Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Nowy cykl, który może okazać się tak samo wciągający jak „Frontlines” (...) Akcja jest równie ekscytująca, podstawy naukowe równie solidne, napięcie równie wysokie. Pierwszy tom pochłonąłem w jeden dzień i już nie mogę się doczekać kolejnego” - George R. R. Martin
W obejmującym sześć planet systemie Gaja przypominająca Ziemię Gretia dąży do stabilizacji w obliczu międzyplanetarnej wojny. Zawiązuje się niepewny sojusz służący ratowaniu gospodarki, zasobów oraz populacji.
Do gry wraca Aden Robertson. Poświęcił dwanaście lat przegranej sprawie, na rękach ma krew pół miliona ofiar, a teraz próbuje znaleźć sposób, by wieść dalsze życie.
Nie jest jedyny.
Oficer marynarki był świadkiem niepojętych ataków na ocaloną flotę. Sierżant z sił okupacyjnych stąpa po coraz mniej przyjaznym gruncie. Zaś młoda kobieta, na którą spadły obowiązki wiceprezesa rodzinnego imperium surowców, staje w obliczu zagrożenia, jakiego nigdy się nie spodziewała.
Teraz, w szczycie gwałtownego i zataczającego coraz szersze kręgi powstania, Aden wraca do brutalnego życia, o którym tak bardzo pragnął zapomnieć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 380
Wojny Palladowe
Wstrząsy wtórneBallisticCitadelDla Robin, która pilnuje, żeby pociąg trzymał się na torach, dzięki czemu mogę siedzieć wygodnie w salonce i całymi dniami zmyślać.
Nawet z okien więzienia Rhodia była pięknym miejscem.
Aden lubił spędzać pół godziny pomiędzy śniadaniem a porannymi rozkazami, siedząc samotnie w centralnym atrium. Z wysokości siedmiuset metrów panoramiczne okna dawały oszałamiający widok na chyba większość południowej części kontynentu. W oddali wznosiły się w niebo pełne wdzięku i eleganckie arkologie stolicy, tak wysokie, że w niektóre dni ich czubki znikały w chmurach. Za nimi turkusem i lazurem lśnił ocean. Rhodyjczycy co roku przenosili jeńców z jednej części arkologii penitencjarnej do innej, skierowanej w odmienną stronę świata, by każdy więzień mógł docenić urozmaiconą scenerię. W minionym roku Aden dysponował niesamowitym widokiem na wielki, ośnieżony łańcuch górski przecinający jedyny kontynent tej planety. W tym roku miał przed sobą dalekie miasto, ocean i niezmącone niebo. Był jeńcem od pięciu lat, ale wciąż nie potrafił zdecydować, czy ładne więzienie naprawdę było lepsze niż surowe.
Pod koniec wojny, tuż po pojmaniu Adena, Sojusz wykorzystywał okręty bojowe pokonanych nieprzyjaciół do przetrzymywania jeńców, dopóki nie podjęto decyzji, co z nimi zrobić. Gdy podpisywano traktat kapitulacyjny, Aden zdążył już spędzić sześć miesięcy w dwuosobowej kajutce na gretyjskim krążowniku pancernym, gdzie dzielił niewielką przestrzeń z opryskliwym podpułkownikiem z piechoty Czarnej Gwardii. Wyżywienie było ledwo zjadliwe – Sojusz karmił ich nadliczbowymi racjami wojskowymi znalezionymi w zajętych gretyjskich placówkach – a Aden przez cały ten czas nie widział światła słonecznego. Kiedy w końcu przenieśli go do arkologii penitencjarnej, z powodu tak długiego pobytu w warunkach niskiego ciążenia stracił niemal dziesięć kilogramów z masy mięśniowej, zaś przebywanie w kajutach przewidzianych dla pięciusetosobowej załogi wraz z niemal tysiącem innych jeńców okazało się doświadczeniem klaustrofobicznym i szarpiącym nerwy. Znosił jednak ten los, ponieważ zachowanie nadzorców było bezosobowe, praktyczne i spodziewane. Gretyjczycy przegrali wojnę i musieli przyjąć to, co zaserwują im zwycięzcy.
Arkologia penitencjarna na Rhodii była więzieniem, lecz wytwornym. Na Gretii za żadne pieniądze nie kupiłoby się mieszkania z takim widokiem. Gretyjskie budynki nie osiągały kilometra wysokości. Nawet rhodyjskie jedzenie było dobre, co po jakimś czasie zaczęło z lekka irytować Adena, ponieważ musiał się powściągnąć i zacząć więcej ćwiczyć, by nie przybierać na wadze. Zobaczcie, gdzie jesteśmy w stanie lokować nawet pojmanych zbrodniarzy wojennych. Zobaczcie, na jakie wyżywienie nas stać. I zobaczcie, jakim widokiem będziecie się mogli cieszyć każdego dnia.
Ze strony prowadzącej więzienie żandarmerii wojskowej nie spotykały jeńców żadne przejawy znęcania się czy braku szacunku, jedynie obojętny profesjonalizm. Mieli do dyspozycji fryzjera, kino, stołówkę, siłownię, zewnętrzny ogrodowy spacerniak wychodzący z fasady arkologii stumetrowym półokręgiem, prywatne pokoje oraz osobiste komtaby z ograniczonym i dozorowanym dostępem do Mnemosyne, obejmującej cały system sieci danych. Jedyną rzeczą, jaka odróżniała zakład karny od nadmorskiego hotelu, była śluza bezpieczeństwa na przeciwległym krańcu atrium, która wypuszczała tylko rhodyjskich żandarmów, a jeśli jeńców, to wyłącznie wtedy, jeśli byli pogrążeni w sztucznie wywołanym letargu. Jednak nieważne, jak piękne okazały się widoki, fakt, że nie można było opuścić tego miejsca, bezdyskusyjnie czynił z niego więzienie.
Myśli Adena zostały zakłócone przez łagodny trel zapowiadający oficjalny komunikat. Nawet zainstalowany w atrium radiowęzeł był cichy i powściągliwy, służył zachowaniu tam spokoju.
– Poranne rozkazy za pięć minut. Do wszystkich: zgłosić się na plac zebrań w odpowiednim skrzydle mieszkalnym. Koniec powiadomienia.
Aden przesunął dłonią po podbródku, żeby ocenić stopień ogolenia, choć wiedział, że rano nie przegapił ani fragmentu zarostu. Następnie odwrócił się od panoramicznego okna i przeszedł z powrotem do zespołu wind, po drodze sprawdzając kieszenie, by upewnić się, że są zapięte. Już od pięciu lat nie był czynnym wojskowym ani nie nosił gretyjskiego munduru, ale dwanaście lat wcześniejszej służby przed klęską wyryło w nim liczne nawyki tak głęboko, że wątpił, czy kiedykolwiek się ich pozbędzie.
Poranne rozkazy okazały się standardowe i wszyscy, zarówno strażnicy, jak i więźniowie, działali niczym na autopilocie. Rhodyjski podoficer sprawdzał obecność i jeńcy zgłaszali gotowość lub chorobę. Sztuczna inteligencja arkologii cały czas śledziła położenie wszystkich osadzonych, ale zwyczaje i procedury trzymały się mocno i był to tylko jeden z dziesięciu tysięcy sposobów, za których pomocą Rhodyjczycy upewniali się, że każdy wie, kto wygrał, a kto przegrał wojnę. Następnie wystąpił młodziutki rhodyjski porucznik i podoficer zgłosił mu gotowość sprawdzonego plutonu jenieckiego.
– Dzień dobry – oznajmił we własnym języku porucznik. Ułamek sekundy później słuchawka tłumacząca w lewym uchu Adena przełożyła powitanie na gretyjski.
– Dzień dobry, sir – odparł jednym głosem pluton. Aden ledwo wymrukiwał słowa.
Rhodyjski porucznik wyglądał, jakby skończył szkołę oficerską nie więcej niż dwa lata wcześniej. Jeńcy stali w szyku według swoich stopni, choć gretyjskie wojsko nie istniało już od pięciu lat. Jedna czwarta obecnych przewyższała Rhodyjczyka rangą, a całkiem niemało z nich miało tyle lat na karku, że mogło być jego ojcem, w tym Aden. Jednak rhodyjski oficer pełnił tego dnia funkcję kontrolera jednostki penitencjarnej, zatem z definicji był ich zwierzchnikiem. Wszyscy nauczyli się, że gdy ktoś zostaje jeńcem, pierwszą rzeczą, którą konfiskuje mu nieprzyjaciel, jest duma.
– Otrzymaliście na komtaby aktualny porządek dnia. Sekcja Pierwsza będzie dziś przebywała na farmie hydroponicznej. Sekcja Druga przejmuje stołówkę o dziewiątej zero zero, natomiast Sekcja Trzecia zajmuje się usuwaniem odpadków. Osoby chore mają zgłosić się do infirmerii do godziny ósmej trzydzieści.
Jako najstarszy stopniem oficer pozostały w kompanii Aden dowodził Sekcją Pierwszą. Ze wszystkich przydziałów roboczych farmę hydroponiczną uważał za najznośniejszą. Umieszczono ją w takim stopniu na zewnątrz, na ile było to możliwe w ramach arkologii, ponieważ tkwiła w pętli utworzonej przez spacerniak. Niektórzy jeńcy mieli agorafobię i nie cierpieli pracy na farmie, ponieważ czuli wtedy, że pomiędzy podeszwami ich butów i siedmiusetmetrowym spadkiem znajduje się jedynie trzydziestocentymetrowa warstwa kompozytów tytanowo-węglowych, ale Aden nie należał do tego grona. Rhodyjczykom kiepsko wychodziła konstrukcja okrętów, ale byli mistrzami budownictwa ekologicznego i Aden nigdy nie poczuł, by platforma ogrodowa choćby się zakołysała na wietrze, nawet w trakcie burzy.
– Jeszcze jedno – dodał porucznik. – Majorze Robertson, ma pan rozkaz zgłosić się tego ranka do biura dowódcy kompanii. Niech pański zastępca przejmie sekcję do czasu pańskiego powrotu. Zaraz po rozkazach sierżant Carver i ja odeskortujemy pana przez śluzę bezpieczeństwa.
– Tak jest, sir – odparł z lekką irytacją Aden. W minionym roku do dowódcy kompanii zachodził jedynie czterokrotnie i za każdym razem chodziło o jakieś naruszenie zasad przez członka jego sekcji. Nie miał pojęcia, kto tym razem coś odjebał albo co się stało, ale oznaczało to, że najpierw będzie musiał odczekać w biurze, a później zostanie przemielony i wypluty, zamiast móc pracować na świeżym powietrzu i wdychać zapach organicznej gleby. W tym tygodniu był to jedyny przydział na farmę hydroponiczną dla jego sekcji i Aden zdecydował, że później odreaguje rozdrażnienie na idiocie, który pozbawiał go tej przyjemności.
Gdy wszedł do biura szefa kompanii, kapitana Raymonda nie było przy biurku. Na jego miejscu siedziała rhodyjska major, której Aden nigdy dotąd nie widział. Aden wykonał obowiązkowy salut i zameldował się, a następnie stanął na baczność. Oficer nawet nie spojrzała znad komtabu, z którego czytała. Stuknęła w ekran i przerzuciła stronę, podczas gdy Aden wciąż stał wyprężony. W końcu, po chyba niemal minucie, major podniosła wzrok i odchrząknęła.
– Spocznij – oznajmiła po rhodyjsku.
Wyraz jej twarzy sugerował, że całkiem niedawno ugryzła coś niespodziewanie kwaśnego. Wielu rhodyjskich oficerów i podoficerów z biegiem lat nawiązywało z jeńcami przyjazne, a nawet serdeczne stosunki. Istniały tylko dwa typy ludzi, których niechęć można było uważać za pewnik: świeży, niedoświadczeni żandarmi, uważający, że muszą dowieść przed swoimi kompanami, jacy są twardzi, oraz starsi weterani z urazami, którzy walczyli z Gretyjczykami podczas wojny. Kobieta należała do tej drugiej grupy. Rhodyjskie wojsko awansowało swoich oficerów po dłuższych okresach służby niż w gretyjskich siłach zbrojnych. Gretyjski oficer mógł być promowany na majora po zaledwie ośmiu latach. Rhodyjczycy dostawali ten stopień po przynajmniej dziesięciu latach.
Aden przybrał nieco swobodniejszą pozycję paradnego spocznij: dłonie za plecami, stopy rozstawione na szerokość barków. Jeśli ta major miała go za coś opieprzać, nie zamierzał dodawać niesubordynacji do listy przewinień. Oficer nie wyglądała na udobruchaną.
– Pieprzone łyse pały, zawsze z kijami w dupach – mruknęła pod nosem w północnym dialekcie, używając miejscowego slangu. Wiedziała, że słuchawka w uchu Adena nie potrafiła przełożyć tego na gretyjski, jednak Aden zrozumiał ją wystarczająco dobrze. Mówił płynnie rhodyjskim jeszcze przed wojną, a tutejsi strażnicy posługiwali się każdym możliwym lokalnym dialektem. – Proszę usiąść – dodała standardowym rhodyjskim, wskazując krzesło stojące przed biurkiem nieobecnego dowódcy.
Adena nie uraziła obelga. Rhodyjczycy nazywali Gretyjczyków „łysymi pałami”, ponieważ cały personel militarny Gretii, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, ścinał się niemal na zero. Zirytował go jednak naskok za to, że okazał stosowną wojskową etykietę. Po jeńcach oczekiwano, że będą postępować zgodnie z protokołem w stosunku do wszystkich rhodyjskich oficerów i podoficerów aż do zielonego jak trawka kaprala sprawdzającego rankiem listę obecności. Niewywiązanie się z tego obowiązku oznaczało automatycznie pogwałcenie przepisów i naganę dla sekcji. Tylko paskudny dupek rozmyślnie uznałby przestrzeganie dyscypliny za wadę.
Aden podszedł do biurka i zajął miejsce zgodnie z poleceniem. Rhodyjska major znów skupiła się na trzymanym komtabie. Dorównywała Adenowi wzrostem. Rdzaworude włosy miała na tyle długie, by spleść je w ciasny warkocz, co znaczyło, że nie nosiła na co dzień hełmu. Czyli nie służyła w piechocie, choć miała budowę żołnierza liniowego.
– Nie jestem w stanie tutaj wygrać – powiedział Aden po rhodyjsku. – Jeśli stanę na baczność, nazwie mnie pani sztywniakiem. Jeśli nie, niezdyscyplinowanym.
Zwrócił tym jej uwagę. Podniosła wzrok znad urządzenia, przez chwilę nie potrafiąc ukryć zaskoczenia. Adam wyciągnął z ucha słuchawkę tłumaczącą i położył przed sobą na blacie. Popatrzyła na nią i uniosła brew.
– Czyli mówi pan rhodyjskim. Ale nie nauczył się pan języka tutaj. Nie, skoro rozumie pan uliczną mowę północy.
Znów zerknęła do komtabu, przerzuciła kilka stron i pokiwała głową.
– No tak. Major Robertson. Jest pan lingwistą z wywiadu. Jakie jeszcze języki pan zna?
– Oceański. Trochę acherońskiego. Hadejski w stopniu komunikatywnym. Niestety nie palladzki.
– Po palladzku nie mówi płynnie nikt, kto się tam nie urodził – odrzekła. – Mają tyle samo dialektów, ile regionów i nie są w stanie zrozumieć siebie nawzajem bez tłumaczy. Stacjonowałam tam półtora roku, a i tak potrafiłam spieprzyć zwykłe „dzień dobry”.
Rzuciła komtab na biurko.
– A hadejski to rhodyjski, tylko że wymawiany po pijaku i z gębą pełną kamyków. Jednak nie przyszłam tu po to, by gawędzić o lingwistyce. Nawet jeśli to fascynujący temat. Powiedziałabym, że pański rhodyjski jest prawie bezbłędny. Ledwo wyczuwam akcent.
Aden skinął głową, dziękując za ten komentarz. Nie przywykł do komplementów ze strony rhodyjskich oficerów, ale po tym, jak major niemal niezauważalnie zebrała się w sobie, mógł stwierdzić, że ona z kolei nie przywykła do ich dawania.
– Miałem sporo okazji, żeby się osłuchać – odparł.
– Nie wątpię. Jest tu pan już trochę. Co sprowadza mnie do celu mojej wizyty.
Major westchnęła i wzruszyła ramionami.
– Gdyby to zależało ode mnie, bylibyście przenoszeni po tej arkologii i uprawialibyście tu pomidory i kapustę aż do śmierci tego systemu z przegrzania – oznajmiła. – Zwłaszcza wy, z Czarnej Gwardii. Traktat był stekiem bzdur. Areszt w wygodach za to wszystko, co tu zrobiliście?
– Nie przebywałem na Pallas podczas inwazji – odrzekł Aden. – Zostałem pojmany na Oceanie w trakcie naszego odwrotu. I służyłem w rozpoznaniu radioelektronicznym pola walki, nie w piechocie.
– Gówno mnie to obchodzi. Nosił pan gretyjski mundur, do tego dobrowolnie. W ten sposób z własnej woli stał się pan zbrodniarzem wojennym.
Obróciła się w fotelu, by spojrzeć przez okno. Gabinet wychodził na duże centralne atrium arkologii, mniej więcej dwadzieścia razy większe niż jego mniejsza wersja w sekcji jenieckiej jednostki penitencjarnej. Co pięć poziomów umieszczono wiszące ogrody rozpięte między narożnikami pięter, bujna roślinność wylewała się z nich i zwisała nad krawędziami chodników. Rhodyjczycy lokowali drzewa i ogrody wszędzie, gdzie tylko udawało im się je wcisnąć. Powierzchnia kontynentu składała się głównie z jałowych wulkanicznych skał i lodowców, ale ich arkologie tętniły florą.
– Mieliście najbogatszą planetę w systemie. Największą. Jedyną z glebą, w której rosły nasiona ze Starej Ziemi – powiedziała. – Ale to wam nie wystarczało, prawda?
Obróciła się z powrotem w stronę Adena.
– Zaczęliście tę wojnę. Nie mieliście żadnych praw do Oceany, a my mieliśmy pełne prawo, żeby was stamtąd wyrzucić. W senacie systemu wszystkie pozostałe planety zjednoczyły się przeciwko wam, a i tak zaparliście się piętami. Ale przyznam panu, nawet najwięksi pesymiści nie sądzili, że naprawdę zaczniecie strzelaninę z nami wszystkimi o tę waszą starą kolonię. I to dlatego teraz jesteśmy tutaj.
Wyciągnęła dłonie w takim geście, jakby obejmowała arkologię, Rhodię, może cały system.
– Pół miliona zmarłych. Pół miliona. Okupowaliście suwerenną planetę, a później najechaliście na inną. Napędzaliście wojenną machinę, choć cholernie dobrze wiedzieliście, że nie zdołacie zwyciężyć. Nie po tym, jak reszta z nas zjednoczyła się przeciwko wam.
Znów spojrzała na ekran komtabu.
– Major Aden Robertson – powtórzyła. – Wiek czterdzieści dwa lata. Mam tu podane, że nosi pan mundur od dziewięćset szóstego. To daje dwanaście lat służby i pięć lat więzienia.
Odłożyła komtab na biurko i złożyła na nim dłonie.
– Niech mi pan coś powie, majorze Robertson. Oddał pan siedemnaście lat życia przegranej stronie. Narodowi, który już nie istnieje. Czy w ostatecznym rozrachunku było warto?
Aden nie odpowiedział. Słyszał ten sam gniewny wykład w lekko różniących się wersjach chyba już z tysiąc razy, odkąd został jeńcem. Lepiej było pozwolić, żeby po prostu po nim spłynął, i nie okazywać po sobie ani zadowolenia, ani skruchy. Wcześniej major mówiła do niego w liczbie mnogiej, mając na myśli „wy, Gretyjczycy”, a on był Gretyjczykiem, więc w jej oczach stanowił ucieleśnienie wszystkich grzechów popełnionych przez jego planetę. Wiedział, że jakakolwiek próba usprawiedliwiania działań Gretii podczas wojny nie zostanie dobrze przyjęta. W końcu mówiła prawdę. Gretyjskie wojsko dokonało wszystkich tych rzeczy, a Czarna Gwardia miała na sumieniu najpaskudniejsze uczynki. To dlatego odbywał tutaj pokutę. Pięć lat dla czarnych gwardzistów, podczas gdy zwykli żołnierze byli wypuszczani po dwóch. Choć spędził wojnę głównie na Oceanie i nigdy do nikogo nie wystrzelił. Nosił jednak czarny uniform z szaro-niebieskimi oznaczeniami stopnia, a traktat kapitulacyjny nie robił rozróżnienia pomiędzy wojskowymi z oddziałów szturmowych, którzy nieśli śmierć na froncie, a specjalistami od języków, którzy nie spędzili nawet minuty w pancerzu bojowym.
– Mogłam robić cichą karierę – ciągnęła major, nieco przygaszona. – Wieść normalne życie. Takie, które nie zmusza mnie do korzystania z implantu psychotropowego, żebym mogła spać w nocy. Zamiast tego prawie dziesięć lat mojego życia spaliło się na żużel, bo miałam do czynienia z wami, podżegaczami wojennymi. Cztery lata walki w piechocie, później pięć na sprzątanie bałaganu, którego narobiliście, i karmienie miliona dodatkowych gąb.
Jej neutralny wyraz twarzy wydawał się znowu zaogniać. Uśmiechnęła się bez wesołości.
– Mnóstwo ludzi było pewnych, że nigdy się nie poddacie. Że aby zmusić Gretię do podporządkowania, będziemy musieli zbombardować ją atomówkami z orbity. Szkoda, że nie daliście nam pretekstu do stopienia waszej planety na szkło. Do rozpierdolenia waszych miast, farm, pól i szklarni. Moja siostra znajdowała się na OMR „Bellerofont”, gdy wysłaliśmy na Oceanę zespół zadaniowy i wasza marynarka ich wszystkich unicestwiła. Zatem nie, w moich oczach nie dostaje pan żadnych plusów za to, że umie pan mówić po rhodyjsku.
Wskazała podbródkiem komtab.
– Ma pan jednak szczęście. To nie ja ustalałam warunki kapitulacji. Podpisaliśmy ten idiotyczny traktat i musimy przestrzegać jego warunków. Pańskich pięć lat dobiegło końca, majorze.
Aden zamrugał, gdy przetworzył to, co usłyszał od oficer.
– Wypuszczacie mnie?
– Wypuszczamy was wszystkich. Począwszy od jutra.
Zupełnie jakby ktoś stał Adenowi od pięciu lat na piersi, a on nie był świadom tego ciężaru, dopóki ten ktoś nie zszedł z niego. Nagła fala emocji niemal zawróciła mu w głowie, zupełnie jakby wypił na czczo butelkę zimnego piwa i dopiero teraz doganiały go efekty. Wypuścił powoli powietrze i zaczekał, aż pokój przestanie wirować.
– Oczywiście nie wszystkich jednocześnie – kontynuowała major. – Mamy cały rok na wypełnienie postanowień traktatu, więc będziecie zwalniani etapami przez kolejnych trzysta osiemdziesiąt osiem dni. Każdego dnia wypuścimy stu pięćdziesięciu z was, jedną kompanię. Pańska wychodzi jutro.
Aden dokonał obliczeń w głowie, ale wciąż kręciło mu się w niej od perspektywy odzyskania wolności i wynik pojawił się znacznie wolniej, niż powinien. Niemal sześćdziesiąt tysięcy jeńców? Co roku kompanie zmieniały skład wraz z przenoszeniem więźniów pomiędzy sektorami, ponieważ Rhodyjczycy nie chcieli, by ludzie zbytnio integrowali się ze sobą. Aden nie znał rozkładu tego pięćsetpiętrowego pionowego miasta, nie miał pojęcia, ile poziomów zajmowali byli gretyjscy żołnierze. Jednak nawet w najbardziej pesymistycznych szacunkach nigdy nie wykraczał poza kilkanaście tysięcy. Skala porażki okazała się oszałamiająca. Postawili wszystko na jedną kartę i przegrali.
– To najohydniejsza rzecz, jaką robiłam podczas całej służby – rzekła rhodyjska major. – Wypuszczam kilkadziesiąt tysięcy czarnogwardzistów znów na teren systemu. Nie obchodzi mnie, że minęło pięć lat. Powinno się wam wszystkim kazać pomaszerować na wybrzeże, by szalejące fale zatopiły was jak robactwo w wiadrze. Wy byście tak z nami zrobili, gdybyście zwyciężyli.
Znów podniosła komtab z blatu i machnęła nim w kierunku otwartych drzwi, za którymi stał na warcie rhodyjski sierżant i zapewne przez cały czas kiwał potwierdzająco głową.
– Proszę wrócić do swojej kompanii i przekazać rozkaz – poleciła. – Niech im pan powie, by cieszyli się ostatnią nocą rhodyjskiej gościnności. Wszystkie standardowe zasady wciąż jednak w pełni obowiązują. Jeśli ktokolwiek postanowi choćby w najmniejszym stopniu okazać niesubordynację, wasza kompania zostanie przeniesiona z początku kolejki i wypuszczona zamiast tego z końcem roku. Jutro po śniadaniu kompania ma zgłosić się do auli na obowiązkowy wykład przed zwolnieniem. Następnie zwrócicie swoje przydziałowe rzeczy. Do pory lunchu traficie już do portu gwiezdnego na górze. Dokąd udacie się stamtąd, to już mnie nie obchodzi, jeśli tylko opuścicie Rhodię. Odmaszerować.
Aden wciąż miał wrażenie, jakby jego mózg pływał w jakimś porządnym środku odurzającym, i tego uczucia nie mogła stłumić nawet otwarta pogarda rhodyjskiej major. Wstał z krzesła, podniósł słuchawkę tłumaczącą i wsunął ją do kieszeni na piersi więziennego kombinezonu. Następnie stanął na baczność i energicznie oddał honory, których oficer nie odwzajemniła. Aden obrócił się na pięcie i ruszył do drzwi. Gdy zrobił dwa kroki, major znów się odezwała:
– Aha, jeszcze jedno.
Stanął przodem do oficer i ponownie przyjął postawę zasadniczą.
– Tak jest, pani major.
– Zawsze sądziłam, że ze wszystkich języków systemu najbardziej nie cierpię brzmienia gretyjskiego – powiedziała. – Okazuje się jednak, że jeszcze bardziej nie mogę znieść brzmienia rhodyjskiego wydobywającego się z ust Gretyjczyka.
Skierowała znów wzrok na komtab, nawet nie zawracając sobie głowy, by gestem kazać Adenowi wyjść.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
To prawdziwa historia: gdy pisałem poprzednią wersję podziękowań, używany przeze mnie edytor tekstu zawiesił się i skasował wszystko oprócz pierwszych trzech wyrazów, akurat gdy byłem na ostatnim zdaniu wyrażania wdzięczności długich na jakieś pół rozdziału.
Uznałem to za wskazówkę, by pisać mniej rozwlekle, co oznacza również, że mogę mniej martwić się tym, iż zapomnę komuś podziękować, co zdarza się za każdym razem. (Układanie dedykacji i podziękowań to zadanie, którego boi się każdy autor, ponieważ istnieje niebezpieczeństwo, że przypadkiem kogoś pominie).
Oto zatem krótsza, bardziej uproszczona wersja. Dziękuję mojej żonie Robin, która wciąż jest najzdolniejszą znaną mi osobą. To jej praca pozwala mi odciąć się od codziennego świata dorosłych i skupić rozbiegany mózg na formowaniu słów.
Dziękuję Evanowi, mojemu agentowi, a także ekipie z agencji Ethan Ellenberg za wszystko, co dla mnie robią. Podoba mi się, gdy podpisuję dokumenty i później pojawiają się pieniądze, więc kontynuujmy to tak długo, jak tylko będzie nam to uchodziło na sucho.
Wyjątkowe podziękowania składam ekipie z wydawnictwa 47North, zwłaszcza Adrienne Procaccini i Jasonowi Kirkowi, którzy byli na tyle mili, że nie wrzucili mnie do lochu dla przekraczających terminy, gdy przyjechałem do Seattle na ECCC.
Dziękuję moim przyjaciołom i kolegom pisarzom za ich przyjaźń, porady, wsparcie oraz liczne rozmowy online lub przy drinkach na konwentach, zwłaszcza George’owi R.R. Martinowi i zespołowi Wild Cards, a także mojej grupie Viable Paradise, która przez lata stała się dla mnie bliskimi powiernikami. Dzięki Wam mogę utrzymać wenę i poczytalność.
Jak zawsze dziękuję moim czytelnikom, zwłaszcza tym z Was, którzy przeczytali „Frontlines” i postanowili dać szansę mojemu nowemu pomysłowi. Mam nadzieję, że spodoba Wam się zmajstrowany przeze mnie świat.
I na koniec dziękuję Johnowi Scalziemu – ogólnie za przyjaźń i wsparcie, jakie okazał mi przez lata, a szczególnie za to, że wziął sobie nowego kociaka. Dzięki temu miałem od kogo skraść imię, gdy pisałem szkic tej powieści i musiałem nazwać zwierzaka. PLAMKO, JESTEŚ TERAZ KOSMICZNYM KOTEM.
Marko Kloos jest autorem bestsellerowej serii „Frontlines” w realiach militarnego science fiction oraz członkiem pisarskiej grupy George’a R.R. Martina tworzącej we wspólnym uniwersum „Dzikie karty”. Urodził się i wychował w niemieckim mieście Münster. Bywał żołnierzem, księgarzem, dokerem i administratorem sieci w korporacji, zanim uznał, że tak naprawdę chciałby robić w życiu coś twórczego – dla rozrywki i dla zysku. Pisze przede wszystkim science fiction i fantasy, ponieważ pasjami uwielbia te gatunki, odkąd zaczął wydawać kieszonkowe głównie na pulpowe serie SF. Lubi księgarnie, miłych ludzi, październik w Nowej Anglii, wieczne pióra i zegarki na rękę. Marko rezyduje w Mroźnym Zamku w amerykańskim stanie New Hampshire wraz z żoną, dwójką dzieci i wędrowną sforą żarłocznych jamników. Jego oficjalna strona to www.markokloos.com.
COPYRIGHT © 2019 BY Marko Kloos. COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2019
TYTUŁ ORYGINAŁU Aftershocks
WYDANIE I
ISBN 978-83-7964-621-0
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Postacie i wydarzenia przedstawione w tekście są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do osób żyjących lub zmarłych jest przypadkowe i niezamierzone przez autora.
PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski, Robert Łakuta
ILUSTRACJA NA OKŁADCE Azbooka-Atticus Publishing Group LLC
PROJEKT OKŁADKI Szymon Wójciak
OPRACOWANIE OKŁADKI Konrad Kućmiński
TŁUMACZENIE Piotr Kucharski
REDAKCJA Karolina Kacprzak
KOREKTA Gabriela Niemiec
SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]
SPRZEDAŻ INTERNETOWA
Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]
WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabryka