Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pierwsze spotkanie Oli i Pani bibliotekarki wywołało zupełnie nieoczekiwane wydarzenie, które zakłopotało dziewczynkę. Jednak wrażliwe, pełne empatii dziecko nieświadomie zaczyna pomagać kobiecie pokonać alergię na... dotyk! Dzięki wspólnemu spędzaniu czasu obie dowiadują się o sobie nowych rzeczy i przez to mogą bardziej wpłynąć na swoją przyszłość.
Czy może istnieć przyjaźń między dzieckiem a dorosłym? Czego w takiej relacji może nauczyć się dziecko od dorosłego, a czego dorosły... od dziecka?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 104
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział I
W niedużym miasteczku, w małym domeczku mieszkała sobie pewna Pani. Nie miała dzieci ani wnuków, nie miała też kota ani psa czy kwiatów na parapecie. Była niemłoda i niestara, szczupła, niewysoka, miała burzę czarnych loków, których nie potrafiła do końca ujarzmić, i błękitne oczy. Jej oczy były tak błękitne, jak górskie jezioro, rosnące przy leśnej drodze niezapominajki albo niebo w bezchmurny, letni dzień. Nikt jednak nie chciał w nie patrzeć. Oczy te bowiem mroziły każdego, kto w nie spojrzał. Jakby nie były żywe, tylko martwe i zrobione z kawałków szkła albo lodu. Starsi mówili, że przypominają oczy Bazyliszka z bajki, czyli stworzenia z kogucią głową i ogonem węża, którego spojrzenie zamieniało ludzi w kamień.
W dodatku Pani pracowała w bibliotece, gdzie spotykała różnych ludzi. Podobno, gdy podawała książki, jej dotyk był lodowaty, a długie paznokcie zawsze pomalowane na krwistoczerwony kolor. Nic dziwnego, że ludzie jej unikali. Gdy dotknęła ich zimną dłonią, na przykład podając książkę, wzdrygali się z obrzydzenia. A gdy spojrzała tymi swoimi oczami, paraliżowało ich i dopiero po chwili przypominali sobie, co chcieli powiedzieć. Czyżby czarowała? Może była wiedźmą? Niektórzy tak myśleli, lecz nikt nie odważył się Pani zapytać, jak jest naprawdę. Wiadomo, jak świat światem, plotki żyją swoim życiem.
Nikt tej Pani nie odwiedzał, mieszkała sama. Sama robiła zakupy, sama sprzątała, sama chodziła na spacery. Wszystko sama. Nikt nie wiedział, jak czuła się ze swoją samotnością i co tak naprawdę czuła. Nikt nigdy nie zapytał o jej prywatne sprawy. Każdy się bał i wolał unikać na tyle, na ile to było możliwe. A że w tym miasteczku znajdowała się tylko jedna biblioteka, to każdy wcześniej czy później do niej trafiał i spotykał się z Panią.
Nikt nawet nie znał jej imienia, no może poza dyrektorem biblioteki, który, gdy przyjmował ją do pracy, musiał oglądać jej dokumenty. Teraz jednak, po wielu latach, nawet on musiałby długo myśleć, by sobie to przypomnieć.
Nikt też nie wiedział, czy Pani ma jakichś rodziców. Wszyscy myśleli, że na pewno ma, bo przecież każdy z nas ma, Wy również, jednak nikt nigdy ich nie widział. Tak jak nikt nie widział, by Pani kiedykolwiek się uśmiechnęła. Ludzie mówili, że jest chłodna, stanowcza i odrobinę wyniosła, cokolwiek to znaczy. Jeśli nie rozumiecie, poproście rodziców, żeby Wam wyjaśnili. Często dzieci w przedszkolu czy w szkole słyszały historię o Pani, która jest jakby nie z tego świata. Straszyły się między sobą, mówiąc:
– Jak będziesz mi dokuczał, to przyjdzie do ciebie Pani, zobaczysz!
I wtedy ten, który dokuczał, po prostu odpuszczał. Dzieci nie wiedziały, co ta Pani mogłaby im zrobić, lecz samo to, że przyjdzie, napawało je lękiem. Nie chciały jej oglądać, choć Pani wcale szpetna nie była. Niejedna dziewczynka marzyła o takiej burzy czarnych loków czy czerwonych paznokciach. Jednak spojrzenie błękitnych oczu i chłód dłoni przerażały i nie pozwalały się do Pani zbliżyć.
I tak sobie żyli mieszkańcy miasteczka i żyła sobie Pani, a że mieszkała na obrzeżach, to nie przeszkadzała nikomu. No, oczywiście poza tymi sytuacjami, gdy komuś była potrzebna książka i musiał iść do biblioteki, a Pani były potrzebne zakupy i musiała iść do sklepu. Kobieta wiedziała, że o niej plotkują, lecz nie przejmowała się tym. Lubiła swoją pracę, mieszkanie, miasteczko i jego mieszkańców. Żyła tak, jak się do tego przez lata przyzwyczaiła i nie chciała żadnych zmian. Nigdy zmian nie lubiła i uważała, że nie są jej do niczego potrzebne. A że z natury nie była rozmowna, to samotność jej nie przeszkadzała. Ostatecznie można przecież włączyć telewizor, który będzie do nas mówił, prawda?
Ale pewnego dnia zdarzyło się coś niby zwykłego, jednak zupełnie nieoczekiwanego. Do biblioteki przyszła dziewczynka, żeby oddać książki. Krótko jeszcze mieszkała w miasteczku i nie zdążyła poznać historii bibliotekarki.
– Dzień dobry. Jestem dziś bardzo szczęśliwa. Dostałam szóstkę z testu, bo Pani wypożyczyła mi najlepsze książki o zwierzętach. Nikt takich nie miał. I ja najlepiej mogłam się przygotować. – Dziewczynka mówiła i mówiła i cały czas się uśmiechała.
A Pani słuchała i słuchała z kamiennym wyrazem twarzy i kiwała głową. I wtedy, niewiele myśląc, dziewczynka podeszła i... przytuliła bibliotekarkę. Małe rączki objęły kobietę w okolicach ud i zacisnęły w obręczy uścisku. Nie spodziewała się tego. Zaskoczyło to też ludzi przebywających wówczas w bibliotece. Nagle przestali myszkować po półkach w poszukiwaniu bestsellerów i wszyscy wpatrywali się w Panią i w dziewczynkę. Zrobiło się zupełnie cicho. Nikt nie śmiał nawet oddychać, nie bojąc się, że może to grozić niedotlenieniem.
Trwało to kilka sekund, lecz wszystkim zdawało się, że ciągnęło się wieczność. Ktoś miał śmiałość przytulić Panią?! Toż to sensacja na miarę trzęsienia ziemi! Niebywałe! Dziewczynka nie zauważyła ciszy, bo była bardzo podekscytowana. A Pani, owszem. Stała na środku biblioteki niczym sparaliżowana. Jak słup soli. Ręce wzdłuż tułowia, nogi i plecy wyprostowane. Patrzyła na dziewczynkę błękitnymi oczami i ludziom zdawało się, że te oczy są jakby mniej błękitne. A może to przez zaskoczenie? Nie dało się bowiem ukryć, że Pani nie spodziewała się takiego zachowania. Wszyscy byli zdziwieni, że nie próbowała się wyswobodzić z tego uścisku. Stała i stała, a dziewczynka ją obejmowała, przytulając głowę do jej brzucha.
Nagle poluzowała obręcz i spojrzała na Panią, uśmiechając się.
– Dziękuję – powiedziała.
Bibliotekarka nie wytrzymała tego spojrzenia i tego uśmiechu i osunęła się na podłogę. Leżała na środku biblioteki zupełnie bez życia.
– Trzeba coś zrobić! – Ktoś z obecnych w pomieszczeniu ocknął się.
– Ale co? – zapytał ktoś inny.
– Trzeba ją ocucić – podpowiedział ktoś jeszcze.
– Ale kto to zrobi? Kto się odważy?
– A może trzeba wezwać pogotowie?
I w bibliotece wybuchła panika. Aż z zaplecza przyszedł dyrektor, którego zaniepokoiły te wszystkie głosy. W końcu od dawna wiadomo, że w bibliotece trzeba być cicho. A nie da się ukryć, że przejęci ludzie ciszy zachować nie potrafią. Jedynymi osobami, które w tym momencie zachowywały się bezgłośnie, była leżąca Pani i dziewczynka, która się do niej jeszcze chwilę temu przytulała, a teraz wpatrywała się rozszerzonymi oczami w podłogę, nie wiedząc, co począć.
Pan dyrektor wszedł do biblioteki i widząc, co się stało, od razu wydał dyspozycje. A że działo się to, jak już wiecie, w małym miasteczku, to do wszystkich zwracał się po imieniu:
– Pani Zosiu, proszę natychmiast iść do przychodni obok i przyprowadzić lekarza.
– Panie Tadziu, proszę otworzyć okno.
– Pani Alu, proszę przynieść szklankę wody.
– A resztę państwa proszę o ciszę i o odsunięcie się od Pani bibliotekarki. Najważniejszy jest dostęp powietrza.
W bibliotece zaległa cisza. Dyrektor zbliżył się do oniemiałej dziewczynki i przytulił ją.
– Już dobrze. Nie martw się. Nic się nie stało.
Ta pokiwała głową i wypiła wodę, którą podała jej pani Ala. Następnie usiadła na krześle i czekała na to, co też się dalej wydarzy.
Tymczasem dyrektor uklęknął z boku Pani i wcale się nie bał, że pogniecie garnitur. Nie bał się też tego, że za chwilę dotknie Pani. Próbował ją ocucić, lekko klepiąc dłońmi po twarzy.
– Proszę się ocknąć, bardzo proszę – mówił i znów uderzał ją lekko po policzkach.
W pewnym momencie kobieta otworzyła oczy. Przez bibliotekę przeszło westchnienie ulgi. Wszyscy w niej zgromadzeni myśleli, że to już koniec, że wstanie i wróci do pracy. Ona jednak ponownie zamknęła oczy. Dyrektor wytężył swój umysł, by przypomnieć sobie jej imię, i spróbował znowu:
– Pani Aniu, ja bardzo proszę. – Był dumny z siebie, że ma dobrą pamięć.
W tym momencie do biblioteki wkroczył energiczny pan doktor w białym fartuchu, który powiewał przy każdym jego ruchu, a za nim zziajana pani Zosia.
– Proszę się odsunąć! Proszę mnie przepuścić! – powiedział głośno lekarz, szybko zbliżając się do poszkodowanej, a jego fartuch zafalował, jakby w bibliotece wiał silny wiatr.
Ludzie się rozstąpili na boki, dyrektor wstał z klęczek, ustępując miejsca doktorowi, który zaczął oklepywać bibliotekarkę po twarzy, mówiąc:
– Proszę wstać, proszę się obudzić.
– Ale to nie działa. Już tak próbowałem – rzekł dyrektor.
– Proszę przynieść wody – zarządził doktor.
Pani Ala wyrwała szklankę z rąk dziewczynki i zniknęła na zapleczu. Po chwili wyszła stamtąd, niosąc naczynie wypełnione po brzeg. Stąpała ostrożnie, żeby nie uronić ani kropli. Niosła szklankę niczym najważniejsze trofeum.
Doktor wyrwał z jej rąk naczynie i opryskał twarz bibliotekarki wodą. Kobieta otworzyła oczy, zamrugała i spróbowała usiąść na podłodze. Wtedy doktor dotknął jej ręki, chcąc pomóc w przyjęciu wygodniejszej pozycji. Bibliotekarka popatrzyła na doktora, na swoją i jego rękę i... z powrotem osunęła się na podłogę. Doktor znów opryskał jej twarz wodą. Kobieta znów otworzyła oczy, zamrugała i spróbowała wstać. On ponownie chciał jej pomóc, a ona ponownie zemdlała.
– Co się dzieje? – Ktoś z tłumu nie wytrzymał i zadał pytanie.
Doktor podrapał się najpierw po głowie, potem po brodzie. Wyglądał na bardzo zamyślonego.
– Już wiem! – wykrzyknął.
– Co pan wie? – zapytał mężczyzna w pasiastej koszulce, stojący najbliżej doktora.
– Ona ma alergię!
– Jaką alergię? – Szczupła kobieta w czarnym żakiecie i w szpilkach nie dała doktorowi dokończyć zdania.
– No, ma alergię na dotyk!
– Na dotyk?! – Zdumieli się gapie.
– Nie można mieć uczulenia na dotyk! To bzdura! – wykrzyknął pan w meloniku.
W bibliotece zawrzało. Wszyscy komentowali diagnozę doktora. Nikt jeszcze nie słyszał o takiej chorobie. O grypie, anginie czy różyczce, owszem. Ale o alergii na dotyk? To pewnie jakieś egzotyczne! Zaraz wszystkich zarazi! I wybuchła panika. Wszyscy chcieli uciekać. Jedni forsowali wąskie drzwi biblioteki, próbując przez nie wyjść tłumnie. Drudzy wdrapywali się na parapet wciąż uchylonego okna, by tamtędy wydostać się na zewnątrz.
– Proszę o spokój! – krzyknął doktor.
Ludzie jednak nie chcieli słuchać. Dalej się gramolili na parapet i przeciskali przez drzwi.
– To nie jest zaraźliwe! Tej Pani trzeba pomóc! – Doktor krzyknął jeszcze raz.
Ludzie jakby zastygli w bezruchu. Odwrócili się w stronę bibliotekarki i spojrzeli zdziwieni na doktora. Ten westchnął i powiedział:
– Dajcie szybko rękawiczki.
– Do czego będą potrzebne rękawiczki? – Dziwili się ludzie i patrzyli z uwagą, co też się zaraz wydarzy.
Doktor pokropił skronie bibliotekarki wodą i założył wełniane różowe rękawiczki, które ktoś mu podał. Kobieta otworzyła oczy, zamrugała i spróbowała usiąść. Doktor pomógł jej, tym razem dotykając nie gołą skórą, lecz dłonią w rękawiczce. Bibliotekarka usiadła i rozejrzała się po zgromadzonych.
– Doktor ma rację! – Ktoś wykrzyknął.
– Popatrzcie! Nie zemdlała! – dodał ktoś drugi.
– Proszę się rozejść! Sytuacja jest już opanowana. W dniu dzisiejszym biblioteka będzie nieczynna. Proszę przyjść jutro – zadysponował dyrektor.
I ludzie niechętnie, bo niechętnie, jednak zaczęli się rozchodzić. Doktor zaproponował, że odwiezie bibliotekarkę do domu. Zalecił jej w dniu dzisiejszym odpoczywać. I tak też się stało.
W miasteczku natychmiast zawrzało. Wszyscy opowiadali o bibliotekarce i jej dziwnym schorzeniu. Ale jak je wyleczyć? O alergii na kurz, na białko i pyłki roślin słyszeli wszyscy, ale o alergii na dotyk – nikt. Może bibliotekarka na co dzień tak dziwnie się zachowuje, bo ma dziwną chorobę? Może jak ją doktor wyleczy, bo chyba wyleczy, to przestanie być dziwna? A doktor tymczasem odwiózł bibliotekarkę do domu, starannie unikając dotykania jej, i polecił, by nazajutrz odwiedziła go w przychodni.
Gdy weszła do gabinetu, doktor poprosił, by usiadła, a potem powiedział:
– Jest Pani uczulona na dotyk. To bardzo niezwykły rodzaj alergii. Nie leczy się go żadnymi proszkami czy kropelkami, ale przez oswojenie. Musi Pani przyzwyczaić się do tego, że ktoś Panią dotknie.
Dziwna to była diagnoza i kobieta rozmyślała o niej całą powrotną drogę do domu. Przypomniała sobie swoje przerażenie, gdy dziewczynka ją objęła. A gdy na nią spojrzała i się uśmiechnęła, ona tego nie wytrzymała. Co wtedy czuła? Nie potrafiła określić. Teraz przyszło jej do głowy, że dobrym pomysłem byłoby przenieść się na bezludną wyspę. Tam byłaby sama i nie musiałaby przyzwyczajać się do niczyjego dotyku. Ta myśl bardzo jej się spodobała, choć z drugiej strony na bezludnej wyspie nie ma przecież biblioteki, a ona lubiła swoją pracę. Musi to jeszcze przemyśleć.
Stanęła pod swoimi drzwiami. Na wycieraczce coś leżało. Podniosła zawiniątko i ukłuła się w palec. W papierowej torebce ktoś schował czerwono-zielony kaktus. Do doniczki przypięta była karteczka z nieco koślawym napisem: „Jeszcze raz dziękuję i przepraszam. Ola”. Bibliotekarka szybko weszła do domu i usiadła na krześle. Zrobiło jej się gorąco. Podobnie jak wtedy, gdy przytuliła ją Ola. Teraz już wiedziała, jak ma na imię dziewczynka. To nie tak, żeby ją to interesowało, jednak lepiej zwracać się do kogoś „Olu” niż „dziewczynko”. Jak Wam się wydaje?
Pani Ania się zamyśliła. Postawiła kaktus na stole i postanowiła, że nie wyjedzie. Najpierw myślała, żeby doniczkę wraz z zawartością wyrzucić do kosza na śmieci. Gdy tak jej się przyglądała, zauważyła, że doniczka ma taki sam kolor, jak jej paznokcie. A kwiat też nie jest cały zielony, jak większość kwiatów, tylko część jego listków ma czerwoną barwę, którą to Pani lubiła najbardziej ze wszystkich. Często nosiła ubrania w tym kolorze, a w domu na kanapie leżały czerwone poduszki. Dlatego też pomyślała, że kaktus będzie ślicznie wyglądał na parapecie w kuchni. I kiedy ona będzie coś kroić czy obierać, będzie mogła na niego zerkać. Tak też się stało. Od tego dnia pani Ania miała w domu pierwszą żywą roślinę, o którą musiała dbać. Wiadomo, kaktusy nie wymagają częstego podlewania, lecz ona swojego podlewała regularnie, a on rósł jak na drożdżach. Lubiła na niego patrzeć i często też myślała o Oli, która podarowała jej taki prezent.
I wszystko toczyło się zwyczajnym torem. Ludzie prawie zapomnieli o chorobie pani Ani, która pracowała w bibliotece, gdzie zimnymi dłońmi podawała im książki, uważając, by nikogo nie dotknąć. A ludzie bali się spojrzenia jej błękitnych oczu, choć ci odważniejsi, którzy patrzyli na nią ukradkiem, mówili, że ostatnio są one jakby mniej błękitne. Bibliotekarka, która to słyszała, myślała sobie, że to za sprawą kaktusa, który stał u niej w kuchni. Nie można było go dotykać, bo miał kolce, ale patrzenie na niego sprawiało kobiecie nieznaną dotąd przyjemność. Miło dostać coś tak niepraktycznego, służącego tylko do opieki i patrzenia. Co prawda wiązały się z tym nowe obowiązki, ale pani Ania lubiła być zajęta, więc nie przeszkadzało jej to. A im bardziej była zajęta, tym lepiej się czuła. I gdy wszystko wróciło do normy, nagle znów wydarzyło się coś zupełnie niespodziewanego.
Pani jak zwykle przyszła do pracy. Dziś była pierwsza, przed dyrektorem. Wydawało jej się, że w bibliotece jest jakoś chłodno. Weszła na zaplecze i zobaczyła, że okno jest otwarte na całą szerokość. Czyżby w nocy do biblioteki włamali się złodzieje? Pani rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiła dnia poprzedniego. Czy wychodząc wczoraj, nie zamknęła okna? Co prawda nigdy dotąd jej się to nie zdarzyło, jednak najpewniej tak właśnie było. Ach, jak to dobrze, że w nocy nie było burzy! Mogłaby narobić szkód.
Kobieta zdjęła płaszcz i powiesiła na wieszaku. Nalała wody do czajnika i wsypała herbaty do filiżanki. Dziś miała ochotę napić się pięknie pachnącej, jaśminowej. Podeszła do biurka i jakież było jej zdziwienie, gdy poczuła na swojej łydce coś miękkiego. W tej samej chwili, gdzieś z dołu dobiegł ją cichutki dźwięk. Zajrzała pod biurko i zobaczyła... szczeniaczka. Piesek merdał wesoło ogonkiem, a na jego szyi ktoś zawiązał czerwoną wstążeczkę, z której coś zwisało, tak jakby kartka. Pani Ania znieruchomiała. Czyżby szczeniak wszedł przez okno? Oceniła wielkość pieska i wysokość okna. Nie, to niemożliwe. Z powagą przyglądała się zwierzakowi przez dłuższy czas. Pomyślała, że najlepiej będzie zaczekać na dyrektora. To jego biblioteka, więc będzie wiedział, co z tym zrobić. A może to jego szczeniak?
W tym momencie zagotowała się woda. Pani Ania ocknęła się z zamyślenia i zrobiła herbatę. Rozległ się dźwięk telefonu. Okazało się, że dyrektor ma gorączkę i dziś nie przyjdzie do pracy. Mało tego, stwierdził, że to nie jego piesek! W takim razie czyj? Co tu robić? Bibliotekarka usiadła za biurkiem. Piła herbatę i przyglądała się szczeniaczkowi. Pomyślała, że żeby się czegoś dowiedzieć, będzie musiała dotknąć pieska i zdjąć mu z szyi kartkę. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Jak ona ma to zrobić? A co będzie, gdy znowu zemdleje? Zacisnęła zęby i ukucnęła pod biurkiem.
Ufny szczeniaczek zbliżył się do niej i polizał po dłoni. Pani Ania poczuła na skórze szorstkość i wilgoć jego języka. Przestraszyła się, ale nie zemdlała. Zacisnęła mocniej zęby i dotknęła szyi pieska. Poczuła miękkość jego sierści i cofnęła rękę. Zdziwiła się, bo dotykanie zwierzątka przypominało dotykanie ciepłego koca lub kłębka wełny i było całkiem przyjemne. Zresztą bibliotekarka lubiła okrywać się miękkim kocem, szczególnie w chłodne dni. Siadała wtedy na kanapie i czytała książkę.
Postanowiła spróbować jeszcze raz. Przybliżyła rękę do szyi pieska, wzięła głęboki oddech i rozwiązała wstążeczkę. Okazało się to nie takie straszne. I nie zemdlała. Czyżby dotyk zwierząt działał na nią inaczej niż ludzki? Pani Ania pierwszy raz w życiu zrobiła dziwną minę. Kąciki jej ust uniosły się do góry. Czyżby to był uśmiech? Całkiem miłe uczucie. Taki dziwny grymas, ale przyjemny. Rozłożyła kartkę i przeczytała: „Nie mam właściciela. Zaopiekuj się mną”. Wpadła w panikę. Ona ma się zająć pieskiem? Przecież nie potrafi! Nie poradzi sobie! Zresztą szczeniak nie miał instrukcji obsługi, jak rzeczy, które posiadała. Na przykład ekspres do kawy, półka na książki. Wystarczyło przeczytać i już wiadomo było, o co chodzi i jak tego używać. Lepiej będzie oddać pieska do schroniska. Tak zrobi. Dziś po pracy zawiezie szczeniaczka we właściwe miejsce. Na tę myśl kąciki jej ust znów uniosły się do góry. Hm... to dość łatwe do zrobienia i całkiem miłe uczucie.
Wtedy piesek, jakby czytając w jej myślach, podszedł i zaczął szczekać i merdać ogonkiem, dotykając zimnym noskiem jej nóg. To było dziwne. Coś jakby... łaskotanie? Pani Ania nigdy wcześniej czegoś takiego nie doznała. Pomyślała, że to całkiem miłe. Nagle szczeniak skoczył i zaczął lizać ją po twarzy. Łaskotał ją strasznie. Tego już nie mogła wytrzymać i uśmiechnęła się całą buzią. A jej oczy jakby trochę wyblakły. Śmiech to dość miłe uczucie. Gdy już rozbolał ją od tego brzuch, pomyślała, że może powinna dać psiakowi szansę? Może go nie oddawać? Zatrzymać na próbę, na przykład na kilka dni?
No i piesek zamieszkał z bibliotekarką. Karmiła go specjalną karmą, kąpała i wyprowadzała na spacery. A mieszkańcy miasteczka nie mogli wyjść ze zdumienia, widząc panią Anię z psem na czerwonej smyczy! Co to się stało? To niemożliwe! I jest jakby łagodniejsza. A w kącikach jej ust majaczy uśmiech! Niewiarygodne! Pani nigdy się nie uśmiechała! I tak oto została opiekunką szczeniaka. Bardzo lubiła zanurzać dłoń w jego gęstej, miękkiej sierści. Sprawiało jej to prawdziwą przyjemność. Do tej pory nie bardzo wiedziała, co to jest przyjemność, a już na pewno nie potrafiła jej nazwać. Jednak według definicji, którą znalazła w Internecie, to, co odczuwała, było przyjemnością.
Powoli przyzwyczajała się do pieska, a on do niej. Nawet w pracy łapała się na tym, że są chwile, gdy o nim myśli. Czyżby stał się dla niej w pewnym sensie rodziną, której nigdy nie miała? Nie, to chyba niemożliwe, w końcu to tylko mały zwierzaczek. A może jednak? Kobieta zamyśliła się po raz kolejny tego dnia i nie zauważyła nawet, gdy do biblioteki weszła Ola i jak gdyby nigdy nic, powiedziała:
– Dzień dobry.
Kobieta ocknęła się z zamyślenia i kiwnęła głową, a kąciki jej ust samoistnie uniosły się w górę.
Ci, którzy to widzieli, oniemieli z wrażenia. Pani się uśmiecha? Nie, to chyba złudzenie optyczne, to przecież niemożliwe. A jej oczy są jakby mniej błękitne? Nie... musi im się tylko wydawać. Może to fatamorgana?
A Ola podeszła do Pani i powiedziała:
– Przepraszam za to, że zostawiłam pieska w bibliotece. Pomyślałam sobie, że kaktus to za mało, żeby podziękować, a moja Saba się oszczeniła i miałam aż pięć małych piesków. Ludzie mówili, że Pani jest zawsze sama, więc pomyślałam... No, a z oknem pomógł mi Kuba, mój starszy kolega. Jak Pani wyszła z pracy, czailiśmy się przy zapleczu biblioteki. Okno było otwarte. Kuba je pchnął, włożył do środka deskę, a na niej postawił pieska. Baliśmy się, że spadnie. On jednak okazał się sprytny i zszedł do biblioteki. Wtedy zabraliśmy deskę i uciekliśmy. Kazała mi tu przyjść moja ciocia, która wczoraj widziała Panią z pieskiem w parku. No więc przyszłam. Bo gdyby Pani chciała go oddać, to nie ma sprawy. Ciocia powiedziała, że piesek to obowiązek i nie każdy lubi i może... A Pani podobno jest uczulona... – Dziewczynka mówiła z przejęciem. Jej policzki zaczerwieniły się. Zdawało się, że zaraz się rozpłacze, bo chciała dobrze, a nie wyszło.
Ludzie w bibliotece wstrzymali oddech i czekali na to, co się stanie. Ola mówiła wprawdzie trochę chaotycznie, jednak bibliotekarka nie miała problemu ze zrozumieniem sensu jej słów. Słuchała, patrząc na dziewczynkę, a spojrzenie jej oczu było jakby odrobinę mniej błękitne. W końcu powiedziała:
– Nie chcę go oddawać. Pomyślałam nawet, że może wymyślisz dla niego imię? Bo nazywanie go pieskiem jest trochę mało oryginalne. To co, pomożesz mi?
Osoby będące w bibliotece wstrzymały oddech jeszcze bardziej. Wszyscy byli zaskoczeni, że Pani ma głos srebrzysty jak dzwoneczek. Pomyśleli, że jest piękny i szkoda, że tak rzadko go używa.
Ola tymczasem spojrzała na bibliotekarkę powoli, jakby chciała się przekonać, czy aby nie żartuje, ale upewniwszy się, że jednak nie, westchnęła z ulgą i odpowiedziała:
– Oczywiście, że pomogę. Coś wymyślę, obiecuję. Bardzo Pani dziękuję. – I tak nieskładnie mówiąc i nie żegnając się nawet, uśmiechnięta, opuściła bibliotekę.
Pani Ania zajęła się układaniem na półkach książek, które zwrócili czytelnicy. A oni, widząc, że już chyba nic ciekawego nie nastąpi, zaczęli uważniej przeglądać księgozbiory lub wrócili do swoich domów.