Wróżka, biskup i kasety wideo. Telewizja Sky Orunia (1989–1996) - Bryszewski Grzegorz - ebook

Wróżka, biskup i kasety wideo. Telewizja Sky Orunia (1989–1996) ebook

Bryszewski Grzegorz

4,3

Opis

Wróżka, biskup i kasety wideo to podróż w czasie do lat 90., której paliwem jest pasja autora do odkrywania zakurzonych mitów, wymieszana z nostalgią lat młodości.

Kiedy kapitalizm raczkował, przepisy nie nadążały za zmianami społecznymi, a przerażeni nadmiarem możliwości ludzie angażowali się w ezoterykę i słuchali bezkrytycznie słów Kaszpirowskiego, w gdańskiej dzielnicy powstała Sky Orunia – jedna z pierwszych pirackich telewizji w kraju. To tutaj prezenterzy-amatorzy czytali wiadomości w kapciach, pracownicy otrzymywali wynagrodzenie w telewizorach, a bohaterem programu został człowiek dzwoniący do studia z zaproszeniem: „Wpadnijcie, mam świetną papugę”.

Książka Grzegorza Bryszewskiego pełna jest anegdot i wspomnień, w które czasem trudno uwierzyć, ale stanowi kalejdoskop wydarzeń z historii Gdańska lat 90.
Bryszewski pokazuje nam też dlaczego założenie tak popularnej, nielegalnej telewizji mogło się udać tylko w latach 90.
I tylko na Oruni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 158

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (9 ocen)
4
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
orchidea90

Nie oderwiesz się od lektury

sama przyjemność :)
10
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Dawnych wspomnień czar dla tych co ten czas pamiętają.
00
Radiograferka

Nie oderwiesz się od lektury

Kawał dobrej historii. Sky Orunia to lustro tamtych czasów. Polecam! Orunianka
00
sniff

Dobrze spędzony czas

idealnie oddany klimat czasu przemian
00

Popularność




Od autora

Z byłymi pracownikami Sky Oruni rozmawiałem zazwyczaj w ich domach, pijąc kawę z eleganckich filiżanek albo kubków z zabawnymi napisami. Czasem spotykaliśmy się w kawiarniach albo w ich miejscach pracy „po godzinach”. Właściwie zawsze wspomnienia z lat dziewięćdziesiątych stanowiły niezwykle skuteczną odtrutkę od pełnej wyzwań i problemów codzienności – moi rozmówcy przywoływali swoją młodzieńczą energię, uśmiechali się szeroko do własnych myśli i z niesłychaną frajdą pokazywali pamiątki, gadżety i zdjęcia z pracy w Sky Oruni. Wielu z nich niezależnie od siebie deklarowało: Gdyby ktoś teraz reaktywował stację i byłaby możliwość robienia telewizji w taki sam sposób, z atmosferą jak dawniej i z tymi samymi ludźmi, to ja rzucam wszystko i znowu zostaję pracownikiem Sky Oruni.

Oczywiście można domniemywać, że powodem takiej deklaracji jest żal za utraconą młodością. Ja jednak będę się upierał, że nie tylko. Że u źródeł leży też tęsknota do czasów, kiedy wiele rzeczy można było załatwić „na gębę”, gdy pomysły na programy telewizyjne pojawiały się w poniedziałek, a we wtorek były już emitowane, i w pracy zmieniało się świat ze świetnymi i nietuzinkowymi ludźmi. To żal za czasami, gdy teoretycznie wszystko było możliwe, i miejscem, które to hasło realizowało w ujęciu praktycznym.

Szukałem historii o dawnej pirackiej telewizji – znalazłem o wiele więcej.

Sami się przekonajcie.

Zrealizowano ze środków Miasta Gdańska w ramach Stypendium Kulturalnego Miasta Gdańska

2

Telewizja z ulicy Nowiny (1989–1992)

[...]

Antena z iglicy

Na początku lat dziewięćdziesiątych sygnał oruńskiej telewizji docierał głównie w okolice ulicy Nowiny, ponieważ właściciel stacji używał niewielkiej anteny nadawczej na dachu swojego domu. Konieczność rozwoju zasięgu i samej telewizji sprawiła, że rok później grupa aktywistów zrealizowała kilka ważnych inwestycji przy ulicy Nowiny 61. Dociekliwym podpowiem, że wezwanie do działania nie rozeszło się falami telewizyjnymi, ale za pomocą CB-radia – bo właśnie taki sprzęt, jako alternatywa dla telefonu stacjonarnego, na którego założenie trzeba było czekać bardzo długo, był wówczas często wykorzystywany do komunikacji.

– W tamtych czasach więcej takich sprzętów działało w domach niż w samochodach – tłumaczy Marek Żal. – Sam miałem cztery CB-radia. Posługiwaliśmy się własnymi znakami wywoławczymi, obowiązywał kulturalny sposób komunikacji, wiele osób było wyjątkowo serdecznych i pomagało innym. O Sky Oruni dowiedziałem się właśnie od kolegi z CB-radia, Adama 257, który opowiadał o telewizji i podpowiadał, co jest potrzebne do jej rozwoju.

Marek Żal, który w latach dziewięćdziesiątych pracował w zakładzie energetycznym, zadbał o doprowadzenie na ulicę Nowiny 61 dwóch linii energetycznych. Zapewniało to dostęp do prądu w przypadku awarii jednego ze źródeł – początkowo zasilanie z drugiej linii trzeba było uruchomić ręcznie, później system działał już automatycznie. Dostęp do zezłomowanego sprzętu energetycznego sprawił też, że na wzgórzu za domem Zbigniewa Klewiady stanęła pierwsza stacja nadawcza.

– Maszt o średnicy około dziesięciu centymetrów powstał z iglicy, które stawiane są na liniach energetycznych i chronią je przed burzą. Chodzi o to, żeby piorun uderzył właśnie w taką iglicę – tłumaczy elektryk. – W ustawieniu masztu pomagali nam strażacy, chyba nawet z Oruni, którzy wjechali na wzgórze samochodem z wysięgnikiem i podnieśli nas w koszu. W połowie wysokości masztu powstała specjalna skrzynka z nadajnikiem i wzmacniaczem, a wyżej zainstalowaliśmy anteny, które emitowały sygnał telewizji w różnych kierunkach.

Wspólnymi siłami, w ramach „czynu społecznego”, powołano również do życia studio telewizyjne. Mieściło się w szopie, czyli w dawnym chlewiku na posesji pomysłodawcy Sky Oruni.

– Uporządkowaliśmy pomieszczenie, wywaliliśmy graty – wspomina Marek Żal. – Ściany zostały wyłożone płytami, na podłodze rozłożono dywany i ustawiono stoły. Wydzieliliśmy specjalne pomieszczenie dla spikerki i inne – dla realizatorów. Zamontowaliśmy też szybę, żeby się nawzajem widzieć. Wszystkie sprzęty były zdobyczne, a cała inwestycja zrealizowana wspólnymi siłami.

O jakich „czynach społecznych” mówi Marek Żal? W czasach PRL-u w ten sposób nazywano nieodpłatne prace wykonywane na rzecz społeczeństwa, zazwyczaj w dniach wolnych od pracy (sobota była wtedy dniem pracującym). Organizatorami czynów społecznych były zakłady pracy, szkoły lub organizacje partyjne, a do przykładowych aktywności należało sprzątanie terenów zielonych, sianokosy czy wykopki ziemniaków. Niemal wszystkie takie „czyny” stanowiły rodzaj rywalizacji z innymi organizatorami takich działań, przy czym wiele z nich nie miało specjalnego sensu, nic więc dziwnego, że w czasach komunizmu to określenie nie budziło pozytywnych skojarzeń. W trakcie transformacji ustrojowej sformułowanie to zmieniło swoje znaczenie i zaczęło opisywać sensowne, potrzebne i ważne dla lokalnych społeczności działania. Były one dosyć popularne na początku lat dziewięćdziesiątych, czyli wiele lat przed sponsoringiem lub akcjami społecznej odpowiedzialności biznesu. W tamtych czasach prawo i przepisy nie uwzględniały wielu sytuacji, a samorządy walczące z efektami kryzysu nie miały pieniędzy i możliwości, by zrealizować niewielkie i potrzebne lokalnym społecznościom inwestycje. Mieszkańcy działali więc samoistnie.

Studio Sky Oruni przy ulicy Nowiny 61 w 1993 roku. Na drugim planie Zbigniew Klewiado, fot. Maciej Kosycarz/KFP

Po stworzeniu studia Marek Żal został realizatorem programu w Sky Oruni. Rosnąca popularność nielegalnej telewizji szybko została zauważona przez odpowiednie służby. Pod koniec grudnia 1991 roku Państwowa Agencja Radiokomunikacyjna zażądała od właściciela stacji natychmiastowego zaprzestania emisji pod groźbą kary administracyjnej.

O zarzutach PAR Klewiado opowiadał filmowcom, siedząc w swoim studiu, otoczony sprzętem elektronicznym. Z metalicznymi obudowami magnetowidów i wzmacniaczy kontrastowała jego czerwona kraciasta koszula.

– Ze strony PAR zarzucano mi, że mogę spowodować katastrofę lotniczą, wysyłając jakieś sygnały do samolotów lub na lotnisko, co jest według mnie bzdurą – podkreślał. – Drugi zarzut był taki, że zakłócałem ponoć przemienniki telewizyjne w Gdyni, co jest wierutną bzdurą, bo żeby dotrzeć do Gdyni, musiałbym dysponować mocą rzędu 500–600 watów, a mam moc 0,7 wata, jest to więc niemożliwe.

Odpowiedź PAR nakręcono w gdyńskiej siedzibie tej instytucji na tle biało-czerwonych anten i instalacji.

– Pierwsze takie zakłócenia znaleźliśmy na przemienniku gdyńskim i żeśmy długo szukali przyczyny, z początku zupełnie nie kojarzyliśmy sytuacji ze sprawą z Oruni – tłumaczy jeden z pracowników PAR (autorzy programu nie podali jego nazwiska).

– Jeśli chodzi o nadajniki własnej konstrukcji i pracujące niestabilnie, to mogą powodować zakłócenia tego typu – dodaje drugi przedstawiciel gdyńskiego oddziału PAR. – Szczególnie w okresach letnich, gdzie ta propagacja i nasłonecznienie jest duże, nawet stacja małej mocy może zasięg zwiększyć kilkakrotnie.

– Należałoby powiedzieć, że wszystkie nadajniki powyżej mocy 150 miliwatów zgodnie z przepisami międzynarodowymi, jak i krajowymi, powinny być zgłaszane, a ich działalność powinna być koordynowana pod względem technicznym, czyli pod względem utrzymania parametrów, o których mówi regulamin, jak i o problemach zasięgowych. Prowadzi to międzynarodowa organizacja telekomunikacyjna, której siedziba znajduje się w Genewie – dopowiada pierwszy pracownik PAR[7].

W efekcie decyzji PAR działalność stacji została zawieszona. W lutym 1992 roku powołano Radę Założycielską Sky Oruni, której celem było prawne przywrócenie możliwości nadawania. Przewodniczącym rady został współpracujący z Klewiadą Seweryn Petelski. Trzydzieści lat później spotkałem się z nim w jego domu przy ulicy Smętnej, by porozmawiać o dawnej telewizji. Zaprosił mnie do pokoju pełnego sprzętu elektronicznego własnej produkcji. Przypomniałem sobie, że w latach dziewięćdziesiątych wzmacniacze i głośniki własnej roboty stanowiły popularny element wyposażenia wielu mieszkań.

Składaki albo samoróbki sprzętu muzycznego, które widziałem u pana Seweryna, były, rzecz jasna, kreatywną odpowiedzią Polaków na brak w sklepach dobrego sprzętu grającego albo zaporowe ceny zestawów sprowadzanych z zagranicy. W najprostszym wydaniu taka samoróbka powstawała po wciśnięciu do drewnianej albo pilśniowej obudowy głośnika dobrej jakości (czasem wykorzystywano w tym celu kilka niewielkich głośników z samochodowych zestawów grających). W podobny sposób tworzono wzmacniacze, które czasami miały nawet metalowe i prowizoryczne obudowy. Najbardziej ironiczni konstruktorzy takich sprzętów potrafili na drewnianej lub metalowej skrzynce dumnie narysować mazakiem logotyp firmy Sony lub Grundig. Samoróbki audio były popularne w latach osiemdziesiątych, później jednak sprzęt audio stał się tańszy i łatwiej dostępny, powody konstruowania takich zestawów przestały więc mieć sens. Do dzisiaj jednak samoróbki audio można kupić w serwisie Allegro, gdzie osiągają raczej wysokie ceny.

Mój rozmówca zaprzyjaźnił się ze Zbigniewem Klewiadą z powodu wspólnej pasji do szachów i elektroniki. Ta druga fascynacja przejawiała się u obu panów w całkowicie inny sposób – założyciel Sky Oruni naprawiał niemal wszystkie sprzęty elektroniczne, podczas gdy Seweryn Petelski znał się głównie na budowie urządzeń fonicznych, zarówno od strony teoretycznej, jak i praktycznej.

– Lubiłem przyglądać się działaniom Zbyszka podczas tworzenia różnych urządzeń – tłumaczy Seweryn Petelski. – Pomagałem mu też, gdy konstruował pierwsze nadajniki Sky Oruni. Przekazywałem mu różne sprzęty elektroniczne, bo w tamtych latach miałem do nich całkiem dobry dostęp. Dostarczałem trudne do zdobycia tranzystory, które często paliły się w nieudanych konstrukcjach.

W ramach współpracy wystosowano do Ministerstwa Łączności pismo z prośbą o przydzielenie pasma. Przewodniczący rady zasponsorował też wyjazd do Warszawy.

– To nie były jeszcze te czasy – zaznacza Seweryn Petelski – gdy przyjeżdżało się do urzędu i następowało: „Jeśli pan chce, to pan ma”. Urzędnicy powoływali się na surowe przepisy, wspominali o niebezpieczeństwie zakłócania państwowych nadajników. Wprawdzie udało nam się spotkać w Warszawie z wiceministrem Markiem Rusinem, ale udzielono nam odmowy. Usłyszeliśmy, że minister ma całą szufladę wniosków od osób, które chcą założyć prywatną telewizję, a nasza „nie jest znacząca”.

Decyzja odmowna, o której wspomina Seweryn Petelski, mogła też mieć związek z ówczesną sytuacją prawną, która nie przewidywała istnienia komercyjnych stacji telewizyjnych, nie wiadomo było również, na jakich zasadach miałyby one funkcjonować. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, czyli regulator rynku mediów elektronicznych, rozpoczęła działanie dopiero w kwietniu 1993 roku.

W sprawie zawieszenia działalności stacji głos zabrali też widzowie, którzy zareagowali listami protestacyjnymi. W styczniu 1992 roku tematem zajął się „Dziennik Bałtycki”, do którego trafiło pięć petycji, podpisanych łącznie przez 700 osób.

„Żądamy wznowienia TV ORUNIA, aby słowa naszego prezydenta o drodze do Europy urzeczywistnione były w życiu. Żeby to »okno« na świat mieli i najbiedniejsi, żeby dzisiaj było tak, jak dotychczas, a jutro, gdy się polepszy, pójdziemy z postępem i w zgodzie z przepisami” – przeczytali dziennikarze gazety lokalnej w jednym z listów[8].

Pomoc mieszkańców Oruni przydała się także wtedy, gdy założyciel stacji dostał wezwanie do zapłaty za nielegalne używanie pasma (mimo pisma z PAR Sky Orunia po jakimś czasie wznowiła działalność). Na ekranach telewizorów widzowie zobaczyli informację o treści: „Chcą Wam wyłączyć Waszą telewizję”. To sprawiło, że odbiorcy stacji tłumnie zjawili się w sądzie, a podczas pełnej krzyków rozprawy sprawa została umorzona (Klewiado musiał jednak pokryć koszty sądowe). Kolejna, miesiąc później, również zakończyła się umorzeniem. Tym razem zainterweniował ówczesny prezydent Gdańska Franciszek Jamroż (w dotarciu do niego pomógł mieszkaniec Oruni Krzysztof Kosik), który przygotował pismo popierające działania oruńskiej telewizji. Sky Orunia wróciła więc do nadawania.

Innym pomysłem na rozwój stacji była próba zdobycia partnera. Zbigniew Klewiado odwiedził Video Studio Gdańsk w 1993 roku, by znaleźć techników do konserwacji sprzętu wideo używanego przez oruńską telewizję.

– W trakcie rozmów padła także propozycja współpracy przy realizacji telewizji Sky Orunia – mówi Marek Łochwicki, prezes Video Studio Gdańsk. – Klewiado zaznaczył nawet, że wspólne prowadzenie telewizji jest jego marzeniem. My w tym czasie staraliśmy się uzyskać tak zwaną dużą koncesję (ogólnopolską) od KRRiT na Antenę 1 i lokalną, czyli małą koncesję, na stację Amber TV. Odpowiedziałem więc, że jesteśmy zainteresowani tworzeniem telewizji, ale takiej profesjonalnej. Pomysłodawca Sky Oruni podkreślił, że właśnie taką telewizję próbuje robić, i pochwalił się, że współpracuje z kolegą, który na swoim balkonie, na skrzyżowaniu ulic Sandomierskiej i Jedności Robotniczej (dzisiaj Trakt Świętego Wojciecha), ma włączoną kamerę. Dzięki temu Sky Orunia pojawia się pierwsza na miejscu, gdy wydarzy się jakiś wypadek. Roześmiałem się i przytaknąłem, że rzeczywiście takiego profesjonalnego podejścia nie ma nawet TVP Gdańsk. Ustaliliśmy, że wrócimy do rozmów, gdy rozstrzygnie się sprawa naszych koncesji. Było jeszcze kilka spotkań w tej sprawie, ale do współpracy ostatecznie nie doszło.

Mimo braku studia telewizyjnego i dziennikarzy Sky Orunia nadawała całkiem sporo reklam, w formie plansz podobnych do tych z telegazety, czyli tekstowego i ubogiego graficznie dodatku do sygnału telewizyjnego, gdzie można było sprawdzić pogodę, wyniki lotka i rozgrywek sportowych oraz program telewizyjny (w 2023 roku według danych TVP telegazetę regularnie odwiedza około 1,5 mln użytkowników miesięcznie). Produkcją tych reklam zajmował się syn Klewiady, Bartosz. Początkowo do tworzenia grafiki wykorzystywano komputer Spectrum, później był to nowocześniejszy sprzęt – Commodore 64. Mozolne wklepywanie treści reklam na komputerze przez Bartosza zostało uwiecznione w filmie dokumentalnym „Pirat z Oruni”, który wyemitowano w Telewizji Polskiej w 1992 roku. Właśnie ten film sprawił, że nazwa „Sky Orunia” stała się znana poza Trójmiastem i rozpoznawalna przez telewidzów z innych rejonów kraju. W dwudziestoczterominutowym filmie (realizacja: Andrzej Mielczarek, zdjęcia: Maciej Dymalski, produkcja: Profilm Sopot) sporo miejsca poświęcono rozmowie ze Zbigniewem Klewiadą, pomysłodawcą i twórcą stacji, który opowiadał o powodach założenia telewizji, sposobach tworzenia reklam oraz oddziaływaniu stacji na mieszkańców dzielnicy. Ważnym punktem filmu były rozmowy z mieszkańcami, którzy entuzjastycznie wypowiadali się na temat Sky Oruni. Chwalili ją za emitowanie bajek dla dzieci, interesujących filmów i dobrej rozrywki. Słychać było nawet głosy broniące pornografii („Są przecież miłośnicy takich materiałów i nikt nie emituje przecież takich treści przed północą”), jak również krytykę publicznej telewizji, która skupia się na sprawach politycznych i oferuje tylko „gadające głowy”.

– Co w naszej telewizji jest? – odpowiada pytaniem mieszkanka Oruni, z którą rozmawiają dziennikarze TVP. – Wieczorem film, który oglądam raz albo dwa razy w tygodniu, „Dynastia” i w sobotę coś innego. Nie ma takiego programu, który by mnie interesował. A u niego, niestety, ale były lepsze. Satelitę włączył, to człowiek nie rozumiał, ale chociaż popatrzył na ten świat, prawda?[9]

Piosenki na życzenie

Cechą charakterystyczną pierwszych lat oruńskiej telewizji była jej wrażliwość na potrzeby społeczne mieszkańców – otwartość na ich prośby i chęć prowadzenia dialogu.

– Pamiętam, że w latach 1992 i 1993 – opowiada mi orunianka Anna Czaplińska – mój odważny sześcioletni braciszek dzwonił do Sky Oruni i prosił o puszczenie hitu „Mydełko Fa”. Nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś mu odmówił. Zawsze cieszyliśmy się z zamówionej przez niego piosenki.

Tutaj warto dodać, że sześcioletni braciszek chciał posłuchać hitu tamtych lat, odpowiedzialnego za wzrost popularności „muzyki chodnikowej”, bo właśnie tak nazywano proste, skoczne i banalne utwory, które później określono mianem „disco polo”. „Mydełko Fa” zostało zainspirowane pełnymi nagości reklamami telewizyjnymi tytułowego mydła, a dokładne wsłuchanie się w kiczowaty utwór (Piękna dziewczyno z kanału tv / Przyjeżdżaj do mnie na parę dni / Mam względem ciebie poważne plany / Chcę ciebie poznać, bo jestem nagrzany) powinno wyraźnie i jednoznacznie pokazać odbiorcom, że mają do czynienia z pastiszem. Słuchacze jednak nie wyłapali żartu i utwór Andrzeja Korzyńskiego, wykonywany przez piosenkarkę Marlenę Drozdowską i aktora Marka Kondrata, stał się hitem ku utrapieniu wykonawców.

– Andrzej Korzyński namówił mnie na żart, na parę piosenek – pastiszy piosenki chodnikowej. Miało być wesoło, okazało się to koszmarem. Żaden pastisz z tego nie wyszedł, tylko jeden do jednego. W rezultacie miesiącami z każdego okna w polskim Bździejewie dochodził mój głos, zająłem nawet pierwsze miejsce na liście przebojów w Chicago. Dwa miliony Polaków na Jackowie zapylało „Mydełko Fa”! – żalił się aktor w jednym z wywiadów.

Piosenka miała podtytuł „Cycolina”, co z kolei powodowało problemy Marleny Drozdowskiej, która wykonywała ją niemal codziennie na scenie przez kilka miesięcy po premierze. Widzowie koncertów często żalili się i reklamowali występ z powodu braku na scenie nagich kobiet ubranych tylko w pianę. Brakowało im też Cycoliny.

Oruńska telewizja wspierała także osoby w trudnej sytuacji życiowej. Uruchamiała akcje społeczne podczas emisji programu. Tego typu materiały opierały się wtedy na zaufaniu, nie sprawdzano faktycznej sytuacji ludzi poszukujących pomocy.

– Kiedyś spotkała mnie kobiecina z wózkiem. „Panie Zbyszku, ja mam taką prośbę, niech pan mnie jakoś poratuje, mam dzieci, nie mamy co jeść” – mówi. No więc na Sky Oruni zaczęliśmy na pasku wyświetlać, że jest taka potrzebująca osoba. I ludzie zaczęli pod ten adres wozić różne rzeczy. Za tydzień mam telefon. „Pan wie, komu pan pomaga?” – słyszę. „A co?” – pytam. „A to, że oni piją od rana do wieczora!” – odpowiada mi ktoś. No cóż, było i tak – wspominał pomysłodawca telewizji[10].

W tamtych latach Sky Orunia emitowała także na antenie „Koncert życzeń”, czyli pozdrowienia od mieszkańców. Część osób przekazywała serdeczności swoim bliskim telefonicznie, inni rewanżowali się im na żywo, również z obrazem, jeśli udało im się spotkać operatorów kamer stacji.

Skąd taka popularność składania życzeń przez telewizyjne medium? W tym przypadku Sky Orunia „doczepiła” się do cieszącego się dużą oglądalnością programu o tej samej nazwie, który w okresie PRL-u emitowano w telewizji publicznej w niedzielne popołudnia. Takie koncerty prowadziła między innymi znana prezenterka Krystyna Loska; polegały one na czytaniu z kartki życzeń (urodzinowych, imieninowych albo związanych z ważnymi datami, na przykład srebrnymi godami, czyli 25. rocznicą ślubu) od widzów, którzy wcześniej wysyłali je listownie do telewizji. Nadawano zamówione przez nich piosenki ulubionych wykonawców, jak Irena Santor czy Jerzy Połomski, albo teledyski (w całym godzinnym programie było ich jednak tylko kilka). Niedzielna audycja dla wielu osób była właściwie jedyną możliwością, żeby swoje imię i nazwisko usłyszeć w telewizji, dużą atrakcję stanowiły też teledyski, które w tamtych czasach pojawiały się raczej rzadko.

W kolejnych latach, gdy studio mieściło się w siedzibie PROREM-u, Sky Orunia jeszcze bardziej uatrakcyjniła formułę takich programów – życzenia można było składać na żywo przez telefon, a jeśli czytał je prezenter stacji, miały formę krótkiego wiersza lub rymowanki. No i niemal każda osoba, która się dodzwoniła do telewizji, mogła zamówić konkretny teledysk, puszczano go, jeśli tylko realizatorowi udało się szybko znaleźć kasetę z nagraniem. Muszę też dodać, że „Koncerty życzeń” nie zniknęły z telewizorów razem ze Sky Orunią. Takie programy wciąż emituje między innymi lokalna TV Silesia, gdzie życzenia można wysyłać e-mailem; kosztują one w najdroższej wersji 130 złotych lub 35 euro. Podobną ofertę posiada TV Trwam, gdzie emisję życzeń musi poprzedzić darowizna.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[7] A. Mielczarek, Pirat z Oruni [film dokumentalny], TVP, 1992.

[8] R. Daszczyński, Oruniacy protestują, Klewiado – TV nie składa broni, „Dziennik Bałtycki”, 18–19.01.1992.

[9] A. Mielczarek, Pirat z Oruni [film dokumentalny], TVP, 1992.

[10] P. Olejarczyk, Sky Orunia: Tu spiker nie był potrzebny…, MojaOrunia.pl, 24.08.2012, źródło: http://mojaorunia.pl/index.php?option=com_orunia &task=artykul&id=2349 [dostęp: 7.12.2022].

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Od autora
1. Historia dzielnicy
Krzyżacy
Czerwona dzielnica
Silna reprezentacja wileńska
Przemysłowy kierunek rozwoju
Zaniedbana i niebezpieczna
2. Telewizja z ulicy Nowiny (1989–1992)
Hello i Scanner Cop
Antena z iglicy
Piosenki na życzenie
Prawie producent programu
To było jego życie
3. Na Sandomierskiej (1993 – listopad 1994)
Magiczne programy
Telewizja domowa
Na krańcach świata
Prezenter w okularach przeciwsłonecznych
Impreza aż do ostatniej tańczącej pary
To była rewitalizacja
Z pasjonatów na pracowników
Autentyczna wolność
Sky Okrutnia
Telewizja prorodzinna
4. Tragedia w Hali Stoczni
Październik 1994
Połowa listopada 1994
24 listopada, 17:00, Hala Stoczni Gdańskiej
Hala Stoczni, 18:40
Hala Stoczni, około 19:00
Hala Stoczni, 19:50
Hala Stoczni, 20:00
Hala Stoczni, 20:50
Hala Stoczni, około 21:00
Restauracja Panorama w Gdyni, około 22:00
Studio Sky Oruni, około 23:00
Piątek, 25 listopada
Grudzień 1994
11 grudnia 1994 roku, studio Sky Oruni, ulica Sandomierska
Styczeń 1995
Czerwiec 2022, Gdańsk
5. Upadek (1994–1996)
Telewizja jest jak mrowisko
Na wariackich papierach
Promocja dorodnych ciał
Telewizja promowa
Dwa kufry obcej waluty
Koncert życzeń
Desant z Warszawy
Nieletni realizator
Konflikty i zamknięcie stacji
Założyciel wciąż normalny
Telewizja: reaktywacja
6. Telewizja to ludzie
W muzyce lub w mediach
Operatorzy na wagę złota
Z telewizji do filmu
Bez zbędnej tęsknoty
7. Pierwszy był Wrocław

Copyright by © Grzegorz Bryszewski

Copyright by © Wydawnictwo Marpress

Wydanie I

Gdańsk 2023

ISBN 

epub 978-83-7528-344-0

mobi 978-83-7528-345-7

pdf 978-83-7528-346-4

W kolażu na okładce wykorzystano:

logo telewizji Sky Orunia, fragment wpisu do dowodu osobistego i fragment legitymacji dziennikarskiej

(dokumenty pochodzą z archiwum prywatnego autora)

Fotografia autora na okładce: Bogna Kociumbas

Projekt graficzny serii: Zuzanna Nowak

Projekt okładki: Zuzanna Nowak

Redakcja: Elżbieta Żukowska

Korekta: Anna Piwowarczyk, Monika Pruska

Redaktorki prowadzące: Urszula Obara, Marta Pilarska

Redaktor naczelny: Fabian Cieślik

Wydawnictwo Marpress sp. z o.o.,

ul. Targ Rybny 10B, 80-838 Gdańsk

tel. 58 301 47 00, [email protected], www.marpress.pl

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek