pod­da­ne opre­sji spo­łe­czeń­stwa „au­ten­tycz­ne ja” kry­je się za­wsze gdzieś w głę­bi i, jak każ­de sa­crum,sta­no­wi nie­uchwyt­ne, ale za­ra­zem on­to­lo­gicz­nie sil­ne źró­dło wyż­szej praw­dy18. W kon­se­kwen­cji su­biek­tyw­ne prze­ży­cia za­czy­na­ją się ja­wić jako bar­dziej re­al­ne niż dzia­ła­nia w dzie­lo­nej z in­ny­mi ludź­mi prze­strze­ni.

Jed­nym z czyn­ni­ków, dzię­ki któ­rym do­szło do wy­ło­nie­nia się tego za­cza­ro­wa­ne­go kró­le­stwa jaź­ni, było upo­wszech­nie­nie ci­chej lek­tu­ry. Kul­tu­ra oral­na, opar­ta na ży­wej mo­wie i in­te­rak­cji, w któ­rej emo­cje prze­ży­wa się z in­ny­mi ludź­mi w ra­mach ry­tu­ału czy to­wa­rzy­sko­ści, a wa­rian­tów każ­dej hi­sto­rii jest tyle ile jej wy­ko­nań, zo­sta­je za­stą­pio­na kul­tu­rą dru­ku skła­nia­ją­cą do sa­mot­ne­go, nie­ru­cho­me­go po­grą­ża­nia się we wła­snych my­ślach. Czy­ta­jąc, jed­nost­ka prze­ży­wa in­ten­syw­ne uczu­cia wy­wo­ły­wa­ne przez wy­obra­ża­ne do­świad­cze­nia – tym sa­mym ćwi­cząc się w pro­wa­dze­niu ży­cia uczu­cio­we­go znacz­nie bo­gat­sze­go niż to, któ­re­go mogą jej do­star­czyć in­te­rak­cje z re­al­ny­mi ludź­mi czy co­dzien­ne bodź­ce. No­wo­cze­sny he­do­nizm jest he­do­ni­zmem wy­obraź­ni: tę­sk­no­tą za ima­gi­no­wa­ny­mi sa­tys­fak­cja­mi prze­kra­cza­ją­cy­mi każ­dy smak, or­gazm i unie­sie­nie, ja­kich mo­że­my za­znać w fi­zycz­nym, ma­te­rial­nym świe­cie19.

Przy­jem­no­ści te dłu­go jed­nak były gen­de­ro­wo ste­reo­ty­pi­zo­wa­ne. Czy­ta­nie po­wie­ści, ga­tun­ku w XVIII wie­ku po­gar­dza­ne­go, tak jak w XX wie­ku ko­miks, zo­sta­je przy­pi­sa­ne ko­bie­tom, pod­czas gdy doj­rza­ły oświe­ce­nio­wiec czy po­zy­ty­wi­sta gło­si dą­że­nie do opar­te­go na fak­tach opi­su rze­czy­wi­sto­ści, pło­dząc przy oka­zji tak głę­bo­ko re­ali­stycz­ne i po­świad­czo­ne na­uko­wo prze­ko­na­nia, jak to, że za­miesz­ku­ją­ca dane te­ry­to­rium, mó­wią­ca tym sa­mym ję­zy­kiem i wy­zna­ją­ca tę samą re­li­gię gru­pa lu­dzi jest po­wią­za­na wię­za­mi krwi i po­sia­da spi­ry­tu­al­ną re­pre­zen­ta­cję tak zwa­ne­go du­cha (na­ród), że ilość pig­men­tu w skó­rze prze­są­dza o mo­ral­nej, in­te­lek­tu­al­nej i etycz­nej kon­dy­cji czło­wie­ka (wyż­szość bia­łych) czy że dziew­czyn­ki czu­ją nie­na­wiść do ma­tek z po­wo­du bra­ku pe­ni­sa (kom­pleks Elek­try). Kul­to­wi na­uki, ba­dań, eks­pe­ry­men­tów to­wa­rzy­szy tę­sk­no­ta za li­te­rac­kim za­pi­sem od­da­ją­cym „rze­czy­wi­stość”: stąd wy­ła­nia­nie się no­wo­cze­snej au­to­bio­gra­fii i wiel­ki re­alizm w po­wie­ści. Tę­sk­no­ty te są z nami do dziś, ma­ni­fe­stu­jąc się na przy­kład w po­sta­ci ocze­ki­wa­nia na nowe Przed­wio­śnie po pol­skiej trans­for­ma­cji ustro­jo­wej czy za­in­te­re­so­wa­nia „li­te­ra­tu­rąfak­tu”.

Czym jed­nak „li­te­ra­tu­ra fak­tu”, non-fic­tion, róż­ni się od tej się­ga­ją­cej po fik­cję? Po­pu­lar­ne roz­róż­nie­nie każe ko­ja­rzyć tę pierw­szą z opi­sem rze­czy­wi­sto­ści, dru­gą zaś – z two­ra­mi wy­obraź­ni. Po­ma­ga ono utrzy­mać po­rzą­dek na księ­gar­skich pół­kach – ale w na­szych gło­wach two­rzy nie­bez­piecz­ny cha­os.

Fik­cja re­ali­zmu

Cy­to­wa­ne wcze­śniej opo­wia­da­nie Ali­ce Mun­ro jest au­to­bio­gra­ficz­ne „je­śli cho­dzi o sfe­rę uczuć, ale nie­ko­niecz­nie je­śli idzie o fak­ty”20 (a kto czy­tał wię­cej utwo­rów no­blist­ki, ten ma wra­że­nie, że tę „au­to­bio­gra­ficz­ną” bo­ha­ter­kę zna już z jej wcze­śniej­szych „fik­cyj­nych” wcie­leń). W po­wie­ści Moja wal­ka Karl Ove Knaus­gård opi­su­je zda­rze­nia ze swo­je­go ży­cia tak szcze­gó­ło­wo, że oczy­wi­ste jest, że ten hi­per­re­alizm musi być dzie­łem pi­sar­skiej kre­acji. Woj­ciech Ja­giel­ski w „opo­wie­ści do­ku­men­tal­nej” z Ugan­dy Noc­ni wę­drow­cy two­rzy po­sta­ci zbu­do­wa­ne z opo­wie­ści i do­świad­czeń róż­nych osób. Ja­cek Hugo Ba­der, wie­lo­krot­nie przy­ła­py­wa­ny na róż­ne­go ro­dza­ju ma­ni­pu­la­cjach, twier­dzi, że „re­por­ter książ­ko­wy może pójść w li­te­ra­tu­rę” i jako przy­kład po­da­je „zmy­ślo­ną” przez sie­bie roz­mo­wę, któ­rą dwóch ma­ją­cych umrzeć bo­ha­te­rów pro­wa­dzi na szczy­cie Bro­ad Pe­aku21. Ja sama po­słu­ży­łam się po­dob­ny­mi środ­ka­mi w opar­tym na fak­tach opi­sie lon­dyń­skie­go po­cią­gu: by od­dać wie­lo­kul­tu­ro­wość prze­strze­ni pu­blicz­nej, wy­my­śli­łam wy­gląd współ­pa­sa­że­rów, któ­rych nie pa­mię­tam. Do tego stwo­rzy­łam nar­ra­tor­ski głos ze­wnętrz­ny snu­ją­cy do­my­sły na te­mat mo­je­go po­cho­dze­nia (na pod­sta­wie tego, co fak­tycz­nie zda­rzy­ło mi się w Wiel­kiej Bry­ta­nii sły­szeć), ale któ­ry nie może być wy­ra­zem świa­do­mo­ści wy­obra­żo­ne­go pa­sa­że­ra – moja cią­ża była fak­tem nie­moż­li­wym do roz­po­zna­nia pod je­sien­nym płasz­czem.

Czy za­tem róż­ni­ca mię­dzy fic­tion a non-fic­tion nie opie­ra się wy­łącz­nie na ar­bi­tral­nych de­kla­ra­cjach, ma­ni­pu­la­cjach, mar­ke­tin­go­wych chwy­tach? Po­le­mi­zu­jąc z tą dy­cho­to­mią, Zo­fia Król za­uwa­ży­ła: „W re­por­ta­żu – po­dob­nie jak w ogó­le w li­te­ra­tu­rze – wła­dzę nad rze­czy­wi­sto­ścią, nad pa­mię­cią trzy­ma­ją sło­wa. Róż­ni­ce mię­dzy li­te­ra­tu­rą non-fic­tion a fik­cją są za­tem ra­czej po­wierzch­nio­we, znacz­nie mniej istot­ne niż ce­chy wspól­ne – jed­na i dru­ga przede wszyst­kim to­czy nie­usta­ją­cą i he­ro­icz­ną wal­kę o moż­li­wość opi­su”22. Moż­na jed­nak pójść jesz­cze da­lej: jak za­uwa­żył Clif­ford Ge­ertz, je­den z pa­tro­nów an­tro­po­lo­gii in­ter­pre­ta­tyw­nej, pier­wot­ne zna­cze­nia sło­wa fic­tiō to „coś ukształ­to­wa­ne­go”, „coś skon­stru­owa­ne­go”. Ge­ertz twier­dził, że an­tro­po­lo­gia jest tak po­ję­tą fik­cją: in­ter­pre­ta­cją spo­so­bu, w jaki ba­da­ni in­ter­pre­tu­ją świat, uję­tą w tekst ro­zu­mia­ny jako „wy­twór” an­tro­po­lo­ga (po­dob­ne wnio­ski w sto­sun­ku do hi­sto­rii wy­snuł Hay­den Whi­te)23. Pod­sta­wo­wym me­cha­ni­zmem fik­cji nie jest za­tem „wy­my­śla­nie” rze­czy nie­ist­nie­ją­cych, ale wy­twa­rza­nie opo­wie­ści na­da­ją­cych świa­tu sens.

Czcząc re­alizm, nie do­strze­ga­my, że jego re­gu­ły rów­nież two­rzo­ne są w ra­mach hi­sto­rycz­nie kształ­to­wa­nej kon­wen­cji. Erich Au­er­bach, au­tor kla­sycz­ne­go dzie­ła Mi­me­sis. Rze­czy­wi­stość przed­sta­wio­na w li­te­ra­tu­rze Za­cho­du24, śle­dząc jej ewo­lu­owa­nie od Bi­blii po Vir­gi­nię Wo­olf, za jej wy­róż­ni­ki uznał przed­sta­wia­nie ży­cia zwy­kłych lu­dzi (nie he­ro­sów czy ary­sto­kra­tów) i uka­zy­wa­nie co­dzien­no­ści. Inny dwu­dzie­sto­wiecz­ny teo­re­tyk li­te­ra­tu­ry, Nor­th­rop Frye pod­kre­ślał, że re­alizm za­wsze na­śla­du­je ra­czej li­te­ra­tu­rę niż ży­cie:

Pi­sarz-re­ali­sta szyb­ko od­kry­wa, że wy­ma­ga­nia for­my li­te­rac­kiej i wy­ma­ga­nia praw­do­po­do­bień­stwa za­wsze po­zo­sta­ją we wza­jem­nej sprzecz­no­ści. […] każ­da odzie­dzi­czo­na przez li­te­ra­tu­rę kon­wen­cja fa­bu­lar­na jest bar­dziej lub mniej zwa­rio­wa­na. […] spryt­nie umo­ty­wo­wa­ne szczę­śli­we za­koń­cze­nia w ko­me­diach i rów­nie spryt­nie umo­ty­wo­wa­ne iro­nicz­ne za­koń­cze­nia współ­cze­snych po­wie­ści re­ali­stycz­nych – wszyst­ko to ist­nie­je wy­łącz­nie na za­sa­dzie po­my­słów li­te­rac­kich, nic zaś nie wy­wo­dzi się z ja­kich­kol­wiek ob­ser­wa­cji praw­dzi­we­go ży­cia i po­stę­po­wa­nia ludz­kie­go25.

Wbrew temu, że „oprócz śmier­ci ży­cie ma do za­ofe­ro­wa­nia nie­wie­le praw­do­po­dob­nych za­koń­czeń”26, sche­ma­ty fa­bu­lar­ne za­ko­rze­nio­ne w mi­tach za­kre­śla­ją ho­ry­zon­ty ocze­ki­wań i wy­zna­cza­ją tro­py na­dziei. Fik­cja kształ­tu­je więc po­czu­cie re­ali­zmu na swój ob­raz i po­do­bień­stwo.

Dla­te­go wraz z po­pu­la­ry­za­cją kon­cep­cji prze­mo­cy i wła­dzy sym­bo­licz­nej za­czę­to kłaść na­cisk na spo­sób przed­sta­wia­nia płci, rasy, kla­sy, wie­ku i nie­peł­no­spraw­no­ści w opo­wie­ściach snu­tych przez po­pkul­tu­rę. Ce­lem jest to, by ste­reo­ty­py wy­twa­rza­ne przez do­mi­nu­ją­cy punkt wi­dze­nia nie sta­ły się kan­wą re­ali­zmu dla wszyst­kich. Oglą­da­nie chłod­nej pew­no­ści sie­bie Stel­li Gib­son w Upad­ku, tru­dów doj­rze­wa­nia czar­ne­go ho­mo­sek­su­al­ne­go chłop­ca z Mia­mi (osca­ro­wy Mo­on­li­ght Bar­ry’ego Jen­kin­sa), prze­cho­dzą­ce­go tran­zy­cję smut­ne­go pa­triar­chy smut­nej ro­dzi­ny Pfef­fer­man (se­rial Trans­pa­rent Jill So­lo­way) czy po­szu­ki­wa­nia naj­lep­sze­go bur­ri­to w mie­ście przez Ame­ry­ka­ni­na hin­du­skie­go po­cho­dze­nia (Spe­cja­li­sta od ni­cze­go Azi­za An­sa­ri i Ala­na Yan­ga) umoż­li­wia utoż­sa­mie­nie się z po­sta­cia­mi, któ­re wcze­śniej, o ile w ogó­le po­ja­wia­ły się w po­pu­lar­nych pro­duk­cjach, były spro­wa­dza­ne do em­ble­ma­tu czy ste­reo­ty­pu27. Po­zwa­la­ją one prze­ży­wać czło­wie­czeń­stwo w mi­lio­nach jego in­kar­na­cji (to spoj­rze­nie uni­wer­sa­li­stycz­ne), a za­ra­zem dają głos mniej­szo­ściom (spoj­rze­nie pro­gre­syw­ne).

Ob­co­wa­nie z fik­cją ma jed­nak jesz­cze je­den bar­dzo istot­ny wy­miar – niby roz­po­zna­ny (chłop­cy ba­wią się w me­czet), ale wciąż nie­prze­kła­da­ją­cy się na roz­wią­za­nie naj­waż­niej­szych wy­zwań (tłu­ma­cze­nie Po­ety­ki). Nar­ra­cyj­nie ukształ­to­wa­na opo­wieść nie wpro­wa­dza bo­wiem roz­róż­nie­nia na sfe­rę po­znaw­czą, afek­tyw­ną i ak­sjo­lo­gicz­ną: po­stę­po­wa­nie po­szcze­gól­nych bo­ha­te­rów uka­zu­je po­wią­za­nia mię­dzy war­to­ścia­mi, sty­la­mi dzia­ła­nia i spo­so­ba­mi od­czu­wa­nia. Od­bior­cy mogą się w nią an­ga­żo­wać emo­cjo­nal­nie, a za­ra­zem roz­po­zna­wać to za­an­ga­żo­wa­nie jako owoc kon­wen­cji i nar­ra­cyj­nych chwy­tów. Fik­cja otwie­ra za­tem pole do wy­zwa­la­ją­ce­go try­bu, w któ­rym uczu­cia moż­na prze­ży­wać w au­to­no­micz­nej sfe­rze, wol­nej od za­sa­dy nie­sprzecz­no­ści i spo­łecz­nych kon­se­kwen­cji28.

Każ­dy z nas ma bo­wiem swo­ich wy­ima­gi­no­wa­nych przy­ja­ciół, na­wet je­śli ni­g­dy nie za­pro­si­my ich do sto­łu, nie po­wie­my „dzię­ku­ję”. To­wa­rzy­szą nam w ży­ciu od ma­łe­go – pięk­niej­si, in­ten­syw­niej­si, lep­si, zgorzk­nia­li, bez­rad­ni, od­ra­ża­ją­cy, agre­syw­ni, stra­chli­wi i nud­ni. Gdy je­ste­śmy mali, przy­tu­la­ją nas do snu, a cza­sem stra­szą w ciem­nym po­ko­ju. To­wa­rzy­szą nam w do­ra­sta­niu – jego fan­ta­zjach o przy­szłej wiel­ko­ści, nie­pew­no­ści wła­sne­go cia­ła, roz­po­zna­wa­niu sprzecz­no­ści spo­łecz­nych. Gdy już uzna­my sie­bie za do­ro­słych, bę­dzie­my uda­wać, że od­su­nę­li­śmy ich na do­bre, a je­śli za­glą­da­my do ich świa­ta, to dla na­uki lub nie­win­nej roz­ryw­ki. Oglą­da­jąc cy­nizm mał­żeń­stwa Un­der­wo­odów z Ho­use of Cards, iden­ty­fi­ku­jąc się z po­sęp­ną kul­fo­no­wa­to­ścią Bo­ha­te­raMał­go­rza­ty Hal­ber, czy­ta­jąc wy­wiad czy to z Ada­mem Ma­ły­szem, czy z Ma­rią Ja­nion, nikt z nas nie na­zwie tego, co robi, wprost: za­an­ga­żo­wa­niem emo­cjo­nal­nym w hi­sto­rie i do­świad­cze­nia, któ­re – opar­te na fak­tach bądź nie – są „ukształ­to­wa­nym” cią­giem słów i ob­ra­zów. Fik­cją.

Nie roz­po­zna­jąc spo­so­bów, w jaki ją prze­ży­wa­my, nie uwal­nia­my się od jej me­cha­ni­zmów – ra­czej sta­je­my się jej za­kład­ni­ka­mi.

Czte­ry fik­cje o Ba­tac­lan

Do­kład­nie tak dzia­ła ter­ro­ryzm czy pro­pa­gan­da: za­przę­ga ludz­ką su­biek­tyw­ność w prze­ży­wa­nie emo­cji na pod­sta­wie utoż­sa­mie­nia z bo­ha­te­ra­mi fik­cyj­ne­go (co nie zna­czy, że nie opar­te­go na fak­tach) dra­ma­tu. Na­rzu­ca okre­ślo­ny spo­sób po­strze­ga­nia i prze­ży­wa­nia świa­ta, wska­zu­je zna­czą­ce de­ta­le, usta­na­wia wła­sne re­gu­ły „praw­do­po­do­bień­stwa”. ISIS z jed­nej stro­ny pro­fe­sjo­nal­nie gra­ło na wi­ze­run­ku śre­dnio­wiecz­ne­go bar­ba­rzyń­stwa (spraw­nie zmon­to­wa­ne fil­mi­ki uka­zu­ją­ce okru­cień­stwo), z dru­giej lu­bo­wa­ło się w tech­ni­ce po Au­er­ba­chow­sku „re­ali­stycz­nej”: ce­lem ata­ków czy­ni­ło przy­pad­ko­wych użyt­kow­ni­ków miesz­czań­skiej sfe­ry pu­blicz­nej, czy­li po­ten­cjal­nie każ­de­go z nas. Za­ma­chow­cy obie­cy­wa­li li­be­ral­ną de­mo­kra­cję ter­ro­ru: bru­tal­na śmierć ma gro­zić nie po­li­ty­kom, po­li­cjan­tom czy żoł­nie­rzom, ale słu­cha­czom kon­cer­tów, wi­dzom w ki­nach, klien­tom w skle­pach, go­ściom w knaj­pach, do­jeż­dża­ją­cym do pra­cy w go­dzi­nach szczy­tu. A my mie­li­śmy czuć li­tość – bo giną lu­dzie nie­win­ni – a za­ra­zem trwo­gę – bo są to lu­dzie „tacy jak my”.

Obok ob­ra­zu ofia­ry ter­ro­ryzm ten ofe­ro­wał rów­nież wi­zję spraw­cy: mło­de­go śnia­de­go męż­czy­zny krzy­czą­ce­go „Al­lah ak­bar” z ka­ła­szem w ręku, nio­są­ce­go dżi­had, bar­ba­rzyń­stwo, śmierć. Ten sce­na­riusz roz­wi­ja­ła jesz­cze po­pu­li­stycz­na pra­wi­ca, win­ny­mi czy­niąc nie kon­kret­ne oso­by i or­ga­ni­za­cje, ale is­lam i li­be­ra­lizm. Przy­kła­dem ta­kie­go my­śle­nia są wy­wia­dy Jes­se­go Hu­ghe­sa, oca­la­łe­go z Ba­tac­lan mu­zy­ka Eagles of De­ath Me­tal, twier­dzą­ce­go, że mu­zuł­mań­ska/arab­ska (po­ję­cia te nie są roz­róż­nia­ne) ochro­na mu­sia­ła być za­mie­sza­na w atak i ostrze­gła wcze­śniej swo­ich współ­wy­znaw­ców/po­bra­tym­ców. Pu­blicz­ność kon­cer­tu, wy­cho­wa­na w świe­cie wy­pie­ra­ją­cym prze­moc, nie była przy­go­to­wa­na do wal­ki o ży­cie, w prze­ci­wień­stwie do Hu­ghe­sa, któ­re­mu ro­dzi­ce po­zwa­la­li na bój­ki i po­słu­gi­wa­nie się bro­nią. Po­sta­wa prze­ra­żo­nej ko­bie­ty, któ­ra sta­ła przed sce­ną z pod­nie­sio­ny­mi rę­ka­mi, mimo że wi­dzia­ła, co się dzie­je, i za­le­d­wie metr dzie­lił ją od osło­ny, dla wo­ka­li­sty sta­je się me­ta­fo­rą li­be­ral­ne­go spo­łe­czeń­stwa, bier­nie pod­da­ją­ce­go się is­la­mo­wi z lęku o po­są­dze­nie o is­la­mo­fo­bię. Ko­bie­ta zo­sta­ła z zim­ną krwią za­mor­do­wa­na29.

Su­biek­tyw­ność Hu­ghe­sa zo­sta­ła za­tem za­przę­żo­na w prze­ży­wa­nie opo­wie­ści o spi­sku rów­nie dia­bo­licz­nym i zdra­dziec­kim co ten ży­dow­ski z Pro­to­ko­łów mę­dr­ców Sy­jo­nu. W od­po­wie­dzi je­den z obec­nych na kon­cer­cie w Ba­tac­lan fa­nów na­pi­sał do nie­go list:

Ko­cham two­ją mu­zy­kę, naj­bar­dziej kon­cer­ty (ta­kie ra­do­sne i dzi­kie), ale czło­wie­ku, ni­g­dy nie my­śla­łem, że do­łą­czysz do tych, co sze­rzą nie­na­wiść. […] Two­je sło­wa otwo­rzy­ły pa­skud­ną ranę. […] Wi­dzisz, […] tak się skła­da, że je­stem Ara­bem i bar­dzo na Ara­ba wy­glą­dam. […] Ale naj­wy­raź­niej prze­oczy­li mnie ci od wiel­kie­go, złe­go, mu­zuł­mań­skie­go spi­sku. Za­po­mnie­li mnie, cho­le­ra, ostrzec. Za­po­mnie­li też ostrzec Dja­mi­lę i wszyst­kich in­nych Ara­bów, któ­rzy zo­sta­li za­bi­ci i ran­ni tej nocy. Za­po­mnie­li ostrzec mo­je­go ma­ro­kań­skie­go ziom­ka Ami­na, któ­re­go tej nocy za­strze­lo­no. Wi­docz­nie kil­ka ty­go­dni wcze­śniej za­po­mnie­li też ostrzec Le­ilę, inną ma­ro­kań­ską ro­dacz­kę, za­bi­tą w ata­ku w Wa­ga­du­gu. Jaka nie­po­rad­na jest ta mię­dzy­na­ro­do­wa szaj­ka mu­zuł­mań­skich spi­skow­ców. Ni­cze­go nie po­tra­fią zro­bić po­rząd­nie […]30.

Oca­la­ły z rze­zi Isma­el El Ira­ki nie tyl­ko pa­ro­diu­je pra­wi­co­wą nar­ra­cję i przy­oble­ka li­be­ral­ne abs­trak­cje w cia­ło, krew i pre­fe­ren­cje mu­zycz­ne, lecz tak­że two­rzy zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­ną, nie­for­mal­ną re­la­cję „ja–ty”, nadaw­cy i ad­re­sa­ta, fana i ido­la, dwóch oca­lo­nych:

Wi­dzia­łeś ich tam­tej nocy. Ci obrzy­dli­wi za­bój­cy, po­je­by o pu­stych oczach i wy­pra­nych mó­zgach nie po­tra­fi­li do­strzec w ni­kim czło­wie­ka. Sta­ry, nie bądź taki. Po pro­stu nie. Wy­da­je ci się, że sa­mot­nie sto­isz na­prze­ciw fun­da­men­ta­li­stycz­nej fali śmier­ci. Ale my wszy­scy sie­dzi­my w tym gów­nie ra­zem, bo taki jest świat. Mu­zuł­ma­nie i Ara­bo­wie tkwią w tej sa­mej pu­łap­ce co ty. Przy­pad­ko­wa, głu­pia śmierć gro­zi im tak samo jak to­bie31.

Jed­no­cze­śnie El Ira­ki pod­kre­śla, że kreu­ją­cy się na tward­sze­go niż inni Hu­ghes nie jest żad­nym bo­ha­te­rem, a tyl­ko kimś ta­kim jak on sam: „po pro­stu zwy­kłym go­ściem, któ­ry przy­pad­kiem zna­lazł się w okrop­nej sy­tu­acji i zro­bił, co mógł, żeby się ura­to­wać, a przy tym pró­bo­wał po­móc paru lu­dziom”32. Ra­si­stow­skie ko­men­ta­rze mu­zy­ka znie­wa­ży­ły na­to­miast oso­bę, któ­ra na­praw­dę wy­ka­za­ła się he­ro­izmem tam­tej nocy: sze­fa ochro­ny klu­bu, uro­dzo­ne­go w Al­gie­rii, wy­cho­wa­ne­go na pa­ry­skich przed­mie­ściach mu­zuł­ma­ni­na Di­die­go33.

Didi nie miał bro­ni, ka­mi­zel­ki ku­lo­od­por­nej ani wspar­cia po­li­cji. Wi­dząc, co się dzie­je, wy­pu­ścił lu­dzi fron­to­wym wej­ściem, a po­tem po­biegł za za­ma­chow­ca­mi. W sali kon­cer­to­wej rzu­cił się na zie­mię, mię­dzy żywe i mar­twe cia­ła, a gdy ter­ro­ry­ści prze­ła­do­wy­wa­li broń, dał sy­gnał do uciecz­ki wyj­ściem ewa­ku­acyj­nym. Wy­pro­wa­dził ucie­ki­nie­rów z klu­bu, a po­tem eskor­to­wał spa­ni­ko­wa­nych i ran­nych przez ostrze­li­wa­ną uli­cę. „To było sur­re­ali­stycz­ne, wi­dzieć go ta­kim opa­no­wa­nym, me­to­dycz­nym, spraw­nym, a przy tym tak bar­dzo ludz­kim… Po­le­ga­li­śmy na nim cał­ko­wi­cie, był na­szym opar­ciem”34 – mó­wi­ła jed­na z ura­to­wa­nych przez nie­go osób. Tam­tej nocy Didi nie wie­dział, że zo­sta­nie oj­cem – żona po­wie­dzia­ła mu to na­stęp­ne­go dnia po ata­ku.

Brzmi to jak go­to­wy sce­na­riusz opar­tej na fak­tach fran­cu­skiej Szkla­nej pu­łap­ki do­sto­so­wa­nej do li­be­ral­no-pro­gre­syw­nej wraż­li­wo­ści XXI wie­ku. Bia­ły po­li­cjant zo­sta­je tu za­stą­pio­ny mu­zuł­mań­skim imi­gran­tem, „twar­dziel­stwo” – „sur­re­ali­stycz­nym” cy­wil­nym opa­no­wa­niem, wal­ka – otwie­ra­niem drzwi, cię­te ri­po­sty – sło­wa­mi wspar­cia dla ofiar, a na ko­niec jest jesz­cze emo­cjo­nal­ny twist: nie­świa­do­mość oj­co­stwa. Gdy­by to fil­mo­wać, miej­sce Bru­ce’a Wil­li­sa mógł­by za­jąć na przy­kład Rami Ma­lek.

Wy­obra­żo­na wspól­no­ta ka­tów i ofiar

Li­be­ral­na de­mo­kra­cja ter­ro­ru, mu­zuł­mań­skie pro­to­ko­ły mędr­ców Sy­jo­nu, list fana do ido­la, pro­gre­syw­na Szkla­na pu­łap­ka – oto czte­ry nie­ar­ty­stycz­ne fik­cje o Ba­tac­lan. Wszyst­kie one są mo­je­go au­tor­stwa – to moje in­ter­pre­ta­cje tego, jak inni lu­dzie in­ter­pre­tu­ją świat i jak w nim dzia­ła­ją (jak w przy­pad­ku opi­su an­tro­po­lo­gicz­ne­go w uję­ciu Ge­ert­za). Wszyst­kie w ści­ślej­szy bądź luź­niej­szy spo­sób od­wo­łu­ją się do fak­tów, jed­no­cze­śnie czer­piąc ze zna­nych ga­tun­ków, dys­kur­sów i mo­ty­wów. Wszyst­kie usta­na­wia­ją też swo­istą dla sie­bie lo­gi­kę, po­dział na do­bro i zło, „my–oni”. Są go­to­wy­mi sce­na­riu­sza­mi prze­ży­wa­nia emo­cji.

Moja re­ak­cja w po­cią­gu parę dni po Ba­tac­lan za­le­ży za­tem od tego, kogo zo­ba­czę w mó­wią­cych po fran­cu­sku współ­pa­sa­że­rach: nio­są­cych śmierć człon­ków mię­dzy­na­ro­do­we­go is­la­mi­stycz­ne­go spi­sku, ta­kich jak ja wy­znaw­ców la­ic­kie­go świa­to­po­glą­du i spo­łe­czeń­stwa otwar­te­go (jak El Ira­ki) czy mu­zuł­ma­nów czu­ją­cych się czę­ścią eu­ro­pej­skie­go spo­łe­czeń­stwa (jak Didi). Trze­ba jed­nak pa­mię­tać, że czy­ta­jąc pra­sę w li­sto­pa­dzie 2015 roku, nie mo­głam od­wo­łać się do opo­wie­ści El Ira­kie­go czy Di­die­go. Pierw­szy na­pi­sał swój list w maju 2016, dru­gi zo­stał okrzyk­nię­ty „za­po­mnia­nym bo­ha­te­rem” z opóź­nie­niem, gdy oca­le­ni wy­sto­so­wa­li pe­ty­cję o przy­zna­nie mu Le­gii Ho­no­ro­wej. Nie­dłu­go zresz­tą po wy­pły­nię­ciu do me­diów hi­sto­rii nie naj­śwież­sze­go już he­ro­izmu, wy­obraź­nią mi­lio­nów lu­dzi za­wład­nę­ła zbrod­nia ni­cej­ska, po któ­rej is­lam i arab­skość znów zo­sta­ły sil­niej sko­ja­rzo­ne z ter­ro­ry­stą niż z trzy­dzie­sto­ma jego mu­zuł­mań­ski­mi ofia­ra­mi35.

Dla­cze­go za­tem wo­bec fali ter­ro­ru my, zwo­len­ni­cy li­be­ra­li­zmu i spo­łe­czeń­stwa otwar­te­go, oka­za­li­śmy się tak sła­bi w star­ciu z fik­cją na­ka­zu­ją­cą utoż­sa­miać z sobą strze­la­ją­cych Samy’ego Ami­mo­ura, Oma­ra Isma­ila Mo­ste­fa­ia, Fo­ueda Mo­ha­me­da-Ag­ga­da i czoł­ga­ją­cych się pod ich ku­la­mi Di­die­go i Isma­ela El Ira­kie­go; wjeż­dża­ją­ce­go w tłum cię­ża­rów­ką Mo­ha­me­da La­ho­uaie­ja Bo­uh­le­la i roz­je­cha­ną przez nie­go Fa­ti­mę Char­ri­hi; is­la­mi­stów i ucie­ka­ją­cych przed ich okru­cień­stwa­mi uchodź­ców? Po pierw­sze dla­te­go, że wcze­śniej w nie­wy­star­cza­ją­cym stop­niu mó­wi­li­śmy o re­al­nych spo­łecz­nych na­pię­ciach zwią­za­nych z wie­lo­kul­tu­ro­wo­ścią36 – w ob­li­czu okrut­nych ata­ków ide­ali­stycz­ne ha­sła tym bar­dziej od­bie­ra­ne były jako pu­ste slo­ga­ny. Po dru­gie, wy­pie­ra­jąc prze­moc z ho­ry­zon­tu de­mo­kra­tycz­ne­go do­świad­cze­nia, nie po­tra­fi­li­śmy opo­wie­dzieć o tym ter­ro­ry­zmie w ka­te­go­riach po­li­tycz­nych, a ofe­ro­wa­ny mit – spo­łe­czeń­stwo otwar­te kon­tra ar­cha­icz­ne bar­ba­rzyń­stwo – oka­zał się zbyt sła­by w ob­li­czu nie jed­ne­go, dwóch, ale ca­łej se­rii eu­ro­pej­skich za­ma­chów. Po trze­cie, po koń­cu zim­nej woj­ny is­la­mo­fo­bia sta­ła się bar­dzo wy­god­nym na­rzę­dziem spra­wo­wa­nia wła­dzy w de­mo­kra­cjach Za­cho­du: gdy po­przed­ni sym­bol zła, Zwią­zek Ra­dziec­ki, sta­no­wił jed­nak pew­ną ide­ową kon­ku­ren­cję i wy­ma­gał pój­ścia na so­cjal­ne ustęp­stwa (pań­stwo opie­kuń­cze), is­lam­scy ter­ro­ry­ści, nie ofe­ru­jąc atrak­cyj­nej al­ter­na­ty­wy, umoż­li­wia­ją wła­dzy ogra­ni­cze­nie ko­lej­nych oby­wa­tel­skich swo­bód37. Po czwar­te, lęk to na­praw­dę po­tęż­na po­li­tycz­na siła. I choć je­stem zwo­len­nicz­ką wie­lo­kul­tu­ro­wo­ści i prak­ty­ko­wa­nia „nor­mal­no­ści” w chwi­lach kry­zy­su, to mnie sa­mej de­kla­ra­cje „ży­je­my so­bie jak zwy­kle i nie da­je­my się za­stra­szyć” wy­da­wa­ły się nie­ade­kwat­ne emo­cjo­nal­nie, gdy fala ter­ro­ru do­tar­ła do mo­je­go mia­sta.

Roz­my­ty re­alizm, roz­chwia­ne uczu­cia

Oczy­wi­ście, że pró­bo­wa­łam żyć, jak gdy­by ni­g­dy nic – a jed­nak on we mnie był. Cho­dził, jak to strach, ścież­ka­mi wy­ty­cza­ny­mi przez me­dial­ne sce­na­riu­sze, pod­wa­żał miesz­czań­ską fan­ta­zję o świe­cie wol­nym od fi­zycz­nej prze­mo­cy, roz­sa­dzał oswo­jo­ną co­dzien­ność. Za­kwi­tał dziw­ny­mi my­śla­mi.

Po­czą­tek za­ma­chów w Wiel­kiej Bry­ta­nii w 2017 roku (roz­jeż­dża­nie lu­dzi na mo­ście West­min­ster i za­dźga­nie po­li­cjan­ta pod bu­dyn­kiem par­la­men­tu 22 mar­ca) zbiegł się ze zmia­ną pra­cy mo­je­go part­ne­ra, któ­ry te­raz co­dzien­nie w go­dzi­nach szczy­tu od­by­wał trzy­go­dzin­ną wy­ciecz­kę „szla­kiem naj­wspa­nial­szych ter­ro­ry­stycz­nych atrak­cji Lon­dy­nu”: sta­cja ko­le­jo­wa Cla­pham Junc­tion (naj­więk­sza licz­ba prze­sia­dek w Wiel­kiej Bry­ta­nii), Wa­ter­loo (naj­ru­chliw­szy dwo­rzec w kra­ju po­ło­żo­ny obok par­la­men­tu i Lon­don Eye), Ju­bi­lee Line (wy­pcha­na po brze­gi li­nia do­wo­żą­ca lu­dzi do no­wej dziel­ni­cy biz­ne­so­wej), wie­żow­ce Ca­na­ry Wharf. By­li­śmy świa­do­mi, że żad­ne służ­by nie za­po­bie­gną wszyst­kim za­ma­chom, że nie da się w peł­ni kon­tro­lo­wać me­tra i po­cią­gów (czy zresz­tą by­śmy tego chcie­li?), że nie ma żad­nej roz­sąd­nej al­ter­na­tyw­nej dro­gi do­jaz­du. Oczy­wi­ście nie ma też sen­su zmie­niać pra­cy, bo wia­do­mo: nasz lęk zwią­za­ny z ter­ro­ry­zmem wy­ni­ka z jego spek­ta­ku­lar­ne­go cha­rak­te­ru, a prze­cież znacz­nie nie­bez­piecz­niej­sze jest nie­do­in­we­sto­wa­nie służ­by zdro­wia, jaz­da sa­mo­cho­dem czy je­dze­nie sło­dy­czy. I jaka może być szan­sa, że w miej­scu, przez któ­re śred­nio dzien­nie prze­wi­ja się mniej wię­cej sto pięć­dzie­siąt ty­się­cy lu­dzi, no­żow­nik tra­fi aku­rat na cie­bie czy naj­bliż­szą ci oso­bę?

22 maja w Man­che­ste­rze uży­to jed­nak bom­by – nie w po­cią­gu, ale na peł­nym mło­dzie­ży i dzie­ci kon­cer­cie Aria­ny Gran­de. Na­stęp­ne­go dnia bry­tyj­ska służ­ba bez­pie­czeń­stwa, MI5, ogło­si­ła naj­wyż­szy sto­pień za­gro­że­nia ter­ro­ry­stycz­ne­go: „spo­dzie­wa­ny jest na­stęp­ny atak”. Nie­ca­łe dwa ty­go­dnie póź­niej na pla­cu za­baw Dia­na Me­mo­rial Play­gro­und wy­peł­nio­nym po brze­gi dzie­ciar­nią naj­róż­niej­szych ko­lo­rów skó­ry, re­li­gii i po­cho­dze­nia et­nicz­ne­go, wi­dzę po­rzu­co­ny w dziw­nym miej­scu peł­ny wo­rek na śmie­ci. Czy po­win­nam po­in­for­mo­wać służ­by? Czy przez swo­ją nad­wraż­li­wość nie wy­wo­ła­łam pa­ni­ki?

Nie wsz­czy­nam alar­mu, ale ob­ser­wu­ję: nie szu­kam wzro­kiem do­mnie­ma­nych mu­zuł­ma­nów (jest ich tu wie­lu i jak wszy­scy inni zaj­mu­ją się huś­ta­niem, chla­pa­niem w wo­dzie i pil­no­wa­niem po­tom­stwa), ale sa­mot­ne­go do­ro­słe­go (my­śląc, że na­wet czło­wiek zdol­ny wy­sa­dzić plac za­baw nie cią­gnie z sobą wła­sne­go dziec­ka). Za chwi­lę jed­nak po śmie­ci przy­cho­dzi sprzą­ta­ją­cy pan. A więc – my­ślę so­bie – żyję już tro­chę w świe­cie lę­ko­wych uro­jeń…

…tyle tyl­ko, że na­stęp­ne­go ran­ka czy­tam, że parę go­dzin póź­niej, kil­ka przy­stan­ków da­lej, ter­ro­ry­ści ta­ra­no­wa­li pie­szych na Lon­don Brid­ge, a po­tem pod­rzy­na­li gar­dła na Bo­ro­ugh Mar­ket. Co wię­cej, part­ner mówi mi, że był tam dzień wcze­śniej, żeby za­re­zer­wo­wać sto­lik na dzi­siej­szy nie­spo­dzian­ko­wy obiad (ale za­bra­kło miej­sca na dzie­cię­cy wó­zek i wy­brał w koń­cu inną knajp­kę). I oczy­wi­ście da­lej kon­te­stu­je­my ten cho­ler­ny ter­ro­ryzm, ale za kil­ka dni są wy­bo­ry par­la­men­tar­ne, któ­rych wy­nik prze­są­dzi o za­an­ga­żo­wa­niu Wiel­kiej Bry­ta­nii w woj­nę z ISIS… De­cy­du­je­my więc (czy ra­cjo­nal­nie?), że na ten ty­dzień le­piej prze­siąść się z Ju­bi­lee na ro­wer, na­wet je­śli wy­dłu­ży to do­jazd do dwóch go­dzin w jed­ną stro­nę…

Ten za­mach na knajp­ki w cen­trum, gdzie wcze­śniej by­łam ze dwa razy w ży­ciu (a i w cza­sie po­ten­cjal­nej trze­ciej wi­zy­ty dro­gi mo­jej ro­dzi­ny i ter­ro­ry­stów mia­ły się mimo wszyst­ko nie prze­ciąć), prze­ży­łam dużo bar­dziej niż fak­tycz­ną eks­plo­zję na to­rach obok mo­je­go domu rok wcze­śniej. Wte­dy mi­nę­łam ta­bun po­li­cji spa­ce­ro­wym kro­kiem, nie prze­ry­wa­jąc in­te­rak­tyw­ne­go mo­no­lo­gu z nie­mow­lę­ciem w wóz­ku – komu niby chcia­ło­by się ro­bić za­mach przy tak mało zna­czą­cej sta­cji? Bez me­dial­ne­go za­po­śred­ni­cze­nia spra­wa nie wy­da­ła mi się groź­na, ot szcze­niac­ka za­ba­wa – do­pie­ro póź­niej do­wie­dzia­łam się, że gdy­by prze­jeż­dżał po­ciąg, naj­pew­niej by­ły­by ofia­ry śmier­tel­ne. Atak bia­łe­go Bry­tyj­czy­ka na me­czet w Fins­bu­ry Park prze­ra­ził mnie, bo świad­czył o roz­krę­ce­niu spi­ra­li prze­mo­cy, ale nie wy­wo­łał po­czu­cia oso­bi­ste­go za­gro­że­nia – nie je­stem mu­zuł­man­ką, w przy­byt­kach re­li­gij­nych by­wam wy­łącz­nie tu­ry­stycz­nie. Po­dob­nie wy­buch w me­trze przy Par­sons Gre­en (znów ogło­szo­no naj­wyż­szy po­ziom za­gro­że­nia): ła­du­nek eks­plo­do­wał tyl­ko czę­ścio­wo, nikt nie zgi­nął, a ja nie ko­rzy­stam z Di­strict Line…

Gdzie za­tem leży gra­ni­ca mię­dzy pa­ra­no­ją a roz­sąd­kiem? Wy­ćwi­czo­ną w prak­ty­ce in­tu­icją a na­rzu­co­nym sce­na­riu­szem stra­chu? Prze­ro­stem wy­obraź­ni, wy­par­ciem i rze­czy­wi­sto­ścią? Em­pa­tią, jej bra­kiem i trak­to­wa­niem czy­jejś tra­ge­dii jako po­żyw­ki dla wła­snych fan­ta­zji?38

Ter­ro­ryzm ma coś z lek­tu­ry Nor­th­ro­pa Frye’a: ob­na­ża kon­wen­cjo­nal­ność tego, co uzna­je­my za re­ali­stycz­ne po­dej­ście do ży­cia. Nic za­tem dziw­ne­go, że w mo­men­tach stra­chu po­ja­wia­ją się róż­ne my­śli: lęk przed tłu­mem, me­trem czy śnia­dy­mi męż­czy­zna­mi. Nie ma sen­su trak­to­wać ich jako ob­ja­wu trwa­łej we­wnętrz­nej dys­po­zy­cji jak ago­ra­fo­bia, klau­stro­fo­bia czy is­la­mo­fo­bia. To, że moje emo­cje zo­sta­ją uru­cho­mio­ne przez ta­nią me­dial­ną ter­ro­ry­stycz­ną sztucz­kę, nie zna­czy jesz­cze, że je­stem zo­bo­wią­za­na do eks­pia­cji w sty­lu fe­lie­to­nu „Jak zo­sta­łam ra­sist­ką”.

Po­sta­wa, któ­rą pre­zen­tu­je Za­wadz­ki, nie przy­no­si bo­wiem żad­nych sen­sow­nych roz­wią­zań. Czy­ni ona li­be­ral­ne jed­nost­ki bez­bron­ny­mi za­rów­no wo­bec wła­sne­go stra­chu (do któ­re­go nie mogą się przy­znać), jak i po­czu­cia „ra­si­stow­skiej” winy. I wte­dy rze­czy­wi­ście sto­imy bier­nie z pod­nie­sio­ny­mi rę­ko­ma, pa­trząc, jak pra­wi­ca za­go­spo­da­ro­wu­je wy­wo­ły­wa­ny przez ter­ro­ryzm lęk.

A prze­cież mamy broń i po­tra­fi­my się nią po­słu­gi­wać: tyle tyl­ko, że pa­trzy­my na nią nie­wi­dzą­cym wzro­kiem Awer­ro­esa przy­glą­da­ją­ce­go się dzie­cię­cej za­ba­wie.

Po­żyt­ki z fik­cji

Po­wróć­my do li­sto­pa­do­we­go lon­dyń­skie­go po­po­łu­dnia, dwóch śnia­dych męż­czyzn mó­wią­cych po fran­cu­sku i sto­ją­cej obok nich trzy­dzie­sto­lat­ki. Zgod­nie z ter­ro­ry­stycz­nym sce­na­riu­szem, po­czu­łam strach przed mo­imi współ­pa­sa­że­ra­mi – ale też roz­po­zna­łam go jako owoc tego wła­śnie sce­na­riu­sza. Prze­ży­łam go w tej sa­mej sfe­rze, w któ­rej prze­ży­wa­łam opo­wieść o mi­ło­snym trój­ką­cie bo­ha­te­rów Hair, śledz­twie Stel­li Gib­son, dzie­cię­cym lęku przed udu­sze­niem sio­stry, ro­dzi­nie prze­cho­dzą­ce­go tran­zy­cję ży­dow­skie­go pa­triar­chy czy bo­ha­ter­stwie Di­die­go. Za­an­ga­żo­wa­łam się emo­cjo­nal­nie w pew­ne wy­obra­że­nie, wie­dząc, że jest ono tyl­ko wy­obra­że­niem, a zwią­za­ne z nim prze­ży­cia trze­ba wziąć w na­wias. Tego wszak uczy nas fik­cja od cza­sów Ary­sto­te­le­sa: do­świad­cza­nia róż­nych sta­nów w sfe­rze wy­łą­czo­nej z pra­wa mię­dzy­ludz­kie­go cią­że­nia. I my umie­my to ro­bić: umie­my prze­ży­wać uczu­cia tak, by nie po­cią­ga­ły za sobą kon­se­kwen­cji spo­łecz­nych.

Współ­cze­sny kult eks­pre­sji i psy­cho­ana­li­tycz­na mi­to­lo­gia tę umie­jęt­ność jed­nak osła­bia­ją, za źró­dło „praw­dy” o pod­mio­cie uzna­jąc my­śli, sny i we­wnętrz­ne drgnie­nia, a nie jego dzia­ła­nia i ich in­ter­su­biek­tyw­nie roz­po­zna­wal­ne na­stęp­stwa. A prze­cież moż­na so­bie wy­obra­zić taką li­be­ral­ną lo­gi­kę, w któ­rej ra­sizm (czy wszel­ka inna for­ma dys­kry­mi­na­cji) nie wy­ni­ka z tego, co kto­kol­wiek z nas so­bie po­my­śli lub po­czu­je pod wpły­wem za­ko­rze­nio­nej w ra­si­stow­skich ste­reo­ty­pach fik­cji, ale z kon­kret­nych za­cho­wań roz­po­zna­nych jako zna­czą­ce w spo­łecz­nej in­te­rak­cji. Taka po­sta­wa nie zwal­nia z od­po­wie­dzial­no­ści i au­to­re­flek­sji: wy­ma­ga od nas prze­strze­ga­nia okre­ślo­nych norm za­cho­wa­nia i kry­ty­cy­zmu wo­bec przed­sta­wień sym­bo­licz­nych. Przed­mio­tem mo­ral­nej i etycz­nej oce­ny czy­ni jed­nak dzia­ła­nie (w tym rów­nież dzia­ła­nie sło­wem), a nie nie­za­leż­ne od na­szej woli emo­cje. Uczci­wie od­po­wia­da na wy­zwa­nie, któ­re­go więk­szość zwo­len­ni­ków rów­no­ści i wol­no­ści nie wy­ar­ty­ku­łu­je na głos: jak niby, do ja­snej cho­le­ry, wy­cho­wa­ni w kul­tu­rze opar­tej na ra­si­stow­skich, sek­si­stow­skich, ho­mo­fo­bicz­nych ste­reo­ty­pach, mamy być od nich wol­ni?

Taka per­spek­ty­wa uwal­nia od pre­sji nie­osią­gal­nych ide­ałów i zro­zu­mia­łej fru­stra­cji. Zdej­mu­je odium po­tę­pie­nia z jed­nost­ki prze­ży­wa­ją­cej uczu­cia zwią­za­ne z agre­sją, okru­cień­stwem, wła­dzą, któ­rych od­czu­wa­nie zo­sta­ło w po­rząd­ku de­mo­kra­tycz­nym stłu­mio­ne. Go­dzi nas z fak­tem, że ani świat, w któ­rym ży­je­my, nie jest uto­pią, ani my emo­cjo­nal­nie do tej uto­pii nie do­ro­śnie­my. Uświa­da­mia, jak bar­dzo nar­cy­stycz­ne jest ob­se­syj­ne sku­pie­nie na wła­snych ulot­nych prze­ży­ciach, ab­sur­dal­nych my­ślach. Tym sa­mym roz­sa­dza me­cha­nizm re­pre­sji: fi­gu­rę Boga, stra­we­sto­wa­ną w „od­cza­ro­wa­ną” psy­cho­ana­li­tycz­ną wi­zję ojca, za­stę­pu­je czło­wie­kiem, któ­re­go w chło­dzie ka­na­dyj­skiej nocy, pod nie­bem być może gwiaź­dzi­stym, stać na za­cho­wa­nie re­ali­zmu w ob­li­czu no­wo­cze­snych cza­rów jaź­ni.

Lu­dzi na­cho­dzą cza­sem my­śli, któ­rych wo­le­li­by nie mieć. Zda­rza się.

Przy­pi­sy

Część I. Li­be­ral­na re­pre­sja

3. Za­ka­za­ny strach. Jak wy­mknąć się re­pre­sji

1 Ali­ce Mun­ro, Noc, w: tej­że, Dro­gie ży­cie, przeł. Agniesz­ka Kuc, Kra­ków 2013, s. 362.

2 Ma­riusz Za­wadz­ki, Jak zo­sta­łem ra­si­stą. 1 pro­mil nie da­wał spo­ko­ju, ale na 99,9 proc. ro­bi­łem z sie­bie idio­tę, „Ga­ze­ta Wy­bor­cza”, 1.08.2016, http://wy­bor­cza.pl/1,75968,20481970,jak-zo­sta­lem-ra­si­sta.html, do­stęp: 23.03.2019.

3 Ma­riusz Za­wadz­ki, Jak zo­sta­łem ra­si­stą. 1 pro­mil nie da­wał spo­ko­ju, ale na 99,9 proc. ro­bi­łem z sie­bie idio­tę, „Ga­ze­ta Wy­bor­cza”, 1.08.2016, http://wy­bor­cza.pl/1,75968,20481970,jak-zo­sta­lem-ra­si­sta.html, do­stęp: 23.03.2019.

4 Jon Swa­ine, Oli­ver Lau­gh­land, Ja­mi­les Lar­tey, Cia­ra McCar­thy, Young black men kil­led by US po­li­ce at hi­ghest rate in year of 1,134 de­aths, „The Gu­ar­dian” 31.12.2015, https://www.the­gu­ar­dian.com/us-news/2015/dec/31/the-co­un­ted-po­li­ce-kil­lings-2015-young-black-men, do­stęp: 1.04.2019; Frank Edwards, Mi­cha­el Espo­si­to, Po­li­ce kill abo­ut 3 men per day in the US, ac­cor­ding to new stu­dy, „The Co­nver­sa­tion”, 11.08.2018, https://the­co­nver­sa­tion.com/po­li­ce-kill-abo­ut-3-men-per-day-in-the-us-ac­cor­ding-to-new-stu­dy-100567, do­stęp: 1.04.2019.

5 Ma­riusz Za­wadz­ki, Jak zo­sta­łem ra­si­stą. 1 pro­mil nie da­wał spo­ko­ju, ale na 99,9 proc. ro­bi­łem z sie­bie idio­tę, „Ga­ze­ta Wy­bor­cza”, 1.08.2016, http://wy­bor­cza.pl/1,75968,20481970,jak-zo­sta­lem-ra­si­sta.html, do­stęp: 23.03.2019.

6 Pier­re Bo­ur­dieu, Zmysł prak­tycz­ny, przeł. Ma­ciej Fal­ski, Kra­ków 2008.

7 Jack Her­re­ra, Most Ter­ro­rist Vic­tims Are Mu­slim, „Pa­ci­fic Stan­dard”, 18.03.2019, https://psmag.com/news/most-ter­ro­rist-vic­tims-are-mu­slim, do­stęp: 1.04.2019.

8 Zob. ogól­no­do­stęp­na baza da­nych glo­bal­ne­go ter­ro­ru po­zwa­la­ją­ca na wy­szu­ki­wa­nie ze wzglę­du na róż­ne kry­te­ria: Glo­bal Ter­ro­rist Da­ta­ba­se, https://www.start.umd.edu/gtd, do­stęp: 25.03.2019.

9 Ro­bin An­drews, How Sim­ple Math Shows Us That Man­che­ster-Sty­le Ter­ror At­tacks Sho­uldn’t Be Fe­ared, „For­bes”, 24.05.2017, https://www.for­bes.com/si­tes/ro­bi­nan­drews/2017/05/24/how-sim­ple-math-shows-us-that-man­che­ster-sty­le-ter­ror-at­tacks-sho­uldnt-be-fe­ared/#158493a­264ac, do­stęp: 1.04.2019.

10 Moż­na też przy­jąć in­ter­pre­ta­cję, że „zdro­wo­roz­sąd­ko­wa” oce­na za­gro­że­nia opie­ra się na prze­słan­ce, że w Lon­dy­nie mogę li­czyć na po­moc in­nych lu­dzi i pań­stwo­we­go mo­no­po­lu prze­mo­cy, a w Uszgu­li nie. Je­śli jed­nak tak by było, to dla­cze­go tej sa­mej lo­gi­ki nie sto­su­je się na wła­snym te­re­nie, przyj­mu­jąc, że ko­bie­ta w prze­strze­ni pry­wat­nej jest bar­dziej za­gro­żo­na mę­ską prze­mo­cą niż w sfe­rze pu­blicz­nej?

11 Ali­ce Mun­ro, Noc, dz. cyt., s. 361–362.

12 Ary­sto­te­les, Po­ety­ka, przeł. i oprac. Hen­ryk Pod­biel­ski, Wro­cław–War­sza­wa–Kra­ków–Gdańsk–Łódź 1983, s. 17.

13 Ary­sto­te­les, Po­ety­ka, przeł. i oprac. Hen­ryk Pod­biel­ski, Wro­cław–War­sza­wa–Kra­ków–Gdańsk–Łódź 1983, s. 35.

14 Ho­mer, Ody­se­ja, przeł. Jan Pa­ran­dow­ski, War­sza­wa 1972, s. 338.

15 Zob. Owen Bar­field, Hi­sto­ry in En­glish Words,Lon­don 1954, s. 169–170.

16 Pro­ces kształ­to­wa­nia się sfe­ry su­biek­tyw­nej w po­wią­za­niu z prze­mia­na­mi eks­pre­sji ana­li­zu­ję szcze­gó­ło­wo w: Aga­ta Si­ko­ra, Szcze­rość. O wy­ła­nia­niu się no­wo­cze­sne­go po­rząd­ku ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go (w przy­go­to­wa­niu).

17 Co­lin Camp­bell, The Ro­man­tic Ethic and the Spi­rit of Mo­dern Con­su­me­rism, Oxford 2005, s. 72.

18 Zob. Char­les Tay­lor, Ety­ka au­ten­tycz­no­ści, przeł. An­drzej Pa­we­lec, Kra­ków 1996; ten­że, A Se­cu­lar Age, Cam­brid­ge, Mass. 2007.

19 Co­lin Camp­bell, The Ro­man­tic Ethic and the Spi­rit of Mo­dern Con­su­mer­ism, dz. cyt.

20 Ali­ce Mun­ro, Noc, dz. cyt., s. 327.

21 Ad­rian Sta­chow­ski, Wy­ko­nu­ję taki za­wód. Roz­mo­wa z Jac­kiem Hugo Ba­de­rem, „Dwu­ty­go­dnik”, 06.2014, nr 135, https://www.dwu­ty­go­dnik.com/ar­ty­kul/5267-wy­ko­nu­je-taki-za­wod.html, do­stęp: 1.04.2019.

22 Zo­fia Król, Ile war­ta jest fik­cja, „Ga­ze­ta Wy­bor­cza”, 23.04.2015, http://wy­bor­cza.pl/ma­ga­zyn/1,124059,17804445,Ile­_war­ta­_je­st_fik­cja.html, do­stęp: 1.04.2019.

23 Clif­fort Ge­ertz, In­ter­pre­ta­cja kul­tur, przeł. Ma­ria Pie­cha­czek-Bor­kow­ska, Kra­ków 2005, s. 30. Hay­den Whi­te, Pro­za hi­sto­rycz­na,przeł. Ra­fał Bo­ry­sław­ski, Kra­ków 2005.

24 Erich Au­er­bach, Mi­me­sis. Rze­czy­wi­stość przed­sta­wio­na w li­te­ra­tu­rze Za­cho­du, przekł. i przedm. Zbi­gniew Ża­bic­ki, przedm. do dru­gie­go wyd. Mi­chał Pa­weł Mar­kow­ski, War­sza­wa [2004].

25 Nor­th­rop Frye, Mit, fik­cja i prze­miesz­cze­nie, przeł. Elż­bie­ta Mu­skat-Ta­ba­kow­ska, „Pa­mięt­nik Li­te­rac­ki” 1969, z. 2, s. 300.

26 Nor­th­rop Frye, Mit, fik­cja i prze­miesz­cze­nie, przeł. Elż­bie­ta Mu­skat-Ta­ba­kow­ska, „Pa­mięt­nik Li­te­rac­ki” 1969, z. 2, s. 300.

27 Choć trze­ba pa­mię­tać, że jed­no­cze­śnie pro­duk­cje te nie wy­cho­dzą poza pej­zaż za­chod­niej kul­tu­ry miej­skiej i es­te­ty­kę kla­sy śred­niej.

28 Ostat­nio na po­dob­ne kwe­stie zwra­cał uwa­gę Ry­szard Ko­zio­łek w Do­brze się my­śli li­te­ra­tu­rą,Wo­ło­wiec–Ka­to­wi­ce 2016, rozdz. De­kla­ra­cje.

29 Ga­vin McIn­nes, Sur­ren­ding to De­ath, „Taki’s Ma­ga­zi­ne”, 14.05.2016, https://www.ta­ki­mag.com/ar­tic­le/sur­ren­de­rin­g_to­_de­ath_ga­vi­n_m­cin­nes/, do­stęp: 4.04.2019.

30 Isma­el El Ira­ki, A Let­ter to Jes­se Hu­ghes from a Fel­low Ba­tac­lan Su­rvi­vor, „The Gu­ar­dian”, 24.05.2016, https://www.the­gu­ar­dian.com/com­men­tis­free/2016/may/24/jes­se-hu­ghes-eagles-of-de­ath-me­tal-pa­ris-at­tacks-ba­tac­lan-su­rvi­vor, do­stęp: 2.04.2019.

31 Isma­el El Ira­ki, A Let­ter to Jes­se Hu­ghes from a Fel­low Ba­tac­lan Su­rvi­vor, „The Gu­ar­dian”, 24.05.2016, https://www.the­gu­ar­dian.com/com­men­tis­free/2016/may/24/jes­se-hu­ghes-eagles-of-de­ath-me­tal-pa­ris-at­tacks-ba­tac­lan-su­rvi­vor, do­stęp: 2.04.2019.

32 Isma­el El Ira­ki, A Let­ter to Jes­se Hu­ghes from a Fel­low Ba­tac­lan Su­rvi­vor, „The Gu­ar­dian”, 24.05.2016, https://www.the­gu­ar­dian.com/com­men­tis­free/2016/may/24/jes­se-hu­ghes-eagles-of-de­ath-me­tal-pa­ris-at­tacks-ba­tac­lan-su­rvi­vor, do­stęp: 2.04.2019.

33 Didi udzie­lił kil­ku wy­wia­dów, ale nie ży­czył so­bie ujaw­nie­nia na­zwi­ska ani twa­rzy.

34 Pau­li­ne Me­vel, „You Sa­ved my Life”. Pa­ris At­tack Su­rvi­vors Seek So­la­ce with Ba­tac­lan Se­cu­ri­ty Man, Reu­ters, 25.02.2016, https://www.reu­ters.com/ar­tic­le/us-fran­ce-sho­oting-ba­tac­lan-hero/you-sa­ved-my-life-pa­ris-at­tack-su­rvi­vors-seek-so­la­ce-with-ba­tac­lan-se­cu­ri­ty-man-idU­SKC­N0VY­2NH, do­stęp: 2.04.2019.

35 Alis­sa J. Ru­bin, Li­lia Bla­ise, Third of Nice Truck At­tack’s Dead Were Mu­slim, Gro­up Says,„The New York Ti­mes”, 19.07.2016, https://www.ny­ti­mes.com/2016/07/20/world/eu­ro­pe/nice-truck-at­tack-vic­tims-mu­slims.html, do­stęp: 5.04.2019.

36 Zob. np. Ka­ta­rzy­na Tu­by­le­wicz, Mo­ra­li­ści. Jak Szwe­dzi uczą się na błę­dach i inne hi­sto­rie, War­sza­wa 2017; re­la­cje Ur­szu­li Ptak dla „Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej”, np. Pu­łap­ki na do­brych lu­dzi, „Kry­ty­ka Po­li­tycz­na”, 2.07.2017, https://kry­ty­ka­po­li­tycz­na.pl/swiat/pu­lap­ki-na-do­brych-lu­dzi/, do­stęp: 2.08.2019.

37 Mo­ni­ka Bo­ba­ko, Is­la­mo­fo­bia jako tech­no­lo­gia wła­dzy. Stu­dium z an­tro­po­lo­gii po­li­tycz­nej, Kra­ków 2017.

38 Trze­ba przy tym pa­mię­tać, że licz­ba śmier­tel­nych ofiar po­ża­ru lon­dyń­skie­go Gren­fell To­wer, któ­ry wy­buchł 14 czerw­ca 2017 roku – sie­dem­dzie­siąt dwie oso­by – była nie­mal dwa razy więk­sza niż licz­ba za­bi­tych w wy­ni­ku ter­ro­ru w Wiel­kiej Bry­ta­nii przez cały rok. Blok ko­mu­nal­ny, któ­ry za­mie­nił się w po­chod­nię, zo­stał ob­ło­żo­ny ta­ni­mi, ła­two­pal­ny­mi ma­te­ria­ła­mi. Straż po­żar­na nie była wła­ści­wie wy­po­sa­żo­na i nie dość szyb­ko od­stą­pi­ła od pro­ce­du­ry na­ka­zu­ją­cej miesz­kań­com po­zo­stać w miesz­ka­niach. Oca­le­ni nie zo­sta­li oto­cze­ni sku­tecz­ną opie­ką władz lo­kal­nych czy rzą­du. Tra­ge­dia wy­wo­ła­ła de­ba­tę o po­li­ty­ce „za­ci­ska­nia pasa” (au­ste­ri­ty), kon­se­kwen­cjach eko­no­micz­nych nie­rów­no­ści oraz do­pro­wa­dzi­ła do kon­tro­li bez­pie­czeń­stwa po­ża­ro­we­go w blo­kach w ca­łej Wiel­kiej Bry­ta­nii.

Re­dak­cja: Mał­go­rza­ta Szczu­rek, Ewa Ślu­sar­czyk

Re­dak­cja prze­kła­dów z ję­zy­ka an­giel­skie­go: Jan Dzierz­gow­ski

Ko­rek­ta: Karolina Gór­niak-Pra­snal, Agniesz­ka Stę­plew­ska, Mar­ta Kar­piń­ska

Współ­pra­ca re­dak­cyj­na: Kin­ga Ol­szań­ska

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MOBI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght © for the Text by Aga­ta Si­ko­ra, 2019

Co­py­ri­ght © for this Edi­tion by Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter, 2019

124. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

ISBN 978-83-66147-24-9

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1

31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl