Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
Drugi tom bestsellerowej historii, która zaczęła się od szalonego wyzwania!
Ava i Carter w końcu przestali bronić się przed uczuciem, które ich połączyło. Podczas spotkania z byłym partnerem kobiety, Vincentem, dochodzi do awantury. Mężczyzna zarzuca Carterowi brak profesjonalizmu i sugeruje, że ten sypia z Avą, prowokując go, by się do tego przyznał. W takiej sytuacji zachowanie zimnej krwi okazuje się trudne nawet dla rozważnego mecenasa.
Spotkanie z Vincentem doprowadza do pierwszej kłótni Avy i Cartera. Oboje zdają sobie sprawę nie tylko z tego, że pomiędzy nimi wciąż jest sporo niedomówień, ale również z tego, że będą musieli zmierzyć się z wieloma problemami oraz ludźmi, którzy staną na ich drodze.
Ciągle przybierającego na sile uczucia nie da się zwalczyć. Wkrótce Carter proponuje Avie, by poznała jego rodzinę. Czy to na pewno dobry krok, żeby zdobyć serce kobiety?
Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 429
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 10 godz. 51 min
Copyright ©
Julia Popiel
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Kamila Recław
Korekta:
Sara Szulc
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-223-5
Ava
To nie może być on.
Staję jak wmurowana pośrodku holu kancelarii Rutherford & Associates i wbijam wzrok w sylwetkę mężczyzny, który na pierwszy rzut oka tylko przypomina kogoś, kto rok temu postanowił zrobić z mojego życia totalny rozpierdol.
Mrużę powieki i mierzę go spojrzeniem od góry do dołu, upewniając się w przekonaniu, że to naprawdę jest on. Mój były facet, Vincent Reynolds, we własnej osobie. Zdrajca, złodziej, kłamca lub po prostu największy błąd mojego życia. W tej chwili stoi tylko kilka kroków przede mną, wyglądając cholernie żałośnie w ociekającej wodą kurtce przeciwdeszczowej, znoszonych jeansach i rozczłapanych butach. Mokra grzywka ciemnych blond włosów lepi się do jego czoła, a wygolone boki eksponują czaszkę w sposób, który sprawia, że moją skórę pokrywają ciarki.
Gdy orientuje się, że ktoś go obserwuje, odwraca głowę i obrzuca mnie morderczym spojrzeniem, a jego ciało natychmiast się spina. Nawet mimo dzielącej nas odległości dostrzegam sińce pod jego oczami i okalające je głębokie zmarszczki, których wcześniej tam nie było. Marszczy czoło i wpatruje się we mnie z wyraźnym obrzydzeniem, jakby ledwo powstrzymywał się przed napluciem mi w twarz.
Niestety ja również nie potrafię przestać się na niego gapić. Nie dociera do mnie, że człowiek może się tak zmienić w ciągu roku i nie chodzi mi tylko o jego wygląd. To spojrzenie… Spojrzenie i oczy, w których kiedyś bez pamięci się zakochałam. Pustka. Nie dostrzegam w nich niczego. Mam wrażenie, że stoi przede mną skorupa mężczyzny, dla którego nie tak dawno zupełnie straciłam głowę, przez co zaczyna mną targać jeszcze więcej obaw dotyczących tego spotkania.
W tym samym momencie, w którym dłonie Vincenta zwijają się w pięści, wyczuwam uścisk czyjejś dłoni na swoim nadgarstku i odwracam wzrok, orientując się, że Carter przez cały czas stoi przy moim boku.
– Wszystko w porządku? – pyta, przyglądając mi się uważnie.
Mrugam kilka razy i biorę głęboki wdech. Patrzę w jego błyszczące tęczówki, w których mieni się troskliwość i choć najchętniej rzuciłabym się mu znowu na szyję, wiem, że nie mogę tego zrobić. Zamiast tego muszę się odsunąć i zgrywać pozory, że tak naprawdę nic nas nie łączy. W końcu nikt nie może się dowiedzieć, że nasza relacja wykracza poza stopę służbową.
– Tak, w porządku – odpowiadam słabo, ale on mi nie wierzy. Zaciska lekko usta i cicho wzdycha, po czym wymija mnie i staje przed Vincentem oraz mężczyzną w za dużym garniturze, który musi być jego pełnomocnikiem. Carter prostuje się i napina mięśnie, a jego oziębły wyraz twarzy sprawia, że gdybym go nie znała, pewnie bym się wystraszyła.
– Carter Underwood – przedstawia się, wyciągając rękę w kierunku mężczyzny wyglądającego na lekko zestresowanego.
– Eric Morgan. Reprezentuję pana Reynoldsa. – Wymieniają uścisk dłoni, a następnie wzrok Cartera przenosi się na osobę, której spojrzenia staram się unikać.
– Vincent Reynolds. – Jego mętny ton głosu sprawia, że przez mój kręgosłup przechodzi dreszcz.
Underwood przygląda się mu, lekko mrużąc oczy, a ja nawet mimo dzielącej nas odległości potrafię w nich dostrzec żądzę mordu. Jego klatka piersiowa unosi się wraz z przyspieszonym oddechem, a nozdrza falują.
Boże, liczę, że tylko ja potrafię to wszystko dojrzeć i w odpowiedni sposób zinterpretować.
– Ava Harrison – wyduszam z siebie, gdy w głowie świta mi myśl, że przyszła pora, bym to ja się w końcu odezwała. Wysuwam rękę w kierunku Morgana, na co ten kiwa głową i ściska moją dłoń, a ja niemal wzdrygam się w reakcji na dotyk jego spoconej dłoni.
– Zapraszam do sali konferencyjnej, panie Morgan oraz panie… – Carter odwraca głowę w stronę Vincenta, unosi brew, a jego usta wykrzywiają się w grymasie – …Reynolds. – Emanująca od niego niechęć sprawia, że atmosfera staje się jeszcze bardziej napięta, o ile to w ogóle możliwe.
Ruszamy w kierunku sali konferencyjnej, a ja przyglądam się kątem oka Morganowi i stwierdzam, że raczej nie wygląda na prawnika ze sporym doświadczeniem. Co więcej, nie potrafi nawet udawać, że je ma, bo przecież już na samym początku spostrzegłam, że się denerwuje. Wydaje mi się, że jest w wieku zbliżonym do mojego, więc pewnie dopiero co ukończył studia. Marynarka w odcieniu zgniłej zieleni wisi na jego kościstych ramionach, a na twarzy wciąż widoczne są ślady po ciężko przebytym trądziku młodzieńczym.
Chyba nawet trochę zaczyna mi go być żal, bo wiem, że Carter może go zmiażdżyć, jeżeli tylko będzie tego chciał.
Kiedy docieramy na miejsce, siadam sztywno na jednym z krzeseł przy długim stole i biorę kilka powolnych wdechów, starając się uspokoić łomoczące w piersi serce. Po chwili unoszę wzrok i wzdrygam się, bo dociera do mnie, że Vince usiadł centralnie naprzeciwko mnie.
Wszystkie moje wnętrzności się plączą, a ja kompletnie nie wiem, w czym utkwić swoje rozbiegane spojrzenie. Zasysam dolną wargę i myślę tylko o tym, że muszę się uspokoić, bo inaczej całe to spotkanie zakończy się katastrofą. Zaciągam się powietrzem szybko i gwałtownie, jakby oddychanie sprawiało mi trudność, jednocześnie zdając sobie sprawę, że takim zachowaniem jedynie okazuję słabość, a przecież nie jestem słaba. Już nie.
Zaciskam pięści pod stołem i przenoszę spojrzenie na Underwooda, który rozsiadł się wygodnie na krześle obok mnie. Nie wiem, czy to stwierdzenie jest na miejscu, ale… Och, cholera. Ze złością zdecydowanie mu do twarzy. Linie jego szczęki się wyostrzyły, a mięśnie ramion wydają się pełniejsze, przez co marynarka, którą ma na sobie, jest tak bardzo opięta, że oczami wyobraźni widzę już, jak pęka przy jednym z kolejnych ruchów.
– Dziękuję za wasze przybycie, panowie – odzywa się głosem ostrym jak brzytwa, a jego usta wykrzywiają się w nieszczerym uśmiechu. – Sprawa jest jasna, więc liczę, że załatwimy to szybko i bezboleśnie.
Bezboleśnie. Mam wrażenie, że gdyby Carter nie był takim profesjonalistą, Vincenta już dawno by coś zabolało.
Mieszanka przystojnej aparycji mojego prawnika z oficjalnym tonem jego głosu powoduje, że moje serce zaczyna bić jeszcze szybciej, a ja nie potrafię na to nic poradzić.
Zerkam dyskretnie kątem oka na Vincenta, a później wracam spojrzeniem do Cartera.
Wciąż nie potrafię wbić sobie do głowy, że tych dwóch mężczyzn siedzi teraz w jednym pomieszczeniu, wymieniając mordercze spojrzenia. Moja przeszłość i teraźniejszość. Zetknięcie się ze sobą tych dwóch światów kompletnie wyprowadza mnie z równowagi.
– Oczywiście, panie Underwood – odpowiada z udawaną pewnością siebie Morgan. – Jesteśmy zdecydowani, by zawrzeć ugodę. Proszę o przedstawienie jej warunków.
Czyli tak, jak się spodziewaliśmy. Co za ulga.
Carter nie spieszy się z odpowiedzią. Otwiera powoli laptopa i w ciszy rozkłada na stole przygotowane wcześniej dokumenty.
Chcę opuścić głowę, by bez celu wpatrywać się w swoje złożone na kolanach dłonie, bo tylko ten sposób przetrwania tego spotkania wydaje się względnie komfortowy, ale niestety Vince w odpowiednim momencie przechwytuje moje spojrzenie i przyszpila swoim pustym wzrokiem, kierując we mnie całą nienawiść, jaką do mnie pała.
Nie rozumiem, dlaczego widoczna w jego wyblakłych tęczówkach niechęć do mnie jest tak spotęgowana. W końcu to on mnie skrzywdził. Zranił mnie na tak wiele różnych sposobów, że w tej chwili to ja powinnam gardzić jego osobą, a nie na odwrót.
Słyszę, jak Carter zaczyna odczytywać warunki, na które wspólnie zgodziliśmy się w drodze kompromisu, ale mam wrażenie, że wszystko to dzieje się daleko ode mnie.
Wpatruję się w twarz zmory swojej przeszłości i próbuję sobie przypomnieć, co połączyło mnie z tą smutną postacią siedzącą naprzeciwko, a mój żołądek zaciska się boleśnie, gdy dociera do mnie, jak łatwo dałam mu się omamić.
Cieszę się, bo w tej chwili bez cienia wątpliwości mogę już przyznać przed sobą i przed wszystkimi innymi, że Vincent nic dla mnie nie znaczy. Jest dla mnie nikim. Patrzę na niego i nie czuję nic poza świdrującymi wyrzutami sumienia. Żałuję, że doprowadziłam do całej tej sytuacji, a jednocześnie jestem dumna z siebie, że postanowiłam się z nią zmierzyć.
Zażądałam od Vincenta zwrotu wszystkich obrazów, które wciąż ma, i odpracowania kilkudziesięciu godzin prac społecznych. Zanim go zobaczyłam, wydawało mi się, że tyle wystarczy. Że na tyle zasłużył. Że dzięki temu zrozumie, jaką krzywdę mi wyrządził, i wyciągnie z tego wnioski. Kiedy teraz na niego patrzę, przypominają mi się słowa Cartera, który podczas jednej z naszych pierwszych rozmów dość dosadnie próbował mi uświadomić, jak szybko pożałuję zaproponowania tej ugody, i ostatecznie przyznaję mu rację.
Powinnam była wtedy przestać się mądrzyć i go posłuchać.
– Panie Reynolds, czy jest pan w ogóle zainteresowany tym, co do pana mówię?
O mało nie spadam z krzesła, gdy do moich uszu dociera przeszywający na wylot głos Underwooda.
Oczy wszystkich obecnych w pomieszczeniu kierują się na niego, za to on zawiesza swój wzrok na Vincencie i stuka nerwowo o szklany blat trzymanym w dłoni długopisem.
– Sądzę, że przedstawione przez państwa warunki są na tyle przejrzyste, że nie musimy o nich dyskutować – odzywa się niepewnie Morgan, gdy zdaje sobie sprawę, że Vince najprawdopodobniej nie zamierza odpowiedzieć Carterowi.
Atmosfera gęstnieje. Mam wrażenie, że w sali konferencyjnej jest zbyt mało powietrza, by wystarczyło go dla nas wszystkich.
– To wspaniale, ale zadałem pana klientowi pytanie i czekam, aż udzieli mi odpowiedzi.
Przeraźliwie sztuczny entuzjazm Cartera sprawia, że muszę przełknąć ślinę, bo nagle zaschło mi w ustach.
Vince wzdycha głośno, opuszcza się jeszcze niżej na krześle, jakby dotąd nie wyglądał wystarczająco niechlujnie, po czym składa dłonie na swoim karku i flegmatycznie, niczym w spowolnionym tempie, przenosi swój wzrok na Underwooda.
Wygląda, jakby był zdegustowany faktem, że ten raczył się do niego odezwać.
– Ma pan jakiś problem, panie Underwood? – cedzi przez zaciśnięte zęby, a ja prawie krztuszę się własną śliną.
Źrenice Cartera rozszerzają się, w całości pochłaniając szare tęczówki. Widzę, że znajduje się na skraju. Ledwo udaje mu się utrzymywać nerwy na wodzy i liczę, że Vincent nie będzie go już więcej prowokował, bo może się to dla nas naprawdę źle skończyć.
– To pan może mieć problem, jeżeli nie wykaże choć odrobiny zainteresowania tym, co do pana mówię. – Carter odpowiada powoli, na pozór spokojnie, ale żyła na jego szyi pulsuje coraz szybciej. Zaciskam usta w wąską linię, dostrzegając, że jego dłonie zwinęły się w pięści, niemal miażdżąc przy tym długopis. – Nie wiem, czy zdaje sobie pan z tego sprawę, ale dopóki nie podpisze pan tej ugody, możemy wycofać ją w każdej chwili. Chciałbym zaznaczyć, że doprowadzenie do takiej sytuacji byłoby nierozsądne, bo, nie oszukujmy się, jej warunki są śmieszne, a pan mógłby odpowiedzieć za swoje czyny w inny sposób. Na przykład spędzając przynajmniej rok w zakładzie karnym.
– W tej kwestii akurat się z panem zgodzę… – przytakuje Vincent, a po jego twarzy błąka się obrzydliwy uśmiech. – Warunki tej ugody są śmieszne.
Nie wierzę, że on właśnie to powiedział.
Moje serce ledwo nadąża pompować krew, a jego silne uderzenia powodują pulsujący ból głowy.
Carter potrząsa głową, jakby się przesłyszał.
– Panie Reynolds… – upomina swojego klienta Morgan, próbując przekierować rozmowę na odpowiednie tory. – Jeżeli wszystko jest jasne, sądzę, że powinien pan podpisać ugodę, póki jest ona jeszcze w ogóle przedmiotem dyskusji.
Słuszna uwaga.
– A ty? Nic nie powiesz? – Wzdrygam się, bo tym razem słowa Vincenta skierowane są w moim kierunku. – No co, głos ci nagle odebrało?
Wbijam w niego wzrok, ale nie jestem w stanie mu odpowiedzieć. Szukając wsparcia, ledwo powstrzymuję się przed złapaniem Cartera za rękę.
– Moja klientka nie musi i nie zamierza zamienić z panem ani jednego słowa – warczy Underwood przez zaciśnięte zęby i sztywno zmienia pozycję. Opiera łokcie na stole i kładzie podbródek na złożonych dłoniach, znajdując się w ten sposób jeszcze bliżej wyraźnie nabuzowanego Vincenta.
– Przestań za nią mówić. – Vince zwraca się do Cartera, a dźwięk jego chrapliwego głosu działa na mnie jak rażenie prądem.
– Nie zamierzam, bo tak się składa, że właśnie od tego tutaj jestem.
O Boże, jeszcze jedno słowo i Carter eksploduje, a ja, zamiast coś zrobić, wciąż siedzę jak sparaliżowana i milczę, błądząc wzrokiem od jednego do drugiego.
– Panie Reynolds… – po raz kolejny upomina go Morgan.
– Mało syfu miałaś dotychczas w swoim życiu? – Najwyraźniej na nic zdały się jego upomnienia. – Po co mnie tu zaciągnęłaś, co?! – Zaczyna obrzucać mnie pretensjami, nie odrywając ode mnie spojrzenia.
Biorę głęboki wdech, a później kolejny, czując, że zmieszanie i smutek powoli przeradzają się w gniew.
Za kogo, do jasnej cholery, on się uważa? Kim on, do cholery, jest, żeby zwracać się do mnie w taki sposób po tym wszystkim, co mi zrobił?!
– Odpuść, Vincent. – Prycham cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Pogrążasz się – dodaję już zdecydowanie pewniejszym tonem.
– Jesteś głupia, jeżeli uważasz, że w ten sposób cokolwiek osiągniesz.
– Jeszcze słowo… – ostrzega go Carter, który najwyraźniej jest już bardzo blisko wybuchu. Morgan się wycofał. Wygląda, jakby zupełnie nie wiedział, co powiedzieć i zrobić.
– Daj się wypowiedzieć mojej dziewczynie, mecenasie – Vince zwraca się do Underwooda, a ten niemal traci cierpliwość. Niewiele myśląc, chwytam go odruchowo za łokieć i ciągnę za materiał jego marynarki.
– Carter, proszę… – szepczę, starając się go uspokoić, ale nie jestem pewna, czy moje słowa w ogóle do niego docierają. Przenoszę wzrok z powrotem na Vincenta i zwracam się do niego:
– Nie masz prawa tak o mnie mówić. – Vincent w odpowiedzi bezczelnie śmieje się pod nosem. – Nigdy więcej tak o mnie nie mów! – żądam stanowczo, a rozbawienie na jego twarzy zamienia się w wyraźne zaciekawienie. – Za to, co mi zrobiłeś, zasługujesz na coś o wiele gorszego, więc lepiej złap w tej chwili za długopis i podpisz się w końcu swoim nędznym nazwiskiem na tych zasranych papierach! – podnoszę głos, bo moja cierpliwość również znalazła się u kresu.
Wzrok trzech obecnych na sali mężczyzn skupia się na mnie, ale ja nie przestaję mordować Vincenta spojrzeniem. Nie mija kilka sekund, a do moich uszu kolejny raz dociera jego irytujący śmiech, przez który wszystkie włoski na moim ciele stają dęba.
– A gdzie podziała się mała, głupiutka Ava, która kiwała twierdząco głową na każdą moją zachciankę? – zaczyna mnie prowokować, za co mam ochotę strzelić mu w pysk. – Zasłużyłaś sobie na to wszystko. Boże, byłaś tak cholernie naiwna! Powinnaś mi podziękować, bo najwyraźniej dzięki całej tej sytuacji trochę zmądrzałaś, ale nie… Ty, zamiast to zrobić, zmuszasz mnie do tracenia czasu w tej pieprzonej kancelarii i jeszcze stawiasz mi pierdolone warunki!
– Zamknij się, Vincent – warczę, ucinając jego wywód. – Zamilcz, natychmiast, bo nie ręczę za siebie! Jesteś obrzydliwie żałosny we wszystkim, co mówisz. Wstydzę się, że kiedyś cię kochałam! – Opieram dłonie na stole i pochylam się w jego stronę. Z wyrazu jego twarzy wyczytuję, że bez wątpienia czerpie z całego tego przedstawienia satysfakcję. – Najpierw mnie okłamywałeś, później zdradziłeś…
– Zdradziłem cię nie raz, jeżeli ma to jakiekolwiek znaczenie – wtrąca bezczelnie, a ja zaciągam się powietrzem tak gwałtownie, że aż słyszę jego świst.
Nie teraz, Ava. Nie myśl. Po prostu mów dalej.
Wdech i wydech.
– A na końcu okradłeś – kontynuuję. – Myślałam, że do niczego gorszego nie jesteś zdolny, ale nie, ty postanowiłeś sprzedawać moje obrazy za marne grosze, bo jesteś tak kurewsko beznadziejny, że nawet nie potrafisz sobie znaleźć normalnej pracy! A teraz pojawiasz się tutaj, wyglądając, jakbyś właśnie wyszedł z cholernego kanału i śmiesz, patrząc mi prosto w oczy, wmawiać, że to ja jestem głupia? Naprawdę, Vincent? Serio?! – Prycham, krzywiąc się z obrzydzenia. – Masz rację, dzięki tobie zmądrzałam. Poznałam swoją wartość i naprawdę nie wiem, jak mogłam upaść tak nisko, żeby zakochać się w takim paskudnym człowieku, jakim jesteś! Dlatego zakończ ten cyrk i podpisz w końcu papiery, żebym już nigdy więcej nie musiała na ciebie patrzeć! – Nie potrafię się opanować i zgniatam dokumenty, po czym w niego nimi rzucam.
Krew szumi mi w uszach, a serce wali z ogromną siłą, próbując wydostać się spomiędzy żeber. Potrzebując natychmiastowego ukojenia, spoglądam odruchowo na Cartera, który posyła mi troskliwe spojrzenie, a następnie podpiera podbródek o splecione dłonie i kolejny raz zaczyna podejrzliwie przyglądać się Vincentowi.
Ten bez słowa chwyta za długopis i szarpie za leżącą pod jego nosem jedną z kopii ugody.
Obserwuję z nadzieją jego mozolne ruchy i w myślach już prawie dziękuję za to, że moje piekło się zakończy i będę mogła o nim zapomnieć raz na zawsze. Niestety, kiedy końcówka długopisu dotyka papieru, Vince unosi wzrok i patrząc prosto w oczy Underwooda, pyta:
– Pieprzysz ją?
Zanim docierają do mnie wypowiedziane przez niego słowa, Carter wyskakuje ze swojego miejsca i rzuca się nad stołem na Vincenta. Szarpie gwałtownie za jego kurtkę i przyciąga do siebie tak, że stykają się czołami.
– Panowie! – wtrąca się Morgan i unosi niezdarnie ręce, jakby co najmniej zamierzał spróbować ich rozdzielić, tyle że na podniesionych rękach się kończy.
– Co ty właśnie, kurwa, powiedziałeś?! – syczy Carter, dysząc ciężko niczym dzikie zwierzę.
– Przecież widzę, jak na ciebie patrzy. Rozpoznaję to spojrzenie, bo tak samo patrzyła na mnie – odpowiada Vincent, przez co pięści Underwooda jeszcze mocniej zaciskają się na połach jego kurtki. – To jest to spojrzenie, dzięki któremu wiesz, że ta mała idiotka jest w stanie dla ciebie zrobić wszystko. Powinieneś to odpowiednio wykorzystać.
I tego jest już za wiele.
Zrywam się z miejsca i łapię za łokieć Cartera, zanim jego pięść dosięga szczęki Vincenta.
– Carter, przestań – mówię błagalnym tonem, ale mnie nie słyszy. Na nasze nieszczęście na korytarzu zaczyna tworzyć się zamieszanie. – Uspokój się, błagam. Natychmiast się uspokój! Będziesz miał przez to problemy.
Underwood wciąga powietrze przez nos, nie odrywając wzroku od twarzy Vincenta, po czym w końcu decyduje się go puścić, a ten bezwładnie upada na krzesło.
– Pożałujesz tego – ostrzega Carter, unosząc palec wskazujący w kierunku Vincenta, po czym bierze w dłonie wszystkie kopie niedoszłej ugody i rozrywa je na strzępy. Powoli. Jedną po drugiej, chcąc w ten sposób uświadomić Vincentowi, jak wiele stracił. – A teraz – odsuwa się gwałtownie od stołu, przewracając przy tym z hukiem krzesło, łapie za klamkę od przeszklonych drzwi i otwiera je na oścież – wypierdalaj z mojej kancelarii!
I zanim ktokolwiek zdoła się ruszyć, wychodzi z sali konferencyjnej, nawet się za sobą nie oglądając.
Ava
Drzwi od biura Cartera są uchylone.
Wchodzę do środka i zastaję go wściekle krążącego po gabinecie. Przesuwa dłońmi po włosach i ciągnie za ich końce, jakby chciał wyrwać je z głowy. Mam wrażenie, że jeżeli za chwilę się nie uspokoi, jego kroki wywołają trzęsienie ziemi.
Zamykam za sobą drzwi, odkładam torebkę na sofę i staję z założonymi rękoma, skupiając na nim wzrok.
– Od samego początku wiedziałem, że to był cholernie zły pomysł – bredzi pod nosem, nie przestając chodzić w tę i z powrotem, jak w jakimś szalonym transie. – Na co ci była ta ugoda?! – zwraca się do mnie podniesionym tonem głosu. – Mówiłem ci, że takie gnoje jak on nie zasługują na litość! Jesteś zadowolona? Przez ciebie ośmieszyłem siebie i swoją kancelarię!
Unoszę brwi, bo nie spodziewałam się, że to mnie zaatakuje.
– Że co, proszę? – prycham oburzona. – Chcesz powiedzieć, że to wszystko to moja wina? Przecież doszliśmy do kompromisu!
Underwood przystaje, opiera dłonie na biodrach i głośno wypuszcza powietrze.
– Z takimi cwaniakami jak on nie bawi się w żadne jebane ugody i powiedziałem ci o tym już na samym początku! – zarzuca, wymierzając w moją stronę palec wskazujący, a rodzący się we mnie gniew sprawia, że najchętniej bym mu go w tej chwili odgryzła. – Nigdy nie powinienem był się na to zgadzać!
– Wsadź sobie ten palec w dupę! – warczę sfrustrowana. – Może nie doszłoby do katastrofy, gdybyś potrafił się opanować!
– Po co wdawałaś się z nim w dyskusję? – Robi krok w moją stronę, a ja, choć mam ochotę się cofnąć, nie ruszam się z miejsca.– Przecież powiedziałem ci, że masz tego nie robić. Mówiłem, że będzie próbował cię sprowokować!
– To ciebie chciał sprowokować, a nie mnie! I udało mu się, bo nie potrafiłeś utrzymać nerwów na wodzy!
Boże, nie wiem, dlaczego to robię… Dlaczego gadam takie bzdury. Oboje je wygadujemy. Zamiast najpierw ochłonąć, a później w spokoju porozmawiać, obrzucamy się wzajemnie pretensjami, zapominając, że źródłem naszej frustracji nie jesteśmy my sami.
– Miałem być spokojny? – prycha, pocierając palcami skronie. – Miałem być spokojny, wysłuchując tych wszystkich bzdur, które ten chuj o tobie wygadywał? Miałem tak po prostu siedzieć spokojnie obok i udawać, że on wcale cię nie obraża?! – Kręci głową na boki, ponuro się przy tym uśmiechając. – Przecież dosłownie chwilę wcześniej obiecałem ci, że już nigdy więcej nie pozwolę mu cię upokorzyć!
Gromadzące się we mnie napięcie dociera do punktu kulminacyjnego.
Przełykam ślinę i zapadam się w sobie, jakbym nagle straciła wszystkie siły. Mrugam kilka razy i wbijam zęby w drżącą wargę, próbując pozbyć się piekących pod powiekami łez, ale to nie wystarcza. Opuszczam wzrok, a następnie na trzęsących się nogach podchodzę do biurka i lekko na nim przysiadam.
Chaos w mojej głowie powoli zaczyna mnie przytłaczać.
– Przepraszam, miałeś rację – szepczę tak cicho, że nie jestem pewna, czy w ogóle mnie usłyszał. Ponownie wyłapuję jego spojrzenie i powtarzam: – Miałeś rację od samego początku. Nie powinnam była się upierać.
Carter wzdycha i przesuwa dłońmi po twarzy. Zaciska powieki i kolejny raz wciąga powietrze, a gdy jego wzrok ponownie skupia się na mnie, dostrzegam, że sztorm w jego oczach nieco złagodniał.
– Przecież nie chodzi mi o to, żebyś przyznała mi teraz rację… – Wzdycha. – W tej sytuacji naprawdę wolałbym jej nie mieć.
Niewidoczna pętla coraz mocniej zaciska się wokół mojego gardła.
Mam wyrzuty sumienia, że doprowadziłam do sytuacji, w której Carter musiał narazić swoją reputację… dla mnie.
Zasłaniam twarz dłońmi, bo nie chcę, żeby widział, jak się rozklejam. Czuję się tak okropnie, że gdyby moje nogi nie odmawiały mi posłuszeństwa, pewnie już dawno bym stąd uciekła.
– Naprawdę sądziłam, że będę miała satysfakcję, gdy go zobaczę. Nie miałam pojęcia, że aż tak bardzo się zdenerwuję, ale on… wyglądał i zachowywał się jak zupełnie inny człowiek. Byłeś tam ze mną, więc powinnam czuć nad nim przewagę, ale nawet mimo tego z każdą kolejną sekundą w jego towarzystwie czułam się coraz bardziej jak… śmieć. – Parskam żałośnie, zaciskając dłonie mocniej na brzegu biurka. – Wystarczyło jedno jego spojrzenie, a później w dodatku zaczął ze mnie szydzić, wyśmiewał mnie i nie wykazywał żadnej skruchy… Ja… – Głos mi się łamie, ale nawet mimo tego postanawiam kontynuować. – Nie potrafię pojąć, jak kiedykolwiek coś mogło mnie połączyć z takim człowiekiem jak on. Przepraszam, że nie potrafiłam utrzymać języka za zębami.
Nie wiem, w którym momencie łzy zaczynają spływać po moich policzkach.
– Ava, wystarczy – słyszę głos Cartera, ale mam wrażenie, że dochodzi zza gęstej warstwy niewidzialnej mgły, która nas dzieli.
– Naprawdę jestem głupia. Nigdy nie potrafiłam rozpoznawać, komu warto zaufać, a komu nie, bo nikt mnie tego nie nauczył, ale… starałam się wyciągać wnioski z popełnianych błędów i myślałam… Nieważne, co myślałam. Przepraszam, że w ogóle postawiłam cię w tak niezręcznej sytuacji. Gdybym się nie odezwała, nie musiałbyś interweniować. Naprawdę nie chciałam cię ośmieszyć…
Nawet nie wiem, w którym momencie Carter pojawił się tuż obok mnie.
Staje pomiędzy moimi udami, przez co moja spódniczka automatycznie podsuwa się wyżej i zatrzymuje dopiero w połowie ud.
Unoszę wzrok, a on obejmuje swoimi dłońmi moją twarz i patrzy prosto w moje oczy.
– Natychmiast się zamknij, Ava – żąda stanowczo, jeszcze bardziej wytrącając mnie tym z równowagi. – Po prostu przestań w końcu powtarzać te bzdury.
Nawet gdybym chciała dodać coś jeszcze, nie mam ku temu okazji, bo Carter przywiera gwałtownie do moich ust, uciszając nas oboje.
Wystarcza ułamek sekundy, by otulające mnie ciepło jego ciała i przyjemna wilgoć spragnionych warg wypędziły wszystkie obawy.
Boże, tak bardzo go w tej chwili potrzebuję.
Carter całuje z piekielną żarliwością moje usta, a gdy lekko je rozchylam onieśmielona tym nagłym i intensywnym zbliżeniem, wykorzystuje to i wdziera się pomiędzy nie swoim językiem. Natychmiast odwzajemniam pocałunek. Zarzucam mu ręce na szyję i napieram paznokciami na miękką skórę okalającą kark, jednocześnie przyciągając go do siebie ciasno owiniętymi wokół pasa nogami. Jego zniecierpliwione dłonie wplątują się gorączkowo w moje włosy, żeby po chwili zacząć błądzić po całym moim ciele, a gdy obejmują piersi ukryte pod cienkim materiałem bluzki, nie mogę się powstrzymać i głośno jęczę.
Nigdy nie pragnęłam oddać się mężczyźnie tak bardzo jak jemu. Pozwoliłabym mu zrobić ze sobą wszystko, na co tylko ma ochotę, a wnioskując po iskrach, jakie się między nami tworzą, bez wątpienia oboje mamy ochotę na wiele.
Underwood puszcza moje usta i przeciąga językiem wzdłuż linii szczęki, a następnie zasysa skórę na szyi i całuje ją, co chwilę przygryzając zębami i muskając koniuszkiem języka. Odrzucam głowę do tyłu i przymykam oczy, gdy niespodziewanie jedna z jego dłoni ląduje w zagłębieniu moich pleców, a druga wsuwa się pod pośladki. Carter zdecydowanym ruchem przyciąga mnie do siebie, a najwrażliwszy punkt całego mojego ciała ociera się o jego twardy wzwód. W odpowiedzi szarpię niespokojnie biodrami i głośno wzdycham.
Gdy nagle przerywa gorące pocałunki, rozchylam powieki i zauważam, że mi się przygląda. Podsuwa wierzch dłoni pod mój podbródek i przytrzymuje go kciukiem.
– Nigdy więcej nie mów, że jesteś głupia. Nigdy, rozumiesz? – zwraca się do mnie, unosząc brew, na co przełykam ślinę i lekko kiwam głową. – To ja powinienem cię przeprosić, a nie na odwrót. Przepraszam, że zostawiłem cię tam samą. Przepraszam, że się na tobie wyżyłem i postanowiłem cię obwiniać. Nic w tej sytuacji nie było i nie jest twoją winą. Miałaś rację, to ja nie posłuchałem swoich własnych rad i dałem się mu sprowokować.
– Ale…
– Nie, Ava. – Gani mnie spojrzeniem. – Podpisałby tę ugodę, gdybym się na niego nie rzucił. Tyle, że nie mogłem tak po prostu siedzieć w miejscu i wysłuchiwać, jak ten sukinsyn obraża kobietę, na której mi zależy. – W tonie jego głosu nie daje się wyłapać żadnych wątpliwości. Tym razem jest pewny tego, co czuje i nie boi się do tego przede mną przyznać. – Naprawdę mi na tobie zależy. Właściwie chyba dopiero przez tę sytuację uświadomiłem sobie, jak bardzo.
Patrzę na niego oniemiała, a emocje wywołane jego słowami rozdzierają moje serce.
Wiem już, że to, co nas połączyło, jest silne. Widzę to w jego oczach, a on widzi to samo w moich. Boję się, bo wiem, że rodzące się między nami uczucie albo zamieni nas w najszczęśliwszych ludzi na całym świecie, albo doszczętnie nas zniszczy. Ale nawet mimo tego nie zamierzam zrezygnować. Pragnienie jest o wiele potężniejsze od obawy, a ja nie potrafię i nie chcę z nim walczyć.
– Pragnę cię… – szepczę, trącając jego nos czubkiem swojego. – Tak bardzo cię pragnę, Carter.
Chwytam za jego krawat i przyciągam go do siebie, ponownie łącząc nasze wargi w namiętnym pocałunku. Carter przyjmuje mnie i zaczyna napastować moje podniebienie językiem, jakby chciał splądrować całe ich wnętrze, a ja wplątuję dłonie w jego włosy i ciągnę za miękkie kosmyki, jednocześnie pozwalając mu przejąć nad sobą całkowitą kontrolę.
Underwood jednym, niewymagającym ruchem zsuwa marynarkę z moich ramion, a następnie zrzuca ją na podłogę. Wpija palce w skórę na moim karku, żeby po chwili przeciągnąć nimi wzdłuż kręgosłupa, powodując na moim ciele falę obezwładniających dreszczy. Sztywną erekcją wciąż pociera o moją kobiecość przez wilgotną od podniecenia bieliznę, a mnie zaczyna przeszkadzać, że wciąż ma na sobie dwie warstwy ubrań.
Chcę go zobaczyć. Teraz. Natychmiast.
Odwzajemniam się więc tym samym i zrzucam z niego marynarkę, po czym bezwstydnie przeciągam palcem wskazującym od jego piersi aż po pasek od spodni, celowo zahaczając o każdy mięsień odznaczający się pod materiałem bawełnianej koszuli. Odrywam swoje wargi od jego i przenoszę je na szczękę, którą mocno zaciska. Zaczynam błądzić językiem po szorstkim zaroście, zasysam skórę na szyi i liżę ją, nasłuchując rozpalających mnie gardłowych jęków. Carter zastyga, ale nad sytuacją pozwala mi panować tylko przez krótką chwilę, bo nagle szarpie za brzeg mojej bluzki i ściąga mi ją przez głowę.
Siedzę teraz przed nim w samym staniku, przez którego koronkę przebijają naelektryzowane sutki, a spódniczkę mam owiniętą wysoko nad biodrami. Unoszę wzrok i dostrzegam, że oczy Cartera całkowicie przysłoniło pożądanie. Czarne źrenice pochłonęły lód tęczówek. Jego nozdrza dziko falują, a przyspieszony oddech zamienia się w ciche dyszenie.
Jest coś prymitywnego w sposobie, w jaki na mnie reaguje i cholernie mi się to podoba. Sięgam więc do zapięcia od stanika i jednym ruchem zrzucam go ze swoich ramion.
Chcę dać Carterowi całą siebie.
– Zrujnujesz mnie, Ava – szepcze w moje usta i ponownie miażdży je swoimi, a ja drżącymi palcami zaczynam odpinać jego koszulę.
Powoli, każdy guzik po kolei. Od góry do dołu. A gdy moim oczom w końcu ukazuje się widok, o którym fantazjowałam od chwili, w której pierwszy raz go zobaczyłam, moje serce prawie wyrywa się z piersi.
Idealnie wyrzeźbiony tors i pełne ramiona ukazujące siłę, którą – mam nadzieję – w najbliższym czasie na mnie użyje. Pieprzony Adonis, a ja mam go całego dla siebie.
Ty już mnie zrujnowałeś, Carterze Underwood.
Carter całuje moją twarz i szyję, a ja wierzgam tyłkiem, nie przestając się o niego ocierać. Gdy dociera ustami do zaczerwienionego od rumieńców dekoltu i nabrzmiałych sutków, nachyla się i bez ostrzeżenia szczypie jedną z brodawek, a z moich warg wydobywa się niekontrolowany okrzyk.
Odruchowo przykładam dłoń do ust i zerkam na Cartera, wytrzeszczając oczy.
– O Boże, czy ktoś mógł to usłyszeć? – pytam zawstydzona, na co ten parska pod nosem i zupełnie niczym się nie przejmując, zaczyna całować mój biust, zwinnie omijając wrażliwe punkty, które potrzebują zdecydowanie najwięcej uwagi.
– To zależy… – mruczy, a ja mrużę powieki, z powrotem oddając się przyjemności.
– Od?
– Od tego, czy zaczniesz się hamować, jeżeli powiem, że ściany nie są dźwiękoszczelne. – Podnosi wzrok i uśmiecha się figlarnie, po czym nie przestając wpatrywać się prosto w moje oczy, przeciąga językiem pomiędzy wrażliwymi na dotyk piersiami, przez co aż muszę się zaprzeć dłońmi o brzeg biurka.
– Hm… – udaję, że się zastanawiam. – Istnieje takie prawdopodobieństwo – wysapuję, nie poznając własnego tonu głosu.
– W takim razie nie, Ava. Nikt nie usłyszy twoich seksownych jęków. – Carter puszcza do mnie oczko i przygryza zębami mój sutek, a ja zachęcona jego słowami wzdycham jeszcze głośniej, zupełnie nie przejmując się faktem, że prawdopodobnie może nas usłyszeć każdy, kto stanąłby w tej chwili za drzwiami.
Jego miękki dotyk i mokre pocałunki powodują, że zupełnie się wyłączam. Opieram dłonie na umięśnionych ramionach, przymykam oczy i odchylam głowę w tył. Rozkoszuję się wilgotnym językiem na skórze i ciepłem ciała mężczyzny, który skutecznie przejmuje po kawałku całe moje serce. Nie jestem w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa i wykonać żadnego ruchu, bo boję się przerywać tę cudowną katorgę, która jak dla mnie mogłaby trwać w nieskończoność. Gdy palce Cartera przez cienki materiał majtek zaczynają napierać na moją łechtaczkę, zupełnie tracę kontrolę nad swoim ciałem i umysłem.
W pewnej chwili niespodziewanie usta Cartera przestają mnie pieścić, a on się ode mnie odsuwa, tylko po to, żeby załapać za biodra i jednym ruchem odwrócić tak, bym stanęła do niego tyłem. Owija palce wokół mojej szyi i delikatnie je na niej zaciska, zmuszając mnie do położenia się gołym brzuchem na biurku. Wciągam gwałtownie powietrze, gdy wyczuwam pod sobą chłód szklanego blatu, a moją skórę natychmiast pokrywają ciarki.
Underwood zbiera rozrzucone na moich plecach włosy i odgarnia je na bok, po czym przylega do mnie swoim rozgrzanym ciałem, a jego przyrodzenie wbija się między moje pośladki.
Płonę. Za chwilę zostanie po mnie tylko popiół. Nic więcej.
– Nie wiedziałam, że jest pan taki niegrzeczny, panie Underwood… – prowokuję i jeszcze bardziej wypinam tyłek, choć przecież już bliżej niego znaleźć się nie mogę. Żałuję tylko, że Carter wciąż ma na sobie spodnie.
– Jeszcze wiele pani o mnie nie wie, panno Harrison – mruczy mi do ucha, a mną zaczynają wstrząsać dreszcze. – Pokażę ci, ale tylko wtedy, jeżeli ty też będziesz niegrzeczna.
Ja pierdolę.
Wierzgam pośladkami, jakby ktoś raził mnie prądem, a Carter z satysfakcją reaguje na moje wezwania i odsuwa palcami wilgotny pasek stringów, żeby po chwili natrzeć na wrażliwą łechtaczkę.
Jestem tak napalona, że wystarczy mi chwila bliskości i eksploduję, ale i tak chcę więcej.
– Pragnąłem tego, odkąd pierwszy raz zobaczyłem cię w swoim biurze, wiesz o tym? – pyta z ustami tuż przy moim uchu, ale ja skupiam się tylko na jego dłoni, na którą w tej chwili cholernie rozpaczliwie pragnę się nadziać.
– Czego dokładnie?
– Ciebie. Na swoim biurku – droczy się ze mną, spowalniając ruchy.
– Cholera, Carter – jęczę sfrustrowana, wijąc się pod jego twardym ciałem. – Proszę…
– O co mnie prosisz, Avo? – Muska koniuszkiem języka płatek mojego ucha, doprowadzając mnie w ten sposób na skraj. Unoszę niezdarnie rękę i przyciągam go do siebie za włosy, jeszcze mocniej przyduszając jego twarz do swojego policzka.
Chcę, by dokładnie usłyszał to, co mam mu do powiedzenia.
– Zerżnij mnie palcami – rozkazuję, a może błagam? Trudno stwierdzić. – Teraz.
Carter uśmiecha się zuchwale pod nosem i w końcu zanurza we mnie palec, a później powoli go wysuwa, nie przestając patrzeć mi w oczy. Potem kolejny raz powtarza ten sam ruch. I kolejny. A później znowu.
Nie potrzebuję niczego więcej, ale on do pojedynczego palca dołącza drugi i przyspiesza, a wciąż niezaspokojone usta zachłannie przywierają do moich.
Jestem zdana na jego łaskę i cholera… Żyję dla tego poczucia. Jestem i chcę być tylko jego. Przyjemność, jaką odczuwam, jest nieporównywalna z niczym, co wcześniej przeżyłam. Pod jego dotykiem zamieniam się w mokrą, jęczącą wniebogłosy furiatkę, która wciąż prosi o więcej i nie potrafi przestać.
Powtarzam imię Cartera bez przerwy, jak jakąś pieprzoną mantrę, a gdy czuję, że zaczynam przegrywać z własnym podnieceniem, a moim ciałem za chwilę wstrząśnie potężny orgazm, ten raptownie się wycofuje, na co z moich ust wytacza się seria wyrażających zirytowanie dźwięków.
Underwood chwyta za moje biodra, odwraca mnie i sadza na biurku przodem do siebie. Oblizuje usta, po czym przykłada palce do moich warg, wciąż pulsujących od ciągłego naporu jego zębów.
Patrzę mu w oczy i uśmiecham się figlarnie, bo przypomina mi się sytuacja, gdy jakiś czas w jego kuchni prawie doszło do tego, do czego właśnie dochodzi tutaj.
Bezwstydnie obejmuję ustami jego palce, na których wciąż wyczuwalny jest mój smak i liżę je, jakby właśnie w mojej buzi znalazło się coś, na co od dawna miałam ochotę. Carter gwałtownie odchyla głowę, a ja, nie mogąc się dłużej powstrzymywać, chwytam za sterczącego w jego spodniach penisa i zaciskam na nim palce.
Wydobywające się z rozchylonych ust jęki dodają mi odwagi, aż w pewnej chwili uznaję, że to doskonała okazja do przejęcia inicjatywy i szarpię śmiało za klamrę od paska w spodniach, próbując go rozpiąć. Nie udaje mi się to, bo nagle Carter ściąga oba moje nadgarstki i przytrzymuje je za moimi plecami.
– Nie, najpierw twoja kolej – zdradza swój plan, zostawiając na moim czole mokrego całusa.
Nie protestuję, gdy wsuwa dłonie pod mój tyłek i mnie podnosi. Oplatam nogi wokół jego bioder i korzystając z wygodnej pozycji, zanurzam nos w zagłębieniu jego szyi i zaciągam się piżmowym zapachem perfum, od którego kręci mi się w głowie.
Carter kładzie mnie na kanapie i nachyla się nade mną, a jego język zaczyna kreślić mokre ślady na mojej szyi, dekolcie i brzuchu. Przełykam ślinę, gdy powoli zsuwa ze mnie bieliznę. Przez cały czas przyglądam się mu jak zahipnotyzowana, a jedyne, co słyszę, to szum krwi w uszach. Underwood rozszerza moje uda i całuje czule ich wewnętrzną stronę, a ja podwijam palce u stóp i drgam niespokojnie przy każdym kolejnym muśnięciu, jednocześnie nie mogąc doczekać się kolejnego. Kiedy zniecierpliwiony język zatrzymuje się między wargami i zaczyna przedzierać do pragnącej spełnienia łechtaczki, rozchylam powieki, a wtedy nasze spojrzenia się krzyżują i zupełnie tracę głowę.
Wiję się pod nim i ciągnę go za włosy, jednocześnie starając się kontrolować ciągle wyrywające się z moich ust głośne jęki, a gdy wydaje mi się, że nie jestem w stanie znieść już niczego więcej, Carter zanurza we mnie dwa palce i zaczyna nimi pieprzyć.
Oddaję się jemu i tej cudownej pieszczocie. Tracę kontrolę nie tylko nad swoim ciałem, ale i nad słowami, które wychodzą z moich ust. Carter nie jest delikatny, a ja i tak wciąż błagam go na głos, żeby wbijał się we mnie z jeszcze większą siłą. Kiedy znajduję się na skraju, jego imię zapętla się na moim języku. Moim ciałem wstrząsa orgazm, a pod powiekami zaczynają migotać gwiazdy. Underwood nie przestaje zabawiać się moją łechtaczką, a ja zaciskam się spazmatycznie na jego palcach, z trudnościami nabierając powietrze w płuca.
Gdy napięcie ustępuje, z wciąż zmrużonymi powiekami i błąkającym się na ustach uśmiechem, przyciągam Cartera do siebie za włosy i całuję go w usta. Chcę zostać w jego ramionach już na zawsze. Wydarzyło się zbyt wiele, żebym dała mu teraz spokój, nawet jeżeli tego ode mnie zażąda.
Chociaż… zważając na emocje, które w tej chwili biją z jego oczu i sposób, w jaki przez cały czas na mnie patrzy, raczej nie ma ochoty mnie z nich wypuścić.
– Gdybym wiedziała, że masz takie zdolności, dopadłabym cię już dawno temu – oznajmiam zachrypniętym głosem, wtulając się w jego pierś i gładząc po gołej skórze na plecach.
– Ja miałem zamiar cię dopaść już wtedy, w pubie. – Unosi się nieco na łokciach i obejmuje dłońmi moją twarz, a kąciki jego ust wędrują do góry.
– Tak się składa, że dokładnie to samo miałam na myśli, mówiąc „dawno temu”. – Chichoczę. – W takim razie, dlaczego tego nie zrobiłeś? Przecież wpatrywałeś się we mnie przez cały wieczór. Właściwie to dziwię się, że zamiast się ciebie przestraszyć, miałam ochotę dać ci się bzyknąć.
– Bo wiedziałem, że będę miał przez ciebie kłopoty – mruczy mi do ucha, przeciągając opuszkami palców po moim ramieniu, przez co na moim ciele kolejny raz pojawia się gęsia skórka. – Ale jak widać i bez tego mnie odnalazły.
Jego serce bije z tak ogromną siłą, że czuję je aż na swojej piersi.
– Chciałam do ciebie wrócić – wyznaję, zaskakując tym nas oboje. – Chciałam znów do ciebie podejść, bo nie mogłam przestać o tobie myśleć przez cały cholerny wieczór, ale gdy w końcu się na to zdobyłam, przy barze zastałam puste miejsce.
– Byłaś rozczarowana?
– Bardzo. – Usta Cartera rozciągają się w szerokim uśmiechu, a ja nie mogę nie odpowiedzieć tym samym. – Ale najwidoczniej tak miało być.
Nie mówi już nic więcej, tylko znowu namiętnie mnie całuje, a moje dłonie kolejny raz tego dnia lądują na klamrze jego paska od spodni. Nie zdążam jej rozpracować, bo nagle po gabinecie roznosi się donośny, damski głos, a ja podskakuję zaskoczona w miejscu, przypadkowo trącając go przy tym ręką w brzuch.
– Underwood, za pół godziny masz spotkanie na drugim końcu Manhattanu, więc jeżeli nie chcesz się na nie spóźnić, powinieneś opuścić biuro najpóźniej za minutę.
Unoszę głowę i orientuję się, że w pomieszczeniu nikogo nie ma, a głos dobiega z ustawionego na biurku intercomu. Wzdycham z ulgą, na co Carter parska śmiechem.
– Nie możesz tego przełożyć? – pytam, owijając palce wokół sztywnego penisa wciąż ukrytego pod materiałem spodni. Z ust Cartera wydobywa się gardłowy jęk, a z intercomu po raz kolejny głos wyraźnie niezadowolonej sekretarki.
– Tego spotkania nie da się przełożyć, choćbym poruszyła niebo i ziemię, więc lepiej nie każ mi do siebie przychodzić i wyciągać cię za szmaty z biura.
Uzyskuję odpowiedź, a Carter klnie na głos zirytowany zaistniałą sytuacją.
Opieram dłonie o jego tors i zmuszam go, by się ode mnie odsunął, po czym wstaję z kanapy i nachylam, by zebrać swoje ubrania.
– Chryste, Ava… – Słyszę za plecami strapiony głos i zdaję sobie sprawę, że wypinam przed nim goły tyłek.
– Coś cię rozprasza? – droczę się, uśmiechając pod nosem.
– Nie ruszaj się, błagam. Zostań tak, jak stoisz.
Ignoruję jego polecenie i wstaję na proste nogi, a gdy wciągam na siebie majtki, niespodziewanie na moim pośladku z głośnym plaśnięciem ląduje jego dłoń.
Piszczę zaskoczona i odwracam się z szeroko otwartymi ustami i pytającym spojrzeniem.
– A to co niby miało znaczyć?! – Zakładam dłonie na biodra.
– Przecież mówiłem, żebyś się nie ruszała. – Cmoka mnie w czoło, na co kręcę głową i ciągle się uśmiechając, wciągam bluzkę przez głowę i zakładam marynarkę.
– Spieszysz się na spotkanie, mecenasie – przypominam, podając mu wygniecioną koszulę. – I obawiam się, że będziesz wyglądał na nim, jakbyś właśnie zaliczył szybki numerek.
– Byłbym kurewsko szczęśliwy, gdyby tak było. – Prycha, narzuca na siebie koszulę i zaczyna zapinać guziki, nie odrywając ode mnie wzroku.
– A teraz nie jesteś? – celowo go podpuszczam.
– Jestem – odpowiada niemal natychmiast. – Oczywiście, że jestem. Ale jednocześnie jestem cholernie sfrustrowany, bo miałem cię gołą pod sobą, a dalej będę chodził ze spuchniętymi jajami.
Wybucham śmiechem i przeciągam palcami po włosach, starając się je wygładzić. Carter wpycha koszulę w spodnie i mówi:
– Mam do ciebie pytanie, ale nie wiem, czy to odpowiedni moment.
Podnoszę z podłogi swoją torebkę, która jakimś cudem przemieściła się na nią z kanapy.
– Jeżeli chcesz mnie zapytać, czy będę twoją dziewczyną… – rzucam bezmyślnie, nie przestając się z nim droczyć, a gdy znów spoglądam na jego twarz i dostrzegam widoczne na niej przerażenie, natychmiast poważnieję. – Spokojnie, to był żart. Nie spinaj się tak od razu.
Tak, to był żart, ale nawet mimo tego, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby z jego ust padła w końcu jakaś deklaracja.
– Spędzisz ze mną Dzień Niepodległości? – proponuje, kompletnie mnie tym zaskakując. – Wybieram się do swojej rodziny i pomyślałem, że być może chciałabyś pojechać.
O cholera. To wstrząsa mną chyba nawet bardziej niż orgazm, który mi zaserwował kilka minut temu.
– Oczywiście, że z tobą pojadę – odpowiadam, szczerząc się od ucha do ucha, a gdy uświadamiam sobie, że moja reakcja była prawdopodobnie odrobinę za szybka i zbyt entuzjastyczna, dodaję: – Moi rodzice będą w tym czasie w swojej podróży poślubnej, więc i tak spędziłabym ten dzień sama.
Carter nie chce dać po sobie poznać, że ucieszyła go moja odpowiedź, ale jeden z kącików jego ust drga, a ja to zauważam. Podchodzę do niego i zawieszam ręce na jego szyi, a gdy mnie do siebie przyciąga, wtulam się w umięśnione ciało i lekko wzdycham, bo naprawdę nie mam ochoty się od niego odklejać.
– Zanim wyjdę, chciałabym jeszcze, żebyśmy wyjaśnili sobie jedną sprawę. – Zadzieram głowę, by spojrzeć mu w oczy. – Jeżeli zamierzamy robić ze sobą to… – kiwam głową na biurko i kanapę – …nie masz prawa dotykać żadnej innej kobiety poza mną, zrozumiano? – ostrzegam, na co Carter parska śmiechem i odgarnia włosy z mojej twarzy, żeby cmoknąć czubek mojego nosa. – Uznaję to za potwierdzenie. I radzę ci usunąć z listy kontaktów numer tej całej… Jak jej tam było? Ta, na którą zdarzało ci się wpadać i w sądzie, i w łóżku? – Nie daję mu odpowiedzieć. – Nieważne. Po prostu usuń jej numer, bo już ci się nie przyda.
– To samo dotyczy ciebie.
– Och, no tak, bo faceci ustawiają się przed moimi drzwiami w kolejce… – Prycham, a on unosi brwi, przypominając mi sytuację, do której mogłoby dojść ostatnim razem pod drzwiami mojego mieszkania. Boże, nie wiem, co bym zrobiła, gdyby Carter naprawdę spotkał się tam z Ethanem. – Przypominam, że zrezygnowałam z tej randki dla ciebie.
Carter wypina klatkę piersiową w przód i uśmiecha się zuchwale, co wygląda bardzo zabawnie. Obdarowuję go ostatnim buziakiem, po czym w końcu niechętnie się od niego odsuwam i ruszam w stronę drzwi.
– Rozliczymy się następnym razem – informuję i puszczam do niego oczko, zjeżdżając wzrokiem na jego wciąż wybrzuszone krocze.
– Czyli kiedy?
– Jeszcze nie wiem. Dam znać, jak sprawdzę swoją dostępność w kalendarzu – odpowiadam z sarkazmem, a jego przejmująco szczery śmiech sprawia, że stado motyli w moim brzuchu wariuje.
– To ciekawe. Przed chwilą była pani dla mnie aż nadto dostępna, panno Harrison.
– Baw się dobrze na spotkaniu, mecenasie. I może lepiej poczekaj jeszcze chwilkę, zanim stąd wyjdziesz. – Przygryzam dolną wargę, posyłam mu całusa i zamykam za sobą drzwi od jego gabinetu.
Idąc korytarzem, zastanawiam się, czy przypadkiem zamiast korzystać z windy nie powinnam ruszyć w kierunku schodów ewakuacyjnych, bo tylko zejście w dół przez dwadzieścia sześć pięter pozwoli mi ochłonąć i zebrać myśli, które w tej chwili w mojej głowie tworzą trudny do uporządkowania chaos. Zadziwiające, że nawet mimo towarzyszących mi obaw spowodowanych nieudanym spotkaniem z Vincentem i tym, jak dalej potoczy się jego sprawa, w cały ten chaos splątanych ze sobą wątpliwości i strachu wkrada się szczęście, a jego powodem z całą pewnością jest mężczyzna, którego chwilę temu z bólem serca zostawiłam samego w swoim biurze.