Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Internetowe randki to ryzykowna sprawa. Czy on okaże się w rzeczywistości równie przystojny, co na fotografii, a może została ona zrobiona dziesięć lat i dwadzieścia kilogramów temu? Kiedy zaś poprosi, żebyś poszła z nim do domu, skąd masz wiedzieć, czy to bezpieczne?
Cztery kobiety – przyjaciółki, krewne, rywalki – angażują się w randki z internetu, szukając towarzyskiej rozrywki, a tymczasem trafiają na celownik obeznanego technologicznie zabójcy, który przez aplikacje towarzyskie wabi ofiary.
Mężczyzna używający pseudonimu „Ten Jedyny” wie, że jego idealna fryzura, zwycięski uśmiech i urocze żarty rozbrajają kobiety i tłumią wszelkie wątpliwości, które mogłyby powstrzymywać je przed wybraniem się do jego mieszkania. Romantyczny wieczór zamienia się w randkę z zabójcą.
Do czego zdolne są kobiety w starciu z psychopatą?
Joy Fielding, autorka bestsellerów New York Timesa, stworzyła skomplikowany, elektryzujący thriller o zabójczej kombinacji przyjaźni, zazdrości i namiętności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 406
– Opowiedz mi coś o sobie – mówi mężczyzna. Uśmiecha się, ma nadzieję, uroczym uśmiechem – nie nazbyt szerokim ani zbyt skąpym, takim, który może świadczyć o specyficznym poczuciu humoru i który, jak sądzi, jej się spodoba. Chce ją oczarować. Chce, żeby go polubiła.
Młoda kobieta, siedząca naprzeciwko niego przy stole elegancko nakrytym dla dwóch osób, waha się. Gdy mówi, jej głos jest cichy i drżący.
– Co chcesz wiedzieć?
Jest piękna: przed trzydziestką, porcelanowa cera, ciemnoniebieskie oczy, długie, brązowe włosy, dyskretnie wyeksponowany dekolt. Dokładnie tak, jak w ogłoszeniu, co nie zawsze się zdarza. Zazwyczaj w rzeczywistości kobiety są trochę starsze niż na zdjęciach, które zamieszczają.
– A więc na początek: dlaczego aplikacja randkowa? Chodzi mi o to, że jesteś zachwycająca. Trudno sobie wyobrazić, że mogłabyś mieć kłopoty z poznaniem facetów, szczególnie w takim mieście jak Boston.
Ona znów się waha. Jest nieśmiała, w przeciwieństwie do tych zapatrzonych w siebie kobiet. Tym bardziej mu się podoba.
– Pomyślałam, że to będzie zabawne – wyznaje. – Wszyscy moi przyjaciele korzystają z tej aplikacji. A ja przez jakiś czas nie byłam zainteresowana randkowaniem…
– Miałaś chłopaka?
Przytakuje.
– Zerwaliśmy jakieś cztery miesiące temu.
– Ty zerwałaś?
– Właściwie nie. On ze mną zerwał.
Mężczyzna się śmieje.
– Nie do wiary.
– Powiedział, że nie jest gotowy na stały związek – wyjaśnia z własnej woli. W jej oczach wzbierają łzy; kilka wymyka się bez ostrzeżenia i osiada na dolnych rzęsach.
Mężczyzna instynktownie wyciąga rękę, by je wytrzeć – delikatnie, nie chce naruszyć makijażu.
– Tęsknisz za nim – stwierdza.
– Nie – szybko zaprzecza kobieta. – Po prostu czasem jest ciężko. Bardziej brakuje mi partnera, naszych przyjaciół…
– Długo byliście razem?
– Trochę ponad rok. A co z tobą?
Mężczyzna uśmiecha się do siebie. Ona się stara. Choć widać, że nie wkłada w to serca. Niektórym kobietom nawet do głowy nie przyjdzie, żeby spytać.
– Ze mną? Och, nic. Od mojego poważnego związku minęło trochę czasu. Ale rozmawialiśmy o tobie.
Kobieta zerka na swój talerz. Nie tknęła jedzenia, a on, chcąc zrobić na niej wrażenie, włożył wiele wysiłku w przygotowania, przez całe popołudnie moczył drogie steki w marynacie, zawijał duże kartofle z Idaho w folię do pieczenia, układał kawałki arbuza i sałatkę z fetą na wykwintnej porcelanie z kwiatowym wzorem. Może jest wegetarianką? Chociaż w jej profilu nic na to nie wskazywało.
Powinien spytać, gdy zaproponował kolację.
– Opowiedz mi o swoim dzieciństwie – prosi.
Wygląda na zaskoczoną.
– Moim dzieciństwie?
– Chyba jakieś miałaś? – Kolejny słodki, jeszcze bardziej ujmujący uśmiech.
– Było całkiem zwyczajne. Nie ma o czym mówić.
– Przypuszczam, że pochodzisz z wyższej klasy średniej. – Ma nadzieję na ożywienie konwersacji. – Wygodny styl życia, może niania i gospodyni, kochający rodzice, którzy starali się zapewnić ci wszystko, czego dusza zapragnie?
– Niezupełnie. Może na początku… – przyznaje niepewnie. – Gdy miałam sześć lat, rodzice się rozwiedli. Wtedy wszystko się zmieniło.
– Jak to?
– Musieliśmy się przeprowadzić. Mama wróciła do pracy. A ojciec ponownie się ożenił, z kobietą, której nie lubiliśmy. Byliśmy przerzucani tam i z powrotem.
– My?
– Ja i moi bracia.
– Podoba mi się, że powiedziałaś: „i moi bracia” – komentuje. – Większość ludzi powiedziałaby: „z moimi braćmi”. Nie mają szacunku dla gramatyki. Albo nie znają różnicy pomiędzy podmiotem a dopełnieniem. Nie wiem. – Wzrusza ramionami, wyczuwając jej narastający dyskomfort. Nie każdy przywiązuje taką wagę do gramatyki jak on. – Ilu masz braci? – weksluje na bezpieczniejszy tor.
– Dwóch. Jeden mieszka w Nowym Jorku. Drugi w L.A.
– A twoja matka? Gdzie mieszka?
– Tutaj. W Bostonie.
– Wie, gdzie spędzasz dzisiejszy wieczór? Och, jakżeby mogła? – odpowiada sam sobie. – Na pewno nie byłaby zadowolona, że poszłaś na kolację do mieszkania nieznajomego mężczyzny, prawda? Zawsze jesteś taka odważna? – Przechyla głowę na jedną stronę w geście, który można by nazwać wdzięcznym, i czeka na jej odpowiedź.
Kolejne wahanie.
– Nie.
– Powinno mi to schlebiać? Przyznam, że w pewnym sensie czuję się zaszczycony.
Ona się czerwieni, chociaż nie jest pewien, czy nagły rumieniec na jej policzkach wynika z zażenowania, czy raczej wyczekiwania na ciąg dalszy.
– Czy to dlatego, że jestem taki przystojny? – naciska żartobliwie z kolejnym uśmiechem, najsłodszym jak do tej pory, i chociaż ona nie odpowiada, od razu wie. Tak, jest przystojny. („Ładny chłopiec” – zwykł kpić jego ojciec). O wiele przystojniejszy niż na zdjęciu zamieszczonym w serwisie randkowym; prawdę powiedziawszy, nie jest to zdjęcie jego, tylko jakiegoś modela z nagim torsem o atrakcyjnej, acz pospolitej urodzie i z brzuchem jak kaloryfer, które znalazł w magazynie „Men’s Health”.
Tak, był wystarczająco przystojny, by kobieta zagłuszyła wewnętrzny głos ostrzegawczy i odsunęła wszelkie obawy, wychodząc z nim z zatłoczonego baru, gdzie umówili się na spotkanie, i gdy prowadził ją do swego mieszkania w pobliżu Sargent’s Wharf na obiecaną wspaniałą ucztę.
– Nie jesz – mówi mężczyzna. – Czy stek jest zbyt surowy?
– Nie. Po prostu nie mogę…
– Proszę, chociaż spróbuj. – Kroi kawałek mięsa ze swego talerza i podaje jej na widelcu prosto do ust. – Proszę – powtarza, podczas gdy krople krwi ze steku plamią biały obrus.
Kobieta otwiera usta, by przyjąć prawie surowy kawałek mięsa.
– Żuj starannie – radzi. – Żebyś się nie zakrztusiła.
– Proszę… – odzywa się kobieta, gdy w jego kieszeni dzwoni komórka.
– Poczekaj chwilkę. – Wyjmuje telefon i przesuwa palcem po cienkiej obudowie, a potem podnosi go do ucha. – Halo… – uwodzicielsko zniża głos, jego usta muskają gładką powierzchnię wyświetlacza. Nareszcie, myśli.
– Cześć – odpowiada kobieta po drugiej stronie linii. – Czy to… Mr. Right No1w? – Chichocze, on też się śmieje. Mr. Right Now to nick, pod którym figuruje na licznych portalach randkowych.
– Czy to… Wildflower?
– Tak – potwierdza kobieta z wyczuwalnym śladem zażenowania w głosie; najwyraźniej czuje się w większym stopniu niż on skrępowana swoim pseudonimem.
– Bardzo się cieszę, że dzwonisz, Wildflower. – Oczekiwanie na ten telefon dłużyło mu się jak wieczność.
– Nadal jesteś na Florydzie? – pyta ona. – A może dzwonię nie w porę?
– Nie. W sam raz. Wróciłem do miasta przed godziną.
– Jak się czuje twoja matka?
– O wiele lepiej. Dziękuję, że pytasz. A jak ty się masz?
– Ja? Doskonale. – Waha się. – Pomyślałam, że chyba masz rację. Być może nadszedł czas, by znów spróbować.
– Żadnych „być może” – ripostuje z werwą, chcąc ją przyszpilić. – Przynajmniej z mojej strony. Co powiesz na środę?
– Środa mi pasuje.
– Wspaniale. Znasz bar Anthony’s przy Boylston Street? Zwykle jest tam ścisk i trochę głośno, ale…
– Anthony’s jest okej – zgadza się, zresztą tego się spodziewał. One lubią takie hałaśliwe miejsca.
Uśmiecha się do siedzącej naprzeciwko kobiety, zauważa łzy toczące się po jej policzkach, ale nie czyni żadnego gestu, żeby je wytrzeć. Spotkał się z nią w barze Anthony’s niecałe dwie godziny temu. Zachowuje się obcesowo, gruboskórnie. Zerka na zegarek.
– O szóstej? – mówi do telefonu.
– Szósta mi odpowiada.
– Nie odwołasz w ostatniej chwili?
– Będę punktualnie.
– Nie! – krzyczy nagle jego towarzyszka przy stole. – Nie…
Mężczyzna podrywa się, wyciąga rękę przez stół i uderza ją mocno w twarz. Robi to z taką zaciekłością, że krzesło, do którego jest przywiązana, z rękami skrępowanymi na plecach, chwieje się na tylnych nogach i grozi upadkiem, a pętla wokół jej szyi się zaciska. Obserwuje, jak kobieta w panice chwyta powietrze. Jeszcze chwila bezużytecznego wyszarpywania rąk i zapewne straci przytomność.
Nie, jeszcze nie czas. Jeszcze z nią nie skończył.
– Co to było? – pyta tamta, która nazywa siebie Wildflower.
– Co takiego? – rzuca swobodnie, przechodząc naokoło stołu, by ustabilizować krzesło, a potem wolną ręką zakrywa usta oszalałej ze strachu kobiety. – Och, to chyba w telewizji. Jakiś facet dostaje łomot. Wybacz mój język.
Sekunda ciszy. Prawie wyczuwa uśmiech Wildflower.
– Nie powiesz mi swojego prawdziwego imienia? – zdobywa się na odwagę.
– Wtedy, gdy ty podasz mi swoje – odpowiada kokieteryjnie. Kłamstwo. Nigdy nie podaje kobietom prawdziwego imienia. – Chociaż muszę przyznać, że Wildflower całkiem mi się podoba.
– Zostawmy to na razie – ustępuje ona.
– A więc do środy.
– Do środy.
– Nie mogę się doczekać.
Wkłada z powrotem komórkę do kieszeni i odsuwa rękę od ust swojej ofiary.
– Jeśli zaczniesz krzyczeć, wpakuję ci ten nóż do steków prosto w oko – mówi spokojnie, wymachując ząbkowanym ostrzem kobiecie przed twarzą. Pętla wżyna jej się w szyję. Chyba nie ma dość powietrza, by krzyczeć, nawet jeśli przyszłoby to jej do głowy. Mimo wszystko jej nie doceniał.
Była taka naiwna. Prawie zbyt łatwa. Zauroczona jego powierzchownością przystała na każdą propozycję, zgodziła się opuścić ciemny, zatłoczony bar, żeby napawać się domową kolacją w jego mieszkaniu, a potem ochoczo usiadła przy małym okrągłym stole nakrytym śnieżnobiałym obrusem, nie wyczuwając niebezpieczeństwa do chwili, gdy skrępował jej ręce na plecach i zacisnął linę wokół szyi.
Tak się starała, była tak uległa, godząc się na to idiotyczne udawanie, że są na prawdziwej randce; odpowiadała na jego głupie pytania, a nawet wysiliła się na kilka własnych, zapewne w nadziei, że ocali życie. A gdy zorientowała się, że to mrzonka, kiedy telefon przekonał ją, że po prostu była jedną z wielu, że nie ma w niej nic specjalnego, a on już wybiega myślą do przodu, aż dziw, że miała w sobie tyle determinacji, żeby spróbować ostrzec następną ofiarę. Doprawdy, godne podziwu.
Oczywiście, to nie ma znaczenia.
Mężczyzna siada z powrotem na krześle i spokojnie kończy posiłek, starając się przeżuwać każdy kęs trzydzieści razy, jak zalecał jego ojciec. Oby tylko nie zrobiła nic głupiego, bo wtedy musiałby z nią szybciej skończyć. Nie chce się spieszyć, chce jej pokazać, że jest w nim coś więcej niż tylko ładna twarz.
Uśmiecha się do towarzyszki przy stole, by przekonać ją, że skupia na niej całą swoją uwagę. Ona na to zasługuje. Ale gdy podnosi do ust ostatni kawałek mięsa, już szybuje myślami w przyszłość.
Do środy.
Do kobiety, która będzie jego koronną zdobyczą: do Wildflower.
Mr. Right (ang.) – Pan Idealny; również gra słów: w aplikacjach randkowych akceptuje się kandydata, przesuwając jego zdjęcie na prawo (right) (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczek). [wróć]
Trzy tygodnie wcześniej
Było tuż po siódmej. Kiedy Paige Hamilton otworzyła oczy, zobaczyła matkę w piżamie siedzącą na skraju łóżka, jej zazwyczaj młodzieńczą twarz żłobiły świadczące o niepokoju zmarszczki, z którymi wyglądała na swoje siedemdziesiąt lat.
– Mamo?
– Jak było na wczorajszej randce?
– Obudziłaś mnie, żeby o to spytać?
– Jak było?
– Tak sobie. – Paige uniosła się na łokciach i potrząsając głową, odrzuciła z twarzy długie do ramion brązowe włosy. Przypomniała sobie wczorajsze nieszczęsne rendez-vous. Mężczyzna był co najmniej dziesięć kilogramów cięższy oraz kilkanaście centymetrów niższy, niż wskazywał jego profil na Match Sticks. Co się działo z tymi facetami? Czy uważali, że kobiety nie mają oczu i nie zauważą różnicy?
– Szkoda – skwitowała matka. – Wydawał się obiecujący.
– Mamo… co się dzieje?
– Nie chciałam cię niepokoić.
– Już na to za późno.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj. Powiedz, co się stało?
Westchnienie matki zatrzęsło podwójnym łóżkiem.
– Myślę, że mam udar.
Paige poderwała się na nogi i zatoczyła na drewnianej podłodze.
– Co ty mówisz? Dlaczego tak myślisz? – Obrzuciła wzrokiem twarz matki w poszukiwaniu czegoś niezwykłego: opadającej powieki albo kącika ust. – Mówisz wyraźnie. Kręci ci się w głowie? Coś cię boli?
– Nic mnie nie boli. Nie kręci mi się w głowie – zaprzeczyła starsza kobieta. – Masz taką wspaniałą figurę – powiedziała, jakby to była normalna uwaga w tych okolicznościach.
Paige złapała różowy, jedwabny szlafrok leżący w nogach łóżka i owinęła nim nagie ciało, próbując zrozumieć, co się dzieje.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że sypiasz nago – ciągnęła matka. – Też tak chciałam, ale twój ojciec wolał piżamy, a więc poszłam za jego przykładem.
– Mamo! Skup się! Dlaczego uważasz, że masz udar?
– Chodzi o moje widzenie. Jest jakieś dziwne.
– Co masz na myśli? Jak dziwne?
– Widzę takie błyskające światła i falujące linie. A czytałam, że takie objawy są często pierwszą oznaką udaru. Albo odklejonej siatkówki. Co o tym sądzisz?
– Sądzę, że zadzwonię pod dziewięćset jedenaście.
– Naprawdę, kochanie? Uważasz, że to konieczne?
– Tak, mamo. Naprawdę tak uważam. – Paige złapała telefon leżący na nocnym stoliku i wybrała numer alarmowy. – Staraj się zachować spokój – poradziła matce, chociaż to ona była na krawędzi histerii. Dwa lata temu straciła ojca chorującego na raka. Naprawdę nie była przygotowana na utratę matki. W wieku trzydziestu trzech lat była o wiele za młoda, żeby zostać sierotą. – Co ty robisz? – spytała, gdy jej matka podźwignęła się z łóżka.
– Powinnam się ubrać.
– Usiądź – nakazała Paige, wsłuchując się w natarczywy sygnał telefonu przy uchu. – Nie ruszaj się! – Wyrzuciła wolną rękę do góry w geście frustracji. – Co tam się dzieje? Dlaczego nie odbierają? Myślałam, że to pomoc w nagłej…
– Dziewięćset jedenaście – kobiecy głos przerwał jej utyskiwanie. – Co się stało?
– Moja matka ma udar.
– To może być odklejona siatkówka – uściśliła matka.
– Natychmiast potrzebna karetka. – Paige podała dyspozytorce adres wytwornego apartamentu matki w Back Bay. – Będą za pięć minut – zakomunikowała, idąc do łazienki, gdzie pospiesznie przemyła twarz, potem skorzystała z dezodorantu, zanim wyjęła z szafy pierwsze z brzegu ubranie i włożyła je przez głowę.
– Ładna sukienka – zauważyła matka. – Nowa?
Paige zerknęła na bezkształtną kwiecistą sukienkę na ramiączkach, którą Noah zawsze krytykował. Przypomniała sobie, że nie ma już znaczenia, czy coś się Noahowi podoba, czy nie.
– Mam ją od jakiegoś czasu. – Wyjęła z szuflady komody parę koronkowych majtek i wciągnęła je na wąskie biodra.
– Nie nosisz stanika?
– Właściwie go nie potrzebuję. – Paige domyślała się, że tą pogawędką matka próbuje ją przekonać, że wszystko się ułoży i nawet jeśli odkleja jej się siatkówka lub, nie daj Boże, ma udar, wszystko dobrze się skończy.
Gdyby nie to, że sprawy dobrze nie wyglądały. I to od jakiegoś czasu.
– Ja też nie musiałam go nosić – stwierdziła matka prawie ze smutkiem. Popatrzyła w dół na swój więcej niż pokaźny biust. – A teraz już mogę. Nareszcie! Kiedy już nikt na mnie nie patrzy. Gdy nikogo nie obchodzę.
W innych okolicznościach Paige by się roześmiała. Teraz mogła tylko powstrzymywać łzy.
– Mnie obchodzisz. – Usiadła obok matki i mocno ją przytuliła.
– Dobra z ciebie dziewczyna. – Kobieta oparła głowę na ramieniu córki. – Kocham cię ponad wszystko. Wiesz o tym, prawda?
– Wiem. – Paige poczuła ukłucie winy. Nie dlatego, że nie kochała swojej matki. Kochała ją. Ale zawsze była bardziej córeczką tatusia, a ojciec ze swoją dominującą osobowością przyćmiewał wszystko wokół siebie, nawet na łożu śmierci. – Ja też cię kocham.
– Nie martw się. – Matka poklepała Paige po kolanie. – Wszystko będzie dobrze.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
Paige uśmiechnęła się, wiedząc jednak, że to puste obietnice. Czy matka nie obiecywała tego samego, gdy u ojca zdiagnozowano raka, który pokonał go zaledwie rok później?
„Nie martw się. Twój ojciec wyzdrowieje” – zapewniała zarówno Paige, jak i jej brata, chociaż wątpliwe, żeby Michael, starszy od niej prawie o cztery lata, wzięty kardiolog w Livingston w stanie New Jersey, był równie łatwowierny.
Starsza kobieta popatrzyła w stronę drzwi sypialni.
– Powinnam przynajmniej włożyć szlafrok.
– Przyniosę ci – powiedziała Paige. – Nie ruszaj się.
– Przynieś mi też coś do ubrania, jeśli odprawią mnie do domu – zawołała za nią matka, gdy Paige maszerowała przez hol do głównej sypialni. Lipcowe słońce już przedzierało się przez automatyczne rolety w salonie, tworząc na marmurowej podłodze smugi światła podobne do błyskawic.
Rodzice przenieśli się ze swojego ponaddwustumetrowego domu na przedmieściach Weston do apartamentu o dwóch sypialniach w kondominium. („Komu teraz potrzebna taka duża powierzchnia? – rzuciła matka pewnego razu. – Dzieci dawno się wyprowadziły, a pies nie żyje”).
Czy mama zawsze miała takie sardoniczne poczucie humoru? – zastanawiała się teraz Paige. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła?
Apartament, położony w jednej z najbardziej prestiżowych dzielnic, był przestronny i nowoczesny, z oknami od sufitu do podłogi w salonie i połączonej z nim jadalni, jak również w bibliotece, która służyła ojcu za gabinet, oraz małym pokoju dziennym przy dużej kuchni. Do dwóch sypialni w przeciwległym skrzydle wchodziło się z głównego holu. Z każdego pokoju roztaczał się oszałamiający widok na miasto.
Paige, spiesząc się do garderoby, szybko przeszła po kremowym jedwabno-wełnianym dywanie, uderzając się po drodze w biodro o jedną z kolumienek ogromnego łóżka z baldachimem. Kolejne pomieszczenie pełne szaf, pomyślała. Ciekawe, czy ubrania ojca ciągle zajmują połowę tej przestrzeni, czy też matka w końcu je spakowała i oddała organizacji dobroczynnej. Robert Hamilton zawsze prezentował się niezwykle elegancko, niezależnie, czy nosił garnitur i krawat, czy bardziej nieformalny strój. No i te skarpetki! Paige się uśmiechnęła. Wiele lat przedtem, zanim stały się modne, ojciec miał mnóstwo bajecznie kolorowych skarpetek, które doskonale podkreślały jego wybujałą i barwną osobowość.
Paige wytarła oczy zamglone łzami. Jakże za nim tęskniła…
Czy miała też stracić matkę? Czy wszyscy, których kocha, mają ją opuścić?
– Ależ z ciebie samolubna suka – mruknęła, zdejmując z wieszaka w szafie niebieski szlafrok frotté; potem wybrała różową bawełnianą sukienkę i z wbudowanej komody wyjęła zaskakująco frywolną bieliznę – czy jej matka zawsze nosiła majtki bikini i staniki push up? – i zaniosła to wszystko do swojego pokoju.
Druga sypialnia wcale nie była przeznaczona dla niej. Pierwotnie miał to być pokój gościnny, na wypadek gdyby Michael i jego rodzina przybyli z wizytą. Ale liczne obowiązki zawodowe nie pozwalały mu na częste przyjazdy, zresztą jego żona wolała zatrzymywać się w hotelu, a więc pokój zazwyczaj stał pusty i nieużywany. Potem umarł ojciec Paige, sześć miesięcy temu straciła pracę, a dwa miesiące później facet, z którym mieszkała, odszedł do innej kobiety – praktycznie to ona musiała się od niego wyprowadzić – więc matka Paige zasugerowała, żeby przeniosła się do niej. „Tylko na trochę – podkreśliła. – Aż z powrotem staniesz na nogi”.
Czy to kiedykolwiek nastąpi? Paige weszła do sypialni, gdzie zastała matkę stojącą przy oknie i wpatrzoną w wysadzaną drzewami ulicę dziesięć pięter poniżej.
– Mamo, co robisz? Powiedziałam ci, żebyś siedziała spokojnie.
– Podziwiam dzień. Na niebie nie ma jednej chmurki.
– Dobrze widzisz? – spytała Paige. – Co się dzieje z twoimi oczami?
– Nadal pojawia się sporo błysków. Trochę tak, jak podczas pokazów „światło i dźwięk”. Tylko że bez dźwięku. – Wygięła usta w słabym uśmiechu.
– Przerażasz mnie.
– Tak mi przykro, kochanie. To ostatnia rzecz, której bym chciała. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Domofon zadzwonił, gdy Paige pomagała matce włożyć szlafrok. Paige usłyszała po drugiej stronie zaniepokojony głos portiera, potem rozłączyła się i odetchnęła głęboko, żeby zdobyć się na uśmiech.
– Karetka już jest.
– Joan Hamilton? – Mężczyzna wszedł do małego gabinetu i zamknął za sobą drzwi; obrzucił wzrokiem Paige i jej matkę. Był młody, przystojny, z burzą ciemnych, kręconych włosów. Na wąskie spodnie koloru khaki oraz koszulę w granatowo-białą kratkę miał narzucony biały kitel.
– To ja. – Matka Paige podniosła rękę i poruszyła lekko palcami. Przebrała się z piżamy w rzeczy, które przyniosła jej Paige.
– Jestem doktor Barelli. – Lekarz usiadł za biurkiem, uśmiechając się do siedzącej naprzeciwko pacjentki. – Jak się pani czuje?
– Dobrze – powiedziała Joan Hamilton. – Trochę mi głupio. Moje oczy… cóż, wydają się być w porządku.
Doktor Barelli otworzył trzymaną w rękach teczkę i przerzucał wzrokiem jej zawartość, podczas gdy obie kobiety patrzyły na niego wyczekująco. Właściwie nie było tu na czym zatrzymać wzroku – jasnozielone ściany gabinetu świeciły pustką, oprócz jednej pospolitej reprodukcji banalnego krajobrazu; minimalna liczba mebli, proste biurko pozbawione osobistych akcentów lub zdjęć rodzinnych, a z okna za plecami lekarza rozciągał się widok na ceglany mur. Prawdopodobnie był to wspólny gabinet wykorzystywany do standardowych konsultacji. A mimo to pokój stanowił przyjemną odmianę po niekończących się korytarzach pełnych plastikowych krzeseł, na których przesiadywała Paige, odkąd przyjechały do Mass General. Dobrze, że przynajmniej znalazła tam stary egzemplarz magazynu „Star”.
Dochodziła pierwsza po południu. Przebywały w szpitalu prawie pięć godzin. Matka przeszła wiele badań, w tym rezonans magnetyczny, tomografię siatkówki, jak również serię badań kardiologicznych. Technicy pobrali tyle krwi, że Paige dziwiła się, że matce pozostało jeszcze trochę koloru na twarzy.
– No więc… – podjął lekarz, podnosząc wzrok znad teczki i znów się uśmiechając. Uśmiech uwidocznił siateczkę zmarszczek pod oczami. – Z tego, co widzę, mam dobre wiadomości.
– Dobre wiadomości? – powtórzyły jednocześnie matka i córka.
– Wyniki krwi są w normie. Ciśnienie trochę podwyższone, ale nie ma powodu do niepokoju. Siatkówki w obu oczach są na swoim miejscu. Ma pani doskonały wzrok, jak na swój wiek, również mózg i inne organy, które badaliśmy, funkcjonują bez zastrzeżeń. Niewykluczone, że jest pani najzdrowszą osobą w tym miejscu.
– Czy to nie wspaniale? – odezwała się Joan Hamilton.
Paige odetchnęła z ulgą.
– Ale… jej oczy…
– Klasyczna migrena oczna – wyjaśnił lekarz.
– Migrena? – powtórzyła Joan. – Ale przecież głowa mnie nie boli.
– Ma pani szczęście. – Ciemne oczy doktora Barellego zabłysły.
– Nie rozumiem – powiedziała Paige.
– Pani matka doświadczyła aury, która często towarzyszy migrenom. Przejawia się ona w postaci zaburzeń wzrokowych, takich jak rozbłyski światła i migoczące zygzaki; zazwyczaj te zaburzenia z początku są nieznaczne, a potem narastają, aż do wygaśnięcia, zwykle w ciągu dwudziestu, trzydziestu minut.
– Dokładnie tak było – przyznała Joan Hamilton.
– To się często zdarza, szczególnie z wiekiem. Ale dobra wiadomość jest taka, że to nic poważnego. Raczej niedogodność. Może pani nie mieć następnej aury przez wiele lat – kontynuował lekarz, zwracając się do matki Paige – albo już jutro mieć następną. – Dalej tłumaczył, że chociaż istnieje wiele teorii na temat przyczyn, nikt tak naprawdę nie wie, co ją powoduje. Mogą pomóc lekarstwa, ale aury zazwyczaj znikają same, zanim leczenie przynosi efekt. Najlepiej je przeczekać. – Oczywiście, jeśli akurat się prowadzi, trzeba zatrzymać samochód.
– To wszystko? – spytała Paige, gdy matka już się podniosła.
– Wszystko. – Doktor Barelli wyciągnął rękę nad biurkiem, żeby się pożegnać.
– Migrena oczna – stwierdziła prawie z dumą Joan, gdy czekały na windę. – Kto by pomyślał?
– Musisz umierać z głodu – powiedziała Paige, mając również na myśli siebie, kiedy chwilę później wyszły na ulicę. Od czasu, gdy wsiadły do karetki, piła tylko czarną kawę, a z tego, co wiedziała, matka nie piła ani nic nie jadła od wczorajszego wieczoru.
– Jestem głodna jak wilk – zgodziła się z nią Joan. – Chodźmy do jakiejś miłej knajpki. Masz czas?
Paige zerknęła na zegarek. O trzeciej miała spotkanie w sprawie pracy, pierwsze od dwóch tygodni. Nie mogła się spóźnić. Zazwyczaj wolała być wcześniej, ale doświadczenie nauczyło ją, że to nie zawsze najlepszy pomysł. Przymknęła oczy. Zobaczyła siebie idącą na palcach wąskim korytarzem mieszkania, które dzieliła z Noahem, pod drzwi sypialni, zza których dobiegał śmiech.
– Znam porządną małą restauracyjkę przy Charles Street – powiedziała, usiłując zagłuszyć w głowie dźwięk tamtego śmiechu.
– Dlaczego tak krzyczysz? – spytała matka.
– Przepraszam. – Paige zatrzymała taksówkę.
Niestety, mała kafejka była pełna turystów, których przyciągała reputacja ulicy znanej ze sklepów z ekscentrycznymi ubraniami i uroczych galerii z antykami, więc musiały czekać na stolik.
– Doktor Barelli to atrakcyjny mężczyzna, nie uważasz? – zagadnęła matka, gdy w końcu usiadły i złożyły zamówienie.
– Trochę młody.
– Wszyscy oni są młodzi. Ty też jesteś młoda.
Telefon komórkowy Paige zadzwonił, zanim zdążyła pomyśleć o jakiejś ripoście. Sięgnęła do beżowej płóciennej torby i wyciągnęła aparat, wdzięczna losowi za ten przerywnik. Matka chciała dobrze, ale Paige nie była w nastroju na jedno z tych oklepanych, podnoszących na duchu powiedzonek w rodzaju: „Jesteś mądrą, piękną dziewczyną, a w morzu jest mnóstwo ryb”.
– Cześć, Chloe – powitała swoją najstarszą i najlepszą przyjaciółkę.
– Możesz do mnie wpaść? – spytała Chloe, nie tracąc czasu na zbędne uprzejmości.
– Coś się stało? – Paige wyobraziła sobie, jak jej przyjaciółka w charakterystyczny sposób odgarnia proste blond włosy z jasnoniebieskich oczu i zagryza dolną wargę.
– Wszystko.
Cholera, pomyślała Paige, bez słów rozumiejąc problemy Chloe.
– O trzeciej mam rozmowę w sprawie pracy. Później mogę przyjechać.
– Wspaniale. No, to do zobaczenia.
– Coś się stało? – Matka powtórzyła pytanie, gdy Paige chowała telefon do torby.
Paige wzruszyła ramionami. „Wszystko”. – Słyszała w głowie głos Chloe.
– Jeśli chodzi o tego lekarza… – podjęła matka. – Miałam tylko na myśli…
– Wiem, co miałaś na myśli, mamo – przerwała jej Paige. – Ale to nie jest tak, że zamknęłam się w jakiejś wieży. Wyszłam do ludzi. Figuruję na wielu portalach randkowych. Umówiłam się z sześcioma facetami w ciągu kilku tygodni…
– Może jesteś za bardzo wybredna?
– Może. – Paige czuła się za bardzo zmęczona i głodna, żeby się spierać. Czy jest zbyt wybredna, by oczekiwać po mężczyźnie, żeby był… uczciwy? Czy wszyscy mężczyźni są kłamcami? – A co z tobą? – odbiła piłeczkę.
– Ze mną? Co masz na myśli?
– Od śmierci ojca minęły dwa lata. Czy kiedykolwiek rozważałaś… – Ledwie mogła skończyć swoją myśl, nie mówiąc już o ubraniu jej w słowa. Sam pomysł, że matka mogłaby zainteresować się jakimś innym mężczyzną niż jej ojciec, była zbyt śmieszna, by ją rozważać.
– Nie bądź głupia, kochanie. Jestem starą kobietą.
– Siedemdziesiątka to jeszcze nie starość. Nie w dzisiejszych czasach. A ty wyglądasz fantastycznie. Doktor Barelli powiedział, że jesteś we wspaniałej formie.
– Jak na kobietę w moim wieku – uściśliła Joan Hamilton, chociaż w jej tonie można było wyczuć, że sugestię, by spotykała się z mężczyznami, wcale nie uważa za niedorzeczną. Poprawiła włosy obcięte na stylowego boba.
– Może powinnaś się zarejestrować na Match Sticks – podpowiedziała Paige, czując coraz większy dyskomfort i zastanawiając się, dlaczego jest tak nieustępliwa. Rozejrzała się po małym, ciemnym wnętrzu restauracji w poszukiwaniu kelnera. Dlaczego tak długo czekają na jedzenie? – O mój Boże! – Nagle skuliła się na krześle, zasłaniając jedną stronę twarzy. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
– Co się stało?
– Nie patrz.
Ale matka natychmiast obróciła się na krześle, by spojrzeć za siebie.
– Powiedziałam nie…
– Przepraszam, kochanie. To automatyczna reakcja, gdy ktoś ci mówi, żeby nie patrzeć – odparła zmieszana Joan Hamilton. – Widziała nas? Idzie w naszą stronę?
– Och, tak – odpowiedziała Paige, prostując się i przyglądając zbliżającej się kuzynce; powiedzenie o lustrzanym odbiciu zwykle miało w sobie nieco przesady, ale teraz, widząc Heather, miała wrażenie, jakby naprawdę patrzyła na siebie w lustrze, podobieństwo było tak uderzające.. Może i nic w tym dziwnego, zważywszy że ich ojcowie byli jednojajowymi bliźniakami, a one urodziły się w odstępie zaledwie kilku dni.
– Cześć. – Heather pochyliła się, by pocałować ciotkę w policzek, udając, że nie dostrzega sztywniejących ramion Joan. – Jakże miło was spotkać!
Paige zastanawiała się, czy celowo posłużyła się tym banałem, czy po prostu to pierwsze, co przyszło jej na myśl, ponieważ nigdy w życiu nie zdobyła się na żadną oryginalną wypowiedź. Do licha, przeklinała się w duchu. Całkiem wyleciało jej z głowy, że firma, w której Heather pracuje, znajduje się zaledwie kilka przecznic dalej.
A może o tym nie zapomniała? Może rzucała losowi rękawicę, a ten podjął wyzwanie, w odpowiedzi pokazując jej środkowy palec.
– Nie będzie powitań? – skwitowała Heather. – Okej, jak chcecie. Jak idzie poszukiwanie pracy? – Uśmiechnęła się do Paige, jakby naprawdę spodziewała się odpowiedzi.
Paige walczyła z chęcią przyłożenia kuzynce w nos.
Heather przestąpiła z nogi na nogę, zakładając pasmo długich, brązowych włosów za ucho.
– Nie ma sprawy. Miło było was spotkać. Przypuszczam, że zobaczymy się na przyjęciu.
Niech to szlag, pomyślała Paige, patrząc, jak Heather odwraca się na dziesięciocentymetrowych obcasach.
– Nie masz przypadkiem podobnej spódnicy? – spytała ją matka.
– Nie wybieram się na to przyjęcie.
– Och, kochanie! Przecież to osiemdziesiąte urodziny twojego stryja. Wiem, że nie będzie ci łatwo, ale jak mogłabyś nie pójść?
– Nie mogę – odparła Paige. Wystarczająco trudno było jej przebywać w towarzystwie stryja, nawet gdy była w lepszej formie, widzieć go żywego i oddychającego, podczas gdy ojciec leżał w grobie. Jak on śmiał dożyć osiemdziesiątki, gdy brat bliźniak, w pewnym sensie lepszy od niego, nie miał tyle szczęścia? Jak matka mogła znosić jego widok?
Oczywiście, dziś nie tylko z tego powodu Paige nie chciała iść na przyjęcie. I może nie był to powód najważniejszy.
– Zawsze możesz kogoś ze sobą zabrać – zasugerowała matka, gdy zbliżał się do nich kelner z jedzeniem.
– Dwie sałatki Cobb – poinformował młody mężczyzna, stawiając miski na stole.
– Może z kimś poznanym na jednym z tych portali?
Paige wbiła widelec w sałatkę i nie skomentowała.
Wróciła do domu wcześnie.
To był jej drugi błąd.
Pierwszy: nie zadzwoniła do Noaha, żeby go uprzedzić.
Oczywiście wówczas nie zdawała sobie sprawy, że powinna to zrobić. A może jednak? Czy w ogóle nie była podejrzliwa? Może specjalnie nie zadzwoniła, by mu powiedzieć, że Chloe i Matt wrócili z cotygodniowej wieczornej randki godzinę wcześniej – Chloe wyraźnie płakała; na policzkach miała podejrzane czerwone plamy – i że ona sama jest już w drodze do domu?
Opiekunka do dziecka Chloe zrezygnowała w ostatniej chwili i Chloe w panice zadzwoniła – Matt, który nienawidził nagłej zmiany planów, już czekał w restauracji – i poprosiła Paige o pomoc. „Prosiłam moją matkę, ale ona… cóż, znasz ją przecież…”.
Paige zgodziła się z radością. Kochała dwójkę pociech Chloe, jakby to były jej własne dzieci, i lubiła spędzać z nimi czas. Poza tym zrobiłaby wszystko dla przyjaciółki, której matka była jedną wielką katastrofą, kobietą widzącą tylko czubek własnego nosa. To prawdziwy cud, że Chloe wyrosła na taką wspaniałą osobę, mówiąc wprost – jedną z najmilszych, jakie Paige kiedykolwiek spotkała.
Może nawet zbyt miłą.
A na pewno dla mężczyzny takiego jak Matt.
Noah nie miał nic przeciwko temu, że Paige w ostatniej chwili zmieniła plany. A właściwie przyjął tę zmianę z ulgą, twierdząc, że nie miał szczególnej ochoty na film, jaki Paige wybrała, i że wykorzysta czas na przygotowanie się do sprawy, nad którą pracuje, a potem wcześnie się położy i może trochę się wyśpi. „Szykuje mi się bardzo ciężki tydzień” – powiedział.
Paige zrozumiała, że to zawoalowana informacja: „Żadnego seksu dziś wieczorem”, nawet jeśli to był weekend, a ich życie seksualne poważnie szwankowało. „Po prostu mam za dużo na głowie” – wykręcał się ostatnim razem, tłumacząc swój brak reakcji na jej miłosne zaloty wyczerpaniem i przepracowaniem. Paige uśmiechnęła się i powiedziała, że rozumie. Ale wcale tak nie było. Noah, prawnik zatrudniony w wielkiej kancelarii w centrum miasta, w której miał nadzieję pewnego dnia zostać partnerem, był wyczerpany i przepracowany od dnia, w którym się poznali. Ale to nigdy nie przeszkadzało, żeby był jednocześnie pełnym zapału, namiętnym kochankiem. W ciągu ostatnich kilku miesięcy coś się zmieniło, i nie potrafiła tego rozgryźć.
A może znała przyczynę?
Dlatego nie zadzwoniła, by go ostrzec, że wraca do domu, nie zawołała zwyczajowego „cześć”, ledwie przekroczywszy próg ich niewielkiego mieszkania, dlatego nawet nie zerknęła do salonu, by sprawdzić, czy on tam jest, tylko na palcach poszła korytarzem w stronę zamkniętych drzwi sypialni. I nie zawahała się, usłyszawszy śmiech dobiegający z drugiej strony, tylko z rozmachem otworzyła drzwi i zobaczyła nagie kobiece ciało siedzące okrakiem na Noahu. Z góry wiedziała, czyje to ciało, czyją zaskoczoną twarz zobaczy.
– No bez jaj! – krzyknęła, podczas gdy jej kuzynka poderwała się na nogi, a potem zatoczyła i prawie upadła, wciągając bieliznę. – Nie wierzę!
Ale wierzyła, jak najbardziej. Prawdę mówiąc, byłaby zaskoczona, gdyby kobieta ujeżdżająca jej partnera była kimś innym niż właśnie Heather. Jej stryjeczna siostra od zawsze pożądała wszystkiego, co należało do Paige, czy chodziło o ciuchy, fryzury, czy o mężczyzn. Paige jako nastolatka zapisała się na lekcje modelingu, Heather zrobiła to samo. Paige nauczyła się grać na gitarze, Heather natychmiast zaczęła brać lekcje. Paige kupiła nową parę sneakersów nabijanych błyszczącymi ćwiekami, Heather pobiegła w te pędy do sklepu po identyczne.
Paige żaliła się na to ojcu, wtedy z uśmiechem przypomniał jej, że „naśladownictwo to najwyższa forma uznania”. Jego brat tak samo zachowywał się wobec niego. „Ale nigdy mi nie dorównywał – dodał z mrugnięciem oka. – Wszyscy to wiedzieli”.
Kiedy Paige po skończeniu college’u zatrudniła się w reklamie, nikt nie był zaskoczony, że Heather poszła w jej ślady i dołączyła do większej, aczkolwiek mniej prestiżowej agencji, gdzie przez lata marnowała czas na najniższym stanowisku, nim w końcu awansowano ją na jednego z sześciu młodszych specjalistów do spraw klientów. Paige, co też nikogo nie zaskoczyło, szybko awansowała w swojej małej renomowanej firmie i została dyrektorem planowania strategicznego.
A potem niespodziewanie agencja została wchłonięta przez większą kompanię z Nowego Jorku, która sprowadziła swoich ludzi, i Paige bezceremonialnie wyrzucono na bruk wraz z innymi głównymi menedżerami.
– To okropne – mówiła współczującym tonem Heather, usiłując zabrzmieć szczerze, pomimo błysku satysfakcji w oczach. – Po tylu latach! Musisz być załamana.
– Znajdę coś innego.
– Oczywiście, że znajdziesz.
Ale okazało się, że nie ma zbyt wielu propozycji dla dyrektorów planowania strategicznego. Po prawdzie, ani jednej. Kilka ofert, na które odpowiedziała, dotyczyło mniej odpowiedzialnych stanowisk, a gdy szczęśliwa chciała przyjąć którąś z nich – szczególnie że miesiąc bez pracy przeciągnął się do sześciu – za każdym razem uznawano, że ma za wysokie kwalifikacje.
Tymczasem Heather zaczęła spędzać coraz więcej czasu w mieszkaniu Paige, wpadając z rzekomymi poradami na temat potencjalnej pracy, przynosząc obiady na wynos, które kupowała w Eataly w drodze ze swojego biura do domu, z przejęciem wysłuchując relacji Noaha, jak spędził dzień, śmiejąc się z nawet najsłabszych jego dowcipów i tak otwarcie mu schlebiając, że czasem Paige i Noah nabijali się z tego po jej wyjściu.
Cóż, wyszło na to, że Noah lubi taki brak subtelności.
Okazało się, że sypiali ze sobą już od ponad miesiąca, zanim Paige ich nakryła.
– Nawet nie mogę powiedzieć, że zostawił mnie dla młodszej kobiety – skarżyła się do Chloe. – Ona jest o dwa dni starsza ode mnie. I, na litość boską, jesteśmy podobne do siebie jak bliźniaczki, a więc nie chodzi o jej urodę.
– I na pewno nie o jej osobowość – dodała Chloe.
– O Boże! – zawodziła Paige.
– Co?
– Pewnie jest wspaniała w łóżku.
– Myślisz?
– Co może być innego?
– Bardzo wątpię. Ona nie ma za grosz wyobraźni.
– Musi mieć coś, czego ja nie mam – upierała się Paige.
– Nie. Noah jest po prostu idiotą.
– Okej – Paige przyznała jej rację. – Dajmy już temu spokój.
Heather i Noah mieszkali razem od prawie czterech miesięcy. Ich związek spowodował rozdźwięk w rodzinie. Paige nie rozmawiała z kuzynką od tamtej nocy, gdy przyłapała ją z Noahem, pomimo nieprzekonujących prób pojednania czynionych przez Heather. W geście lojalności jej matka odrzuciła propozycję kolacji ze szwagrem i jego żoną.
A teraz Ted Hamilton kończył osiemdziesiąt lat i w przyszłą sobotę w hotelu Ritz-Carlton wydawano wielkie przyjęcie na jego cześć. Joan czuła się zobowiązana pójść i chciała, by Paige zrobiła to samo. „Zawsze możesz kogoś ze sobą zabrać” – zasugerowała, wiedząc przecież, że Heather będzie tam z Noahem.
– Tak, prawda – wyszeptała Paige, gdy wyszła z Prudential Building na Boylston Street. Wyciągnęła telefon i sprawdziła wiadomości. Nie znalazła żadnej. Przywołała taksówkę, usiadła na tylnym siedzeniu, podała adres Chloe w Cambridge i w myślach analizowała przebieg interview, które właśnie miała za sobą, przypominając sobie pytania, które jej zadawano, i swoje odpowiedzi. Wiedziała, że nie poszło jej tak dobrze, jak miała nadzieję, że w najlepszym razie jej odpowiedzi były nijakie, a pewność siebie zachwiana po sześciu miesiącach bezrobocia.
Nie wykazała się odpowiednią bystrością umysłu, a poza tym wyglądała mało profesjonalnie w luźnej sukience, którą w pośpiechu narzuciła na siebie dziś rano. Powinna wrócić do domu, żeby się przebrać. Rany boskie, nawet nie miała na sobie stanika! To już Heather wykazałaby więcej rozsądku i włożyła coś stosowniejszego.
Co takiego powiedział jej ojciec, gdy porównywał ją z kuzynką?: „Ty prezentujesz pewność siebie bez arogancji. Ona jest arogancka, nie będąc pewna siebie”.
Teraz Paige nie miała ani tego, ani tego.
A Heather miała Noaha.
Na pewno będzie się nim chwalić na przyjęciu u ojca.
– Cholera! – zaklęła Paige głośniej, niż zamierzała.
– Coś pani mówiła? – spytał kierowca, gdy zbliżali się do Harvard Bridge.
– Nic, nic, przepraszam – mruknęła, zajęta swoim telefonem. Kliknęła na Match Sticks i przerzuciła długą listę ewentualnych kandydatów. Jakiś Studd Muffin chwalił się zdjęciem przedstawiającym obciachowego faceta z nagim torsem, wgryzającego się w ogromną czekoladową muffinkę. Paige przesunęła palcem w lewo, patrząc, jak jego wizerunek znika. Romeo, przeczytała kolejne pseudo obok zdjęcia mężczyzny w średnim wieku o ciastowatej twarzy, który twierdził, że jest fanem długich spacerów w deszczu. Doprawdy? Znów przesunęła palcem po wyświetlaczu. Istnieją dziś ludzie, którzy rozkoszują się spacerami w deszczu? Po Romeo nastąpili Chaucer, Luther i Just Plain Alan. No nie, tylko nie zwyczajny Alan! Wyekspediowała kolejne zdjęcia w lewo. Może matka miała rację? Może rzeczywiście jest zbyt wybredna?
Chwila… A ten to kto? Zatrzymała się na zdjęciu niejakiego Mr. Right Now. Roześmiała się. Facet ma przynajmniej poczucie humoru. I jest wyjątkowo przystojny. Zakładając, że choć trochę przypomina tego z fotografii, byłby idealnym partnerem, żeby z nim u boku mogła zagrać niektórym na nosie na przyjęciu u stryja. Nie! Dzwonki alarmowe zabrzmiały jej w głowie, gdy przypomniała sobie wczorajsze fiasko. Jesteś za dobry, żeby być prawdziwy. Zamknęła aplikację i wrzuciła telefon do torebki.
Gdzie te czasy, kiedy można było poznać miłą sercu osobę w pracy albo u wspólnych znajomych, albo nawet poderwać kogoś w barze? Czy wygoda i dostępność współczesnych technologii sprawiły, że bezpośrednie kontakty międzyludzkie odeszły do lamusa? Ach, dobre stare czasy…
– Mówiła pani coś? – spytał znowu kierowca.
– Duży ruch – zaimprowizowała Paige.
– Jak zawsze.
Paige skinęła głową, patrząc na długi sznur samochodów powoli przemierzających Charles River w stronę Cambridge. Może to nie tylko oportunizm, myślała. Może wszyscy jesteśmy po prostu samotni. Oparła się o brązowe winylowe siedzenie i zamknęła oczy, zaskoczona, że pod zamkniętymi powiekami czai się Mr. Right Now. Zbyt samotny, by czekać na przypadkowe spotkanie w pracy albo liczyć na pośrednictwo przyjaciela. Zbyt leniwy, by wyjść do baru, zbyt nieśmiały, by zaryzykować bezpośrednie odrzucenie.
Może później znów zawita na Match Sticks? I może od razu kliknie na zdjęcie Mr. Right Now, żeby przekonać się, czy odwzajemni jej zainteresowanie? Czy możliwe, że jest tak atrakcyjny, jak się przedstawia?
– Pomarzyć dobra rzecz – wyszeptała.
Taksówka Paige zatrzymała się przed wąskim, jednopiętrowym domem przy Binney Street. Chloe już czekała przed drzwiami, ubrana w białe szorty i stylowy T-shirt Rolling Stonesów z wizerunkiem gigantycznego języka, przyozdobiony gwiazdami i pasami. Z jasnymi włosami związanymi w wysoki kucyk wyglądała bardziej na nastoletnią babysitterkę niż panią domu. Już z ulicy Paige widziała, że stało się coś niedobrego. Na subtelnej twarzy przyjaciółki malował się grymas bólu, piękne oczy były puste i rozbiegane, raz po raz zagryzała i wykrzywiała drżące wargi.
– Wejdź. – Chloe wprowadziła przyjaciółkę do przedpokoju i zamknęła drzwi.
– Co się dzieje? – spytała Paige, wchodząc za Chloe do małej, białej kuchni. – Dobrze się czujesz?
– Szczerze mówiąc, nie. To znaczy nie jestem chora ani nic takiego.
– Coś z dziećmi?
– Nic im nie dolega. – Chloe wskazała gestem schody w głębi domu. – Są w mojej sypialni. Pozwoliłam im pooglądać kreskówki. Chcesz coś do picia?
– Może trochę wody.
Chloe błyskawicznie podeszła do zlewu i nalała wody do szklanki.
– Lodu?
– Nie, dziękuję.
– Chodzi o Matta – powiedziała Chloe, podając Paige wodę i zapraszając ją gestem do stołu.
– Czy on… czy on cię uderzył? – Paige wstrzymała oddech, siadając na jednym z plastikowych krzeseł stojących wokół okrągłego stolika.
– Nie, oczywiście, że nie.
Chloe nieustannie zaprzeczała, że Matt ma skłonność do rękoczynów, pomimo pojawiających się sporadycznie śladów świadczących, że posunął się do przemocy fizycznej. Paige, popijając wodę, czekała na następne słowa przyjaciółki.
– Ale nie uwierzysz, co on zrobił!
Uwierzę, pomyślała Paige.
– Co zrobił?
– Nie uwierzysz – powtórzyła Chloe.
– No to powiedz.
– Pokażę ci. – Chloe sięgnęła po laptop leżący na blacie obok kuchenki. – Zobacz! – Jej palce z wielką wprawą zatańczyły na klawiaturze. Chwilę później pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej pary – lśniące zęby i błysk w oczach – a pod nim logo: PERFECT STRANGERS.
Paige od razu rozpoznała portal randkowy. Wszystkie wyglądały podobnie. Różne nazwy, identyczny cel. Chociaż jeszcze się nie znacie – widniało na stronie – ale kto wie, może jesteście dla siebie stworzeni.
– O co chodzi? – spytała Paige.
– Poczekaj chwilę – powiedziała Chloe.
Pomożemy ci znaleźć idealnego partnera, który być może okaże się TYM JEDYNYM. Zarejestruj się już teraz – przeczytała Paige, zanim kilkoma kliknięciami Chloe wysłała te słowa w cyberprzestrzeń, po czym zobaczyła zdjęcia mężczyzn, a obok nich krótkie opisy.
Chloe szybko przewijała listę, zdjęcia dziesiątków facetów do wzięcia pojawiały się i znikały z pola widzenia. Zatrzymała się na fotografii mężczyzny o jasnobrązowych włosach, zamyślonych oczach i głębokich dołeczkach ujmujących w nawias jego usta.
– Poznajesz?
– Jasny gwint!
– To nie żarty – powiedziała Chloe.
– Może to nie on? – Głos Paige zabrzmiał nieprzekonująco nawet w jej własnych uszach.
– Matt i ja jesteśmy małżeństwem od ośmiu lat. Myślę, że potrafię go rozpoznać.
– Może to ktoś podobny do niego – łudziła się Paige.
– Tak myślisz? No to poczekaj. – Chloe wymaszerowała z kuchni.
– Do diabła! – mruknęła Paige, przypatrując się zdjęciu; chociaż wyraziła wątpliwości, wiedziała, że jest to Matt. – Ty żałosny gnojku! Co się z tobą dzieje?
– Masz! – Chloe wróciła do kuchni i rzuciła na stół fotografię. – Nadal myślisz, że jest do niego tylko podobny?
Paige wpatrywała się w większą odbitkę tego samego zdjęcia.
– Zostało zrobione zeszłego lata w domku Pete’a i Sandry. Mattowi tak się spodobało, że je wydrukował. Próżny skurwysyn. Chcesz wiedzieć, jak się dowiedziałam?
Zanim Paige zdążyła odpowiedzieć, dom eksplodował krzykami dwojga dzieci, które z hukiem zbiegły po schodach i wpadły do kuchni. Chloe szybko zamknęła laptop.
– Mamusiu! – krzyknął sześcioletni Josh, którego usta były wierną kopią ust matki.
– Ja pierwsza! – zawołała Sasha, dumna posiadaczka brązowych oczu swego ojca i jego dołeczków.
Te przeklęte dołeczki, pomyślała Paige. Zgubne dodatki.
– Uspokójcie się – powiedziała Chloe, gdy oboje przywarli do jej ud. – Przywitaliście się z Paige?
– Cześć – rzucił przez ramię Josh.
– Dzień dobry – powiedziała Sasha, zawsze bardziej oficjalna. – Znamy magiczną sztuczkę!
– Właśnie pokazywali ją w telewizji – dodał Josh. – Chcecie zobaczyć?
– Ja pierwsza! – zaprotestowała Sasha; wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać.
– Może pokażecie ją razem? – zaproponowała Chloe.
Dzieci wymieniły spojrzenia; Sasha zgodziła się pierwsza.
– Okej – przytaknął Josh, przenosząc wzrok z matki na Paige, a potem z powrotem na siostrę. – Gotowa?
Dzieci uniosły prawe ręce i wymachiwały nimi w górę i dół, jakby trzymały czarodziejskie różdżki.
– Zamieniamy was w gruszki! – jednocześnie wyrecytowały uroczystym tonem. – Bójcie się!
– Co? – Powolny uśmiech rozlał się na policzkach Chloe.
– Zamieniamy was w gruszki! – dzieci powtórzyły z jeszcze większą powagą. – Bójcie się!
– W gruszki? – zdziwiła się Paige.
– Może macie na myśli wróżki? – podsunęła Chloe.
– Nie – upierał się Josh. – Zamieniamy was w gruszki!
– Bójcie się! – powtórzyła Sasha.
– W porządku – powiedziała Chloe. – A więc jestem gruszką.
– Ja również – przytaknęła Paige.
Zadowolone dzieciaki wybiegły z radosnym piskiem z kuchni.
– Czy mi się zdaje, że koniec końców nie pokazały nam tej sztuczki? – spytała Paige.
– Chyba wystarczy im zamiana nas w zalęknione gruszki. – Chloe zachichotała, a potem natychmiast wybuchła płaczem. – Och, Boże! Co ja zrobię? Moje biedne dzieci…
– Z dziećmi wszystko będzie dobrze – powiedziała Paige. – Teraz martwię się o ciebie.
– Jak on mógł to zrobić?
– Bo jest facetem – powiedziała Paige, mając przed oczami Noaha w łóżku z jej stryjeczną siostrą. – A faceci robią głupstwa. Powiedz mi, jak to odkryłaś?
Chloe klapnęła na krzesło obok Paige.
– Gdy Matt dzisiaj wyszedł do pracy… zamykał transakcję tej rezydencji w Newton, którą od miesięcy starał się sprzedać… w każdym razie to nie ma znaczenia; zresztą kto wie, czy to prawda. W każdym razie – powtórzyła, jąkając się i przerywając, żeby złapać oddech – może dziesięć minut później dzwoni telefon, odbieram i ta kobieta mówi: „Myślę, że powinna pani wiedzieć, że pani mąż figuruje na wielu portalach randkowych”. I się rozłącza. Nie wiedziałam, o czym ona mówi. Postanowiłam ją zignorować – to znaczy uznałam ją za jakąś wariatkę, no nie? Ale potem, oczywiście, postanowiłam sprawdzić. Nie mogłam się powstrzymać. Biorę komputer i rejestruję się na Perfect Strangers, ponieważ jestem idiotką, a to mi wolno. Przewinęłam oferty i… bingo! Oto i on. Mój ukochany mąż, ojciec dwojga dzieci, na portalu randkowym! I jest nie tylko tu. Na mnóstwie innych – ciągnęła Chloe – na Perfect Strangers, Tinderze, eHarmony, Match Sticks… Gdzie tylko chcesz! – Pokręciła głową. – Jak mógł sądzić, że się o tym nie dowiem? Połowa moich przyjaciół korzysta z tych stron! I ty na nich jesteś… – Chloe wpatrywała się w Paige. – Wiedziałaś o tym?
– Ja? Skądże! Oczywiście, że nie! Powiedziałabym ci. Przecież wiesz.
– Rzeczywiście? Po tym co się stało?
Paige powiedziała Chloe, że widziała Matta z inną kobietą, gdy Chloe była w ciąży z Sashą. Wówczas Matt zareagował świętym oburzeniem i wyszło na to, że Paige albo się pomyliła, albo jest zazdrosna. I jak w klasycznym przypadku zabicia posłańca przynoszącego złe wieści, przyjaźń między kobietami przeszła kryzys.
– Tylko spójrz na tych palantów! – Chloe podniosła znów pokrywę laptopa i szybko przewijała serię zdjęć. – Wiedziałaś, że mają specjalną stronę dla żonatych? Która zresztą jest prawdopodobnie najbardziej uczciwa. Spójrz na tego faceta – powiedziała Chloe podniesionym głosem, zatrzymując się na zdjęciu mężczyzny nazywającego siebie Surfer Dude. – I tego Mr. Right Now.
Paige wbiła wzrok w znajomą fotografię. Mr. Right Now odwzajemniał jej spojrzenie, prawie zmuszając ją, by odwróciła wzrok.
– Ten też figuruje na wszystkich portalach. – Chloe roześmiała się nieprzyjemnym, gardłowym śmiechem. – Jakby z takim wyglądem potrzebował lansować się w internecie, żeby poznawać kobiety. Co ja plotę? – Wzięła głęboki oddech. – Przecież Matt jest równie przystojny jak on, do cholery!
Paige przeniosła wzrok na przyjaciółkę.
– I co zamierzasz zrobić?
– Nie jestem pewna – przyznała Chloe. – Może powinnam zainteresować się jednym z tych facetów? Odpłacić Mattowi pięknym za nadobne?
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Josh wpadł z impetem do kuchni.
– Kto to jest? – spytał, zanim Chloe zdążyła zamknąć ekran.
– Nikt. – Chloe z trzaskiem zamknęła laptop. – Co się stało?
– Czy my wierzymy w Boga? – spytał chłopiec.
– Czy my wierzymy…? Dlaczego o to pytasz? – zdumiała się jego matka.
– Jakiś chłopak dzisiaj na letniej szkole mówił o Bogu i niebie, i takie tam… Czy my w to wierzymy?
– To chyba nie najlepszy moment na takie pytanie.
– Dlaczego?
– Nie jestem już pewna, w co wierzę – odpowiedziała Chloe, wyraźnie zbyt zmęczona, by udawać.
Josh zmrużył oczy.
– Ale wierzymy we wróżkę-zębuszkę, prawda? – spytał z nadzieją.
Paige uśmiechnęła się, gdy Chloe walczyła ze łzami.
– Zdecydowanie wierzymy we wróżkę-zębuszkę – uspokoiła go matka.
Kiedy Paige weszła do jasno oświetlonego mieszkania, zastała matkę z książką w ręku oglądającą wieczorne wiadomości. Joan zerwała się na równe nogi z wyczekującym uśmiechem w oczach.
– Jak poszła rozmowa kwalifikacyjna?
Paige opadła na pobliski fotel, wpatrując się pustym wzrokiem w gigantyczny ekran telewizora na przeciwległej ścianie salonu.
– Niezbyt dobrze.
– Och! – Uśmiech zniknął z twarzy Joan. – Myślałam, że skoro tak długo tam siedzisz, to znaczy, że dobrze ci idzie.
– Nie. Rozmowa skończyła się szybko. Wpadłam do Chloe. Przepraszam, powinnam była zadzwonić.
– Nie ma sprawy. Zapomniałam, że się tam wybierasz. Co u niej?
– Niezbyt dobrze – Paige powtórzyła swoje słowa sprzed chwili.
Joan wiedziała, że nie należy naciskać. Obie patrzyły w telewizor: fotografia młodej, ładnej kobiety z długimi, ciemnymi włosami wypełniła ekran. „Dwudziestoośmioletnia Tiffany Sleight zaginęła pięć dni temu – mówił spiker. – Powiedziała kolegom, że po pracy idzie na spotkanie z przyjacielem i odtąd jej nie widziano. Ktokolwiek posiada informacje na temat miejsca jej pobytu proszony jest o kontakt z policją…”.
– Czy jakaś inna dziewczyna nie zaginęła mniej więcej miesiąc temu? – spytała Joan.
Paige wzruszyła ramionami. Kobiety ciągle znikały. Czasami pragnęła być jedną z nich. Wystarczy pstryk – i już by jej nie było.
Zamieniamy was w gruszki…
Joan podniosła pilota ze skórzanego podnóżka stojącego przed sofą i ściszyła dźwięk.
– Wystarczy. Jesteś głodna?
– Nie bardzo.
– Zrobiłam lasagne.
– Może później.
– Chcesz iść do kina? Grają jakiś nowy film z tym przystojnym aktorem… jakże on się nazywa? Chris jakiś tam… No wiesz, znasz go.
– Matt znowu zdradza Chloe – wypaliła Paige.
– O rety! Jesteś pewna?
Paige sięgnęła po torebkę i wyjęła telefon; podniosła się z fotela i poprowadziła matkę na obitą niebieskim aksamitem sofę, a potem usiadła przy niej. Otworzyła aplikację Perfect Strangers, przewinęła rozmaite fotografie i zatrzymała się na zdjęciu Matta.
– Sama zobacz.
Matka westchnęła.
– Co się dzieje z tymi facetami? Czy oni się proszą, żeby ich przyłapano?
Paige wiedziała, że matka myśli o Noahu.
Joan pokręciła głową.
– Pokazałaś to Chloe?
– Ona mi pokazała.
– Biedactwo. Jak to znosi?
Paige wzruszyła ramionami. Ten gest świadczył, że niedobrze.
– Popatrz, popatrz! – zainteresowała się Joan po chwili milczenia. – Nie miałam pojęcia… – Wzięła telefon z rąk Paige. – Och, ten wygląda miło. – Zatrzymała się na zdjęciu mężczyzny nazywającego siebie Samson. – Nieco za długie włosy, ale co za uśmiech. Piękne zęby. Może powinnaś…? Co trzeba zrobić, jeśli chce się z kimś nawiązać znajomość?
– Przesuwasz palcem w prawo.
– Czy tak? – Jej matka z roztargnieniem przesunęła palcem wskazującym po wyświetlaczu.
– Mamo! Co ty robisz? – Paige wyrwała aparat z rąk matki.
– Co takiego zrobiłam?
– Dałaś mu znać, że podoba ci się jego zdjęcie.
– Co to oznacza?
– Oznacza, że jeśli jest zainteresowany… Och, mój Boże…
– Co?
– On jest zainteresowany!
– Skąd wiesz?
– Widzisz? – wyjaśniła Paige, wskazując na ekran. – To oznacza, że jest aktywny w sieci, a więc natychmiast zobaczył, że weszłam na jego zdjęcie, i zrobił to samo.
– Fascynujące! I co teraz? Zadzwoni?
– Przesyła wiadomość – poprawiła ją Paige. – To proces. Przez jakiś czas przesyłacie sobie wiadomości, a potem, jeśli ci się podobają, zgadzasz się na telefon. Później ewentualnie spotykacie się na drinka.
– A nie lepiej od razu się spotkać? – spytała matka. – Po co tracić tyle czasu na pisanie?
– Ponieważ… Och, mój Boże – zawołała Paige, gdy jej telefon zapiszczał, zwiastując nadchodzącego esemesa. – Chce się spotkać na drinka!
– Ten gość mi się podoba – stwierdziła Joan Hamilton.
– A więc się z nim umów.
– Nie bądź głupia, kochanie. To twoje zdjęcie mu się spodobało. Odpisz mu.
– To absurd. Nie.
Ale wystukała:
Kiedy byś chciał?
Może dziś wieczorem? – nadeszła szybka odpowiedź. O ósmej? W Murphy’s przy Somerset?
– Świetnie! – ucieszyła się matka. – To przecież tuż za rogiem. Zgódź się. No już, kochanie. Miałaś ciężki dzień. Najpierw ja i moje oczy, potem twoja kuzynka, potem spotkanie w sprawie pracy, wreszcie – Chloe. Zasługujesz na trochę zabawy.
– On wcale nie będzie zabawny.
– Tego nie wiesz. No dalej, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
– Mogę cię zacytować?
– Tak, możesz. A więc powiedz mu „tak”.
Do zobaczenia o ósmej – napisała Paige.
– Chyba oszalałam!
– Na litość boską, kochanie, to po co figurujesz na tych stronach? A tak przy okazji, na ilu jesteś?
– Nie wiem. Na kilku – powiedziała Paige od niechcenia. Więcej niż kilku, pomyślała, upuszczając telefon na poduszkę. Co ludzie robili, zanim powstały strony randkowe? – Jak poznałaś tatę? – spytała, przytulając się do matki.
– Przecież wiesz. Twój ojciec w kółko opowiadał tę historię.
– Nigdy nie słyszałam twojej wersji.
– Bo nie potrafiłam opowiadać tak dobrze jak on. A poza tym – dodała – nie chciałam go kontrować.
– Co masz na myśli? To nie była prawda?
– Powiedzmy, że trochę podkolorowana.
Paige odsunęła się od matki.
– To znaczy?
– Wiesz, że twój ojciec zawsze twierdził, że poznał mnie, gdy przeprowadzał ze mną rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko jego sekretarki. Wtedy miał powiedzieć mi prosto z mostu, że nie może mnie zatrudnić, ponieważ zamierza się ze mną ożenić.
– A tak nie było?
– I tak, i nie – uściśliła Joan. – Nie zatrudnił mnie, ponieważ byłam kiepską maszynistką. – Uśmiechnęła się. – Ale zapisał mój numer telefonu i po jakimś tygodniu od naszego spotkania zadzwonił i zaprosił mnie na randkę. A po kilku tygodniach pojawił się u nas na progu i oznajmił moim rodzicom, że bierzemy ślub; powiedział, że od pierwszej chwili, gdy mnie zobaczył, wiedział, że jestem dla niego tą jedyną. – Uśmiech rozjaśnił jej twarz. – W miarę upływu lat ta historia… cóż, powiedzmy, że ewoluowała. To tak jak film, który jest oparty na prawdziwych wydarzeniach. Zmieniają kilka szczegółów, skracają czas, i to, co dostajesz, jest w gruncie rzeczy prawdą, tylko bardziej dramatyczną. A twój ojciec miał wybitne zdolności dramatyczne.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki