Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych
Książka ukazuje przemiany stosunku Zachodu do sztuki Wschodu od czasów starożytnych do współczesności. Autor wskazuje, że stosunek do odległych kultur wschodnich uwarunkowany był aktualnym modelem kultury europejskiej, wynikającym z konkretnych warunków historycznych. Tezę tę ilustruje licznymi przykładami oddziaływania artystycznego między tymi dwoma kręgami kultur, przytacza szereg opinii o poszczególnych dziełach sztuki i zespołach dzieł.
[opis okładkowy]
Książka dostępna w zasobach:
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 189
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dr Andrzej Jakimowicz urodził się w 1919 r., studia historii sztuki ukończył na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie również doktoryzował się w 1964 r. i gdzie pracuje jako adiunkt Instytutu Historii Sztuki. Specjalizuje się w zakresie historii sztuki nowoczesnej; jeden z nielicznych w Polsce znawców sztuki indyjskiej. Uprawia krytykę artystyczną i popularyzację sztuki. Jest autorem m. in. książki Sztuka Indii. Szkice (1964 i 1967).
Książka ukazuje przemiany stosunku Zachodu do sztuki Wschodu od czasów starożytnych do współczesności. Autor wskazuje, że stosunek do odległych kultur wschodnich uwarunkowany był aktualnym modelem kultury europejskiej, wynikającym z konkretnych warunków historycznych. Tezę tę ilustruje licznymi przykładami oddziaływania artystycznego między tymi dwoma kręgami kultur, przytacza szereg opinii o poszczególnych dziełach sztuki i zespołach dzieł.
Ω
96
Współczesna Biblioteka Naukowa
Komitet Redakcyjny:
Jerzy Baumritter, Jerzy W. Borejsza Marcin Czerwiński, Ryszard Herczyński Janina Kowalikowa, Krzysztof Murawski Krzysztof Pomian, Ignacy Sachs Jan W. Stefczyk, Ignacy Wald Tadeusz Zabłudowski
Andrzej Jakimowicz
Warszawa 1967
Państwowe Wydawnictwo Naukowe
Okładkę projektował: Tadeusz Pietrzyk
Copyright
by Państwowe Wydawnictwo Naukowe
Warszawa 1967
Printed in Poland
Państwowe Wydawnictwo Naukowe — Warszawa 1967
Redaktor: Wanda Lipnik Redaktor techniczny: Antoni Maślarz
Wydanie pierwsze. Nakład 29 730 + 270 egz.
Ark. wyd. 7,5. Ark. druk. 96/16 +2 roto.
Papier ilustracyjny kl. V, 77 X 95, 70g
Oddano do składania w czerwcu 1967
Podpisano do druku w sierpniu 1967
Druk ukończono w październiku 1967
Zam. 550/67 R-047-1104 Cena zł 10,—
Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie
Na niewielkim rozmiarami obrazie namalowany jest mężczyzna stojący przed antycznym popiersiem wznoszącym się na wysokim cokole. W tle widać zarysy dużego budynku i sylwetę kolumny Trajana, z czego łatwo można wywnioskować, iż scena rozgrywa się w Rzymie. Nietrudno również rozpoznać w mężczyźnie malarza, lewą ręką przytrzymuje bowiem dużą tekę rysunkową, w prawej zaś trzyma oprawną kredkę czy też węgiel do rysowania. Artysta ten ubrany jest „z polska”: w długi żupan przewiązany pasem z białej tkaniny i obrzeżoną futerkiem szubę; na nogach ma żółte, safianowe buty i czerwone szarawary. Głowę zdobi mu wysoka, barankiem obszyta rogatywka.
Mowa tu o autoportrecie (dziś zaginionym), jaki namalował gwaszem w latach siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych XVIII w. Tadeusz Kuntze, zwany w Rzymie — gdzie długie lata przepędził — Taddeo Polacco. Kuntze urodził się w Zielonej Górze, wówczas niewielkim śląskim miasteczku, Griinberg, w niemieckiej, zapewne ubogiej rodzinie. Dlatego „zapewne ubogiej”, gdyż z pierwszych wzmianek o Kuntzem wiemy, że był początkowo kuchcikiem dworskim u biskupa Andrzeja Załuskiego, który go później, w latach pięćdziesiątych XVIII w., wysłał na naukę malarstwa do Rzymu.
Obrazek, o którym mowa, nie stanowił pod względem artystycznym wybitnego dzieła. Nie przeszkadza to jednak, że pod wieloma względami był to dokument niezwykle interesujący. Oto własny wizerunek artysty, który, choć niemieckiego pochodzenia, podkreśla swoją polskość — i to demonstracyjnie, wobec obcego, włoskiego otoczenia — strojem, który z pewnością w Rzymie uchodzić musiał za egzotyczny. Czy był to u Kuntzego przejaw patriotyzmu (we współczesnym nam znaczeniu tego słowa) czy też raczej demonstracja solidarności z jego możnymi polskimi protektorami (biskup Załuski, księżna Jabłonowska i in.) — tego ani rozstrzygnąć dziś nie podobna, ani nie odgrywa to dla nas istotniejszej roli. Istotne jest natomiast, że strój, który mu posłużył do zamanifestowania polskości jest w swojej genezie wschodni, orientalny. A więc: polskość podkreślana przez orientalizm; polskość w orientalizmie.
Do wspomnianego obrazka wypadnie jeszcze powrócić, w nieco bardziej szczegółowy sposób, w dalszych partiach książki. Tutaj, na wstępie, spełnić on może rolę wywoławczego hasła, sygnalizując kilka jednocześnie spraw. Przypomina bowiem o istniejących związkach kultury materialnej w Polsce, a i szerzej — polskiej kultury ze Wschodem. Nasuwa pamięci fakt, iż nader często z perspektywy krajów Europy zachodniej Polskę, Polaków, kulturę polską traktuje się w pewnym sensie jako Wschód. Wiedzie to z kolei do dalszych, nieuchronnych refleksji na temat względności takich pojęć, jak Wschód, Zachód a równie dobrze: Północ i Południe. Z uwagi na kształt globu, na którym żyjemy, pojęcia te oczywiście są i muszą być względne. Tutaj, w tekście mówiącym o związkach między szeroko pojmowanymi kręgami kultur, będą owe pojęcia używane w utartym, skonwencjonalizowanym znaczeniu. Nieraz jednak trzeba będzie wspomnieć o ich względności.
Znane i wielokrotnie cytowane słowa Rudyarda Kiplinga: „Wschód jest Wschodem, a Zachód Zachodem i nigdy się nie zejdą” stanowią może najdobitniejsze, przez swą lapidarność i kategoryczność, stwierdzenie odrębności i jakby wzajemnej niepoznawalności Zachodu i Wschodu. Rzecz inna, iż sam Kipling w wielu swych utworach wykazał bliską znajomość i dobre rozeznanie przynajmniej świata przyrody owych Indii, które po tylekroć opisywał, a do których cytowane słowa odnosił.
Przeciwko słowom, przeciw stanowisku Kiplinga — znanego jako piewca brytyjskiego imperium — występowano wielokrotnie i wiele uczyniono, by dowieść ich niesłuszności. Niemniej do dziś pozostały liczne nieporozumienia w różnych zakresach kontaktów między Zachodem a Wschodem. Tak liczne, że wielka międzynarodowa organizacja, jaką jest UNESCO, przez dziesięć lat prowadziła szeroko zakrojoną działalność zmierzającą do wzajemnego przybliżenia różnych kultur, nazywając tę akcję właśnie: „Wschód—Zachód”. Dziś nadal — przy zmienionych nieco formach działania — akcja ta jest kontynuowana.
W sferze sztuki przejawy niezrozumienia bywały niekiedy szczególnie bodaj jaskrawe. W oficjalnym przewodniku po zbiorach wielkiego londyńskiego muzeum South Kensington (dziś zwanego Victoria and Albert Museum), opublikowanym u schyłku zeszłego wieku, znajdujemy takie oto słowa: „Potworne kształty bóstw puranicznych (jak Anglicy nazywali czasem hinduskie bóstwa opisane w księgach Puran) nie dają się wyobrazić w wyższych formach artystycznych i dlatego to prawdopodobnie rzeźba i malarstwo nieznane są w Indiach jako sztuki piękne”. — Podobne poglądy bywały wypowiadane jeszcze i w naszym stuleciu.
Na Zachodzie (rozumiejąc pod tym określeniem kraje europejskie) stosunek do sztuki Wschodu (pojmowanej jako sztuka narodów azjatyckich) ulegał w ciągu wieków znacznym przemianom. Szczególnie w ostatnich dwu stuleciach przybierał on skrajne postawy: od negatywnej, wzgardliwej, do bezkrytycznego niekiedy entuzjazmu. Właściwie do dziś nie ustalił się sąd w pełni sprawiedliwy ani zrównoważony.
Liczącej sobie dwieście lat nauce historii sztuki nie udało się dotychczas zintegrować całości obrazu ewolucji sztuki w skali globu ziemskiego. Osiągnięcia tej dziedziny wiedzy w zakresie badania sztuki poszczególnych kręgów kulturowych Wschodu są dziś niewątpliwie ogromne; droga jednak do syntezy jest wciąż jeszcze daleka. „Pojawia się teraz konieczność podjęcia prób nowych syntez dziejów sztuki już nie tylko Europy i krajów przez nią skolonizowanych, lecz dziejów sztuki całego globu. Jest to zadanie dla kilku przynajmniej pokoleń badaczy” 1.
Skoro w nauce sprawy tak się przedstawiają, trudno się dziwić, że w szerokich kręgach społecznych do dziś są żywe echa obu wspomnianych skrajnych stanowisk wobec sztuki wschodniej. Do dziś mówi się (a i pisze) o „tajemniczym Wschodzie”, także o tajemniczości czy też niezrozumiałości sztuki tych rejonów świata. Do dziś też ujawnia się raz po raz zakorzeniona postawa „europocentryzmu” — w myśleniu, sądzeniu, wartościowaniu. Również i w działaniach nie brak rozmaitych jego przejawów.
Postawa ta, której anachronizmu nie ma tu potrzeby wykazywać, gdyż świadczą o nim codzienne wydarzenia rozgrywające się we współczesnym świecie, staje się szczególnie żenująca, gdy ujawnia się w społeczeństwach krajów socjalistycznych, gdzie nie podpierają jej przesłanki „ideologiczne” wypracowane w dawnych państwach kolonizatorskich. Najzupełniej zaś absurdalne bywa przybieranie owej postawy „europocentrycznej” w odniesieniu do spraw kultury, sztuki.
Powyższe stwierdzenia zdają się w wystarczający sposób uzasadniać przydatność prześledzenia ewolucji stosunków Zachodu i Wschodu w płaszczyźnie artystycznej. Z konieczności, przegląd ten musi być tu dokonany szkicowo i fragmentarycznie. Samo bowiem wymienienie faktów o większej czy mniejszej doniosłości musiałoby zająć niejeden pokaźny tom. Wyborem momentów historycznych i faktów uwzględnionych w tym tekście kierowała często nie tyle ich bezwzględna ważkość, ile chęć wyszukania sytuacji możliwie wymownych, wyraziście określających podjęte tutaj zagadnienia.
Na rozległych obszarach czasu, które wypadnie brać pod uwagę, niepodobna śledzić ewolucji stosunku do sztuki wschodniej tylko w oparciu o wypowiedziane (i utrwalone na piśmie) sądy, poglądy, opinie. Tych w odniesieniu do wielu epok po prostu brak. Trzeba więc uwzględniać zjawiska rozmaitych kategorii i poszukiwać przejawów tego stosunku w gromadzeniu artystycznych wyrobów wschodnich, w zapożyczaniu motywów orientalnych przez sztuki dekoracyjne i inne, w odciskaniu się wpływów artystycznych na poszczególnych stylach itp. Formułowane słownie opinie pochodzą na ogół z epok nam bliższych. Dlatego też w układzie książki występuje oczywista nierównomierność w zakresie liczby przytaczanych faktów artystycznych: o ile w początkowych rozdziałach występują one nielicznie (bo niewiele ich śladów przetrwało), o tyle w późniejszych — wielka ich obfitość nakazywała przeprowadzanie, niekiedy bardzo radykalnej, selekcji.
W tekście, jak to już zostało zasygnalizowane, będzie się zmieniać lokalizacja Wschodu. Wszak czym innym był Wschód dla Greków lub Rzymian starożytnych, czym innym stał się w czasach chrześcijańskiego średniowiecza lub w dobie podbojów kolonialnych. Również i pojęcie Europy pojawiło się dopiero w określonych okolicznościach i nie zawsze pokrywało się z tym samym obszarem.
Dla uczynienia problemu bardziej wyrazistym, w znacznym stopniu wyeliminowane zostały rozważania tyczące terytoriów granicznych. Terytorialne sąsiedztwo, bliskość stref kulturowych w oczywisty sposób prowadziły do mieszania się kultur, do wzajemnej wymiany ich składników. W takiej sytuacji wzajemne przenikanie wpływów jest nieuchronne i w pewnym sensie „naturalne”. Przykłady zaczerpnięte z tego rodzaju terenów nie stanowiłyby więc właściwej argumentacji dla podjętego tutaj zagadnienia. Dlatego pominięta została jako przedmiot rozważań kultura bizantyjska z jej dobrze znaną dwoistością zachodnich i wschodnich pierwiastków. Dlatego też tylko sporadycznie wspomniana jest Persja, której wpływ na Zachodzie jest przejawem orientalizmu (jak np. w Polsce), podczas gdy jej oddziaływanie na sztukę indyjską mogłoby być nazywane „okcydentalizmem”. Ta Persja, która dla starożytnych Rzymian leżała na Wschodzie, dla Bizantyjczyków była sąsiadem, zaś dla Chińczyków ucieleśniała Zachód.
Chociaż głównym tematem wywodów są przemiany stosunku do sztuki orientalnej na Zachodzie, to jednak okazało się nieodzowne wskazanie w pewnych przypadkach na odwrotne zjawiska, rozgrywające się na obszarze kulturowym Wschodu. Stanowiły one niejednokrotnie odpowiedź Wschodu na kontakty z artystyczną kulturą zachodnią.
Tekst niniejszy ma również stanowić próbę wykazania, że „europocentryzm” w dziedzinie sztuk plastycznych załamał się w zasadniczy sposób dopiero na przełomie XIX i XX w., w znacznej mierze w procesie ewolucji nowych kierunków artystycznych. Dopiero więc nasze stulecie pozwala na budowanie uniwersalnego obrazu sztuki światowej, uwzględniającego całe bogactwo jej terytorialnych i historycznych zróżnicowań.
Relację o stosunkach artystycznych między Zachodem a Wschodem można by rozpoczynać od czasów przedhistorycznych. Wielkie migracje gromad ludzkich dokonujące się wtedy na ogromnych obszarach ziemi mogłyby dać asumpt do najróżniejszych rozważań. W tym jednak miejscu sięganie w tak odległą przeszłość przekraczałoby właściwe zadania książki. Wystarczy rozpocząć od czasów, kiedy wielkie cywilizacje ustaliły już mniej więcej terytoria swego oddziaływania, kiedy się „zlokalizowały”.
Momentem właściwym i wystarczająco znamiennym może więc być epoka Aleksandra Macedońskiego i jego wielkiej ofensywy przeciwko potędze perskiej. Dokonany przezeń podbój imperium Achemenidów zawiódł go w 327 r. p.n.e., jak wiadomo, aż na północno-zachodnie obszary ziemi indyjskiej. Wojska jego starły się orężnie z armią jednego z indyjskich władców Pendżabu i pokonały ją. Po tym zwycięstwie Aleksander Wielki mianował zresztą pokonanego króla indyjskiego, którego historyczne źródła greckie nazywają Porosem, zarządcą podbitych ziem, a swoim lennikiem. Powszechnie wiadomo, że zamiary Aleksandra, by dalej kontynuować podbój, rozbiły się o niesnaski wśród jego wojowników, pragnących powrócić do ojczystego kraju. Najdalszym miejscem na ziemi indyjskiej zawładniętym przez armię Macedończyka stały się brzegi rzeki Bias (po grecku zwanej Hyphasis), skąd w 326 r. p.n.e nastąpił odwrót.
Bezpośrednie skutki wyprawy Aleksandra Wielkiego na Indie były niewielkie, tak w płaszczyźnie militarnej i politycznej, jak kulturalnej i artystycznej. Przerosła je znaczeniem legenda tego wielkiego zdobywcy i przerosły skutki pośrednie. Żywotność legendy czynów Aleksandra okazała się niezmożona; żyje ona wszak do dziś. Rozprzestrzeniła się zaś z równą bodaj intensywnością na Zachodzie, w śródziemnomorskim kręgu kultury, jak i na Wschodzie.
Jeszcze u progu naszego stulecia można było kupować na bazarach miast i miasteczek indyjskich wizerunki tego władcy — oczywiście będące produktem fantazji ich twórców. Fakt to drobny lecz o tyle znamienny, że w tradycyjnym modelu kultury indyjskiej kult władcy nie odgrywał w istocie znaczniejszej roli, a w każdym razie nie przybierał formy identyfikowania go z bóstwem, jak to się działo np. na Jawie. Do zupełnych też wyjątków można zaliczyć chęć portretowania jego indywidualnych rysów (choć oczywiście nie brakło „idealnych” wyobrażeń królów).
Być może w tym wypadku odegrały rolę monety z profilem Aleksandra, które pojawiły się w Indiach w okresie jego wyprawy, a których obieg przetrwał czasy jego władztwa. Monety te — a wiele z nich zachowało się do dziś — bywały mistrzowskimi dziełami sztuki; w istocie dają się one traktować jako miniaturowe płaskorzeźby w metalu. O tym zaś, że na podobne monety patrzono w starożytnych Indiach — kraju, który we wcześniejszych epokach nie posiłkował się regularnie wymianą pieniężną — nie tylko jako na znaki wartości materialnej, ale i jako na twory sztuki, mówią nam fakty z niewiele tylko późniejszego okresu historycznego.
Postać Aleksandra Wielkiego nim obrosła mitem, legendą, mogła oddziaływać bardziej bezpośrednio jako wzór. Takim wzorem mogła być dla indyjskiego władcy, Czandragupty, który rozległymi podbojami zjednoczył wielkie obszary subkontynentu, tworząc w ten sposób podwalinę potęgi imperium Maurjów. Podania wiążą nawet w pewien sposób obu tych władców, wspominając o rzekomych odwiedzinach u Aleksandra zuchwałego indyjskiego młodzieńca, którego z grecka nazywano Sandrakottus. Jeśli zaś nie wierzyć podaniom — i tak wzorowanie się tego króla ma „modelu Aleksandra” nie ulega wątpliwości.
Ponieważ wiele momentów w dziejach rządów Czandragupty z dynastii Maurjów pozostaje niewyjaśnionych, trudno się tu wdawać w relacjonowanie wydarzeń. Istotne jest jedynie podkreślenie, że kiedy ok. 305 r. p.n.e. jeden z diadochów, dawny dowódca części armii Macedończyka — Seleukos Nikator ponowił próbę podboju Indii napotkał opór godnego swej siły przeciwnika. Sądząc po warunkach rozejmu, starcie dwóch armii ujawniło przewagę raczej strony indyjskiej. W zamian bowiem za dar pięciuset słoni bojowych musiał Seleukos odstąpić Czandragupcie terytoria Paropamisu, Gedrozji i Arachozji (połacie ziem dzisiejszego Pakistanu Zachodniego i Afganistanu). Efektem trwalszym owych wydarzeń stało się nawiązanie stosunków dyplomatycznych, a z pewnością również i handlowych między państwami obu władców. Stosunki te przetrwały parę pokoleń dynastii Maurjów. Już zaś Seleukos Nikator wysłał do stolicy państwa Czandragupty — Pataliputry swego posła, Megastenesa, po którym pozostał niezwykle cenny dokument, rodzaj sprawozdania opisującego dwór indyjskiego króla. Ze względu na charakter tego tekstu trzeba mu poświęcić nieco uwagi.
Znaczenie i potęga Seleukosa I Nikatora wyrosły z walk, jakie toczyli diadochowie o sukcesję po Aleksandrze Wielkim. Uczestnicząc w tych walkach ze zmiennym zrazu szczęściem (ale niezmienną bezwzględnością) Seleukos z czasem stał się władcą Syrii, Medii, kilku prowincji Persji i innych krain, zaś przez małżeństwo z Apameą, córką Spitamenesa — pretendentem do władzy w Baktrii i Sogdianie. Państwo jego, w okresie największego rozszerzenia podbojów, obejmować miało przestrzeń około trzech i pół miliona kilometrów kwadratowych, liczbę zaś poddanych szacuje się na około trzydzieści milionów. Był więc to władca potężny, toteż wolno mniemać, iż zadania, jakie powierzał swym wysłannikom były niemałej wagi. Jak wspomniano, do stolicy indyjskiego króla wysłał Megastenesa, który długo przebywał w Pataliputrze (lub do niej kilkakrotnie powracał). Nawiązane w ten sposób stosunki dyplomatyczne przetrwały do czasów władztwa następców obu królów, a więc Antiocha I Seleukidy (nazywanego Soter) oraz Bindusary, syna Czandragupty. Relacja Megastenesa dotyczyła ostatnich lat IV i pierwszych III w. p.n.e.
Tekst Megastenesa nie dochował się do naszych czasów w formie oryginalnej. Znany jest tylko z fragmentarycznych, choć w sumie dość obszernych, późniejszych odpisów greckich i rzymskich autorów jak: Diodor, Arrian, Strabon, Aelian i in. Megastenes opisuje, w pierwszym rzędzie, system administracyjny i polityczny imperium indyjskiego (co przede wszystkim interesowało jego mocodawcę), ale także dużo uwagi poświęca strukturze społeczeństwa (podając — co prawda błędnie — opis systemu kastowego) i religiom indyjskim, w których doszukiwał się analogii z wierzeniami Greków, filozofii, obyczajom, a także sztuce.
Niewiele wprawdzie słów tego tekstu odnieść można do spraw sztuki, niemniej zawierają momenty znaczące. Dotyczy to opisu stołecznego grodu Pataliputry (leżącego ongiś na peryferiach dzisiejszej stolicy stanu Bihar — Patny) oraz znajdującej się tam rezydencji indyjskiego władcy. Opisując miasto i pałac królewski autor podkreśla ich wielkość i wspaniałość, porównując je z Suzą i Ekbataną, a więc miastami, nad którymi władzę sprawował Seleukos; w porównaniach tych wywyższał Pataliputrę nad oba wymienione grody. Pisze o murze obronnych otaczającym miasto akcentując — jak gdyby ze zdziwieniem — że wykonany jest z bali drewnianych i gliny; wzmiankuje o istnieniu pięciuset sześćdziesięciu wież i sześćdziesięciu czterech bram obronnych, która to liczba — z pewnością fałszywa, być może wyolbrzymiona przez późniejszych autorów wykorzystujących tekst Megastenesa — daje w każdym razie wyraz wrażeniu ogromu, jakie miasto wywarło na przybyszu. W opisie pałacu zwraca uwagę również na wielkość budynku, na materiał, z jakiego był wykonany (a więc drewno) i na barwność malowideł zdobiących wnętrza. Do tej relacji należą także fragmentaryczne opisy ogrodów pałacowych, gajów i sadzawek. Wykopaliska archeologiczne dokonywane niedawno na terenie Pataliputry potwierdziły wiarygodność opisu Megastenesa (z wyjątkiem bardzo przesadzonej liczby wież i bram), pozwalają więc widzieć w nim dokument epoki.
Na cóż więc ów przybysz z odległych stron — może zresztą urodzony nie w samej Grecji, jak to się często w dobie hellenizmu zdarzało, ale z pewnością będący reprezentantem greckiej kultury — reagował stając oko w oko z tworami kultury indyjskiej? Na wielkość i obronność — a więc przejawy potęgi; na bogactwo i przepych; na barwność i wreszcie — na pewne cechy odrębności technologicznej, jeśli zechcemy to dojrzeć w powtarzających się wzmiankach o drewnie, jako materiale budowlanym. W każdym razie w opisie nie spotkamy ni śladu skłonności do wywyższania greckiej kultury nad indyjską.
Można by oczywiście podważać znaczenie opisu Megastenesa i tym samym wnioski, jakie zeń dają się wysnuć. Fakt, że w relacji jego nie przebijają akcenty zaskoczenia odrębnością tworów indyjskiego budownictwa można by tłumaczyć tym, że ówczesna Pataliputra, szczególnie zaś rezydencja królewska, nosiła niejedno znamię „perskości”, do której Megastenes, jako człowiek z otoczenia Seleukosa musiał być przywykły. Choć odsłonięte przez archeologów ruiny bardzo wiele pozostawiają zagadek, niektóre elementy architektoniczne (np. głowice kamiennych filarów podtrzymujących strop wielkiej sali audiencjonalnej) noszą wyraźne ślady wpływów sztuki achemenidzkiej Persji.
Może też Megastenes nie miał wystarczających kwalifikacji, by zdawać sprawę z zagadnień tyczących sztuki. Może lepszym sprawozdawcą byłby tu sam Seleukos Nikator? Puściwszy nieco wodze fantazji można w nim widzieć wrażliwszego niż jego poseł odbiorcę i lepszego znawcę sztuki. Wszak podania przechowały opowieść o tym, jak zginął zapatrzony na dzieło sztuki. Kiedy to po bitwie pod Kurupedion w Lidii powracał do Macedonii w 280 r. p.n.e. i zatrzymał się, aby obejrzeć jakiś pomnik, został zamordowany przez Ptolemeusza Karaunosa.
Cóż, wątpliwości tego rodzaju nie mogą zmienić faktu, że historia nie przekazała naszym czasom dokumentu bogatszego w treść, pełniejszego niż opis Megastenesa. Następcy jego, jak na przykład Daimachus z Platei, którego Antioch I wysłał na dwór Bindusary, nie pozostawili i takich sprawozdań. Miał ów Daimachus podobno spisać w dwu tomach swoje spostrzeżenia, lecz już słynny grecki geograf, Strabon, zdyskwalifikował jego tekst jako całkowicie nieodpowiedzialny.
Wspomniana poprzednio Baktria, do władzy nad którą pretendował dzięki swemu małżeństwu Seleukos Nikator (musiał zresztą swe roszczenia poprzeć orężnym najazdem), przechodziła w ciągu swych dziejów nadzwyczaj burzliwe koleje. Ten stosunkowo niewielki obszar ziemi leży dziś częściowo w północnym Afganistanie, częściowo zaś na południowych połaciach radzieckich republik Tadżykistanu i Uzbekistanu, inaczej mówiąc — nad środkowym biegiem Amu-darii, która to rzeka w starożytności zwana była przez Greków Oksus. Stołeczną rolę w tym kraju spełniała „Matka Miast” — Baktra, dziś niewielka miejscowość Balch w Afganistanie nad granicą ZSRR.
Była to kraina żyzna, lecz bodaj nie bogactwo ziemiopłodów stanowiło główne źródło jej znaczenia, a usytuowanie geograficzne. Kraj ten leży na styku obszarów zajmowanych przez wielkie cywilizacje starożytności, na skrzyżowaniu najważniejszych transkontynentalnych szlaków ciągnących się z zachodu na wschód i z południa na północ; miał więc przede wszystkim znaczenie komunikacyjne, strategiczne i handlowe.
Ongiś stanowiąc jedną z satrapii imperium perskiego, od czasów Aleksandra Wielkiego, Baktria znalazła się w orbicie poczynań władców hellenistycznych, a tym samym hellenistycznej prowincjonalnej kultury. Około połowy III w. p.n.e. kraj ten próbował się usamodzielnić, jednakże samodzielność ta nie okazała się trwała. Zmieniające się konfiguracje, rola, jaką odegrali w nich Hellenowie, Persowie, później zaś Partowie — wszystko to nie może tu być przedmiotem roztrząsań. Wystarczy stwierdzić, że na tym szczególnym kawałku ziemi, przez ostatnie kilka wieków przed naszą erą zaznaczyła się obecność greckich książąt (lub królów, bo tytułowali siebie niekiedy bardzo dumnie) wraz z ich najbliższym dworskim otoczeniem.
Niektórzy z nich władali zupełnie małymi krainami, inni rozciągali — przejściowo — swoje włości szerzej, sięgając niekiedy aż ku dolinom Pendżabu, gdzie między rzeką Indus a jej wielkim dopływem Czenab leżało starożytne miasto Takszasila (krócej zwane Taksila2).
Krainy te, będące miejscem spotkania różnych cywilizacji, różnych kultur, dostarczały przykładów osobliwej koegzystencji rozmaitych ludów z ich rozmaitymi językami i narzeczami, wierzeniami religijnymi, obyczajami i nawykami artystycznymi. W czasach, o których tu mowa, w tyglu tym wrzało i nie wykrystalizowały się w nim jeszcze formy jakiejś syntezy kulturalnej. Świadectw jej nie przynoszą nieliczne, niestety, zabytki odsłonięte przez archeologów; wskazują one raczej na współistnienie pierwiastków helleńskich, perskich i partyjskich z indyjskimi oraz środkowoazjatyckimi. Swoistą syntezę przyniosą dopiero wieki następne, które stworzyły sztukę Gandhary. Stąd jednak można zaczerpnąć przykłady najdziwniejszych czasem kontaktów między ludźmi reprezentującymi Zachód a kulturą wschodnią.
Takim przykładem może być obiekt znajdujący się o wiele setek kilometrów od miejsc, o których mowa. W miejscowości Besnagar koło miasta Bhilsa, w indyjskim stanie Madhja-Pradesz, wznosi się do dziś dosyć wysoka kolumna kamienna poświęcona bogu Wasudewie (z czasem identyfikowanemu z wielkim bóstwem indyjskim — Wisznu). Wierzchołek tej kolumny zdobiła kiedyś figura Garudy — mitycznego demona, o kształtach częściowo ptasich, na którym siedząc bóg Wisznu pokonywał przestrzeń. Dziś figury tej już nie ma i przypomina ją tylko nazwa „Garuda-dhwadża”. Kolumna i wieńcząca ją głowica mają pewne osobliwości formy, których tu jednak nie warto opisywać. Największą bowiem osobliwością jest sama osoba fundatora tego dzieła.
Był nim — o czym mówi inskrypcja wyrytą na trzonie kolumny — niejaki Heliodoros, syn Diona z Taksili; znalazł się on w Besnagarze jako wysłannik do tamtejszego władcy — Bhagabhadry z dynastii Siungów. Heliodoros przybył do Besnagaru z ramienia Antalkidasa, jednego z efemerycznych greckich królów Taksili. Wzniesiono ową kolumnę prawdopodobnie u schyłku II w. p.n.e. — Oto więc mamy przykład Greka (wprawdzie już z dala od Grecji urodzonego), który nie tylko pełni funkcję poselską na dworze indyjskiego władcy, lecz mieni się (a tak to brzmi na inskrypcji) czcicielem indyjskiego bóstwa i wznosi mu indyjskim obyczajem hołdowniczy monument.
Greckich królów ziem tradycyjnie przynależnych do Indii znamy przede wszystkim z monet, jakie bili w swoich posiadłościach. Niekiedy nic więcej o nich nie wiemy, jak tylko to właśnie, że bili własne monety.
Słynny współczesny francuski etnolog i antropolog kultury, Claude Levi-Strauss tak opisuje pewne wydarzenie w swej książce pt. Smutek tropików: „Błądziłem pewnego dnia w obrębie murów wzgórza Bhir otoczonych zwałem wykopanych gruzów. To niewielkie miasteczko, z którego pozostały tylko podmurowania, nie wznosi się już nad poziom geometrycznych uliczek, po jakich stąpałem. Wydawało mi się, że oglądam jego plan z bardzo wysoka lub z bardzo daleka i to złudzenie, wzmożone przez brak roślinności, powiększało jeszcze głębię dziejów. W tych domach mieszkali, być może, greccy rzeźbiarze, ciągnący za Aleksandrem, twórcy sztuki Gandhary, którzy natchnęli starożytnych buddystów odwagą przedstawiania ich boga. Zatrzymał mnie błyszczący refleks u moich stóp, była to wypłukana przez deszcz srebrna moneta nosząca grecki napis: «Menandros Basileus Soteros». Czym byłby dzisiaj Zachód, gdyby próba zjednoczenia świata śródziemnomorskiego z Indiami udała się w sposób trwały?”3.
Pieniążek, o którym mówi Levi-Strauss, tylko na jednej stronie nosi napis w alfabecie greckim. Na odwrocie użyte jest staroindyjskie pismo kharoszti. Było to więc rzeczywiste świadectwo próby — nieudanej ale podjętej świadomie — związania w tym zakresie dwu jakże odległych kultur.
Il. 1. Dwujęzyczna moneta Menandra
Skromne znaczenie tego faktu, zresztą nie jedynego w tych czasach i w tej dziedzinie, nabiera wymowy, gdy się zastanowimy nad osobą władcy, który swoje imię umieścił na monecie. Ów Menander w indyjskiej tradycji kulturalnej nazywa się Milinda. Musiał zaś cieszyć się nie byle jaką sławą, skoro wszedł do klasycznej literatury indyjskiej jako tytułowa postać znanego buddyjskiego traktatu religijnofilozoficznego nazwanego Pytania Milindy, Traktat ten, spisany w języku palijskim ok. I w. p.n.e., ujęty jest w formę dialogu między królem Milindą a buddyjskim zakonnikiem Nagaseną. W samej formie literackiej utworu niektórzy autorzy dopatrują się oddziaływania wzoru dialogów platońskich. Z treści zaś wyłania się postać króla jako człowieka o niezwykle szerokich zainteresowaniach, pozbawionego uprzedzeń i pragnącego zgłębić problemy buddyjskiej myśli religijnej i filozoficznej.
W dobie hellenizmu relacje świata greckiego z indyjskim nie były, w zakresie sztuk plastycznych, ani rzeczywiście bliskie ani szczególnie owocne. Na szlakach armii i na tropach kontaktów dyplomatycznych sztuka nie owocowała bujnie. Kiedy jednak rytm wydarzeń militarnych i politycznych stawał się wolniejszy, kiedy historia — ta oficjalna, głośna od grzmiących czynów — milkła nieco, ożywiał się handel a wraz z nim wymiana dóbr artystycznych. Taka faza względnej stabilizacji i ożywienia kontaktów międzynarodowych nastąpiła wtedy, gdy na arenie politycznej świata zachodniego zapanował Rzym.
Tej to fazie historycznej poświęcony jest następny rozdział książki. Podobnie, jak w tym rozdziale, fakty artystyczne będą tam stanowić stosunkowo niewielką część materiału. Wydaje się jednak nieodzowne przypomnienie przynajmniej niektórych wydarzeń historycznych, by naszkicować tło dla rozpatrywanych później zjawisk.
Dla Rzymian ostatniego stulecia przed naszą erą koniec świata leżał na wschodzie tam, gdzie znajduje się państwo chińskie, które nazywali Sericą — państwem Serów (a gdzie indziej krainą This), mając o nim nader mgliste wyobrażenie.
Dla Chińczyków w tymże czasie koniec świata leżał na zachodzie tam, gdzie znajdowało się państwo rzymskie, które nazywali Ta-ts’in4, mając o nim równie mgliste wyobrażenie, co Rzymianie o Chinach.
Przez wiele lat będą się te dwie potęgi wzajemnie szukać, będą próbowały nawiązać między sobą kontakt. I dla Rzymu, i dla Chin najodleglejszym znanym terenem w niezmierzonych obszarach Azji były wówczas okolice Baktrii. Rzymianie, choć się sami w te rejony nie zapuszczali, znali Baktrię dzięki Grekom. Chińczycy zaś poznali tę krainę dzięki głośnej wyprawie podjętej ok. lat 138—126 p.n.e. przez Czang K’iena.
Wyprawa ta, choć nie wiąże się wprost z omawianą tu problematyką sztuki, zasługuje na krótkie zreferowanie ze względu na to, że w znacznym stopniu przyczyniła się do przetarcia jednej z ważnych dróg lądowych między Wschodem a Zachodem. Dzieje zaś owej wyprawy znamy z dość dużą dokładnością dzięki nieocenionym kronikarzom dynastycznych władców „Kraju Środka”.
Cesarstwo chińskie, skonsolidowane wewnętrznie w czasach wcześniejszej dynastii Han, szukało sposobów zażegnania niebezpieczeństwa grożącego mu stale ze strony Hunów. Przeciw temu niebezpieczeństwu nie stanowił wystarczającej zapory nawet słynny Wielki Mur, choć był najbardziej gigantyczną fortyfikacją, jaką kiedykolwiek na świecie wzniesiono. Szukając sojuszników przeciwko Hunom, Wu, szósty a najsławniejszy cesarz z dynastii Han, próbował nawiązać kontakt z wodzami szczepów Jüe-czy, które, choć etnicznie bliskie Hunom, były od dawna ich przeciwnikami. W tym celu wysłał poselstwo z Czang K’ienem, dotychczasowym dowódcą straży pałacowej, na czele. Czang K’ien, który zaraz u początków swej misji wpadł w ręce Hunów i przebywał u nich w niewoli przez dziesięć lat, dotarł wszelako do Kokandu (dziś w radzieckim Uzbekistanie), przemierzył południowe połacie Chorezmu, Sogdiany i — kierując się najdalej ku południowemu zachodowi — znalazł się w kraju Ta-hia, którą to nazwą oznaczali Chińczycy Baktrię. Miał nawet odwiedzić samą „Matkę Miast” — Baktrę. Po upływie dwunastu lat, po wielu perypetiach, wrócił do ówczesnej stolicy Chin — Cz’ang-anu.
Misja Czang K’iena z punktu widzenia politycznego i dyplomatycznego nie powiodła się: sojuszników, którzy by zechcieli przyłączyć się do zbrojnej wyprawy przeciw Hunom, nie znalazł. Poznani władcy dalekich krain przesyłali miłe słowa i podarki dla cesarza chińskiego, ale nic więcej nie obiecywali. Strach przed Hunami był większy niż wiara w potęgę Syna Nieba. Wyprawa Czang K’iena :miała jednak doniosłe znaczenie dla ekspansji politycznej i — w jeszcze większym stopniu — handlowej Chin. Droga, jaką przebył, pokrywa się na wielu odcinkach ze słynną „drogą jedwabną”, jednym z najważniejszych szlaków handlowych świata, utrzymującym swe znaczenie przez blisko tysiąc lat. O pośredniej, ale istotnej roli tej drogi w rozprzestrzenianiu wielorakich wpływów artystycznych będzie mowa w następnym rozdziale.
Niejasno rysującym się celem, który przyświecać miał podróży Czang K’iena, mogło być osiągnięcie krainy Ta-ts’in, którą Chińczycy umiejscowiali w okolicach Syrii, sądząc, że tam znajduje się centrum władzy nieznanych im bliżej Rzymian. Nieudaną próbę Czang K’iena ponawiali Chińczycy po wielekroć w następnych stuleciach. Dowody szczególnie intensywnych kontaktów dyplomatycznych z Rzymem oraz prób takich kontaktów przechowała historia początków naszej ery.
Za pryncypatu Augusta miały, według relacji starożytnych autorów, przybywać do niego liczne poselstwa od władców wschodnich. Między innymi przyjmował jakoby posłów chińskich, co wydaje się jednak bardzo wątpliwe i nie znajduje potwierdzenia w kronikach chińskich. Niewątpliwie przeszkodą było państwo Partów, utrudniające Chińczykom przedostanie się do wrogich mu Rzymian. Natomiast co najmniej cztery poselstwa od władców indyjskich do Augusta uznają badacze za historycznie sprawdzone. Rzecz szczególna, że niektóre z nich przyjmował August aż na terenie odległej Hiszpanii.
Jedno z takich poselstw, wysłane przez króla Porosa, mieniącego się zwierzchnikiem nad sześciuset królami, przywiozło list — napisany po grecku — oraz podarki dla Augusta w postaci różnego rodzaju dziwów: ogromnych węży, żółwia-olbrzyma, młodego bezrękiego chłopca, który umiał strzelać z łuku za pomocą nóg, a także filozofa, który miał się jakoby sam spalić na stosie po wypełnieniu swej dyplomatycznej misji. Był nim podobno niejaki Zarmanochegas (Śramanaczarja?) z Barygazy, czyli portowego miasta indyjskiego Bhrigukaczczha.
Za Klaudiusza przybyło poselstwo od króla Cejlonu; za Trajana w 106 r. przyjęto wysłanników od kilku królów indyjskich; Hadrian przyjmował posłów z Indii i Baktrii; Aurelian w 274 r. — Persów, Baktryjczyków, Indów i wysłanników z kraju This, czyli Chińczyków. Również i na dwór pierwszych cesarzy bizantyjskich przybywali dyplomaci indyjscy, z czasem jednak kontakty te się urwały.
Czy cesarze rzymscy wysyłali w zamian swoich posłów do indyjskich władców — tego z pewnością nie wiadomo. Natomiast niewątpliwie próbowali znaleźć drogę do Chin — ojczyzny tak pożądanego w starożytności jedwabiu. Kroniki chińskie piszą o tym wyraźnie: Hou Han szu — Kronika Późniejszej Dynastii Han zawiera ustęp: „Władca Ta-ts’inu próbował od dawna nawiązać kontakt z Krajem Środka, ale ludzie z An-si [Persja], którzy sami chcieli zaopatrywać Ta-ts’in w jedwabie chińskie, nie przepuszczali przez swoje ziemie wysłanników udających się do nas”.
Dopiero w II w. cesarz Antoninus Pius (w chińskiej transkrypcji An-tun) wysłał ambasadora na dwór chiński — ale drogą morską, poprzez porty Indochin. Ambasador ów do celu podróży dotarł późno, w 166 r., kiedy już Rzymem władał Marek Aureliusz, zaś dary przeznaczone dla chińskiego monarchy, zapewne utracone w początkach podróży i zastąpione nabytymi po drodze (kły słoniowe, rogi nosorożców, skorupy żółwi), nie wzbudziły zachwytu.
Trudno dziś orzec, jakie znaczenie — oprócz prestiżowego — odgrywały podobne poselstwa, z których część tylko została tu wymieniona. Niewątpliwie torowały drogę kontaktom, ale te utrwalał lepiej i napełniał treścią bardziej konkretną — handel.
Ówczesny handel odbywać się mógł albo drogą lądową, albo morską. W pierwszym przypadku był on z konieczności handlem pośrednim i tym samym bardziej kosztownym. Rolę pośredników między Rzymem a Chinami spełniały, czerpiąc z tego olbrzymie zyski, państwa i państewka Azji Środkowej oraz cesarstwo Partów (a później Sasanidów); między Rzymem a Indiami rozciągała się taż sama zapora partyjska. Wprawdzie była możliwość prowadzenia karawan handlowych przez Palmirę i dalej po rubieżach ziemi Partów, była to jednak droga niebezpieczna i najczęściej wykorzystywano tylko jej odcinek wzdłuż Eufratu, by osiągnąwszy brzegi Zatoki Perskiej wsiąść dalej na statki.
Miarą kosztów i trudności takich wypraw mogą być ceny towarów, być może określane przez starożytnych nieprecyzyjnie, niemniej dające ogólne wyobrażenie. Otóż towary zakupione w Indiach osiągały w Rzymie sto razy wyższą cenę, zaś w początkach naszej ery na jedwab chiński nie było właściwie ceny ustalonej, mógł osiągać dowolną. W każdym razie przewyższał ceną własną wagę w złocie.
Nic więc dziwnego, że nęciły Rzymian przede wszystkim drogi morskie. Ich nieodzowność znalazła wyraz w słynnym sloganie starożytności — navigare necesse est. Z owej necessitas potrafili Rzymianie uczynić jeden ze składników swojej potęgi.
Znaczenie dróg morskich dla handlu wzrosło niepomiernie od czasu „odkrycia” przez zachodnich żeglarzy monsunów. Wykorzystywanie bowiem siły tych regularnych wiatrów ogromnie przyspieszało podróż, którą w poprzednich epokach odbywano żeglując w zasadzie wzdłuż brzegów. Zasługę odkrycia właściwości monsunów, nazywanych przez starożytnych „wiatrami etezjańskimi”, przypisuje się greckiemu żeglarzowi Hipalosowi. Wprawdzie nie wiadomo kiedy żył ów Hipalos, jednak pewne okoliczności pośrednie zdają się wskazywać, że odkrycie, o którym mowa, mogło nastąpić w pierwszym dziesięcioleciu naszej ery.
Indyjskie źródła wskazują, że monsuny wykorzystywane były przez miejscowych żeglarzy w ich podróżach do Egiptu co najmniej już w II w. p. n. e., lecz nam chodzi o sens owego odkrycia z perspektywy Zachodu. W spopularyzowaniu go, a także w usystematyzowaniu tras podróży do Indii doniosłą rolę odegrał tekst anonimowego autora powstały przypuszczalnie w drugiej połowie I w. n.e., a znany pod tytułem Periplus Morza Erytrejskiego. Przez długi czas starożytni autorzy powoływali się na ten tekst, jako najbardziej autorytatywny.
Autorem jego musiał być jakiś grecki kupiec-żeglarz pochodzący z Berenike na egipskim wybrzeżu Morza Czerwonego, a więc zapewne obywatel rzymski. Sam musiał z pewnością niejedną podróż do Indii odbyć, a że spisał też informacje zasłyszane, jego Periplus stanowi bezcenne źródło różnorakich wiadomości. Tutaj oczywiście trudno się rozwodzić nad jego radami, gdzie jaki towar najkorzystniej można zakupić, a gdzie inny sprzedać, lub nad wskazówkami ściśle żeglarskimi. Najistotniejsze jest wyraźne wskazanie portów odgrywających zasadniczą rolę w handlu między Rzymem a Indiami i krajami Azji południowo-wschodniej. Porty te bowiem — o ile zostały zidentyfikowane z określonymi miejscowościami — nieraz już wskazały archeologom tereny doniosłych znalezisk.
Ważne są również zawarte w owym tekście wzmianki wskazujące, że w portach indyjskich handlowano z Rzymianami nie tylko towarami miejscowymi (pieprz, tkaniny bawełniane, żywice lecznicze i służące do wyrobu kadzideł, kamienie szlachetne i półszlachetne i in.), ale również i sprowadzanymi przez Indów z dalekich Chin — jak choćby pożądany jedwab, który trafiał do Indii bądź drogą morską, bądź też lądową przez kraje Azji Środkowej, Baktrię do Pendżabu.
Pomijając pierwsze etapy podróży, jako najważniejsze porty indyjskie Periplus wymienia: na pierwszym miejscu — Barbaricum przy ujściu rzeki Indus, której to miejscowości nie udało się zidentyfikować; następnie bardzo ważny port Barygaza (dziś Bharocz, zaś w staroindyjskim brzmieniu Bhrigukaczczha lub Bharukaczczha) w Zatoce Kambajskiej; dalej Muziris, do którego mogły przybywać statki żeglujące wprost z Adenu przez Morze Arabskie, a który to port można identyfikować z miastem Kranganur na Wybrzeżu Malabarskim. Tutaj i w pobliskim, niezidentyfikowanym porcie Nelcynda rzymscy kupcy zaopatrywali się w wielkie ilości cenionej i poszukiwanej przyprawy, jaką był pieprz. W Muziris, według wzmianek w innym tekście starożytnym, miała się znajdować rzymska świątynia, templum Augusti, której śladów jednak dotychczas archeologowie nie odnaleźli.
Płynąc dalej na południe statki kierowały się na Cejlon (zwany Taprobane) lub na wschodnie brzegi Półwyspu Indyjskiego ku takim portom Wybrzeża Koromandelskiego, jak Poduke — położone z pewnością przy ujściu rzeki Dżindżi. Wiadomości z pierwszej ręki, jakie zawiera Periplus, zdają się kończyć na opisie portu przy ujściu Gangesu. Dalej na wschód miał się znajdować Kraj Złoty (Chryse — być może Półwysep Malajski), o którym mniemał autor Periplus, iż jest wyspą, na północ od której, już w miejscu lezącym bezpośrednio „pod wschodzącym słońcem” leżeć miał trudno dostępny, pociągający i zagadkowy kraj This — Chiny.
Niezależnie od starożytnych źródeł pisanych wykopaliska archeologiczne naniosły niejeden punkt na tę mapę szlaków handlowych łączących Zachód ze Wschodem. Do takich należy miejscowość w delcie Mekongu, Ok Eo, leżąca w pobliżu dzisiejszej granicy Wietnamu południowego i Kambodży. Nie doprowadzone do końca, m. in. ze względu na wydarzenia polityczne, badania archeologów wykryły tam doniosłe znaleziska rzymskie pochodzące bez wątpienia z handlu. Wskazują one niezbicie, że tędy, między innymi, wiodły drogi do Chin południowych.
Jednym z najlepiej dziś poznanych portów na starożytnych morskich szlakach handlowych jest Poduke (Podouke z tekstu Periplus a Podouke Emporion z map Ptolemeusza). Na Koromandelskim Wybrzeżu Półwyspu Indyjskiego, tuż pod miastem Paduczczeri (Puttuczczeri, dawne francuskie Pondichery) odkopano w pobliżu wiosek Arikamedu i Wirampatnam dość rozległe ruiny miasta i zabudowań portowych. Znaczną część z nich rozmyły bezpowrotnie wody jednego z ramion rzeki Dżindżi, jednak to, co zdołano odsłonić, wskazuje na pokaźny, gospodarnie rozplanowany starożytny port z ceglanym nabrzeżem, magazynami na towary, resztkami uliczek i zabudowań miasta. Znaleziono tam liczne szczątki italskiej ceramiki, tzw. „aretyńskiej”, co pozwala dość precyzyjnie określić, że czas ożywionych kontaktów handlowych z Rzymem musiał przypadać na sam początek I w. n. e. Znaleziono również i inne wyroby italskie o cechach artystycznych.
Mówiąc o podobnych miejscach na mapie kontaktów handlowych warto pamiętać o co najmniej trojakiej ich roli. Były one bowiem etapami na szlakach karawan lub wypraw morskich; były węzłami, gdzie krzyżowały się drogi wielojęzycznych często wędrowców; stawały się też czasami miejscem trwałego pobytu różnoplemiennych rzesz ludzkich. Do takich właśnie miejsc musiało należeć starożytne Poduke, a dowody tego można znaleźć nie tylko w odkrytych przez archeologów resztkach śladów dawnego życia, ale również i w miejscowej, tamilskiej literaturze.
Na terenie Poduke nie znaleziono monet ani rzymskich, ani indyjskich. Angielski archeolog, R. E. M. Wheeler, który prowadził tam wykopaliska w 1945 r., widzi w tym dowód, że używane przez Rzymian w obrotach handlowych pieniądze nie wchodziły wówczas (tzn. w pierwszych wiekach naszej ery) na terenie Indii w „normalny” obieg. Opinia to raczej zbyt kategoryczna, gdyż przeczą jej świadectwa pochodzące z innych okolic. Pewne jest natomiast, że często używano monet po prostu jako wartościowego metalu i w transakcjach handlowych odważano odpowiednią ich liczbę (tnąc je na kawałki w razie potrzeby) w zamian za towary. Również ze względu na wartość kruszczu, z jakiego pieniądze były wykonane, gromadzono je, tezauryzowano. Najbardziej były cenione, oczywiście, monety złote, zaś odpływ ich z Rzymu musiał być istotnie wielki, skoro skargi np. Pliniusza Starszego na ten temat przybierały wręcz formę biadań. „Nie ma roku, w którym by Indie nie wchłonęły mniej, niż pięćdziesiąt milionów sestercji” — pisał on, utyskując dalej, że większość tych sum przeznaczona jest na zaspokajanie luksusowych zachcianek.
Pasjonujące zagadnienia handlu międzynarodowego i służącej mu żeglugi morskiej w odległych czasach starożytności nie mogą być tu szerzej rozwijane. Temat ten ma zresztą swoje wcale liczne opracowania. Ma również związek ze sprawami sztuki i ten właśnie aspekt musi nas dalej zajmować.