44,00 zł
"Wybaczenie" Vladimira Jankelevitcha, jednego z najwybitniejszych filozofów francuskich XX w., to książka podejmująca złożony problem etyczny - zagadnienie moralnego prawa do wybaczenia win, a zwłaszcza win historycznych. Jankelevitch snuje swoją refleksję w kontekście zbrodni II wojny światowej, zadając pytanie o to, kto właściwie może wybaczyć, tym bardziej gdy mowa o kategoriach "czynów niewybaczalnych" (tak potwornych, że nie da się ich usprawiedliwić). W jego optyce wybaczenie jest możliwe tylko wtedy, gdy żyje jeszcze pamięć o czynach oraz ci, których bezpośrednio dotyczy krzywda. W tym sensie wybaczenie po latach jest tylko quasi-wybaczeniem. Paradoks wpisany w akt przebaczenia polega na tym, że rzeczywiście wymaga go to, czego nie da się wymazać, zapomnieć. Wybaczenie ma więc charakter daru, łaski - "donacji", i jest pewnym moralnym horyzontem, do którego w sensie faktycznym możemy się jedynie próbować zbliżyć. Tezy filozofa są nierzadko kontrowersyjne, ale dialogicznie wpisują się w szerszą, bardzo istotną moralną i historiozoficzną dyskusję XX wieku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 287
Tytuł oryginału
Le pardon
Redaktor prowadząca
Elżbieta Brzozowska
Redakcja
Aldona Mikusińska
Korekta
Bernadeta Lekacz
Projekt okładki i stron tytułowych
AKC / Ewa Majewska
© Copyright by Editions Aubier-Montaigne (a department of Editions Flammarion), Paris 1967
© Copyright for the Polish translation by Grażyna Majcher
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2023
Warszawa 2023
Wydanie pierwsze
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
ISBN 978-83-8196-567-5
Nietrudno zrozumieć, dlaczego obecnie obowiązek wybaczania stał się dla nas problemem. Istotnie, wybaczenie, jakie jesteśmy winni temu, kto nas obraził lub prześladował, jest niezwykle trudne dla pewnej kategorii ludzi poniżonych i znieważonych: wybaczenie jest wciąż ponawianym wysiłkiem i nikogo nie zdziwi, jeśli powiemy, że w niektórych przypadkach wysiłek ten jest na granicy naszej siły. Rzecz w tym, że wybaczenie w ścisłym tego słowa znaczeniu jest przypadkiem granicznym, takim, jakim mogą być wyrzut sumienia, poświęcenie czy odruch miłosierdzia. Jest całkiem możliwe, że na tym padole nigdy nie wybaczono w sposób wolny od jakichkolwiek rezerw, że odrobina urazy wciąż pozostaje po przebaczeniu każdej zniewagi: okruch wyrachowania, mikroskopijna drobina korzyści własnej trwa w ukryciu w głębi bezinteresowności niczym niedostrzegalna, maleńka spekulacja, za sprawą której rozpacz staje się teatralnym disperato i która jest nieczystym sumieniem nieczystego sumienia. Z tego punktu widzenia wybaczenie jest zjawiskiem, które nigdy nie wydarzyło się w dziejach, czynem, który nie miał miejsca w przestrzeni, aktem duszy, który nie istnieje w zwyczajnej psychologii… Niemniej wybaczenie, nawet gdyby nie było znane doświadczaniu psychologicznemu, pozostaje obowiązkiem. Co więcej, przysługuje mu tryb rozkazujący właśnie dlatego, że nie zna trybu oznajmującego! Lecz nakaz jest imperatywny tylko dlatego, że dotyczy rzeczy, która w teorii jest wykonalna. Oto dwa paradoksy kantowskie, które zdają się sobie przeczyć, tymczasem oba są jednocześnie prawdziwe: po pierwsze, prawdą jest, paradoksalnie, że chcieć to móc, i jeśli nasza wola jest nieskończona, to nasze możliwości są w tym sensie także nieskończone. Człowiek pragnący nie może magicznie i dosłownie zrealizować każdego swojego życzenia, lecz dobra wola działającego może wszystko, czego pragnie; istota „wszechpragnąca” jest pod tym względem wszechmogąca. Jeśli zatem dobra wola pragnie dobra, może je czynić; w konsekwencji dobro jest czymś, co każdy może czynić, pod warunkiem że chce. A dobro jest właśnie czymś, co należy czynić! Z tego wynika nasza konkluzja: zawsze możemy czynić to, co musimy czynić, jeśli szczerze tego pragniemy. I nie tylko możemy to czynić, lecz co więcej – możemy chcieć to czynić, gdyż możność chcenia jest jedyną możnością poddaną naszej woli, autokratyczną, ekumeniczną, możnością, którą wszyscy ludzie posiadają ze względu na swoje człowieczeństwo: albowiem żeby chcieć, wystarczy tego chcieć! A chcenie chcenia, rozwijane w nieskończoność, zależy jedynie od naszej wolności i zawiera się w jednej chwili. Jeśli zasadniczo każdy jest zdolny daną rzecz uczynić, to tym bardziej każdy będzie miał siłę, by chcieć tę rzecz uczynić, i znajdzie siły i środki konieczne, by chcieć tego chcenia. Po co wymagać czegoś, czego nikt nie może czynić? Dlatego apostoł pisze do Koryntian: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, ούκ έάσει ύμας πειρασθήναι ύπέρ ο δύνασθε, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, τò δύνασθαι ύπενεγκεϊν”1. Ta zdolność pokonania pokusy (δύνασθαι), będąca siłą umożliwiającą jej odparcie, to czynnik psychologiczny. Została nam zatem dana w każdym przypadku szczęśliwa możność, εκβασις, dzięki której próba zawsze będzie na miarę człowieka (άνθρωπινος), a grzesznik nigdy nie będzie miał usprawiedliwienia. Przykazanie, które przykazuje rzecz niemożliwą, nie jest poważnym przykazaniem, lecz platonicznym zaleceniem bez konsekwencji, zwyczajną blagą. Co gorsza, wymaganie tego, czego wymagać nie sposób, dostarczające bezczynności wszelakiego rodzaju pretekstów i usprawiedliwień, jest fałszywym nieprzejednaniem, makiawelicznym sofizmem złej woli albo – kto wie? – podstępnym sabotażem. Puryzm, który domaga się czystości bezwarunkowo i bez żadnych ustępstw, ekstremizm, który pragnie celu, ale nie środków, weryzm, który nawołuje do prawdy za wszelką cenę i we wszystkich przypadkach, radykalizm moralny, który pożąda nieosiągalnej doskonałości tak dalece, że sam sobie przeczy – oto prawdziwe, ukryte mechanizmy demoralizacji. Wybaczanie zniewagi nie byłoby zatem poważnym obowiązkiem, gdyby ofierze brakowało siły niezbędnej do wybaczenia temu, kto wobec niej zawinił. Z pewnością wybaczenie nie jest decyzją woli, inaczej niż zwycięstwo nad pokusą; niemniej tak jak decyzja, jest zjawiskiem początkowym, nagłym i spontanicznym.
A oto teraz paradoks odwrotny: Kant powątpiewa, by kiedykolwiek w ludzkich dziejach został popełniony cnotliwy, czysto bezinteresowny czyn; La Rochefoucauld widzi w altruizmie peryfrazę egoizmu, w cnotach – wariacje tematu miłości własnej, w bezinteresowności zaś kłamliwe alibi interesowności, a w filantropii – ukryte samolubstwo. Czy zachodzi ryzyko, że „naturalna dialektyka” osłabi ufność, jaką pokładamy we wszechmocy dobrej woli? Najłatwiejsza rzecz pod słońcem jest zatem również rzeczą najtrudniejszą! W tej niemożliwej możności zawiera się cała ambiwalencja „rygoryzmu”… W rzeczywistości nasze zdolności są faktycznie ograniczone, ale musimy to ignorować i postępować, jakbyśmy mogli wszystko, co chcemy: albowiem niewinna, szczera i żarliwa dobra wola nie uzurpuje sobie pod tym względem optyki świadka. Prawdę mówiąc, bohater, który nie tylko osiąga granicę swej możności, lecz ją przekracza, ten bohater, unicestwiony przez śmierć, przestaje istnieć: tak rzecz się ma w hiperbolicznym poświęceniu, poświęceniu usque ad mortem. Lecz tutaj to znaczy „do śmierci, wyjąwszy śmierć” i zarazem „do śmierci włącznie”: chodzi o ten najwyższy punkt, w którym byt styka się z niebytem, w którym człowiek, osiągnąwszy apogeum swego chcenia, jest w tej samej chwili silniejszy i słabszy niż śmierć, a granica ludzkich możliwości pokrywa się z nadludzką, nieludzką niemożnością. Czysta miłość bez żadnych rezerw i czyste przebaczenie bez cienia urazy nie są zatem czymś doskonałym, co można uzyskać raz na zawsze i czego posiadanie dawałoby posiadającemu spokojne sumienie i ukontentowane samozadowolenie. Satysfakcja płynąca z obowiązku rzekomo „spełnionego” (imiesłów bierny czasu przeszłego) to rzecz, którą często szczyci się dogmatyzm: wiele moralnych automatów i cnotliwych papug wierzy faktycznie, że posiada serce na ogół czyste, chełpi się swoją czystością jako czymś, co weszło im w nawyk, wyznaje puryzm, twierdzi, że cieszy się zyskami płynącymi z zasług. Lecz maszyna do wybaczania, automatyczny rozdawca łask i odpustów ma niewiele wspólnego z prawdziwym wybaczaniem! Wręcz przeciwnie, łaska absolutnej bezinteresowności, podobna w tym względzie do niemożliwej, czystej miłości w ujęciu Fénelona, jest raczej idealną granicą, nieosiągalnym horyzontem, asymptotą, do której się zbliżamy, lecz której nigdy nie dosięgamy. Mówiąc inaczej to samo: łaska wybaczenia i bezinteresownej miłości jest nam dana w chwili, pojawia się, znikając – jednocześnie zostaje znaleziona i ponownie utracona. Czy ciągnący się w czasie odruch nie jest równie sprzeczny co stała iskra? Czy natchnienie chwili, które dąży do długotrwałości sposobu bycia, nie wynaturza się i staje pustym ględzeniem? Ta deformacja wybaczania jest obecnie widowiskiem w gruncie rzeczy codziennym.
1. ZUŻYCIE PRZEZ CZAS, ZROZUMIENIE, LIKWIDACJA
Poryw wybaczenia jest tak nieuchwytny, tak kontrowersyjny, że zniechęca do wszelkiej analizy: gdzie znajdują się w tym ulotnym wstrząsie, w tym niedostrzegalnym zamigotaniu miłosierdzia punkty oparcia umożliwiające dyskurs filozoficzny? Co moglibyśmy opisać w krystalicznej przejrzystości tego niewinnego odruchu? Nie sposób ująć w słowa tej najkrótszej z krótkich chwil, nie sposób opisać najprostszej z prostych tajemnic dokonującej się w sercu przemiany. Jeżeli jednak chodzi nam o wybaczenie względne, nie zaś absolutne, sytuacja jest zgoła odmienna! Mielibyśmy bardzo dużo do powiedzenia na temat doświadczanych namiastek wybaczenia wykraczającego poza doświadczenie, na temat naturalnych form wybaczenia ponadnaturalnego… Wybaczenie powściągliwe i wybaczenie interesowne, to znaczy takie, które nie całkiem wymazuje przeszłość, i takie, które zerka w przyszłość, takie, które chowa niewyjawioną urazę, i takie, które zawiera ukrytą spekulację, wybaczenie wymieszane z urazą lub „przeczuciem” – oba te rodzaje wybaczenia są doskonałym materiałem dla analizy psychologicznej; w obu przypadkach można wyodrębnić elementy składowe i dotrzeć do tego, co ukryte pod powierzchnią. Kilka ziarenek źle przetrawionej urazy albo kilka nieco zbyt dyplomatycznych kalkulacji wystarcza, by skomplikować, zagęścić i zmącić transparentną szczerość prawdziwego wybaczenia. A im bardziej wybaczenie jest zanieczyszczone i mętne, tym lepiej nadaje się do opisu. Z tej przyczyny możliwa jest w rzeczywistości tylko apofatyczna, negatywna filozofia wybaczenia. Dlatego zaczniemy od powiedzenia przede wszystkim, czym prawdziwe bezinteresowne wybaczenie nie jest. W pierwszej kolejności jawią się nam trzy produkty zastępcze: zużycie przez czas, rozumowe usprawiedliwienie i likwidacja, która jest „przejściem granicznym” – wszystkie trzy mogą zastępować wybaczenie, to znaczy pełnią rolę wybaczenia. Jeśli nie uwzględnić aspektu intencji, te trzy formy pseudo-wybaczenia mają mniej więcej te same przejawy zewnętrzne co czyste wybaczenie, tak samo jak pozorowane spełnienie obowiązku ma te same efekty zewnętrzne co obowiązek spełniony z obowiązku; pseudo-wybaczenie bez intencji wybaczenia jest równie nieodróżnialne od prawdziwego wybaczenia jak imitacja od wzorca. Niekiedy bowiem kopia tak doskonale odwzorowuje oryginał, że nie sposób ich odróżnić! To, czy wybaczymy ze znużenia, czy z miłosierdzia, może nie robić różnicy dla tego, kto nas obraził: różnica pozostaje niewidoczna… Lecz gdzie znajduje się samo serce wybaczenia? Autentyczne wybaczenie i wybaczenia apokryficzne mają jednak coś wspólnego: kładą kres krytycznej, napiętej, nienormalnej sytuacji, która pewnego dnia musi zostać rozwiązana; długotrwała wrogość emocjonalnie zakorzeniona w rozżalonej pamięci, ta wrogość, jak każda anomalia, domaga się usunięcia; uraza podsyca zimną wojnę, która jest stanem wyjątkowym, a wybaczenie, prawdziwe czy fałszywe, sprawia rzecz odwrotną, mianowicie znosi stan wyjątkowy, likwiduje to, co uraza podtrzymywała, rozwiewa obsesję zemsty. Węzeł urazy się rozwiązuje.
2. ZDARZENIE, ŁASKA I RELACJA Z DRUGIM CZŁOWIEKIEM. O POBŁAŻLIWOŚCI
Zużycie przez czas, zrozumienie i likwidacja same w sobie nie wskazują jednak wszystkich dystynktywnych cech, po których rozpoznaje się prawdziwe wybaczenie. Oto trzy takie cechy, wybrane z najbardziej charakterystycznych: prawdziwe wybaczenie jest zdarzeniem, które ma miejsce w takim czy innym momencie czasu historycznego; prawdziwe wybaczenie, wykraczające poza granice nakreślone przez prawo, jest aktem łaski, bezinteresownym darem znieważonego dla potwarcy; prawdziwe wybaczenie jest osobistą relacją z drugim człowiekiem. Zdarzenie, bo zaczniemy od niego, jest z pewnością decydującym momentem wybaczenia, tak jak jest decydującym momentem nawrócenia. Czy zachodzi zawsze i wszędzie? Wprost przeciwnie, zanika w niektórych zabarwionych poczuciem wyższości formach pobłażliwości (clémence): mędrzec jest zwolniony z zasługującego na pochwałę wysiłku, z rozdzierającej ofiary, która pozwala znieważonym wznieść się ponad zniewagę; takiemu człowiekowi, którego nic nie może zranić, prawie nic się nie przytrafia ani nie wydarza; obelgi potwarcy w ogóle go nie dosięgają. Nikt nie spodziewa się, że znajdzie prawdziwe wybaczenie w Diatrybach Epikteta: u tego wyniosłego stoika, chronionego przez zbroję niewzruszonego spokoju, niewrażliwości na ból i zobojętnienia, moment dramatyczny nie odgrywa prawie żadnej roli; dla mędrca rany mają mniejsze znaczenie niż zadraśnięcia, on ledwo zauważa ich istnienie. Nie uwzględniając zła i niegodziwości, pobłażliwość mędrca umniejsza tym samym obrazę; a skoro minimalizuje obrazę, to sprawia, że wybaczenie jest zbędne. Nie ma wybaczenia, bo można rzec, że nie ma zniewagi, a już na pewno znieważonego, choć był potwarca. Ale czy naprawdę był potwarca?
Pobłażliwość, która nie implikuje żadnego określonego zdarzenia, nie jest też prawdziwym stosunkiem do odrębności i niepowtarzalności, sobości (ipséité) drugiego człowieka. Podsumowując, prawie nie ma czego wybaczać i prawie nie ma komu wybaczać! Wielkoduszny jest zbyt wielki, by z wyżyn, na których przebywa, zauważać muszki i mszyce, które go nękają; megalopsychia łatwo prowadzi do wzgardy. Potwarca zostaje nie tylko pominięty, lepiej powiedzieć, że niemal nie istnieje; zaś pobłażliwość jest nie tylko nasycona poczuciem wyższości, lecz wręcz „nieprzechodnia” – jest osamotniona w swej wielkoduszności. Pobłażliwość jest wybaczeniem bez interlokutora, pobłażliwy nie wypowiada słowa wybaczenia do prawdziwego partnera z krwi i kości. To spotkanie w cztery oczy jest samotnością, ten dialog – monologiem, ta relacja – solipsyzmem. Mało zatem powiedzieć, że człowiek pobłażliwy nigdy nie cierpiał z powodu tego, który go uraził, że nie miał czasu mieć mu tego za złe, że nic mu nie zarzuca ani też nie zaszczyca go uczuciem urazy, choćby zalążkiem urazy, natychmiast stłumionym wybaczeniem… Prawdę mówiąc, człowiek pobłażliwy nawet nie spogląda na tego, komu odpuszcza jego winy! On nawet nie zauważa istnienia tej muszki! Bez względu na to, czy pobłażliwość jest wielkodusznością, czy wspaniałomyślnością, μεγαλοφυχία czy μεγαλοπρέπεια, wyklucza ona wszelką przechodnią i intencjonalną relację z bliźnimi. Pobłażliwość nie jest bardziej wybaczeniem niż szczodrobliwość miłością: szczodrobliwy jest po prostu zbyt bogaty w zasoby i te zasoby same się przelewają albo to szczodrobliwy ślepo je rozsiewa wokół siebie, tak jak róg obfitości rozsiewa dary ziemi i błogosławieństwa. Pod tym względem szczodrobliwy jest podobny do przyrody – przyroda też nikogo nie lubi bardziej od innych, w swoim witalnym nadmiarze rozdaje swoje bogactwa wszystkim, ślepo, nikogo nie wyróżniając; przyroda bowiem nie ma preferencji, nie wybiera sobie ani nie hierarchizuje wartości – tworzy kwiaty dla wszystkich, dla dobrych i dla złych. Podobnie nie zna urazy ani też wdzięczności; niewdzięczna, pozbawiona pamięci przyroda jest doskonale obojętna na nasze zmartwienia. Anonimowa przyroda nie ma intencji, a ponieważ nie zauważa odrębności drugiej istoty, tym bardziej nie wie, czym jest stosunek do takowej. Jest jak trochę szalona miliarderka, która wyrzuca swoje dolary przez okno albo rozdaje je przechodniom, albo zaprasza wszystkich przechodniów do swojego stołu nie dlatego, że szczególnie ich lubi, lecz po prostu dlatego, że akurat przechodzili pod jej oknami. Jest jak mężczyzna szczęśliwy w miłości, który uśmiecha się do wszystkich mijanych nieznajomych, śpiewa, całuje kontrolerkę biletów w metrze; lecz jego pocałunek nie jest przeznaczony kontrolerce, nie uśmiecha się on na moją cześć; uśmiecha się do dowolnego człowieka, po prostu uśmiecha się do tego, kto przypadkiem znalazł się tam, którędy on przechodzi – świat nie jest dość wielki na tę obfitość uśmiechów. Tak właśnie pobłażliwość rozdaje łaski: pełnymi garściami, nawet nie spoglądając na obdarowanych! Jak wiadomo, Arystoteles zwraca większą uwagę na szczodrość niż na wybaczenie, na przyjaźń niż na miłosierdzie; stoicyzm zaleca ogólną filantropię i abstrakcyjną braterską miłość (filadelfię) ogarniające cały rodzaj ludzki; lecz czuła miłość agape, bezpośrednie zwrócenie się do drugiej osoby, miłosne upodobanie jednej osoby do drugiej – ogólnie rzecz biorąc, to wszystko pozostało nieznane starożytnej mądrości. Podobnie w hellenizmie ceniona jest cnota ubóstwa, jako że implikuje ona dumną niezależność i substancjalną samowystarczalność; ignoruje się natomiast żebractwo w takiej mierze, w jakiej implikuje ono poniżenie i błagalną prośbę. Oczywiście wybaczenie i żebractwo mają odwrotny kierunek, gdyż pierwsze wspaniałomyślnie przyznaje łaskę, a drugie pokornie prosi o jałmużnę; pierwsze daje i wybacza, podczas gdy drugie otrzymuje i prosi o wybaczenie… Ich cechą wspólną jest to, że wydarzają się w postaci relacji przechodniej między dwiema osobami. Pobłażliwość natomiast nie jest uprzywilejowanym momentem relacji z drugim człowiekiem; to znaczy, że pozostaje obojętna na krzywdy wyrządzone przez tego drugiego i niewrażliwa na jego obecność. Tym, co cię znieważa – poucza nas Epiktet w Encheiridionie – jest nie człowiek, który cię spotwarza lub uderza, ούχ ό λοιδορών ή τύπτων ύϐρίζει2, lecz po prostu twoje wyobrażenie (δόγμα) o obeldze. Dla mędrca, który doznał bez liku poniżeń i krzywd, dla tego, kto miałby tyle do wybaczenia prześladowcom i gwałtownikom, dla niewolnika Epafrodyta wreszcie ważne jest, by być niezwyciężonym (άνίκητος) w walce3: tak, w walce (άγών) raczej niż w dialogu! Chodzi o to, żeby być silniejszym, skoro się jest słabszym. Istotnie, mędrzec, który chroni się w cytadeli własnej woli, nie poddaje się drażliwości słabych i w obliczu zniewagi staje się bardziej niewrażliwy od kamienia. Czy kamienie, którymi wyłożona jest droga, są drażliwe? Piękną rzeczą jest wygrać, gdy się zostało pokonanym! Stoicka pobłażliwość nigdy nie wyzbyła się tej zbroi wyniosłej obojętności.
Charakter zdarzenia zanika również w wybaczeniu wskutek zużycia przez czas i wskutek pojmowania. Mijający czas rozciąga zdarzenie na cały okres trwania, na dni i lata; co do rozumowej obróbki, nawet jeśli prowadzi ona do odkrycia racjonalnej prawdy, to całkowicie anuluje i unicestwia moment wybaczenia. Zdarzenie wybaczenia przestaje być nagłe, jeśli to od upływu czasu uzależniamy odpuszczenie winy; jeśli zwrócimy się jednak do rozumu, zdarzenie w ogóle się nie wydarza! Natomiast decyzja o przejściu do granicy zawsze wydarza się w sposób arbitralny i natychmiastowy.
Jeśli chodzi o stosunek do drugiej osoby, nie jest on prawdziwą relacją z drugim człowiekiem ani w przypadku wybaczenia przez zużycie pod wpływem czasu, ani wybaczenia przez przejście do granicy: w żadnym z tych przypadków człowiek, który uważa, że wybacza, nie ma przed sobą osoby, której prawdziwie by wybaczał; ten, kto uzyskał ten rodzaj wybaczenia, jest raczej anonimową jednostką, istotą bez twarzy, w stosunku do której człowiek znieważony zachowuje się lekceważąco.
Wreszcie wybaczenie jest bezinteresownym, nieoczekującym niczego w zamian darem znieważonego dla znieważającego. Tę trzecią cechę, być może najważniejszą, bo implikuje ona zdarzenie i relację z drugim człowiekiem, odnajdujemy w wybaczeniu przez zużycie czasem, a nawet w przejściu do granicy. Istotnie, wybaczenie przynależy do pozaprawnej sfery naszej egzystencji; podobnie jak słuszność, a nawet znacznie bardziej, jest wyłomem w zamkniętej moralności, jakby aureolą dookoła ściśle określonego prawa: czy słuszność nie jest dobroczynnym odstępstwem, którego czasem się dopuszczamy, od ścisłej sprawiedliwości4? Na skutek wybaczenia dokładne granice prawa stają się rozmyte, zatarte, atmosferyczne; sprawiedliwość z jej sankcjami całkiem zanika w mgle ogólnikowych przybliżeń. Bez wątpienia gdy prawo reguluje amnestię, zastosowanie i sposób praktykowania „prawa łaski”, usiłuje ono wyznaczyć ograniczniki czasowe i merytoryczne dla wspaniałomyślnego bezprawia: tak samo jak napiwek zatraca swój spontaniczny i nieobowiązkowy charakter i staje się częścią rachunku, a darowizny stopniowo przeobrażają się w podatki. Lecz płynąca z serca nagroda odbudowuje się w nieskończoność poza zawartą umową i opłaconą usługą. Prawo bezustannie kodyfikuje i obejmuje odruch łaski, jakim jest wybaczenie, a wybaczenie bezustannie wymyka się z reguł prawnych, które miały je ograniczać. Wybaczenie, które nie chce być zwyczajnym postscriptum do spisanego prawa ani praktyką usankcjonowaną przez orzecznictwo sądowe, stanowi dla prawa czynnik wywołujący jego ruchliwość i płynność: za sprawą wybaczenia prawo pozostaje niedookreślone i przybliżone. Sam pomysł prawa do wybaczenia niszczy wybaczenie. Wybaczenie znajduje zastosowanie tam, gdzie obelga nie została odpokutowana, a krzywda naprawiona, tam, gdzie ofiara nie dostała odszkodowania za szkody. O skazańcu, który odsiedział cały wyrok w więzieniu, nie skorzystał z amnestii ani skrócenia kary, nie mówimy przecież w chwili, gdy opuszcza więzienie, że mu zostało wybaczone… Byłby to nazbyt gorzki żart! Mówimy jedynie: zapłacił. To wszystko. Jego dług został spłacony i już nic nikomu nie jest on winien; w zasadzie społeczeństwo oddało mu w formie kary zło, które od niego dostało. Doszło do wymiany. Za pomocą kompensacji karnej zostało arytmetycznie przywrócone status quo ante (pod warunkiem że nie uwzględnimy zapisu w rejestrze karnym ani nieodwracalnie straconych lat), niesprawiedliwość została zniwelowana. Nieczysty, który został oczyszczony wedle rygoru sprawiedliwości, nie potrzebuje od nikogo żadnych prezentów… Natomiast wybaczenie ma rację bytu tam, gdzie moralny dłużnik jest wciąż dłużnikiem: pospieszcie się z wybaczaniem, nim dłużnik spłaci swój dług! Wybaczajcie szybko, póki możecie jeszcze skrócić karę, mówiąc ogólniej: póki istnieje jeszcze kara, którą możecie darować winnemu. Jeśli zbyt długo zwlekacie, wybaczenie będzie już tylko kiepskim żartem. Wybaczyć znaczy odpuścić winnemu karę albo część kary, albo uwolnić go, nim odbył karę – a to wszystko za nic i w zamian za nic, bezpłatnie, z pogwałceniem rynkowych zasad! Lecz żeby to zrobić, potrzebna jest kara albo przynajmniej część kary, którą można odpuścić… Materią wybaczenia jest zatem wina nieodpokutowana albo nieodpokutowana część winy; mówiąc inaczej, to wina nieodpokutowana lub częściowo nieodpokutowana jest przedmiotem łaski odpuszczenia. Podobnie jak napiwek czy premia jest darem przyznanym oprócz umówionej zapłaty, bezpłatnym jej obrzeżem, wybaczenie, dar negatywny, jest tym naddatkiem, który umniejsza i pozostaje na marginesie άντιπεπονθός, czyli sprawiedliwości korygującej: znieważony rezygnuje, nie będąc do tego przymuszonym, z domagania się tego, co mu się należy, i z korzystania ze swego prawa; z własnej woli zaprzestaje ścigania winnego i postanawia, że nie będzie uwzględniał doznanej szkody. Wybaczenie jest wklęsłością tego, czego dar jest reliefem.
3. ZNIEWAGA I GRZECH
Na dwa pierwsze rozróżnienia trzeba jeszcze nałożyć trzecie. Rozpatrując elementy zdarzenia, łaski i relacji z drugim człowiekiem kolejno w wybaczeniu przez zużycie czasowe, przez rozumowe usprawiedliwienie i przez likwidację, będziemy przyjmować dwie perspektywy. Istotnie, akt wybaczenia może być dwojakiego rodzaju, a każdemu z tych rodzajów odpowiadają dwie formy wybaczenia, jedna raczej psychologiczna, druga bardziej czysto moralna: po pierwsze, można wybaczać zniewagi i szkody, których sami doznaliśmy, a w tym przypadku w grę wchodzą tylko miłość własna i własny interes; co się zaś tyczy wartości, są one naruszone tylko w takiej mierze, w jakiej zamach na Ja może być zamachem na godność człowieka – nie sposób znieważyć samych wartości! To wybaczenie, poprzez które znieważony postanawia wyabstrahować od swojego ego i zrezygnować z jakiegokolwiek zadośćuczynienia, wcale nie należy do najmniej kosztownych ani najmniej rozdzierających: jedyną godną pochwały bezinteresownością jest bowiem ta, która celowo składa w okrutnej ofierze własny interes. Nieważne, czy doznana zniewaga stwarza sytuację naruszającą wartości moralne, jeśli odpuszczenie winy znieważającego nie wywołuje rozterki sumienia: samo wybaczenie jest aktem moralnym, choć mój interes, który ucierpiał, albo moja urażona godność wcale nie stanowią problemu moralnego. Można jednak wybaczyć w sytuacji, gdy nie było osobistej zniewagi czy obrazy: wybaczenie, które było przed chwilą zapomnieniem obelg, teraz staje się łaską przyznaną grzechowi. W tym przypadku wybaczam nie zło, które zostało mi wyrządzone, lecz zło w ogóle, nie zniewagę, która mnie zraniła, lecz niesprawiedliwość, jakiej dopuścił się jakikolwiek winny. To wybaczenie, darujące grzesznikowi całą karę lub część kary, na jaką zasłużył, generuje problem natury etycznej: kiedy zły uczynek nie zostaje ukarany, kiedy uznajemy, że grzesznik nic nie jest dłużny prawu moralnemu, wtedy wybaczenie rodzi konflikt obowiązków i nasze skrupuły.
Rozróżnienie, jakie właśnie uczyniliśmy, dotyczy w szczególności relacji z drugim człowiekiem. Istotnie, w sposób oczywisty wybaczenie jest bardziej spersonalizowane, kiedy zniewaga jest wymierzona tylko w nasze Ja i znieważony ma wybaczyć znieważającemu. Od tego wybaczenia będziemy musieli starannie odróżnić bezosobowe wybaczenie, następujące po obrazie wartości.
Czy w wybaczeniu przez zużycie czasem, wymazującym grzech lub umniejszającym obrazę, odnajdziemy cechy zdarzenia, bezinteresowności i relacji z drugim człowiekiem?
Jeśli zużycie jest naturalnym efektem upływu czasu, to trzeba przyznać, że wybaczenie potwierdza samą intencję natury. Nie chodzi o to, że zużycie przedmiotów materialnych lub mineralnych wynika we właściwym tego słowa znaczeniu z czasowości czasu – to nie sam czas przeobraża przedmioty ani ich nie nadgryza (bo czas jest nienamacalny), czynią to niektóre czynniki fizyczne działające w czasie: to wiatr i morze w miarę upływu lat, a nie same upływające lata; to nie upływające minuty wytłumiają fale dźwiękowe echa lub drgania kamertonu, lecz opór powietrza! Natomiast zużycie organizmów żywych jest co prawda przyspieszone przez czynniki fizyczno-chemiczne, niemniej wynika przede wszystkim z jakościowej i nieodwracalnej entropii, która odgrywa fundamentalną rolę w stawaniu się życia. Z całą pewnością człowiek nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki, ale można powiedzieć coś więcej: to nie ten sam człowiek kąpie się dwa razy… Jeśli zawierzyć Heraklitowi, to przynajmniej kąpiący się pozostaje ten sam podczas kolejnych kąpieli – nawet w wariabilizmie istnieje nieruchomy system odniesienia. Jak wiadomo, Bergsonowski nadewolucjonizm rezygnuje nawet z tego ostatniego elementu substancjalności i niezmiennej stałości. Wszystko jest zmianą, włącznie z podmiotem, który się zmienia. Sytuacje się zmieniają, lecz zmieniają się także ludzie, którzy znajdują się w tych sytuacjach. Inne czasy, inne problemy! Pod tym względem wybaczenie podąża w tym samym kierunku co ewolucja, która zawsze zmierza do przodu; wybaczenie przeciwstawia się urazie, tak jak „robiący się” przeciwstawia się „zrobionemu”. Pokażmy zatem, w jaki sposób wybaczenie potwierdza naturalny wymiar stawania się (le devenir) i zmniejsza uparty opór, jaki ludzie stawiają temu stawaniu się. Istnieją bowiem w czasowości dwie strony, lewa i prawa, aspekt pozytywności i aspekt negacji…
1. POWRACAĆ TO TEŻ NASTAWAĆ. STAWANIE SIĘ JEST ZAWSZE PRAWĄ STRONĄ NA WIERZCHU5
Stawanie się (le devenir) jest w pierwszym rzędzie uobecnianiem przyszłości (futurition) i w drugim rzędzie odkładaniem przeszłości (prétention, prétérition). Innymi słowy, zależnie od tego, czy patrzymy w przód, czy do tyłu, stawanie się bezustannie nasuwa jakąś przyszłość i tym samym osadza za sobą pewną przeszłość; w miarę jak przeobraża przyszłość w teraźniejszość, równocześnie przeistacza teraźniejszość w przeszłość, a ruch ten jest ciągle odnawiany. Oczywiście by mogła być mowa o stawaniu się, potrzeba jednocześnie, by coś odchodziło i stawało się wspomnieniem, i coś nadchodziło6, ale te dwa odwrotne ruchy, zachodzące w diametralnie różnych kierunkach, nie mają się wzajemnie znosić – gdyby wzajemnie się neutralizowały, stawanie się zostałoby unieruchomione w martwym punkcie. Z pewnością stawanie się, jako nastawanie przyszłości7, jest w drugim rzędzie fabryką wspomnień, lecz te wspomnienia, które są naturalnym osadem pozytywności, tak jak doliny są przeciwieństwem gór, ładują wyobraźnię i normalnie nadają uobecnianiu przyszłości większy pęd i większą energię, gdyż rolą wspomnień jest wzbogacanie doświadczenia, nie zaś opóźnianie działania – na trampolinie wspomnień działanie odbija się wyżej i bardziej sprężyście. Taki jest efekt alternatywy! Alteracja sprawia, że pojawia się to, co odmienne, zanika to, co takie samo. Innowacja aktualizuje nowość, wypierając nadmiar wspomnień, sprzyjając drenażowi pamięci. I podczas gdy „jeszcze nie” staje się „teraz”, owo „teraz”, ipso facto, staje się „już nie”. Jutro stanie się Dziś, a Dziś staje się Wczoraj, a wszystko zachodzi w tym samym kierunku, taki jest sens stawania się, gdyż nieodwracalne stawanie się ma kierunek, ma powołanie! Wszystko, co zmierza w kierunku biegu czasu i historii, jest zatem skierowane do przodu, prawą stroną na wierzchu. Wszystko, co zmierza w odwrotnym kierunku lub płynie pod prąd, to znaczy w górę rzeki czasu, jest skierowane wstecz, lewą stroną na wierzchu. Chodzi o stawanie się w kierunku czasu, a nie o wracanie pod prąd. Nawet jeśli to, co odchodzi, nie jest odwrotnością, lewą stroną tego, co nadchodzi, to „nastawanie” jest prawdziwym „przychodzeniem”, prawą stroną na wierzchu8. Czyż nastawanie nie wyraża istoty przyjścia, które jest nadzieją, przygodą i spełnieniem? Wracanie (revenir)nie jest odwrotnością przychodzenia (venir), to raczej udawanie przychodzenia, jak czynią zmory (revenants)9. Powrót jest symulowanym przyjściem, jego duchem; regres, czyli odwrócony progres, jest przede wszystkim bezruchem pozorującym ruch – raczej pozostaje nieruchomy, niż się cofa. Takim fałszywym przyjściem jest wspomnienie. Lecz w pewnych wypadkach może się wydać zwrotną falą, która ma zneutralizować uobecnianie przyszłości. Spośród wszystkich postaci fałszywego przyjścia i anachronizmu najbardziej nasyconą namiętnością jest niewątpliwie rozżalone uwstecznienie, choć nie stanowi ono regresu w ścisłym tego słowa znaczeniu – uraza nie jest bowiem takim wspomnieniem jak inne; w odróżnieniu od innych wspomnień nie pozwala na ewolucję ani nie nabiera barw wskutek chronologicznego następstwa zdarzeń. Człowiek noszący w sobie urazę, podobny w tym do człowieka nękanego wyrzutami sumienia, trwa uczepiony odsuwającej się przeszłości, uparcie opiera się uobecnianiu przyszłości. Agresywna uraza stawia opór stawaniu się, natomiast wybaczenie sprzyja mu, eliminując przeszkody, które stoją na jego drodze. Wybaczenie leczy nas z przerostów urazy: bez starych uraz sumienie jest jak podróżny bez bagażu, który może lekkim krokiem iść naprzeciw życiu, albo, jeśli ktoś woli wymiar pionowy, jak aeronauta, który zrzucił balast wspomnień i uraz i dzięki temu pokonuje siłę ciążenia, by jednym susem wznieść się ku wysokościom. Trzeba zrobić miejsce dla tego, co nowe! Wybaczenie usuwa zatem ostatnie łańcuchy, które nas kotwiczyły w przeszłości, ciągnęły do tyłu, przytrzymywały na dole: pozwala nastać przyszłości i tym samym przyspiesza jej nastanie. Wybaczenie potwierdza ogólny kierunek i zwrot stawania się, które kładzie nacisk na swoją przyszłość. Wybaczenie pomaga stać się stawaniu się, ale stawanie się pomaga wybaczeniu wybaczyć. Bo pełen urazy anachronizm na ogół nie opiera się długo niepowstrzymanemu pędowi uobecniania przyszłości…
Prawdą jest bowiem, że stawanie się jest zawsze skierowane do przodu, prawą stroną na wierzchu, nawet kiedy zdaje się zawracać po własnych śladach: pozorne kroki do tyłu są ogniwem chronologicznego następstwa, które zawsze jest skierowane ku przyszłości, to wszystko. Wszyscy podążają więc w kierunku historii, nawet ci, którzy zdają się płynąć pod prąd. Ruch, który nasuwa, odsuwając, i odsuwa, nasuwając, jest ostatecznie nasuwaniem10; przeobrażanie przyszłości w teraźniejszość i teraźniejszości w przeszłość koniec końców jest uobecnianiem przyszłości i tylko tym. Co więcej: samo przeobrażanie teraźniejszości w przeszłość jest aspektem przeobrażania przyszłości w teraźniejszość! To uobecnianie przyszłości jest szybsze podczas wzrostu, bardziej żmudne w starości, niemniej we wszystkich przypadkach mamy do czynienia z uobecnianiem przyszłości! Ερχόμενος ήξει, veniens veniet!11Ιδού έρχεται, ecce venit12. Istnieje zatem tylko jedno „przyjście”, i owo przyjście, pozytywne albo pozornie negatywne, jest samym stawaniem się! Przykładowo wydarzenia, których wspomnienie przechowujemy w pamięci, miały miejsce w przeszłości, niemniej czynność ich przypominania ma miejsce teraz: przywoływane wydarzenie ma swoją datę w kronikarskiej przeszłości, lecz samo jego przywołanie jest za każdym razem nowością w chronologicznej teraźniejszości – moje obecne wspomnienia są wydarzeniem dzisiejszego dnia. Święty Augustyn wyraził to samo innymi słowami. Anachronizm jest więc także na swój anachroniczny sposób elementem chronologii, względem której jest anachroniczny: anachronizm jest niewczesnym epizodem czasowości. O ile jednak anachronizm nie odwraca tego, co nieodwracalne, o tyle je spowalnia: siły wsteczne utrudniają postęp, ale go nie zatrzymują, a więc tym bardziej nie zmieniają jego kierunku; w sumie niczego nie zmieniają w ogólnej tendencji ewolucji. Regres nie jest zatem zwrócony w odwrotną stronę niż progres: regres jest jedynie opóźnionym progresem; uwstecznienie, które uchodzi za takowe, jest tylko leniwym postępem. Regresyjny postęp różni się zatem od progresywnego postępu tylko tonacją jakościową. Wspomnienie jest rallentando stawania się: nie sprawia, że stawanie się zawraca, jedynie je hamuje. Co się tyczy urazy, ona też działa jako spowalniacz i przyczyna opóźniająca. Wcześniej lub później pamiętliwy ustąpi pod naporem wszechmocy czasu i ciężaru zgromadzonych lat; czas jest bowiem prawie tak wszechmocny jak śmierć! Bo nieodparty czas jest mocniejszy niż najsilniejsza wola! I pamiętliwy szybciej znuży się żywieniem urazy do tego, kto go uraził, niż stawanie się znuży się stawaniem. Nie, nic nie może oprzeć się tej cichej, ciągłej, nieugiętej sile, temu doprawdy nieskończonemu naciskowi stopniowego zapominania; żaden żal, choćby najbardziej uparty, nie oprze się temu ogromowi obojętności i stygnięcia uczuć. Wszystko doradza nam zapomnienie! Pamięć, z góry przegrana, może przeciwstawić uobecnianiu przyszłości jedynie obronę nieodmiennie prowizoryczną i na ogół rozpaczliwą… Pewnego dnia, gdy upłynie już długi czas, oceaniczne zapomnienie zatopi wszelkie urazy i wygładzi szarą powierzchnię swych wód, tak jak piaski pustyni grzebią w końcu zmarłe miasta i cywilizacje, tak jak nagromadzenie stuleci i tysiącleci otoczy bezmiarem pustki niezmazalną zbrodnię i nieśmiertelną chwałę. Jak dobrze wiadomo, Marek Aureliusz ogarnął orlim wzrokiem tę nieskończoność historii, która miażdży najtrwalszą sławę, tę wieczność, która unicestwia najbardziej pamiętne czyny: μικρòν δέ ή μηκίστη υστεροφημία13: najdłuższa chwała pośmiertna jest znikoma; w zestawieniu z nieskończoną historią każde wspomnienie dąży do zera, jak punkt w przestrzeni; stulecia następują jedne po drugich, ostatecznie zdaje się, że wielki czyn nigdy nie miał miejsca, a bohater nigdy nie istniał; koniec końców wątpimy w to, że niewybaczona wina kiedykolwiek została popełniona; fakt i nie-fakt, factum i infectum, wchłonięte przez ten sam niebyt, stają się nierozróżnialne. Ducunt fata volentem, nolentem trahunt…14 Co znaczy w gruncie rzeczy: volens nolens, chcąc nie chcąc człowiek będzie musiał iść w kierunku uobecniania przyszłości, iść tam, gdzie prowadzi go czas. Wcześniej czy później czas będzie miał ostatnie słowo. Volens nolens? Więc raczej volens! W obu przypadkach ostateczny wynik będzie ten sam, więc lepiej poddać się czasowi i podążać w kierunku historii. Lepiej samemu zgodzić się na los, żeby nie musieć go znosić. Wcześniej lub później? Lepiej wcześniej niż później, lepiej nawet zaraz, a w każdym razie jak najszybciej! Tak, im szybciej, tym lepiej. Ponieważ zdecydowanie chodzi tu o dylemat, ponieważ tak czy inaczej czas będzie silniejszy, ponieważ tak czy inaczej zapomnienie dokona pewnego dnia swojego dzieła, ponieważ wspomnienie jest sprawą przegraną – lepiej od razu wybaczyć i skończyć raz na zawsze z przegraną sprawą i skazanym na zagładę wspomnieniem. Uprzedzając nieuniknione zapomnienie i nieuniknioną utratę znaczenia, wybaczenie oznacza uznanie niezwyciężoności nieuchronnego losu, bo można odnieść do czasu to, co Arystoteles i po nim Lew Szestow powiedzieli o άμετάπειστος άνάγκη15. Dobra pamięć, żeby nie zostać zmiażdżona przez machinę czasu, uprzedza swoją pewną porażkę i zapomina, nie czekając, aż proces stawania się ją do tego zmusi – dlatego pospiesznie wybacza. Nie upiera się przy modach, które wyszły z mody, ani przy pieniądzu, który wyszedł z użycia, ani przy zdezaktualizowanej nienawiści – sprzyja stawaniu się, przyspieszając je.
2. ZAPOMINANIE
Zresztą nawet jeśli pamiętliwy nie zapomina zniewagi, to otoczenie i nowe pokolenia już zapomniały zamiast niego. Spóźnialski, jeśli nie chce zostać zmieciony przez epokę, będzie musiał skompensować anachronizm i dogonić tych, którzy go wyprzedzili; przypomina spóźnionego muzyka, który tak się spieszy, że nawet pomija niektóre takty, by grać zgodnie z resztą orkiestry. Wybaczenie eliminuje na swój sposób rodzaj dysonansu. Zanim zrobi się za późno, by nadrobić opóźnienie, pamiętliwy pospiesznie wybacza…, bo historia posuwa się do przodu szybciej, niż goją się nasze rany. Człowiek spóźniony przeżyje pod warunkiem, że wpisze się w swoje czasy, usytuuje się w tym samym czasie co ludzie mu współcześni. Często mówimy: okoliczności się zmieniły, możliwości nie są już takie same, dzisiaj mamy inne podejście do problemów itd. Stare urazy, odsunięte przez teraźniejszość i przemianę kontekstu historycznego, stają się równie nierealne co duchy, równie nieaktualne co relikty dawnych przesądów, równie śmieszne co niemodne babcine suknie.