Wyglądy i wglądy - Aleksander Fiut - ebook + książka

Wyglądy i wglądy ebook

Fiut Aleksander

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zachwycające i intymne spojrzenie w głąb świata literatury.

Sienkiewicz i Białoszewski, Miłosz i Gombrowicz, Szymborska i Herbert, Josif Brodski i Andrzej Busza, Barańczak, Krynicki i Zagajewski – to zaledwie niektórzy z pisarzy, na których, dzięki Aleksandrowi Fiutowi, możemy spojrzeć z nowej, odkrywczej, nierzadko zaskakującej perspektywy. Przystępność w tłumaczeniu często niedostrzegalnych na pierwszy rzut oka znaczeń, a zarazem umiejętność umieszczania dzieł literackich w wielorakich kontekstach sprawiają, że czytelnik Wyglądów i wglądów zmuszony zostaje do zrewidowania wielu utrwalonych przekonań.

Osobista w tonie książka Aleksandra Fiuta daje możliwość przyglądania się wyglądom dawnego, ale i obecnego świata. Zarazem proponuje odmienne wglądy we wpisane w literaturę doświadczenia historyczne, ukryte przemiany psychiki indywidualnej i zbiorowej, postępującą ewolucję świadomości społecznej, mało uchwytne transformacje systemów kulturowych, a także zmieniające się z biegiem czasu znaczenie nadawane polskiej tożsamości narodowej. Pozwala to z większym zrozumieniem spojrzeć nie tylko na naszą przeszłość, ale, może przede wszystkim, na czasy obecne.

Sienkiewicz w stylu amerykańskim, Miłosz jako ekolog i feminista, barokowa Szymborska? Tych portretów raczej nie zobaczymy na lekcjach polskiego.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 430

Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opie­ka re­dak­cyj­na: EWA PO­LA­ŃSKA
Re­dak­cja: MA­RIA ROLA
Ko­rek­ta: JA­CEK BŁACH, KA­MIL BO­GU­SIE­WICZ, JO­AN­NA ZA­BO­ROW­SKA
Pro­jekt okład­ki – we­dług kon­cep­cji au­to­ra – i stron ty­tu­ło­wych: MA­REK PA­WŁOW­SKI
Re­dak­tor tech­nicz­ny: RO­BERT GĘBUŚ
© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2022
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07775-7
Do­fi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mi­ni­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­we­go po­cho­dzących z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

SIEN­KIE­WICZ W AME­RY­CE

Dla czy­tel­ni­ka, któ­ry wy­ro­bił so­bie opi­nię o pi­sar­stwie Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza na pod­sta­wie Try­lo­gii i Quo va­dis, lek­tu­ra Li­stów z pod­ró­ży do Ame­ry­ki (pierw­sze wy­da­nie 1880) będzie nie­ma­łym za­sko­cze­niem[1]. Au­tor awan­tur­ni­czo-przy­go­do­wych po­wie­ści z hi­sto­rycz­nym tłem, na­pi­sa­nych we­dle wzo­rów dzieł Wal­te­ra Scot­ta, opa­trzo­nych do­dat­ko­wo za­bar­wio­nym re­li­gij­nie mo­ra­li­stycz­no-pa­trio­tycz­nym prze­sła­niem – od­sła­nia w swo­ich re­por­ta­żach ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych ca­łkiem inne ob­li­cze. Tra­dy­cjo­na­li­sta i kon­ser­wa­ty­sta ka­to­lic­ki, pi­szący „ku po­krze­pie­niu serc” ro­da­ków po­zo­sta­jących pod za­bo­ra­mi? Ten sam pro­za­ik oka­zu­je się na po­cząt­ku swej twór­czej dro­gi by­strym ob­ser­wa­to­rem ży­cia spo­łecz­ne­go, prze­ni­kli­wym i scep­tycz­nym ana­li­ty­kiem pro­ce­sów cy­wi­li­za­cyj­nych, uta­len­to­wa­nym so­cjo­lo­giem i psy­cho­lo­giem spo­łecz­nym. Swo­je od­wa­żne, nie­rzad­ko za­ska­ku­jąco cel­ne i wni­kli­we dia­gno­zy opie­ra przy tym nie tyle na in­for­ma­cjach czer­pa­nych z dru­giej ręki, ile na oso­bi­stych do­świad­cze­niach.

Hen­ryk Sien­kie­wicz, wów­czas trzy­dzie­sto­let­ni dzien­ni­karz, jako pierw­szy Po­lak prze­je­chał ko­le­ją całe Sta­ny Zjed­no­czo­ne – z No­we­go Jor­ku do San Fran­ci­sco. To była nie lada przy­go­da! Po­nad pół roku spędził w gó­rach Ka­li­for­nii, ży­jąc w le­sie jak praw­dzi­wy tra­per z in­nym to­wa­rzy­szem nie­do­li, opędza­jąc się przed grze­chot­ni­ka­mi i ży­wi­ąc tym, co uda­ło mu się upo­lo­wać. Od­wie­dził wi­ęk­sze mia­sta i małe osa­dy. Oglądał wo­do­spad Nia­ga­ra. Po­lo­wał na sza­re­go nie­dźwie­dzia i na bi­zo­ny. Spo­ty­kał się z miej­sco­wą lud­no­ścią, z uwa­gą przy­pa­tru­jąc się jej oby­cza­jom i sty­lo­wi by­cia. Z ta­len­tem kre­ślił wy­ra­zi­ste, nie­rzad­ko do­syć zło­śli­we por­tre­ty przed­sta­wi­cie­li ró­żnych ras i grup spo­łecz­nych oraz ulot­ne scen­ki oby­cza­jo­we. Jego re­por­ta­że, re­gu­lar­nie wy­sy­ła­ne do war­szaw­skiej „Ga­ze­ty Pol­skiej” w la­tach 1876–1878, zło­ży­ły się na przy­ku­wa­jący uwa­gę wi­ze­ru­nek cy­wi­li­za­cji w ru­chu, w pro­ce­sie nie­ustan­ne­go two­rze­nia się i prze­twa­rza­nia.

Wy­czu­lo­ny na po­je­dyn­cze skład­ni­ki spo­łecz­ne­go ry­tu­ału, Sien­kie­wicz po­tra­fił się za­ra­zem zdo­być na pró­by syn­te­zy głębo­ko si­ęga­jącej w tkan­kę zbio­ro­wych za­cho­wań. Dążył, jak sta­le pod­kre­śla, do mak­sy­mal­ne­go obiek­ty­wi­zmu i nie­wzru­szo­nej praw­dy. Czy­tał wpraw­dzie, cze­go śla­dy po­zo­sta­wił w swo­ich re­por­ta­żach, tek­sty so­bie wspó­łcze­snych na te­mat No­we­go Świa­ta, mi­ędzy in­ny­mi Ale­xi­sa de To­cqu­evil­le’a De la démo­cra­tie en Améri­que (1835, 1840, wyd. pol. pt. O de­mo­kra­cji w Ame­ry­ce, 1976), Char­le­sa Dic­ken­sa Ame­ri­can No­tes for Ge­ne­ral Cir­cu­la­tion (1842, wyd. pol. pt. Za­ry­sy Ame­ry­ki, 1844), Fran­ci­sa Bre­ta Har­te’a The Luck of Ro­aring Camp, and Other Sket­ches (1870, w pol­skim prze­kła­dzie wy­bór tych opo­wia­dań uka­zał się pt. Ob­raz­ki z ży­cia ka­li­for­nij­skie­go, 1876) oraz po­wie­ści J.F. Co­ope­ra. Za­ra­zem był świa­dom, że wi­ze­ru­nek kon­ty­nen­tu, fa­scy­nu­jące­go Eu­ro­pej­czy­ków swo­ją trud­ną do uchwy­ce­nia oso­bli­wo­ścią, pod­le­ga roz­ma­itym za­bie­gom mi­to­lo­gi­za­cyj­nym, sta­je się nie­rzad­ko ofia­rą roz­ma­itych uprosz­czeń i ste­reo­ty­pów, two­rzo­nych zwłasz­cza przez kul­tu­rę po­pu­lar­ną. Twier­dził nie bez ra­cji: „W ogó­le Eu­ro­pej­czy­cy mają pod wie­lo­ma względa­mi fa­łszy­we o Ame­ry­ka­nach i Ame­ry­ce wy­obra­że­nie” (LPA 83)[2]. Czy uda­ło mu się jed­nak unik­nąć in­ne­go ro­dza­ju mi­to­lo­gi­za­cji?

Aby na to py­ta­nie od­po­wie­dzieć, wy­pa­da wpierw za­py­tać: jak da­le­ce pol­skie za­ple­cze kul­tu­ro­we Sien­kie­wi­cza wpły­wa na jego spo­sób po­strze­ga­nia No­we­go Świa­ta? W ja­kim stop­niu eu­ro­pej­skie za­ko­rze­nie­nie mo­dy­fi­ku­je sądy pi­sa­rza o Ame­ry­ce? Na ile świa­to­po­glądo­wa per­spek­ty­wa, jaką w swo­im oglądzie przyj­mu­je, na­da­je wy­ra­zi­sty rys rze­ko­mo ca­łko­wi­cie obiek­tyw­ne­mu ob­ra­zo­wi kon­ty­nen­tu ame­ry­ka­ńskie­go i spo­łe­cze­ństwa Sta­nów Zjed­no­czo­nych? Ina­czej mó­wi­ąc: w ja­kich ro­lach Sien­kie­wicz w swo­ich re­por­ta­żach wy­stępu­je?

Z tych ról, moim zda­niem, trzy za­słu­gu­ją na szcze­gól­ną uwa­gę: Po­la­ka, Eu­ro­pej­czy­ka i po­zy­ty­wi­sty. Oczy­wi­ście to roz­ró­żnie­nie ma cha­rak­ter mo­de­lo­wy i po­rząd­ku­jący, trud­no prze­cież nie za­uwa­żyć, że owe role wza­jem­nie się prze­ni­ka­ją. Nie­mniej ich swo­isto­ść i od­ręb­no­ść daje się uchwy­cić.

*

Pi­sząc do pol­skich czy­tel­ni­ków, dla któ­rych ame­ry­ka­ński kon­ty­nent przed­sta­wiał się ma­low­ni­czo, gro­źnie i eg­zo­tycz­nie, Sien­kie­wicz przy­jął stra­te­gię oswa­ja­nia ob­co­ści, tłu­ma­cząc to, co nie­zna­ne, na to, co bli­skie i do­brze przy­swo­jo­ne – po­przez po­do­bie­ństwo lub kon­trast[3]. Po­rów­nu­je na przy­kład ame­ry­ka­ńskie pre­rie ze ste­pa­mi Ukra­iny albo nie­dźwie­dzia sza­re­go z nie­dźwie­dziem li­tew­skim. Pod­da­ny cara na­dal, ra­zem z ro­da­ka­mi, miesz­ka wy­obra­źnią w daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej, wbrew temu, że jej ist­nie­nie prze­kre­śli­ły za­bo­ry. Klu­czo­we i po­wta­rza­jące się sfor­mu­ło­wa­nie to: „jak u nas”. Wy­wo­dzi za­tem, że „jak u nas w lipy, tam tak ka­żdy dom tuli się pod zie­lo­ne war­ko­cze drzew pie­przo­wych, ta­ma­rynd, palm, ry­cy­nu­sów, ole­an­drów, wi­no­gra­dów, fig i drzew gu­mo­wych” (LPA 162). Dla wi­ęk­szo­ści Po­la­ków wy­mie­nio­ne na­zwy drzew (a trze­ba przy­znać, że pi­sarz dys­po­no­wał w tym za­kre­sie im­po­nu­jącą wie­dzą) nie­wie­le za­pew­ne zna­czy­ły. Nie­mniej sam zwy­czaj ob­sa­dza­nia do­mo­stwa drze­wa­mi był we dwo­rach po­wszech­ny i dla ka­żde­go Po­la­ka ca­łkiem swoj­ski. Gdzie in­dziej, zdra­dza­jąc wła­ści­we Po­la­kom przy­wi­ąza­nie do zie­mi, wręcz kult jej po­sia­da­nia, a ta­kże przy­na­le­żno­ść do cy­wi­li­za­cji z grun­tu wiej­skiej, osia­dłej, Sien­kie­wicz z pew­nym prze­kąsem od­no­to­wu­je:

Z tym wszyst­kim, z tego, com się do­wie­dział lub na com wła­sny­mi pa­trzył oczy­ma, mogę śmia­ło twier­dzić, że Ame­ry­ka­nie ro­do­wi­ci nie są w ogó­le wzo­ro­wy­mi go­spo­da­rza­mi. Zbyt są ru­chli­wi, zbyt nie­lu­bi­ący sie­dzieć na jed­nym miej­scu, zbyt na­resz­cie po­chop­ni do han­dlu. Dla­te­go je­że­li Ame­ry­ka­nin ku­pu­je zie­mię, ku­pu­je ją naj­częściej nie dla­te­go, żeby na niej osi­ąść i zo­sta­wić ją dzie­ciom i wnu­kom swo­im, ale zwy­kle na spe­ku­la­cję (LPA 91).

Sien­kie­wicz od­sła­nia tym sa­mym swo­ją przy­na­le­żno­ść do pol­skiej in­te­li­gen­cji wy­wo­dzącej się z war­stwy szla­chec­kiej, z po­czu­ciem wy­ższo­ści, a na­wet z pew­ną po­gar­dą od­no­szącej się do kup­ców czy lu­dzi in­te­re­su. Ni­czym gen­tle­ma­na na­pa­wa go nie­sma­kiem po­zba­wio­ne ele­men­tar­nych ma­nier, nie­raz bez­ce­re­mo­nial­ne, pro­stac­kie, czy wręcz gru­bia­ńskie za­cho­wa­nie Ame­ry­ka­nów, z któ­re­go ci na do­da­tek – co go szcze­gól­nie obu­rza – są praw­dzi­wie dum­ni. Dla­cze­go? Uzna­ją je bo­wiem za wy­raz ni­czym nie­krępo­wa­nej wol­no­ści oraz świa­do­me­go i ce­lo­we­go ła­ma­nia eu­ro­pej­skich norm za­cho­wa­nia, w ich prze­ko­na­niu – ana­chro­nicz­nych prze­żyt­ków tra­dy­cji Sta­re­go Świa­ta. Au­tor Try­lo­gii kre­śli na przy­kład taki oto ma­low­ni­czy ob­ra­zek oby­cza­jo­wy, przed­sta­wia­jący ame­ry­ka­ńskie sądow­nic­two w sto­li­cy Ka­li­for­nii, Sa­cra­men­to:

Sędzia pre­zy­du­jący sie­dział na osob­nej ka­te­drze męczo­ny przez gło­śną czkaw­kę, i po­ru­sza­jąc jak wół szczęka­mi wy­pcha­ny­mi ty­tu­niem, wo­dził omdla­łym wzro­kiem po zgro­ma­dze­niu; sędzio­wie przy­si­ęgli, bez sur­du­tów, żu­jąc rów­nież ty­tuń, le­że­li ra­czej, niż sie­dzie­li na swych krze­słach, z no­ga­mi po­za­kła­da­ny­mi na pul­pi­ty; ad­wo­ka­ci rów­nież byli tyl­ko w ka­mi­zel­kach i pu­blicz­no­ść trzy­ma­ła nogi wy­żej głów, a ka­pe­lu­sze na gło­wach; wszy­scy chrząka­li, plu­li, jak­by po­bie­ra­li za to osob­ne pen­sje, ca­ło­ść zaś zgro­ma­dze­nia na mnie, przy­zwy­cza­jo­nym do po­wa­gi i uro­czy­sto­ści sądów eu­ro­pej­skich, zro­bi­ła wra­że­nie ja­kie­jś brud­nej nie­miec­kiej knaj­py, o któ­rej mo­żna po­wie­dzieć, że tym od­dy­cha się swo­bod­niej, im prędzej się ją opusz­cza (LPA 77).

Po­zo­sta­jąc przy­wi­ąza­ny do oj­czy­zny, za któ­rą tęsk­ni tro­chę na wzór ro­man­tycz­nych pol­skich po­etów, Sien­kie­wicz pod­kre­śla – cze­go już po­wy­ższy cy­tat może być wy­mow­nym świa­dec­twem – że rów­no­cze­śnie czu­je się praw­dzi­wym Eu­ro­pej­czy­kiem.

Eu­ro­pej­skich re­mi­ni­scen­cji jest w jego re­por­ta­żach bez liku. Miesz­ka­ńca Sta­re­go Świa­ta ude­rza na przy­kład brak za­byt­ków. „Ka­żde z eu­ro­pej­skich miast – po­wia­da – ma ja­kąś swo­ją oso­bli­wo­ść, któ­rą istot­nie wi­dzieć war­to: Pa­ryż ma ich ty­si­ące, Lon­dyn rów­nież, Wie­deń ma swe­go Ste­fa­na, [...] Rzym – pa­pie­ża i Rzym sta­ro­żyt­ny, Ko­lo­nia – tum naj­pierw­szy na świe­cie, Kra­ków – Wa­wel i Ma­tej­kę” (LPA 65). Umiesz­cza­jąc Kra­ków obok in­nych zna­nych miast eu­ro­pej­skich, a Wa­wel i Ma­tej­kę obok Rzy­mu i pa­pie­ża, co brzmi we wspó­łcze­snym od­bio­rze nie­co hu­mo­ry­stycz­nie, Sien­kie­wicz sta­ra się pod­kre­ślić nie­zby­wal­ną przy­na­le­żno­ść pol­skiej kul­tu­ry do śró­dziem­no­mor­skie­go dzie­dzic­twa oraz świa­to­we zna­cze­nie kra­kow­skie­go ma­la­rza. Co wi­ęcej, do­ko­nu­jąc tego ze­sta­wie­nia, pi­sze w ten spo­sób, jak­by Pol­ska była su­we­ren­nym pa­ństwem. Tego ro­dza­ju stra­te­gię sto­su­je zresz­tą w ca­łej ksi­ążce. Stąd w mia­stach Eu­ro­py nade wszyst­ko do­strze­ga śla­dy wie­lo­wie­ko­wej tra­dy­cji, „hi­sto­rię za­krze­płą w mur i ka­mień” (LPA 65) oraz świa­dec­twa na­ro­do­wej od­ręb­no­ści. Tym­cza­sem, jak stwier­dza, śla­dów hi­sto­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych szu­kać mo­żna je­dy­nie w Wa­szyng­to­nie. Na­to­miast w No­wym Jor­ku uwa­gę zwra­ca­ją wy­łącz­nie oka­za­łe i luk­su­so­we ho­te­le i ban­ki. Jego re­la­cja opie­ra się na wy­ra­zi­stych opo­zy­cjach. Po­wia­da, że to mia­sto „im­po­nu­je ci ogro­mem, ru­chli­wo­ścią, prze­my­sło­wą cy­wi­li­za­cją, ale nuży cię jed­no­stron­no­ścią spo­łecz­ne­go ży­cia nie wy­twa­rza­jące­go nic wi­ęcej prócz pie­ni­ędzy” (ta­mże). Ogląda­ne wy­sta­wy skle­po­we są „nad po­dziw świet­ne i bo­ga­te, ale urządzo­ne bez sma­ku” (LPA 66). Za­miesz­ka­łe­go w pro­win­cjo­nal­nym eu­ro­pej­skim mie­ście, gdzieś na kra­ńcach ro­syj­skie­go im­pe­rium, szo­ku­je, że „wszędzie ruch, gwar i ścisk, tłu­my po­wo­zów i omni­bu­sów; miesz­ka­ńcy śpie­szą się z go­rącz­ką na twa­rzy i w ru­chach, jak gdy­by mie­li po­mie­sza­nie zmy­słów” (ta­mże). Szcze­gól­nie go rażą nie­ustan­ny, na­glący po­śpiech oraz idące z nim w pa­rze brak so­lid­no­ści i pro­wi­zo­rycz­no­ść:

Po­śpiech ten wi­dzisz wszędzie: w bu­do­wie do­mów, ulic, chod­ni­ków. Jed­no zro­bio­ne i do­pro­wa­dzo­ne do mo­żli­wej do­sko­na­ło­ści, dru­gie za­le­d­wie po­częte. Oto np. Broad­way: domy tu po­dob­ne do lon­dy­ńskich, obok ho­te­lu zbu­do­wa­ne­go z bia­łe­go mar­mu­ru od da­chu aż do fun­da­men­tów sto­ją czer­wo­ne ce­gla­ne domy, tam da­lej plac pu­sty ze zna­ka­mi po­go­rze­li­ska; wczo­raj tam był po­żar, dziś po­sta­wią nowy gmach, a jak się ten ju­tro spa­li, to po­ju­trze znów będzie inny (LPA 66).

Po­dob­nie wy­gląda bu­dow­nic­two sa­kral­ne, co z tru­dem mie­ści się w gło­wie pol­skie­go przy­by­sza wy­cho­wa­ne­go w sza­cun­ku dla tra­dy­cji ka­to­lic­kiej, za­ra­zem pe­łne­go nie­chęci, nie­skry­wa­nych uprze­dzeń, a na­wet po­gar­dy dla in­nych wy­znań, co do­brze ilu­stru­je po­ni­ższy frag­ment:

Tam oto ko­ściół, w któ­rym lu­dzie chwa­lą Pana Boga, be­cząc jak cie­lęta, w in­nym znów rżą, w in­nym mo­dlą się po ka­to­lic­ku. Ale ko­ścio­ły te za­mkni­ęte, bo to dzień po­wsze­dni, więc bu­si­ness nie po­zwa­la się mo­dlić. Zresz­tą ko­ścio­ły nie od­zna­cza­ją się ani wiel­ko­ścią, ani sta­ro­żyt­no­ścią, rze­kłbyś: ta­kże zbu­do­wa­ne na­pręd­ce. Koło ko­ścio­łów małe cmen­ta­rzy­ki, któ­re tu wi­ęcej niż gdzie in­dziej są miej­sca­mi wy­po­czyn­ku; da­lej skle­py po­grze­bo­we, bu­si­nessy w trum­nach i na­grob­kach, da­lej zno­wu uli­ca (ta­mże).

Sien­kie­wicz cy­tu­je frag­ment opi­su No­we­go Jor­ku na­szki­co­wa­ne­go w 1842 roku przez Char­le­sa Dic­ken­sa w Ame­ri­can No­tes for Ge­ne­ral Cir­cu­la­tion, by przez po­rów­na­nie stwier­dzić, że świń na uli­cach no­wo­jor­skich może mniej, ale samo mia­sto „za­bło­co­ne, brud­ne, źle wy­bru­ko­wa­ne [...]. Mnó­stwo pa­pier­ków, szcząt­ków z ga­zet, po­de­pta­nych skó­rek z ja­błek i po­ma­ra­ńcz leży wszędzie, tak na chod­ni­kach, jak i na środ­ku uli­cy” (ta­mże). Wpraw­dzie, co od­no­to­wu­je z uzna­niem, wła­dze miej­skie łożą spo­re fun­du­sze na utrzy­ma­nie po­rząd­ku, jed­na­kże pie­ni­ądze te są roz­kra­da­ne na ska­lę trud­ną do wy­obra­że­nia w Eu­ro­pie. Dziel­ni­ce nędzy, za­miesz­ki­wa­ne głów­nie przez Afro­ame­ry­ka­nów i bied­nych emi­gran­tów, przy­po­mi­na­ją Sien­kie­wi­czo­wi za­ułki lon­dy­ńskie, lecz wy­gląda­ją znacz­nie go­rzej. Po­dziw dla eu­ro­pej­skie­go cha­rak­te­ru mia­sta, prze­ja­wia­jące­go się szcze­gól­nie dba­niem o prze­strzeń pu­blicz­ną, bu­dzi na­to­miast w Sien­kie­wi­czu De­tro­it:

[...] mia­sto ogrom­ne, nie­zmier­nie schlud­ne i tak pi­ęk­ne, ja­kie­go do­tąd nie wi­dzia­łem w Ame­ry­ce. [...] Po obu stro­nach uli­cy sta­ły nie zwy­kłe z czer­wo­nej ce­gły domy, ale ślicz­ne pa­ła­cy­ki od­dzie­lo­ne od uli­cy zło­co­ny­mi szta­che­ta­mi. Za szta­che­ta­mi wi­dać było klom­by zie­le­nie­jących się już kwia­tów, jo­dły i ciem­no­zie­lo­ne pi­ra­mi­dal­ne świer­ki, mi­ędzy któ­ry­mi od­bi­ja­ły wdzi­ęcz­ne bia­łe ścia­ny i uma­lo­wa­ne ró­żo­wą zo­rzą wiel­kie szy­by pa­ła­cy­ków (LPA 98).

Ja­kiż kon­trast z No­wym Jor­kiem! Po­dob­nie za­chwy­ca pi­sa­rza Chi­ca­go: „Sło­wem: wszyst­ko tu ogrom­ne; rze­kłbyś: mia­sto zbu­do­wa­ne przez ol­brzy­mów i dla ol­brzy­mów. [...] Wszyst­ko tu pra­wi­dło­we, pro­sto­pa­dłe, pro­sto­kąt­ne”. Przy­wo­dzi mu to na myśl – co brzmi nie­mal jak pro­roc­two! – „opis fan­ta­stycz­ny miast, tak jak one będą wy­glądać w wie­ku XX” (LPA 99). Gdzie in­dziej Sien­kie­wicz na­pi­sze, że w Ka­li­for­nii, „gdy­by nie ko­li­bry i wiel­kie zło­te mo­ty­le” (LPA 184), pa­lące sło­ńce i pod­zwrot­ni­ko­wa ro­ślin­no­ść, „mó­głbym sądzić, że spo­glądam np. z wie­ży Św. Gu­du­li na oko­li­ce Bruk­se­li, tak kraj był upraw­ny, tak po­dob­ny do jed­ne­go ogrom­ne­go ogro­du i tak gęsto za­sie­dlo­ny” (ta­mże).

Pi­sarz z za­cie­ka­wie­niem ob­ser­wu­je nie tyl­ko miej­ską za­bu­do­wę Sta­nów Zjed­no­czo­nych, wiel­kie wra­że­nie wy­wie­ra na nim rów­nież ame­ry­ka­ńska przy­ro­da. Co zdu­mie­wa­jące, nie po­ru­sza go ani ogrom prze­strze­ni, ani pier­wot­no­ść i wie­lo­ra­ko­ść form geo­lo­gicz­nych! Spo­gląda na na­tu­rę wy­łącz­nie przez pry­zmat es­te­tycz­ny, przez re­mi­ni­scen­cje utrwa­lo­ne w ar­ty­stycz­nej wy­obra­źni ów­cze­sne­go Eu­ro­pej­czy­ka, pod­ró­żu­jące­go po Sta­rym Kon­ty­nen­cie i po­dzi­wia­jące­go za­byt­ki i sztu­kę. Stąd ukszta­łto­wa­nie geo­lo­gicz­ne jed­nej z do­lin w Gó­rach Ska­li­stych na­tych­miast ko­ja­rzy się Sien­kie­wi­czo­wi z rzym­skim am­fi­te­atrem, po­tok gór­ski z ka­ska­da­mi w Wer­sa­lu, a ogląda­jąc pu­sty­nie Ne­va­dy, za­uwa­ża: „Gdy­by Gu­staw Doré uro­dził się w Ame­ry­ce, po­wie­dzia­łbym, że wzo­ry do swych kra­jo­bra­zów pie­kła brał z oko­lic, któ­re prze­by­wa­li­śmy te­raz” (LPA 131). Sa­mym Ame­ry­ka­nom za­rzu­ca na­to­miast nie­wra­żli­wo­ść na pi­ęk­no przy­ro­dy oraz sto­su­nek do niej wy­łącz­nie prag­ma­tycz­ny. Pi­sze z nie­ja­ką dumą: „My, dzie­ci Eu­ro­py, poj­mu­je­my na­tu­rę ner­wa­mi, uczu­ciem, wra­że­nia­mi es­te­tycz­ny­mi”, skła­da­jąc tym spo­so­bem po­śred­ni hołd ro­man­tycz­nej jesz­cze wra­żli­wo­ści, by do­rzu­cić z od­cie­niem iro­nii: „W Ame­ry­ka­ni­nie [...] na­tu­ra po­ru­sza myśl, nie uczu­cie. [...] Kraj dzi­ki przed­sta­wia mu się przede wszyst­kim jako od­po­wied­ni lub nie­od­po­wied­ni do za­jęcia, osa­dze­nia, ucy­wi­li­zo­wa­nia” (LPA 314).

Jed­na­kże ten rys cha­rak­te­ru Ame­ry­ka­nów na inny spo­sób jest Sien­kie­wi­czo­wi bli­ski. Po­lak i Eu­ro­pej­czyk po­zo­sta­je rów­no­cze­śnie, a może nade wszyst­ko, ra­so­wym po­zy­ty­wi­stą. Za­uwa­ża z nie­kła­ma­nym po­dzi­wem, że „Sza­cu­nek i za­mi­ło­wa­nie nie­sły­cha­ne pra­cy – oto po­tęga nie­zwal­czo­na, oto przy­szło­ść świet­na i świa­to­wład­na Jan­ke­sów” (LPA 238). Kult pra­cy, spo­łecz­na ener­gia, po­stęp tech­no­lo­gicz­ny są wa­żne, ale or­ga­ni­cy­stycz­ne idee znaj­du­ją swo­ją re­ali­za­cję przede wszyst­kim w ame­ry­ka­ńskiej de­mo­kra­cji, w któ­rej ka­żdy oby­wa­tel, po­przez pra­wo gło­su i po­wszech­no­ść przy­naj­mniej pod­sta­wo­we­go wy­kszta­łce­nia, bie­rze czyn­ny udział w ży­ciu po­li­tycz­nym kra­ju. Gdzie in­dziej Sien­kie­wicz, po­le­mi­zu­jąc z pol­ski­mi po­zy­ty­wi­sta­mi, ar­gu­men­tu­je, że w spo­łe­cze­ństwie win­na zo­stać za­cho­wa­na w ja­kie­jś przy­naj­mniej mie­rze rów­no­wa­ga „pier­wiast­ków ide­al­nych i ma­te­rial­nych” (LPA 72). Prze­wa­ga pier­wiast­ków du­cho­wych wie­dzie bo­wiem do nad­mier­ne­go ma­rzy­ciel­stwa, na­to­miast prze­wa­ga pier­wiast­ków ma­te­rial­nych gro­zi po­ra­że­niem twór­czej wy­obra­źni. Dla­te­go, jego zda­niem, tak wiel­ką, nie­do­ce­nio­ną przez Ame­ry­ka­nów rolę od­gry­wa­ją w tym „na wskroś zma­te­ria­li­zo­wa­nym spo­łe­cze­ństwie” (ta­mże) Ir­land­czy­cy, wpro­wa­dza­jąc w nim du­cho­wy fer­ment. Krnąbr­ni, nie­na­wi­dzący An­gli­ków, przy­wi­ąza­ni do wła­snej tra­dy­cji, wy­bu­cho­wi, po­ryw­czy i żar­li­wie re­li­gij­ni, sta­no­wią po­trzeb­ną prze­ciw­wa­gę dla An­glo­sa­sów – chłod­nych uczu­cio­wo i uzna­jących re­li­gię je­dy­nie za część spo­łecz­ne­go ry­tu­ału lub for­mę biz­ne­su. Przy­po­mi­na­ją pi­sa­rzo­wi Po­la­ków?

Jak na praw­dzi­we­go po­zy­ty­wi­stę przy­sta­ło, Sien­kie­wicz pod­kre­śla szcze­gól­ną rolę edu­ka­cji i wy­cho­wa­nia. Pi­sze z nie­kła­ma­nym uzna­niem: „Żad­ne pa­ństwo nie wy­da­je tyle na wy­cho­wa­nie, co Sta­ny Zjed­no­czo­ne, ale żad­ne też nie osi­ągnie w nie­da­le­kiej przy­szło­ści tak zna­ko­mi­tych z wy­cho­wa­nia re­zul­ta­tów” (LPA 81). Do­strze­ga, że Ame­ry­ka­nie po­wie­rzy­li wy­cho­wa­nie i wy­kszta­łce­nie mło­dzie­ży głów­nie mło­dym, dziel­nym na­uczy­ciel­kom, któ­re nie­rzad­ko w wy­jąt­ko­wo pry­mi­tyw­nych wa­run­kach nie tyl­ko sze­rzą oświa­tę, lecz ta­kże ła­go­dzą oby­cza­je. Ale ten mo­del, spraw­dza­jąc się w Sta­nach, nie może jed­nak zdać eg­za­mi­nu w Eu­ro­pie, gdzie pa­nu­ją inne tra­dy­cje oraz od­mien­ne oby­cza­je. Ja­kie? Do­my­ślić się mo­żna – kon­ser­wa­tyw­ne i pa­triar­chal­ne.

Rys gen­de­ro­wy jest w tych re­por­ta­żach szcze­gól­nie cie­ka­wy i nie­co za­baw­ny. Sien­kie­wicz wie­lo­krot­nie wy­ra­ża re­spekt dla po­wszech­ne­go sza­cun­ku, ja­kim w Sta­nach cie­szy się ko­bie­ta[4]. Czu­je się ona w tym kra­ju zu­pe­łnie bez­piecz­na, po­nie­waż w jej obro­nie na­tych­miast, jak pi­sze, pod­nie­sie się „sto pi­ęści i sto re­wol­we­rów” (LPA 83). Sza­cu­nek ten w du­żej mie­rze bie­rze się stąd, że ko­biet w Sta­nach jest pro­cen­to­wo mało i cie­szą się nie­ma­ły­mi przy­wi­le­ja­mi. Wpraw­dzie na pro­win­cji dzie­lą z ro­dzi­ną trud­no­ści eg­zy­sten­cji w eks­tre­mal­nie trud­nych wa­run­kach, ale w wiel­kich mia­stach, a zwłasz­cza w Ka­li­for­nii, pędzą ży­cie le­ni­we, wy­god­ne i pró­żnia­cze. Pra­wo zaś za­wsze sta­je po ich stro­nie, co je, zda­niem pi­sa­rza, do­dat­ko­wo de­mo­ra­li­zu­je.

Sien­kie­wicz, ukszta­łto­wa­ny przez wzor­ce kul­tu­ro­we za­kła­da­jące, że do­mi­na­cja płci męskiej jest rze­czą na­tu­ral­ną i przy­ro­dzo­ną, z wy­ra­źnym za­sko­cze­niem spo­strze­ga, że w Ka­li­for­nii mężczy­źni wy­ko­nu­ją pra­ce, któ­re w Eu­ro­pie po­zo­sta­ją wy­łącz­ną do­me­ną ko­biet: doją kro­wy, a na­wet za­mia­ta­ją izby. Co nie mie­ści się mu w gło­wie: „Po­czci­wy i nie­wy­czer­pa­nej cier­pli­wo­ści «John» jest nia­ńką, ku­char­ką, ogrod­ni­kiem, pani zaś domu ko­ły­sze się na krze­śle, przyj­mu­je go­ści, ubie­ra się, pie­ści swo­je roz­pusz­czo­ne jak dzia­dow­ski bicz baby (bebe) i oto ca­łej jej za­jęcie” (LPA 155). Za­uwa­ża z prze­kąsem, że Ame­ry­kan­kom dużo cza­su zaj­mu­je stro­je­nie, lecz, do­da­je, „nie­wie­le w tym wszyst­kim sma­ku, ale wie­le prze­py­chu” (LPA 82). Wy­cho­wa­ne­mu w kon­ser­wa­tyw­nym spo­łe­cze­ństwie Sien­kie­wi­czo­wi trud­no się po­go­dzić z fak­tem, że jed­no­cze­śnie są one „nad­zwy­czaj­nie śmia­łe, wy­zy­wa­jące i ko­kiet­ki do tego stop­nia, że słusz­nie rzec mo­żna, iż role tu zo­sta­ły zmie­nio­ne i stro­ną pro­wo­ku­jącą jest ko­bie­ta” (ta­mże). Nie szczędzi im ta­kże zło­śli­wych przy­ty­ków. Jego zda­niem nie są ani szcze­gól­nie wy­kszta­łco­ne, ani zbyt pi­ęk­ne. Do­da­je: „Brak w ich ry­sach rasy i dys­tynk­cji, ale to tym nie­zno­śniej­szym czy­ni ich de­spo­tyzm” (ta­mże). Czy w tych sło­wach nie prze­gląda się naj­wy­ra­źniej ów­cze­sne po­strze­ga­nie po­zy­cji pol­skich ko­biet przez in­te­li­gen­cję wy­wo­dzącą się ze szlach­ty? Jest ono ty­leż za­bar­wio­ne ide­ami eman­cy­pa­cji, co przy­pi­sy­wa­niem płci pi­ęk­nej tra­dy­cyj­nej roli w ma­łże­ństwie. Żona, ow­szem, ma być wy­kszta­łco­na, pe­łna „rasy i dys­tynk­cji”, ale wo­bec męża po­tul­na. Za­ra­zem pi­sarz wy­ra­ża żal, że w prze­ci­wie­ństwie do wie­lu ko­biet eu­ro­pej­skich pol­ska ko­bie­ta za rzad­ko po­dej­mu­je się pra­cy za­wo­do­wej.

Je­śli na Sta­rym Kon­ty­nen­cie mowa o ame­ry­ka­ńskiej eman­cy­pa­cji, po­wia­da Sien­kie­wicz, „ist­nie­je jej mo­żno­ść, a nie ist­nie­je po­trze­ba, za­tem nie ma i prak­ty­ki”. Od razu pre­cy­zu­jąc: „Ale w Eu­ro­pie bio­rą mo­żno­ść za prak­ty­kę i dla­te­go w po­jęciu o ame­ry­ka­ńskiej ko­bie­cie po­wszech­nie się mylą” (LPA 155). Po­zy­ty­wi­sta, któ­re­mu bli­skie były idee sze­rze­nia oświa­ty, zwłasz­cza w ni­ższych war­stwach spo­łecz­nych, nie prze­ocza rów­no­cze­śnie fak­tu, że pod­czas gdy wszyst­kie Ame­ry­kan­ki umie­ją pi­sać i czy­tu­ją ga­ze­ty, w Pol­sce, gdzie ró­żni­ce kla­so­we są szcze­gól­nie ostro za­ry­so­wa­ne, wy­kszta­łce­nie jest wy­łącz­nym przy­wi­le­jem „sa­lo­no­wych pa­nien”, któ­re mają gu­wer­nant­ki, zna­ją kil­ka ob­cych języ­ków oraz „umie­ją roz­ma­wiać o li­te­ra­tu­rze i sztu­kach pi­ęk­nych z nie­opi­sa­nym uro­kiem”. I do­da­je z przy­ga­ną: „U nas dama i chłop­ka, sa­lo­no­wa pan­na i wiej­ska dziew­czy­na – to dwa świa­ty, a przy­naj­mniej dwa bie­gu­ny” (ta­mże).

Do­syć po­dob­nie rzecz się ma ze sto­sun­kiem Sien­kie­wi­cza do mniej­szo­ści – Afro­ame­ry­ka­nów i Chi­ńczy­ków. Wpraw­dzie nie zdra­dza żad­nych uprze­dzeń ra­so­wych, ale ni­czym pol­ski szlach­cic z po­czu­ciem wy­ższo­ści kla­so­wej wo­bec słu­żby po­strze­ga ich eg­zy­sten­cję jako neu­tral­ne tło dla bia­łej, uprzy­wi­le­jo­wa­nej rasy pa­nów.

*

War­to pod­kre­ślić, że au­tor Try­lo­gii, choć po­zo­sta­wał oby­wa­te­lem opre­syj­ne­go Im­pe­rium Ro­syj­skie­go, da­le­ki był od ide­ali­zo­wa­nia ame­ry­ka­ńskiej de­mo­kra­cji. Do­strze­gł na przy­kład, że sys­tem dwu­par­tyj­ny, sta­no­wi­ący na po­zór ide­al­ny wzór roz­wi­ązań de­mo­kra­tycz­nych, może pro­wa­dzić do wie­lu nad­użyć. Wy­ni­kać one mo­gły z za­sa­dy, że wy­gra­na jed­nej z par­tii po­wo­du­je od razu wy­mia­nę pra­wie ca­łej zwi­ąza­nej z nią ad­mi­ni­stra­cji. Stąd urzęd­ni­cy de­sy­gno­wa­ni przez zwy­ci­ęską par­tię, sła­bo do tego opła­ca­ni, po­zo­sta­ją bar­dzo po­dat­ni na ko­rup­cję i kra­dzież mie­nia pa­ństwo­we­go. Jego opi­nia nic, jak się zda­je, nie stra­ci­ła na swej ak­tu­al­no­ści:

Zmie­nia się par­tia, zmie­nia­ją się na­tych­miast i urzęd­ni­cy; tak więc urzęd­nik, któ­ry dla obo­wi­ąz­ków urzędu po­rzu­ca swój bu­si­ness, to jest swój spo­sób ży­cia, wie, że po kil­ku la­tach urząd ten stra­ci. Wo­bec tego lu­dziom tym po­zo­sta­je tyl­ko jed­no: kra­ść; krad­ną też tak gor­li­wie, jak tyl­ko umie­ją (LPA 143).

Sien­kie­wicz znał, jak wspo­mnia­łem, dzie­ło Ale­xi­sa de To­cqu­evil­le’a i nie­raz z nie­go ko­rzy­stał[5], dla­te­go w opi­sie cy­wi­li­za­cji ame­ry­ka­ńskiej u oby­dwu pi­sa­rzy zna­le­źć mo­żna spo­ro za­sta­na­wia­jących ana­lo­gii. Poza wska­za­ny­mi man­ka­men­ta­mi sys­te­mu dwu­par­tyj­ne­go Sien­kie­wicz, jak To­cqu­evil­le, po­rów­ny­wał de­mo­kra­cję ame­ry­ka­ńską z li­be­ral­nym, ale nie­de­mo­kra­tycz­nym sys­te­mem fran­cu­skim. Pi­sał, że we Fran­cji de­mo­kra­cja ma cha­rak­ter ustro­jo­wy, lecz nie ni­we­lu­je ró­żnic kla­so­wych, tym­cza­sem: „W Ame­ry­ce jest ina­czej. De­mo­kra­cja tu nie tyl­ko jest pa­ństwo­wa, ale i oby­cza­jo­wa: nie tyl­ko ist­nie­je jako in­sty­tu­cja i teo­ria, ale jako prak­ty­ka” (LPA 136). Jak za­tem wy­gląda owa de­mo­kra­cja oby­cza­jo­wa? Jest nią, nie­zna­ne w tym stop­niu w Eu­ro­pie, „po­sza­no­wa­nie pra­cy” (ta­mże) oraz za­tar­cie się w ży­ciu co­dzien­nym ró­żnic kla­so­wych, co we Fran­cji i w Eu­ro­pie jest nie do po­my­śle­nia. Nie­kła­ma­ny za­chwyt Sien­kie­wi­cza bu­dził na przy­kład fakt, że do wspól­ne­go sto­łu za­sia­da­ją bo­ga­ty wła­ści­ciel i jego pra­cow­ni­cy. Jak za­uwa­ża: „Ro­zu­mie­jąc te trzy po­wo­dy, to jest: 1. po­sza­no­wa­nie pra­cy, 2. brak zbyt wy­bit­nych ró­żnic w wy­kszta­łce­niu, 3. brak zbyt wy­bit­nych ró­żnic w oby­cza­jach – mo­żna do­pie­ro zro­zu­mieć de­mo­kra­cję ame­ry­ka­ńską i w ogó­le ame­ry­ka­ńskie ży­cie” (LPA 140). Co wa­żniej­sze, oby­dwaj pi­sa­rze prze­ni­kli­wie wska­zy­wa­li na fakt, iż na dy­na­mi­kę roz­wo­ju ame­ry­ka­ńskie­go spo­łe­cze­ństwa oraz kszta­łto­wa­nia się no­we­go mo­de­lu de­mo­kra­cji w za­sad­ni­czy spo­sób wpły­wa­ła eks­pan­sja na Dzi­ki Za­chód[6].

Au­tor Try­lo­gii sta­rał się o mak­sy­mal­ną bez­stron­no­ść w swo­ich sądach. Po­tra­fił na­wet od­nie­ść się kry­tycz­nie do wła­snych opi­nii, któ­re we­ry­fi­ko­wa­ły stop­nio­wo co­raz lep­sza zna­jo­mo­ść ame­ry­ka­ńskich re­aliów po­li­tycz­nych i spo­łecz­nych oraz swo­bod­niej­sze po­słu­gi­wa­nie się języ­kiem an­giel­skim. Pi­sał:

Ta­kie są ce­chy i przy­mio­ty tego spo­łe­cze­ństwa, któ­re z po­cząt­ku ra­zi­ło mnie, a któ­re te­raz im wi­ęcej i głębiej po­zna­ję, tym wi­ęcej uczę się je sza­no­wać. W wy­wo­dach mo­ich sta­ra­łem się być obiek­tyw­nym i o ile mo­żno­ści ści­słym; nie są one wy­ni­kiem ani opty­mi­zmu, bo o to nikt mnie jesz­cze do­tąd nie po­sądzał, ani wresz­cie z góry po­wzi­ętej sym­pa­tii do in­sty­tu­cji tu­tej­szych (LPA 149).

Do­da­wał ostrze­że­nie, któ­re, jak sądzę, po­wi­nien wzi­ąć pod uwa­gę ka­żdy, kto mie­ni się ob­ro­ńcą za­gro­żo­nych tra­dy­cji na­ro­do­wych:

Ro­zu­miem ja­sno, że nie masz in­sty­tu­cji bez­względ­nie i jed­na­ko­wo wszędzie do­brych. Wszel­kie urządze­nia spo­łecz­ne wte­dy są do­bre, kie­dy są naj­od­po­wied­niej­sze uspo­so­bie­niu na­ro­du, jego oby­cza­jom, tra­dy­cjom, wresz­cie kie­dy za­pew­nia­ją naj­wi­ęk­szy roz­wój spo­łecz­ny: złe zaś wów­czas, kie­dy ten roz­wój ha­mu­ją i kie­dy chcą po­zo­stać for­mą nie­wzru­szo­ną i wiecz­ną wte­dy na­wet, kie­dy już tre­ść we­wnętrz­na in­nych ze­wnętrz­nych kszta­łtów wy­ma­ga (ta­mże).

Skąd wzi­ął się suk­ces ame­ry­ka­ńskiej de­mo­kra­cji? Jak do­wo­dzi z prze­ko­na­niem Sien­kie­wicz, w Ame­ry­ce rządzą „sa­mo­dziel­no­ść i ener­gia” (LPA 191). Przy­czy­nia­ją się do tego pod­sta­wy ustro­ju, czy­li „wol­no­ść i de­cen­tra­li­za­cja”, ale to nie one są źró­dłem roz­kwi­tu, bo gdzie in­dziej, jego zda­niem, przy­nio­sły­by inne owo­ce. Naj­bar­dziej istot­ną rolę od­gry­wa to, że za­sa­dy ustro­jo­we kszta­łtu­je „zaj­mo­wa­nie usta­wicz­ne kra­in dzi­kich lub przez dzi­kie ludy tyl­ko za­miesz­ka­łych” (ta­mże). Al­bo­wiem, do­wo­dzi, wal­ki z si­ła­mi na­tu­ry i In­dia­na­mi wy­ra­bia­ją „zdol­no­ść do sa­mo­rządu, wol­no­ści i de­cen­tra­li­za­cji” (LPA 192). In­ny­mi sło­wy, jest to cy­wi­li­za­cja w ci­ągłym ru­chu, w toku usta­wicz­ne­go prze­obra­ża­nia się, a o jej cha­rak­te­rze de­cy­du­ją spe­cy­ficz­ne wa­run­ki oraz za­sad­ni­czo od­mien­ne od eu­ro­pej­skie­go oto­cze­nie. Sien­kie­wicz da­le­ki jest jed­nak od kre­śle­nia ob­raz­ków wy­pe­łnia­jących łamy co­dzien­nej pra­sy i stro­ni­ce ta­nich ro­man­sów na Sta­rym Kon­ty­nen­cie, w któ­rych na tle nie­okie­łzna­nej przy­ro­dy krwio­żer­czy In­dia­nie na­pa­da­ją i mor­du­ją nie­win­nych bia­łych osad­ni­ków. Nie znaj­du­je pod­czas spo­tkań z In­dia­na­mi tych cech ich po­sta­wy i cha­rak­te­ru, któ­re po­dzi­wiał w trak­cie lek­tu­ry po­wie­ści J.F. Co­ope­ra. Do­strze­ga ich spo­łecz­ną mar­gi­na­li­za­cję, za­nie­dba­nie, nędzę i de­gra­da­cję, w za­cho­wa­niu zaś ty­leż daw­ną dumę, co „de­mo­ra­li­za­cję ce­chu­jącą rasy gi­nące” (LPA 278)[7]. Raz pi­sząc, zgod­nie z ter­mi­no­lo­gią ko­lo­nial­ną, o „dzi­kich lu­dach”, in­nym ra­zem o „ra­sach gi­nących”, po­zo­sta­je wy­jąt­ko­wo wra­żli­wy na tra­gicz­ne po­ło­że­nie rdzen­nych miesz­ka­ńców Ame­ry­ki, co bie­rze się za­pew­ne z wła­sne­go do­świad­cze­nia przy­na­le­żno­ści do na­ro­du pod­bi­te­go[8]. Przy­po­mi­na za­tem o bru­tal­nym ła­ma­niu ukła­dów pod­pi­sa­nych z In­dia­na­mi przez osad­ni­ków oraz po­szu­ki­wa­czy zło­ta i praw­dzi­wie po­dzi­wia od­wa­gę In­dian w wal­ce o wol­no­ść i wła­sne zie­mie. Jak kon­sta­tu­je: „In­dia­nin, dzik, nie­dźwie­dź, ku­jo­ta i ja­gu­ar ustępu­ją co­raz da­lej i da­lej na za­chód przed bia­ły­mi lub giną w roz­pacz­li­wej z nimi wal­ce” (LPA 99).

Zna­mien­ne jest to zrów­na­nie pier­wot­nych miesz­ka­ńców Ame­ry­ki z dzi­ki­mi zwie­rzęta­mi. Sto­su­nek Sien­kie­wi­cza do czer­wo­no­skó­rych nie jest bo­wiem po­zba­wio­ny am­bi­wa­len­cji. Z jed­nej stro­ny „nie­ubła­ga­ny pa­lec cy­wi­li­za­cji ście­ra i te spo­koj­ne ple­mio­na z po­wierzch­ni zie­mi”, z dru­giej – dra­mat In­dian na­ru­sza „po­czu­cie głęb­szej spra­wie­dli­wo­ści” (LPA 279). Co in­ne­go za­tem pod­szep­tu­je wia­ra w sa­mo­czyn­ny, me­cha­nicz­ny po­stęp, dzia­ła­jący poza czy po­nad sfe­rą za­sad mo­ral­nych, co in­ne­go ugrun­to­wa­ne w ka­to­li­cy­zmie etycz­ne do­gma­ty. In­dia­nom Sien­kie­wicz praw­dzi­wie wspó­łczu­je, po­tra­fi zro­zu­mieć ich tra­gicz­ne po­ło­że­nie, za­ra­zem jed­nak uzna­je, że ich los jest z góry prze­sądzo­ny przez roz­wój cy­wi­li­za­cyj­ny, któ­re­go mu­szą stać się ofia­rą. Ofia­rą w po­dwój­nym sen­sie, bo nie tyl­ko stop­nio­wo ule­ga­ją wy­klu­cze­niu i eks­ter­mi­na­cji, ale ta­kże, jak ich wiel­ki wódz Sit­ting Bull, zo­sta­ją za­mie­nie­ni w try­wial­ne licz­ma­ny ro­dzącej się kul­tu­ry ma­so­wej, co przej­mu­jąco pi­sarz zi­lu­stru­je w no­we­li Sa­chem.

Sza­cu­nek oby­wa­te­la ro­syj­skie­go im­pe­rium, któ­ry z au­top­sji zna for­my bru­tal­nej ru­sy­fi­ka­cji, bu­dzi jed­no­cze­śnie sys­tem to­le­ran­cji wo­bec roz­ma­itych na­ro­do­wo­ści, kul­tur i języ­ków. Za­uwa­ża z nie­kła­ma­nym po­dzi­wem (co dla pol­skie­go czy­tel­ni­ka mia­ło być za­pew­ne ukry­tą lek­cją po­glądo­wą):

Ani rządo­wi, ani lud­no­ści Sta­nów Zjed­no­czo­nych nie przy­cho­dzi­ło ni­g­dy do gło­wy ame­ry­ka­ni­zo­wać ko­go­kol­wiek lub co­kol­wiek. W Ka­li­for­nii nie zmie­nio­no ani jed­nej na­zwy na an­giel­ską. Za­kła­da­ją ko­lo­nię Niem­cy – zwą ją Ber­li­nem, za­kła­da­ją Fran­cu­zi – zwą ją Pa­ry­żem, Po­la­cy – War­sza­wą, Ro­sja­nie – Pe­ters­bur­giem i all ri­ght! Niech so­bie mia­sto na­zy­wa się na­wet Szan­ghaj, dla ka­żde­go Ame­ry­ka­ni­na to wszyst­ko jed­no. Prócz tego nie masz w ca­łej Ame­ry­ce (U.S.) wiel­kie­go mia­sta, gdzie by roz­ma­ite na­ro­do­wo­ści nie mia­ły sto­wa­rzy­szeń po­za­kła­da­nych z wy­ra­źnym i jaw­nym ce­lem pod­trzy­my­wa­nia na­ro­do­wo­ści, języ­ka, pa­trio­ty­zmu. Rząd nie tyl­ko nie sprze­ci­wia się po­dob­nym sto­wa­rzy­sze­niom, ale za­pew­nia im też same przy­wi­le­je i pra­wa, ja­kie przy­słu­gu­ją sto­wa­rzy­sze­niom w ogó­le (LPA 240).

Ale ten chwa­leb­ny skądi­nąd wzór to­le­ran­cji do­ty­czy, jak wi­dać, wy­łącz­nie przy­by­szów z Eu­ro­py, wy­klu­cza­jąc In­dian i Afro­ame­ry­ka­nów. Sien­kie­wicz utrwa­la ów­cze­sny stan świa­do­mo­ści, w tym ta­kże sto­su­nek rasy bia­łej do in­nych ras, na­zna­czo­ny pi­ęt­nem ko­lo­nia­li­zmu. Co ude­rza­jące, tak chwa­ląc ame­ry­ka­ńską to­le­ran­cję, do­strze­ga rów­no­cze­śnie, że swo­bo­da i przy­wi­lej utrwa­la­nia i prze­cho­wy­wa­nia na­ro­do­wych tra­dy­cji spo­ty­ka się – czy nie jest tak i obec­nie? – z pro­ce­sem za­ni­ka­nia ty­chże tra­dy­cji w an­glo­sa­skim ty­glu. Za­sta­na­wia go, że do­ty­czy to ta­kże na­ro­dów wol­nych, dum­nych ze swo­je­go dzie­dzic­twa. No­tu­je:

Na­wia­so­wo za­uwa­żę te­raz, że nie wi­dzia­łem ni­g­dzie, aby na­ro­do­wo­ści wy­na­ra­da­wia­ły się tak pręd­ko, jak tu. Dzie­ci przy­by­łych do Sta­nów Zjed­no­czo­nych Niem­ców, Fran­cu­zów, Po­la­ków, Ro­sjan, je­że­li na­wet umie­ją jesz­cze język oj­czy­sty, wolą mó­wić na­wet mi­ędzy sobą po an­giel­sku. Wy­jątek sta­no­wią tyl­ko Chi­ńczy­cy, któ­rych w Ka­li­for­nii jest mnó­stwo (LPA 240).

Po­dob­nie Mek­sy­ka­nie, któ­rzy wpraw­dzie „przy­zna­ją, że rząd Sta­nów Zjed­no­czo­nych jest lep­szy niż daw­ny mek­sy­ka­ński, i wca­le nie oka­zu­ją ocho­ty przy­łącze­nia się do me­tro­po­lii”. I cho­ciaż „rów­no­upraw­nie­nie i opie­ka, któ­re są udzia­łem wszel­kich na­ro­do­wo­ści, były udzia­łem i hisz­pa­ńskiej, a jed­nak lud­no­ść ta stra­ci­ła grunt pod no­ga­mi” (ta­mże). Sien­kie­wicz nie pró­bu­je od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, skąd się bie­rze skłon­no­ść Ame­ry­ka­nów do od­ry­wa­nia się od wła­snych, eu­ro­pej­skich ko­rze­ni. Czy­żby była nią po­trze­ba prze­kre­śle­nia tego, co daw­niej krępo­wa­ło, po­zba­wia­ło pe­łnej wol­no­ści sa­mo­re­ali­za­cji, oraz duma z uczest­nic­twa w two­rze­niu No­we­go Świa­ta? Bez od­po­wie­dzi po­zo­sta­je jed­na­kże kwe­stia, dla­cze­go tym wzo­rem po­zo­sta­ją język i kul­tu­ra an­glo­sa­ska. Co jest źró­dłem jej nie­kwe­stio­no­wa­nej do­mi­na­cji? I to na­wet dla Niem­ców i Fran­cu­zów, któ­rych to­żsa­mo­ść na­ro­do­wa wy­da­wa­ła się tak nie­wzru­szo­na.

W ka­żdym ra­zie u Mek­sy­ka­nów Sien­kie­wicz znaj­du­je jesz­cze jed­ną ce­chę cha­rak­te­ru, któ­ra mo­gła­by wy­ja­śnić ich „utra­tę grun­tu pod no­ga­mi”, „to jest py­chę po­cho­dze­nia i lek­ce­wa­że­nie wszel­kich in­nych na­ro­do­wo­ści, a zwłasz­cza nie­sym­pa­tycz­nej im an­glo­sa­skiej” (ta­mże). Ja­kże traf­ne i nie­tra­cące na ak­tu­al­no­ści spo­strze­że­nie! Zwłasz­cza je­śli my­śleć o Po­lo­nii. Py­cha z wła­sne­go po­cho­dze­nia czy na­ro­do­wej kul­tu­ry, po­czu­cie wy­ższo­ści wo­bec in­nych na­ro­do­wo­ści i kul­tur po­zo­sta­je re­lik­tem eu­ro­pej­skich uzur­pa­cji, do­tkli­wym ana­chro­ni­zmem, któ­ry w wie­lo­na­ro­do­wym spo­łe­cze­ństwie, okre­śla­jącym swo­ją przy­na­le­żno­ść je­dy­nie w ka­te­go­riach oby­wa­tel­skich, może w kon­se­kwen­cji do­pro­wa­dzić do wy­ko­rze­nie­nia, ta­kże z wła­snych tra­dy­cji.

*

Trud­no jed­nak nie do­strzec, że Sien­kie­wicz, przy wszyst­kich za­le­tach umy­słu i pió­ra, a nad­to wbrew swe­mu pra­gnie­niu praw­dy oraz kry­tycz­ne­mu i scep­tycz­ne­mu na­my­sło­wi nad cy­wi­li­za­cją No­we­go Świa­ta, ina­czej i na nowo Ame­ry­kę mi­to­lo­gi­zu­je. Ab­so­lu­ty­zu­je bo­wiem po­stęp. On sta­no­wi w jego prze­ko­na­niu je­dy­ny, pod­sta­wo­wy i nie­da­jący się za­kwe­stio­no­wać re­gu­la­tor mi­ędzy­ludz­kich re­la­cji, trwa­łą gwa­ran­cję mo­ral­no­ści, dro­gę pro­wa­dzącą ku do­bro­by­to­wi i do­sko­nal­szej wer­sji cy­wi­li­za­cji. Ame­ry­ka sta­je się za­tem jesz­cze jed­nym ucie­le­śnie­niem od­wiecz­nych ma­rzeń o stwo­rze­niu raju na zie­mi. Oczy­wi­ście Sien­kie­wicz nie był w tym prze­świad­cze­niu od­osob­nio­ny. Ale za­ra­zem przed­sta­wia on w spo­sób mo­de­lo­wy, jak ży­cie na za­cho­dzie ame­ry­ka­ńskie­go kon­ty­nen­tu kszta­łtu­je świa­do­mo­ść opar­tą na kil­ku do­gma­tach: nie­skrępo­wa­nej wol­no­ści, pra­gnie­niu bo­ga­ce­nia się i obro­nie pry­wat­nej wła­sno­ści. Pro­ces wy­gląda na­stępu­jąco: wpierw na­le­ży zmie­rzyć się z dzi­ką, nie­ujarz­mio­ną przy­ro­dą i upo­rać z obec­no­ścią rdzen­nych miesz­ka­ńców, czy­li wy­pędzić ich z ro­dzin­nych sie­dzib i za­mknąć w re­zer­wa­tach, co bu­dzi w pi­sa­rzu mo­ral­ne po­czu­cie winy; na­stęp­nie wpro­wa­dzić po­rządek praw­ny, któ­re­go wstęp­ną wer­sją jest po­chwa­la­ny „un­c­le lynch” (LPA 189); aż wresz­cie „pra­wo lynch sta­je się bez­pra­wiem; [...] sto­sun­ki ukła­da­ją się co­raz spo­koj­niej, co­raz zgod­niej z wy­ma­ga­nia­mi wy­so­kiej cy­wi­li­za­cji” (LPA 145). In­ny­mi sło­wy, wszyst­ko zmie­rza ku co­raz lep­szej, spraw­niej­szej i bar­dziej spra­wie­dli­wej or­ga­ni­za­cji ży­cia spo­łecz­ne­go, po­nie­waż, jak wie­rzył Sien­kie­wicz, „po­stęp, le­żąc w na­tu­rze ludz­kiej, ma w so­bie siłę nie­po­ko­na­ną, któ­ra musi oba­lić i znisz­czyć wszyst­kie prze­szko­dy, a za­pro­wa­dzić wszędzie spo­kój, po­sza­no­wa­nie praw ludz­kich i taki po­rządek, w któ­rym przy­zna­ne jest lub będzie ka­żde­mu to, co mu się na­le­ży” (ta­mże). Cóż za wia­ra!

*

Po­wsta­je py­ta­nie: na ile Sta­ny Zjed­no­czo­ne opi­sy­wa­ne przez Sien­kie­wi­cza się zmie­ni­ły? Co z jego dia­gnoz oka­za­ło się traf­ne? Z pew­no­ścią cy­wi­li­za­cja ame­ry­ka­ńska po­zo­sta­je cy­wi­li­za­cją nie­sły­cha­nie dy­na­micz­ną, sta­le się prze­obra­ża­jącą, ener­gicz­nie od­rzu­ca­jącą daw­ne swo­je for­my. Utrwa­li­ła w so­bie po­trze­bę eks­pan­sji, sta­no­wi­ącej ty­leż ka­ta­li­za­tor wie­lo­ra­kich trans­for­ma­cji spo­łecz­nych i kul­tu­ro­wych, co sta­ły im­puls do nie­prze­rwa­ne­go ru­chu ku przy­szło­ści. Przy czym cy­wi­li­za­cyj­na ener­gia, nie znaj­du­jąc już wol­nej prze­strze­ni na ob­sza­rze sa­me­go pa­ństwa ame­ry­ka­ńskie­go, prze­no­si się na inne kon­ty­nen­ty i za­czy­na do­mi­no­wać na ca­łym świe­cie. Jest to na­dal spo­łe­cze­ństwo z grun­tu prag­ma­tycz­ne, ce­ni­ące oświa­tę, na­ukę i nie­za­chwia­nie wie­rzące w po­stęp. Wie­lo­na­ro­do­wa zbio­ro­wo­ść, ce­men­to­wa­na przez przy­na­le­żno­ść pa­ństwo­wą, uzna­jąca oso­bi­stą wol­no­ść za do­gmat, a de­mo­kra­cję za co­dzien­ną prak­ty­kę.

Je­śli z tej per­spek­ty­wy spoj­rzeć na Sta­ny Zjed­no­czo­ne, ma­jąc w pa­mi­ęci, że ich spo­so­bów ujęcia jest tyle, ile przy­jętych per­spek­tyw, Sien­kie­wicz jawi się jako ty­po­wy gło­si­ciel, świa­dek i ofia­ra złu­dzeń no­wo­cze­sno­ści, wia­ry w mo­żli­wo­ść zre­ali­zo­wa­nia uto­pii spo­łecz­nej. Jak­kol­wiek ana­chro­nicz­ny, a nie­raz na­iw­ny, w spo­sób nie­unik­nio­ny na­le­żący do swo­jej epo­ki, wy­gła­szał prze­cież opi­nie, któ­re nie do ko­ńca się zdez­ak­tu­ali­zo­wa­ły. Za­uwa­żył bar­dzo traf­nie wie­le trwa­łych cech na­ro­do­we­go cha­rak­te­ru Ame­ry­ka­nów oraz sys­te­mu de­mo­kra­tycz­ne­go Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Nie do­strze­gł wpraw­dzie, bo nie mógł, fak­tu, że wol­no­ść nie daje się uzgod­nić z za­sa­dą rów­no­ści, gdyż tej ostat­niej za­prze­cza­ją aż do dziś im­pe­ra­tyw chęci zy­sku oraz dyk­ta­tu­ra pie­ni­ądza. Ale cho­ćby jego ostrze­że­nie, że „w spo­łe­cze­ństwie prze­my­sło­wym” nu­żąca jest „jed­no­stron­no­ść spo­łecz­ne­go ży­cia nie wy­twa­rza­jące­go nic wi­ęcej prócz pie­ni­ędzy”, nie tra­ci na swo­im zna­cze­niu. Daje się od­czy­tać jako wręcz pro­ro­cza za­po­wie­dź cy­wi­li­za­cji ma­so­wej kon­sump­cji oraz jej wy­ja­ła­wia­jących du­cho­wo skut­ków, wy­two­rów kul­tu­ry si­mu­la­crum.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

PRZY­PI­SY

I

[1] O utwo­rze tym ob­szer­nie pi­sa­ła m.in. H. Pa­ra­fia­no­wicz, Ame­ry­ka i Ame­ry­ka­nie w świe­tle „Li­stów z pod­ró­ży” Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza, „Stu­dia Pod­la­skie”, t. XIII, Bia­ły­stok 2003.
[2] Cy­ta­ty wg wy­da­nia: H. Sien­kie­wicz, Li­sty z pod­ró­ży do Ame­ry­ki, War­sza­wa 1986, da­lej: LPA (licz­by ozna­cza­ją nu­me­ry stron).
[3] Zwró­cił na to uwa­gę Ta­de­usz Buj­nic­ki. Zob. te­goż, Na po­gra­ni­czach, kre­sach i poza gra­ni­ca­mi. Stu­dia, oprac. tek­stu i red. tomu M. Sie­dlec­ki i Ł. Za­biel­ski, Bia­ły­stok 2014, s. 132.
[4] Pi­sze o tym ob­szer­nie H. Pa­ra­fia­no­wicz, Ame­ry­ka i Ame­ry­ka­nie w świe­tle „Li­stów z pod­ró­ży”..., dz. cyt.
[5] Od­wo­łu­ję się tu­taj do Wstępu Jana Basz­kie­wi­cza, [w:] A. de To­cqu­evil­le, O de­mo­kra­cji w Ame­ry­ce, przeł. M. Król, War­sza­wa 1976.
[6] Spo­strze­że­nie to roz­wi­nie pod ko­niec XIX w. ame­ry­ka­ński hi­sto­ryk Fre­de­rick J. Tur­ner w swo­jej The Fron­tier The­sis, wska­zu­jąc, że prze­su­wa­nie się na za­chód gra­nic cy­wi­li­za­cji w za­sad­ni­czy spo­sób ukszta­łto­wa­ło nie tyl­ko ży­cie eko­no­micz­ne i po­li­tycz­ne oraz sys­tem oby­cza­jo­wy, lecz ta­kże ame­ry­ka­ński sys­tem war­to­ści i mo­del ży­cia. Zob. J. Basz­kie­wicz, Wstęp, [w:] A. de To­cqu­evil­le, O de­mo­kra­cji w Ame­ry­ce, dz. cyt.
[7] Pro­blem sto­sun­ku Sien­kie­wi­cza do In­dian był przez ba­da­czy wie­lo­krot­nie oma­wia­ny. Zob. np. Z. Naj­der, O „Li­stach z pod­ró­ży” do Ame­ry­ki Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza, „Pa­mi­ęt­nik Li­te­rac­ki” 1955, z. 1, s. 54–122; S. San­dler. In­dia­ńska przy­go­da Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza, War­sza­wa 1967; M. Ró­łkow­ska, Mi­ędzy mi­tem do­bre­go a złe­go dzi­ku­sa: rdzen­ni miesz­ka­ńcy Ame­ry­ki Pó­łnoc­nej w XIX-wiecz­nych re­la­cjach z pod­ró­ży pi­sa­rzy pol­skich, „Me­dia – Kul­tu­ra – Ko­mu­ni­ka­cja Spo­łecz­na” 2009, nr 5, s. 187–197; P. Ko­prow­ski, Ob­raz In­dian w świe­tle „Li­stów z pod­ró­ży do Ame­ry­ki” Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza, www.zsbio.tcz.pl/pli­ki/160420_ko­prow­ski.doc.
[8] Jak pi­sał T. Buj­nic­ki: „los In­dian sta­no­wił dlań ale­go­rycz­ny od­po­wied­nik losu pol­skie­go (jak na przy­kład w no­we­li Sa­chem)” (T. Buj­nic­ki, Na po­gra­ni­czach..., dz. cyt., s. 134).