9,99 zł
Freddie jest pierwszą kobietą, która odmówiła milionerowi Zacowi da Rocha wspólnej nocy. Zac potraktował to jako wyzwanie. Założył się z bratem, że na najbliższym balu rodzinnym zjawi się z Freddie u boku. Postanawia zmienić taktykę i umawia się z nią w parku. Ku jego zdumieniu Freddie przychodzi z dwójką małych dzieci. Zac zaczyna przeczuwać, że z tą wyjątkową dziewczyną nie wszystko pójdzie po jego myśli…
Trzecia część miniserii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 139
Tłumaczenie:Katarzyna Berger-Kuźniar
Zac da Rocha, brazylijski miliarder, zmierzał zamaszystym krokiem w stronę gabinetu swego ojca. Wyraz zaskoczenia malujący się na jego twarzy był dla niego rzadkością. Jednak tym razem nie umiał go ukryć, gdyż okazało się właśnie, że jego starszy brat przyrodni, Vitale, następca tronu Lerovii, zazwyczaj niebywale wyniosły formalista, odpłacił mu za pewien zakład „pięknym za nadobne”. Zac uwielbiał irytować Vitalego, lecz nie spodziewał się dotychczas odwetu. Przeczesał teraz niecierpliwie swe bujne, ciemne, opadające na ramiona włosy i uśmiechnął się szeroko, tak jakby chciał nagle wyrazić uznanie dla brata. Może jednak Vitale nie był wyłącznie nudziarzem o wąskich horyzontach? Może mieli ze sobą więcej wspólnego, niż zakładał?
Zac po chwili stłumił w sobie tę myśl, bo nie szukał pogłębienia więzi rodzinnych. Tak naprawdę nigdy nie miał rodziny. Owszem, z czystej ciekawości istotnie zainteresował się swym późno poznanym ojcem, Charlesem Russellem, ale, dobrze się przy tym bawiąc, trzymał się z dala od reszty familii. Wystarczyło mu to, że jego nagłe pojawienie się na horyzoncie zaszokowało i wzburzyło dwóch starszych braci. Nie zamierzał jednak pielęgnować nowych relacji. Bo cóż właściwie mógł wiedzieć o rodzinnych relacjach? Nigdy nie wychowywał się z żadnym rodzeństwem, matkę najczęściej widywał raz do roku, a ojczym zawsze go nienawidził. Biologicznego ojca „odkrył” dopiero przed rokiem, bo umierająca matka wyznała mu ostatecznie długo skrywaną prawdę.
Musiał jednakże niechętnie przyznać, że „odkrycie” to było pierwszym pozytywnym doświadczeniem w jego życiu rodzinnym. Zac i Charles rzeczywiście się polubili! Zac przywykł do ludzi, którzy planowali go do czegoś wykorzystać, i dlatego prawie nikomu nie ufał. Wychowany jak mały książę, bo od urodzenia opływał w bogactwo, otoczony płaszczącą się służbą, zrobił się bardzo cyniczny, jeśli chodziło o ludzką naturę. Lecz ojciec, Charles, od ich pierwszego spotkania naprawdę szczerze i ciepło zainteresował się swym trzecim, najmłodszym synem, pomimo że stanął przed nim dwudziestoośmiolatek o wzroście około metr dziewięćdziesiąt pięć centymetrów!
Już po paru godzinach tego spotkania Zac zrozumiał, o ile lepiej wyglądałaby ich sytuacja, gdyby matka, Antonella, wybrała Charlesa, zamiast wychodzić za playboya Afonsa Oliveirę, który jednak był miłością jej życia. Kiedy byli już zaręczeni, Afonsa obleciał strach i porzucił narzeczoną na kilka tygodni. Wtedy zrozpaczona dziewczyna powróciła na chwilę do wcześniejszego romansu z Charlesem, który był w trakcie rozwodu z żoną zdradzającą go przez cały okres ich małżeństwa z… kobietą. Niedługo potem Afonso powrócił, by błagać o przebaczenie, i oczywiście Antonella podążyła za głosem swojego serca. Gdy wkrótce po ślubie zorientowała się, że jest w ciąży, gorąco wierzyła, że nosi pod sercem dziecko męża, Afonsa. Niestety wyjątkowo rzadka grupa krwi nowo narodzonego Zaca stała się tykającą bombą dla ich związku.
Gdy Zac wkroczył do biura ojca, jak zwykle spotkała go nagroda w postaci serdecznego powitania i uśmiechu pełnego ciepłej akceptacji. Nieważne, że był wytatuowanym facetem o stalowoszarych, lodowatych oczach, w glanach, w skórze z ćwiekami i przekłutym uchem, w którym nosił diamentowe kolczyki. Starszy, siwowłosy mężczyzna w nienagannym biznesowym garniturze z niekłamaną radością wyściskał go, traktując zawsze, odkąd się poznali, dokładnie tak samo jak starszych synów.
– Naprawdę rozważałem założenie garnituru, by zaskoczyć braci – wymamrotał Zac ze śmiertelną powagą i jednocześnie dostrzegalną dozą autoironii – ale ostatecznie uznałem, że nie chcę, by myśleli, że się dostosowuję, pragnę spełnić czyjeś oczekiwania lub konkurować.
– O, nie ma obawy – zaśmiał się Charles, przypatrując się z wielką sympatią swemu całkowicie nieprzystającemu do otoczenia synowi. – Czy są już jakieś wieści od twoich prawników?
Powszechnie znane kopalnie diamentów Quintal da Rocha, od pokoleń majątek rodziny Zaca, zostały jeszcze przez jego prapradziadka objęte instytucją powiernictwa rodowego w celu zabezpieczenia rodzinnego dziedzictwa. I tak, od śmierci matki, Zac znalazł się w posiadaniu dochodu z kopalń, jednak prawo do zarządzania rozległym imperium da Rocha miał zyskać dopiero w chwili, gdy spłodzi potomka.
Ten rażąco niesprawiedliwy układ skazał parę wcześniejszych pokoleń na głęboko dysfunkcyjne życie rodzinne i dlatego Zac od dawien dawna zamierzał przerwać absurdalny krąg. Niestety prawnicy byli odmiennego zdania: jeśli nie nagnie się w jakikolwiek sposób do wymogów powierniczych, nigdy nie zostanie niezależnym przedsiębiorcą. Gnębiony wszelkimi możliwymi ograniczeniami przez całe dzieciństwo i wiek dojrzewania, zbuntował się, gdy w końcu zrozumiał, jak wielkim ograniczeniem są warunki powiernictwa rodowego. Czuł się bezsilny i zepchnięty na boczny tor.
– Moi prawnicy twierdzą, że jeśli się ożenię i przez dłuższy czas nie doczekam się potomka, może jakimś cudem da się obejść warunki dziedziczenia firmy. Jednak takie rozwiązanie zajmie mnóstwo czasu, a ja nie zamierzam czekać tak długo na to, co mi się należy zgodnie z prawem krwi.
– A więc bierzesz pod uwagę małżeństwo… – wtrącił Charles.
– Wcale nie muszę. Dziecko może być nieślubne.
– Lepiej już ślubne…
– Ale wtedy koszty rozwodu pochłoną fortunę. Poza tym, po co ślub, jeśli nie muszę?
– Dla dobra dziecka. Żeby uchronić dziecko przed patologią i izolacją od normalnego życia, jakich zaznałeś zarówno ty, jak i twoja matka.
Zac powstrzymał się od komentarza.
Gdy żona jego dziadka okazała się bezpłodna, zapłodnił on pokojówkę. W ten sposób przyszła na świat matka Zaca, o mieszanym pochodzeniu. Maleńką Antonellę zabrano na odległe ranczo, gdzie wychowano ją bez kontaktu z matką i bez wizyt ojca arystokraty, którego pochłonęło bogate życie, napędzone przypływem środków po urodzeniu się córki. Była jego jedyną spadkobierczynią, ale ze względu na prosty rodowód swojej biologicznej matki, żyła w izolacji przed pogardą ze strony „prawdziwych” arystokratów.
Początkowo Afonso, w istocie ojczym Zaca, uważał, że wychowuje swoje własne dziecko i z chęcią przymykał oko na kłopotliwe pochodzenie jego matki, mając dostęp do jej bogactwa. Gdy chłopczyk miał trzy latka, uległ wypadkowi i zaistniała potrzeba transfuzji krwi. Afonso nabrał podejrzeń, zobaczywszy przedziwną grupę krwi synka. Gdy zaczął drążyć, prawda wyszła na jaw. Zac nawet po tylu latach pamiętał wrzaski ojczyma, że jest tylko „plugawym mieszańcem”. Po tej wpadce Zaca wywieziono na odległe ranczo, by tam, z dala od ludzi, zatrzymać go na wychowanie przez obcych służących. Antonella tymczasem pracowała nad naprawą swego małżeństwa, które „tyle dla niej znaczyło”.
– On jest moim mężem i musi być na pierwszym miejscu – tłumaczyła Zacowi podczas jednej ze swym błyskawicznych wizyt, gdy domagał się powrotu do domu. – Kocham go i nie mogę cię zabrać do Rio, bo pogorszyłoby to nastrój Afonsa.
Afonso jednak i tak przez cały czas zajmował się swoimi romansami, pomimo że żona za wszelką cenę usiłowała dać mu ich własne dziecko, co przypłaciła wieloma poronieniami, a w końcu śmiercią spowodowaną przedwczesnym porodem, gdy była w wieku, kiedy przestało to być bezpieczne.
Afonso nie zjawił się nawet na pogrzebie, a piękną, lecz słabą pod względem charakteru Antonellę pochował w końcu jedyny, odrzucony syn. Pogrzeb ten utwierdził go tylko w przekonaniu, że miłość i małżeństwo mogą doprowadzić do odrzucenia swoich dzieci.
– Byłem dwukrotnie żonaty – głos Charlesa przywołał Zaca do teraźniejszości. – Obie żony były przepięknymi kobietami, pozbawionymi instynktu macierzyńskiego. Zapłacili za to Angel i Vitale. Swoją historię znasz. I jesteś w takim punkcie życia, że masz wybór. Daj sobie szansę. Daj szansę małżeństwu. Znajdź kobietę, która przynajmniej będzie chciała mieć dziecko, a potem, przy twoim wsparciu, wychować je. Wychowanie dziecka wymaga obojga rodziców, bo to ciężka sprawa. Po obu rozwodach starałem się, jak mogłem, lecz nie udało mi się samemu zbyt wiele uratować.
Wypowiedź Charlesa robiła wrażenie i z pewnością płynęła z głębi serca. Zac sam już powoli rozumiał, że chociaż jego zdaniem małżeństwo nieuchronnie kończy się rozwodem, to jednak jakiekolwiek ramy prawne zapewniają podstawową stabilizację dziecku. Zwłaszcza jeśli oboje rodzice poczuwają się do swojej roli. Najgorsze, że nadal nie potrafił sobie wyobrazić najprostszej sytuacji, a mianowicie dobrych relacji z potencjalną matką swego dziecka.
Kobiety zawsze chciały od Zaca więcej, niż był gotowy im dać. Więcej czasu, pieniędzy, uwagi. On sam zaś chciał od nich wyłącznie seksu. Był bezwstydnym graczem, który nigdy nie zaznał prawdziwego związku, nigdy nikomu nie przysięgał wierności i nie musiał znosić uczucia usidlenia i przytłoczenia życiem według ścisłych zasad. Od dziecka właśnie tego obawiał się najbardziej: po dzieciństwie spędzonym w kompletnej izolacji od normalnego życia na niedostępnym ranczu i po pobycie w szkole z internatem prowadzonej przez księży. Pierwszych chwil prawdziwej wolności zaznał dopiero na uniwersytecie i chyba nic w tym dziwnego, że początkowo odrobinę się „wykoleił”, by po dłuższym czasie wrócić na studia i skończyć ekonomię i zarządzanie.
Cóż jednak sprowadziło go ponownie na właściwe tory? Proste odkrycie, że czuje się spadkobiercą rodu da Rocha i chce mieć wpływ na należny mu z urodzenia wielki biznes.
Chociaż nie mógł legalnie uczestniczyć w działalności firmy, zaczął przychodzić na zebrania i spotkania z pracownikami. Szybko zauważył, że kadra zarządzająca wystrzega się jak ognia wrogiego nastawienia do niego. Podobnie jak sam Zac, niewątpliwie rozsądnie myśleli o przyszłości.
– Jak długo cię nie będzie? – zapytał Charles, świadom, że syn wyjeżdża z Londynu, by odwiedzić kopalnie diamentów w Ameryce Południowej i w Rosji.
– Pewnie jakieś pięć, sześć tygodni. Mam mnóstwo do nadrobienia, ale będę się odzywał.
Po wyjściu z biura ojca, Zac skierował się do The Palm Tree, maleńkiego, lecz niezwykle wykwintnego hoteliku, który kupił sobie zamiast mieszkania. Jego myśli, zamiast rozpatrywania ponurych implikacji słusznych, ojcowskich wywodów, automatycznie skierowały się w o wiele frywolniejsze rejony. Nieco wcześniej założył się z bratem, że ten nigdy nie znajdzie zwyczajnej kobiety, chętnej towarzyszyć mu na balu królewskim, na którym mieli się obaj pojawić. Vitale, niemający zazwyczaj za grosz poczucia humoru, nie tylko przyjął zakład, ale i sam zaproponował własny, na tyle kłopotliwy, że Zac, który przecież sprowokował sytuację, poczuł, jakby strzelił sobie w kolano…
„Pamiętasz tę małą blondyneczkę? Kelnerkę, która nie chciała cię obsługiwać w zeszłym tygodniu i nazwała twoje zachowanie molestowaniem? Przyprowadź ją na bal, wpatrzoną w ciebie z uwielbieniem, i wtedy możemy się zakładać jak równy z równym” – brzmiała zaskakująca riposta Vitalego.
Freddie? Zakochana? To wyzwanie nie do pokonania! Przecież nawet nie chciała wypić z nim jednego drinka. Zac nigdy przedtem nie zaznał odrzucenia przez kobietę. Obudziło w nim ono furię i wewnętrzną potrzebę walki, którą dziewczyna odebrała jako molestowanie i wybuchła płaczem w obecności Vitalego. Zac zamarł, bo nigdy wcześniej nie uczestniczył w publicznej scenie, a Vitale natychmiast ruszył z odsieczą i rozbroił minę swą kulturą i elokwencją, aż obaj dotrwali do nadejścia innej kelnerki. Trzeba przy tym oddać Vitalemu, że jego ogłada była absolutnie czymś, czego za grosz nie miał w sobie Zac. Był tego jednak w pełni świadom, bo wiedział doskonale, że lata najcenniejsze pod względem kształtowania się osobowości spędził nie na salonach, lecz pośród bywalców klubu motocyklowego.
Kiedy Zac bawił na salonach, atakowały go kobiety, motywowane jego bogactwem, których unikał jak plag egipskich. Dodatkowo paraliżowała go świadomość, że tak samo zachowywałyby się, gdyby był stary, łysy i paskudny. A że nie był… to tylko pogarszało sytuację.
Klub motocyklowy uwielbiał męskie towarzystwo, nieskomplikowaną atmosferę, lojalność wśród chłopaków i całkowity brak jakichkolwiek zasad. Dzięki temu w klubie mógł być naprawdę sobą. Spotykał się więc wyłącznie z kobietami bez napiętego grafiku, zainteresowanymi łóżkiem i przyjemnością. Po jakimś czasie niestety trochę się tym znudził i gdy brazylijskie media odkryły jego kryjówkę, po czym opisały barwnie historię miliardera motocyklisty, uznał ten etap w życiu za zakończony i – z żalem – ruszył naprzód.
Chwilowo napawał się anonimowością życia w Londynie i unikał, o ile mógł, pojawiania się w kręgach znajomych obu braci, by jej zbyt szybko nie stracić. Wszędzie tam, gdzie byli oni, narażał się na spotkanie młodych, rozpuszczonych kobiet z akcentem z wyższych sfer, dla których jawił się jako trofeum do zdobycia. Z większym zrozumieniem i uczciwością spotkał się ze strony ludzi, których jego bracia z pewnością uznaliby za niewyedukowanych prostaków. Chociaż… nawet konserwatywny Vitale docenił, że Freddie jest nieprawdopodobnie atrakcyjna.
A Zac? Doskonale zdawał sobie sprawę, że nigdy przedtem żadna kobieta aż tak nie zawróciła mu w głowie. Ironia losu! Bo właśnie ona jedna go nie chciała, ba, nawet szczerze go nie lubiła. Poza tym naprawdę nie widział ani odrobiny prawdy w jej oskarżeniu o molestowanie; spotkała go kompletna niesprawiedliwość! Co więcej, prowokowało go to do zmiany jej nastawienia za wszelką cenę, ale z drugiej strony przez ten wybuch w miejscu publicznym nie zamierzał już nigdy spojrzeć w kierunku Freddie. Oznaczało to, że z góry przegrał zakład z Vitalem, który dostanie jego ukochany samochód sportowy…
Dobrze, że akurat wyjeżdża stąd na parę tygodni!
Ostatnia próba…
Kiedy wróci za miesiąc do Londynu, nie będzie miał nic do stracenia. Może nawet spróbuje przekupić Freddie! Po raz pierwszy w życiu cynicznie i z premedytacją wykorzysta swoje bogactwo, by kogoś do czegoś nakłonić. Przecież dziewczyna najpierw żachnęła się na jego szczodry napiwek, lecz po chwili przyjęła go chętnie. Ostatecznie na pewno okaże się podobna do wszystkich znanych mu kobiet i ulegnie dla pieniędzy. Chyba nie pracuje tak ciężko jako kelnerka, całe dni na nogach, wyłącznie dla zabawy?
Freddie śniła dziwny sen o mężczyźnie o oczach w kolorze kostek lodu. Sen był niesamowity, dopóki nie przerwał go szczebiot i przytulanie się dzieci, trzyletniej siostrzenicy Eloise i prawie rocznego siostrzeńca Jacka.
– Prosiłam tyle razy, Eloise, żebyś sama nie wyciągała Jacka z łóżeczka, kiedy ja śpię… to niebezpieczne i dla niego, i dla ciebie!
– Przecież już nie śpisz – zauważyła radośnie dziewczynka.
Freddie zaczerwieniła się na myśl o swym śnie.
I co? Jeszcze ci się nie włącza światełko ostrzegawcze, ty naiwniaczko? – pomyślała o sobie z wielką niechęcią i ze złowrogim błyskiem w pięknych brązowych oczach.
Ojciec Eloise i Jacka, Cruz, także był niezwykle przystojnym facetem, elegancko ubranym i uprzejmym. Tyle że potem okazał się przerażającym, agresywnym dilerem i alfonsem. Starsza siostra Freddie, Lauren, zmarła z przedawkowania wkrótce po urodzeniu Jacka, całkowicie zniszczona przez człowieka, którego kochała, a który nie tylko nie uznał swoich dzieci, ale również jak dotąd zdołał nie zapłacić na nie ani grosza.
Zac „jakiś tam” nie był co prawda ani zbytnio elegancki, ani uprzejmy, lecz zajmował całymi tygodniami bardzo drogi apartament – penthouse – znajdujący się na szczycie ekskluzywnego hoteliku, w którym Freddie pracowała w barze. Teraz, gdy wyjechał na ponad miesiąc, najwyraźniej trzymano dlań ten apartament. Jak, u diabła, mógł za niego płacić, jeśli, z tego co dotychczas widziała, nie chodził do żadnej normalnej pracy? Poza tym spotykał się z różnymi dziwnymi ludźmi, wyglądającymi na biznesmenów i to nieraz z zagranicy. Jednym słowem, był dość podejrzany i dlatego Freddie była wściekła na siebie, że z jej doświadczeniem właśnie ten Brazylijczyk potrafił się jej przyśnić w nocy. Co gorsza, zdarzyło się to podczas jego nieobecności, więc dlaczego natychmiast o nim nie zapomniała?
Może dlatego, pomyślała z irytacją, że taki osobnik zainteresował się akurat nią. Dobrze widziała, jak zabijały się o niego kobiety wieczorami w barze. Robiły dosłownie wszystko, by zwrócić jego uwagę, chyba tylko jeszcze żadna nie odważyła się rozebrać. Zagadywały, kupowały mu drinki, ocierały się… A on? Zachowywał się, jakby były powietrzem, a on mnichem żyjącym w celibacie. Dziwaczne i podejrzane, prawda?
Poza tym miała w domu lustro i wiedziała, że jej wygląd nie rzuca na kolana. Niziutka, drobna, istotnie bardzo proporcjonalna, z długimi do pasa ciemnoblond włosami. O dużych, brązowych oczach. Ładna, ale zupełnie przeciętna. Czemu zatem facet w stylu Zaca miałby się uganiać właśnie za taką osobą, kelnerką? Wyjaśnienie było tylko jedno: bo jest dziwakiem, szajbusem lub… zboczeńcem? Ale Freddie nie jedno już w życiu widziała, a zwłaszcza wieloletni proces staczania się siostry, i potrafiła się o siebie zatroszczyć.
Teraz po cichutku zrobiła dzieciom śniadanie, starając się nie zbudzić swojej cioci Claire, która wracała do domu nad ranem. Claire, najmłodsza siostra nieżyjącej mamy Freddie, była od niej tylko sześć lat starsza, więc obie dwudziestoparolatki nie miały tradycyjnych, typowych relacji ciotka-siostrzenica. Jednak układało się im bardzo dobrze. Ostatnio Freddie martwiła się o nastrój Claire, która nagle zaczęła być wycofana i cicha, i znikała, nie mówiąc gdzie. Oczywiście siostrzenica zamierzała uszanować prywatność cioci, i nie dociekać, ale w głębi serca drżała o stabilność ich małej, już i tak zagrożonej nietypowej rodziny.
Za namową Freddie, to Claire wystąpiła o przysposobienie dzieci, kiedy ona sama była bez pracy. Tuż po śmierci Lauren opieka społeczna chciała zabrać jej dzieci do rodziny zastępczej, bo Freddie została uznana za zbyt młodą i niedoświadczoną na opiekunkę prawną, chociaż w rzeczywistości to ona zajmowała się Eloise i Jackiem od urodzenia. Ich biologiczna matka nie była do tego zdolna. Tak wyglądała smutna prawda. Świat Lauren składał się wyłącznie z dwóch części: narkotyków i agresywnego narzeczonego, które po równo zawładnęły jej umysłem, a świat Freddie – z wychowywania dzieci siostry i prób odwodzenia nieszczęsnej kobiety od kolejnych ekscesów.
Niestety wszelkie starania zawiodły. Gdy Freddie przypominała sobie kochaną starszą siostrę z okresu ich dzieciństwa w domu dziecka, po śmierci rodziców w wypadku samochodowym, nadal czuła ból. Lauren przez wiele lat, do chwili poznania Cruza, po prostu zastępowała jej matkę. To, co zdarzyło się potem, nazwać można tylko horrorem, z którego nie potrafiła się usunąć dla dobra Eloise, choć nawet Claire doradzała jej odcięcie się od całej historii. Ostatecznie, gdy ta ostatnia zgodziła się zostać na papierze opiekunką prawną dzieci, prawdziwy układ miał polegać na tym, że to Freddie nadal będzie je wychowywać, dorabiając odrobinę wieczorami.
Pobyt Zaca w hotelu praktycznie podwoił zarobki Freddie. Za każdym razem, gdy go obsługiwała, zostawiał jej rutynowo dwa banknoty pięćdziesięciofuntowe. Za pierwszym razem, świadoma jego zainteresowania, rzuciła mu je w twarz, mówiąc, że nie jest na sprzedaż. Dopiero przywołana do porządku przez inne kelnerki, które przypomniały jej ze złością, że napiwki trafiają do wspólnej skarbonki, musiała iść go przeprosić i wziąć pieniądze. Ostatecznie, dodatkowe napiwki pozwoliły na kupno lepszych ubrań i jedzenia dla dzieci. A teraz, gdy kura znosząca złote jajka chwilowo zniknęła i bonusy stopniały, Freddie pomyślała, że powinna stać się bardziej pozytywna, przestać się zamartwiać Claire, która finalnie i tak zrobi, co zechce, oraz winić się za głupie sny. Puszczanie wodzy fantazji jest nieszkodliwe, a w realu Zac uosabiał marzenia większości kobiet – więc cóż w tym dziwnego?
Największą głupotą był wybuch płaczu i emocji przy nim i jego towarzyszu. Niewątpliwie przyczynił się do tego stres po dwóch nieprzespanych nocach przy gorączkującym Jacku. Wystarczyło, że Zac przytrzymał ją, gdy zachwiała się ze zmęczenia na swych bardzo wysokich obcasach, które musiała nosić w pracy. Ponieważ z czasów mieszkania z siostrą, którą odwiedzali bardzo nieciekawi mężczyźni, wyniosła awersję do wszelkiego dotyku, i nauczyła się stawiać nieprzekraczalne granice; niepotrzebnie zareagowała w tak gwałtowny sposób.
Chociaż… za scenę kazano jej przeprosić, pracę udało się zatrzymać, a Zac dostał, co mu się należało. Zwracał się do niej językiem wulgarnym, a propozycja spędzenia wspólnej nocy została sformułowana prymitywnie, bez ogródek, w sposób zupełnie nie do zaakceptowania. Oczywiście, że nieraz już sugerowano jej podobne pomysły, lecz nikt nie użył takich dosadnych wyrażeń prosto w twarz. Freddie poczuła się oczerniona i sponiewierana, zwłaszcza że do pracy w ekskluzywnym barze wypasionego hoteliku dla elit kazano im zakładać szorty, skąpe topy i bardzo wysokie obcasy, strój wymowny jednoznacznie. Niektóre kelnerki sypiały zresztą z klientami za pieniądze, więc Freddie, jak najdalsza od tego, musiała szczególnie uważać, by nie wysłać komuś mylnego sygnału ani przypadkiem nie ujawnić swego numeru telefonu.
W jej życiu nie było przecież czasu nawet na posiadanie normalnego chłopaka!
Tego wieczoru Freddie zjawiła się w pracy bardzo punktualnie, bo ostatnio zebrała parę upomnień za spóźnienia, gdy Claire nie zdążyła na czas przejąć dzieci. Czym prędzej schowała torbę w szafce, przebrała się w nielubiany strój barowy i weszła do eleganckiej, czarno-białej sali, z niesamowitym oświetleniem i lustrzanym sufitem. Motyw czerni i bieli dominował zresztą w całym przepięknym wystroju hotelu, gdzie generalnie nie szczędzono środków na wszelki możliwy luksus, za który elitarni goście płacili bardzo chętnie.
– Pan da Rocha jest na tarasie – poinformował ją na dzień dobry Roger, kierownik baru.
– A kto to taki? – zapytała.
– Ten facet, którego tak nie lubisz, właśnie wrócił… Wiarygodne źródła twierdzą, że parę miesięcy temu kupił… nasz hotel! Na twoim miejscu uważałbym nieco. Bo jeśli on uzna, że masz wylecieć, to będziesz skończona.
Freddie zaniemówiła. Zac właścicielem hotelu?! Gość w podartych dżinsach, z tatuażami na całym ciele, kupiłby hotel w jednej z najbogatszych dzielnic Londynu? To prawda, że od początku wydawał jej się tajemniczy, bo pomimo wyglądu, ubioru i języka, jakiego używał, emanował siłą, władzą i niewątpliwie czuł się tutaj jak u siebie w domu.
Cóż było robić. Ruszyła prosto na taras, przyklejając do ust najszerszy z możliwych uśmiechów.
Choć Zac był jedyną osobą na przestronnym tarasie, wyglądało, jakby go całkowicie wypełniał swym istnieniem. Ba, po paru tygodniach nieobecności wydał jej się teraz jeszcze większy, silniejszy i bardziej wszechmocny. Może trochę dlatego, że założył zupełnie inne ubrania: czarne niepodarte dżinsy, czarną elegancką koszulę, a śniadą szyję ozdobił masywnym złotym łańcuchem z medalikiem Świętego Judy.
Słusznie! – pomyślała odruchowo. – Święty Juda to patron spraw trudnych i beznadziejnych…
Jednak przede wszystkim Zac prezentował się olśniewająco i wspaniale, a Freddie, choć może nie na zewnątrz, lecz w środku reagowała nań dokładnie tak samo jak pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent damskiej populacji: przyśpieszonym biciem serca, uginającymi się kolanami, drżącymi dłońmi i suchością w ustach.
Zacowi tymczasem Freddie jawiła się niczym maleńka, filigranowa porcelanowa laleczka o oczach koloru mlecznej czekolady. Laleczka, którą najlepiej byłoby natychmiast rozłożyć w pozycji horyzontalnej – przywołał się ironicznie do porządku – chociaż… wystarczyłaby zwykła ściana w pustym pomieszczeniu.
Tak samo Freddie, jak i Zac irytowali się w myślach na siebie za swoje niczym nieuzasadnione reakcje.
– Dzień dobry panu, panie… da Rocha – zaczęła.
Poczuł się zaskoczony, słysząc swoje nazwisko w jej ustach i widząc fałszywy uśmiech na twarzy. Dotychczas nigdy się do niego nie uśmiechnęła. Domyślił się, że została poinformowana i poinstruowana przez kogoś z baru, że nie ma do czynienia ze zwykłym gościem hotelowym. Ogarnęła go złość, bo nie szukał uznania ani czołobitności.
– Mam dla pani propozycję – wymamrotał niewyraźnie lekko zachrypniętym głosem.
Dla Freddie był to najbardziej zmysłowy szept, jaki słyszała w życiu.
– Obawiam się, proszę pana, że słyszałam już tę propozycję i…
– Nie… tej pani jeszcze nie słyszała – przerwał jej niecierpliwie. – Dam pani tysiąc funtów za spędzenie ze mną godziny. I wcale nie w łóżku, jeśli właśnie to już zdążyła pani pomyśleć, lecz w jakimkolwiek miejscu wedle pani wyboru.
Nie potrafiła ukryć zdumienia.
– Ale dlaczego miałby pan oferować…?!
– Bo chcę panią bliżej poznać! Proszę jedynie o rozmowę, nic więcej. Zgadza się pani czy nie?
– W jakimkolwiek miejscu? – upewniła się nerwowo, nadal nie wierząc własnym uszom.
– W jakimkolwiek miejscu.
Jeśli on chce tyle zapłacić… to nie można być głupią i trzeba skorzystać!
– Proszę mi dać swój numer telefonu, przemyślę to. I… musiałoby się obyć bez chamskiego języka i bez dotykania.
– Postaram się – uśmiechnął się szeroko.
Ależ to żałosne, że człowiek o jego prezencji i pozycji jest na tyle cyniczny i niepoukładany – pomyślała, odprowadzając go wzrokiem, najwyraźniej zadowolonego z rezultatów swej bezczelnej próby przekupstwa.
Przecież dobrze wiadomo, czego chciał. Wcale nie bliżej poznać Freddie, tylko zobaczyć z bliska, jaką nosi bieliznę. Sprowokowała go swymi negatywnymi reakcjami, których w swoim zadufaniu nie spodziewał się od żadnej kobiety.
Jednak odrzucenie oferty tysiąca funtów, gdy ma się na utrzymaniu dwoje małych przysposobionych dzieci, nie wchodziło w grę. Przecież mogłaby ich nareszcie zabrać na jakiekolwiek krótkie wakacje albo lepiej założyć im konto oszczędnościowe na czarną godzinę! Tak… z pewnością przystanie na ofertę Zaca było podyktowane pewnego rodzaju chciwością, ale skoro powiedziała mu jasno, że nie zgodzi się na seks, a on się nie wycofał, będzie mógł winić jedynie swoje rozbuchane ego za tak drogą ekstrawagancję.
A ona będzie się wyłącznie dobrze bawić i ukarze go w ten sposób podwójnie.
Tytuł oryginału: Da Rocha’s Convenient Heir
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2018 by Lynne Graham
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2019
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji. HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327645043