Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Turing wydobywa na światło dzienne niezwykłą historię zmagań intelektualnych, odwagi i koleżeństwa. Czyta się ją niczym trzymającą w napięciu powieść szpiegowską - Joanne Baker, „Nature”
Gdy pod koniec 1932 r. oficer francuskiego wywiadu fotografował w łazience belgijskiego hotelu wykradzione instrukcje Enigmy, nie wiedział, że już kilka tygodni później polscy matematycy będą odczytywali tajne depesze III Rzeszy. I że położą fundament pod przyszłą działalność ośrodka Bletchley Park oraz oznaczoną kryptonimem „X, Y, Z” współpracę Francji, Wielkiej Brytanii i Polski.
X, Y, Z pokazuje, jak wywiady państw alianckich współdziałały przy złamaniu szyfrów Enigmy, jak pod nosem Niemców polscy kryptoanalitycy kontynuowali swą pracę na terenach kontrolowanych przez rząd Vichy, a potem w Wielkiej Brytanii, i jak później wspierali tajne służby Jego Królewskiej Mości, przyglądając się pierwszym krokom Związku Radzieckiego w zimnej wojnie.
Ludzie tworzący X, Y, Z byli oryginałami i ekscentrykami, którzy dostali się w potężne tryby historii. Oto opowieść o nich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 345
„La collaboration avec le Service britannique n’a pas cessé pendant toute la guerre et de la façon la plus intime, qui se puisse rêver”.
Gustave Bertrand, raport z 1 grudnia 1949 r.
„Współpraca ze służbami brytyjskimi trwała nieprzerwanie przez całą wojnę, a jej charakter był tak bliski, jak tylko można sobie wyobrazić”.
1. Wynik zaborów. Sytuacja przed I wojną światową
2. Polska 1922–1939
3. Podział terenów polskich 1939–1941
4. Trasa ucieczki Gwidona Langera w 1939 r.
5. Francja 1940–1942
6. Wschodnia część granicy francusko-hiszpańskiej
7. Polska po 1945 r.
23 marca 2018 r. miałem przyjemność być gościem honorowym w Bletchley Park, gdzie Jego Królewska Wysokość Książę Kentu uroczyście otworzył nową wystawę stałą, zatytułowaną The Bombe Breakthrough [Przełomowa bomba], która wyjaśnia, w jaki sposób wiadomości zaszyfrowane za pomocą maszyny szyfrującej Enigma zostały odczytane przy zastosowaniu nowatorskich technik maszynowych. Wystawa przedstawia nie tylko prace prowadzone w samym Bletchley Park, ale także fundamenty, jakie położono pod nie w Polsce przed wybuchem II wojny światowej. Ambasada RP podarowała na nią replikę polskiej „bomby”, która ukazuje, że tworzenie maszyn służących do łamania szyfrów rozpoczęło się w Polsce.
Fakt łamania szyfrów Enigmy jest obecnie dobrze znany w Wielkiej Brytanii i w Polsce, jednakże pamięć o tym jest zaskakująco odmienna w obu krajach. W Wielkiej Brytanii pamięta się o sukcesach Bletchley Park, w tym głównie o pracach Alana Turinga oraz o tym, jak odczytywanie wiadomości szyfrowanych Enigmą przyczyniło się do zwycięstwa aliantów i skróciło wojnę nawet o dwa lata. W Polsce natomiast pamięta się o tryumfie matematyków, zwłaszcza Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego, którzy od 1932 r. dokonywali kluczowych przełomów, wyprzedzając sojuszników w wyścigu do złamania Enigmy, i bezinteresownie przekazali swoją wiedzę Brytyjczykom i Francuzom. To opowieść o biegu sztafetowym, w którym w najważniejszych momentach inni przejmowali pałeczkę. Gdy do wojny włączyli się Amerykanie, także im przekazano sekrety Enigmy.
Wszystkie kraje biorące udział w tym wyścigu mają wiele powodów do dumy, a historię Enigmy należy opowiadać ze wszystkich punktów widzenia. Niniejsza książka pomoże zadbać o to, by osiągnięcia polskich kryptoanalityków były lepiej znane w Wielkiej Brytanii. Jej znaczenie jednakże wykracza poza przywrócenie równowagi w opowieści. Kluczem do sukcesu w walce z Enigmą i wkładu w zwycięstwo w II wojnie światowej była międzynarodowa współpraca wywiadów. Polska, Francja i Wielka Brytania (a później także Stany Zjednoczone) były partnerami dzielącymi się informacjami wywiadowczymi, przekazującymi zdobytą z różnych źródeł wiedzę dla osiągnięcia wspólnego celu. Duch, jaki przepajał bieg sztafetowy po złamanie Enigmy, pozostaje ważny do dzisiaj. Współpraca wywiadów nadal zachowuje kluczowe znaczenie w świetle współczesnych zagrożeń dla bezpieczeństwa. To właśnie w tym duchu ambasada RP wsparła wystawę o łamaniu szyfrów Enigmy w Bletchley Park.
Tymczasem przed Państwem dramatyczna historia sukcesów i dalszych losów polskich kryptoanalityków i ich współpracowników. Mam nadzieję, że książka sir Dermota Turinga, bratanka Alana Turinga, będzie się Państwu podobała. Sir Dermot od wielu już lat współpracuje ściśle z ambasadą RP, historykami i badaczami, by przyczynić się do opowiedzenia prawdziwej historii tych sukcesów kształtujących bieg dziejów. Jestem bardzo wdzięczny, że historia ta została opowiedziana z punktu widzenia obu stron. To klucz do lepszego pojmowania naszej wspólnej przeszłości.
Arkady Rzegocki
Ambasada Rzeczpospolitej Polskiej
47 Portland Place
London W1B 1JH
Najważniejszym problemem, przed którym na początku II wojny światowej stanął brytyjski wywiad wojskowy i morski, było odczytywanie niemieckich radiodepesz zaszyfrowanych za pomocą maszyny szyfrującej Enigma. W czasie I wojny światowej łamanie kodów dało Brytyjczykom przewagę, szczególnie w wojnie morskiej, ale także na niwie dyplomatycznej, i przyspieszyło włączenie się Stanów Zjednoczonych do walki. Dwadzieścia lat później użycie urządzeń mechanicznych do zapewnienia tajemnicy korespondencji groziło pozbawieniem aliantów tego najcenniejszego źródła informacji na temat niemieckich planów.
Obecnie wiemy, że Brytyjczycy nie ulękli się problemu. Gdzieś pomiędzy Londynem a Birmingham założyli tajny ośrodek, którego zadaniem było złamanie nowoczesnych technik szyfrowania stosowanych przez Niemcy (i inne kraje). Na początku wojny udało się znaleźć sposób na Enigmę. Wiadomości radiowe Luftwaffe odczytywane były od połowy 1940 r., depesze Kriegsmarine zaś od 1941 r. Później, z okresami wzlotów i upadków, do władz brytyjskich napływał stały strumień odszyfrowanych wiadomości. Z czasem strumień ten zmienił się w prawdziwą powódź, pozwalając aliantom uzyskać pełny wgląd w plany niemieckiej armii i marynarki, dzięki czemu dowódcy mogli podejmować znacznie lepsze decyzje na polu walki. Sukces Bletchley Park zakorzenił się w świadomości publicznej jako przykład zwycięstwa pomimo przeciwności losu, wspaniały tryumf rozumu nad siłą i kolebka wynalazków technicznych przełomowych dla dziejów cywilizacji. Bletchley Park daje więc wiele powodów do dumy.
Jednakże po drodze część tej historii została zagubiona. W rzeczywistości przed 1940 r. brytyjscy kryptoanalitycy nie poczynili żadnych postępów w pracach nad złamaniem szyfru wojskowej wersji Enigmy. W jaki więc sposób tak szybko i skutecznie udało im się zmienić tę sytuację?
Brakującym elementem jest wkład polskich kryptoanalityków, którzy pracowali nad tym problemem od ponad dziesięciu lat i którzy podzielili się swoją wiedzą ledwie sześć tygodni przed wybuchem wojny na arcyważnym spotkaniu pod Warszawą. Zgodnie z oceną osób obecnych na tym spotkaniu pozyskane wówczas przez Brytyjczyków informacje przyspieszyły ich program badawczy o rok. A cóż to był za rok! Wyobraźmy sobie historię alternatywną, w której Brytyjczycy nie byliby w stanie łamać szyfru Enigmy w czasie bitwy o Anglię, w działaniach morskich na Morzu Śródziemnym, w pierwszej fazie bitwy o Atlantyk czy w kampanii w Afryce Północnej. Scenariusz taki brzmi złowrogo, gdyż wówczas wojna nie tylko przeciągnęłaby się, ale mogłaby zakończyć się zupełnie inaczej. W tym świetle polski wkład w odczytywanie wiadomości zaszyfrowanych Enigmą zasługuje na lepsze poznanie.
Spotkanie pod Warszawą w lipcu 1939 r. samo w sobie jest wielką zagadką. Dlaczego Polacy niespodziewanie przekazali wszystkie swoje bezcenne sekrety? Ponownie brakuje tu pewnego elementu. Spotkanie to było zwieńczeniem kontaktów budowanych pieczołowicie przez wiele lat, i to nie przez Brytyjczyków, ale przez Francuzów. Bez Francuzów polskim kryptoanalitykom nie udałoby się tak szybko dokonać przełomów, a być może ich wysiłki w ogóle byłyby daremne. Bez Francuzów brytyjski atak na Enigmę w Bletchley Park od początku skazany byłby na niepowodzenie lub też uległby znacznemu opóźnieniu. Wkład Francuzów, tak jak i Polaków, powinien być lepiej znany. Złamanie szyfru Enigmy było zatem wynikiem współpracy przedstawicieli trzech krajów. Dla większego bezpieczeństwa kryptoanalitycy oznaczali siebie literami X, Y i Z odpowiednio na określenie ośrodków francuskiego, brytyjskiego i polskiego.
Pierwotnym założeniem tej książki było opowiedzenie historii X, Y, Z. Jednakże nie jest ona poświęcona głównie technikom łamania szyfrów czy też polityce międzynarodowej. W miarę jak odkrywałem kolejne fakty, stery narracji zaczęli przejmować polscy kryptoanalitycy i ich francuscy koledzy po fachu. Książka ta mówi zatem o tych ludziach, a jej celem jest przywrócenie im należnego im miejsca w historii.
Przywołanie historii X, Y, Z wiąże się z pewnymi wątkami pobocznymi. Jednym z nich, wartym wręcz osobnej książki, jest opowieść o zdobywaniu źródeł. II wojna światowa przyniosła pewne nieoczekiwane rezultaty: akta francuskie zostały zdobyte przez Niemców, gdy zaś Berlin zajęli Sowieci, znalazły się w Moskwie. Znaczną część tych materiałów (z radzieckimi komentarzami) zwrócono Francji w roku 1994 i 2000. Wiele dokumentów polskich rozproszyło się razem z wygnańcami z kraju, by trafić do różnych zbiorów w Londynie. Niektóre pozostają w Moskwie, inne natomiast tam, gdzie można by się spodziewać – w Warszawie. Akta niemieckie zostały zdobyte przez Amerykanów i Brytyjczyków i trafiły do archiwów narodowych w USA i Wielkiej Brytanii. Niektóre dokumenty przepadły, wskutek czego badacze muszą wykorzystywać cienie oryginalnych telegramów przechowane w postaci przechwyconych, rozszyfrowanych i przetłumaczonych kopii, na które natrafić można w nieoczekiwanych miejscach. Dziwacznym przykładem jest tu duży zbiór polskich radiodepesz, w języku niemieckim, znajdujący się w archiwum Auswärtiges Amt TICOM w Berlinie. Składa się on z dokumentów przejętych w Niemczech przez brytyjski Target Intelligence Committee w końcu II wojny światowej. Dokumenty te, będące owocem sukcesów niemieckiego wywiadu, który przechwytywał i rozszyfrowywał polskie radiodepesze, w roku 1945 zostały zatopione w jeziorze. Wydobyte przez Brytyjczyków, trafiły na dziesięciolecia do Wielkiej Brytanii i dopiero w latach dziewięćdziesiątych powróciły do Berlina. Polskie oryginały przepadły już dawno.
Większość materiałów dotyczących X, Y, Z została już odtajniona. Być może najważniejszym z nowych zbiorów jest spuścizna osoby, która odegrała kluczową rolę w tej historii, a której burzliwa kariera toczyła się we Francji, gdzie pracowała ona dla różnych agencji wywiadowczych tego kraju. Dokumenty Gustave’a Bertranda udostępniono w połowie 2016 r. po ich odtajnieniu przez Direction Générale de la Sécurité Extérieure. W zbiorze tym znajduje się obszerny raport Bertranda wraz z ponad 200 załącznikami, w większości zawierającymi oryginalne dokumenty. Niestety pierwszych 99 (z 304) załączników zaginęło, jednakże zachowane dostarczają mnóstwa szczegółów wydarzeń z lat poprzedzających rozwiązanie francusko-polskiej grupy kryptologicznej Bertranda w 1942 r.
Przeglądanie dokumentów jest elementem procesu badawczego. Równie ważne jednak jest słuchanie świadków wydarzeń. Rodziny kryptoanalityków przyjęły mój projekt z wielkim entuzjazmem. Spotkałem się z ogromną sympatią, wsparciem i pomocą rodzin Maksymiliana Ciężkiego, Antoniego Pallutha, Mariana Rejewskiego, Wiktora Michałowskiego i Henryka Zygalskiego. Anna Zygalska-Cannon udzieliła mi rzadkiego przywileju wglądu w listy Henryka oraz jego wspaniały zbiór fotografii. Winny jej jestem specjalne podziękowania. Szczególnie ważna była dla mnie długa rozmowa z Jerzym Palluthem w styczniu 2017 roku. Był on człowiekiem bardzo inteligentnym i odważnym, a w dodatku energicznym i pomysłowym. Historia jego życia jest równie fascynująca jak dzieje jego ojca kryptoanalityka. Wieść o jego śmierci ledwie kilka tygodni po naszej rozmowie była ciosem, także dlatego, że na pożegnanie powiedział mi: „Gdy przyjedzie pan ponownie, mogę panu opowiedzieć o tym, jak walczyliśmy z komuną w latach zimnej wojny”. Miałem zaszczyt usłyszeć przynajmniej pierwszą część jego historii i jestem za to ogromnie wdzięczny.
Wielu innych pomogło powołać tę książkę do życia. Katie Beard, Anna Biała, Sébastien Chevereau, Barbara Ciężka, Tony Comer, prof. Nicolas Courtois, Dorian Dallongeville, Anne Debal-Morche, Georgina Donaldson, John Gallehawk, dr Marek Grajek, dr Magdalena Jaroszewska, prof. Jerzy Jaworski, dr Zdzisław Kapera, Herbert Karbach, dr Iwona Korga, Katarzyna Krause, Michał Kubasiewicz, Stephen Liscoe, Dariusz Łaska, Beata Majchrowska, Eva Maresch, Aleksander Markiewicz, Jerry McCarthy, Piotr Michałowski, prof. David Munro, Lauren Newby, Steve Ovens, Jerzy Palluth, Laura Perehinec, Geoffrey Pidgeon, Halina Piechocka-Lipca, Alicja Rakowska, Katie Read, Ginny Reid, Guy Revell, Jeremy Reynolds, Jeremy Russell, dr Arkady Rzegocki, sir John Scarlett, Agnieszka Skolimowska, Eric van Slander, Michael Smith, Anna Stefanicka, Rene Stein, prof. Michael Stephens, dr Andrzej Suchcitz, dr Janina Sylwestrzak, dr Olga Topol, gen. Włodzimierz Usarek, Alicja Whiteside, Nicolas Wuest-Famôse i Anna Zygalska-Cannon zawsze wiedzieli, jak przyczynili się do powstania tej książki. Wyrażam im szczerą wdzięczność i uznanie. Moja rodzina także znosiła z godnym podziwu spokojem konsekwencje pisania przeze mnie kolejnej książki. Cieszyłem się również niezawodną pomocą i wsparciem pracowników National Archives w Kew, Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w Londynie, Instytutu Józefa Piłsudskiego w Londynie (i jego siostrzanej placówki w Nowym Jorku), Service Historique de la Défense w Vincennes, National Archives and Records Administration w College Park w Marylandzie, Center for Cryptologic History w Ford Meade w Marylandzie oraz Politisches Archiv des Auswärtigen Amt w Berlinie. Korzystałem też wiele ze wspaniałego bloga Christosa Triantafyllopoulosa (Christos military and intelligence corner), który zawiera nie tylko cenne i dobrze udokumentowane komentarze, ale także użyteczne odnośniki do materiałów źródłowych.
Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo zależny byłem od nieocenionej pomocy dr Janki Skrzypek, która od samego początku prowadziła ze mną badania i była tłumaczką. Jakakolwiek próba opowiedzenia tej historii bez sięgnięcia po źródła w języku polskim byłaby skazana na niepowodzenie. Udział Janki w projekcie pozwolił mi skorzystać z tych podstawowych materiałów. Przetłumaczyła dla mnie ponad sto dokumentów, w tym wiele obszernych, jak również zbadała i przesiała wiele innych, dzięki czemu mogliśmy skoncentrować się na najważniejszych. Spędziła w moim imieniu kilka dni w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie, jak również pomagała mi w instytutach Sikorskiego i Piłsudskiego w Londynie. Jej praca była skomplikowana, czasochłonna i często żmudna, choć żywię nadzieję, że niekiedy budziła jej zaciekawienie i radość. Jestem ogromnie wdzięczny Jance za całą pomoc, rady i wsparcie, jakich udzieliła mi przez ostatnie dwa lata. Bez niej ta książka nie byłaby wiarygodna; więcej, nie mogłaby w ogóle powstać.
Wreszcie kilka uwag o stylu, nazwach miejscowości, wymowie i tym podobnych. Od lat trzydziestych wiele nazw miejscowych się zmieniło. Zastosowałem konwencję używania ówczesnych nazw, tam, gdzie to konieczne, opatrując je za pierwszym razem obecną nazwą w nawiasie (np. Lwów (Lviv)). Wymowa polskich nazw i nazwisk może być trudna dla osób anglojęzycznych, jeśli jednak nie czyta się na głos, właściwa wymowa zapewne nie ma znaczenia, a przejmowanie się tym może przeszkodzić w odbiorze narracji. Pisownia w cytatach odpowiada oryginalnej, poza przypadkami, gdy cytat jest tłumaczeniem. Wówczas poprawiono pisownię nazw miejscowych i nazwisk. W ten sposób uniknąłem korzystania z przeszkadzającego słowa „sic”, jeśli nie liczyć przypisów. Tłumaczenia z języka francuskiego i niemieckiego wykonałem sam, z języka polskiego zaś wykonała je Janka Skrzypek. Wszelkie błędy w opisach są jednakże moje. Mam nadzieję, że jest ich na tyle mało, iż historia ta jest ciekawa i będzie znacznie lepiej znana.
Dermot Turing
St Albans, Wielka Brytania
kwiecień 2018
„Quant à l’action, qui va commencer, elle se passe en Pologne, c-est-à-dire Nulle Part”.
[„Rzecz dzieje się w Polsce, to znaczy Nigdzie”].
Alfred Jarry, Ubu Król (1896)
Listopad 1918 roku był dla Maksymiliana Ciężkiego dobrym miesiącem. Cesarstwo Niemieckie ogarnęły chaos i rewolucja. Buńczuczny kajzer abdykował i wymknął się do Holandii. Dowódcy cesarskiej armii zostali zmuszeni do podpisania zawieszenia broni w wagonie kolejowym gdzieś we Francji1. Jako jeden z żołnierzy tejże armii być może nie powinien się tym wszystkim radować, jednakże Maksymilian Ciężki nie był zwyczajnym niemieckim żołnierzem.
We wschodnich prowincjach cesarstwa większość ludności nie była Niemcami, nie chciała mówić po niemiecku i z pewnością nie pragnęła być rządzona przez Niemców. Od poprzedniego roku niektórzy z tych ludzi snuli pewne plany; Ciężki też się do nich zaliczał. Przed powołaniem do wojska i służby na froncie zachodnim Ciężki był członkiem skautów, lecz bycie skautem w tak zwanej Prowincji Poznańskiej nie oznaczało nauki wiązania węzłów, rozpalania ognisk i przeprowadzania staruszek przez jezdnię. „Skauci” stanowili przykrywkę dla paramilitarnego skrzydła polskiego ruchu niepodległościowego – POWZP, czyli Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego. „Zabory”, czyli podział Polski między sąsiadujące z nią mocarstwa, były same w sobie obrazą dla Polaków.
Spis map
Dla Ciężkiego fakt odesłania go do domu z powodów zdrowotnych w lutym 1918 roku był korzystny. Pod Reims czy Soissons został na poły pogrzebany po wybuchu miny. Pył, który dostał się do jego płuc, wywołał infekcję. Wskutek tego jednak mógł spędzać więcej czasu ze „skautami”, organizując i powiększając ich szeregi oraz gromadząc broń. Po powrocie do zdrowia oszczędzono mu wyjazdu na front, a zamiast tego posłano na szkolenie radiotelegraficzne. Od tego momentu tajemnice komunikacji radiowej zapewniały zajęcie dla umysłu, jednakże w duszy skrywał niebezpieczny zamysł – przywrócenie niepodległości Polski. Gdy Niemcy ogarnęły zamęt i chaos, nadszedł czas działania. Polscy przywódcy przejęli władzę w Warszawie. Administracja cywilna w zaborze pruskim nie mogła funkcjonować bez poparcia ludności polskiej. Dla zachowania porządku w Posen, czyli Poznaniu, potrzebna była polska Gwardia Ludowa. Maksymilian Ciężki został wybrany do miejscowej Rady Żołnierskiej. To mógł być początek końca niemieckiego panowania w zaborze pruskim.
Zabór pruski był złowrogim widmem przeszłości, a w Polsce historia ma zgubny zwyczaj powtarzać się. W roku 1918 na horyzoncie majaczyła kolejna konferencja pokojowa. Poprzednia nie przyniosła Polsce nic dobrego. W listopadzie 1814 r., po pokonaniu Napoleona Bonaparte, w Wiedniu zebrał się kongres. Ówczesny brytyjski minister spraw zagranicznych wicehrabia Castlereagh uważał, że znalazł rozwiązanie „kwestii polskiej”: odtworzenie Królestwa Polskiego. Tymczasem Rosja była zainteresowana zdobyciem Krakowa i Torunia, mimo że te ważne miasta znajdowały się głęboko w austriackiej i pruskiej strefie wpływów (i nie miały nic wspólnego z pokonaną Francją). Car Aleksander I był jednakże człowiekiem rozsądnym. Zamiast upierać się przy Krakowie i Toruniu, zadowolił się tytułem króla Polski. Castlereagh powinien być z tego powodu szczęśliwy. Brytyjski minister od dawna powtarzał, że pragnie odbudowy Polski. Wszystko więc skończyło się dobrze.
Jak się jednak okazało, Królestwo Polskie nie obejmowało wielu polskich terytoriów, gdyż wielkie połacie dawnych ziem polskich pozostały w granicach Austrii i Prus oraz Cesarstwa Rosyjskiego, poza granicami nowego królestwa. Królestwo nie miało też szerokiej autonomii. W roku 1830 i 1863 wybuchły powstania przeciwko ustanowionym przez Rosjan rządom. Po drugim z nich car Aleksander II miał już dość narodowego niezadowolenia. Polskie instytucje zostały zlikwidowane, administracja w języku polskim stopniowo zniesiona. Car „zrzekł się obowiązków” króla polskiego, co oznaczało wcielenie królestwa do Rosji; do 1874 roku Polska przestała istnieć. Jak powiedział ówczesny francuski satyryk, określenie „w Polsce” stało się tożsame z „nigdzie”.
Polska mogłaby pozostać w niebycie, gdyby nie mężczyzna z wąsem. W roku 1918 wąsy były modne, ale te wąsy były znane na całym świecie. Zwisały, teatralnie obfite, z wyzywającą swobodą. Były symbolem. Definiowały ruch wyzwoleńczy, identyfikowały człowieka, którego Polacy nie widzieli często na oczy, a którego znali jedynie z radia. Miały też wymiar bardzo przyziemny – zasłaniały ubytki w uzębieniu pozostałe po ciosie kolbą karabinu zadanym przez strażnika na syberyjskim zesłaniu w 1887 r.
W kraju podzielonym i rządzonym przez trzy mocarstwa nie było wielu możliwości wychowania przywódców nowej rzeczpospolitej. Jeden wszakże się wyróżniał: nieprzejednanie wrogi wobec Rosji działacz lewicowy niestrudzenie pracujący na rzecz odzyskania przez Polskę niepodległości, jeśli trzeba, przy użyciu siły. To właśnie on nosił te wąsy. Nazywał się Józef Piłsudski i w 1918 r. przebywał w niemieckim więzieniu w Magdeburgu. Jednakże jego strażnicy zdawali sobie sprawę, że przetrzymują przyszłą głowę państwa, i nie pragnęli rządzić w Warszawie, gdzie od ponad stu lat władali Rosjanie. Chodziło jedynie o pozyskanie Piłsudskiego i może też odrodzonej Polski dla swej sprawy, tak by nie stała się marionetką ententy. Nikt więc nie był zaskoczony, gdy 8 listopada 1918 r. Piłsudskiego zwolniono z internowania i podstawiono mu pociąg specjalny, by udał się do Warszawy, gdzie „władza leżała na ulicy”. W kilka dni Piłsudski zdołał bezkrwawo zapanować nad tworzącymi się zrębami demokratycznych rządów. Odrodziła się Rzeczpospolita Polska.
Ale nie objęła ona krainy nazywanej przez Polaków Wielkopolską, zmienionego przez Niemców w Prowincję Poznańską obszaru, z którego pochodził Maksymilian Ciężki. Mimo nazwy i znaczenia Wielkopolsce groziło pozostanie poza granicami odrodzonego państwa polskiego. Dzielenie rządów z Niemcami nie działało. Atmosfera była napięta, niemieckie panowanie zaczęło słabnąć, prowincja dojrzewała do zmiany. Należało jedynie dać sygnał.
26 grudnia 1918 r. Poznań odwiedził bardzo ważny człowiek i wygłosił przemówienie w centrum miasta. Był to Ignacy Jan Paderewski, światowej sławy pianista i rzecznik polskich praw. Jego dokładne słowa nie są ważne: słuchacze doskonale zrozumieli przekaz płynący między wierszami. Nazajutrz wybuchło powstanie wielkopolskie. Oddział Ciężkiego zajął poznański dworzec. Jego kolejnym zadaniem było opanowanie pobliskiego miasta Wronki. Udało się to bez trudu i rozlewu krwi, w innych miejscach jednakże nie szło tak łatwo. Niemcy zaczęli się bronić. Właśnie wtedy, gdy Wielkopolska potrzebowała każdego zdolnego do noszenia broni, Ciężkiego powaliły problemy z płucami.
Sfrustrowany i bezczynny, Ciężki cierpiał na liście chorych, wreszcie jednak przypomniał sobie o swoim doświadczeniu radiotelegrafisty. W Poznaniu, na północ od Starego Miasta, w początkach XIX wieku Prusacy wznieśli duże fortyfikacje. Wysiedlono mieszkańców dwóch wsi, ale ich związana z winoroślą historia przetrwała w nazwie fortu, mimo że miejscowi nazywali go Cytadelą. W roku 1903 Fort Winiary został wyposażony w stację telegraficzną, która teraz znalazła się w polskich rękach. 2 kwietnia 1919 r. Maksymilian Ciężki znalazł się w poznańskiej jednostce radiowej stacjonującej w Cytadeli1.
Tam poznał innego radiotelegrafistę, wciąż jeszcze nastolatka. Antoni Palluth dopiero co ukończył szkołę i należał do tych młodych ludzi, którzy pragnęli wziąć w swe ręce przyszłość kraju – czyli, innymi słowy, wyrzucić Niemców ze swojej ojczyzny. Jednakże Pallutha do udziału w powstaniu pchała nie tylko duma narodowa. Jego zadania dokładnie odpowiadały jego zdolnościom i zainteresowaniom.
Antoni Palluth potrafił zdziałać cuda. W telegrafii bezprzewodowej było coś niezwykłego. Powietrze przesycone było niewidzialnymi, niesłyszalnymi, niewyczuwalnymi wiadomościami. Jednak przy użyciu nowoczesnego sprzętu można było zmusić powietrze, by zdradziło swoje sekrety. Wśród trzasków i szumów tła dawało się usłyszeć rytmiczne piski alfabetu Morse’a. Niekiedy nie sposób było utrzymać długość fali, czasami zaś zawodziły urządzenia. Przy złej pogodzie usłyszenie sygnałów było wyzwaniem. Palluth wszakże dbał o swoje urządzenia, a te reagowały na jego talent. Antoni Palluth był wyśmienitym inżynierem radioelektronikiem.
Palluth i Ciężki niedługo służyli razem, ale ich spotkanie miało ważne konsekwencje. Ci dwaj młodzieńcy byli wcieleniem nowego, zorientowanego na techniczne nowości kraju, jakim stawała się Polska. Byli radiowcami. Przyjaźń Ciężkiego i Pallutha miała przetrwać ćwierć wieku, oni zaś mieli odegrać jedne z głównych ról w międzynarodowym wysiłku złamania szyfrów niemieckiej Enigmy. Na razie jednak ich współpraca została przerwana. W połowie maja Pallutha przeniesiono do służby w północnej części Wielkopolski, a w tym samym roku Ciężki został skierowany na kolejny kurs.
Tymczasem należało zadecydować o powojennym kształcie Polski, aby uniknąć powtórki roku 1814. Po zmaganiach armii, tysiącach poległych i zrujnowaniu gospodarek zwołano konferencję pokojową. Ponownie, tak jak w 1814 r., usłużni Brytyjczycy proponowali nowy przebieg granic, mówiąc górnolotnie o odbudowaniu silnego i niepodległego państwa polskiego. Tym razem jednak, po części dzięki dokonaniom swoich żołnierzy, Polacy zostali zaproszeni do stołu obrad. Na ich obecność naciskali Francuzi. Z perspektywy francuskiej głównym celem obrad było powstrzymywanie Niemiec. Kluczowe znaczenie miało tu wytyczenie granicy polsko-niemieckiej. Jednakże nie tylko Francuzi bardzo przychylnie spoglądali na odbudowę państwa polskiego. Sformułowany przez prezydenta Wilsona program pokojowy, jego słynne czternaście punktów, zawierał pod pozycją trzynastą następujące słowa:
Powinno zostać stworzone niepodległe państwo polskie, obejmujące terytoria zamieszkane przez ludność niezaprzeczalnie polską, i musi mu zostać zapewniony wolny dostęp do morza. Niepodległość polityczna, gospodarcza oraz integralność terytoriów zamieszkanych przez tę ludność będą zagwarantowane przez konwencję międzynarodową.
Wszystko to brzmiało wspaniale i stworzyło podstawy do energicznych rozmów prowadzonych wśród dymu cygar w paryskich salach konferencyjnych. Ale punkt trzynasty programu Wilsona był jedynie deklaracją intencji. Zachodnia granica Polski na papierze miała wyglądać mniej więcej tak, jak przebiegała do drugiej połowy XVIII w. Tyle że w drugiej połowie XVIII w. Niemcy nie istniały jeszcze jako państwo. Zdaniem Niemców granica winna przebiegać tam, gdzie w 1914 r., gdy państwo polskie nie istniało. A co z obszarami wschodnich Niemiec, teraz zmieniających się w zachodnią Polskę, na których przez dziesięciolecia osiedlali się Niemcy? Czyim kosztem Polska miała otrzymać „dostęp do morza”? I kto miał udzielić temu międzynarodowych gwarancji?
Odtworzona Polska miała zatem czego się obawiać ze strony wciąż potężnego niemieckiego sąsiada, którego wojska nadal okupowały znaczną część kraju. Niestety Polacy wyraźnie nie zrozumieli celu konferencji pokojowej. Konferencja nie dotyczyła usunięcia Niemców z Polski ani też zapewnienia Polsce możliwości przetrwania i podstaw przyszłego dobrobytu. Konferencja dotyczyła granic Niemiec. Z punktu widzenia ententy ustalenie ich miało wystarczyć do rozstrzygnięcia kwestii polskiej.
Jednakże „W lutym 1919 roku zarówno Rosja, jak i Polska były państwowymi oseskami: pierwsza miała szesnaście miesięcy, druga ledwie cztery. Obie odczuwały chroniczny niepokój, nie mogły złapać oddechu i łatwo podnosiły wrzask”2. Ani Polska, ani Rosja nie czekały, aż wielkie mocarstwa konferujące w Paryżu poinformują je o podjętych dla ich dobra decyzjach. Zamierzały – a dokładniej Sowieci zamierzali – rozstrzygnąć sprawę po swojemu.
Włodzimierz Iljicz Uljanow alias Lenin był autorem radzieckiego planu dla Polski. „Jeśli Polska stałaby się radziecka, jeśli warszawscy robotnicy otrzymaliby od Rosji spodziewaną i wyczekiwaną pomoc, wówczas traktat wersalski zostałby zniweczony, cały system międzynarodowy wzniesiony przez zwycięzców obalony”. Marzenie to przejawiło się w tajnym planie „Cel: Wisła”, nazwanym tak od przepływającej przez środek Polski rzeki. Kryptonim ten zdradzał cele operacji, chociaż bolszewicy utrzymywali, że miała ona na celu jedynie ochronę granic.
Rozstrzygająca faza wojny polsko-bolszewickiej rozpoczęła się od wypchnięcia z Ukrainy wojsk polskich przez armię konną Siemiona Budionnego. Potem, 4 lipca 1920 r., Armia Czerwona rozpoczęła ofensywę w północno-wschodniej Polsce. Dowodził Michaił Tuchaczewski, który był generałem w zaawansowanym wieku 27 lat. „Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze”3 – głosił jego rozkaz dzienny. Postępy bolszewików były szybkie i spektakularne. 3. Korpus Kawalerii – osławieni Czerwoni Kozacy – szalał na północy, podczas gdy Tuchaczewski nieustępliwie parł na zachód. Rosjanie zbliżyli się do Wisły na wschód od Warszawy. Gdyby stolica upadła, bolszewicy mogliby swobodnie pomaszerować na Europę. Spełniłoby się nareszcie marzenie Lenina.
W znanym belgijskim kurorcie Spa, sławnym ze źródeł wody mineralnej, sprzymierzeni szykowali się na kolejną sesję palenia cygar. Tym razem konferencja dotyczyć miała reparacji wojennych. Na nieszczęście dla dostojnych gości konferencji w Spa w końcu pierwszego tygodnia lipca 1920 r. wody zrobiło się nieprzyjemnie dużo. Ulewy przemoczyły delegatów i pogorszyły ich nastrój. Jakby za mało było problemów z reparacjami, Polacy podnieśli kwestię wrzenia na wschodnich pograniczach Europy, które oczywiście było winą samych Polaków. Zagarnęli oni Wilno (Vilnius) oraz obszary zamieszkane przez ludność niepolską wokół Lwowa (Lviv). Upierali się w sprawie Gdańska. A teraz jeszcze domagali się od sprzymierzonych pomocy przeciwko Rosjanom.
Brytyjczycy zaczęli podejrzewać, że rosyjska ofensywa na Polskę może być poważną sprawą. Bez skutecznej interwencji sprzymierzonych celem powstrzymania bolszewików w ich marszu na zachód „przeklęta durnota bolszewizmu” – jak określił to Churchill – mogła zagrozić zachodnim demokracjom. Demokratycznym przywódcą Wielkiej Brytanii był David Lloyd George, człowiek, który poprowadził ją do zwycięstwa w 1918 r. Jednakże autorytet brytyjskiego premiera blaknął, osłabiony przez jego niezdolność do zaprowadzenia porządku na konferencji. By odsunąć w czasie polityczny kryzys, Lloyd George musiał przynieść Europie pokój. W tym celu potrzebny był mu człowiek z Woli Okrzejskiej.
Wola Okrzejska leży około 100 kilometrów na południowy wschód od Warszawy. Miejscowość ta jest tak mała, że na wielu mapach nawet jej nie zaznaczono. Jest to wszakże miejsce zapisane w polskiej podświadomości, gdyż to tam urodził się polski odpowiednik sir Waltera Scotta. Henryk Sienkiewicz był laureatem Nagrody Nobla i jednym z najbardziej znanych wówczas na świecie pisarzy. W każdym domu znajdował się egzemplarz jego Quo vadis, powieści o miłości i losie chrześcijan w Rzymie Nerona, przetłumaczonej na co najmniej pięćdziesiąt języków i do 1924 r. trzykrotnie zekranizowanej. W Polsce Sienkiewicz był lepiej znany ze swych patriotycznych powieści ulokowanych w czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów, gdy bohaterscy Polacy walczyli przeciwko zbuntowanym Kozakom, niepowstrzymanym Szwedom i drapieżnym Moskalom. W roku 1920 straszni Czerwoni Kozacy szaleli po Polsce, tak jak w czasach opisywanych przez Sienkiewicza, Armia Czerwona zaś parła nieubłaganie na Warszawę.
Było zatem całkowicie właściwe, że w czasie tego kryzysu Lloyd George szukał inspiracji u innego człowieka z Woli Okrzejskiej. Człowiek ten urodził się w roku 1888 w domu, który jego dziadek nabył od stryja Henryka Sienkiewicza. Kiedyś nazywał się Ludwik [Bernsztajn] Niemirowski; pod tym nazwiskiem zabłysnął jako student we Lwowie, Lozannie, Londynie i Oksfordzie. W roku 1907, jako Lewis Namier, osiadł w Wielkiej Brytanii. Gdy wybuchła wojna, oksfordzcy przyjaciele „wydostali go z wojska (słaby wzrok i gardłowy akcent mogły zapewnić mu kulkę tak od Niemców, jak od własnych żołnierzy), zapewniając stanowisko w służbach wywiadowczych Foreign Office”4. Później Namier brał udział w negocjowaniu traktatu wersalskiego. W roku 1920 był uznanym w Foreign Office ekspertem od geografii Polski. Tradycją brytyjską na międzynarodowych konferencjach pokojowych było radzenie sobie z niesfornymi narodami za pomocą kreślonych na mapie linii, a Namier nie żałował ołówka. Brytyjczycy zaproponowali granicę polsko-rosyjską, która miała ich zdaniem rozwiązać problem polskiej granicy wschodniej i doprowadzić do szybkiego zakończenia wojny. Linię tę nazwano od szefa Namiera, lorda Curzona, ministra spraw zagranicznych w rządzie Lloyda George’a. Jako że nie miał on nic wspólnego z jej powstaniem, jest dość niesprawiedliwe, że nosi ona jego imię. Ironią losu jest też to, że jest ona tworem polskiego emigranta.
Linia Curzona biegnie mniej więcej z północy na południe wzdłuż przepływających w dogodnym kierunku rzek. Na południu jednak rzeki nie chciały płynąć tak dogodnie. Istniał też spór, czy linia powinna przebiegać na wschód od Lwowa (w ten sposób polski Lwów i jego niepolskie otoczenie znalazłyby się w Polsce), czy też na zachód od Przemyśla (w ten sposób oba miasta znalazłyby się na Ukrainie, czyli w przyszłym ZSRR). Żadna z tych możliwości nie była dobra, gdyż oznaczały one dla którejś ze stron poważne ustępstwa terytorialne. Pod brytyjską presją dyplomatyczną, przy codziennie gorszych wieściach z frontu, polska delegacja ugięła się. Musiała wystarczyć mniej niekorzystna wersja linii Curzona, ta z Lwowem po stronie polskiej. Państwo polskie nie miało jeszcze dwóch lat, a już cedowało wielkie terytoria na rzecz Rosji. Była to powtórka z rozbiorów. Jeśli kraj miał przetrwać, musiał dokonać czegoś niezwykłego, nowoczesnego cudu.
Porucznik Stanisław Sroka pracował jako radiowiec w Warszawie. Zamiast okrywać się chwałą na froncie, zajmował się nudnym ocenianiem przechwyconych rosyjskich radiodepesz. Było to żmudne i przybijające zajęcie, jednak życie toczy się nadal, wojna nie wojna. Siostra Sroki wychodziła za mąż, toteż porucznik poprosił o okolicznościowy urlop, by mógł zaprowadzić pannę młodą do ołtarza. Rosjanie wszakże nie byli uprzejmi wstrzymać działań na czas zaślubin, więc ktoś musiał zastąpić porucznika w jego nudnych obowiązkach, podczas gdy tańczono i lała się wódka. Tej ostatniej musiało być sporo, gdyż zastępstwo miało trwać aż dwa tygodnie. Na zastępcę wybrano innego porucznika, lecz w odróżnieniu od Sroki czytał on opowiadanie Edgara Allana Poego Złoty żuk. W Złotym żuku prosty szyfr prowadzi bohatera do ukrytego skarbu – historia ciekawa i działająca na wyobraźnię. Porucznik Jan Kowalewski, ów zastępca, dobrze skorzystał z lektury. W ciągu tych dwóch tygodni zmienił radionasłuch w innego rodzaju skarb, który podziałał na wyobraźnię polskiego Sztabu Generalnego.
Kowalewski bowiem, otrzymawszy szereg przechwyconych wiadomości chronionych jakimś szyfrem numerycznym, nie zadowolił się analizą sygnałów wywoławczych i zgadywaniem działań rosyjskich, ale zapragnął poznać treść szyfrogramów. Postanowił rozwiązać zagadkę i wkrótce zorientował się, że to prosty bigram z nałożonym dwunastocyfrowym kluczem. Depesze z pewnością zawierały informacje warte poznania.
Rozszyfrowane ujawniły nie tylko zamiary czerwonych, ale też ich ocenę sytuacji białych. Zagrożeniem dla Polski nie byli wyłącznie bolszewicy. Gdyby do władzy wrócili rosyjscy imperialiści, pragnęliby odzyskać całe swoje imperium, aż po granicę Niemiec. Jednakże dekryptaże Kowalewskiego ukazały, że dowódca białych, generał Denikin, jest zagrożony na tyłach przez czerwonych. Wgląd w sytuację obu stron rosyjskiej wojny domowej zadziwił polskiego szefa sztabu, generała Rozwadowskiego. W ten sposób mógł obserwować całą strategiczną układankę. Wiadomości nie były dobre, ale z pewnością bardzo potrzebne. Odtąd radionasłuch i dekryptaż stały się działaniami priorytetowymi.
Jan Kowalewski z postury przypominał niedźwiedzia, ale znajomi cenili go za poczucie humoru i niezwykle lotny, błyskotliwy umysł. Powierzenie Kowalewskiemu dekryptażu było krokiem, który miał wyprowadzić Polaków na czołowe miejsce w sztuce łamania szyfrów. Kowalewski zażądał przydzielenia mu wszystkich ochotników, którzy w cywilu byli profesorami matematyki. Przed nim łamanie szyfrów powierzano językoznawcom i psychologom. Jednak Kowalewski był z zawodu inżynierem i oto projektował na nowo zawód kryptoanalityka.
Nowe, naukowe podejście wkrótce dowiodło swej skuteczności. W ciągu trzech dni w początkach lipca 1920 r. przechwycone depesze ujawniły nowe rozkazy operacyjne Rosjan mające skoordynować działania Budionnego z innymi oddziałami Armii Czerwonej prowadzącymi ofensywę przeciw Polsce:
Rozkaz do armji Południowo Zach. Frontu. (…) XIV-a armja biorąc pod uwagę zadania konnej armji, złamie opór nieprzyjaciela na linji rzeki ZBRUCZ i całą siłą swojej grupy szturmowej poprowadzi decydującą ofensywę w ogólnym kierunku na TARNOPOL–PRZEMYSL–GORODOK.
Głównodowodzący połud.zach.Frontem JEGOROW
Członek Rady rewolucyjnej frontu STALIN
Szef Sztabu Poł.Zach. Frontu PIETIN
(…)
24/VII–1920 roku.
Deszyfrował / Za zgodność z oryginałem
Kowalewski5
Rozkazy te zapowiadały nową ofensywę:
Nieprzyjaciel sam informował nas dokładnie na temat swej kondycji moralnej i materialnej, o liczebności oddziałów i o stratach, o uzyskanych zwycięstwach i odniesionych porażkach, o swych zamiarach i rozkazach, o miejscach postoju swych sztabów, o rozmieszczeniu swych dywizji, brygad i pułków itp. (…) Mogliśmy śledzić całą operację Armii Konnej Budionnego w drugiej połowie sierpnia 1920 r. z niebywałą precyzją. (…) 19 sierpnia przechwyciliśmy, 20 sierpnia zaś odczytaliśmy cały rozkaz operacyjny Tuchaczewskiego do Budionnego, w którym Tuchaczewski wyliczał zadania wszystkich swoich armii.6
Informacje owe natychmiast trafiły do rąk szefa sztabu, część zaś nawet na biurko naczelnego wodza, Józefa Piłsudskiego.
Szło to wszystko coraz lepiej. Radionasłuch przechwytywał depesze zawierające informacje o składzie sił bolszewickich, ich rozmieszczeniu, a nawet o nowych szyfrach, jakie zamierzały wprowadzić. Podsłuchiwał spory o lukę pomiędzy Tuchaczewskim a Biudionnym. Armia Czerwona Tuchaczewskiego była bez wątpienia rozciągnięta. Miało to sens, jeśli Rosjanie pragnęli obejść Warszawę, jednakże czyniło ich podatnymi na kontratak, gdyby Piłsudskiemu udało się skoncentrować dość sił. Naczelny wódz pospiesznie gromadził wojska naprzeciw luki, odsłaniając Warszawę, tak by móc wyjść na tyły Tuchaczewskiego w klasycznym napoleońskim manewrze. Słabszy Piłsudski ogromnie ryzykował, opierając się na informacjach wywiadowczych dostarczonych przez Kowalewskiego.
12 sierpnia 1920 r. jednostka Kowalewskiego przechwyciła kilkustronicową depeszę. Od razu wyglądała ona na ważną, nie tylko z racji długości, ale także użycia nowego szyfru. Zespół Kowalewskiego był u szczytu swych możliwości – ledwie godzinę zajęło mu złamanie nowego systemu i rozszyfrowanie wystarczająco dużej części depeszy, by poznać jej sens. Decydujące uderzenie na Warszawę rozpocząć się miało 14 sierpnia, więc czasu na reakcję było niewiele. Rozciągnięte na setki kilometrów armie radzieckie musiały polegać na łączności radiowej. Należało uniemożliwić Tuchaczewskiemu działanie w czasie, gdy Piłsudski kończył własne manewry. By zatem zyskać choćby częściową przewagę, naczelny wódz nakazał zakłócić rosyjską łączność radiową. Pozbawiał się w ten sposób dopływu informacji wywiadowczych, ale powodował opóźnienia i zamieszanie w szeregach przeciwnika, a potrzebował jeszcze kilku dni7.
Przegrupowanie zakończono. Od uderzenia generała Władysława Sikorskiego rozpoczęło się wielkie rolowanie armii Tuchaczewskiego. Napastnicy stanęli przeciwko lokalnej przewadze polskiej i byli po kolei rozbijani. Polacy wzięli sto tysięcy jeńców. Przerażeni Czerwoni Kozacy pogalopowali do Prus Wschodnich, gdzie zostali internowani przez Niemców. Tuchaczewski z resztkami swej armii uciekł do Rosji, gdzie czekały go reprymendy Trockiego i Lenina.
W Polsce wydarzenia te nazwano „cudem nad Wisłą”. W sierpniu 1914 r. na ziemiach polskich istniały trzy różne organizmy państwowe. Obowiązywało sześć walut, cztery kodeksy prawne, dwa standardy rozstawu szyn kolejowych i mówiono wieloma językami (choć jedynymi „oficjalnymi” były niemiecki i rosyjski2). Teraz kraj był zjednoczony, nastał pokój, a Polska mogła powrócić do swego godła – białego orła w koronie, z rozłożystym ogonem, na czerwonym polu. Kluczowa rola dekryptaży Kowalewskiego została uznana przez władze, które – być może w większym stopniu niż jakikolwiek inny rząd na świecie – pojmowały znaczenie nowoczesnego podejścia do tego zadania. Dzięki polskim kryptoanalitykom Europa miała pozostać wolna od bolszewickiego zagrożenia. Na razie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Rozejm w Compiègne podpisała delegacja republiki – przyp. tłum. [wróć]
W Galicji był to także język polski – przyp. tłum. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Akta Maksymiliana Ciężkiego, CAW I.481.C.4366, KN 25.07.1933. [wróć]
N. Davies, Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919–1920, przeł. A. Pawelec, Kraków 1997, s. 27. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Linda Colley, Lewis Namier, Weidenfeld & Nicolson (1989). [wróć]
Akta Kowalewskiego w zbiorach Davida Kahna, CCH. Oryginały w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. [wróć]
Mieczysław Ścieżyński, Radjotelegrafja jako źródło wiadomości o nieprzyjacielu (Polish Radio Interception and Decryptment in the Polish-Soviet War of 1919–20) (1928), tłum. Christopher Kasparek, CCH. [wróć]
Jan Kowalewski, Radiotelegrafia w 1920 r., „Komunikat: Światowy Związek Polskich Żołnierzy Łączności” nr 14, jesień 2001, s. 15–21. [wróć]
Tytuł oryginału: X, Y & Z. The Real Story of How Enigma Was Broken
© The History Press, 2018
Published by arrangement with Lester Literary Agency
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2018
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Błażej Kemnitz
Projekt okładki oryginalnej: Katie Beard/The History Press
Adaptacja projektu i opracowanie graficzne polskiej wersji okładki: Zbigniew Mielnik
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: X, Y, Z. Prawdziwa historia złamania szyfru Enigmy, wyd. I, Poznań 2019)
ISBN 978-83-8062-716-1
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08
fax: 61 867 37 74
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer