44,99 zł
Poruszająca, dogłębna relacja ocalałych z nazistowskich obozów zagłady i opis trudnych lat, które nastąpiły później.
Kiedy więźniowie hitlerowskich obozów koncentracyjnych i obozów zagłady zostali wyzwoleni w latach 1944–1945, niebywałe okrucieństwa ujrzały światło dzienne. Dla uwolnionych, którzy przeżyli niewyobrażalne, doświadczenie wyzwolenia było powolną, wyczerpującą podróżą powrotną do życia.
Czołowy historyk Holocaustu, ujawniając złożony proces, przed którym stanęli ocalali, opiera się zarówno na źródłach archiwalnych, jak i na zeznaniach naocznych świadków. Pokazuje strach, wyczerpanie, poczucie winy, wstyd za to, że przeżyli, i druzgocący żal po stracie bliskich. Opisuje ogromne problemy zdrowotne, z którymi się borykali. Stone śledzi również wysiłki wyzwolicieli, którzy zmagali się z bezpośrednimi potrzebami ocalałych, a także z długoterminowymi problemami, które ukształtowały powojenny świat i zapoczątkowały zimną wojnę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 460
HIAS – Hebrew Immigrant Aid Society (Hebrajskie Stowarzyszenie Pomocy Imigrantom)
IRO – International Refugee Organization (Międzynarodowa Organizacja Uchodźców)
JCRA – Jewish Committee for Relief Abroad (Żydowski Komitet do spraw Pomocy Zagranicznej)
JRC – Jewish Relief Committee (Żydowski Komitet Pomocowy)
JRU – Jewish Relief Unit (Żydowska Jednostka Pomocowa)
ORT – Organizacja Rozwoju Twórczości Przemysłowej, Rzemieślniczej i Rolniczej wśród Ludności Żydowskiej
UNRRA – United Nations Relief and Rehabilitation Administration (Administracja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy)
Wstęp
Kto wie, co naprawdę wydarzyło się w dniu wyzwolenia? Kto z nas, ważących trzydzieści pięć, czterdzieści kilogramów, miał dostatecznie dużo siły, żeby obserwować, co się dzieje?
Siggi Wilzig
Cisza. Ranek zatrzymał się z wybiciem dziesiątej:
Nad ulicą unosi się spokój – i trwoga.
Miklós Radnóti (1938)1
„Och, wyzwolenie. W mojej wyobraźni było tak piękne!”, pisze we wspomnieniach Francine Christophe, młoda francuska Żydówka, która pod koniec wojny przebywała w Bergen-Belsen. I zaraz dodaje: „Wiele kobiet jest napastowanych, jedna z naszych towarzyszek zostaje nawet zgwałcona na oczach swojego syna”. „Och, wyzwolenie! Wyobrażałam sobie, że będzie tak radosne!”, ciągnie Christophe. A potem: „Matka leży na noszach na ziemi, ma tyfus plamisty, czekam, aż przyjdą i zabiorą ją do szpitala zorganizowanego przez Rosjan. Mówię do niej, ale ona już mnie nie słyszy, bo z powodu tyfusu straciła słuch. Przestępuję z nogi na nogę, nasłuchuję, moje oczy wypełniają się łzami”. Kilka zdań później Christophe zastanawia się, jak to możliwe, że piosenka „O, radosna kraino, w której będziemy mogli kochać, wiecznie kochać” była śpiewana we wszystkich obozach koncentracyjnych. Rozumiemy już ponurą ironię: wyzwolenie to szczęśliwa chwila, lecz zarazem pełna smutku.
Panuje powszechne przekonanie, że wyzwoleniu nazistowskich obozów koncentracyjnych towarzyszyła wielka radość i że więźniowie cieszyli się, że ich męczarnie wreszcie dobiegły końca. Na podstawie kronik filmowych kręconych przez kamerzystów Armii Czerwonej w Majdanku i Auschwitz, ostatnich scen takich filmów jak Życie jest piękne czy Lista Schindlera oraz wielu książek i wystaw muzealnych można odnieść wrażenie, że wszystko dokonało się błyskawicznie. Owszem, zdarzali się pojedynczy ocaleńcy w rodzaju hiszpańskiego komunisty Jorgego Semprúna, który wkrótce po wyzwoleniu znalazł się w Paryżu, gdzie chodził na tańce i romansował z kobietami, lecz ogromna większość więźniów miała zupełnie inne doświadczenia. Bardzo powoli wracali do zdrowia, potem już zawsze musieli żyć z traumą psychiczną. Niektórzy umarli wkrótce po wyzwoleniu obozów. Wielu w ogóle nie zdawało sobie sprawy z nadejścia wojsk alianckich, byli bowiem ciężko chorzy, nie wiedzieli, co się dookoła nich dzieje, i dopiero po jakimś czasie zorientowali się, że zaszła jakakolwiek zmiana. „Brytyjczycy nas wyzwolili, ale nikt nie wiwatował”, pisze Freddie Knoller we wspomnieniach z Belsen. „Panowała niepokojąca cisza. Byliśmy zbyt słabi i zbyt wiele przeżyliśmy, żeby móc odczuwać radość. Dopiero kiedy dostaliśmy po misce ryżu i kubku gorącego mleka, zrozumieliśmy, że być może pewnego dnia znów staniemy się ludźmi”2. O tym, jak niejednoznacznym doświadczeniem okazało się wyzwolenie obozów, można przekonać się na podstawie relacji dotyczących późniejszych wydarzeń, czyli tygodni i miesięcy po wkroczeniu aliantów. Dobrym podsumowaniem będą słowa Hadassah Rosensaft:
Euforia i histeria szybko przeminęły. Tak, cieszyliśmy się: byliśmy przecież wolni, otwarto bramy, ale dokąd mieliśmy pójść? Wyzwolenie nadeszło zbyt późno, nie tylko dla zmarłych, ale i dla nas, żywych. Straciliśmy rodziny, przyjaciół, domy. Nie było dla nas miejsca na ziemi, nikt na nas nie czekał. Przeżyliśmy. Zostaliśmy uwolnieni od śmierci i od strachu przed śmiercią, teraz jednak nadszedł strach przed życiem3.
Innymi słowy, wyzwolenie było procesem rozciągniętym w czasie, nawet na całe lata. Wielu ocaleńców nie czuło żadnej radości, ich rany wymagały długotrwałego leczenia. Nie mogli też po prostu wrócić do swoich domów, co dotyczyło zwłaszcza Żydów.
Każdy historyk, który zaczyna się zajmować procesami wyzwalania nazistowskich obozów, z pewnością szybko dojdzie do wniosku, że ten niezwykle ważny element dziejów Zagłady nie doczekał się dotąd należnego zainteresowania ze strony badaczy4. Warto zatem opowiedzieć tę historię na nowo, nie tylko dlatego, że wyzwolenie obozów okazuje się zagadnieniem bardziej złożonym, niż można by sądzić. Pragnę tu pokazać, że wydarzenia towarzyszące wyzwalaniu obozów należy rozpatrywać w szerokim kontekście, traktować je nie tylko jako codę Holocaustu, ale też jako proces o fundamentalnym znaczeniu dla powojennej Europy, zimnowojennej geopolityki oraz – ze względu na rolę, jaką odegrała Palestyna – dla imperium brytyjskiego, a także dla Bliskiego Wschodu. Wyzwolenie to most między latami wojny a powojniem. Europejscy Żydzi, którzy przetrwali to, co później określono mianem Zagłady, czyli masową eksterminację przeprowadzoną przez nazistów, nosili w sobie strach i gniew, ale też nadzieję. W obliczu polityki, którą prowadzili wobec nich alianci, znaczna część z nich uznała, że w Europie nie ma dla nich przyszłości i że jedyną szansę na lepsze jutro stanowi Palestyna. Nieżydowscy ocaleńcy, zwłaszcza obywatele Związku Sowieckiego lub terenów, które po wojnie znalazły się pod kontrolą Sowietów, przekonali się, że są przedmiotem targów między coraz bardziej skonfliktowanymi aliantami z Zachodu i ze Wschodu.
Właśnie wtedy ukształtowała się międzynarodowa polityka wobec uchodźców. Sposób traktowania dipisów (od angielskiego skrótowca DPs, oznaczającego displaced persons, czyli osoby zarówno żydowskiego, jak i nieżydowskiego pochodzenia – z wyjątkiem Niemców – które na skutek działań wojennych znalazły się poza swoją ojczyzną) stał się jednym z głównych tematów negocjacji. Zachodni alianci wspierali starania antykomunistycznych dipisów, sprzeciwiających się „repatriacji” do ZSRS, Sowieci natomiast wtórowali żydowskim dipisom i Jiszuwowi, czyli żydowskiej społeczności w Palestynie, przedstawiając brytyjski upór w sprawie tego regionu jako przejaw niemoralnej obojętności na cierpienie ofiar nazistowskiego reżimu. Gra prowadzona przez ZSRS, polegająca na cynicznym, krótkotrwałym poparciu dla sprawy niepodległości Izraela, przyczyniła się do pogorszenia relacji między Stanami Zjednoczonymi a Wielką Brytanią. Ameryka krytykowała politykę Londynu w sprawie Palestyny, po części dlatego, że wolała, aby Żydzi osiedlili się na Bliskim Wschodzie, zamiast masowo emigrować do Stanów Zjednoczonych. W tej akurat kwestii Amerykanie i Sowieci mówili jednym głosem. Jak widać, wyzwolenie obozów koncentracyjnych to nie tylko „koniec Holocaustu” – to również bardzo odmienne doświadczenia więźniów z różnych okupowanych krajów, to specyficzna kultura w żydowskich obozach dla dipisów, a także rola, jaką odgrywali oni w zimnowojennej dyplomacji. Zagłada Żydów i upadek Trzeciej Rzeszy bez wątpienia przyczyniły się do narodzin nowego powojennego porządku.
Co oczywiste, upadek nazistowskiego reżimu uważam za jednoznacznie pozytywne wydarzenie. Żadna alternatywa nie wchodziła w grę. Nie zamierzam też przekonywać, że wyzwolenie obozów mogło przebiec inaczej, bardziej humanitarnie, z wyjątkiem przypadków autentycznego krzywdzenia ocaleńców. Mimo to z biegiem lat emocje słabną, więc jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć koszmar tego, co działo się po zakończeniu wojny. Potrafimy obecnie przyznać, że lądowanie aliantów w Normandii naraziło mieszkańców północnej Francji na niebezpieczeństwo i cierpienia, co nie znaczy, że nie było nieprawdopodobnie ważną i potrzebną operacją wojskową. Podobnie rzecz ma się w przypadku wyzwolenia obozów: koszmar więźniów nie zakończył się od razu. Ich los oczywiście się odmienił, gdyż nie byli już zdani na łaskę i niełaskę nazistowskich strażników i ich kolaborantów, mimo to jeszcze długo zmagali się z fizyczną, psychiczną i emocjonalną traumą. Wielu odzyskało z czasem zdrowie, lecz wspomnienia o tym, co im zrobiono, prześladowały ich do końca życia. Oto słowa jednego z ocaleńców, które przypominają, że wbrew temu, czego byśmy sobie życzyli, wyzwolenie bynajmniej nie oznaczało końca cierpień. „Dlaczego przetrwaliśmy? Uczucie beznadziei sprawiało, że oblewał mnie zimny pot. […] Nagle musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie teraz będę żył. Ciążyło mi ono, jak gdybym dźwigał ogromną górę”5. Inny następująco podsumował wyzwolenie: „Pojąłem, że moje kłopoty tak naprawdę dopiero się zaczną”6.
Nie powinno to dziwić nikogo, kto czytał tużpowojenne świadectwa ocaleńców. W krótkim, enigmatycznym dokumencie otrzymanym po zakończeniu wojny przez Centralną Żydowską Komisję Historyczną młody Polak, który przeżył Auschwitz i Mauthausen, przywołuje przypadki kanibalizmu i jedzenia ekskrementów w ostatnich tygodniach przed wyzwoleniem Gusen (podobozu Mauthausen), kiedy panował rozpaczliwy głód.
2000 naszych towarzyszy zagazowano i spalono jeszcze na tydzień przed wolnością. Jakim cudem przetrwałem to wszystko, nie wiem. Gdy teraz piszę, przypominam sobie dziecinną zabawę. Małe dziecko bierze garść piasku i mówi: „Tyle miałem dzieci”. Podrzuca piasek w górę, część pada na ziemię: „Tyle umarło”, woła dziecko, resztę łapie: „A tyle żyje”. Tak przez pięć lat byliśmy rzucani i przesiewani7.
Inny ocaleniec mówił w wywiadzie udzielonym we Włoszech w 1946 roku, że przez pewien czas był pod opieką UNRRA i Czerwonego Krzyża, potem zaś podjął próbę powrotu do Polski. Czekały go tam okropne doświadczenia. „Jeśli Żyd ma w Polsce jakiś majątek, lepiej, żeby… Lepiej, żeby wyjechał, bo gdy zostanie, grozi mu śmierć. To było dla mnie bardzo bolesne, widziałem obcych ludzi, którzy przywłaszczyli sobie mój dobytek, zajęli moje mieszkanie. Ale najstraszniejsze było to, że nie zdołałem odszukać nikogo ze swoich. Z siedmioosobowej rodziny przeżyłem tylko ja. […] Wstrząsnęło to mną tak bardzo, że nie chciałem tam już zostawać”8. Po niespełna trzech tygodniach wyjechał do Niemiec, gdzie pomógł założyć kibuc w obozie dla dipisów w Deggendorfie. W wywiadzie oznajmił, że Brytyjczycy, którzy złapali go i więzili, kiedy próbował dostać się do Palestyny, traktowali go niemal równie źle jak Niemcy. Trzynastoletnia węgierska Żydówka Magda Bloom została „wyzwolona” w Bergen-Belsen, ale „niewiele ją to obeszło, gdyż poprzedniej nocy umarła jej matka. Kiedy brytyjskie czołgi wjechały do obozu, zabrano ją z baraku”9. W 1945 roku Bloom trafiła do Wielkiej Brytanii w ramach programu Dzieci z Obozów Koncentracyjnych i zamieszkała w Birmingham.
Wielu ocaleńców wspominało, że po wyzwoleniu czuło przede wszystkim samotność. Trudno sobie wyobrazić – a zwłaszcza opisać – ból człowieka, który orientuje się, że jego świat zniknął. Pod koniec filmu Shoah Claude’a Lanzmanna Symcha Rotem, bojownik podziemia o pseudonimie „Kazik”, opowiada, jak wrócił do getta warszawskiego po jego likwidacji w kwietniu 1943 roku, żeby przekonać się, czy ktokolwiek przeżył.
Przez cały czas byłem sam. Poza głosem kobiety, o którym panu mówiłem, i mężczyzną, którego spotkałem w chwili, gdy wychodziłem z kanału, nie napotkałem żywej duszy. I przypominam sobie chwilę, kiedy odczułem rodzaj uspokojenia, pogody, kiedy pomyślałem sobie: „Jestem ostatnim Żydem, poczekam do rana, poczekam na Niemców”10.
Człowiek, który przeżył pobyt w Theresienstadt, a później został rabinem, mówił o podobnym uczuciu:
Pamiętam, że po wyzwoleniu cierpiałem z powodu samotności. Bardziej niż podczas Holocaustu. […] Mówiłem sobie: tak, przeżyłem, ale to wszystko. Nic się nie liczyło. Nie miałem żadnych ambicji. Po co? Dla kogo miałbym się starać? Nie wykazywałem inicjatywy. Każą mi stać, więc wstaję. Każą mi siadać – siadam. Tak to wyglądało przez bardzo długi czas11.
Ocaleńcy, opowiadający swoje historie czy to rok, czy to pół stulecia po fakcie, wspominają cierpienia, gdy okazało się, że oprócz nich z całej rodziny nie przeżyła ani jedna osoba. Często zdarzało się, że człowiek, który wracał do swojego miasta lub miasteczka, był tam niemile widziany: jacyś miejscowi goje zajęli jego dom albo mieszkanie, gdyż nie spodziewali się powrotu właściciela. Niejeden ocaleniec zadawał sobie wówczas pytanie: dlaczego w ogóle żyję? Dysponujemy mnóstwem opowieści ludzi, którzy po wyzwoleniu tygodniami i miesiącami padali ofiarą przemocy i wyzysku, z trudem zdobywali jedzenie i zapewniali sobie dach nad głową, musieli pracować za darmo, nielegalnie przekraczali granice, ostatecznie zaś kończyli w obozie – tym razem w obozie dla dipisów – i to na terenie Niemiec.
Traumę, która zostawała już na zawsze, przeżyli także żołnierze wyzwalający nazistowskie obozy. Leon Bass, szeregowiec Armii Stanów Zjednoczonych, nie miał pojęcia, co to takiego obóz koncentracyjny, aż pewnego kwietniowego dnia przyszły nowe rozkazy. „Czekał mnie szok, jakiego nie przeżyłem nigdy wcześniej i nigdy później. Znalazłem się w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. […] Nie zapomnę tego do śmierci. Kiedy przeszedłem przez bramę, zobaczyłem żywe trupy”12. Amerykańscy wyzwoliciele podobozu Gunskirchen ujęli rzecz następująco: „Wkroczyliśmy do obozu i otoczyły nas żywe szkielety, te, które były jeszcze w stanie chodzić. Nie pozwalały nam jechać dalej. Tłoczyły się wokół nas, napierały. Bez żadnej przesady można stwierdzić, że prawie każdy więzień był oszalały z głodu”13. John Roger Dixey, Brytyjczyk, student medycyny, który znalazł się w Belsen, wspominał scenę, która wydarzyła się ponad trzy tygodnie po wyzwoleniu. „Pamiętam, że nadszedł Dzień Zwycięstwa, przyszliśmy do baraku, teraz nieco bardziej uporządkowanego, i powiedzieliśmy w wielu językach: «Ucieszycie się z wiadomości, że wojna się skończyła. Niemcy przegrały, jest po wszystkim». Ale właściwie nie było reakcji – żadnej radości, uśmiechów, gratulacji. Popatrzyli na nas: wojna się skończyła, ale nie dla nich. Chyba wiedzieli, że niewiele nadziei im zostało”14. Porucznik Albert A. Hutler, amerykański oficer do spraw dipisów służący w 7. Armii w Mannheim, pisał do żony: „Wojna oficjalnie dobiegła końca, ale nie uświadczysz tu szczególnie wielkiego entuzjazmu. Zabrzmi to okropnie, lecz nie czuję w sercu radości, której się spodziewałem. Boję się tego, co przyniesie pokój”. Mówiąc ściślej, obawiał się o dalsze losy dipisów. „Są wolni, ale żyją jak we mgle. Nigdy nie pozbędą się z serca wspomnień o rzeczach, które przeżyli przez ostatnie pięć lat, kiedy odrabiali lekcję zadaną im przez dobrodusznych niemieckich nauczycieli”15. Zdarzało się, że ocaleńcy martwili się o wyzwolicieli. Vera Karoly wspominała: „Patrzyliśmy na brytyjskich żołnierzy, którzy nas oswobodzili. Nie zapomnę grozy w ich oczach. Było oczywiste, że nie potrafią odróżnić trupów, których całe stosy leżały w obozie, od wyniszczonych, wychudzonych ocaleńców”16. Edith Birkin, która później w Anglii została artystką, zapamiętała, że „Brytyjscy żołnierze byli bardzo młodzi. Zdarzali się nawet chłopcy w moim wieku. Przyglądali się nam przerażeni – nic w tym dziwnego”17.
W wyzwalanych obozach spotykali się nie tylko ocaleńcy i alianccy żołnierze: bywało, że strażnikom z SS i ich podwładnym, na przykład żołnierzom Wehrmachtu lub kolaborantom różnych narodowości – Węgrom, Ukraińcom, Jugosłowianom i Bałtom – zabrakło czasu na ucieczkę. Edmund Swift, katolicki kapelan, opowiadał, że pierwszego dnia po wyzwoleniu Belsen grupie żołnierzy Wehrmachtu kazano pozbyć się trupów. „Kompletnie się załamali. Wrzucili mniej więcej dwa tuziny ciał do grobu, po czym jeden z kaprali zerwał Żelazny Krzyż, który nosił na piersi, cisnął go na ziemię i podeptał. Pozostali poszli w jego ślady: z obrzydzeniem zerwali swoje medale i ordery”18.
Na miejscu pojawiali się też liczni cywile, na przykład mieszkańcy okolicznych miasteczek. Zdarzało się, że w ostatnich dniach istnienia obozu cywilom powierzono misję przekazania go pod zarząd aliantów – tak było choćby w Ebensee. Inni cywile próbowali dostarczyć nieco jedzenia umierającym więźniom. W ramach prowadzonej przez aliantów polityki denazyfikacji obywatele niemieccy (a mówiąc ściślej, głównie obywatelki, o czym świadczą zachowane fotografie – mężczyźni nadal przebywali w obozach jenieckich) musieli „zwiedzać” wyzwolone obozy. Trudno ustalić, co wówczas czuli i myśleli, warto jednak pamiętać, że oni także są częścią historii wyzwolenia. Hauptsturmführer Franz Hössler, „osławiony członek SS-Totenkopfverbände”, podobno rozpłakał się, kiedy został aresztowany przez Brytyjczyków19. Twierdził, że wstąpił do SS w 1933 roku, bo był bezrobotny, aczkolwiek przyznał również, że zrobił prawdziwą karierę, służąc w nazistowskich obozach. Piastował wysokie stanowiska w Auschwitz i w Mittelbau-Dora. W zeznaniach złożonych podczas procesu zbrodniarzy z Belsen oznajmił:
Kiedy Anglicy zaczęli się zbliżać, Oberst Harries ostrzegał mnie, że zastrzelą każdego esesmana, który będzie stawiał opór. Mimo to zgłosiłem się na ochotnika i zostałem w obozie razem z pięcioma innymi. Byli to: Wilhelm Dorr, Paul Fritsch, Eugen Hahnert, George Kraft i Franz Stofel. Do tego jeszcze dwóch kucharzy, których nazwisk nie znam. W moim obozie [Dora] strażnikami byli Węgrzy, natomiast w Bergen-Belsen funkcja ta przypadła żołnierzom Wehrmachtu, którzy zastąpili członków SS. Około dwunastu, może piętnastu esesmanów uciekło stamtąd [przed nadejściem Brytyjczyków], wielu uciekło też z drugiego obozu.
Sędziowie nie dali wiary jego zapewnieniom, że starał się dobrze traktować więźniów i że próbował odejść z SS, a zwłaszcza że „członkostwo w partii nazistowskiej nie było ani przyjemnością, ani zaszczytem”20. Hössler został skazany na śmierć i powieszony. Inni strażnicy, na przykład rumuński folksdojcz Obersturmführer Fritz Klein, okazali więcej pokory. Klein przyznał przed sądem: „Zdaję sobie sprawę, że ponoszę odpowiedzialność – równie wielką jak ci, którzy wydawali rozkazy – za zabijanie tysięcy ludzi w obozach, zwłaszcza w Auschwitz”21. On także skończył na szubienicy. Josef Kramer, „bestia z Belsen”, dowódca tamtejszego obozu, również postanowił zaczekać na przybycie Brytyjczyków – być może, jak stwierdził Derrick Sington, jeden z pierwszych brytyjskich oficerów, którzy wkroczyli na teren obozu, nie zdawał sobie sprawy, że czeka go śmierć. „Chciał z nami kolaborować, co wydało się nam wręcz groteskowe”. Budził pogardę wyzwolicieli22. Franz Ziereis, dowódca Mauthausen, opuścił obóz, ale pozostał w okolicy. Wykazał się naiwnością? Może tak naprawdę chciał zostać zatrzymany przez Amerykanów? Większość strażników z SS uciekła krótko przed ich przybyciem. Pięć dni po wyzwoleniu obozu Ziereis został wytropiony. Otworzył ogień do żołnierzy, którzy próbowali go aresztować. Został ranny, zmarł w 131. Amerykańskim Szpitalu Ewakuacyjnym. Przed śmiercią złożył nieco bełkotliwe „zeznania” spisane przez Charlesa Hagera ze służby wywiadów. Odpowiedzialnością za zbrodnie obarczył przełożonych z SS, sam czuł się zupełnie niewinny. Mówił też, że przyglądał się przez lornetkę, jak jednostki SS poddają się Amerykanom. Kilka dni później już nie żył23.
Amerykanie przymusili ludność z okolic Mauthausen do grzebania zwłok i sprzątania baraków. Jeden z historyków obozu uważał, że miało to na celu uchronienie Niemców przed linczem, którego mogli dopuścić się byli więźniowie24. W Ebensee, osławionym podobozie Mauthausen, okoliczni mieszkańcy odegrali po wyzwoleniu istotną rolę. Miejscowy ksiądz Franz Loidl opisywał w książce z 1946 roku, co zobaczył w obozie krótko po tym, jak dotarło tam amerykańskie wojsko:
Moja głowa ciężka jest od hałaśliwych pytań i opowieści. Co chwila załamuję ręce, wołam: „Przerażające!”. Jesteśmy wstrząśnięci, lecz uważnie słuchamy ich historii, albowiem rozumiemy, że mówienie dobrze im zrobi. Czasami używam mocnych słów, gdyż muszę dać upust emocjom i szczeremu oburzeniu z powodu tych straszliwych wydarzeń25.
Choć dysponujemy niejedną tego rodzaju relacją, część lokalnych mieszkańców nadal nie chciała myśleć o tym, co działo się tak niedaleko od ich domów. Obywatele Ebensee protestowali przeciwko zachowaniu obozu i uczynieniu go pomnikiem pamięci. W 1949 roku ogłoszono plany zbudowania tam nowego osiedla. Nie zostały one zrealizowane, głównie z powodu decyzji, by na terenie obozu urządzić masowy grób dla ludzi, którzy ginęli pod koniec drugiej wojny światowej i nie zostali wcześniej odpowiednio pochowani. Jakkolwiek było, opisane tu reakcje pokazują, że – jak trafnie ujął to pewien historyk – „wielu mieszkańcom trudno było pogodzić się z faktem, że okolica, w której przeżyli tyle lat i z którą łączyły ich różne więzi osobiste i rodzinne, zmieniła się pod wpływem niedawnych wydarzeń, stała się krainą blizn, zyskała uniwersalne znaczenie moralne, wykraczające poza lokalne doświadczenia”26. To samo dotyczyło innych byłych obozów koncentracyjnych.
W ostatnich dniach przed wyzwoleniem nazistowskie obozy funkcjonowały zupełnie inaczej niż zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Niemcy nie byliby w stanie prowadzić wojny, gdyby nie ponad dziesięć milionów pracowników sprowadzonych na roboty przymusowe z innych krajów, którzy zastępowali mężczyzn wcielonych do wojska. Znaczny odsetek tych pracowników przebywał w obozach, trzeba jednak pamiętać, że ich sytuacja była odmienna od sytuacji ludzi z obozów koncentracyjnych zarządzanych przez SS. Robotników przymusowych traktowano względnie dobrze – a w każdym razie starano się trzymać ich przy życiu – podczas gdy więźniowie obozów koncentracyjnych byli bici i siłą zmuszani do posłuszeństwa. Ich śmierć nie miała żadnego znaczenia, zwłaszcza jeśli byli Żydami, komunistami lub socjaldemokratami.
Przez pierwsze dwa lata po objęciu władzy przez nazistów obozy były słabo zorganizowane (istniało nawet określenie „obozy prowizoryczne”). Na miano pierwszych obozów „z prawdziwego zdarzenia” zasługują Dachau i Oranienburg, przemianowany później na Sachsenhausen, budzące ogromne zainteresowanie prasy zagranicznej. Miały dobitnie pokazać przeciwnikom nowego reżimu, że nowe władze Niemiec nie zamierzają tolerować ich działalności. Personel tak skutecznie wywiązywał się z tego zadania – i wykorzystywał tak brutalne środki – że pod koniec 1937 roku z sześciu obozów zarządzanych pierwotnie przez SS zostały już tylko dwa, a mianowicie Dachau i Lichtenburg. Pod koniec tego samego roku założono Buchenwald. Nie był to, wbrew utartej opinii, obóz dla więźniów politycznych (owa opinia wzięła się stąd, że w późniejszych latach istotne pozycje w hierarchii więźniów przypadały komunistom), naziści bowiem rozprawili się z nimi już dawno, krótko po dojściu do władzy. W Buchenwaldzie umieszczali głównie „element aspołeczny” i „Aryjczyków”, którzy sprawiali problemy nowemu reżimowi, na przykład świadków Jehowy, „ludzi migających się od pracy”, przestępców i homoseksualistów. Nie było ich wielu: na koniec 1937 roku liczba więźniów wynosiła 7750 osób27. Logika podpowiadała, że nowy obóz powinien się nazywać Ettersberg, czyli tak samo jak najbliższa miejscowość, ale Theodor Eicke, inspektor obozów koncentracyjnych, napisał do Himmlera w lipcu 1937 roku, że „to wykluczone” ze względu na rolę, jaką Ettersberg odgrywał w życiu Goethego. Nie chodziło bynajmniej o sam obóz, lecz o jego więźniów, będących wszak wyrzutkami wspólnoty – nie wolno było kojarzyć wielkiego poety z takimi ludźmi28.
Jak widać, obozy SS służyły początkowo eliminowaniu przeciwników politycznych – prawdziwych i wyimaginowanych – oraz budowaniu nowej wspólnoty rasowej. Pod koniec czerwca 1938 roku w obozach przebywało około 24 tysięcy osadzonych, głównie „jednostek aspołecznych” i homoseksualistów, świadków Jehowy oraz austriackich więźniów politycznych. Krótko potem system obozów zaczęto rozbudowywać, gdyż Himmler, który zdobywał coraz większą władzę, pragnął rozszerzać swoje imperium. Zachodziły zmiany administracyjne: do 1942 roku obozami zarządzał Inspektorat Obozów Koncentracyjnych, potem kontrolę przejął Główny Urząd Gospodarczo-Administracyjny SS, którego nazwa stanowi wymowny dowód aspiracji Himmlera. Choć same obozy również się zmieniały – było ich coraz więcej, odgrywały istotniejszą rolę, trafiały do nich inne kategorie więźniów – nadal służyły głównie łamaniu i zastraszaniu ludzi, których naziści uważali za wrogów. Eksterminacja Żydów nadeszła później i doprowadziła do kolejnej, zasadniczej i całościowej transformacji systemu obozów. Żydzi od początku stanowili wysoki odsetek więźniów, zazwyczaj jednak trafiali do obozów jako więźniowie polityczni, aczkolwiek ze względu na pochodzenie traktowano ich tam wyjątkowo okrutnie. Po „nocy kryształowej” (9–10 listopada 1938 roku) zaczęła się nowa fala prześladowań i od tego momentu aż do końca wojny Żydzi byli masowo wysyłani do obozów z przyczyn etnicznych29.
Wspomniana już rozbudowa systemu obozów ruszyła krótko przed wybuchem drugiej wojny światowej. W 1940 roku naziści zamknęli w nich znaczną liczbę Czechów, weteranów wojny w Hiszpanii, a zwłaszcza Polaków, wskutek czego liczba więźniów wzrosła do 53 tysięcy. Powstały nowe obozy, między innymi Neuengamme i Auschwitz. Ten ostatni nie był początkowo ani obozem przeznaczonym dla Żydów, ani obozem zagłady: utworzono go z myślą o polskich więźniach politycznych. Kolejna rozbudowa dokonała się po napaści na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku; ważne powstałe wówczas obozy to Majdanek i Stutthof. Przez całą wojnę w obozach zarządzanych przez SS zmarło trzy miliony sowieckich jeńców. Ponadto w latach 1941–1942 zamordowano około 38 tysięcy sowieckich komisarzy30.
We wrześniu 1942 roku w obozach przebywało około 110 tysięcy osób. Rok później liczba ta wzrosła do 224 tysięcy, potem do 524 286 i wreszcie do przeszło 700 tysięcy na początku 1945 roku. SS rozpaczliwie próbowała wykorzystywać pracowników przymusowych, żeby ratować niedomagającą gospodarkę wojenną Trzeciej Rzeszy31. Pojawiły się nowe obozy, na przykład Mittelbau-Dora, w którym budowano rakiety V2. Były to ogromne, okrutne fabryki, nieproduktywne i niewydajne, ich robotnicy masowo ginęli z powodu panujących tam warunków. Obozów nie dawało się teraz ukryć przed zwykłymi ludźmi – przeciwnie, „stały się elementem codziennego życia jak nigdy wcześniej”32.
Trzeba odróżniać obozy koncentracyjne SS takie jak Buchenwald, Dachau czy Sachsenhausen, a później także Neuengamme, Ravensbrück, Mauthausen, Stutthof i Gross-Rosen, które, przynajmniej początkowo, miały służyć brutalnemu karaniu więźniów – i w których śmierć była czymś powszechnym – od obozów zagłady. Te ostatnie były fabrykami trupów i podlegały osobnemu zarządowi. Często nazywa się je obozami koncentracyjnymi, ale to ewidentny błąd: w Chełmnie, Bełżcu, Sobiborze czy Treblince, a więc obozach, w których zginęła niemal jedna trzecia ofiar Zagłady, nie było prawie żadnych więźniów. Wyjątki to Majdanek i Auschwitz, które w 1942 roku łączyły funkcje obozu koncentracyjnego i obozu zagłady, a ponadto istniały tam zakłady przemysłowe, wykorzystujące pracę niewolniczą. Auschwitz-Birkenau był głównym ośrodkiem eksterminacji Romów, w tamtejszych komorach gazowych zamordowano około miliona Żydów, w tym 437 tysięcy Żydów deportowanych z Węgier wiosną 1944 roku. Istniały także obozy przejściowe i obozy pracy, na przykład Herzogenbusch w Holandii. Podczas wojny mało kto dostrzegał różnice między wymienionymi tu kategoriami obozów, co – w połączeniu z chaosem, który panował, gdy wojna dobiegała końca – tłumaczy, dlaczego później przez tak wiele lat wokół organizacyjnych i geograficznych aspektów Zagłady istniało tyle nieporozumień. W tym miejscu należy zatem przypomnieć, że obozy koncentracyjne – z wyjątkiem Auschwitz i Majdanka – zaczęto wykorzystywać do systematycznego, masowego mordowania europejskich Żydów dopiero pod koniec wojny.
Życie w obozie koncentracyjnym było okrutne, często przedstawia się je jako brutalną walkę o przetrwanie. Zachowało się wprawdzie wiele relacji na temat przypadków wzajemnej pomocy, której udzielali sobie więźniowie, ale samo szczęście nie wystarczało, aby przeżyć. „Ze względu na warunki panujące w obozach nie da się ich oceniać za pomocą kryteriów moralnych wolnego społeczeństwa”, stwierdził w 1958 roku Joop Zwart, holenderski więzień polityczny przebywający w Belsen. „Nikt nie mógł sobie pozwolić na to, by przyjść drugiemu z pomocą”. Ta indywidualistyczna obojętność pozwoliła niektórym ludziom przetrwać, tyle że dokonywało się to kosztem innych. Wielu ocaleńców zaświadczało jednak, jak ważne było działanie w parze lub w niewielkiej grupie33. Zwart twierdził: „Jestem przekonany, że gdyby więźniowie wykazali się większą solidarnością, udałoby się uratować tysiące ludzi. Wydawało się jednak, że robili, co mogli, by jak najszybciej wyzbyć się swoich najszlachetniejszych cech. Do głosu dochodziły cechy najgorsze: królowały zazdrość i zdrada”34. Ta surowa ocena niewątpliwie mówi nam sporo na temat funkcjonowania obozów, aczkolwiek Zwart omieszkał nadmienić, że to nie więźniowie odpowiadali za panujące tam warunki. Nawet jeśli nie postępowali „przyzwoicie” – według standardów obowiązujących w normalnych okolicznościach – trzeba pamiętać, że była to zamierzona przez nazistów konsekwencja życia w obozie.
Wiele zamętu i nieporozumień w kwestii Holocaustu dotyczy roli, jaką odgrywała praca. Powszechnie uważa się, że termin „wyniszczenie przez pracę” (Vernichtung durch Arbeit) podsumowuje celową politykę prowadzoną przez nazistów, w rzeczywistości jednak decyzja o tym, aby oprócz ochotników i ludzi wywiezionych na roboty przymusowe wykorzystać również więźniów obozów koncentracyjnych, zapadła dość późno, pod koniec wojny, kiedy niemiecka gospodarka zmagała się z poważnymi niedoborami siły roboczej. Właśnie wtedy, jesienią 1944 roku, utworzono nowe podobozy. Przykładowo: pod koniec 1944 roku Gross-Rosen miał ich ponad sto. Umieszczono w nich 77 tysięcy ludzi, czyli około 11 procent populacji całego obozu koncentracyjnego35. Pracujących więźniów traktowano jak zasób tymczasowy: należało wycisnąć z nich jak najwięcej, zanim umrą. Praca – zwłaszcza w przypadku Żydów – stanowiła zaledwie krótki epizod, zło konieczne36. „Był to środek stosowany w ostateczności dla ratowania przeciążonego przemysłu zbrojeniowego, którego upadek wydawał się nieuchronny, zwłaszcza że wszelkie nadzieje na zwycięstwo kraju prysły”, podsumowywał historyk37. Zdarzało się, że kierownicy z SS próbowali „modernizować” swoje przedsiębiorstwa, mimo to zawsze zakładali, że ich robotnicy długo nie pożyją i właściwie nie próbowali stosować alternatywnych środków zwiększania produktywności, takich jak lepsze racje żywnościowe. Mimo to z relacji więźniów podobozów Gross-Rosen lub Neuengamme wynika, że panowały tam znacznie lepsze warunki niż w Auschwitz, w którym przebywali wcześniej. Po upadku Trzeciej Rzeszy wiosną 1945 roku żydowscy więźniowie wykorzystywani do pracy niewolniczej byli przeciętnie w nieco lepszej kondycji niż reszta. Gdyby wojna potrwała dłużej, czekałaby ich nieuchronna śmierć, ponieważ jednak zostali skierowani do podobozów, zdołali przeżyć nazistowski reżim. Wielu z nich (Żydów i nie-Żydów) doczekało wyzwolenia daleko od zakładów, w których pracowali, gdyż w ostatnich dniach Trzeciej Rzeszy próbowano przerzucić ich w inne miejsca i zmuszono ich do długich marszów.
Końcowe miesiące istnienia systemu obozów są najistotniejsze, jeśli chcemy zrozumieć historię wyzwolenia. Musimy brać pod uwagę, dlaczego tuż przed upadkiem nazizmu w obozach przebywało tak wielu ludzi i dlaczego Żydzi stanowili znaczący odsetek więźniów (co może się wydawać paradoksalne, bo przecież naziści mieli obsesję na punkcie mordowania osób pochodzenia żydowskiego). Kiedy pojawiło się niebezpieczeństwo, że obozy lada dzień zostaną odkryte i oswobodzone przez aliantów, ogromną grupę więźniów wysłano w głąb Niemiec. Ofiary określały to później mianem marszów śmierci. Ów akt absurdalnego bestialstwa bez wątpienia stanowi część dziejów Zagłady. W jego konsekwencji na początku 1945 roku w obozach dominowali ludzie chorzy i umierający. Trzecia Rzesza, rzecz jasna, nie zamierzała udzielić im jakiejkolwiek pomocy, co sprawiło, że obozy koncentracyjne de facto zmieniły charakter.Jak stwierdził pewien historyk, w kwietniu 1945 roku Dachau stał się właściwie obozem zagłady38. To samo dotyczyło Belsen: jeszcze w 1943 roku pełnił on funkcję obozu tymczasowego dla „uprzywilejowanych” więźniów, których naziści uważali za potencjalnie cenną kartę przetargową, gdyby doszło do negocjacji z aliantami, lecz pod sam koniec wojny z powodu braku wody i żywności zmienił się w obóz śmierci. W marcu 1945 roku zmarło tam 18 tysięcy ludzi39. Administracja obozów zaczęła się sypać, czego konsekwencją było niewyobrażalne cierpienie. Wskutek tego w późniejszym okresie narodziło się przekonanie, że obozy koncentracyjne służyły przede wszystkim mordowaniu Żydów. Niezwykle istotne było również to, że Żydzi stanowili istotną część więźniów wyzwalanych obozów koncentracyjnych takich jak Dachau, Buchenwald, Sachsenhausen czy Bergen-Belsen – tyle że większość z nich trafiła tam krótko przed końcem wojny, wcześniej zaś przebywali w obozach na wschodzie, w tym w podobozach, w których wykonywali pracę niewolniczą.
Tak zwane marsze śmierci – określone później przez historyka mianem kontynuacji ostatecznego rozwiązania, tyle że za pomocą innych środków40 – to ostatnia faza Zagłady, akt okrucieństwa, który kosztował życie ogromną liczbę ludzi. Naziści nie chcieli, żeby więźniowie wpadli w ręce wroga, zarazem zaś nie zamierzali organizować transportów, gdyż coraz mniej sprawna infrastruktura drogowa i kolejowa musiała służyć przede wszystkim żołnierzom, robotnikom przymusowym i niemieckim uchodźcom. 21 lipca 1944 roku dowódca Sicherheitspolizei i SD w Generalnym Gubernatorstwie wydał następujące zarządzenie: „Należy za wszelką cenę zapobiec wyzwoleniu więźniów lub Żydów bądź przechwyceniu ich przez Armię Czerwoną i wojska zachodnie”41. Trzy dni później wyzwolono Majdanek. SS zdwoiła wysiłki i zaczęła prowadzić ewakuacje przed nadejściem aliantów, co w praktyce oznaczało, że dziesiątki tysięcy chorych, słabych, niedożywionych więźniów musiały wyruszyć w nieznane, i to w środku zimy. Dane budzą grozę: spośród 714 tysięcy ludzi, którzy w styczniu 1945 roku przebywali w obozach, co najmniej jedna trzecia zmarła „podczas skrajnie wyczerpujących marszów, w pociągach, które tygodniami nie mogły dotrzeć do celu, a zwłaszcza w skrajnie przeludnionych obozach docelowych w tygodniach i miesiącach poprzedzających koniec wojny”. Żydzi stanowili zapewne mniej więcej połowę ofiar42, zdarzały się jednak marsze śmierci, w których nie szły żadne osoby pochodzenia żydowskiego, gdyż nie było ich w ewakuowanym obozie. Jeden z najważniejszych historyków zajmujących się tymi wydarzeniami podkreśla, że naziści nadal nienawidzili Żydów i nadal czuli przed nimi lęk, ale ofiary marszów śmierci tworzyły odrębną kategorię. „Łączyło je przede wszystkim to, że stanowiły straszliwe, piekielne zagrożenie dla morderców”43.
Więźniów zmuszono do długiej pieszej wędrówki. Często wyruszano w drogę, zanim jeszcze zapadła decyzja, dokąd się udać, przy czym było oczywiste, że znaczna część ludzi umrze, nie dotarłszy do celu. Termin „ewakuacja” (Evakuierung) używany przez nazistów to eufemizm – w istocie chodziło o eksterminację. Takich marszów nie da się przedstawić na żadnej mapie44. Nic dziwnego, że ofiary były przerażone. Niektóre zdołały uciec i dzięki temu przeżyły, lecz większość z nich sądziła zapewne, że to już koniec. Zewsząd otaczała je śmierć. André Grevenrath, wysłany do Sachsenhausen z powodu działalności komunistycznej, pisał w latach sześćdziesiątych:
Dziwny marsz tysięcy ludzi – niektórzy z nich spędzili ostatnie lata w niewyobrażalnej obozowej ciasnocie, stłoczeni z innymi – szybko spowodował wiele zgonów. Część starszych, słabych towarzyszy zmarła już pierwszego dnia. […] Początkowo nie wiedzieliśmy, jaki los spotkał towarzyszy, którzy padli wyczerpani na drodze. […] Trzeciego dnia zobaczyliśmy pierwsze oznaki tego, co działo się w poprzednich marszach, idących tą samą trasą: patrzyliśmy na porzucone trupy, ludzi zabitych strzałem w kark, leżących w grobach wykopanych tuż obok domów i przykrytych najwyżej kilkoma garściami ziemi45.
W wielu relacjach opisany został moment, w którym ludzie zaczęli się orientować, że inni uczestnicy marszów są zabijani. Moshé Garbarz, wcześniej więzień Jawischowitz, podobozu Auschwitz, wspominał:
Ilekroć słyszeliśmy strzały, wydawało nam się, że to polskie podziemie albo Armia Czerwona, której wojska były już blisko, próbuje nas wyswobodzić. Nie przyszło nam do głowy, że to egzekucje maruderów z Auschwitz. Czasami zwalnialiśmy, ale tylko po to, żeby esesmani mogli pozabijać tych, którzy nie byli w stanie iść szybciej, i zabrać trupy z drogi46.
Erika Kounio Amariglio miała podobne wspomnienia. „Co jakiś czas słyszeliśmy strzały i odruchowo przyspieszaliśmy kroku. Strzelano do tych na końcu, tych, którzy nie mieli sił i zostawali w tyle. Im dłużej szliśmy, tym częściej rozlegał się ostry trzask strzałów”47.
Marsze śmierci to niezwykle złożony temat, który stwarza historykom wiele problemów i wymyka się zrozumieniu48, warto jednak podkreślić kilka kwestii. Po pierwsze, marsze śmierci miały charakter publiczny: więźniowie szli przez miasta, miasteczka i wsie, sprawcy i ofiary znajdowali się teraz w tej samej przestrzeni co cywile. Jak to zwięźle ujął pewien historyk, „zabijanie stało się częścią krajobrazu”49. Po drugie, by przywołać słowa innego badacza, marsze śmierci stanowiły „długi proces powolnej i stopniowej eksterminacji, rozciągnięty w czasie na wiele dni i tygodni. Mordercy i ofiary przez cały czas szli przed siebie, jedni obok drugich”50. Mimo to przywódcy Trzeciej Rzeszy – na tyle, na ile w ogóle kontrolowali sytuację w tamtym okresie – najwyraźniej nie zamierzali po prostu wybić wszystkich więźniów, gdyż najwyraźniej sądzili, że część z nich może się jeszcze do czegoś przydać. Do pewnego stopnia życie lub śmierć zależały teraz od kaprysu strażników, ci zaś byli rozgoryczeni z powodu upadku Rzeszy, do tego bali się, że zostaną zabici przez aliantów, co niewątpliwie miało wpływ na ich postępowanie. Nieprzyjaciel wdarł się na teren Niemiec i posuwał się naprzód. Wielu strażników uważało to za dowód „potęgi żydostwa”, przed którą zawsze ostrzegała nazistowska propaganda. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że nastał karnawał brutalnej, masowej przemocy.
Z powodu marszów śmierci nie wszyscy ocaleńcy zostali wyzwoleni w obozach. Część przymusowo ewakuowanych ludzi była tak słaba, że zmarła wkrótce po oswobodzeniu. Niektórzy orientowali się, że są wolni, bo strażnicy nagle gdzieś zniknęli, zanim jeszcze pojawili się alianccy żołnierze. Czasami marsz się zatrzymywał. Strażnicy uciekali, pozostawiając wycieńczonych ocaleńców samym sobie. Ernst Bornstein wspominał, że on i inni wschodnioeuropejscy Żydzi trzymani w Mühldorf, podobozie Dachau, zostali stamtąd wywiezieni pociągiem 26 kwietnia. W ciągu półtora dnia pokonali około sześćdziesięciu kilometrów. Następnie pociąg stanął na bocznicy na wschód od Monachium.
Naraz zorientowaliśmy się, że esesmani nie pilnują już naszego wagonu. Wyjrzeliśmy, zobaczyliśmy, że skupili się wokół komendanta obozu, który coś im objaśniał. Kilka minut później wrócili, otworzyli drzwi wagonu i powiedzieli nam, że jesteśmy wolni51.
Bornstein i jego towarzysze zaczęli przeszukiwać pociągi z dostawami, liczyli bowiem, że znajdą w nich trochę jedzenia. Potem jednak esesmani wrócili: Gauleiter Paul Giesler postanowił cofnąć wcześniejszą decyzję i kazał zapędzić ich do pociągu. Ruszyli w dalszą drogę. W Tutzing, niedaleko Starnberger See, pociąg został zbombardowany przez amerykańskie samoloty. Kiedy wreszcie zjawili się alianci, znaleźli w nim martwe ciała pięćdziesięciu czterech osób52.
Obozy wyzwolone przez zachodnich aliantów miały względnie niewiele wspólnego z systematyczną eksterminacją Żydów. Większość żydowskich ofiar Holocaustu została rozstrzelana na terenie wschodniej Polski i zachodniego Związku Sowieckiego (czyli na obszarze krajów bałtyckich, Białorusi, Ukrainy i zachodniej Rosji), zginęła w gettach w okupowanej Polsce i w obozach zagłady. Najważniejsze obozy zagłady – Chełmno oraz Bełżec, Sobibór i Treblinkę, utworzone w ramach akcji „Reinhardt” – zlikwidowano na długo przed końcem wojny. Dwa inne, czyli Majdanek i Auschwitz, zostały wyzwolone przez Armię Czerwoną. Były wówczas niemal zupełnie puste. Zaraz po wojnie zachodni alianci niewiele mówili na temat Holocaustu. Po pierwsze, termin ten jeszcze nie istniał. Po drugie, co ważniejsze, obozy, które wyzwalali, nie należały do najważniejszych ośrodków Zagłady, a Żydzi stanowili niecałą jedną trzecią ocaleńców – oprócz nich było jeszcze mnóstwo Polaków niemających żydowskiego pochodzenia oraz sowieckich jeńców. Wyzwolono też miliony robotników przymusowych. W chaosie, który wówczas panował, niełatwo było się połapać w różnych kategoriach ludzi wywożonych do Rzeszy lub na okupowane przez nią tereny.
Kiedy próbujemy zrozumieć reakcje aliantów – żołnierzy, lekarzy i pielęgniarek, reporterów i fotografów – na to, co zobaczyli w Dachau, Buchenwaldzie i Belsen, trzeba brać pod uwagę, że pierwotnie żaden z nich nie miał pełnić funkcji obozu zagłady i że oprócz Żydów w momencie wyzwolenia przebywało w nich również wiele innych osób, na przykład więźniowie polityczni i robotnicy przymusowi zwiezieni z niemal wszystkich krajów Europy. Twierdzono nawet, że po wyzwoleniu alianckie władze wojskowe postanowiły w dalszym ciągu przetrzymywać ich w obozach ze względu na awanturnictwo osadzonych – dotyczyło to zwłaszcza sowieckich robotników przymusowych – a także z obawy, że zapragną oni wziąć odwet na niemieckich cywilach53. Ale, jak się niedługo przekonamy, żydowscy więźniowie szybko okazali się szczególną kategorią, podobnie jak więźniowie z terytoriów kontrolowanych przez ZSRS, na przykład Bałtowie lub Ukraińcy. Powód był prosty: ogromna większość ludzi wyzwolonych przez aliantów względnie szybko wróciła do domów. Tymczasem Bałtowie i Ukraińcy nie chcieli żyć pod rządami Sowietów, a większość Żydów najzwyczajniej w świecie nie miała do czego wracać.
Dodatkową komplikację stanowił fakt, że po wyzwoleniu w Europie Wschodniej nastała komunistyczna dyktatura. Zachód nie ufał informacjom pochodzącym z krajów przejętych przez komunistów, z kolei w Europie Wschodniej nie wolno było kwestionować odgórnie narzuconej narracji na temat wyzwolenia. Stanowiła ona jeden z fundamentów nowej władzy i głosiła, że komuniści pokonali faszystów i przynieśli ludziom wolność. Zdyskredytowano ją dopiero po zakończeniu zimnej wojny, przy okazji jednak wylano dziecko z kąpielą i zaczęto lekceważyć fakt, że Armia Czerwona naprawdę uczestniczyła w wyzwalaniu obozów koncentracyjnych i naprawdę przyczyniła się do upadku faszyzmu. Komunizm z pewnością zasługiwał na potępienie, szkoda jednak, że doprowadziło to również do wymazywania pewnych faktów historycznych. Dziś musimy zatem opowiedzieć historię końca Holocaustu, uwzględniając rolę Armii Czerwonej, wbrew postkomunistycznemu nacjonalizmowi, który rolę tę umniejszał lub ignorował, a zarazem wbrew komunistycznej propagandzie, która przypisywała Sowietom zdecydowanie zbyt wielkie zasługi, by w ten sposób legitymizować ich władzę.
Kolejny problem dotyczy statystyk. Wszystkie dane liczbowe na temat ocaleńców z Zagłady należy uważać za przybliżone. Historycy nigdy nie zdołają ustalić ze stuprocentową pewnością, ilu ludzi oswobodzono w 1944 i 1945 roku, ilu zmarło w następnych dniach, tygodniach i miesiącach, ilu wschodnioeuropejskich Żydów uciekających z Europy Środkowej i Wschodniej trafiło później do obozów dla dipisów. Tak czy inaczej, szacuje się, że wśród ocaleńców z obozów wyzwolonych w 1945 roku było około 90 tysięcy Żydów, co odpowiada niespełna jednej trzeciej liczby wyzwolonych więźniów. Znaczna część wyzwolonych Żydów zmarła po kilku tygodniach. Przeżyło około 60–70 tysięcy. Tyle samo przetrwało wojnę w obozach pracy przymusowej. Roku 1945 zdołało też dożyć 250 tysięcy z około 400 tysięcy Żydów, którzy uciekli do Związku Sowieckiego i ostatecznie w większości trafili do Azji Środkowej. Większość z nich wróciła do Polski, gdy Sowieci im na to pozwolili, lecz nie zagrzali tam miejsca54. W latach 1945–1948 około 250–330 tysięcy Żydów przewinęło się przez obozy dipisowskie w strefach okupacyjnych w Niemczech, amerykańskiej i brytyjskiej. Właśnie dlatego, począwszy od jesieni 1945 roku, ocaleńcy z obozów koncentracyjnych zaczęli stanowić mniejszość w grupie żydowskich dipisów. Dominowali teraz Żydzi z Europy Wschodniej, którzy w 1945 roku nie przebywali w niemieckich obozach, a konkretnie Żydzi, którzy przetrwali, bo ukrywali się przez całą wojnę, bo dołączyli do grup partyzanckich lub wrócili z wygnania w ZSRS. Yitzchok Perlov, autor książki wspomnieniowej o latach, które spędził na wywózce w Związku Sowieckim, kończy ją opisem tego, co zastał po powrocie do Polski: „Ziemia zbrukana, torturowana, przesiąknięta krwią…”55. Nic dziwnego, że on i jemu podobni postanowili ruszyć w dalszą drogę. Atina Grossmann przypomina, że Żydzi wracający z ZSRS stanowili „jedyną grupę wschodnioeuropejskich Żydów, którzy przebywali w obozach dla dipisów razem z całymi rodzinami, w tym z małymi dziećmi”56.
Przytoczone powyżej liczby należy osadzić w stosownym kontekście. Zaraz po wojnie w Europie było około 20 milionów ludzi, którzy musieli opuścić swoje domy, w tym 12 milionów rdzennych Niemców wysiedlonych z ziem znajdujących się na wschód od granicy z 1937 roku i około 7 milionów dipisów. Alianci od dawna spodziewali się, że będą musieli się zmierzyć z tym wyzwaniem. 9 listopada 1943 roku utworzono Administrację Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy (United Nations Relief and Rehabilitation Administration, UNRRA), która miała „planować, koordynować, zarządzać lub administrować pomocą dla ofiar wojny na terenach kontrolowanych przez którykolwiek z Narodów Zjednoczonych, ze szczególnym uwzględnieniem dostarczania żywności, paliwa i odzieży, zapewniania schronienia i zaspokajania wszelkich podstawowych potrzeb, zwłaszcza medycznych”57. Do innych zadań UNRRA należało pomaganie ludziom w powrotach do domów. Wcześniej umieszczano ich w obozach – niekiedy skrajnie prowizorycznych – co traktowano jako rozwiązanie tymczasowe. Aby usprawnić procedury niezbędne do organizacji powrotów, wprowadzono rozróżnienie między dipisami a uchodźcami. Do pierwszej kategorii zaliczono „ludzi, którzy z powodu sytuacji wojennej znaleźli się poza granicami własnego kraju i: 1) albo pragną wrócić do siebie lub znaleźć sobie nowy dom, ale potrzebują pomocy; 2) albo należy odesłać ich na terytorium nieprzyjaciela lub byłego nieprzyjaciela”. Z kolei status uchodźców przypadł ludziom, którzy znajdowali się na terenie własnego kraju58. W obu przypadkach zakładano – błędnie – że wszyscy mają dokąd wracać.
Jeśli chcemy oceniać osiągnięcia UNRRA, musimy pamiętać, że repatriacja dipisów stanowiła zaledwie jeden z elementów jej misji, a dostarczanie żywności i zapewnianie pomocy medycznej na kontynencie spustoszonym przez wojnę okazało się nieprawdopodobnie trudnym wyzwaniem. Do września 1945 roku UNRRA i alianci zdołali przeprowadzić repatriację 5,8 miliona dipisów, co nazwano „niemal cudem logistyki”59, mimo to na początku 1946 roku w obozach nadal przebywało około miliona ludzi „nienadających się do repatriacji”. Połowę tej grupy stanowili Polacy nieżydowskiego pochodzenia, Ukraińcy i Bałtowie, którzy nie chcieli wracać do swoich krajów, kontrolowanych teraz przez komunistów. Długo roztrząsano, czy obywatele Związku Sowieckiego powinni podlegać przymusowej repatriacji. Ostatecznie spory te doprowadziły do rozwiązania UNRRA i powołania na jej miejsce Międzynarodowej Organizacji Uchodźców (International Refugee Organization, IRO), zarządzanej przede wszystkim przez Amerykanów60. Co prawda w październiku 1944 roku Amerykanie i Brytyjczycy podpisali porozumienie z ZSRS i zobowiązali się, że po wojnie wszyscy jego obywatele zostaną tam repatriowani (zobowiązanie to zostało dodatkowo potwierdzone w Jałcie w lutym 1945 roku), ostatecznie jednak zmienili zdanie i postanowili przychylić się do próśb dipisów, którzy nie chcieli wracać61. W rezultacie tymczasowe obozy nadal funkcjonowały i wyglądało na to, że stan ten potrwa całkiem długo. Zaczęły w nich powstawać szkoły, żłobki, przychodnie, ruszyły kursy kształcenia zawodowego. Malcolm Proudfoot, który w imieniu Armii Stanów Zjednoczonych nadzorował pomoc dla uchodźców, określił to mianem „fazy zastoju”62. W Niemczech, gdzie znajdowała się większość obozów, panowały fatalne warunki: miasta leżały w gruzach, brakowało podstawowej infrastruktury, występowały niedobory żywności, szerzyły się choroby. Wszystkie te problemy przybierały na sile z powodu masowych migracji wewnętrznych. Działania pomocowe prowadzone w obozach dla dipisów często krytykowano i przedstawiano jako niewystarczające (wrócimy do tej kwestii), należy jednak brać pod uwagę kontekst. Zdewastowany kraj, dziedzictwo nazistowskiej ideologii, wskutek którego mieszkańcy nieufnie odnosili się do alianckich okupantów… „Utrzymanie byłych wrogów przy życiu stało się dla nowych władz ogromnym wyzwaniem”, stwierdzał pewien historyk63. Proudfoot bez cienia ironii pisał: „Na tle warunków panujących w Niemczech i w niektórych krajach Europy Wschodniej sytuacja bytowa dipisów przedstawiała się całkiem dobrze”64.
W ciągu kilku tygodni po wyzwoleniu przeciętny nieżydowski ocaleniec mógł z reguły wrócić do domu. Większość tak właśnie postąpiła, podobnie jak Żydzi z Europy Zachodniej. Pozostali dzielili się na dwie grupy. Pierwszą stanowili ludzie, którzy odmawiali powrotu do ojczystych krajów, czyli mieszkańcy Europy Wschodniej wrogo nastawieni do nowych, komunistycznych władz oraz obywatele ZSRS (głównie Ukraińcy). Deklarowali oni, że obawiają się prześladowań politycznych. Już w 1946 roku tego typu obawy były traktowane bardzo poważnie65. Drugą grupę stanowili Żydzi, którzy – jak uznały władze – nie nadawali się do repatriacji, gdyż w ojczystych krajach mogliby paść ofiarą antysemickiej przemocy.
Z biegiem czasu Żydzi stawali się coraz istotniejszą kategorią dipisów. Do obozów, zwłaszcza na terenie amerykańskiej strefy okupacyjnej, przybywali masowo wschodnioeuropejscy Żydzi uciekający ze swoich ojczyzn, przede wszystkim z Polski. Formalnie nie byli dipisami, gdyż pod koniec wojny nie przebywali na terenie Niemiec, mimo to Amerykanie postanowili przymknąć na to oko. Brytyjczycy wykazali się mniejszą elastycznością, ale również zgadzali się przyjmować żydowskich uchodźców w obozach dla dipisów – zwłaszcza w Belsen. Żydowscy ocaleńcy z Holocaustu stanowili niespełna jedną dziesiątą dipisów nienadających się do repatriacji. Co więcej, jak przekonamy się w dalszej części książki, jesienią 1945 roku ludzie wyzwoleni z nazistowskich obozów koncentracyjnych stanowili mniej niż połowę tej grupy.
Książka ta skupia się na Żydach, na ich szczególnych doświadczeniach podczas wojny i po jej zakończeniu, które odróżniały ich od reszty dipisów. W kwietniu 1945 roku filozofka Hannah Arendt trafnie zauważyła, że bezpaństwowość będzie stanowiła jedną z najważniejszych cech powojennego świata. „Warto, abyśmy powiedzieli sobie, że dla 30–40 milionów wygnańców koniec wojny w Europie nie będzie oznaczał natychmiastowego powrotu do domów i że tylko nieznaczny odsetek uchodźców, bezpaństwowców i emigrantów znów stanie się zwykłymi obywatelami”. Arendt szła zresztą dalej. „Znaczna część – w tym ludzie, którzy od dziesięcioleci mieszkali poza granicami ojczyzny – będzie postrzegała repatriację jako przymusową wywózkę. Skoro tak, będą dążyli do zyskania statusu bezpaństwowców”66. Faktycznie, pewna grupa dipisów – mniejszość, ale bardzo znacząca – odmówiła „powrotu”. Zgodnie z przepowiedniami Arendt w obozach został „ostatni milion”67, między innymi Żydzi, którzy z punktu widzenia władz alianckich stanowili szczególny problem, gdyż mierzyli się z wyjątkowo ciężką traumą, nie mieli dokąd wracać, stracili rodziny, a także nadzieję. Wyzwoliciele odnosili się do nich podejrzliwie, często nie rozumieli ich doświadczeń, uważali ich za ludzi prymitywnych, roszczeniowych, brudnych, nieprzyzwyczajonych do przestrzegania zasad higieny. Dipisi i alianci musieli prowadzić negocjacje. Uczyli się różnych rzeczy o sobie nawzajem. Właśnie na tych kwestiach skupi się moja książka.
UNRRA, jako się rzekło, została rozwiązana w czerwcu 1947 roku, zastąpiła ją IRO. Jej zadaniem było znalezienie nowych domów dla uchodźców, których nie dało się repatriować do ich ojczystych krajów. W 1951 roku na miejsce IRO utworzono urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców. Sytuacja wyglądała wówczas inaczej niż zaraz po zakończeniu wojny, kiedy potrzeba było przede wszystkim doraźnych działań. Zarazem ONZ nieustannie napotykała trudności biorące się stąd, że Zachód i Wschód zostały przedzielone żelazną kurtyną. W tamtym okresie grupę dipisów tworzyli przede wszystkim ludzie, którzy odmówili powrotu do ojczyzny lub – co dotyczyło głównie Żydów – czekali na szansę zamieszkania w konkretnym, wybranym kraju. UNRRA mogła się pochwalić wieloma osiągnięciami, ale jej działania na rzecz żydowskich ocaleńców pozostawiały sporo do życzenia. Po pierwsze, organizacja kategoryzowała dipisów wedle obywatelstwa i wtórując amerykańskim oraz brytyjskim władzom okupacyjnym, stanowczo sprzeciwiała się postulatowi, aby Żydzi byli kwalifikowani osobno ze względu na ich wyjątkowe doświadczenia podczas wojny. Po drugie, zarówno UNRRA, jak i brytyjskie oraz amerykańskie władze wojskowe uważały, że nie należy tworzyć osobnych obozów dla Żydów. Po trzecie, personel administracyjny UNRRA irytował się, że żydowscy ocaleńcy nieustannie wędrują z jednego obozu do drugiego w poszukiwaniu krewnych lub przyjaciół. Po czwarte wreszcie, aż do późnego lata 1945 roku pozostawał głuchy na stanowcze sprzeciwy Żydów, którzy nie chcieli dzielić obozów z nazistowskimi kolaborantami (np. Węgrami lub Ukraińcami). Żydzi zaś utknęli w martwym punkcie. Znalezienie dla nich nowego miejsca na ziemi przerastało możliwości UNRRA. Do tego żydowskie organizacje pomocowe dość późno rozpoczęły działalność na terenie Niemiec, a kiedy już to nastąpiło, okazało się, że będą zapewniały głównie wsparcie materialne i żywność, zasadniczo jednak nie pomogą w przesiedleniach68. Niektóre obozy dla dipisów urządzono w dawnych obozach nazistowskich (za przykład może posłużyć Landsberg), inne w koszarach wojskowych, obozach pracy lub szpitalach. Czasami zamiast o obozach należałoby właściwie mówić o ośrodkach. W brytyjskiej strefie okupacyjnej dipisów często lokowano w sąsiadujących ze sobą domach wielorodzinnych.
Obozy czy też ośrodki dla żydowskich dipisów powstawały wyłącznie w strefach okupacyjnych zachodnich aliantów. Rozrastały się z powodu napływu wschodnioeuropejskich Żydów, którzy przeżyli wojnę w Związku Sowieckim. W sowieckiej strefie okupacyjnej (czyli w późniejszym NRD) było około siedmiu tysięcy Żydów, wszyscy jednak wrócili do miast, w których dawniej mieszkali69. Do byłych obozów koncentracyjnych – określanych przez komunistów mianem obozów specjalnych – zaczęli natomiast trafiać więźniowie polityczni. Zgodnie z planami aliantów potwierdzonymi na konferencji w Poczdamie 2 sierpnia 1945 roku Sowieci (podobnie jak Brytyjczycy i Amerykanie) internowali funkcjonariuszy reżimu nazistowskiego. Wykorzystano w tym celu dziesięć obozów specjalnych. Działały do 1950 roku: należały do nich Sachsenhausen (Obóz Specjalny nr 2) oraz Buchenwald (Obóz Specjalny nr 7). Buchenwald został wprawdzie wyzwolony przez Amerykanów, ale później znalazł się w sowieckiej strefie okupacyjnej i dlatego od sierpnia 1945 roku zarządzali nim Sowieci. Według danych przekazanych w 1990 roku przez Sowietów ministrowi spraw wewnętrznych RFN Peterowi-Michaelowi Diestelowi w obozach specjalnych przebywało 122 671 Niemców, z czego 42 889 zmarło, a kolejnych 756 skazano na śmierć i stracono. Mniej więcej tyle samo osób internowano w strefach amerykańskiej i brytyjskiej, ale odsetek zgonów w strefie sowieckiej (wynoszący 35 procent) okazał się znacznie wyższy, mimo że w obozach zarządzanych przez zachodnich aliantów panowały trudne warunki70. Kiedy w 1985 roku otwarto wystawę na temat obozu w Buchenwaldzie, władze NRD postanowiły przemilczeć fakt, że rok wcześniej odkryto tam masowe groby, a w nich ciała 6–13 tysięcy internowanych71. W zachodnich strefach okupacyjnych naziści, w tym dawni strażnicy w obozach koncentracyjnych i osoby podejrzane o popełnianie zbrodni wojennych, trafiali między innymi do byłych obozów w Dachau, Neuengamme, Flossenbürgu i Esterwege. Nie rozpieszczano ich, ale z pewnością mogli liczyć na lepsze traktowanie niż w sowieckich obozach specjalnych, te ostatnie stanowiły bowiem jedno z narzędzi wykorzystywanych przez komunistów do budowy nowego społeczeństwa, czyli „antyfaszystowskiej demokracji”, która miała się narodzić dzięki zniszczeniu burżuazji72. Na początku lat pięćdziesiątych obozy specjalne stały się niepotrzebne. Nie było w nich już prawie dipisów ani Niemców, więc zostały opróżnione: pozwalano, by popadły w ruinę, albo zaczęto urządzać w nich muzea73.
Alianci sięgali po różne środki, aby wyplenić nazizm. Skala i charakter procesów denazyfikacji zmieniały się z biegiem czasu, były też różne w różnych strefach okupacyjnych, zasadniczo jednak zaraz po wojnie najważniejszą rolę odgrywało zmuszanie nazistów i zwykłych obywateli do skonfrontowania się ze zbrodniami Trzeciej Rzeszy. Żołnierzom i cywilom pokazywano kroniki filmowe dokumentujące skutki Zagłady, urzędnicy, byli członkowie partii nazistowskiej i inne ważne osoby uczestniczyli w obowiązkowych wizytach w obozach. Trudno powiedzieć, co myśleli o wyzwoleniu – aczkolwiek dziennikarz I.F. Stone oceniał, że Niemcy, „zarówno ci służalczy, jak i ci markotni, nie sprawiają […] wrażenia ludzi, którzy przeszli przemianę”74 – dysponujemy jednak wiedzą na temat ich interakcji z ocaleńcami z wyzwolonych obozów, zwłaszcza w okresie, gdy obozy dipisowskie nabrały permanentnego charakteru.
Niemieccy cywile, bez względu na to, jak odnosili się do ideologii nazistowskiej – która, rzecz jasna, nie zniknęła z dnia na dzień – szukali w obozach dla dipisów okazji do handlu, pracy, czasem również seksu. Istotną rolę odgrywały tu antysemickie stereotypy: panowało przekonanie, że Żydzi mają lepszy dostęp do żywności ze względu na swoje rzekome międzynarodowe koneksje i że warto robić z nimi interesy. Wszystko to niewątpliwie stymulowało kontakty między ludnością cywilną a dipisami, zarazem jednak pod wpływem stereotypów rodziły się także resentymenty i poczucie upokorzenia: gniew i gorycz spowodowane klęską Niemiec, skomplikowane emocje związane ze współodpowiedzialnością za zbrodnie i okropne warunki życiowe panujące po wojnie skutkowały postrzeganiem żydowskich dipisów jako złoczyńców – zwłaszcza że wielu Niemców zazdrościło im wsparcia otrzymywanego od międzynarodowych organizacji dobroczynnych. W rezultacie „coraz więcej ludzi zaczynało stawiać znak równości między Auschwitz i bombardowaniem Drezna oraz między prześladowaniami Żydów a wysiedleniami Niemców ze wschodu”75. Niektórzy „uciszali sumienia, wmawiając sobie, że Żydzi byli przynajmniej częściowo odpowiedzialni za to, co ich spotkało”. Skupiano się na cierpieniach ludności niemieckiej: na wspomnianym bombardowaniu Drezna, na masowych gwałtach dokonywanych przez żołnierzy Armii Czerwonej, na wysiedleniach, na losie jeńców przetrzymywanych w sowieckich obozach76. Tak czy inaczej, okres interakcji między Niemcami a żydowskimi dipisami trwał krótko, gdyż do początku lat pięćdziesiątych większość dipisów rozjechała się po świecie. Pozostali tylko niemieccy Żydzi, którzy próbowali odbudować swoją społeczność, jak również tak zwane trudne przypadki, czyli ludzie, których nie dało się nigdzie relokować. Obydwie grupy były bardzo nieliczne. Co do pozostałych Żydów, zarówno oni, jak i Niemcy od początku zgodnie uważali wyjazd za najlepsze rozwiązanie77.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Wilzig w: B. Chamberlin, M. Feldman (red.), The Liberation of the Nazi Concentration Camps: Eyewitness Accounts of the Liberators, Washington: United States Holocaust Memorial Council 1987, s. 157; M. Radnóti, Peace, Horror, w: M. Radnóti, Forced March: Selected Poems, przeł. G. Gömöri, C. Wilmer, London: Enitharmon Press 2010, s. 32. [wróć]
F. Knoller, J. Landaw, Living with the Enemy: My Secret Life on the Run from the Nazis, London: Metro Publishing 2005, s. 209. [wróć]
H. Rosensaft, Yesterday: My Story, New York: Yad Vashem 2005, s. 51–52. Nieco inna wersja tych słów – zob. Z. Rosensaft, Bergen-Belsen: The End and the Beginning, w: United States Holocaust Memorial Museum, Children and the Holocaust, Washington: United States Holocaust Memorial Museum 2004, s. 119. Wersja niemiecka: V. Buser, Überleben von Kindern und Jugendlichen in den Konzentrationslagern Sachsenhausen, Auschwitz und Bergen-Belsen, Berlin: Metropol 2011, s. 265–266. [wróć]
Powstały dwie publikacje o charakterze przekrojowym: R.H. Abzug, Inside the Vicious Heart: Americans and the Liberation of Nazi Concentration Camps, New York: Oxford University Press 1985; J. Bridgman, The End of the Holocaust: The Liberation of the Camps, Portland: Areopagitica Press 1990. Obydwie są już przestarzałe i pod pewnymi względami wadliwe, aczkolwiek do pewnego stopnia użyteczne. Istnieje też wiele prac szczegółowych, wciąż jednak nie uważa się ich za część literatury poświęconej Zagładzie. Oficjalnie historia Holocaustu kończy się w maju 1945 roku. [wróć]
J. Sack, Dawn after Dachau, New York: Shengold Publishers 1990, s. 28. [wróć]
L.L. Langer, Świadectwa Zagłady. W rumowisku pamięci, przeł. M. Szuster, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny 2015, s. 79. Dla ocaleńców Zagłada nigdy nie była zamkniętym tematem. Czuli przymus opowiadania swoich historii raz po raz. Więcej na ten temat zob. R. Eaglestone, The Holocaust and the Postmodern, Oxford: Oxford University Press 2004, s. 64–67. [wróć]
M. Hochberg-Mariańska, N. Grüss (red.), Dzieci oskarżają, Kraków, Łódź, Warszawa: Centralna Żydowska Komisja Historyczna w Polsce 1947, s. 43. [wróć]
Bernard Warsager, wywiad udzielony Davidowi Boderowi, 1 września 1946, transkrypcja: http://voices.iit.edu/interview?doc=warsagerB&display=warsagerB_en. Na tej stronie dostępny jest też oryginalny tekst wywiadu po niemiecku. Skrót relacji Warsagera (bez pytań Bodera) zob. D.L. Niewyk, Fresh Wounds: Early Narratives of Holocaust Survival, Chapel Hill: University of North Carolina Press 1998, s. 79. [wróć]
Z. Josephs, Survivors: Jewish Refugees in Birmingham 1933–1945, Warley: Meridian Books 1988, s. 178. [wróć]
C. Lanzmann, Shoah, przeł. M. Bieńczyk, Koszalin: Oficyna Wydawnicza Novex 1993, s. 218; S. Rotem, Wspomnienia powstańca z warszawskiego getta, Warszawa: Veda 2012, s. 89. Dziękuję Annie Smolarskiej za zwrócenie mojej uwagi na temat samotności. [wróć]
Rabin Baruch G. w: J.M. Greene, S. Kumar (red.), Witness: Voices from the Holocaust, New York: The Free Press 2000, s. 214–215. [wróć]
Leon Bass, USC Visual History Archive: http://vha.usc.edu/viewingPage.aspx?testimonyID=47936&returnIndex=0. [wróć]
United States. Army. Infantry Division, 71st., The Seventy-First Came… to Gunskirchen Lager, Augsburg 1945. [wróć]
L. Smith, Holokaust: prawdziwe historie ocalonych, przeł. A. Puziewicz, Warszawa: Wydawnictwo RM 2011, s. 273. [wróć]
Hutler w: E. Kolinsky, After the Holocaust: Jewish Survivors in Germany after 1945, London: Pimlico 2004, s. 79. [wróć]
Karoly w: T. Kushner, K. Knox, Refugees in an Age of Genocide: Global, National and Local Perspectives during the Twentieth Century, London: Frank Cass 1999, s. 204. [wróć]
Birkin w: A. Gill, The Journey Back from Hell: Conversations with Concentration Camp Survivors, London: HarperCollins 1994, s. 429. [wróć]
Swift w: B. Flanagan, D. Bloxham (red.), Remembering Belsen: Eyewitnesses Record the Liberation, London: Vallentine Mitchell 2005, s. 37. [wróć]
D. Sington, Belsen Uncovered, London: Duckworth 1946, s. 28. [wróć]
R. Phillips (red.), Trial of Josef Kramer and Forty-four Others (The Belsen Trial), London: William Hodge and Company 1949, s. 716. [wróć]
Tamże, s. 718. [wróć]
Sington, Belsen Uncovered, dz. cyt., s. 25. [wróć]
E. Le Chêne, Mauthausen: The History of a Death Camp, London: Methuen & Co. 1971, s. 171–174. [wróć]
Tamże, s. 166. [wróć]
F. Loidl, Entweihte Heimat: K.Z. Ebensee, Linz: Verlag H. Muck 1946, cyt. za: G.J. Horwitz, In the Shadow of Death: Living Outside the Gates of Mauthausen, New York: Free Press 1990, s. 164–165. [wróć]
Horwitz, In the Shadow of Death, dz. cyt., s. 170, 171. [wróć]
N. Wachsmann, The Dynamics of Destruction: The Development of the Concentration Camps, 1933–1945, w: J. Caplan, N. Wachsmann (red.), Concentration Camps in Nazi Germany: The New Histories, London: Routledge 2010, s. 23; C. Goeschel, N. Wachsmann, Before Auschwitz: The Formation of the Nazi Concentration Camps, 1933–9, „Journal of Contemporary History” 45 (2010), nr 3, s. 515–534; N. Wachsmann, Historia nazistowskich obozów koncentracyjnych, przeł. M. Antosiewicz, Warszawa: Świat Książki 2016. [wróć]
V. Knigge, Kultur und Ausgrenzung: Zur Geschichte des KZ Buchenwald auf dem Ettersberg bei Weimar, w: G. Koch (red.), Bruchlinien: Tendenzen der Holocaustforschung, Köln: Böhlau Verlag 1999, s. 202–203. [wróć]
Wachsmann, The Dynamics of Destruction, dz. cyt., s. 25; K. Wünschmann, Cementing the Enemy Category: Arrest and Imprisonment of German Jews in Nazi Concentration Camps, 1933–1938/9, „Journal of Contemporary History” 45 (2010), nr 3, s. 576–600; K. Wünschmann, Die Konzentrationslagererfahrungen deutsch-jüdischer Männer nach dem Novemberpogrom 1938: Geschlechtergeschichtliche Überlegungen zu männlichem Selbstverständnis und Rollenbild, w: S. Heim, B. Meyer, F.R. Nicosia (red.), „Wer bleibt, opfert seine Jahre, vielleicht sein Leben”: Deutsche Juden 1938–1941, Göttingen: Wallstein Verlag 2010, s. 39–58. [wróć]
Wachsmann, The Dynamics of Destruction, dz. cyt., s. 27–29. [wróć]
Tamże, s. 33. [wróć]
R. Gellately, Backing Hitler: Consent and Coercion in Nazi Germany, New York: Oxford University Press 2001, s. 204. [wróć]
Zob. np. I. Leitner, Fragments of Isabella: A Memoir of Auschwitz, New York: Thomas Y. Crowell 1978. Autorka tej relacji podkreśla, jak ogromne znaczenie miał fakt, że przebywała w obozie razem z trzema siostrami. Inny przykład: R. Klüger, Landscapes of Memory: A Holocaust Girlhood Recalled, London: Bloomsbury 2003. [wróć]
Joop Zwart, The Last Days of Bergen-Belsen, WL P.III.h.No.780 (Bergen-Belsen), s. 10. [wróć]
D. Stone, Christianstadt: Slave Labor and the Holocaust in the ITS Collections, „Yearbook of the International Tracing Service” 4 (2015). [wróć]
U. Herbert, Das „Jahrhundert der Lager”: Ursachen, Erscheinungsformen, Auswirkungen, w: P. Reif-Spirek, B. Ritscher (red.), Speziallager in der SBZ: Gedenkstätten mit „doppelter Vergangenheit”, Berlin: Christoph Links Verlag 1999, s. 17. [wróć]
M. Buggeln, Were Concentration Camp Prisoners Slaves? The Possibilities and Limits of Comparative History and Global Historical Perspectives, „International Review of Social History” 53 (2008), nr 1, s. 125. [wróć]
B. Distel, Die Befreiung des Konzentrationslagers Dachau, w: Dachauer Hefte, 1: Die Befreiung, München: dtv 1993, s. 3. [wróć]
H. Lavsky, New Beginnings: Holocaust Survivors in Bergen-Belsen and the British Zone in Germany, 1945–1950, Detroit: Wayne State University Press 2002. [wróć]
Y. Bauer, The Death Marches, January–May 1945, „Modern Judaism” 3 (1983), nr 1, s. 1–21. [wróć]
IMT XXXVII, 487, Doc. 053-L. Unter allen Umständen muß vermieden werden, das Gefängnisinsassen oder Juden vom Gegner, sei es WB oder Rote Armee, befreit werden bzw. ihnen lebend in die Hände fallen. [wróć]
Bauer, The Death Marches, dz. cyt.; Y. Bauer, The DP Legacy, w: M.Z. Rosensaft (red.), Life Reborn: Jewish Displaced Persons 1945–1951, Washington: United States Holocaust Memorial Museum 2001, s. 25. [wróć]
M. Broszat, The SS State, cyt. za: M.R. Marrus, The Holocaust in History, Rickmansworth: Penguin 1989, s. 196, 198. [wróć]
M. Masurovsky, Visualizing the Evacuations from the Auschwitz-Birkenau Camp System: When Does an Evacuation Turn into a Death March?, w: J.-L. Blondel, S. Urban, S. Schönemann (red.), Auf den Spuren der Todesmärsche. Freilegungen, „Jahrbuch des International Tracing Service” 1, Göttingen: Wallstein Verlag 2012, s. 108–121. [wróć]
Grevenrath, cyt. za: S. zur Nieden, Kriegsende und Befreiung in Sachsenausen, w: G. Morsch (red.), Von der Erinnerung zum Monument: Die Entstehungsgeschichte der Nationalen Mahn-und Gedenkstätte Sachsenhausen, Berlin: Edition Hentrich 1996, s. 59–67. [wróć]
M. Garbarz, E. Garbarz, A Survivor, Detroit: Wayne State University Press 1992, s. 223. [wróć]
E.K. Amariglio, From Thessaloniki to Auschwitz and Back: Memories of a Survivor from Thessaloniki, London: Vallentine Mitchell 2000, s. 121. [wróć]
Daniel Blatman, On the Traces of the Death Marches: The Historiographical Challenge, w: Blondel, Urban, Schönemann (red.), Auf den Spuren der Todesmärsche, dz. cyt., s. 85–107. [wróć]
Horwitz, In the Shadow of Death, dz. cyt., s. 162. [wróć]
Blatman, On the Traces of the Death Marches, dz. cyt., s. 107. Zob. także D. Blatman, The Death Marches: The Final Phase of Nazi Genocide, Cambridge: The Belknap Press of Harvard University Press 2011. [wróć]
Albert Knoll, Die Todesmärsche des KZ Dachau im Spiegel der Berichte Überlebender, w: Blondel, Urban, Schönemann (red.), Auf den Spuren der Todesmärsche, dz. cyt., s. 208. [wróć]
Tamże, s. 209–210. [wróć]
K. Lowe, Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej, przeł. M.P. Jabłoński, Poznań: Dom Wydawniczy Rebis 2013, s. 108. [wróć]
Y. Litvak, Polish-Jewish Refugees Repatriated from the Soviet Union at the End of the Second World War and Afterwards, w: N. Davies, A. Polonsky (red.), Jews in Eastern Poland and the USSR, 1939–46, London: Macmillan 1991, s. 227–239. [wróć]
Y. Perlov, The Adventure of One Yitzchok, New York: Award Books 1967, s. 256. [wróć]
A. Grossmann, Victims, Villains, and Survivors: Gendered Perceptions and Self-Perceptions of Jewish Displaced Persons in Occupied Postwar Germany, w: D. Herzog (red.), Sexuality and German Fascism, New York: Berghahn Books 2005, s. 296; zob. także A. Grossmann, Jews, Germans, and Allies: Close Encounters in Occupied Germany, Princeton: Princeton University Press 2007, s. 131–132, 316–317; L. Jockusch, Memorialization through Documentation: Holocaust Commemoration among Jewish Displaced Persons in Allied-Occupied Germany, w: B. Niven, C. Paver (red.), Memorialization in Germany since 1945, Houndmills: Palgrave Macmillan 2010, s. 182; A.J. Kochavi, Liberation and Dispersal, w: P. Hayes, J.K. Roth (red.), The Oxford Handbook of Holocaust Studies, Oxford: Oxford University Press 2010, s. 509–523; K.R. Grossmann, The Jewish DP Problem: Its Origin, Scope, and Liquidation, New York: Institute of Jewish Affairs 1951, s. 10–11. Zob. też powieść G. Schwarza, Displaced Persons: A Novel, New York: William Morrow 2010. [wróć]
Cyt. za: J. Reinisch, Preparing for a New World Order: UNRRA and the International Management of Refugees, w: D. Stone (red.), Post-War Europe Series I: Refugees, Exile and Resettlement, 1945–1950, Reading: Thomson Gale 2007, s. 3. [wróć]
FO 945/591, SHAEF Outline Plan for Displaced Persons and Refugees, cyt. za: A. Holian, Between National Socialism and Soviet Communism: Displaced Persons in Postwar Germany, Ann Arbor: University of Michigan Press 2011, s. 43. [wróć]
J.A. Berger, Displaced Persons: A Human Tragedy of World War II, „Social Research” 14 (1947), nr 1, s. 45. [wróć]
J. Reinisch, „Auntie UNRRA” at the Crossroads, „Past and Present” 218, supl. 8 (2013), s. 70–97. [wróć]
A.J. Kochavi, British Policy on Non-Repatriable Displaced Persons in Germany and Austria, 1945–7, „European History Quarterly” 21 (1991), nr 3, s. 367; Agreement Relating to Prisoners of War and Civilians Liberated by Forces Operating under Soviet Command and Forces Operating under United States of America Command, 11 lutego 1945, http://avalon.law.yale.edu/20th_century/sov007.asp. [wróć]
M.J. Proudfoot, The Anglo-American Displaced Persons Program for Germany and Austria, „American Journal of Economics and Sociology” 6 (1946), nr 1, s. 47. [wróć]
J. Reinisch, The Perils of Peace: The Public Health Crisis in Occupied Germany, Oxford: Oxford University Press 2013, s. 160. [wróć]
Proudfoot, The Anglo-American Displaced Persons Program, dz. cyt., s. 51. [wróć]
A.P. Janco, „Unwilling”: The One-Word Revolution in Refugee Status, 1940–1951, „Contemporary European History” 23 (2014), nr 3, s. 429–446. [wróć]
H. Arendt, The Stateless People, „Contemporary Jewish Record” 8 (1945), nr 2, s. 144. [wróć]
G.D. Cohen, In War’s Wake: Europe’s Displaced Persons in the Postwar Order, New York: Oxford University Press 2012 [Introduction]. [wróć]
E. Kolinsky, Jewish Holocaust Survivors between Liberation and Resettlement, w: J.-D. Steinert, I. Weber-Newth (red.), European Immigrants in Britain 1933–1950, Munich: K.G. Saur 2003, s. 121–136. [wróć]
C. Granata, Political Upheaval and Shifting Identities: Holocaust Survivors in the Soviet Occupied Zone of Germany, 1945–1949, w: S.R. Horowitz (red.), Lessons and Legacies, t. 10: Back to the Sources: Reexamining Perpetrators, Victims, and Bystanders, Evanston: Northwestern University Press 2012, s. 123–140. [wróć]
A. von Plato, Sowjetische Speziallager in Deutschland 1945 bis 1950: Ergebnisse eines deutsch-russischen Kooperationsprojektes, w: P. Reif-Spirek, B. Ritscher (red.), Speziallager in der SBZ: Gedenkstätten mit „doppelter Vergangenheit”, Berlin: Christoph Links Verlag 1999, s. 125. [wróć]
P. Reichel, Politik mit der Erinnerung: Gedächtnisorte im Streit um die nationalsozialistische Vergangenheit, München: Carl Hanser Verlag 1995, s. 131. [wróć]
D. Wierling, The War in Postwar Society: The Role of the Second World War in Public and Private Spheres in the Soviet Occupation Zone and Early GDR, w: J. Echternkamp, S. Martens (red.), Experience and Memory: The Second World War in Europe, New York: Berghahn Books 2010, s. 218. [wróć]
H. Marcuse, The Afterlife of the Camps, w: J. Caplan, N. Wachsmann (red.), Concentration Camps in Nazi Germany: The New Histories, London: Routledge 2010, s. 190–191. [wróć]
I.F. Stone, Underground to Palestine and Reflections Thirty Years Later, London: Hutchinson 1979, s. 21. [wróć]
J. Wetzel, An Uneasy Existence: Jewish Survivors in Germany after 1945, w: H. Schissler (red.), The Miracle Years: A Cultural History of West Germany, 1949–1968, Princeton: Princeton University Press 2001, s. 137. [wróć]
M.M. Feinstein, Holocaust Survivors in Postwar Germany, 1945–1957, Cambridge: Cambridge University Press 2010, s. 6; R.G. Moeller, War Stories: The Search for a Usable Past in the Federal Republic of Germany, Berkeley: University of California Press 2001; B. Niven (red.), Germans as Victims: Remembering the Past in Contemporary Germany, Houndmills: Palgrave Macmillan 2006. [wróć]
K.H. Jarausch, M. Geyer, Shattered Past: Reconstructing German Histories, Princeton: Princeton University Press 2003, s. 209. „Wyjazdy te nie zapisały się w zbiorowej pamięci [w Niemczech], gdyż obie strony przyjmowały je z ulgą”. Zob. także J.K. Olick, In the House of the Hangman: The Agonies of German Defeat, 1943–1949, Chicago: University of Chicago Press 2005, s. 99–105. [wróć]