Wybudzenia. Powrót do życia. Polskie historie - Katarzyna Pinkosz - ebook

Wybudzenia. Powrót do życia. Polskie historie ebook

Katarzyna Pinkosz

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

O życiu decydują sekundy. Wypadek, udar, zakrztuszenie: co roku kilkanaście tysięcy osób w Polsce zapada w śpiączkę. Co powoduje, że niektórzy się z niej budzą, choć lekarze nie dawali im szans?

Rodzicom Agnieszki Terleckiej sugerowano, że jej serce czy nerka może komuś uratować życie. Agnieszka wybudziła się i skończyła studia.

Reżyser Mariusz Kobzdej po ośmiu miesiącach w głębokiej śpiączce wrócił do życia. Żużlowca Piotra Winiarza wybudził warkot motoru. Trzynastoletniego Dawida – gol strzelony przez Cristiano Ronaldo.

„Wybudzenia” to poruszające historie osób, które wyszły ze śpiączki i tych, którzy nadal o to walczą, tak jak Ola - córka Ewy Błaszczyk. Połowa osób nazywanych czasem „roślinami” czuje, widzi, słyszy. Gdzie są, kiedy wydaje się, że „tu” ich nie ma?

„Wybudzenia” to też niezwykłe rozmowy z ludźmi, którzy przeciągają śpiących na „naszą” stronę, to pytania o sens życia, jego wartość i o to, kiedy rzeczywiście jest jego koniec.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 285

Oceny
4,6 (7 ocen)
5
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




OkładkaRobert Kempisty

Korekta i redakcja Agnieszka Pawlik-Regulska

Dyrektor projektów wydawniczychMaciej Marchewicz

Układ ilustracji, skład, łamanieHonorata Kozon

Zdjęcia: Agnieszka Wanat (projekt Halo.Człowiek, haloziemia.pl); mat. pras. Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, Fundacji „Światło”, Fundacji „Akogo?”; ks. Wojciech Drozdowicz, Agnieszka Galas, Agnieszka Terlecka, Agnieszka Wasilewska; archiwa prywatne rodzin: prof. Andrzeja Czyżewskiego, Agnieszki Holki, Dawida Jetke, Julii Kowalczyk, Dawida Pawlaczyka, Weroniki Przybycień, prof. Jana Talara, Mariusza Wachowicza, Piotra Winiarza.

ISBN 978-83-8079-111-4

Copyright © Katarzyna PinkoszCopyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2017

jest marką Wydawnictwa Fronda

Wydawca

Fronda Sp. z o.o.

ul. Łopuszańska 32

02-220 Warszawa

tel. 22 836 54 44, 877 37 35

faks 22 877 37 34

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

Skład wersji elektronicznejMarcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

WSTĘP

Chciałabym tańczyć jak baletnice

I tak kręcącą mieć spódnicę.

Baletnice… tak wdzięcznie się poruszają

Baletnice… tylko czasem upadają

Ten wiersz napisała Julka Kowalczyk, mając sześć lat. Nie tańczy jak baletnica: dwa lata po napisaniu tych słów na przejściu dla pieszych została potrącona przez samochód. Od pięciu lat jest w śpiączce, nie może przekręcić się na bok, usiąść, wstać, porozumiewa się za pomocą mrugania oczami. Poznaję ją w olsztyńskim szpitalu, tuż przed operacją wszczepienia stymulatora, z którą rodzice wiążą ogromną nadzieję: może Julka zacznie mówić? Albo chociaż zmniejszy się napięcie mięśni i będzie przesypiać noc, nie budząc się z bólu? Tuż przed nią stymulator wszczepiono Mariuszowi Wachowiczowi, dziennikarzowi Polskiej Agencji Prasowej.

To nie jest tylko Ola Janczarska, córka Ewy Błaszczyk, i kilkanaście osób, którym prof. Wojciech Maksymowicz wszczepia w Olsztynie stymulatory. O życiu decydują sekundy. Co roku w Polsce w śpiączkę zapada kilkanaście tysięcy osób. Powód: wypadek, uraz, udar, niezapowiedziane niczym wcześniej nagłe zatrzymanie krążenia, zachłyśnięcie się wodą, podtopienie. Co roku kilkanaście tysięcy osób! Często bardzo młodych. Tylko część z nich wraca do siebie po pobycie na oddziale intensywnej terapii. Co dzieje się z pozostałymi, których liczby nikt nie zna?

Kiedyś mówiło się, że nadal są w śpiączce, że to „rośliny”. Dzięki nowoczesnym badaniom mózgu wiemy dziś, że to nie jest śpiączka, tylko np. stan wegetatywny, stan minimalnej świadomości, stan zamknięcia. To kolosalna różnica, choć gdy patrzy się z boku, osoba wygląda niemal tak samo: nie rusza się, nie mówi, nie widać, by cokolwiek rozumiała. Może jednak być w pełni świadoma i tylko nie móc się komunikować. Nawet bowiem osoba, która dziś nie ma pełni świadomości, może ją za pewien czas odzyskać — mózg jest plastyczny, prawie nic jeszcze nie wiemy o jego zdolnościach do regeneracji. Nigdy nie można tracić nadziei.

Im wcześniej rozpocznie się rehabilitację i zacznie „pukać do zamkniętych drzwi”, tym większa szansa na wybudzenie. Ale w Polsce rehabilitacja to czarna dziura. Do toruńskiego „Światła” w kolejce czeka 60 osób, a zwalniają się jedno, dwa miejsca na miesiąc! Osoby po czterdziestym roku życia nawet nie mają szans się dostać!

Przed laty była w Bydgoszczy klinika prowadzona przez prof. Jana Talara, gdzie rehabilitowano nawet osoby pod respiratorem. Od kilku lat działa klinika „Budzik”, dla dzieci. O „Budziki” dla dorosłych walczyli przez lata Ewa Błaszczyk i prof. Wojciech Maksymowicz. Pierwszy dorosły „Budzik” został otwarty w grudniu 2016 roku w Olsztynie — i to jest bardzo dobra wiadomość. Będzie tam jednak tylko osiem miejsc, a potrzeb jest znacznie więcej. Osoby w takim stanie potrzebują rehabilitacji przez miesiące i lata. Rodzinom nikt nie mówi, gdzie szukać takich możliwości, a często to od ich determinacji zależy, czy zaistnieje szansa na powrót do życia. Dramatycznie opowiadają o tym osoby, które spotkałam w szpitalu w Olsztynie, w toruńskim „Świetle”, warszawskim „Budziku” i w Kamieniu Małym, gdzie teraz pracuje prof. Talar.

W „Wybudzeniach” znalazły się historie osób, które wybudziły się ze śpiączki. Reżyser Mariusz Kobzdej żyje dzięki „oku”, dobrej diagnozie i wprawnym rękom prof. Maksymowicza, który zauważył coś, co przeoczyli inni lekarze. Może niedokładnie badali? Albo za wcześnie stwierdzili, że „nic już z niego nie będzie”? Takie same słowa słyszała o swoim synu mama Dawida Jetke: „Do końca życia będzie rośliną”. Może tak by się stało, gdyby nie walczyła na własną rękę. Rodzicom Agnieszki Terleckiej przed laty powiedziano nawet, żeby zastanowili się, bo serce czy nerki córki mogłyby uratować życie innych osób! Niefrasobliwość lekarzy? Zwykły, ludzki błąd? Wszystkim tym osobom nie dawano szans, a one nie tylko wybudziły się ze śpiączki, ale też wróciły do pełni życia!

Co sprawia, że człowiek się wybudza? Na pewno najważniejsze są kompetencje i wiedza lekarzy (bez ich pomocy na OIOM-ach i innych oddziałach szpitalnych żadna z tych osób nie miałaby szans ani na przeżycie, ani na wybudzenie). Druga rzecz to rehabilitacja: podjęta jak najwcześniej i jak najlepsza. Trzecia to miłość bliskich (bez niej nic by nie pomogło!). Często potrzebny jest też jakiś… błysk! Albo pasja. Dawid Pawlaczyk wybudził się, gdy usłyszał, że jego idol — Cristiano Ronaldo strzelił bramkę. A żużlowca Piotra Winiarza obudził warkot motoru! Cóż, niezbadana jest ludzka psychika…

Przeżycie śpiączki nie pozostaje bez wpływu na życie. Alexander Eben, amerykański neurochirurg, w czasie śpiączki „odkrył” niebo. Podobne przeżycia miał Mariusz Kobzdej. On też pamięta, że był w innym świecie. Pobyt „tam” spowodował, że o 180 stopni zmienił swoje życie. Zresztą, nie tylko on…

Jednak wybudzanie ze śpiączki rzadko przypomina hollywoodzki film, w którym człowiek śpi i nagle odzyskuje świadomość, wstaje, chodzi, mówi i jest jak przedtem. „Rzeczywistość przypomina kopanie tunelu” — mówi Anna, siostra Mariusza Wachowicza, dziennikarza PAP. Z jednej strony kopie go Mariusz, z drugiej — rodzina, przyjaciele, lekarze, rehabilitanci. Dlatego w książce są też historie osób, które wciąż walczą. Każdego dnia: o drobny gest, poruszenie palcem, mrugnięcie powieką, uśmiech, słowo. Jak Ewa Błaszczyk, rodzice Julki Kowalczyk, Agnieszki Holki. Pukają do zamkniętych drzwi. Już nie pukają, tylko walą — jak mówi ojciec Julki.

„Śpiochy” — tak pieszczotliwie nazywane są osoby w śpiączce — których opisuję, to trochę szczęściarze. Ich rodziny mają w sobie tyle sił, by każdego dnia karmić, przewijać, tulić, głaskać, masować, czytać, puszczać płyty z muzyką. Ale ile jest takich rodzin, którym w pewnym momencie brakuje sił? Jak Barbara, która kilka lat temu prosiła o eutanazję dla syna (od ponad 20 lat pogrążonego w śpiączce), którym opiekowała się sama. Ile jest osób, których nie stać finansowo i psychicznie, by tak walczyć o bliskich?

Ważną częścią książki są poruszające rozmowy z osobami, które szukają coraz to nowych sposobów otworzenia „zamkniętych drzwi”. Ewa Błaszczyk od szesnastu lat walczy o córkę, a swoim uporem i determinacją wydobyła osoby w śpiączce z cienia i dziś już każdy w Polsce wie, że one żyją, czują, słyszą. W stworzonym przez nią „Budziku” wybudziło się już 31 dzieci i na pewno wybudzą się kolejne. Prof. Wojciech Maksymowicz, lekarz-wizjoner — tak jak kiedyś prof. Zbigniew Religa — nie tylko wszczepia stymulatory, ale też szuka szans w komórkach macierzystych, tworzy „Budzik ”dla dorosłych i w Polsce medycynę na światowym poziomie. A o ludziach, którzy uważają, że „co to za poprawa, że ktoś lepiej wodzi wzrokiem”, mówi: „Współczuję im, że mają tak ograniczoną wrażliwość, bo to jest jakiś ubytek”. Prof. Andrzej Czyżewski konstruuje nowe komputery ułatwiające komunikację z osobami w śpiączce. Janina Mirończuk z uporem walczy o każde wybudzenie. A prof. Jan Talar, wzbudzający kontrowersje w środowisku medycznym, wierzy w siłę jak najwcześniejszej rehabilitacji i dodaje pacjentom wiary oraz nadziei. Rodziny go cenią za wiele przypadków wybudzeń osób, którym inni nie dawali szans.

Między życiem a śmiercią jest cienka granica. Dlatego nie mogło tu zabraknąć rozmowy o końcu ludzkiego życia. Dr Robert Becler ma odwagę stawać przed rodzinami i mówić, że walka czasem się kończy. Ale serce, nerki mogą uratować inne życie.

Osoby, z którymi rozmawiam, emanują ciepłem, nawet jeśli ich bliscy są w trudnej sytuacji. „Kto przejdzie po korytarzach «Światła», przewartościuje życie” — mówi Janina Mirończuk. Kto przeczyta „Wybudzenia”, może pomyśli o życiu inaczej. Dostrzeże szczęście w uśmiechu bliskich…

Dla mnie to były niezwykłe spotkania i rozmowy. Jedne z najważniejszych w życiu. Nie sposób ich zapomnieć, zakończyć.

Jakie były? Jak ten mail od Anny Chmielewskiej, siostry Mariusza Wachowicza, gdy poprosiłam ją o przysłanie kilku zdjęć brata…

Pani Kasiu…

Znalazłam trochę rodzinnych zdjęć, niektóre śmieszne, może nawet niezbyt stosowne, ale Mariusz taki właśnie był. Kiedy spotykaliśmy się rodzinnie, zawsze było ciepło, serdecznie i wprost niewyobrażalnie śmiesznie. Nie spotkałam w życiu drugiego człowieka obdarzonego tak fantastycznym poczuciem humoru. Wszyscy wręcz płakaliśmy ze śmiechu, gdy o czymś opowiadał.

Szkoda, że od ponad roku naszym udziałem są już zupełnie inne łzy…

Tak strasznie go nam brakuje: SMS-ów, zapytań o przepisy, opowieści o kotach, zwykłego „co słychać?”. W sercu żal, że można było częściej, bliżej, mocniej…

Ostatnio nie udało mi się powstrzymać wzruszenia. Chyba pierwszy raz popłynęły łzy tak, że Mariusz to zobaczył. Co zrobił? Patrzył na mnie i śmiał się, patrząc mi prosto w oczy, jakby mówił: „Nie płacz, wszystko jest przecież OK, zaraz wracam!”. Cały Mariusz… Być może wie lub czuje coś, czego my jeszcze nie rozumiemy lub nie umiemy odczytać. Kiedy wróci na dobre, wszystko opowie…

…Strasznie późno się już zrobiło, a jutro dziesiątki obowiązków przede mną. Trzeba schować głęboko łzy i stoczyć kolejny dzień walki o Mariusza. Może to będzie ten, w którym nastąpi przełom? Oby przyszedł jak najszybciej, bo nie wiem, na ile jeszcze sił wystarczy. Pewnie na długo, bo rodzina była i będzie dla nas najważniejsza. Zawsze podniesie tego, który upada, i będzie przy nim trwać tyle, ile trzeba.

To jest tak, jakby Mariusz wyszedł ze swojego życia i stanął obok, żeby popatrzeć. Pytanie: „Po co to wszystko?”. Pozostaje nam wierzyć, że jest w tym sens, że Pan Bóg ma jeszcze plan na Mariusza. Bo inaczej już by go z nami nie było.

A my musimy przy nim trwać.

CO DAJE SIŁĘ EWIE BŁASZCZYK?

Ewa Błaszczyk — aktorka teatralna i filmowa, artystka, piosenkarka, założycielka Fundacji „Akogo?” i kliniki „Budzik”. Wystąpiła w wielu filmach i sztukach teatralnych, śpiewa głównie teksty Agnieszki Osieckiej, Jacka Kleyffa, Jonasza Kofty, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, ks. Jana Twardowskiego, Wojciecha Młynarskiego, swojego męża Jacka Janczarskiego, a także m.in. piosenki z repertuaru Édith Piaf, Marleny Dietrich i Włodzimierza Wysockiego. Przez długie lata występowała w kabarecie Jana Pietrzaka „Pod Egidą”. Aktualnie jest związana z Teatrem Studio w Warszawie.Mama bliźniaczek Aleksandry i Marianny (ur. 1994).

W maju 2000 roku, 100 dni po śmierci Jacka Janczarskiego, sześcioletnia Ola zakrztusiła się, połykając tabletkę na przeziębienie. Doszło do zatrzymania krążenia. Przeżyła śmierć kliniczną. Reanimacja w Szpitalu Bielańskim przywróciła ją do życia, jednak dziewczynka zapadła w śpiączkę. Przebywała na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej w szpitalu dziecięcym w Dziekanowie Leśnym. Po miesiącu została przyjęta na Oddział Neurologiczny w Centrum Zdrowia Dziecka z diagnozą: „syndrom apaliczny, niedowład spastyczny czterokończynowy”. Po siedmiu miesiącach, gdy Ola odzyskała wzrok, Ewa Błaszczyk usłyszała, że musi zabrać córkę z Centrum Zdrowia Dziecka, gdyż „nie rokuje poprawy” i że powinna poszukać dla niej dobrego hospicjum.

To był początek walki Ewy Błaszczyk nie tylko o zdrowie córki, ale też o zmianę podejścia w Polsce do problemu śpiączki oraz o stworzenie systemu pomocy dla osób w tym stanie. Wraz z ks. Wojciechem Drozdowiczem założyła w 2002 roku Fundację „Akogo?”, której celem jest pomoc osobom po ciężkich urazach mózgu oraz stworzenie w Polsce systemowego leczenia śpiączki. „Akogo?” przeprowadziła szereg kampanii społecznych na temat udzielania pierwszej pomocy oraz śpiączki. Wraz z zaprzyjaźnionymi naukowcami, lekarzami, psychologami i przyjaciółmi Ewa Błaszczyk poszukuje na świecie nowych metod pomocy osobom w śpiączce.

Dzięki Fundacji „Akogo?” udało się wybudować i otworzyć w grudniu 2012 roku Klinikę „Budzik” przy Centrum Zdrowia Dziecka, w której mogą otrzymać pomoc dzieci i młodzież do osiemnastego roku życia pozostający w śpiączce. Pierwsi pacjenci zostali przyjęci do kliniki w lipcu 2013 roku. Do dziś w Klinice „Budzik” wybudziło się już 31 dzieci.

Ewa Błaszczyk wraz z Fundacją „Akogo?” organizuje międzynarodowe konferencje naukowe na temat śpiączki. Podczas ostatniej z nich, w listopadzie 2015 roku, gośćmi byli m.in. prof. Tetsuo Kanno i prof. Isao Morita z Japonii. Zaprezentowali oni wyniki leczenia pacjentów w śpiączce dzięki wszczepieniu stymulatora, który przesyłając co piętnaście minut porcję prądu do mózgu, stymuluje go do pracy.

Na zaproszenie „Akogo?” prof. Morita przyjechał do Polski w maju 2016 roku i wraz z zespołem prof. Wojciecha Maksymowicza przeprowadził w szpitalu Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie pierwsze w Polsce (i pierwsze w Europie) operacje wszczepienia stymulatora osobom w śpiączce.

Pierwszą operowaną była Ola Janczarska, córka Ewy Błaszczyk.

Rozmawiamy pod koniec lipca 2016 roku, gdy w Olsztynie odbywa się druga tura operacji prowadzona przez zespół prof. Wojciecha Maksymowicza.

Jak czuje się Ola po operacji?

Mam wrażenie, że pierwsi pacjenci operowani w Olsztynie, wśród których była Ola, byli „trudniejsi”. Ona w ogóle jest ewenementem: minęło już szesnaście lat od wypadku, to bardzo długo, dlatego bardzo ostrożnie podchodzę do wszystkiego, staram się nie robić sobie wielkich nadziei.

Widzę jednak zmiany, które już dokonały się dzięki operacji: widać je zarówno w badaniach (poprawiło się ukrwienie mózgu), jak i w zachowaniu Oli. Ale są one bardzo dyskretne. Ponieważ jednak na efekty trzeba poczekać, więc staram się obserwować Olę, a przede wszystkim mieć cierpliwość. Jeśli pojawia się jakaś nowa umiejętność, to należy z nią pracować, wzmacniać, powtarzać ten impuls, rozwijać.

Wiem, że u dwóch osób z pierwszej operowanej czwórki poprawa jest większa. Nie ma reguły. Każdy ma indywidualne uszkodzenie mózgu. Nie wiemy, jak będzie. To jest pewien eksperyment, trzeba poczekać na efekty.

Co już widać u Oli?

Na pewno zmniejszyła się spastyczność (napięcie mięśni). Jak się ją pionizuje, co już jest dla niej trudne, stara się przekręcić głowę i skierować wzrok w taką dla siebie niewygodną stronę. Potrafi to powtórzyć: ostatnio nawet kilka razy pod rząd. Lepiej trzyma głowę, ma nieco inne spojrzenie, jakby bardziej przytomne. Widzę wysiłek, jaki podejmuje, widzę, jak jest po nim zmęczona. Zmęczenie jest też dowodem, że ona stara się to zrobić, świadomie.

Jak wygląda dzień Oli?

Jak zawsze: ciężka praca od rana do nocy. W nocy sen.

Po wszczepieniu stymulatora na pewno wyregulował się tryb czuwania i snu Oli. Stymulator włączamy o 7 rano, wyłączamy o 22. Ola budzi się chwilę przed włączeniem stymulatora, jakby na to czekała. Potem jeszcze ucina sobie drzemkę. Po wyłączeniu stymulatora, czyli po godzinie 22, wchodzi w sen.

Wcześniej dosyć często zamieniała dzień z nocą, co było dużym problemem — rehabilitacja nie mogła przynieść efektów, ponieważ Ola była w głębokim śnie.

Jak działa stymulator?

Wysyła porcję prądu do mózgu co piętnaście minut w ciągu dnia, kiedy jest aktywność. Dzięki temu mózg jest lepiej ukrwiony, co daje szansę, że zacznie lepiej pracować, że połączenia nerwowe odbudują się, przynajmniej częściowo. W nocy pozostaje czas na odpoczynek.

Ma Pani kontakt z Olą?

Wyłącznie emocjonalny. Oczywiście, skoro stara się zrobić to, o co ją się prosi, to znaczy, że rozumie, czego od niej chcemy.

Jest Pani zawiedziona, że te zmiany po wszczepieniu stymulatora nie są jakieś spektakularne, że Ola po prostu się nie obudziła, jak to zapowiadały niektóre tytuły artykułów w Internecie?

Po pierwsze, trzeba poczekać. Po drugie, staram się w ogóle w ten sposób nie myśleć. Staram się chodzić po ziemi i robić to, co możliwe.

Wiem, że mogę pomóc Oli tyle, ile to możliwe. Nie tworzę sobie jednak żadnych iluzji.

Iluzje mam w swoim zawodzie. Nie w życiu.

Rozmawiamy na tarasie motelu w Olsztynie. Ewa Błaszczyk nie ucieka od rozmów, wie, że o śpiączkach trzeba mówić, żeby wciąż podkreślać, że w śpiączce jest życie. Mówi spokojnie, skrywając własne emocje. Serdecznie rozmawia z rodzinami osób, które w Olsztynie mają wszczepiane stymulatory. Dla każdego zawsze znajduje czas.

Niektórym osobom rehabilitacja i wszczepienie stymulatorów pomaga bardziej niż Oli. Jak się z tym pogodzić?

Każdy ma indywidualny zapis swojego losu. Cierpieniu Oli trzeba nadać pozytywny sens, bo inaczej można by wpaść w depresję. Każde uszkodzenie mózgu jest inne i każdy organizm jest inny.

Trzeba znosić swój los, a nie tracić energię na to, że komuś coś pomogło, a komuś nie. Jestem pozbawiona takiego myślenia. Jedni się obudzą, inni nie. U każdego uszkodzenie mózgu wygląda inaczej.

Kiedyś prof. Jerzy Walecki mówił mi, że widział osoby, których mózgi były prawie nieuszkodzone, ale nie funkcjonowały. Ale widział też osoby z bardzo mocno uszkodzonym mózgiem, które pisały piękne wiersze. Za mało wiemy o mózgu, by można wyrokować. Z wielką pokorą trzeba robić swoje.

Szesnaście lat po wypadku Ola jest w stanie minimalnej świadomości, ale nie w stanie wegetatywnym. To znaczy, że nie jest „roślinką”…

Tak, potwierdziły to badania. Gdy założono jej zestaw z czujnikami wyłapującymi aktywność mózgu — Cyber Oko1 i kask elektroencefalograficzny — myślą przesunęła klocek na ekranie. Dokładniejszym i precyzyjniejszym badaniem jest czynnościowy rezonans magnetyczny sprzężony z EEG. Badania nimi też potwierdziły, że Ola jest w stanie minimalnej świadomości.

Badania te polegają na tym, że osobie w śpiączce pokazuje się filmy, fotografie osób znajomych i nieznajomych. Czasem są to zdjęcia pozytywne, czasem negatywne, chodzi o to, by były emocjonalne. Widać potem na ekranie, czy mózg pracuje i które ośrodki. Jeśli tak, to osoba dłużej skupia wzrok np. gdy widzi zdjęcie matki, ojca, męża, brata, dziecka niż wtedy, gdy są to zdjęcia osób obojętnych.

Czasem trzeba zastosować jakiś wstrząs, żeby spowodować emocje.

Jeśli np. ktoś próbował popełnić samobójstwo z powodu zawiedzionej miłości, to pokazuje mu się fotografię narzeczonej. I wtedy czasem zapala się taka czerwona lampa — i już wiadomo, że ktoś jest: myśli, czuje.

Czy zastanawia się Pani nad tym światem, w którym Ola jest? Co czuje, co myśli?

Gdzie Ola jest? Czasem widzę, że nie ma jej tu, z nami, tylko jest zupełnie gdzie indziej. Jeśli przy tym się śmieje, to cieszę się, że „tam” jest jej dobrze, nie cierpi. Staram się ze swojej strony robić wszystko, by nie cierpiała.

Bardzo dużo nie wiemy. Nie wiemy, jak wygląda tamten świat. Gdyby Ola kiedyś się ocknęła i mogła nam powiedzieć, co się z nią działo, co myślała, gdzie była, to na pewno bylibyśmy mądrzejsi.

Najtrudniejsze są dla mnie te momenty, kiedy ona cierpi.

Kiedy coś ją boli albo kiedy choruje?

Tak, zwłaszcza gdy trudno jej pomóc.

Myślę też, że ta minimalna świadomość, w której Ola się znajduje, w pewien sposób faluje. Są lepsze dni, kiedy jest z nią lepszy kontakt i są takie, kiedy kontakt jest słaby.

Wszystkie osoby będące w takim stanie są bardzo wrażliwe na pogodę, zmiany ciśnienia. Niepokoją się przed burzą. Wszystko to, co odczuwają meteoropaci, pacjenci neurologiczni odczuwają znacznie mocniej.

Trudno nam wyobrazić sobie, co myśli osoba, która — jak Ola — tyle czasu jest w stanie minimalnej świadomości, bez kontaktu ze światem…

Nie zamykam się na żadne metody. Bardzo ciekawa jest metoda według Arnolda Mindella, amerykańskiego psychologa. To tzw. praca z procesem. Polega na tym, że osoby w śpiączce nie ciągnie się do naszego świata, tylko terapeuta próbuje wejść tam, gdzie ta osoba przebywa. Często przy tym uwalniają się niesamowite przeżycia. Terapeuta oddycha równocześnie z osobą w śpiączce, wzajemnie czują swój oddech. To trwa pewien czas, ok. 20 minut, po to, by osoba w śpiączce uzyskała przeświadczenie, że tam, gdzie przebywa, nie jest sama. Dzięki temu może nastąpić u niej jakieś otwarcie. Kiedyś w ten sposób pracował z Olą Tomek Szwed, który teraz pracuje w „Budziku”. Prosił Olę, żeby ona wykrzyczała swój bunt, dlaczego jest w takim stanie. I krzyczał z nią. Ola krzyczała wtedy tak strasznie…

A więc można jakoś dotrzeć do tego „innego” świata. Tylko trzeba mieć wielką cierpliwość i pozytywne otwarcie. Tomek Szwed pracuje teraz w „Budziku”. Być może znów tego spróbujemy. Nie ma jednej uniwersalnej metody. Pracowaliśmy też metodą Tomatisa. Nagrałam dla Oli bajkę, swoim głosem, a potem została ona przetransponowana na takie dźwięki, jakby się ją słyszało, będąc w wodach płodowych.

Metody trzeba zmieniać, być może wreszcie trafi się na tę, która coś zmieni na trwałe.

Jest Pani aktorką, artystką, a musiała Pani zdobyć specjalistyczną wiedzę o mózgu. To chyba nie było łatwe dla osoby, która nie zajmowała się medycyną…

Fundacja zajmuje się szukaniem informacji o tym, co dzieje się na świecie, jeśli chodzi o pomoc osobom w śpiączce. W tej chwili jesteśmy w trakcie przygotowywania międzynarodowej konferencji naukowej dotyczącej śpiączki. Poprzednia, w listopadzie 2015 roku, dotyczyła odróżniania stanu wegetatywnego od stanu minimalnej świadomości. Obecnie zaczynamy przygotowywać międzynarodową konferencję na temat komórek macierzystych. Chcemy zaprosić osoby z całego świata, by przedstawiły stan wiedzy na ten temat: jakie są metody pozyskiwania komórek macierzystych, jakie jest ich zastosowanie, w jakich przypadkach są większe efekty, a w jakich nie, czy mamy władzę nad komórką macierzystą, czy np. nie zmieni się ona w nowotworową albo nie zróżnicuje się w coś innego, czyli np. w sercu nie wyrośnie kość. Chcemy, by konferencja odbyła się jesienią 2017 roku, na piętnastolecie istnienia Fundacji „Akogo?”.

W Olsztynie, w szpitalu uniwersyteckim, działa Fundacja na Rzecz Regeneracji Komórek Nerwowych, powołana przez prof. Maksymowicza, jestem jej prezesem. Jest też laboratorium komórek macierzystych. Profesor Maksymowicz leczy komórkami macierzystymi w eksperymentalnym programie stwardnienie zanikowe boczne. Chcemy, by można też było podawać komórki macierzyste osobom w śpiączce. Mam nadzieję, że pierwsze próby będą mogły się rozpocząć już za kilka miesięcy.

Ola też mogłaby dostać komórki?

To zależy od lekarzy. Z Olą próbowałyśmy już tego eksperymentu, jeździłam z nią do Moskwy, dostawała taką terapię.

Choć być może trzeba podawać komórki macierzyste w inny sposób lub je hodować inaczej.

Sama Pani szuka nowych terapii czy podpowiadają je lekarze?

Zawsze ktoś podpowiada, tylko trzeba szukać, pytać, wiedzieć, kogo spytać.

W 2015 roku na naszej konferencji był prof. Benedikt Berninger z Niemiec, z Instytutu Chemii Fizjologicznej przy Uniwersyteckim Centrum Medycznym w Moguncji. Udało mu się wraz z zespołem w ciągu 24 godzin zrekonstruować korę mózgową myszy. Na razie były to doświadczenia na myszach, ale skoro to się udało, to być może uda się też u ludzi? Gdyby te prace się powiodły, byłby to ogromny przełom dla wszystkich osób z uszkodzeniem mózgu.

Jak Pani się to wszystko udało? Stworzyć Fundację, Klinikę „Budzik”, doprowadzić do tego, że powstał w Polsce cały system pomocy osobom w śpiączce?

To konsekwentna praca i pomoc wielu ludzi. Może mam szczęście, może spotykam na swojej drodze właściwych ludzi, właśnie po to, żeby to wszystko szło do przodu?

W Fundacji często mamy wrażenie, że jest jakaś „niebieska reżyseria” tego projektu. Jak coś źle idzie, to zawsze coś się wydarza, co pcha nas do przodu.

Czy zauważa Pani, że przez te lata zmienił się stosunek lekarzy do osób w śpiączce?

Zdecydowanie tak. Gdy zaczynaliśmy, otaczała nas atmosfera sceptycyzmu: „po co to robić”, i „tak nic z tego nie będzie”. Trochę przymrużenie oka, kpina.

Jeździłam jednak po podobnych ośrodkach za granicą, widziałam, że w wielu z nich traktowanie osób w takim stanie wygląda zupełnie inaczej. Dla takich ludzi jak prof. Franz Gerstebrand z Wiednia, który założył w Insbrucku klinikę dla „śpiączek” i całe życie poświęcił temu tematowi, wszystko było ważne: i to, żeby taka osoba miała wykonane wszelkie badania, i to, że rodzic jest ważną osobą w leczeniu — bez niego nie można podejmować żadnych decyzji. Widziałam też, jaki on ma poważny np. stosunek do receptorów stóp czy ucha. W Polsce traktowano to wtedy niemal jak szamaństwo. A przecież te receptory są ważne: dochodzą do nich sygnały z mózgu, a z nich z kolei będą wybiegać sygnały do mózgu. Dlatego tak ważny jest masaż stóp, dłoni, wszystkich receptorów. Może w końcu coś przebije się do mózgu.

Opowiada Pani, że najpierw jest bunt: dlaczego tak się stało i wiara, że wszystko wróci do stanu takiego jak kiedyś. A potem przychodzi akceptacja. Czy rzeczywiście? Czy w ogóle da się zaakceptować to, że dziecko jest w takim stanie?

Muszę przyjąć do wiadomości fakty, bo nie mam innego wyjścia. Co nie znaczy, że nie szukam pomocy. Cały czas coś się dzieje. Komórki macierzyste są czymś bardzo ważnym i myślę, że mogą dużo zmienić.

Moim zdaniem, dużo pieniędzy powinno iść na badania związane z komórkami macierzystymi. Wszystko z nich powstaje. Gdybyśmy wiedzieli, jak to się dzieje, to byłaby rewolucja. Skończyłyby się przeszczepy, bo można by było wyhodować serce, płuca, wątrobę, wszystko. I być może naprawić mózg.

Wiele rodzin osób w śpiączce szuka pomocy u prof. Jana Talara. Była Pani u niego z Olą?

Tak. Gdy na początku wyrzucali nas z Centrum Zdrowia Dziecka, a ja się bałam, że dom nie jest dla Oli bezpiecznym miejscem, to prof. Talar powiedział, że weźmie Olę do siebie, do kliniki. Była tam trzy tygodnie. Mogę powiedzieć, że prof. Talar jest jedną z niewielu osób w Polsce, która zajmowała się już wcześniej problemem śpiączki. Za to mu chwała. Teraz będą już „Budziki” — jest już dla dzieci, a od niedawna też pierwszy „Budzik” dla dorosłych w Olsztynie.

Czy ma Pani poczucie, że dzięki Pani i dzięki Oli tak wiele w Polsce się zmieniło? Przedtem opieki nad chorymi w takim stanie niemal nie było.

Pewnie, że wiele się zmieniło. Kilka lat zajęło nam, żeby ludzie dowiedzieli się, kim jesteśmy, czego chcemy, co to jest śpiączka. Było wiele programów, artykułów, książek. Świadomość ludzi się zmieniła. To dobrze.

Bardzo nam zależało, żeby stworzyć coś, dzięki czemu będzie można pomóc nie konkretnie Jasiowi czy Kasi, tylko, żeby stworzyć rozwiązanie systemowe, dostępne dla wszystkich, żeby cała procedura była zalegalizowana, refundowana przez NFZ. Żeby powstało miejsce, w którym specjaliści zajmują się właśnie problemem śpiączki, a osoba w takim stanie nie była pionkiem, nikomu niepotrzebnym.

Jest Klinika „Budzik”, mają być „Budziki” dla dorosłych. Czy jak to się uda, to będzie można powiedzieć, że pomoc dla osób w śpiączce jest już dobra?

Na pewno dalej będzie o co walczyć, bo jeden „Budzik” dla dorosłych nie wystarczy.

Oprócz tego powinny być ośrodki, do których trafią osoby niewybudzone w „Budziku”: tzw. długie stacje. Będą mogli tam przebywać tak długo, jak tego potrzebują. Na razie jest jedno takie miejsce pod Olsztynem, a drugie to Fundacja „Światło” w Toruniu. Ale to wciąż za mało.

Oczywiście, konieczna jest też rehabilitacja neurologiczna i to zwykle przez całe życie. Niestety, pozostaje ona na barkach rodzin. Powinno to jednak uregulować Ministerstwo Zdrowia. Jako fundacja nie damy rady się tym zająć. To rola państwa. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć — czy państwo jest, czy go nie ma?

W poszczególnych krajach w różny sposób rozwiązuje się kwestię rehabilitacji. W bardzo biednych wioskach, np. meksykańskich, wszyscy przychodzą do takiej osoby, mają dyżury. I ona ma super rehabilitację! Jedna osoba czy nawet rodzina tego nie dźwignie.

Czy na świecie są jakieś międzynarodowe zalecenia, jeśli chodzi o osoby w śpiączce?

Nie. Wszystkie trudne kawałki medycyny rodzą się z indywidualnych motywacji emocjonalnych. Widziałam ośrodek w Wiedniu — stworzył go ojciec dziewczyny, która miała wypadek. Resztę życia stara się coś dla niej zrobić. W tym ośrodku są osoby w śpiączce i mają ten sam zestaw rehabilitantów, co znajdujące się obok osoby starsze, które też potrzebują pomocy. Rehabilitacja jest bardzo podobna, osoby starsze często też mają zaburzenia świadomości. Dzięki temu ten system jest tańszy.

Ale nie ma międzynarodowych zaleceń mówiących, że jeśli jest stan wegetatywny, to robimy to, a gdy stan minimalnej świadomości, to można zrobić coś innego?

Nie, każdy kraj kieruje się własnymi zasadami. My staramy się wszystko usystematyzować. Czyli: najpierw intensywna rehabilitacja w „Budziku”, potem stymulatory i komórki macierzyste, a następnie długa stacja wybudzeniowa. Można powiedzieć, że nasz model czerpie z wielu modeli funkcjonujących w różnych państwach, staramy się brać od nich to, co najlepsze.

Jeszcze jedna ważna rzecz: rodziny mieszkają w „Budziku”, a nie do niego dochodzą. Trzeba tu być, nauczyć się wszystkiego, opanować lęk. Być z osobą w śpiączce. Rodzice są pod opieką psychologów, bo opieka nad dzieckiem będzie bardzo długa, tu nic nie stanie się szybko. Taką opieką są też objęci rehabilitanci i lekarze, bo mają pracę nie zawsze przynoszącą efekty. Poza tym otacza ich tygiel emocji: ktoś się ocknie, a inny nie. Trzeba sobie z tym radzić.

Pomaga Pani wiele osób, m.in. politycy ze wszystkich chyba stron. Był minister Religa, premier Tusk, premier Kopacz, prezydent Kaczyński, prezydent Komorowski, ostatnio spotkała się Pani z Agatą Dudą…

Tak, bardzo pilnujemy tego, żeby nie mieć żadnego mundurka politycznego. Problem śpiączki dotyczy wszystkich, bez względu na politykę i na to, czy ktoś jest z KOD-u, czy z anty-KOD-u. Nic złego nie chcemy. Wręcz odwrotnie. Jaki więc byłby powód, by to blokować czy odrzucać? Na szczęście zawsze trafiam na ludzi, którzy chcą pomóc.

Wspominała Pani kiedyś o liście, w którym osoba pisząca negatywnie odniosła się do tego, co Pani robi, twierdząc, że ma Pani większe możliwości niż inni. Choć większość osób podziwia to, co Pani robi, są i takie, które twierdzą, że szkoda pieniędzy na to wszystko.

Staram się nie tracić energii i czasu, by odpowiadać takim osobom. Bo właściwie co mogę powiedzieć osobie, która mówi, że to bez sensu? Nie mam z nią wspólnej płaszczyzny myślenia. Można w ogóle zadać pytanie: jaki jest sens rozwoju nauki? Po co ją rozwijać, skoro można tylko jeść i przeżyć życie jak doświadczenie egzystencjalne? Jak tak ktoś chce, to jego wybór.

Wdawanie się w takie dyskusje zabiera czas, energię. Czy nie lepiej w tym czasie znaleźć grupę ludzi, którzy chcą coś robić? To jest niesamowicie budujące, jak naukowcy, lekarze, którzy przyjechali na naszą konferencję, potem przysyłają maile, pytają, co robimy dalej, chcą współpracować. Albo jak profesorowie z Japonii przyjeżdżają do nas i udaje się przeprowadzić pierwszy raz w Europie tego typu operacje, które dają wielu osobom nadzieję na poprawę.

Teraz planujecie piętnaście operacji wszczepienia stymulatora. Co po ich zakończeniu?

Na tyle jest zgoda komisji bioetycznej. Na razie pieniądze na operacje zbiera fundacja. Chcemy, żeby do końca roku odbyło się piętnaście operacji, potem trzeba będzie zobaczyć, jakie są efekty, opublikować wyniki. Jeśli okażą się pozytywne, to będziemy chcieli, żeby operacje wszczepiania stymulatorów dopisać do programu wybudzeń ze śpiączki. To znaczy, żeby system był taki, że jeśli dana osoba nie wybudziła się na OIOM-ie, to trafia do „Budzika”, a jak pobyt tam nic nie zmieni, ale osoba znajduje się w stanie minimalnej świadomości, to ma możliwość albo wszczepienia stymulatora, albo otrzymania komórek macierzystych — a być może jednego i drugiego. A jeśli to nie pomoże, potem jest długa stacja wybudzeniowa dla osób w najcięższym stanie.

Słyszałam pomysł siostry jednej z operowanych osób, żeby stworzyć całą „rodzinę” osób, które mają wszczepiony stymulator… Takie słowa też na pewno dodają skrzydeł…

Rozmawiam ze wszystkimi rodzinami osób operowanych. Bo po to, żeby tę procedurę zalegalizować, trzeba mówić jednym głosem, nawzajem sobie pomagać. Rodziny deklarują, że są do dyspozycji, że też chcą pomagać, że odpowiedzą na wszystkie pytania, jak będzie trzeba.

Staram się nie wplątywać Oli we wszystko, ale jeśli jest taka potrzeba, to nie mogę chcieć tego od innych rodzin, a od siebie nie wymagać. Gdy są pokazywane osoby z wszczepionym stymulatorem, to Ola też.

Jak to się stało, że operacje są przeprowadzane właśnie w Olsztynie?

Jest taka piosenka Wysockiego: „Lecę tam, gdzie mnie przyjmują”…

Prof. Maksymowicz od dawna z nami współpracuje, jest w radzie naukowej Fundacji, bardzo nam pomaga. Ma wyjątkowy zespół, zresztą widać, jak szpital w Olsztynie się zmienia. Są nowoczesne laboratoria, jest eksperymentalna medycyna, bez przerwy coś się dzieje, tworzy się tu „Budzik” dla dorosłych. Czasem mam wrażenie, że prof. Maksymowicz robi coś podobnego, jak kiedyś prof. Religa. Warunki też mieli podobne. Gdy tu przychodził, szczury po szpitalu biegały! Ale najważniejsi są ludzie, trzeba znaleźć ludzi, którzy chcą coś robić. Prof. Maksymowiczowi to się udało.

Właśnie na to warto poświęcić energię. W przeciwieństwie do odpowiadania na niektóre pytania. Lepiej tworzyć coś pozytywnego. Gdy przebywa się w otoczeniu ludzi, którzy o coś walczą, to dodaje energii. To jest inny świat. A tam jest malkontenctwo, narzekanie i gnilnia.

Jak udaje się Pani łączyć drogę zawodową z działaniami w Fundacji i opieką nad Olą?

Lubię to, co robię.

Bierze Pani teraz udział w filmie o śpiączce „Za niebieskimi drzwiami”?

Tak. „Za niebieskimi drzwiami” znajduje się świat, gdzie w śpiączce jest chłopiec. Cały film to kreacja jego mózgu, który jest gdzieś „tam”. To typowe kino familijne, dzięki temu możemy w inny sposób powiedzieć dzieciom, rodzicom, dziadkom, że osoba w śpiączce jest, czuje. Mamy nadzieję, że to przesłanie dotrze do wielu osób, uruchomi im wyobraźnię. Cieszę się, że taki film powstał.

Gram w nim ciotkę chłopca, który jest w śpiączce, zajmuję się nim, ale to wszystko jest wymyślone, to kreacja jego mózgu.

Cieszę się, że biorę w tym filmie udział, to ważny dla mnie temat. Chciałabym podziękować autorowi książki, autorowi scenariusza, reżyserowi, producentom, że wpadli na tak cudowny pomysł, żeby wesprzeć Fundację „Akogo?”, ponieważ każde 100 tysięcy widzów oznacza dla nas 50 tysięcy złotych na cele statutowe. Istotne jest też to, że coraz więcej osób zyska wiedzę na temat śpiączki i empatię w stosunku do osób, które są w takim stanie.

Ewa Błaszczyk na premierze filmu „Za niebieskimi drzwiami”, listopad 2016

Poza tym nagrałam nową płytę, zrobiłam nowy recital, jeżdżę z nim po Polsce, występuję. Lubię swoją pracę. Jest dla mnie wentylem bezpieczeństwa. Bardzo mi jest to potrzebne. Gdy gram, dostaję od ludzi zupełnie inną energię.

Musi być harmonia pomiędzy rzeczami, które się robi. Widzę to jak system jeziorek, które muszą mieć wyrównane powierzchnie luster wody — wtedy wszystko dobrze funkcjonuje. Trzeba tego cały czas pilnować. Bardzo ważne, żeby zachować proporcje. Zawsze się cieszę na jakiś ciekawy projekt, w którym mam wziąć udział. Szukam też sama np. sztuk, w których mogłabym zagrać. Nie jest łatwo o dobre teksty, trzeba szperać. Przeczytałam ich ostatnio ze dwadzieścia, znalazłam jeden, który mi się podobała. To współczesna amerykańska sztuka, jest takim odbiciem z Czechowa, dostała nagrodę Tony Awards. Znalazłam też ciekawy tekst o Orianie Falacci. Mam pomysł na projekt filmowy. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

A druga córka: Mania? Jak w tym wszystkim się odnajduje?

Dziewczynki mają już 22 lata, to już młode kobiety. Traktuję Manię jak partnera, na pewno jest dojrzalsza niż jej rówieśnicy przez te wszystkie traumy, przez które musiała przejść. Jest odpowiedzialna. Nie dawała mi „popalić” w tzw. okresie dojrzewania. Myślę, że ona sama zakładała sobie jakiś kaganiec, żeby mi już ze swojej strony „nie dokładać”. Oczywiście, może to w jakiś sposób zaburzyło jej rozwój, nie żyje tak całkiem na luzie jak rówieśnicy. Ale przez to jest osobą bardzo odpowiedzialną: ma swoje marzenia, dąży do tego, by je zrealizować. Jest bardzo fajną osobą, która jeszcze szuka swojego miejsca. Idzie trochę w moje ślady.

Często gdy w rodzinie jest jedno dziecko wymagające opieki, to drugie znajduje się trochę na boku. W jaki sposób Pani udało się tego uniknąć?

Gdy półtora roku po wypadku przyjechał na konsultację Oli prof. Gerstebrand, uświadomił mi, że wybudzenie Oli przechodzi w kategorię cudu. Powiedział, że powinni się nią zająć fachowcy. Ja też, ale przede wszystkim — fachowcy. A ja mam się skupić na zdrowym dziecku, ponieważ błędem 99 procent rodzin jest to, że poświęcają cały swój czas choremu dziecku. Tak mi to głęboko wbił do przekonania, że zawsze bardzo się starałam i staram zapewnić Mani normalne życie — w tej nienormalności, w jakiej tkwimy.

Nie powiem, że jest mi łatwo, bo nie jest. Jest różnica, czy ktoś z takim problemem boryka się z kimś czy sam. Ale z drugiej strony nie mogę powiedzieć, żebym była sama: wokół mnie jest mnóstwo ludzi, są struktury Fundacji. To bardzo ważne.

Jak wyglądają relacje między Manią a Olą?

Bardzo dobrze. Mania bardzo myśli o Oli. O mnie też. Staramy się żyć normalnie, bez egzaltacji, bez wzlotów i jakiś dołów. Żyć tak, żeby to wszystko trwało, było. Mieć jak najwięcej normalności.

Nie możemy myśleć, że coś nagle się zmieni. Jest to, co jest. Ale jest dobrze.

W jednym z wywiadów mówiła Pani, że wiele razy zastanawiała się Pani, co by było, gdyby tego feralnego dnia postąpiła Pani inaczej i od razu próbowała udzielać Oli pierwszej pomocy. Problem w tym, że często nie wiemy, co robić, gdy coś się dzieje. Wpadamy w panikę…

Udzielania pierwszej pomocy powinno się uczyć w szkole. A potem trzeba to sobie przypominać. Bo nie nauczymy się tego raz na całe życie. Taką wiedzę trzeba odświeżać.

Fundacja przeprowadzała kampanię, podczas której mówiliśmy, jak udzielać pierwszej pomocy, co robić w czasie zakrztuszenia — wspólnie z Polską Radą Resuscytacji. Z naszej strony internetowej można pobrać plakat, który tego uczy. Chcielibyśmy, by takie plakaty znajdowały się w widocznych miejscach, np. w restauracjach, stołówkach dziecięcych, na podkładkach pod talerze.

Kiedyś Piotr Piwowarczyk, który prowadzi Fundację „Mam Marzenie” spełniającą marzenia dzieci znajdujących się w ciężkich stanach, opowiadał mi, jak widział w toalecie w USA plakat o udzielaniu pierwszej pomocy przy zakrztuszeniu. A po powrocie uratował swoją matkę, która się zakrztusiła! On nawet nie zdawał sobie sprawy, że w ogóle patrzył na ten plakat. A jednak patrzył: jego podświadomość to zarejestrowała i wtedy, gdy to było konieczne, zrobił to, co trzeba.

Pamięta Pani osoby, np. z „Budzika”, które źle rokowały, a jednak potem się wybudziły?

Tak. Tu nie ma reguły. Każdy neurolog powie: trzeba robić swoje i czekać. Nie ma mądrych, żeby ktoś jednoznacznie powiedział: ten się wybudzi, a ten nie. Dużo słyszałam diagnoz, że nic z tego nie będzie, a jednak było, i to szybko.

Nigdy nie można powiedzieć, że nic nie pomoże?

Nie, dopóki mózg pracuje, zawsze jest szansa na poprawę.

Chyba że się go odtworzy dzięki komórkom macierzystym?

Praca prof. Berningera z myszkami jest bardzo ciekawa, czytam wszystko, co pisze się na ten temat. Bo jeśli tak dzieje się u myszek, to dlaczego tak miałoby się nie stać w naszym mózgu?

Wierzy Pani, że to wszystko jest do odwrócenia? Że Ola może się obudzić?

Gdyby można było zrekonstruować korę mózgową, byłaby taka szansa.

MAKSYMOWICZ JAK RELIGA: PRZEKRACZANIE GRANICPROF. WOJCIECH MAKSYMOWICZ

Zespół profesora Wojciecha Maksymowicza z Kliniki Neurochirurgii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie przeprowadził drugie na świecie, a pierwsze w Europie operacje wszczepienia stymulatorów osobom znajdującym się w śpiączce. Pierwsze operacje w Olsztynie odbyły się w maju 2016 roku: operowano cztery osoby. W lipcu 2016 roku — kolejne trzy.

Stymulatory są szansą dla osób, które nie wybudziły się po pierwszych kilku miesiącach ze śpiączki. Operacja polega na otwarciu kanału kręgowego, wprowadzeniu do niego elektrody, do której płynie prąd ze stymulatora. Prąd ma podrażniać struktury pnia mózgu, poprawiając ukrwienie i odżywienie mózgu oraz pobudzając do pracy komórki nerwowe.

Każda operacja to dla rodzin ogromne nadzieje: na wybudzenie, na poprawę kontaktu z bliskimi. Japończycy, którzy jako pierwsi na świecie wszczepiali stymulatory osobom w śpiączce, przedstawiają dane, z których wynika, że u 60-70 procent operowanych widać poprawę.

Prof. Wojciech Maksymowicz jest światowej sławy neurochirurgiem. Działał w „Solidarności”, przez dwa lata był ministrem zdrowia (w rządzie Jerzego Buzka), współpracował z prof. Zbigniewem Religą. Na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie stworzył wydział medyczny. Obecnie jest prorektorem tego uniwersytetu ds. zadań uczelni medycznej i szefem Kliniki Neurochirurgii.

Na oddziale prof. Maksymowicza przez cały dzień są rodziny, często śpią w pokoju razem z pacjentami. „Znakomita opieka, wyjątkowa atmosfera” — rodziny chwalą lekarzy i pielęgniarki za empatię.

26 lipca odbywają się dwie operacje: 38-letniego Mariusza Wachowicza i 13-letniej Julki Kowalczyk, a następnego dnia — 35-letniego Tomasza Szulżyckiego. Rozmawiam z prof. Maksymowiczem tuż po operacji Julki. Miała być prosta, trwać najwyżej godzinę, trwała cztery i pół godziny. Profesor zwykle jest uśmiechnięty, cierpliwy. Teraz jednak, gdy wraca na oddział, wygląda szaro. Widać wyraźnie zmęczenie. Rozmawiamy tuż po operacji.

Czy wszystko w porządku z operacją?

Tak. Były komplikacje, ale je opanowaliśmy.

Znajdzie Pan czas, by o tym opowiedzieć? Zawsze kończy Pan pracę o tej porze? Jest 20.30…

Z reguły tak. Czasem o tej porze kończę operacje, innym razem mam jakieś projekty, jako dziekan wydziału przygotowuję ich sporo. Teraz jest dłuższy dzień, więc nie ma problemu, że późno, jeszcze nie jest ciemno…

Operacja Julki okazała się bardziej skomplikowana, niż to się wcześniej wydawało?

Tak. To znaczy: obawialiśmy się, że ona może być skomplikowana, nie przez przypadek wziąłem ją na siebie [Profesor był głównym operatorem, asystowali: dr n. med. Monika Barczewska i dr Łukasz Grabarczyk — przyp. red.]. Julka źle rosła, jako ośmiolatka miała wypadek, została potrącona przez samochód, w wyniku czego znalazła się w śpiączce. Od tej pory przez cały czas leży, a — jak widać — przyciąganie ziemskie jest nam potrzebne. Podobnie jest w przypadku Oli Janczarskiej, córki Ewy Błaszczyk, która jeszcze bardziej urosła.