Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
32 osoby interesują się tą książką
Kiedy ogień tańczy z wyobraźnią mordercy
Pewnego dnia strażacy znajdują w komórce palącego się domu dwoje dzieci. Maluchy są przerażone i nie potrafią powiedzieć, gdzie są ich rodzice. Po jakimś czasie zostaje zamordowana młoda dziewczyna, a w nocy płonie kolejny dom. Agata Mans, nie zważając na niebezpieczeństwo, rozpoczyna prywatne śledztwo.
„Najduchy” to drugi tom serii kryminałów strażackich Gasior, których główną bohaterką jest Agata Mans.
Eliza Mikulska – radomianka, pracuje w Straży Pożarnej w Radomiu. Kiedy nie przyjmuje zgłoszeń o pożarach, pisze. Jest autorką wielu opowiadań oraz serii powieści Zaczarowana Bibliotekarka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 507
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Oficynka & Eliza Mikulska, Gdańsk 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2024
Opracowanie redakcyjne: zespół
Korekta: Anna Marzec
Skład: Dariusz Piskulak
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Zdjęcia na okładce: © Markus Spiske/Pexels© Francesco Paggiaro/Pexels© Jonathan Borba/Pexels© Lorenzo/Pexels© Ferbugs/Pexels
ISBN 978-83-67875-70-7
www.oficynka.pl
e-mail:[email protected]
NAJDUCHY
Stał w cieniu drzew. Niewidoczny z drogi. Jego ciemne ubranie pomagało mu wtopić się w tło. Z bijącym sercem patrzył przed siebie. Obserwował płomienie, które wspinały się coraz wyżej i wyżej po ścianie drewnianego domu. Ciemny dym unosił się nad lasem. Ogień trzaskał, jakby chciał powiedzieć, że już niedługo nic nie zostanie z budynku. Pomalowane na zielono ściany dawały złudną nadzieję. Niepotrzebnie próbowały z nim walczyć, stawiać opór. Przed nim nie uciekną. Nie ma ratunku.
Mężczyzna uśmiechnął się wąskimi wargami i cofnął o krok. Jakby rozumiał mowę ognia. Jakby znał jego tajemnice. Fascynował się nim od zawsze. W jego oczach odbijały się płomienie. Powietrze stało się niemożliwie gorące i rozedrgane, wibrowało falami ciepła. Ogień mienił się żółcią i pomarańczą, tańcząc tango z deskami chałupy. Coraz mocniej przytulał je do siebie. Coraz namiętniej całował. Dom zatracał się cały w tym tańcu, drgał nieprzytomnie. Mężczyzna rozszerzonymi źrenicami rejestrował spektakl. Chciał go zapamiętać jak najdłużej. Brudną, spracowaną dłonią ocierał pot z pooranego poziomymi bruzdami czoła. Rozchylił poły kurtki. Zrobił jeszcze jeden krok do tyłu, bo oto wśród trzasków drewna i wszędobylskiego dymu po lewej stronie zamajaczył wóz straży pożarnej. Zatrzymał się z wizgiem nieopodal. Mężczyzna kucnął za krzewem kończącej kwitnienie forsycji. Za szybko przyjechali – pomyślał. Za nic nie chciałby zostać zauważony.
Zciężkiego wozu bojowego wyskoczyło sześciu ubranych w czarne mundury strażaków. Kierowca pobiegł na tyły samochodu, za nim jeden z kompanów w aparacie ochrony dróg oddechowych chwycił za prądownicę i pognał w kierunku płonącego domu. Dowódca poinformował przez radio:
– Radom dziewięć, dziewięć, osiem, zgłoś do sto dwadzieścia jeden.
– Zgłaszam się – zabrzmiało po drugiej stronie.
– Dojechaliśmy na miejsce – powiedział Piotr Walczak rzeczowym, spokojnym głosem.
– Zrozumiałem. Jedzie do ciebie OSP Skaryszew. Jak mnie zrozumiałeś? – Wśród szumów i trzasków radiotelefonu dowódca wychwycił wiadomość podaną przez dyżurnego Miejskiego Stanowiska Kierowania.
– Zrozumiałem. Zrobię rozpoznanie i się odezwę. Bez odbioru – mówiąc to, rozejrzał się wokół. Spoglądał w stronę lasu, to znów na rozprzestrzeniający się ogień. Jedna ze ścian budynku z hukiem zapadła się do środka. Jak domek z kart. W powietrzu uniosły się pył i gruz. Piotr pobiegł w tamtym kierunku, wypatrując jakiegokolwiek ruchu. Chciał się zorientować, czy nikt nie został poszkodowany.
Kierowca rozwijał z bębna wąż, żeby ułatwić koledze pracę. Ten biegł w kierunku ognia. Już blisko. Zatrzymał się, żeby podać prąd wody w szybkim natarciu. W tym czasie dwóch jego kompanów, a właściwie para strażaków, bo to niemożliwe, żeby facet miał taki długi koński ogon, budowali linię główną. Kobieta chwyciła za wąż, ale schowany w zaroślach mężczyzna już na to nie patrzył. Zacisnął szczęki i pięści. Zepsuli widowisko. Jak zwykle! Czy nie mogą choć raz pozwolić, żeby coś się spaliło od początku do końca? Zawsze to samo. Przyjeżdżają, uruchamiają te swoje psikawki i jest finał. Nie pozwalają popatrzeć, nasycić oczu najpiękniejszym widokiem pod słońcem. Mężczyzna przeczesał palcami ciemne włosy. Nałożył na głowę kaptur od kurtki, zasunął jej poły. Nagle zrobiło mu się zimno. Pod jego stopami trzaskały drobne gałęzie. Wchodził coraz głębiej w las, nie oglądając się za siebie. W końcu zniknął w drzewnej gęstwinie. Nie bał się. Znał to miejsce lepiej niż swój dom, lepiej niż cokolwiek. Wilków nie ma. Prawdziwymi wilkami są ludzie.
Agata Mans stanęła prosto. Pod prawym ramieniem umieściła wąż. Lewą nogą wykonała wykrok. Zamachnęła się i ruchem przypominającym rzut kulą bilardową wyrzuciła wąż przed siebie. W75 rozwinął się na betonie. Strażaczka przełożyła nad nim lewą nogę, a trzymane w prawej ręce okrągłe łączniki podciągnęła w stronę nasady samochodu. Umieściła je w odpowiednich otworach i przekręciła w prawo. Sprawdziła, czy dobrze się trzyma. Test przebiegł pomyślnie. Agata z wężem w prawym ręku pobiegła w kierunku sprawiania linii, rozwijając go na całym odcinku. Dołączył do niej Wojtek zwany Młodym.
Wtym czasie nadjechał drugi wóz bojowy. Strażaczka kątem oka zobaczyła wysiadających z niego pięciu strażaków z Ochotniczej Straży Pożarnej w Skaryszewie. Od drużyny z radomskiej jednostki różnił ich kolor hełmów – były białe. W błyskawicznym tempie rozwinęli drugą linię, słuchając poleceń Piotra, który stał w białoniebieskiej kamizelce kierującego działaniem ratowniczym.
Kobieta podawała prądy wody na płonący budynek. Słyszała, jak gdzieś za jej plecami dowódca Piotr prowadzi korespondencję przez radiotelefon.
– Radom dziewięć, dziewięć, osiem, zgłoś do sto dwadzieścia jeden.
– Zgłaszam się. – Usłyszała głos dyżurnego.
– Nadjechali strażacy z OSP. Siły i środki wystarczające. – Otarł czoło rękawem munduru z nomexu. Tkanina nie przepuszcza wilgoci, więc pot się rozmazał.
– Zrozumiałem.
– Nie sprawdzimy budynku w środku. Złożyła się ściana. Pozostałe mocno pochylone. Grozi zawaleniem. Skupimy się na podaniu prądów wody w obronie na las. – Smutnym wzrokiem zerknął na zgliszcza, gdzie jeszcze niedawno stał dom. Teraz pozostała tylko jego namiastka. Trzy ściany. Myślał o mieszkańcach. Nie będą mieli do czego wrócić. To najgorsza tragedia dla rodziny – utracić w jednej chwili cały swój dobytek.
– Zrozumiałem. Policja powiadomiona. – Dyżurnego było słychać wyraźniej niż wcześniej. Pewnie dostroił urządzenie.
– Dam znać, gdy skończymy. Bez odbioru. – Zerknął w stronę ściany lasu, a potem pod nogi. Zdjął rękawicę i dotknął ręką ściółki. W tym roku mieli bezśnieżną zimę. W glebie mało wilgoci.
Prąd wody podany przez Jacka Marszałka w szybkim natarciu dał pożądany rezultat. Ognia już prawie nie było widać. Agata z Wojtkiem dogaszali zgliszcza. Piotr, gestykulując, wydał kolejną komendę ochotnikom:
– Podajcie prąd wody w obronie na las.
Strażacy ruszyli we wskazanym przez niego kierunku.
Wojtek rozgarniał łopatą pogorzelisko. Agata polewała je wodą. Kątem oka patrzyła na kolegów ze Skaryszewa. Najniższy z nich mocował się ze zwojem węża zakończonego prądownicą. Obserwujący go kumpel podbiegł, mówiąc:
– Tomek, daj, ja rozwinę, a ty biegnij.
Strażak popatrzył z wdzięcznością i ruszył w stronę lasu. Chłodził najbliżej znajdujące się drzewa za pomocą szybkiego natarcia. Dwóch kolejnych strażaków podpięło wąż do autopompy i biegli z prawej strony niskiego Tomka. W ruchu jeden z nich przymocował do węża prądownicę. Kumpel stanął za jego plecami i dłońmi ukrytymi w rękawicach podtrzymywał wąż.
– Gotowy?
Zobaczył potakujący gest. Rzucił głębokim głosem do kierowcy:
– Woda naprzód!
Ten niewiele myśląc, odkręcił zawór. Czekał na reakcję chłopaków.
– Daj większe ciśnienie.
Odkręcił kurek jeszcze bardziej. Nie słyszał więcej uwag. Odwrócił się w kierunku obserwującego ich radomskiego strażaka, który trzymał wąż zakończony prądownicą w ręku i dogaszał budynek. Zbyt szczupły jak na faceta. Czy to możliwe, żeby w Radomiu mieli dziewczynę? Jakby na potwierdzenie jego myśli strażak zdjął maskę i odezwał się damskim głosem:
– Powietrze się skończyło.
Oderwał wzrok od twarzy o regularnych rysach i pełnych warg kobiety. Z prawej strony usłyszał policyjną syrenę. Kia ceed zatrzymała się tuż za ich wozem strażackim. Ze środka wyskoczyło dwoje policjantów.
– Gdzie jest KDR? – spytał wysoki i chudy jak tyczka komisarz Jan Grabowski. Założył czapkę.
Kierowca, który przestał myśleć o Agacie, pokazał ręką w kierunku Piotra.
Mundurowi kiwnęli głowami i ruszyli w jego stronę. Podali Walczakowi dłonie.
– Jacyś świadkowie? – spytała sierżant sztabowy Marta Wachnicka, wyjmując z kieszeni notes i czerwony długopis.
Agata stała z boku, przyglądając się całej sytuacji. Odkręciła butelkę i napiła się wody. Jacek i Marek dogasili pożar. Strażaczka usłyszała głos Piotra. Zobaczyła zmarszczki na jego czole.
– Nie zarejestrowałem. Zresztą widzicie, co jest. Teraz najważniejsze, żeby nie zajął się las – powiedział, gestykulując. Chciał tym zwrócić uwagę policjantów na zadania, które strażacy muszą wykonać.
– Awłaściciele mieszkania? – Grabowski przestąpił z nogi na nogę. Obserwował palącą się murowaną komórkę, która stała w pewnym oddaleniu od domu, za to kilkaset metrów od lasu.
– Nie widziałem nikogo. Dom stoi właściwie przy samym lesie. Sąsiadów też nie ma. – Zatoczył ręką koło.
Agata odłożyła butelkę na siedzenie wozu.
– Aty dokąd? – Z prawej strony dobiegł do niej głos Piotra.
Wzruszyła ramionami.
– Wybierasz się gdzieś? – Dowódca przyjrzał jej się uważnie. Oboje przypomnieli sobie zdarzenia sprzed półtora roku, kiedy to Mans zignorowała jego polecenie i w efekcie trafiła do szpitala, a potem poroniła. Patrzył na nią z troską. Bardzo zeszczuplała od tamtego czasu. I spoważniała. To już nie jest ta sama Agata, co kiedyś. A przecież jest młoda i pełna życia. Gdyby to on zawiódł się na najbliższych sobie osobach, też pewnie stałby się ostrożniejszy i mniej ufny. Chciał jej pomóc, lecz nie wiedział jak. Może wystarczy, jak będzie wobec niej fair? Do tej pory nigdy nie nadużył jej zaufania. Traktował jak córkę.
Jan westchnął, mrucząc podziękowanie, i ruszył w kierunku radiowozu. Marta poszła w jego ślady.
– Co teraz?
– Nie wiem. – Grabowski wzruszył ramionami. – Pewnie trzeba zajrzeć do sąsiadów. Zapytać, do kogo należał dom i czy mieli jakichś wrogów.
– Amoże chcieli wyciągnąć odszkodowanie i sami podpalili? – Policjantka wyjęła ze schowka w kii wilgotne chusteczki i przetarła buty.
– Bardzo w to wątpię. Widziałeś, w jakim ta chata była stanie? – Zerknęła na kumpla przelotnie. – Przecież to próchno. Już Baba Jaga miała lepszą na kurzej nóżce.
– Za dużo bajek się naczytałaś. – Parsknął śmiechem. – Skąd wiesz, jak wyglądała przed pożarem?
– Gdyby była porządnym domem, nie sfajczyłaby się tak szybko. – Popatrzyła w stronę pozostałości chałupy. Przystanęła na chwilę, chcąc objąć wzrokiem zgliszcza.
Grabowski poszedł w jej ślady. Włożył dłoń do kieszeni, ściskając paczkę papierosów. Celofan zaszeleścił. Gdy popatrzył na ściany zrównane z ziemią, musiał przyznać rację Marcie.
– Coś w tym jest. Ale skąd ci się wzięła ta Baba Jaga? Ja bym na to nie wpadł.
– Jak się było kiedyś dzieckiem, to takie pomysły przychodzą do głowy. – Zdjęła czapkę i wsiadła do radiowozu.
– To może powiesz, że winny jest Smok Wawelski? Zionął ogniem i spalił domek z piernika. – Potarł oczy, szczypały go od dymu. Kilkakrotnie zamrugał. Zastanawiał się, dlaczego strażakom to nie przeszkadzało. Jak oni to robili?
– Nie przeginaj. To nie było zabawne. – Pokręciła głową, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Odjechali kilkaset metrów w stronę najbliższych zabudowań.
Agata patrzyła za nimi. Nie chciała rozmawiać z Piotrem o przeszłości. Po co do tego wracać? Owszem, zachowała się jak gówniara. Los nie obszedł się z nią łaskawie. A może to jej wina? Gdyby nie zabiła matki i Borysa, byłoby inaczej? Nie miała pewności, że lepiej. Nikt nie daje gwarancji na życie. Poza tym oboje sobie na to zasłużyli. Borys – porwaniem ich syna, a matka – podłym traktowaniem jedynego dziecka. Agata chciała się uwolnić od wspomnień z dzieciństwa, lecz nie potrafiła. Czasem nawiedzały ją w snach. Na przykład widziała matkę, która na jej oczach jadła kremówkę, a ona mogła tylko patrzeć. Czasem rzuciła jej jakiś ochłap jak psu kość. Gdy Agata spóźniła się do domu ze szkoły o minutę, dostawała lanie sznurem od żelazka lub plastikową skakanką. Wolała to pierwsze – pozostawiał mniejsze ślady i nie musiała się wstydzić na wuefie. Najgorsze ze wszystkiego było gadanie, jaka to Agata jest niezdolna, głupia i nie nadaje się do niczego. Przykłady takiego traktowania mogłaby mnożyć. Im była starsza, tym rzadziej płakała, a częściej zaciskała zęby i postanawiała, że się wyprowadzi. Szkoła strażacka okazała się wybawieniem.
Gdy wymierzyła sprawiedliwość, poczuła się dziwnie – z jednej strony miała wyrzuty sumienia, z drugiej – czuła ulgę i radość, że jej koszmar się skończył. Od dziecka musiała być twarda, żeby przetrwać. Jedzenia szukała pod śmietnikami lub prosiła o nie koleżanki. Nikt niczego się nie domyślał, nikt jej nie odwiedzał. Matka pracowała w mięsnym i tam pokazywała ludzkie oblicze, w domu stawała się bestią. Tak jakby chciała ukarać Agatę za to, że ta pojawiła się na świecie, i za rozstanie z ojcem. Dziś pewnie znalazłby się jakiś nauczyciel, kurator, psycholog, który by zareagował. Wówczas Agata nikogo takiego na swojej drodze nie spotkała.
Westchnęła głośno, zerkając przelotnie na obserwującego ją Piotra. Wzięła kamerę termowizyjną i poszła w kierunku pożaru. Wojtek z Jackiem skończyli gasić. Zdjęli maski i pili wodę. Agata weszła w pogorzelisko. Sprawdziła temperaturę w różnych jego punktach. Za plecami miała ścianę lasu. Widziała, jak strażacy ze Skaryszewa odwadniają i zwijają węże. Dym prawie znikł za sprawą ich działań i wiatru. Rozpłynął się. Powietrze powoli odzyskiwało dawną przejrzystość. Jedno z pomieszczeń, murowana komórka, okazało się prawie nienaruszone. Agata zastanawiała się, jak to w ogóle możliwe. To chyba kuchnia letnia. Patrzyła na stare drewniane krzesła i stół. Obok nieduża lodówka. A więc ktoś tu mieszkał.
Wyszła z kamerą na zewnątrz. Podeszła do budynków gospodarczych, które ominął żywioł. Pierwszy z nich wyglądał na oborę, lecz nie było w nim krów. Murowany, pokryty eternitem. Wskazania kamery termowizyjnej nie wzbudzały niepokoju. Weszła do budynku obok, który wyglądał jak składzik na węgiel. Po prawej stronie przy drzwiach leżała sterta drewna. Po lewej łopata, grabie, motyka. Stały w nieładzie, jakby ktoś spiesząc się, je porzucił. Pomieszczenie było długie i wąskie. Ściany murowane, dawno niebielone. Nie widziała potrzeby, żeby wchodzić dalej i sprawdzać to miejsce dokładnie kamerą. W chłodzie brak zagrożenia ogniem. Odwróciła się w stronę wyjścia. Zrobiła krok naprzód. Wtem za plecami usłyszała jakiś odgłos.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ
Spis treści
NAJDUCHY
Podziękowania