Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
37 osób interesuje się tą książką
Taniec od najmłodszych lat był największą pasją Willow Andrews. Dziewczyna od samego początku trenowała z najlepszym przyjacielem, a teraz – w wieku 19 lat – ma wspólnie z nim spełnić swoje marzenie: wziąć udział w mistrzostwach otwierających drzwi do wielkiej kariery. Taki sukces dałby jej również możliwość odcięcia się od toksycznego ojca...
Jeden feralny dzień zmienia jednak wszystko w życiu młodej tancerki. Nieszczęśliwy wypadek przyjaciela obraca jej marzenia w proch. Jax nie może trenować z Willow do konkursu, ale obiecuje znaleźć jej zastępstwo. Dziewczynę czeka trudna decyzja – może zrezygnować z mistrzostw lub zgodzić się na jego propozycję. Jest tylko jeden haczyk...
Musiałaby tańczyć w parze z Victorem Daftem – aroganckim, zapatrzonym w siebie dupkiem. A do tego jej największym wrogiem z czasów dzieciństwa.
Czy nienawiść okaże się dla nich kluczem do zwycięstwa?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 587
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
You soften me
Soften #1
Prolog
Nie pamiętam, w którym momencie zakochałam się w tańcu.
Naprawdę nie pamiętam…
Zupełnie tak, jakby ktoś wyciął ten jeden konkretny moment z mojej pamięci. Zatarł go lub nieodwracalnie usunął.
Pamiętam jedynie, że od zawsze chodziło mi o wygraną. Za wszelką cenę próbowałam udowodnić bliskim, że to, co robię, jest spełnieniem moich marzeń. Wszystko to kosztem niezdrowej rywalizacji, morderczych treningów, wyrzeczeń i utraty bliskich mi osób. Mimo to nieustannie dążyłam do wyznaczonego celu. Walczyłam.
Chciałam po prostu poczuć się doceniona.
Tylko tyle.
Czy naprawdę prosiłam o zbyt wiele?
Rozdział 1
(Nie)idealny wrzesień
Willow
O tym, że Jax miał wypadek samochodowy, dowiedziałam się, będąc jeszcze na warsztatach organizowanych przez nasz uniwersytet. Chyba do końca życia nie zdołam zapomnieć, jak bardzo byłam w tamtym momencie przerażona. Ostatnie dwa dni przed powrotem nie miałam siły myśleć o niczym innym, a całą drogę z Sheffield do Londynu kazałam prowadzić samochód Autumn. Nawet nie wracałam do domu, tylko od razu po odwiezieniu przyjaciółki przyjechałam do szpitala.
Czułam się tak, jakby ktoś wdeptał mnie w ziemię. Moje serce boleśnie uderzało o żebra, a zamglony wzrok błądził od drzwi do drzwi, kiedy szukałam wejścia do sali, w której leżał Jax. Nie lubiłam się bać, ale w tym momencie strach sparaliżował mnie całą i musiałam przyznać, że wcale nie pomagało mi to w opanowaniu emocji.
Chwilę później wpadłam wreszcie do odpowiedniego pomieszczenia. Białe ściany i dźwięk szpitalnego sprzętu przywołały przykre wspomnienia, ale musiałam zacisnąć zęby i to przetrwać. W końcu przebywał tu mój najlepszy przyjaciel. Osoba, z którą dzieliłam miłość do tańca, odkąd skończyliśmy sześć lat.
Zamknęłam za sobą drzwi i zrobiłam kilka niepewnych kroków w przód, a kiedy stanęłam wreszcie przy szpitalnym łóżku, na którym leżał, coś boleśnie zakłuło mnie w piersi. Nigdy wcześniej nie widziałam Jaxa w takim stanie. W stanie, gdy niemoc przemawiała przez każdy zakamarek jego skóry czy wyraz twarzy. Chciałam go pocieszyć w jakikolwiek sposób, ale w tym jednym momencie do głowy nie przychodziło mi żadne rozwiązanie.
Usiadłam więc na krześle i przysunęłam je bliżej łóżka. Tak, żeby móc swobodnie złapać dłoń przyjaciela. Chwilę zwyczajnie milczeliśmy, ale to milczenie nie mogło trwać przecież wieczność.
– Jesteś tak strasznie uparta, wiesz? – Rzucił w moją stronę spojrzenie spod półprzymkniętych powiek.
– Wyobraź sobie, że doskonale zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedziałam.
Westchnął cicho.
– Mówiłem ci, żebyś najpierw pojechała do domu i trochę odpoczęła. Przecież żyję, do cholery, nic mi nie jest.
W tym momencie obrzuciłam spojrzeniem jego nogę, która była wciśnięta w gips, poharatane od szkła ręce i posiniaczoną twarz. Jeżeli to nazywał niczym, musiał być naprawdę omamiony lekami, które mu tutaj podawali.
– Co ty gadasz, Jax? – skrzywiłam się. – Przez ostatnich kilka dni odchodziłam od zmysłów i nawet nie wiesz, jak bardzo się o ciebie martwiłam! – dodałam nieco ostrzejszym tonem. – Poza tym musiałam sprawdzić, czy nie kłamiesz, gdy mówiłeś przez telefon, że skończyło się tylko na kilku otarciach. Jak widać, dobrze, że to zrobiłam, bo na „maleńkie zadrapania” mi to wcale nie wygląda.
– Wyliżę się, daj mi tylko trochę czasu.
– Powiedzieli ci w ogóle, ile będziesz tu leżał?
– Tydzień, może dwa – westchnął i zatrzymał spojrzenie niebieskich oczu na swoich dłoniach. – Chcą zostawić mnie na obserwacji ze względu na tę nogę i żebra. Lekarz mówił, że być może będzie potrzebna operacja, jeśli złamanie nie zrośnie się tak, jak powinno.
Zamrugałam.
– Spokojnie, najważniejsze, że wyszedłeś z tego żywy. Patty wysłała mi zdjęcia waszego samochodu… – urwałam, aby uporządkować myśli. – Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak mogło się to skończyć.
– Spokojnie? – Uniósł brew, odwracając twarz wmoją stronę. – Dałem dupy po całości, Willow. Jak mam być spokojny? Za pół roku mieliśmy wziąć udział wmistrzostwach, mieliśmy spełnić twoje największe marzenie, aty każesz mi się uspokoić? – Opuścił ramiona zrezygnowany. – Nie wrócę do tańca przez najbliższych kilkanaście tygodni. Zdajesz sobie ztego wogóle sprawę?!
Oczywiście, że zdawałam sobie z tego sprawę i ta wizja przerażała mnie chyba najbardziej. Z jednej strony świadomość, że w ułamku sekundy straciliśmy szansę na udział w mistrzostwach, okropnie mnie dobijała. Z drugiej zaś – zdrowie mojego partnera było ważniejsze od wygranej. Nie mogłam z tym w żaden sposób polemizować.
W życiu często zdarzają się sytuacje, przez które jesteśmy zmuszeni stanąć przed trudnym wyborem. Zrezygnować z czegoś, co kochamy, albo kontynuować coś, co nas niszczy. Tutaj sprawa była jasna. Musiałam poddać się dla dobra osoby, na której szczerze mi zależało.
– Tak. Wiesz, ja długo o tym wszystkim myślałam i…
– I?
– Zrezygnuję z nich – odpowiedziałam cicho. – Nie wyobrażam sobie nikogo innego na twoim miejscu. Wystartujemy razem za rok, już zdążyłam się z tym poniekąd pogodzić.
W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza.
Tak przerażająca, że aż poczułam dreszcze.
– Zaczekaj… Co ty powiedziałaś?
– Że zrezygnuję z mistrzostw – powtórzyłam.
Po tych słowach Jax momentalnie napiął wszystkie mięśnie, a jego szczęka zacisnęła się, podkreślając ostre rysy twarzy chłopaka.
– Chyba zwariowałaś! – Popatrzył na mnie z niedowierzaniem. – Znajdę kogoś na swoje miejsce. Mamy przecież znajomości w londyńskich szkołach tańca. Moja matka też pomoże coś załatwić i…
– Powiedziałam ci już, że nie dam rady ćwiczyć z nikim innym – weszłam mu w słowo. – Od szóstego roku życia trenuję tylko z tobą. Jestem nauczona twojego ciała, twoich ruchów i twojej przewidywalności. Nie dam rady opanować w kilka tygodni nowej osoby – kontynuowałam, ledwo panując nad przyspieszonym oddechem. – Znasz mnie. Prędzej zrezygnuję z udziału w mistrzostwach, niż zgodzę się na coś takiego, więc proszę, daj sobie spokój.
Jax parsknął gorzkim śmiechem, po czym spojrzał na mnie z powagą.
– Zgadza się. Znam cię, Willow – odparł. – I właśnie dlatego znajdę kogoś, kto zdoła sprostać twoim wymaganiom. Teraz mam zajebiście dużo czasu na rozmyślania i na pewno zamierzam to wykorzystać.
– Wątpię, że ktokolwiek da radę im sprostać. Nie mogę trenować z kimś, kto jest świeży w naszym środowisku, a bardzo wątpię, że znajdziemy kogoś na tyle doświadczonego, żeby nie był w czarnej dupie z podstawowymi rzeczami.
– Tobie naprawdę brakuje wiary we wszystko dookoła – stwierdził zrezygnowany.
– Bo to czyste szaleństwo! – Spojrzałam na niego z bólem w oczach. – Jak ty to sobie wyobrażasz?
Przyjaciel momentalnie podniósł dłoń i ułożył ją na moim policzku, czule go przy tym gładząc. Dobrze wiedział, ile to wszystko dla mnie znaczy i że rezygnacja z mistrzostw odciśnie ślad na mojej psychice.
Nie chciał do tego dopuścić.
Ja też nie, ale w tej sytuacji nie miałam niestety innego wyjścia.
– Wierzę po prostu, że nam się poszczęści – odpowiedział.
– Tak jak teraz? – Spojrzałam na gips, do którego przykuta była jego noga. – Nie wiem, Jax – jęknęłam żałośnie, odchylając głowę. – To naprawdę brzmi jak kiepski pomysł.
Cholera, to był absolutnie kiepski pomysł. Zabawne, że już wtedy byłam tego świadoma, a mimo to później popełniłam tak wiele głupich błędów.
– Willow, spójrz na mnie.
Zawahałam się, ale po chwili wyprostowałam głowę i obrzuciłam Jaxa spojrzeniem.
– Zaufaj mi – poprosił, patrząc mi głęboko w oczy. – Zrobię wszystko, żebyś spełniła nasze wspólne marzenie, obiecuję ci to.
***
Ze szpitala do domu wróciłam dopiero późnym wieczorem. Nacisnęłam klamkę i zrobiłam kilka powolnych kroków w stronę salonu. Poczułam zapach palonego drewna i waniliowych świeczek, a moje serce momentalnie przygniótł nieznośny ciężar. Drzwi trzasnęły z impetem, a ja zacisnęłam palce mocniej na rączce walizki, którą za sobą ciągnęłam.
Doskonale bowiem zdawałam sobie sprawę z tego, co za moment nastąpi.
– Willow? To ty?
Z salonu rozległ się cukierkowy, mdły głos należący do mojej macochy.
Był tak słodki, że aż nie do przełknięcia, i już na sam jego dźwięk zrobiło mi się niedobrze.
– Tak, to niestety ja – mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do niej.
– No nareszcie jesteś!
Usłyszałam przyklaśnięcie w dłonie, a kiedy podniosłam wzrok, stała już w progu i wbijała we mnie spojrzenie swoich czarnych jak smoła oczu. I w sumie bardzo pasowały one do jej fałszywego charakteru.
– Jesteś w sam raz na kolację. – Wydatne wargi Elizabeth drgnęły w sztucznym uśmiechu. – Idealne wyczucie czasu odziedziczyłaś po swoim ojcu, bez dwóch zdań.
Niestety.
Chociaż w sumie to dobrze, że odziedziczyłam po nim tylko tyle.
– Nie jestem głodna – rzuciłam niemal od razu. – Mam za sobą bardzo długą podróż i wizytę w szpitalu. Teraz chcę wypić największy kubek kakao i położyć się do łóżka.
Powiedziałam to głośno, chociaż dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że moje słowa wywołają burzę. Czegokolwiek i jakkolwiek bym nie powiedziała, sprzeciw w tym domu nie był tolerowany. A już szczególnie jeśli wychodził ode mnie.
– George chciałby raz na jakiś czas zjeść kolację razem ze swoją córką – zaczęła, nabierając powietrza w płuca. – Tak się składa, że dzisiaj jest ku temu idealna okazja, więc nie rób jak zwykle problemów. Idź na górę i wróć, gdy się ogarniesz.
Widziałam, jak łagodna maska na twarzy Elizabeth znika i ukazuje jej prawdziwe oblicze. Zimnej i wyrachowanej kobiety. Wreszcie brzmiała i wyglądała jak ktoś, kim naprawdę była. Jak ktoś, do kogo zdążyłam przyzwyczaić się przez ostatnich kilka lat.
– Naprawdę jestem wykończona…
– Nawet nie mam zamiaru tego słuchać! – Machnęła niedbale dłonią, mierząc mnie pogardliwym spojrzeniem. – Nigdy nie ma cię w domu, a jak już jesteś, to albo zamykasz się w pokoju i opijasz litrami tego zabójczego, słodzonego napoju, albo trenujesz i czytasz książki.
Cóż, może i miała rację. Szkoda tylko, że nigdy nie wzięła pod uwagę faktu, że to głównie przez jej zachowanie bez przerwy uciekam do swojego studia albo spędzam wolny czas w samotności. Zwyczajnie w pewnym momencie zaczęłam mieć dosyć poniżania i wmawiania mi, jak okropną i niewdzięczną jestem córką. Tylko dlatego, że nie zdecydowałam się pójść śladami ojca.
– Kakao zabija? – zapytałam, próbując zrobić zdziwioną minę. – Bardzo ciekawe, ale postaram się to zapamiętać na przyszłość, choć prędzej umrę od waszego gadania niż od niego – dodałam po chwili, delikatnie przekrzywiając głowę.
Odstawiłam bagaż na bok i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Obrzuciłam macochę chłodnym spojrzeniem i uśmiechnęłam się równie sztucznie, co ona jakiś czas temu.
Elizabeth zawsze powtarzała, że gdy robię taką minę, bardzo przypominam jej moją matkę. Ja traktowałam to jak najlepszy komplement – ona jak najgorszą obelgę. W końcu nigdy nie była i nigdy nie będzie w stanie mi jej zastąpić.
– Po prostu zrób to, o co cię proszę. – Przymknęła powieki i zrezygnowana wypuściła powietrze z płuc. – Chyba że bardzo chcesz ściągnąć na siebie gniew ojca, to rób, jak uważasz. Twój wybór.
– No tak, w końcu to od zawsze jest wasz ulubiony argument – rzuciłam, zaciskając zęby.
Argument, który już na mnie nie działał. Nie po tylu latach życia pod jednym dachem z dwójką absolutnie wybitnych manipulatorów.
– Skończyłam z tobą dyskutować, Willow! Za godzinę chcę cię widzieć na dole. Przebraną i gotową do wspólnej kolacji – skwitowała stanowczo. – I ogarnij się trochę na twarzy… – Niemal splunęła przez zęby. – Wyglądasz, jakbyś nie spała od kilku dni. Widziałaś się dzisiaj w lustrze?
– Tak, widziałam. Podróż i zmęczenie zrobiły swoje – przypomniałam. – Jeszcze nie dorobiłam się samochodu, w którym byłaby łazienka, sypialnia i kącik do malowania. Bardzo mi przykro.
Chciałam powiedzieć coś jeszcze, bo na koniec języka cisnęło mi się pytanie, czy Elizabeth ma jakieś inne specjalne życzenia. Uznałam jednak, że nie mam już na to siły. Dopiero co wróciłam do domu, a przede mną była jeszcze – jakże urokliwa – rodzinna kolacja. Musiałam oszczędzać energię, bo czułam w kościach, że może mi się ona przydać.
Bez wdawania się w dalszą dyskusję złapałam torbę z powro- tem w dłonie i wdrapałam się na piętro, taszcząc ją po schodach. Weszłam do swojego pokoju i powiodłam wzrokiem po idealnie wysprzątanej przestrzeni. Po poukładanych na regałach książkach i pościelonym łóżku, na które zamierzałam za moment opaść.
Tak naprawdę mogłabym mieć w dupie całą tę sztuczną kolację, ale… Gdyby ojciec faktycznie chciał zrobić awanturę, mogłoby się to zakończyć w nieciekawy sposób. Nie potrzebowałam smętnych wywodów na zakończenie tego dnia. Już i bez nich ciężko było mi na niego „normalnie” patrzeć.
Po kilkunastu minutach, pomimo zakwasów i zmęczenia, zwlokłam się w końcu z łóżka. Skierowałam się w stronę łazienki, do której wchodziło się bezpośrednio z mojej sypialni, i odkręciłam kran, aby napuścić wody do wanny. Spędziłam w niej kolejny kwadrans, a po kąpieli wskoczyłam w luźne dżinsy i wygodną, szeroką koszulkę, którą udało mi się znaleźć pod ręką. Stanęłam przed lustrem i roztrzepałam nadal wilgotne, czarne włosy, które sięgały mi do ramion, a następnie – ze świadomością nadchodzącej katastrofy – wyszłam z pokoju.
Już po chwili znalazłam się z powrotem w salonie. Ogromnym, pełnym przepychu pomieszczeniu. Zresztą podobnym do każdego innego w tym domu, bo tak w końcu wyglądało całe moje życie. Było pełne (nie)idealnych rzeczy i ludzi.
– Ojcze. – Wysiliłam się na przywitanie i podeszłam do krzesła, na którym siedział elegancko ubrany mężczyzna. Nachyliłam się i delikatnie ucałowałam go w policzek. – Dobrze cię znowu widzieć – dodałam ciszej, choć oczywiście było to kłamstwo.
– Ciebie również – odchrząknął, poprawiając ciasno zawiązany na szyi krawat.
Doskonale czułam na sobie wzrok ich obojga. Wzrok, wktórym nie było niczego pozytywnego, wręcz przeciwnie. Dostrzegłam wnim wyraźnie zarysowaną pogardę. Najpewniej spowodowaną moim ubiorem. Wkońcu wza luźnych spodniach iszerokiej koszulce nie wyglądałam jak córka kogoś szanowanego inie liczył się tutaj nawet fakt, że byłam wdomu, anie wystawiona na wzrok innych ludzi.
– Coś nie tak? – zapytałam na widok ich zniesmaczonych wyrazów twarzy.
– Nie miałaś schludniejszych ubrań? – Pierwsza odezwała się Elizabeth. – Myślałam, że wyraziłam się wystarczająco jasno, prosząc cię o to, żebyś doprowadziła się do porządku. – Przełknęła z trudem ślinę po tych słowach.
– Miałam, ale nie przypominam sobie, żebyś wspominała okolacji zsamym królem – odgryzłam się izajęłam miejsce przy stole. – Ubrałam się wcoś, co nie będzie cisnęło mnie wbrzuch po zjedzeniu tej sałatki. – Wskazałam ruchem głowy wstronę misy zpotrawą. – Która, tak swoją drogą, wygląda naprawdę przepysznie.
Ich ton, wygląd i to, z jaką formalnością podchodzili do każdego szczegółu, nawet rodzinnej kolacji, znów przypomniał mi o tym, że urodziłam się w szanowanej i wysoko postawionej rodzinie.
Ojciec był znanym angielskim biznesmenem, a mama – zanim zmarła – prowadziła sieć restauracji i zajmowała się hobbystycznie tańcem. Oboje z ojcem pokładali we mnie spore nadzieje na przejęcie rodzinnych biznesów. I bez wątpienia on wciąż to robił. Przypominał mi to zresztą na każdym kroku.
Od najmłodszych lat uczono mnie szacunku i dobrych manier. Jedyna córka. Dziecko idealne. Przygotowane na to, co dla niego zaplanowano. Zapewne dlatego ojcu nie była na rękę moja pasja i studia związane z tańcem. Uparcie twierdził, że matka niepotrzebnie zaszczepiła we mnie miłość do czegoś, co nie przyniesie mi ani sławy, ani sukcesu. Chyba mnie nawet za to nienawidził. Tak przynajmniej czułam.
Miał na mnie plan i zdążył ułożyć mi całe życie, już gdy byłam dzieckiem. Po szkole średniej miałam iść na najlepszy uniwersytet w Londynie. Ukończyć prawo lub administrację i zająć się rodzinną firmą. Na wieść o tym, że dostałam się na jego wymarzoną uczelnię, nie posiadał się ze szczęścia. Ta radość nie trwała jednak zbyt długo.
Kolejna odpowiedź, jaką otrzymałam, pochodziła zUniwersytetu Tańca iChoreografii. Ikiedy odczytałam jej treść zinformacją, że dostałam się na kierunek, októrym marzyłam, byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi. Wtamtym momencie pierwsze zmoich marzeń zostało spełnione, apierwsze zmarzeń ojca legło wgruzach.
Potem wszystko zaczęło się sypać. Zrobił mi awanturę, podczas której nie omieszkał wytknąć wszystkich błędów, jakie wżyciu popełniłam. Zagroził, że nie pomoże mi zopłacaniem studiów, awszystkie finansowe potrzeby będę musiała zaspokajać sama, korzystając jedynie ze spadku pozostawionego przez mamę. George nie spodziewał się, że na to przystanę. Nie spodziewał się, że nadal twardo stąpając po ziemi, postawię na swoim. Myślał, że ma mnie wgarści. Cóż… wtamtym momencie gorzko się rozczarował.
Żyłam wzgodzie ze sobą, anie pod dyktando innych osób. Czy to się im podobało, czy nie. Zawsze twardo stawiałam na swoim, co często spotykało się znegatywnym odbiorem. Wkoń- cu jako córka samego George’a Andrewsa powinnam być posłuszna ipodporządkowana woli ojca.
(Nie)idealna.
– Później wrócimy do tego tematu na osobności. – George odchrząknął wymownie. – Powiedz mi teraz lepiej, jak było na twoim wyjeździe. Opłacało się wydawać pieniądze na kolejną taką wycieczkę? – zapytał zkpiną. – Wiesz przecież dobrze, że nie powinnaś ztaką lekkością tracić środków po swojej matce.
Zamrugałam, patrząc na niego z niedowierzaniem.
– Wyjazd finansował uniwersytet, nie ja – odparłam, podkreślając to zdanie bardzo wyraźnie. – Było świetnie. Dobrze się bawiłam, ucząc te wszystkie dzieciaki, i mam nadzieję, że…
– Cieszę się, wystarczy – wszedł mi w słowo, nie pozwalając dokończyć. – Nie interesują mnie szczegóły. Nadal czekam, aż zajmiesz się czymś, co będzie przypominało poważne zajęcie, i szczerze liczę, że taki dzień w końcu nadejdzie. Chciałbym móc powiedzieć, że jestem z ciebie dumny.
– Robię, co mogę – zaczęłam cicho. – Pomagam ci i kiedy mam czas, biorę udział w tych wszystkich spotkaniach, zabawiając ludzi, których wcale nie lubię. Przychodzę na twoje bankiety, konferencje i robię wszystko, żeby nie zaszkodzić twojemu wizerunkowi. To ci nie wystarczy? – W moim pytaniu zabrzmiała złudna nadzieja.
W tym momencie ojciec odłożył na bok swoje sztućce i podniósł na mnie twarde spojrzenie. Był wściekły, choć starał się tego nie pokazywać. Wiedziałam to, bo kiedy znasz dobrze osobę, z którą żyjesz, doskonale potrafisz odczytać każdą jej emocję. Radość, smutek, żal… A tym bardziej gniew.
– Nie robisz wystarczająco dużo! – odparł tylko, zaciskając dłonie w pięści. – Dobrze wiesz, na czym zależy mi najbardziej i że będę mówił o tym tak długo, aż w końcu zrozumiesz, w jakim celu przyszłaś na ten świat.
– Doskonale wiem, w jakim celu tu jestem. – Mogłam to przemilczeć, ale nie chciałam. – Taniec jest tym, czego pragnę i z czym wiążę swoją przyszłość. Nie wiem, ile razy będę musiała ci to jeszcze powtórzyć.
– Dopóki żyjesz pod moim dachem, mam prawo mówić głośno, co sądzę o twoim podejściu do życia.
Gdybym tylko miała więcej odłożonych pieniędzy… Już dawno bym się stąd wyprowadziła.
Zacisnęłam palce na widelcu i nabrałam powietrza w płuca, aby się uspokoić. Wiedziałam, że nie odpuści. Zawsze musiał zaczynać ten temat. Za każdym razem znajdował byle pretekst do wbicia mi szpilki. Właśnie dlatego nienawidziłam wspólnych kolacji. Nienawidziłam własnej rodziny…
– Możemy chociaż raz porozmawiać o czymś innym? – spytałam, zanim zdążył pociągnąć temat dalej. – Mogę posłuchać nawet o twoich interesach, pracownikach czy czymkolwiek innym, ale przestań mnie krytykować, bo nie mam najmniejszej ochoty tego wysłuchiwać.
– Zmień ton, Willow – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Nie! Naprawdę nie mam dzisiaj nastroju do kłótni. Mój przyjaciel leży w szpitalu, jestem zmęczona po podróży, a nasz udział w mistrzostwach stoi pod wielkim znakiem zapytania – wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu. – Po prostu ten jeden raz odpuść, proszę cię…
George chwilę patrzył na mnie w całkowitym milczeniu, a wnętrze salonu wypełniały jedynie nasze nierównomierne oddechy i gęsta atmosfera, wyczuwalna niemal w każdym jego zakamarku. Odliczałam tykanie wskazówek zegara, zastanawiając się nad tym, czy może chociaż raz w życiu wysłucha prośby własnego dziecka.
Ale nie wysłuchał.
Przez resztę kolacji jeszcze kilkukrotnie wspomniał o tym, jak bardzo jest mną zawiedziony.