Wyrafinowana zemsta żony - Caitlin Crews - ebook

Wyrafinowana zemsta żony ebook

Caitlin Crews

4,3
10,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Josselyn Christie tuż po ślubie dowiaduje się od męża, sycylijskiego arystokraty Cenza Falconego, że jest dla niego jedynie narzędziem, by się odegrać na jej ojcu. Chce od niego uciec, lecz wtedy Cenzo ma wypadek i na skutek uderzenia traci pamięć. Josselyn postanawia odpłacić Cenzowi za to, jak ją potraktował. Mówi mu, że jest jej służącym…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 145

Oceny
4,3 (8 ocen)
5
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kirawch

Nie oderwiesz się od lektury

świetna! z początku nieco mroczna A na końcu wzruszająca:)
00

Popularność




Caitlin Crews

Wyrafinowana zemsta żony

Tłumaczenie:

Zbigniew Mach

Tytuł oryginału: The Sicilian’s Forgotten Wife

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2022

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2022 by Caitlin Crews

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-9325-9

ŚŻ DUO – 1166

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Josselyn Christie nie oczekiwała, że dzień jej ślubu będzie dniem radości.

Nie był to ten ślub. Ona nie była tą panną młodą, które marzą o długiej białej sukni, tłumie wesołych dzieciaków i przesyconej miłością ceremonii. Tu nie chodziło o młodą parę, lecz tylko o sam ślub. Po prostu – musiał się odbyć. I tyle. Nie mogło być inaczej, bo przyszli małżonkowie ledwie się znali.

Josselyn wiedziała też, że nie będzie to ceremonia z czułymi zapewnieniami o romantycznej miłości i wierności aż po grób.

O radości nikt tu nawet nie myślał.

Ale panna młoda miała nadzieję, że pan młody wykaże się pewną subtelnością i klasą.

Przyjęcie weselne w sali balowej historycznej rezydencji ojca Christie trwało w najlepsze. Był to jeden z najbardziej eleganckich i ekskluzywnych adresów w Pensylwanii, a więc i w całej Ameryce.

Stare pieniądze. Stare rody. Ich przodkowie z pokolenia na pokolenie budowali bajeczne fortuny. Goście dostojnym krokiem przechadzali się po sali, uśmiechali do siebie i wymieniali zwykłe uprzejmości.

W ich żyłach płynęła błękitna krew. Josselyn zawsze wiedziała, że jest skazana na taką przyszłość, jaka zaczęła się dla niej tego wieczora. I nie marzyć, że uda jej się uniknąć przeznaczenia – poświęcenia się w imię rodziny. Bo taką samą ofiarę w świecie, w którym żyła, składały przed nią wszystkie panny młode.

Ludzie, którzy odziedziczyli te wielkie fortuny, nie nazywali już siebie Starymi Filadelfijczykami. Mówili, że są Prawdziwymi lub Wiecznymi Filadelfijczykami. Jakby chcieli odciąć się od przeszłości. Ale zgadzali się w jednym – prawie wszyscy byli w prostej linii spadkobiercami pierwszych rodzin, które kiedyś osiedliły się tu, zakładając emigrancką kolonię Ye Olde Pennsylvania. Mieli poczucie, że stan ten – i Ameryka – zawdzięcza im wszystko.

– Błądzisz myślami, moja córko – usłyszała obok siebie głos ojca.

Głos ten wyrwał ją z ponurych rozmyślań o tym, że pochodzenie i ofiara nie pozwalają żadnej pannie młodej tryskać radością na swoim weselu.

Ale od razu się uśmiechnęła. Górę jak zwykle wziął przypływ uczuć do ojca.

Nawet dziś.

Zwłaszcza dziś.

Bo kochała go bez pamięci. Zrobiłaby dla niego wszystko. Uśmiechnęła się doń, przypominając sobie czas, gdy zdawał się jej większy i silniejszy. Był dla niej tarczą przed złem tego świata. Mijające lata sprawiły, że podstarzały już Archibald Christie jakby zmalał. Ale dziś nie posiadał się z radości. Wreszcie spełniały się jego marzenia. Córka zaczynała nowe życie, a on był pewien, że pomógł jej w tym najlepiej, jak umiał.

Bo wierzył, że małżeństwo da jej bezpieczną przystań. Josselyn straciła matkę i brata. Choć tragedia wydarzyła się dawno temu, córka zawsze wiedziała, że dla ojca najważniejsze jest dać jej poczucie bezpieczeństwa.

Nawet za taką cenę.

Mimowolnie spojrzała na salę balową i na postać wysokiego postawnego mężczyzny zanurzonego w rozmowie z grupą miejscowych miliarderów. Wszyscy z uwagą chłonęli jego słowa. Josselyn odwróciła jednak wzrok i skierowała go na twarz ojca.

Po co się lękać o przyszłość. Lęk i tak jej nie zmieni.

– Początek małżeństwa wymaga trochę zamyślenia… – odparła.

Objęła ojca ramieniem, próbując nie widzieć, że wydał się jej słabszy, niż powinien. Ba taka myśl tylko na nowo rozdarłaby jej biedne serce, a ono miało dziś i tak aż nadto trosk.

– I trochę trzeźwej refleksji. Jasności myśli i spokoju wobec tego, co nadejdzie – dodała.

Stali obok siebie, patrząc na tańczące pary i sączących drogie drinki gości. Josselyn wiedziała, że po weselu nikt z nich nie poświęci jej już żadnej myśli.

Żadnej.

Bo brała udział w ceremonii, na którą przychodzi się z setek powodów, ale żaden nie ma nic wspólnego ze świętowaniem miłości. Josselyn mogła jednak winić tylko siebie i własne wyobrażenia, że w jej sytuacji miłość mogłaby kiedykolwiek się liczyć.

Była naiwna.

– Wiem, że może nie jest to tym, czego pragnęłaś – powiedział Archibald nieco szorstkim, ale przepełnionym uczuciem tonem. – Mogę być starym głupcem. Wierzę jednak, że nie do końca ulegam złudzeniom.

– Oczywiście, tato – odparła ciepłym głosem.

Setki razy powtarzała sobie, że nie powinna pocieszać i uspokajać ojca, bo nadszedł dla niej najwyższy czas ruszyć naprzód i zacząć własne życie. Wylecieć z gniazda. Nigdy jednak nie dotrzymywała dawanych sobie obietnic.

Bo tak działa miłość. Uczucie do ojca kazało jej działać wbrew własnemu dobru. Zresztą aż do dzisiaj niewiele sobie z tego robiła.

– Możesz myśleć, że jestem zdziecinniały i naiwny. Ale z czasem zrozumiesz, że wszystko to posłuży ci jak najlepiej.

– Rozumiem – odparła spokojnym głosem. – Gdyby było inaczej, nigdy bym się nie zgodziła.

I tu pies pogrzebany, pomyślała.

Zgodziła się.

Tego popołudnia szła do ołtarza spięta jak struna. Ale przecież nikt jej do niczego nie zmuszał. Nikt nie przyłożył jej pistoletu do skroni. Nie groził i nie naciskał. Szła, trzymając ojca pod rękę z własnej wolnej woli… w stronę swojego przeznaczenia.

Archibald wdał się w pogawędkę ze starym przyjacielem rodziny, a Josselyn została na miejscu. Wygładziła dłońmi wspaniałą suknię ślubną – wierną kopię tej, w jakiej kochająca matka brała ślub z jej ojcem.

Josselyn próbowała zmusić się do uśmiechu, ale jej wzrok znów skierował się stronę mężczyzny, który kilka godzin temu został jej mężem.

Cenzo Falcone wyróżniał się wśród innych, choć jak miał w zwyczaju nie narzucał nikomu swojej obecności. Ten typ mężczyzny przyciąga uwagę samą swoją posturą i wyglądem. Bano się go i jednocześnie podziwiano tak bardzo, że sam dźwięk jego imienia wywoływał poruszenie. Wystarczyło, że ktoś szepnął „Cenzo”. Nic więcej.

Korzenie jego rodu sięgały europejskich rodzin królewskich. Ten sycylijski arystokrata był właścicielem wielu zamków na całym świecie. Nic z tego, że wiele z nich wraz z wiekami podupadło, bo wciąż świadczyły o wspaniałej historii rodu. Cenzo był też posiadaczem tak ogromnej fortuny, że od lat bez trudu mieścił się w elicie najbogatszych ludzi w Europie.

Cenzo Falcone. Jej mąż.

Boże zlituj się nad jej duszą.

Już wkrótce Josselyn będzie musiała opuścić rodzinną posiadłość.

Wraz z nim.

Jako jego żona.

Może gdyby nie bała się nazywać go mężem, wszystko byłoby bardziej realne. Lub mniej przytłaczające. Bo tyle kobiet ma mężów i są szczęśliwe. Nie ma powodów, by bać się tego słowa.

Nawet patrząc z daleka, czuła siłę bijącą od tego mężczyzny. Energię przyczajonego tygrysa gotowego do skoku. Cenzo miał pierwotnie zmysłowe i szlachetne rysy twarzy.

Josselyn poczuła, że wyschły jej wargi.

Było coś w tych nieuchronnie przyciągających wzrok oczach koloru miedzi i złota. Jakby Cenzo w głębi duszy drwił ze wszystkich miejscowych pensylwańskich baronów, których rodziny budowały majątki w dziewiętnastym stuleciu na wyzysku miejscowych biedaków.

Przed ślubem spotkała go tylko dwukrotnie.

Pierwszy raz dwa lata temu w Northeast Harbor w stanie Maine, gdzie jej rodzina od ponad dwóch wieków spędzała letnie wakacje. Kilka lat przedtem Josselyn skończyła studia i pracowała jako osobista sekretarka ojca.

Tego dnia przeglądała korespondencję Archibalda w tym samym eleganckim salonie, gdzie jako małej dziewczynce matka czytywała jej bajki.

Josselyn mogłaby przysiąc, że od tej chwili jej życie podzieliło się na czas przed i po owym nieszczęsnym, choć nieuchronnym, spotkaniu.

Robiła ręczne notatki, bo ojciec lubił podkreślać swoje staromodne podejście do świata i nie używał komputera. Mawiał, że to tajemnica jego sukcesu. Ale oboje wiedzieli, że prawdziwa tajemnica tkwiła w tym, że miał szczęście urodzić się jako Christie. I jako męski potomek.

Po pracy planowała popływać łódką, choć wiedziała, że ojciec patrzył na to niechętnym okiem. Przedtem miała jeszcze przygotować kolację, bo gosposia miała wolne.

Zwykły spokojny letni dzień w samym sercu tego, co Josselyn uznawała za szczęśliwe życie. Zawsze myślała, że jest szczęściarą. Do chwili kiedy… wszystko uległo nagłej zmianie.

– Chodź przywitać się z naszym gościem – usłyszała biegnący z głównego salonu podekscytowany głos ojca.

Wstała z pochmurną miną, bo nie oczekiwała żadnych gości. W czasie pobytów w Maine, Archibald zwykle grywał w golfa lub odwiedzał miejscowy klub biznesmenów, a czasem wydawał przyjęcia.

Josselyn wiedziała jednak, że w tym uroczym zakątku wakacje spędza też wielu długoletnich przyjaciół rodziny. Wszyscy oczywiście z filadelfijskich wyższych sfer. Każdy z nich mógł wpaść z niespodziewaną wizytą.

Przeszła do salonu. Ojciec siedział w swoim ulubionym fotelu z promiennym uśmiechem na twarzy. Ale nie ten uśmiech przykuł jej uwagę, lecz coś innego. Na widok gościa w jej głowie odezwał się dzwonek alarmowy.

Cenzo Falcone stał oparty o ozdobny parapet wiekowego kominka.

Wysoki mężczyzna o ciemnej cerze. Niedostępny i zamyślony. Josselyn pamiętała, że unosiła się wokół niego jakaś mroczna otoczka. Przez chwilę widziała w salonie tylko jego. Biła z niego siła i pewność siebie. Jego oczy patrzyły tak, jakby chciały ją przeniknąć. Skojarzyły jej się z dwiema starożytnymi monetami, które jego przodkowie musieli bić w swoich dawno utraconych królestwach. Był uosobieniem idealnie wyrzeźbionego męskiego piękna. Niemal obcego w swojej srogiej wyniosłości. Krótko przycięte czarne włosy, nos jak u rzymskiego cesarza. Miała dziwne poczucie, jakby na szerokich barkach tego mężczyzny kwitły i upadały całe dawne narody.

W szklano-betonowych amerykańskich miastach ktoś taki byłby człowiekiem sprzed wieków. Tu, na wybrzeżu Maine, jawił się bardziej jako mroczny sztorm, który w jednej chwili sprawił, że Josselyn poczuła, jak opuszcza ją siła i pewność siebie.

Dzwoniło jej w uszach. Serce waliło. Brakowało jej tchu, ale jednocześnie wdzierał się w nią jakiś dziki poryw. Pragnęła pędem wypaść z rezydencji, która zawsze była jej bezpieczną przystanią, i biec. Biec przed siebie, by dopaść brzegu spowitego mgłami Atlantyku. Poddać się nurtowi i płynąć aż fale wyrzucą jej ciało może gdzieś na brzegach Islandii.

Choć w chwili, gdy Cenzo spojrzał na nią pierwszy raz, nawet perspektywa utonięcia zdała jej się przyjemną alternatywą.

Josselyn stała przykuta do swojego miejsca. Tymczasem ojciec uprzejmie przedstawił ją gościowi i wyszedł z salonu.

Została sama z Cenzem, który patrzył na nią tak, jakby ona sama była winna sytuacji. Nie ukrywał, że niezbyt obchodzi go młoda dziewczyna.

– Nie… Nie wiem, co powiedział ci ojciec – powiedziała z wahaniem.

– Minimum tego, co potrzebne – odparł.

Pierwszy raz usłyszała jego głos. Niski, groźny i z akcentem, który przywiódł jej na myśl europejskie stolice i falujące wzgórza Włoch. Zadrżała i poczuła gęsią skórkę.

Znów zapragnęła uciec.

– Nie rozumiem – powiedziała.

– Więc ci powiem – odparł.

Stał przy kominku na drugim końcu salonu. Wysoki i barczysty zdawał się władać miejscem, które przez pokolenia należało do jej rodziny. Jakby było jego. Jakby sama Josselyn należała do niego.

– Twój ojciec, który dawno temu dzielił z moim pokój na kampusie Uniwersytetu Yale, złożył mi intrygującą propozycję. Przyjąłem ją.

– Propozycję…? – powtórzyła.

I zrozumiała. Bo zawsze wiedziała, że nie ucieknie przed losem. Dziwiła się tylko, że już przedtem ojciec nie usiłował wydać jej za mąż. I własnej naiwności, że może porzucił tę myśl. Wiedziała przecież, że Archibald nigdy nie odpuszcza. Niczego.

– Weźmiemy ślub. Ty i ja, Josselyn.

W spojrzeniu Cenza dostrzegła coś okrutnego. Ukrytego w brutalnej wyniosłości, która odbijała się w jego rysach, choć tonowanej skrywaną pod nią samczą zmysłowością. Nóż może być stępiony, ale dalej jest nożem, pomyślała.

– To życzenie twojego ojca, a ja wyraziłem zgodę.

– Nawet mnie nie widząc?

Cenzo tylko się uśmiechnął. Z ich pierwszego spotkania zapamiętała zwłaszcza ten uśmiech. Jakby właśnie nim, niby najtępszym nożem, jaki miał, wbijał się w jej serce i obracał ostrzem dokoła.

– Nasze spotkanie to tylko formalność, kochanie – powiedział. – Ślub jest już przesądzony.

Josselyn biegiem wypadła z salonu. Towarzyszył jej głośny i bezlitosny śmiech Cenza.

Przez następny rok aż za często wspominała ten złowieszczy śmiech. Prześladował ją w snach. Rozbrzmiewał wszędzie.

Ojciec nie słuchał jednak żadnych argumentów. Nie chciał słuchać, że dręczy ją pamięć śmiechu Cenza. Wybrał jej męża. Reszta to urojenia i mrzonki młodziutkiej jeszcze kobiety. Obiecywała sobie, że tym razem się postawi. Zaprotestuje. Prawda, że przez lata powtarzał, że pragnie, by była bezpieczna, gdy sam odejdzie z tego świata. I czego od niej oczekuje. Jednak przez myśl jej nie przeszło, by naprawdę oczekiwał, że wyjdzie za obcego mężczyznę.

Ale tak było.

Szukała pocieszenia w tym, że choć nie znała Cenza, ich rodziny znały się od dawna. Ojcowie razem studiowali. Jej ojciec często bywał z przyjacielem i jego matką w Londynie i południowej Francji, gdzie spędzali czas w luksusowych restauracjach i rezydencjach znajomych milionerów. Było to długo przedtem, zanim Archibald ożenił się matką Josselyn, którą kochał wielką miłością. Długo przed śmiercią ukochanej żony.

I przed śmiercią ojca Cenza.

Archibald opowiadał jej o tych czasach jeszcze jako dziecku.

Przez cały rok, jaki minął od ich spotkania, Josselyn myślała więc, że to, że ona i ów posępny mężczyzna stracili bliskich, powinno ich jakoś łączyć. Oboje przecież wciąż przeżywali żal i smutek z powodu utraty rodzica.

Wierzyła w tę myśl.

Po roku znów spotkała Cenza Falconego.

Tym razem podczas… ich przyjęcia zaręczynowego, które wydano w obsypanej gwiazdkami Michelina ekskluzywnej restauracji na ostatnim piętrze jednego z wysokościowców w Filadelfii. Nie zabrakło nikogo z miejscowej śmietanki towarzysko-biznesowej. Josselyn wykonała wolę ojca, choć wielu przyjaciół ostrzegało ją przed błędem. Chcieli nawet podstawiać samochód, by w ostatniej chwili mogła czmychnąć tylnymi drzwiami budynku.

Była gotowa na zaręczyny.

Nie poddała się bez walki. Myślała o różnych wymówkach. Ale nie mogła uciec przed własnym losem, bo jej dramat polegał na tym, że rozumiała ojca. Wiedziała, dlaczego pragnął dla niej tego archaicznego spektaklu. Poza tym nigdy nie zdobyłaby się na stanowczy protest, bo za nic w świecie nie chciała zranić Archibalda. Od lat mieli tylko siebie. I tylko oni oboje wiedzieli, co stracili. Tylko oni wciąż odczuwali wszędzie obecność duchów Mirabelle Byrd Christie i młodego Jacka.

Josselyn nie mogła postawić się ojcu. Nie wtedy, gdy prosił ją jedynie o to, by zrobiła to, co robiło przed nią wiele kobiet.

Także jej matka Mirabelle.

Ten argument najbardziej przemawiał do jej serca. On najlepiej uśmierzał lęk i niepokój. Mirabelle zaręczyła się z Archibaldem, gdy miała dziewiętnaście lat. Rok później za niego wyszła. W następnym roku urodził im się Jack. Małżeństwo zaaranżował znany z surowego charakteru jej ojciec, Bartholomew Byrd. Rankiem w dniu ślubu Mirabelle wypłakała się w poduszkę i zamknęła w łazience apartamentu luksusowego hotelu, gdzie później para spędziła pierwszą noc miodowego miesiąca.

Ale mimo tych złowróżbnych początków, rodzice Josselyn zapłonęli do siebie wielką miłością.

Jeszcze w dzień przyjęcia zaręczynowego, Archibald zapewniał córkę, że pragnie dla niej tylko tego, co sam przeżył z jej matką.

Szczęścia i miłości.

Pragnęła ich również Josselyn. Naprawdę pragnęła.

Specjalnie wybrała elegancką kreację. Była pewna, że spodoba się ona nawet tak twardemu i nieugiętemu mężczyźnie, jakiego miała poślubić. A nawet gdyby nie, bo mężczyzn trudno do czegoś przekonać, z pewnością sama Josselyn będzie pięknie wyglądać na towarzyskich stronach filadelfijskich dzienników. Ojciec poczuje się z niej dumny. Postanowiła przyjąć wszystko z otwartym sercem i głową. I ufać ojcu, bo przecież nigdy nie wybrałby dla niej kogoś tak nieludzko twardego, jak na pierwszy rzut oka wydawał się Cenzo.

Zostawiła z boku wszystkie plotki i pogłoski o nim, jakie wyczytała i usłyszała w ciągu roku. Zdjęcia oszałamiająco pięknych i sławnych kochanek, które na łamach tabloidów łkały teraz o swoich złamanych sercach, ale nie dawały powiedzieć o nim złego słowa.

Dobrze poznała życiową drogę przyszłego męża.

Jak jego ojciec, Cenzo przybył do Ameryki po naukę. Ukończył prywatne liceum i podjął studia w Yale. W tej jednej z najlepszych uczelni na świecie szybko dał się poznać jako wybitny intelekt i świetny gracz amerykańskiego futbolu. Po studiach wstąpił do prestiżowej Business School na Harvardzie i drobną część swojej fortuny zainwestował w firmę, która szybko rozrosła się do biznesowego imperium wymienianego w pierwsze pięćsetce największych na świecie. Pięć lat temu sprzedał je z ogromnym zyskiem liczonym w miliardy euro. I stworzył nowe. Z pewnością nie ostatnie.

Analitycy rynku twierdzili, że zrobił to tylko dlatego, by udowodnić, że potrafi. Że człowiek urodzony w zbyt wielu czepkach na głowie chciał pokazać, że należy mu się jego własny.

Włoska prasa z południową emfazą lubiła pisać, że gdy Cenzo Falcone idzie, ziemia drzy pod jego stopami.

W domowym zaciszu Josselyn podśmiewała się z tych metafor. Ale nie było jej do śmiechu, gdy tego wieczora Cenzo podjechał swoim rolls-royce’em z szoferom, by zabrać ją na przyjęcie zaręczynowe. Bo mogła przysiąc, że gdy wszedł do rezydencji ojca, ziemia rzeczywiście zatrzęsła się pod… jej stopami.

Patrzył na Josselyn bacznym wzrokiem, jakby się przyglądał wystawionemu na aukcję przedmiotowi.

Ale mimo to musiała przygryźć język w nadziei, że Cenzo nie zauważy, że rodzi się w niej dziwne pragnienie…

On sam milczał. Był uosobieniem dzikiej i gwałtownej męskości. Jednocześnie eleganckiej i bezwzględnej. Jego szyty na miarę wieczorowy garnitur zdawał się służyć tylko temu, by przyciągać uwagę do szerokich ramion, wąskich bioder i muskularnego torsu Cenza. Większość jej przyjaciół wyglądała w takich wieczorowych strojach jak manekiny z wystaw luksusowych butików. Ale nie Cenzo. On zdawał się płonąć. Był alarmująco powściągliwy i surowy, ale i pełen żywej energii, która sprawiała, że wprost trudno było na niego patrzeć. Josselyn niemal uciekała wzrokiem gdzieś na bok.

Nie mogła się oprzeć niepokojącemu wrażeniu, że ten mężczyzna może był człowiekiem cywilizowanym, spadkobiercą wielu wspaniałych starożytnych rodów, ale w istocie wywodził się z czegoś innego. Biła z niego nieokrzesana energia pierwotnego świata. Świata, który dopiero wyłaniał się z otchłani.

Wrażenie przybrało na sile, gdy, wciąż milcząc, Cenzo podszedł, by wziąć ją za rękę.

Josselyn zamarła, choć jego dotyk jak burza wzbudził w niej nagłe uczucie ciepła. Cenzo jednak nie miał na myśli pieszczoty ani zalotów. Nie ujął w swoją dłoń jej dłoni. Wsunął jej tylko na palec ogromny pierścionek.

– Należy do mojej rodziny od zbyt wielu pokoleń, by mógł je ktoś spamiętać – powiedział z płonącymi oczyma, których wyrazu nie mogła odczytać. – Zawsze miała go na palcu każda panna młoda wszystkich synów dziedziców Falcone.

Jakby Josselyn całe życie żyła z dala od świata i nigdy nie słyszała o słynnym kamieniu zwanym „Niebem Sycylii”.

Stojąc na sali balowej wśród weselnych gości, popatrywała na lśniący na jej palcu brylant o głębokim błękitnym kolorze. Była to niezwykła rodowa pamiątka przez wieki przekazywana z pokolenia na pokolenie. Otaczała ją legenda. W szesnastym wieku ktoś ukradł kamień ze skarbca. Winnego znaleziono i po torturach skazano na śmierć. Toczono o ten brylant pojedynki. Intrygom nie było końca. Przez wieki niejeden z dworzan ginął ze sztyletem w plecach. Nie był to wcale misterny i elegancki szlachetny kamień. Wyglądał, jak wyglądał. Dwadzieścia karatów rodzinnej pieczęci w ozdobnej oprawie pierścionka. Uwagę przyciągał zwłaszcza niezwykły kolor. Ale kamień był też symbolem groźnego i walecznego klanu, który dzielił lub dostawał władzę od wszystkich najważniejszych dynastii Europy.

Pierścionek idealnie pasował rozmiarem. Jakby stworzono go właśnie dla Josselyn.

Jednak podczas ślubu Cenzo wsunął na jej palec zwodniczo skromną złotą obrączkę. Uwadze gości w kościele nie uszedł ponury wyraz twarzy pana młodego. Słowa wypowiadanej przez niego przysięgi małżeńskiej zabrzmiały w uszach Josellyn jak ukryta groźba.

Ale to właśnie obrączka ciążyła jej najbardziej. Jakby była odlana z betonu. Patrzyła na swoją dłoń, mając poczucie, że należy ona do innej kobiety. Nie jej była dłoń z Niebem Sycylii i dłoń z obrączką świadczącą, że została żoną.

Jego żoną.

Muzyka na sali balowej ucichła. Josselyn zauważyła, że część gości patrzyła na nią z nieskrywanym politowaniem. Rozejrzała się za mężem. Szedł w jej kierunku pewnym krokiem, a ludzie natychmiast rozstępowali się przed nim.

Chciała choć na chwilę poczuć ekscytację i nadzieję, a nawet szczęście. Prawda była jednak inna. Na twarzy Cenza rysowało się tylko poczucie triumfu. Josselyn była na skraju paniki.

Weź się w garść, pomyślała. Jej wzrok padł na ojca. Archibald promieniał szczęściem i nadzieją, których tak brakowało jego córce.

Znów przeszło jej przez myśl, dlaczego zaaranżował to małżeństwo.

Po śmierci jej matki i Jacka sam troskliwie opiekował się córką. Nie chciał niań i pokojówek. Ocierał jej łzy, przytulał i pocieszał.

Teraz nadeszła jej kolej. Ona miała pocieszać ojca.

Gdy więc Cenzo podszedł do niej i wyciągnął dłoń, zdusiła w sobie lęk i uśmiechnęła się szeroko, jakby przeżywała najszczęśliwszy dzień życia.

Zdobyła się na odwagę i razem wyszli z sali.

Josselyn Christie na zawsze zostawiała swoje dawne życie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY