Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
[O KSIĄŻCE]
Autor był niegdyś żarliwym ekologiem. Tymczasem teraz, jak twierdzi, ekologów można spotkać na konferencjach i rautach organizowanych przez wielkie korporacje, piejących hymny ku czci „zrównoważonego rozwoju” i „etycznej konsumpcji”. „Kapitalizm wchłonął Zielonych tak samo jak czyni to z wieloma innymi, które kwestionują jego dominację: radykalne wyzwanie dla machiny ludzkiej przekształciło się w kolejną okazję do zrobienia zakupów”.
Kingsnorth przekonuje, że świat jaki znamy zmierza ku końcowi, podczas gdy my chcemy żyć tak jak do tej pory, łudząc się, że wystarczy jedynie odejść od paliw kopalnych czy wspierać „ekorozwój”. Część z nas wybiera drogę zaprzeczania i woli udawać, że tak naprawdę nic się nie dzieje. Zamiast wiary w zbawczą moc technologii, która miałaby nas uchronić od katastrofy otrzymujemy „mroczną ekologię”, a także wezwanie do zrewidowania naszych poglądów na temat równowagi pomiędzy tym, co ludzkie i pozaludzkie.
***
Paul Kingsnorth (ur. 1972) – angielski pisarz, były zastępca redaktora naczelnego czasopisma “The Ecologist” i współzałożyciel Dark Mountain Project zrzeszającego literatów, artystów i myślicieli poszukujących nowych opowieści na czasy kryzysu. W młodości aktywny uczestnik ruchu ekologicznego i kampanii na rzecz niepodległości prowincji Papua Zachodnia stanowiącej obecnie część Indonezji. Współpracownik „The Guardian”, „Independent”, „Daily Telegraph”, „Daily Express”, „Le Monde” i „New Statesman”. Autor powieści „The Wake”, która była nominowana do nagrody Man Booker Prize, oraz „Beast”, finalisty konkursu The Encore Award. Zbiór esejów „Wyznania otrzeźwiałego ekologa” jest pierwszą książką Kingsnortha dostępną w języku polskim.
***
[FRAGMENT]
Kiedy spoglądam wstecz i usiłuję odnaleźć rzekę, to widzę, że przewija się przez tę książkę narracja o zerwaniu połączenia pomiędzy ludźmi i miejscami, przeszłością i teraźniejszością, instynktem i rozumem, oraz o dawnych i przyszłych tego konsekwencjach. Przebija się wątek zagłuszania czegoś, co Thomas Berry nazwał „wspaniałą rozmową” pomiędzy ludźmi a pozostałą częścią świata natury, oraz tego, co to oznacza. Książka ta traktuje o poczuciu zagubienia i próbach ponownego odnalezienia drogi w niewiarygodnie szybko zmieniającym się świecie, który ucieka od tego co realne w sztuczność i ograniczenia wynikłe z ludzkiego narcyzmu. Kierunek, który obraliśmy jest znany, w przeciwieństwie do celu podróży. Stare umarło bądź umiera, a nowe jeszcze nie zdążyło się narodzić. Wątpię, aby ktokolwiek miał w tych czasach jakieś sensowne rozwiązania, ale może chociaż uda się postawić jakieś sensowne pytania? I to starałem się robić.
***
[BLURBY]
Paul Kingsnorth otrzeźwiał raczej z zielonego aktywizmu, a na szczęście pozostał ekologiem w bliskich relacjach z przyrodą! Jego eseje przynoszą wnikliwy opis erozji kultury opartej o wiarę w naszą dominację nad Naturą i przeświadczeniu, że to my ludzie, siłą naszych wspaniałych umysłów, jakąś kolejną doliną krzemową, rewolucyjnym zrywem, techniczną sztuczką, a może nowym trendem literackim, odzyskamy kontrolę nad Ziemią i jak wytrawni galaktyczni nawigatorzy skierujemy Ją na właściwe szlaki. Trzeba to przeczytać. Polecam!
Marek Styczyński
***
Przepiękne eseje jednego z moich ulubionych pisarzy, mądre, dowcipne, cięte, głębokie. Paul Kingsnorth, kiedyś skrajny działacz ekologiczny, teraz z perspektywy już starszego ekologa (z mojego rocznika 1972) w niezwykle dowcipny i głęboki sposób pisze o problemach planety. Sam Kingnorth chcąc być wiernym swoim ideałom przeniósł się na irlandzką wieś, gdzie uprawia swój ogród. Wierzy że to najlepsze co możemy zrobić dla planety. Ale w książce pisze bardziej o różnych paradoksach myślenia o ekologii, pokazuje jej problemy z różnych stron. Dla mnie jeden z ciekawszych myślicieli początku XXI wieku.
Łukasz Łuczaj
***
Dzisiejszy człowiek myśli, że żyje w Świecie skrajnie niestabilnym, ale odkąd pamiętam Świat nie był stabilny. Jedno było pewne; wszystko się zmieni, wywróci i się wywracało. Teraz wywraca się gwałtowniej, zaślepieni technologią nie dostrzegamy efektów naszych działań. Zafascynowani sztuczną inteligencją zapominamy, że jesteśmy istotami biologicznymi i to właśnie natura pozwala na nasze istnienie. Paul Kingsnorth wywraca nasze potoczne, uwarunkowane polityką, pojęcie ekologii, koryguje jej wizję i pozwala się spełnić w każdym ogródku.
Sławomir Shuty
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 352
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Seria ESEJ
· Michał Tabaczyński, Pokolenie wyżu depresyjnego
· Łukasz Łuczaj, Seks w wielkim lesie
· Dawid Kujawa, Pocałunki ludu. Poezja i krytyka po roku 2000
· Magdalena Okraska, Nie ma i nie będzie
· Wojciech Jóźwiak, Nasze zwierzęta mocy
· Adrianna Alksnin, Na coś trzeba umrzeć. Kolejna książka o raku
· Derek Jarman, Współczesna natura, przełożył Paweł Świerczek
· Paul Kingsnorth, Wyznania otrzeźwiałego ekologa i inne eseje,przełożył Tomasz Sikora
W PRZYGOTOWANIU
· Rafał Woś, Dług jest dobry
· Judith Schalansky, Rozchwiane kanarki,przełożył Kamil Idzikowski
· Mo Wilde, Dzika kuracja,przełożył Tomasz Sikora
· Denis Kazanski, Marina Worotyncewa, Jak Ukraina traciła Donbas,przełożył Maciej Piotrowski
Ku pamięci Douga Tompkinsa (1943 – 2015)
„Trzeba wziąć się w garść i zacząć działać!”
Funkcjonowanie w środowisku, które eliminuje wszystko, co ludzkie i pełne życia, stanowi klucz do współczesności.
David Foster Wallace
Najlepiej przysłużysz się cywilizacji, występując przeciwko temu, z czym zwykle się ją kojarzy.
Wendell Berry
Wstęp
W poszukiwaniu rzeki
Trudno jest zobaczyć lwa, który cię pożera.
Carl Gustav Jung
Nie pamiętam co prawda, kto to powiedział, ale ponoć wszyscy autorzy przez całe życie na różne sposoby piszą o tym samym i zwykle nie są tego świadomi. Gdy wracam teraz do tych esejów, potrafię docenić stojące za nimi przesłanie, a patrząc z dystansu na własne obsesje i natręctwa, widzę, jak pewne zagadnienia wytryskują tu na podobieństwo górskich strumieni. Podczas pisania nie zawsze byłem tego świadomy, lecz teraz dostrzegam w tym miejscu płynącą rzekę i chyba wiem, w którą stronę ona zmierza.
Pierwszy esej zawarty w tej książce napisałem w 2009 roku, a więc chwilę po końcu świata. Każdy bowiem świat kiedyś się kończy – to właśnie jeden z moich ulubionych tematów, obsesji albo natręctw – a kryzys kapitalizmu, jakiego doświadczyliśmy w 2008 roku, był jedynie najświeższym tego przykładem. Z perspektywy czasu globalny szok, który wówczas nastąpił, wygląda nie tyle na usterkę maszyny, co raczej na pierwszą fazę procesu wielkiego dostosowania się. Właściwie tamta recesja była oznaką poważniejszej choroby, dotąd kamuflowanej lub też odsuwanej w czasie przez poprzedzające ją lata krótkotrwałego dobrobytu (przynajmniej dla niektórych), aniżeli przejawem niepowodzenia mechanizmów rynkowych. Szybki wzrost populacji, postępujący kryzys żywnościowy i braki w dostępie do wody, podporządkowanie rządów interesom korporacji i rosnąca przepaść pomiędzy elitami a resztą obywateli – wszystkie te sprawy są ze sobą ściśle powiązane. U ich podstaw leży rzecz najistotniejsza, mianowicie nieustające natarcie uprzemysłowionego skrzydła ludzkości na życie samej Ziemi.
Piszę ten wstęp dwa dni po opublikowaniu przez czasopismo „Nature” ostatnich badań na temat przyspieszającego procesu topnienia lodu na Antarktydzie. Wygląda na to, że przebiega on szybciej, niż oczekiwano, a skutki tego będą prawdopodobnie gorsze, niż sądzono. W ciągu najbliższych osiemdziesięciu pięciu lat możemy spodziewać się podniesienia poziomu mórz o ponad półtora metra, podczas gdy pierwotnie zakładano, że podobna zmiana zajmie setki, jeśli nie tysiące lat. Jest to tylko wierzchołek, proszę wybaczyć ponurą dwuznaczność, ekologicznej góry lodowej. Skala wymierania gatunków osiągnęła poziom najwyższy od sześćdziesięciu pięciu milionów lat. Od zarania dziejów ludzkości atmosfera ziemska nie zawierała takiego stężenia dwutlenku węgla jak obecnie. Na skutek erozji wywołanej naszym działaniem w ciągu zaledwie stu pięćdziesięciu lat połowa ziemskich zasobów warstwy uprawnej gleby przestała istnieć. Pozostała część może zniknąć na przestrzeni kolejnych sześćdziesięciu lat z powodu trudności z wyżywieniem nadętej jak balon i coraz bardziej wymagającej populacji przy coraz mniej urodzajnych gruntach. Mógłbym tak wyliczać dalej, ale podejrzewam, że już to wszystko wiecie i że podobnie jak inni nie macie pojęcia, co z tym zrobić, o ile w ogóle można z tym cokolwiek zrobić.
Każdy świat kiedyś się skończy, imperia upadają od zawsze, klimat zmieniał się już wcześniej, a jedyną stałą rzeczą jest zmiana. Pocieszamy się takimi narracjami, aby jakoś przebić się przez mrok. Dzięki nim możemy nadal unikać zmierzenia się z ogromem tego, co zrobiliśmy i co wciąż robimy. Pozwalają nam również udawać, choćby jeszcze przez chwilę, że żyjemy we właściwy sposób, że to normalne i nieuniknione, że będzie tak nadal oraz że z problemami tymi można się uporać dzięki rozważnemu wykorzystaniu osławionej ludzkiej inteligencji. Ale czy na poziomie prymarnym, intuicyjnym, ktoś na serio w to wierzy? Myślę czasem, że w głębi serca, czyli tam, gdzie wciąż jesteśmy dzikimi zwierzętami, każdy z nas wie, co zrobiliśmy. To prawda, że każdy świat kiedyś się skończy, ale nie w taki sposób. Ten koniec jest inny. Ten przerasta wszystkie, których doświadczyliśmy od początku istnienia naszego gatunku. My jesteśmy za niego odpowiedzialni i będziemy musieli go przeżyć, o ile w ogóle będzie to możliwe.
Właśnie do takich wniosków doszedłem, zanim zacząłem pisać poniższe eseje. Nie spodziewałem się, że którykolwiek z nich trafi do książki. Kiedy przypatrywałem się ruinie, w jaką zamieniamy szczodry i pełen życia świat, przez długi czas towarzyszyły mi gniew, frustracja, depresja, złość, determinacja i masa innych, bardziej złożonych emocji. Dużo energii w okresie pomiędzy dwudziestką a trzydziestką poświęciłem aktywnej działalności ekologicznej, ponieważ sądziłem, że jest to sposób na uratowanie lub co najmniej na zmianę świata. Wiarę tę porzuciłem przed upływem 2008 roku. Teraz czuję, że ruch Zielonych poniósł porażkę, przynajmniej jeśli mówimy o dużej, globalnej skali, na którą, jak zawsze sądziłem, powinien był oddziaływać. Wiedziałem, co ląduje w atmosferze i oceanach, wiedziałem, jak to coś wpływa na misterne powiązania pomiędzy poszczególnymi częściami żywej planety i jak zaczyna je zmieniać. Zrozumiałem, że nie da się już zatrzymać rozpędzonej machiny ludzkiej – jej kół zębatych, produkcji, konsumpcji i spieniężania przyrody nazywanego wzrostem. Zresztą większość ludzi wcale by tego nie chciała. Większość jest zadowolona. Wszelkie argumentacje, barwne kampanie, wszystkie dobrze udokumentowane analizy kończyły jak meduza wyrzucona przez fale na brzeg morza, gdzie powoli umiera z wyczerpania. Uważałem, że nie ma szans na powstrzymanie tego, co rozpętaliśmy. Przyjdzie nam jeść co popadnie, włączając w to nas samych. Jest już za późno, sprawa zamknięta.
Moja motywacja, aby chwycić za pióro, była w tym momencie prosta – wypracować własne zdanie na temat tego wszystkiego, zaplanować, co chcę zrobić, i wreszcie, jak pozostać zdrowym na umyśle, kiedy już tego dokonam. Większość powstałej w wyniku tego prozy była pierwotnie publikowana w zeszytach albo na stronie internetowej The Dark Mountain Project, którą powołałem do życia w 2009 roku. Zainspirowani manifestami modernistów, które powstawały przed stu laty w czasach innego rodzaju globalnych wstrząsów, wraz z kolegą po piórze, Dougaldem Hine’em, przygotowaliśmy niewielki manifest Nie-cywilizacja, który miał być swego rodzaju wyzwaniem dla artystów i literatów. Ów manifest głosił (manifesty to szumna rzecz i zawsze coś ogłaszają), że to, z czym się mierzymy, nie jest wcale kryzysem ekonomicznym, politycznym czy technologicznym, lecz kryzysem opowieści. Te, które nawzajem snuliśmy w odniesieniu do naszego miejsca w świecie, okazały się niebezpieczną pomyłką, a jej skutki trzeba teraz naprawić. Przynajmniej częściowo jest to zadanie dla pisarzy, artystów i dla każdego, kto bawi się wyobraźnią dla upozorowania życia. Czy moglibyśmy być lepsi? Czy ja mogę być lepszy? Przypuszczam, że w równym stopniu było to wyzwanie dla innych, jak i dla mnie samego.
Nad biurkiem mam przypiętą karteczkę z cytatem. Kartka jest brudna i poplamiona, jako że wisi tam od lat. Cytat pochodzi z eseju George’a Orwella, poświęconego Henry’emu Millerowi, eseju noszącego tytuł W brzuchu wieloryba. Orwell, pisząc o beletrystyce Millera, wychodzi z typowym dla siebie, pozbawionym upiększeń spostrzeżeniem: „Dobrych powieści nie piszą bowiem ani tropiciele ortodoksji, ani dręczeni wyrzutami sumienia z powodu własnej nieortodoksyjności. Autorami wartościowych utworów są ci, którzy się nie boją”[1].
Podejrzewam, że pisząc te słowa, Orwell rzucał wyzwanie również samemu sobie. A jest to dobre wyzwanie, które i ja próbuję podjąć, nie tylko w odniesieniu do mojej beletrystyki. W niniejszych esejach usiłowałem nie bać się konsekwencji własnych myśli, nie okłamywać się w kwestii kondycji świata i nie mówić ani sobie, ani innym tego, co chcieliby usłyszeć. Nie zawsze mi się to udawało, być może nawet w ogóle się nie udało. Na pewno mogłem być bardziej odważny, za to dołożyłem wszelkich starań, aby patrzeć w sposób jasny i trzeźwy.
Większość zawartych w tej książce esejów była pierwotnie zamieszczana w różnego rodzaju publikacjach w latach 2010 – 2016. Większość też pojawia się w niezmienionej formie, chociaż w kilku przypadkach zdarzają się drobne poprawki związane z uzupełnianiem merytorycznych luk, które ujawniły się po czasie, oraz w celu uniknięcia powtórzeń. Z kolei esej Ucząc się, co z tym robić publikuję po raz pierwszy.
Kiedy spoglądam wstecz i usiłuję odnaleźć rzekę, widzę, że przewija się przez tę książkę narracja o zerwaniu połączenia pomiędzy ludźmi i miejscami, przeszłością i teraźniejszością, instynktem i rozumem, ale także narracja o dawnych i przyszłych tego konsekwencjach. Przebija się wątek zagłuszania czegoś, co Thomas Berry nazwał „wspaniałą rozmową” między ludźmi a pozostałą częścią świata natury, oraz tego, co to oznacza. Książka ta traktuje o poczuciu zagubienia i próbach ponownego odnalezienia drogi w niewiarygodnie szybko zmieniającym się świecie, który ucieka od tego, co realne, w sztuczność i ograniczenia wynikające z ludzkiego narcyzmu. Kierunek, który obraliśmy, jest znany – w przeciwieństwie do celu podróży. Stare umarło bądź umiera, a nowe jeszcze nie zdążyło się narodzić. Wątpię, aby ktokolwiek w tych czasach miał jakieś sensowne rozwiązania, ale może chociaż uda się postawić sensowne pytania? I to starałem się robić.
hrabstwo Galway, Irlandia, kwiecień 2016
Przypisy