Wszystko inne poczeka - Barbara Ciwoniuk - ebook + książka

Wszystko inne poczeka ebook

Barbara Ciwoniuk

0,0

Opis

Historia niełatwego związku. Dojrzała, wykształcona i ustabilizowana życiowo kobieta udziela pomocy nieznanemu bezdomnemu mężczyźnie, który właśnie wyszedł z więzienia. Okazuje mu zaufanie, oferuje dach nad głową i pomaga znaleźć pracę. I choć to wbrew rozsądkowi oraz panującym w społeczeństwie stereotypom, nie może się oprzeć rodzącemu się w niej uczuciu. Chwilowe zaślepienie i łatwowierność? A może odwaga, by odrzucić uprzedzenia, zaufać drugiemu człowiekowi i sięgnąć po miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 361

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Barbara Ciwoniuk

Wszystko inne poczeka

Warszawa 2013

Projekt okładki: Iza Szewczyk

Zdjęcia http//pl.depositphotos.com (Nejron, Carloscastilla, Tawng)

Copyright © Barbara Ciwoniuk

Copyright © Wydawnictwo BIS 2013

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo.

Więcej na www.legalnakultura.pl

Polska Izba Książki

ISBN 978-83-7551-363-9

Wydanie I w tej edycji

Wydawnictwo BIS

ul. Lędzka 44a

01-446 Warszawa

tel. (22) 877-27-05, 877-40-33; fax (22) 837-10-84

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwobis.com.pl

Konwersja:

Od dwóch dni szalałam po mieszkaniu jak tajfun. Z obu szaf wymiotłam wszystkie stare sentymenty – stosy ubrań trzymanych „na wszelki wypadek”, „bo drogie”, „bo tylko ciut za ciasne”, „bo kiedyś ulubione”, „bo przypominały szczególnie miłe zdarzenie z przeszłości”. Z pawlaczy powywlekałam sterty gazet, równo poukładanych firan i zasłon, które już nigdy nie miały ujrzeć słonecznego dnia, materiały, z których kiedyś coś miałam uszyć, a które wydobyte dziś na światło dzienne wyglądały smutno i żałośnie, z trudnymi do rozprasowania zagięciami po złożeniach. Z pokoju „małej”, która dobiegała dwudziestu trzech lat, przerosła mnie o głowę i właśnie kończyła studia, wygarnęłam bogatą kolekcję książek dla dzieci, pocztówek ze zwierzętami, pudła cennych kiedyś klocków, pozytywek i maskotek, regularnie przebieranych co kilka lat, ale nadal zawalających każdą wolną przestrzeń szafek i półek. Nie bez oporów dorzuciłam do tego wszystkiego spory zbiór nut, które dla mnie były niezrozumiałym szyfrem, a pod palcami córki zmieniały się w muzykę, kiedyś stale obecną w naszym mieszkaniu, teraz przebrzmiałą i zapomnianą.

Z satysfakcją gromadziłam to wszystko w dużym pokoju na środku dywanu, utwierdzana w słuszności moich poczynań przez Ankę, niestety tylko przez telefon. Obiecała pomóc mi w tych materialnych zmaganiach z przeszłością, ale jak to u niej często bywa, ciągle coś jej stało na przeszkodzie: a to Jakub miał zły dzień w pracy i wrócił wściekły, a to jej mały gdzieś przepadł... Wydzwaniała do mnie i uspokajała tym raczej siebie niż mnie. Gdy po piątej usłyszałam w słuchawce jej płacz z powodu wybitej jedynki Czarka, z anielskim spokojem podałam jej numer do pogotowia stomatologicznego i przyjęłam do wiadomości fakt, że ze skupiskiem na dywanie muszę uporać się sama.

Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie perspektywa odwiedzenia piwnicy, której od kilkunastu lat unikałam, jak tylko mogłam. Większość tej zbieraniny kwalifikowała się do wyniesienia na śmietnik, ale część kartonów chciałam zachować, nie umiałam być tak radykalna jak moja przyjaciółka, która namówiła mnie na to całe zamieszanie.

Samba z niepokojem obserwowała moje przygotowania do wyjścia z mieszkania. Chodziła za mną krok w krok i trącała mnie nosem, dając tym znak, że jest gotowa mi towarzyszyć.

– Nie, Samba, zostajesz w domu – powiedziałam jej wreszcie tę straszną prawdę, na co opadła grubym tyłkiem na środek kuchni i popatrzyła mi żałośnie w oczy.

Wybrałam dwa średniej wielkości kartony, uzbroiłam się w latarkę, rzadko używane klucze od piwnicznego boksu i spojrzałam na psa.

– Za chwilę wrócę – próbowałam wytłumaczyć się suce. – Dobra Sambunia, pilnuj domu! – nakazałam i otworzyłam drzwi.

Od razu usłyszałam podniecone, męskie głosy na dole, wśród których dominował znajomy bas Wawrzyniaka. Nie paliłam się do spotkania z nim na klatce, zawsze mnie zagadywał, a ja go po prostu nie lubiłam. Im bardziej schodziłam na dół, tym powietrze stawało się chłodniejsze; ktoś musiał otwierać drzwi wejściowe, bo stuknęły głośno dwa razy. Z donośnej rozmowy mężczyzn wyłowiłam niewróżące nic dobrego słowo „policja”.

– Ale sąsiadka wybrała się w porę do piwnicy! – huknął Wawrzyniak, obserwując, jak ostrożnie zsuwam się przy poręczy. – Akurat złapaliśmy złodzieja! I co, jadą? – Wytknął głowę na zewnątrz, skąd dochodziły pokrzykiwania innych uczestników akcji.

Spojrzałam pytająco na Chomicza, staruszka spod szóstki, a ten podszedł i wziął ode mnie pudło z wierzchu.

– Naprawdę w piwnicy jest złodziej, pani Ado! – objaśniał mi przyciszonym głosem. – Już od kilku dni tam siedzi, myśleliśmy z żoną, że to jakiś bezdomny... żona chciała mu nawet znieść coś ciepłego do zjedzenia, bo ziąb taki... A tu proszę! Włamywał się do piwnicy Wawrzyniaków! Pan Mietek złapał go na gorącym uczynku!

– Już od tygodnia gonię tego łachmytę, ale ciągle wraca! – wtrącił się sam zainteresowany. – Upatrzył sobie ciepły kąt na starej wersalce Kruków! Lokum sobie znalazł! Piwnica zasmrodzona, a dzisiaj rano nalał mi na wycieraczce! Zemścił się, drań jeden, że kilka razy wyrzucałem go na mróz! Ale ja zrobię z nim porządek! Szwagier pracuje w policji, już tu jedzie.

Grubas przyjrzał mi się z zainteresowaniem i wścibskimi oczyma zjechał na moje pudła.

– Tyle razy mówiłem sąsiadce, że gdyby coś... to chętnie służę pomocą... – zganił mnie z tą dwuznacznością w tonie, której nie cierpiałam. – Uparta z pani kobieta! Ale teraz poprosi mnie pani o pomoc, prawda?

– Nie, panie Wawrzyniak. – Stanowczo skinęłam na Chomicza, żeby mi zwrócił karton i zaczęłam schodzić w ciemną czeluść poniżej parteru.

– Co za kobita! Aż żal, że sama tak się marnuje! – usłyszałam za sobą niewybredną uwagę tłuściocha. – Pilnuj, panie Chomicz, zapalę jej światło i przy okazji zerknę na tego łajzę!

Szybko dotarłam do drzwi piwnicy i oparłszy pudła o ścianę, włączyłam przycisk. Brudna żarówka zaświeciła niewyraźną żółcią, oświetlając środek pomieszczenia. Na szczęście wejście do mojego lamusa było tuż obok, drugie z rzędu. Zapach stęchlizny, wilgoci i ostrych środków dezynfekcyjnych uderzył niemiło w nos, dopiero po kilku oddechach przestał przeszkadzać i stał się prawie niezauważalny. Z ulgą postawiłam mój balast na podłodze i nie rozglądając się po mrocznych kątach, zaczęłam mocować się z kłódką. Za plecami usłyszałam kroki i głośne posapywanie Wawrzyniaka.

– I co, znowu poradziła sobie pani beze mnie? – Stanął nachalnie blisko i obserwował moje manewry przy kłódce.

– Panie Wawrzyniak, niech pan się zajmie swoimi sprawami. – Odsunęłam się od niego ze wstrętem, bo brzuszyskiem dotykał prawie mojej ręki. – Złodziej panu ucieknie!

– Eee tam! – Odstąpił pół kroku i jasnym strumieniem światła zaświecił w prawą stronę. – Już on tak łatwo się nie pozbiera...

Zastanowił mnie lekceważący ton jego głosu. Spojrzałam za błyskiem latarki. Człowiek skulony pod ścianą poruszył się i podniósł głowę. Patrzył wprost w snop oślepiającego go światła. W oczach miał coś, co mnie zaskoczyło. Gdy po kilku sekundach uniósł rękę, by osłonić twarz, na jego palcach zobaczyłam świeżą, jaskrawoczerwoną krew cieknącą w głąb mankietu.

– Panie Wawrzyniak, on jest ranny! Może trzeba wezwać pogotowie?

Grubas roześmiał się, jakbym powiedziała coś zabawnego.

– Poszamotaliśmy się trochę, to ma za swoje! Niech nie wyciąga łap po cudze, nie?

Z niechęcią popatrzyłam na jego tłustą, nalaną twarz i bez słowa wróciłam do swojej kłódki. Z trudem się z nią uporałam, zdenerwowana natrętną asystą. Wawrzyniak nie zagadywał już, widząc moją nieprzychylność, w milczeniu pomógł mi wnieść pudła do środka. Gdy zamykałam piwnicę, oboje usłyszeliśmy wołanie Chomicza.

– Poradzi sobie pani z tą kłódką – bardziej stwierdził, niż spytał, już bez cienia nadskakiwania, i ruszył na górę.

Jego ciężkie kroki zaszurały po schodach. Krzyknął coś niezrozumiale i wyszedł na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi. W ciszy, która niespodziewanie zapadła, usłyszałam, że mężczyzna pod ścianą poruszył się i jęknął. Zamknęłam kłódkę i zastygłam w bezruchu oszołomiona świadomością, że być może patrzy teraz na mnie tymi swoimi błyszczącymi, rozgorączkowanymi oczyma, które przez moment widziałam w świetle latarki Wawrzyniaka. Spojrzałam w jego stronę, ale stąd, gdzie stałam, widać było tylko nogi mężczyzny; reszta ciała zlewała się z mrokiem kąta, w którym siedział. Olśniło mnie nagle, że to nieuchwytne, co widziałam w jego oczach, a czego nie mogłam określić, to był wyraz jakiejś bolesnej rezygnacji. Ten człowiek nie chciał już o nic walczyć, było mu wszystko jedno, co się z nim stanie! Poturbowany przez aroganta i brutala, którego szczerze nie lubiłam, którego zuchwałość i grubiaństwo zawsze mnie raziły, poddał się temu pyskaczowi bez walki! Byłam pewna, wyczułam to w tonie głosu Wawrzyniaka, że włamanie wymyślił i sfingował na swój wyłączny użytek, żeby pozbyć się niesfornego intruza, dać mu nauczkę.

Podeszłam do drzwi i chwilę nadsłuchiwałam. Mężczyźni rozmawiali na zewnątrz, na klatce schodowej było cicho. Weszłam kilka stopni wyżej, by się upewnić, że naprawdę nikogo tam nie ma. Było pusto. Wycofałam się do piwnicy i zbliżyłam do nieznajomego.

– Niech pan biegnie do mojego mieszkania... drugie piętro, numer dziewięć! Szybko! Nie zamykałam drzwi. Mieszkam sama.

Patrzył na mnie zdumiony propozycją nie mniej niż ja sama. Powtórzyłam mu ją pospiesznie i z ulgą dostrzegłam błysk zrozumienia w jego oczach.

– Jest pani... pewna? – zapytał.

– Niczego nie jestem pewna, ale biegnij, człowieku, bo zaraz tu będą! – ponagliłam.

Syknął z bólu, gdy szarpnęłam go za rękę, by pomóc mu wstać.

– Przepraszam! – szepnęłam głupio i jeszcze raz wyjrzałam na schody, by się upewnić, czy wszyscy są na zewnątrz.

Skinęłam mu głową i chwilę patrzyłam za nim, aż zniknął za zakrętem. Odczekałam moment, przysłuchując się odgłosom rozmowy z podwórka. Wawrzyniak tłumaczył coś Chomiczowi. Gdy stuknęły drzwi, przerywając potok słów tłuściocha, spokojnym krokiem wyszłam z piwnicy, zgasiłam za sobą światło i spojrzałam na podglądającego mnie z góry Chomicza. Pokonałam kilkanaście dzielących nas stopni i stanęłam obok niego.

– Panie Stanisławie, przeziębi się pan, stercząc tu tak bez kurtki – powiedziałam. – A do tego człowieka powinniście wezwać pogotowie. Jest cały zakrwawiony...

– Już jest policja, zaraz go zabiorą – odezwał się przyciszonym głosem, obejrzał na drzwi wejściowe i popatrzył na mnie porozumiewawczo. – Szczerze mówiąc, pani Ado, nie chcę go oglądać, żeby potem nie zeznawać w sądzie. Wawrzyniak namawia mnie, żebym był jego świadkiem... ale co ja właściwie widziałem? Nic! Narobił wrzasku, że mu piwnicę okradają, to zszedłem, jak inni, ale po sądach ciągać się nie dam!

Ze zrozumieniem kiwnęłam mu głową i poszłam na górę. Za zakrętem schodów przyspieszyłam, poczułam się jak przestępca uciekający z miejsca zbrodni. Na poręczy zobaczyłam rozmazany, świeży ślad krwi. Z przerażeniem wytarłam go rękawem swetra i spojrzałam niżej. Cofnęłam się kilka stopni i w panice usunęłam podobną plamę. Na dole słyszałam już pokrzykiwania mężczyzn i stukanie drzwi. Biegnąc do siebie, lustrowałam zielony plastik poręczy i ściany naprzeciwko. Z ulgą dotarłam do klamki i wpadłam do swojego mieszkania.

Dalsza część książki w pełnej wersji