Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zakonna tradycja przekazuje nam opowieść o śnie Dominika. Święty ujrzał drzewo, na którego gałęziach siedziało i głośno świergotało mnóstwo ptaków. Nagle uderzył potężny wiatr, drzewo upadło, a jego mieszkańcy rozpierzchli się po świecie. Dominik zinterpretował sen jako znak, że musi rozesłać braci. Dzięki temu wielu z nich dojrzało do świętości i od ośmiuset lat Rodzina Dominikańska rozrasta się także w niebie. To zaś rodzi pewien problem z gatunku praktycznych, a mianowicie jak odróżnić jednego świętego od drugiego, skoro wszyscy w tych samych habitach.
I o tym jest ta książka. Dowiemy się z niej, na przykład, dlaczego bł. Czesław zwykle ma w ręku coś w rodzaju granatu zapalającego, z jakiego powodu bł. Henryk Suzo mógłby patronować salonom tatuażu, kim jest człowiek z mieczem w głowie i kto zapoczątkował tradycję dominikańskich murali. Poznaj dominikańskich świętych – każdy z nich jest jedyny w swoim rodzaju!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 131
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Elżbieta Wiater, 2016
© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2016
Redaktor
Agnieszka Czapczyk
Projekt okładki i stron tytułowych, ilustracje
Tomasz Rojek OP
Redakcja techniczna i opracowanie okładki
Justyna Nowaczyk
ISBN 978-83-7906-106-8
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.
Wydanie I, 2016
ul. Kościuszki 99, 61-716 Poznań
tel. 61 852 39 62, faks 61 850 17 82
Choć dominikanie nie są zbyt gorliwi w dążeniu do kanonizacji sióstr i braci umierających w opinii świętości, to przez osiemset lat istnienia zakonu zebrał się całkiem spory tłumek osób wyniesionych na ołtarze, nie da się ich więc rozpoznać jedynie po gustownym biało-czarnym habicie. Ponadto do grona oficjalnych mieszkańców nieba pochodzących z rodziny dominikańskiej należą nie tylko mniszki i bracia. Dlatego potrzebne są atrybuty – coś, co jej lub jemu towarzyszy, ewentualnie tkwi w ciele.
Zapraszam na wspólne oglądanie rodzinnego albumu świętych i błogosławionych z Zakonu Kaznodziejskiego. Książka ta nie jest wyborem z żywotów świętych, bliżej jej do zbioru anegdot, zwanych inaczej legendami, bo to im właśnie większość beatyfikowanych i kanonizowanych zawdzięcza swoje atrybuty. Dla tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o opisanych tu bohaterach, do niemal każdego tekstu dołączyłam tytuły książek, po które warto sięgnąć, by znaleźć obszerniejsze informacje na temat zaprezentowanej osoby.
Mam nadzieję, że obejrzenie tego albumu pozwoli wam z łatwością rozpoznać różne postacie, kiedy będziecie zwiedzać dominikańskie – i nie tylko – kościoły. A gdy spotkamy się po lepszej stronie rzeczywistości, od razu będziecie wiedzieli, kto was wita.
Elżbieta Wiater
Większość spisów dominikańskich świętych wcale nie zaczyna się od św. Dominika. To skutek uboczny tego, że nie jest on jedyną osobą w swojej rodzinie, która została wyniesiona na ołtarze. Oprócz założyciela dominikanów trafili tam jeszcze jego matka, Joanna, i brat Manes.
Trzech wyświęconych
Według tradycji Joanna pochodziła z rodu Azów i urodziła swojemu mężowi, Feliksowi, co najmniej czworo dzieci – nieznaną z imienia córkę i trzech synów: Antoniego, Manesa i Dominika. Każdy z nich przyjął święcenia, najmłodszy założył zakon, a średni do niego wstąpił.
Niewiele o niej wiemy poza tym, że musiała być kobietą pobożną, hojną wobec ubogich i mającą rękę do rozmnażania dobrego wina, które to cechy odziedziczyli także synowie. Wniosek o pobożności wynika z zachowanego w tradycji przekazu o śnie, w którym Bóg objawił Joannie, że jej najmłodszy syn zapali świat głoszeniem ewangelii. Z pobożności także musiało wypływać to, że będąc w ciąży z najmłodszym dzieckiem, udała się z pielgrzymką do Silos, do grobu św. Dominika, ale benedyktyna, który w XI wieku zreformował tamtejszy klasztor czarnych mnichów. Zapewne prosiła o zdrowie i szczęśliwy poród, a nocując tam po trudach pielgrzymki, miała zobaczyć we śnie patrona sanktuarium, który jej przepowiedział, że urodzi świętego. Nie ma to jak wyśniona kariera dla potomka.
Beczułka i szantaż emocjonalny
Druga legenda o życiu Joanny dotyczy jej hojności wobec ubogich. Kiedyś w jałmużniczym zapędzie podzieliła się z potrzebującymi beczułką wina z mężowych zapasów, bo widziała, że oprócz chleba do nasycenia żołądków potrzebują czegoś do rozweselenia serca. Uradowani ubodzy tak głośno wychwalali dobroć dawczyni oraz otrzymanego trunku, że dotarło to do uszu wracającego z podróży Feliksa. Ten, z lekka zdenerwowany, dotarłszy do domu nakazał swojej pani, by i jemu, i przybyłym z nim gościom podała tego nektaru. Joanna wiedziała, że wina już nie ma, zeszła jednak do piwniczki i padła na kolana, błagając Boga o zmiłowanie ze względu na świętość jej syna. W końcu i wstyd przed gośćmi, i awantura rodzinna – rzecz mało przyjemna. Bóg okazał zrozumienie – z pustej beczki popłynęło wino, do tego w odpowiedniej ilości i jakości.
Jeden kielich na ponad setkę
Podobny cud przypisuje się, a dokładnie robi to bł. Cecylia, św. Dominikowi. Otóż miał on zwyczaj, jako odpowiedzialny za formację mniszek z klasztoru przy kościele św. Sykstusa, przychodzenia do nich z konferencjami. Pewnego dnia długo się nie pojawiał, więc siostry, zmęczone, odmówiły modlitwy i poszły spać. Nie zdążyły zasnąć, bo rozległ się dzwonek oznajmiający przybycie ojca Dominika. Mniszki zeszły do rozmównicy, wysłuchały konferencji i opowieści o świeżo pozyskanych przez założyciela powołaniach, po czym święty przyjrzał się uważnie zebranym i oznajmił, że przydałoby się coś na orzeźwienie. Polecił jednemu z braci, by nalał po brzeg wina do pucharu, pobłogosławił go, po czym z tego kielicha pili i bracia, i siostry, a na koniec był on nadal pełny, choć każdy pił, ile chciał. Dodajmy, że samych sióstr było ponad sto, przynajmniej według Cecylii.
Starszy brat
A skoro o mniszkach mowa, to warto wspomnieć i o Manesie. O nim wiemy równie mało, co o Joannie. W aktach zachowały się świadectwa, że był „mężem świętym i rozmodlonym, łagodnym, pokornym, wesołym i miłosiernym”. Pomagał przy fundacji klasztoru kaznodziejów w Paryżu, a potem młodszy brat wyznaczył go na kapelana sióstr w Madrycie. Tam też zmarł po szesnastu latach posługi. A jako że kobiety są pamiętliwe, wspomnienie o jego świętości dochowało się do XIX wieku, kiedy to zatwierdzono jego kult.
Matka z psem i pochodnią
Błogosławioną Joannę najłatwiej rozpoznać po synu lub synach, zwykle przedstawianych w wieku zdecydowanie nieletnim, a gdzieś w dole przemyka pies z pochodnią w pysku. Matka wskazuje chłopcom niebo lub krzyż, jednoznacznie sugerując jedynie słuszny kierunek pragnień. Niekiedy w ręku lub na kolanach trzyma otwartą księgę, w której możemy się domyślać Ewangelii.
Manes nie wybija się szczególnie z dominikańskiego tła, jeśli chodzi o atrybuty – ma habit, w ręku trzyma różaniec, czasem lilię.
– — –
Atrybuty bł. Joanny d’Aza: strój świecki, jeden lub dwóch synów, gest wskazujący na niebo lub krzyż, pies z pochodnią.
Dzień wspomnienia*: 2 sierpnia.
Atrybuty bł. Manesa: habit, różaniec, lilia.
Dzień wspomnienia: 30 lipca lub 18 sierpnia.
Zob. więcej: J. Salij, Legendy dominikańskie, W drodze, Poznań 2016.
—
* Dni wspomnienia świętych za: Liturgia godzin. Teksty własne Zakonu Kaznodziejskiego, Kraków 2010.
Podobno nim dotrzemy do wrót nieba, najpierw trzeba przebyć długi, ciemny tunel, na końcu którego rozbłyska światło. Jeśli okaże się ono świecić nad głową tudzież na czole ciepło uśmiechniętego rudego mężczyzny o pociągłej twarzy i ostrym nosie, to znaczy, że przewodniczącym waszego komitetu powitalnego jest sam św. Dominik.
Gwiazda
Tak zwana „czołówka” założyciela braci kaznodziejów rozbłysła nad nim bardzo wcześnie. Legenda głosi, że w chwili chrztu na główkę chłopca (zapewne zaledwie kilkudniowego) spłynęła z nieba gwiazda i tam się zatrzymała. To był widomy znak, że w prezencie z okazji zostania chrześcijaninem Bóg oświecił malca światłem z wysoka i spłynęła na niego Boża mądrość oraz umiłowanie prawdy.
Pies z żagwią
Założycielowi braci kaznodziejów często też towarzyszy pies. Zwierzę to jest na ogół biało-czarne i zawsze bardzo odważne, bo mocno trzyma w pysku pochodnię, i do tego płonącą. Wbrew skojarzeniom, nie jest to zapowiedź inkwizytorskiej kariery niektórych przedstawicieli zakonu, a odwołanie do kolejnej legendy. Otóż matce przyszłego świętego, bł. Joannie, miał się przyśnić pies z pochodnią wyskakujący z jej wnętrzności. Stworzenie to błyskawicznie uciekło przez okno, a od niesionego przez nie ognia zapłonął cały świat. Uwaga: matczyny sen był proroctwem dotyczącym roli dominikanów w głoszeniu Ewangelii, a nie wskazaniem, że habit tego zakonu mogą zakładać tylko piromani.
Zakonna moda
Skoro mowa o stroju zakonnym – niech was nie dziwi, że na najstarszych obrazach i freskach strój dominikański wygląda nieco inaczej niż obecnie. Pierwotnie był prostszy, gdyż kaptury przyszywano bezpośrednio do tuniki i do kapy. Skąd więc ta gustowna pelerynka, która tak pięknie podkreśla ramiona? Otóż w XVI wieku, na fali potrydenckich reform, bracia podążyli za ówczesnymi zmianami i stwierdzili, że warto dokonać w swoim habicie niewielkiego aggiornamento, stylizując go na strój kanonicki. Przy okazji skomplikowali nakładanie habitu, ale czego się nie robi dla dobrego wizerunku.
Lilia i księga srebrnego Dominika
Wróćmy do Dominika. Bywa też przedstawiany z mniej oczywistymi atrybutami, które odnoszą się raczej do charyzmatu zakonu, niż do jego osoby. Dobrym przykładem jest obraz świętego, który można zobaczyć w krakowskiej bazylice Dominikanów: mężczyzna w habicie (strój jest cały ze srebra, więc kolorów nie stwierdzono, ale krój się zgadza) w lewej ręce trzyma lilię – symbol dochowania ślubu czystości, a w prawej księgę – odwołanie do mającego charakteryzować dominikanów umiłowania prawdy i jej poszukiwania. Ale bez obaw – jeśli podejdziemy wystarczająco blisko, zobaczymy na czole namalowanej postaci nieśmiało lśniący płomyk. Bez niego Dominik nie byłby sobą…
– — –
Atrybuty św. Dominika: gwiazda nad czołem lub na czole, pies z pochodnią, lilia, księga.
Dzień wspomnienia: 8 sierpnia.
Zob. więcej: Jordan z Saksonii, Książeczka o początkach Zakonu Kaznodziejów, przeł. M. Wylęgała OP, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna Adam, Warszawa 2008; J. Spież, Święty Dominik, W drodze, Poznań 2016.
—
Współcześnie pewnie miałby atrybuty nawiązujące do Gwiezdnych wojen, bo posługiwał się laserowym mieczem, zanim stało się to modne. Otóż podczas I wojny światowej jego sanktuarium na Kielecczyźnie, w Leszczynach, znalazło się na linii frontu. Porządne gotyckie mury spokojnie znosiły ostrzał, ale istniało poważne zagrożenie, że Rosjanie zniszczą pociskami dach kościoła. Co więc zrobił zapobiegliwy dominikanin, chcąc uniknąć trwałej dewastacji swej nieruchomości? Objawił się na rzeczonym dachu i czymś przypominającym, cytuję, „świetlistą laskę” odrzucał lecące w stronę dachówek pociski. O tym cudzie mieszkańcy Leszczyn dowiedzieli się od rosyjskiego dowódcy, który po zdobyciu przyczółku wpadł do schronu i zaczął grozić bronią proboszczowi za chodzenie po dachu w stroju kapłańskim i dawanie znaków Austriakom, kiedy Rosjanie zaczynali ostrzał. Szczęśliwie święty czuwał nie tylko nad dachem sanktuarium – proboszcz też ocalał.
Cud w Kijowie
W czasach, kiedy Jacka Odrowąża kanonizowano, obowiązywała mniej wysublimowana technicznie estetyka, więc i typowe atrybuty święty ma klasyczne. Najczęściej jest to narzucona na habit czerwona stuła, krzepko dzierżona w prawicy monstrancja lub puszka z Najświętszym Sakramentem, a w lewicy, zwykle przez kapę, trzymana figurka Najświętszej Maryi Panny. Stuła jest oznaką jego święceń kapłańskich, a jej kolor symbolizuje moc Ducha Świętego przejawiającą się w darze głoszenia.
Z pozostałymi atrybutami wiąże się kolejna historia o cudzie, który miał miejsce w Kijowie obleganym przez wraże tatarskie wojska. Wśród licznych podpalonych budynków znalazł się także kościół Dominikanów, w którym Jacek właśnie odprawiał mszę. Dokończył ją spokojnie, nie zważając na dym i płomienie, po czym chwycił Ciało Pańskie i zaczął uciekać. Sprint przez nawę główną przerwał, usłyszawszy delikatny kobiecy głos: „Jacku, mojego Syna ratujesz, a mnie zostawiasz?”. Dominikanin miał rzucić nieprzystojną nieco uwagę o zbyt dużej wadze Matki Bożej, ale jednocześnie chwycił figurkę. Na szczęście Maryja nie należy do kobiet strzelających focha, więc nie dość, że nic nie odrzekła, to jeszcze sprawiła, że jej przedstawienie okazało się lekkie jak piórko i zakonnik mógł je nie tylko ocalić z pożaru, ale jeszcze przenieść po zamarzniętym Dnieprze w bezpieczne miejsce.
Wizja
Mniej popularne, choć starsze przedstawienie to Jacek podnoszący w zachwycie oczy, by patrzeć na objawiającą mu się w świetle Matkę Bożą. Wizja, którą opisuje w swoim żywocie świętego lektor Stanisław, miała się wydarzyć w krakowskiej bazylice Dominikanów, w miejscu, które obecnie na mszach najczęściej okupuje loża szyderców liturgiczno-kaznodziejskich, niektórzy w białych habitach. Mowa oczywiście o przestrzeni pod emporą stojącą przed kaplicą św. Jacka. W średniowieczu była to kaplica Matki Bożej Współcierpiącej, założyciel polskiej prowincji często spędzał tam czas na modlitwie i tuż przed wyruszeniem na pierwsze misje miał tam ujrzeć, jak w wielkiej jasności z nieba zstępuje do niego Maryja. Powiedziała przyszłemu świętemu, że jest jej umiłowanym synem i że o cokolwiek poprosi przez jej wstawiennictwo, zostanie wysłuchany. Warto dodać, że św. Odrowąż do tej pory z tej obietnicy nagminnie korzysta.
Nieco klasyki
Święty Jacek może też mieć w ręku lilię, różaniec lub księgę, czyli dominikańskie klasyki. Na kolumnadzie Berniniego ma ponadto sumiastego sarmackiego wąsa (na twarzy, nie w ręku), żeby nie było wątpliwości, skąd przybył. Zwykle jednak jest przedstawiany jako gładko ogolony, czasem jego twarz przypomina oblicza żyjących współcześnie dominikanów (nie będziemy wytykać których), a czasem jest to twarz mężczyzny w średnim wieku, już siwiejącego. To pamiątka po tym, że Jacek miał tak zwane późne powołanie, odkryte już w wieku dojrzałym. Co oczywiście nie przeszkodziło mu ani w długodystansowych biegach z obciążeniem, ani w grze w krykieta świetlistą laską na stromym gotyckim dachu własnego sanktuarium. Po prostu Moc jest z nim. Niewątpliwie.
– — –
Atrybuty św. Jacka: monstrancja, figurka Matki Bożej lub Matka Boża na obłoku i w mandorli, lilia, różaniec, księga, czerwona stuła.
Dzień wspomnienia: 17 sierpnia.
Zob. więcej: E. Wiater, Wierny pies Pański. Biografia św. Jacka Odrowąża, Znak, Kraków 2015; J. Spież, Święty Jacek, W drodze, Poznań 2016.
—
W szacownym wieku lat czterdziestu pięciu Czesław był już kustoszem kolegiaty sandomierskiej. W XIII wieku Sandomierz, strzegący przeprawy przez Wisłę w jednym z najwrażliwszych taktycznie miejsc, jeśli chodzi o szlak ze wschodu na zachód, był znaczącym i bogatym miastem. Rzecz jasna, duża część tego znaczenia i bogactwa spływała również na tamtejszą kolegiatę Najświętszej Marii Panny oraz na związanych z nią kanoników. Być tam kustoszem to było coś… A funkcja ta nie polegała bynajmniej na gromadzeniu i odkurzaniu zbiorów kościelnych zabytków – wiązały się z nią: zarządzanie sporą częścią dochodów, uprawnienia sądownicze oraz decydowanie, kto i co robi w katedrze podczas liturgii (ceremoniarzom wszelkiej maści dozwala się westchnąć z zazdrością).
Ograbieni cudem
Jako tak ważna persona pod koniec lat dwudziestych XIII wieku Czesław towarzyszył biskupowi Iwo Odrowążowi w podróży do papieża. Wyruszył zapewne konno, w stroju odpowiednim do pełnionej funkcji, zabierając ze sobą ilość pieniędzy wystarczającą na pokrycie wydatków związanych z podróżą oraz służącego, zresztą co tam będziemy mu żałować – kilku. Wrócił pieszo, żebrząc, do tego w jednej tunice i kapie.
Jak widać, spotkanie ze św. Dominikiem i jego braćmi skutkowało mniej więcej tym samym, co natknięcie się na przydrożnych zbójców. Przynajmniej jeśli chodzi o zewnętrzne przejawy. Ich ubogie kaznodziejstwo okazało się zaraźliwe, zresztą biskup Iwo bardzo przyjaźnie podszedł do perspektywy przyniesienia tego wirusa do krakowskiej diecezji. Głównym powodem przychylności zapewne był cud, jakiego na oczach krakowskiego purpurata oraz jego kanoników dokonał Dominik, wskrzeszając bratanka kardynała Stefana, Napoleona.
Misje lepsze niż władza
Ostatecznie Czesław osiadł we Wrocławiu, uprzednio założywszy w nim dominikański klasztor (z pomocą św. Jacka, jak chce tradycja). Miał wprawę – wcześniej pomagał Jackowi w reformowaniu klasztoru we Fryzaku, a potem w zakładaniu domu braci kaznodziejów w Pradze. W 1233 roku ponownie ubogacono go władzą – bracia obrali go na swojego prowincjała. Po trzech latach zdjęto mu z ramion ten zaszczyt, gdyż organizm odmówił posłuszeństwa i ciało się pochorowało. Nie uchroniło go to jednak przed powołaniem na przeora we wrocławskim konwencie.
Były kanonik czuł się zdecydowanie lepiej, chodząc i głosząc Chrystusa na szeroko rozumianym Śląsku. I dlatego jednym z najczęściej towarzyszących mu atrybutów jest krzyż misyjny. Prosty, na ogół bez pasyjki, czyli postaci cierpiącego Chrystusa.
Modlitwą w najeźdźcę
Najczęściej jednak Czesława można poznać po czymś podobnym do komety, co umieszczane jest obok głowy beatyfikowanego, nad nią lub w jego ręku. W przypadku dzieł twórców zdecydowanie słabo radzących sobie z tematem atrybut wygląda jak kula do kręgli, z której z bliżej niewyjaśnionych powodów buchają płomyczki. Bez obaw, nie jest to granat zapalający – historia pochodzenia tego przedmiotu jest inna.
Otóż w 1241 roku na Polskę najechali Mongołowie. Dotarli także pod Wrocław, którego w zasadzie nie miał kto bronić, gdyż książę ze swoimi wojskami wyruszył, by potykać się z najeźdźcami w bitwie. Miastu groziła rzeź. I kiedy skośnoocy wrogowie przymierzali się do ataku na bramy, nad miastem nagle pojawiła się ognista kula. Niektórzy widzieli raczej słup ognia, istotna jest jednak nie tyle forma tego zjawiska, co jego efekt – Mongołowie uciekli, a także jego źródło – tym miała być modlitwa brata Czesława. Zapewne podczas negocjacji z Najwyższym użył też jako argumentu cierpienia związanego ze swoją chorobą.
Patron Wrocławia
Zmarł w następnym roku, a wdzięczni mieszczanie, początkowo nieoficjalnie, a od beatyfikacji w 1712 roku całkowicie legalnie, uznają go za patrona swojego miasta. Jego podobiznę możemy znaleźć w wielu dominikańskich kościołach, a kilka lat temu odtworzono komputerowo jego twarz. Mimo że wiemy, jak wyglądał w rzeczywistości, nadal łatwiej rozpoznać go po ognistej kuli i prostym krzyżu oraz dużej skuteczności w modlitwie wstawienniczej. I tego się trzymajmy.
– — –
Atrybuty bł. Czesława Odrowąża: ognista kula, krzyż misyjny, lilia.
Dzień wspomnienia: 20 lipca.
Zob. więcej: J. Salij, Legendy dominikańskie, W drodze, Poznań 2016.
—