Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Kurt Janisch, przeciętny żandarm na przeciętnej austriackiej prowincji, opętany jest żądzą posiadania, w równym stopniu kobiet, co dóbr ziemskich. Wykorzystując swoją pozycję, jeździ po okolicy i nawiązuje kolejne romanse: z bogatą wdową Gerti, z bezdomną szesnastolatką Gabi. Oprócz kochanek ma żonę, która całymi dniami ogląda telewizję. Wkrótce z miejscowego jeziora wyłowione zostają zwłoki jednej z kobiet. Żądza łączy w sobie elementy kryminału, powieści porno i opowiastki brukowej. W wykonaniu Jelinek jest to mieszanka wybuchowa. Autorka perfekcyjnie żongluje tu stereotypami, przedstawia Austrię jako kraj ogarnięty żądzą, której destrukcyjna siła może dotknąć tak naprawdę każdego z nas.
[Opis okładkowy]
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna im. Józefa A. i Andrzeja S. Załuskich w Radomiu (5)
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu
Biblioteka Publiczna Gminy Jaraczewo
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (6)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2)
Miejsko-Gminna Biblioteka Publiczna w Sompolnie
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (4)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 544
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kurt Janisch to przeciętny żandarm z przeciętnej austriackiej prowincji. Prowincja jest nieprzyjazna, niechętnie odwiedzana przez turystów, a jej mieszkańcy ogarnięci są żądzą posiadania. Panuje tu stary, patriarchalny porządek. Janisch, wykorzystując swoją pozycję, jeździ po okolicy i nawiązuje kolejne romanse: z bogatą wdową Gerti, z szesnastoletnią Gabi. Wkrótce z miejscowego jeziora wyłowione zostają zwłoki jednej z kobiet...
Żądza łączy w sobie elementy kryminału, powieści porno i opowiastki brukowej. W wykonaniu Jelinek jest to mieszanka wybuchowa. Autorka perfekcyjnie żongluje stereotypami, by w efekcie pokazać jakąś część prawdy o kondycji współczesnego zachodniego społeczeństwa.
ŻĄDZA
elfriede Jelinek
przełożyła Agnieszka Kowaluk
Książka ukazała się przy finansowym wsparciuaustriackiego Ministerstwa Edukacji, Sztuki i Kultury.
Das Buch erschien mit finanzieller Unterstützungdurch das österreichische Bundesministerium für Unterricht,Kunst und Kultur.
Tytuł oryginału: Gier
Copyright © 2000 by Rowohlt Verlag GmbH, Reinbek bei HamburgCopyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2007Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2007Wydanie IWarszawa 2007
Podziękowania dla
Andreasa Mamerosa: „Sexualmörder”, Elisabeth Pfister: „Unternehmen Romeo, die Liebeskommandos der Stasi”, Ingo Wirtha: „Tote geben zu Protokoll” „profil” (Paul Ivon). (EJ.)
Żandarm Kurt Janisch dziś znów przygląda się zdjęciu, na którym jego ojciec, pułkownik Janisch, trzydzieści lat temu salutował królowi. Popatrz, ojciec wciąż tam stoi, przez żarliwość własnego gestu stania na baczność najwyraźniej zmuszony do cofnięcia się odrobinkę, ale dlaczego nic go nie powstrzymuje? - ma w barkach jakąś miękkość, niezdecydowanie, które zdają się jednak posuwać go znowu do przodu. Może był to tylko jeden z mimowolnych ukłonów przed monarchą, niejako na dokładkę do często ćwiczonego salutowania. Syn, kiedy tak stoi przed komodą w żmijowato pręgowanym dresie i poskramia ciało powolną rozgrzewką przed biegiem, nie ma już w sobie kompletnie nic służalczego. Ojciec obnosił jeszcze swoją służalczość ze zwieszonymi ramionami, ale z gorliwymi rękami po zakurzonych bocznych drogach i pomiędzy pozgniatanymi wrakami samochodów. Może syn jest bardziej wszechstronny i potrafi też rozkazywać, jego wygląd zewnętrzny wzbudza moją ciekawość: nieco kanciasta twarz, po której myśli, u innych ludzi wyskakujące skwapliwie przy byle okazji, zdają się zaledwie nieśmiało przemykać. Dobrze. Wola jest, ale do czego jej użyje? Łódź stanęła w dryf, światła na skrzyżowaniu włączono i na stałe świeci zielone, subtelna różnica pomiędzy nim a resztą ludzi się powiększa. Żandarma całkowicie opanował z czasem rodzaj żądzy, która niepostrzeżenie nadeszła, ale w końcu, dostrzeżona nawet przez sąsiadów (zdziwienie na widok sadzonek w przydomowym ogródku, o których nie wiadomo, skąd pochodzą, kupić ich nie kupił!), została. Czasem ktoś zajrzy do księgi wieczystej, żeby sprawdzić, co żandarm próbuje zamaskować księgą żywota. Teraz przybił do brzegu, wypatrzył cele. Wiosła wciągnięte, wędka zarzucona. Sieci: zastawione. Może w żandarmie było pierwotnie miejsce na coś innego, pięknego, mądrego? Przystojny mężczyzna, pozorny lekkoduch z tego żandarma, tacy się nam kobietom właśnie podobają. Niezły materiał. Nie tylko dla utrzymania pokoju na świecie mężczyźni serwują kobietom kłamstwa, by je od siebie uzależnić, tymczasem przecież kobiety mają do zaoferowania coś lepszego, całe swoje myślenie i odczuwanie, i różności z kolorowej włóczki. To w końcu zrozumiałe, że my, zwłaszcza te ze starszych pokoleń, które niewiele widziałyśmy przez ciasne włazy ciała, mimo to musimy pozostać sobie obce! my spragnione miłości panie, my nie znamy tego żandarma (ozdoba dróg krajowych paraduje przed samym jego wozem służbowym, a nas tam nie ma) niestety osobiście. Ale bez obaw, już ja się tym zajmę: aby nie zagrażać państwa małemu szczęściu, polegającemu, jak i każde inne, na iluzji, lepiej sama wezmę się do opowiadania. Proszę mi nie wpadać w sam środek słowa! Aby zapobiec wojnie ciał, chwilowo nie widzę nawet jednak, jakie jest naprawdę ich zadanie. Nawet owo zdecydowanie w mężczyźnie, które już wyczuwam, nie zna jeszcze zbyt dobrze swego celu, ale wiem, że szuka go od dawna i znajdzie w najbardziej podatnej na zepsucie rzeczy, w ludz. ciele. Kto zna samego siebie, natychmiast chce czegoś od innych, ale inni też zaraz tego chcą.
Dzisiaj zresztą obaj już nie żyją, król oraz jego wódz i strażnik, ojciec żandarma, który wtedy dumnie kierował eleganckie czarne wozy, sunące z Dworca Głównego w Grazu (oficjalni goście przyjeżdżali z Wiednia koleją przez Semmering) na wyznaczony wcześniej most nad Murą, a następnie upychał bezceremonialnie w Arsenale, gdzie bogaci ludzie, przed wiekami już, oddawali na przechowanie swoje stroje z metalu. Jakże można nienawidzić życia, myśli w tej właśnie chwili syn, resztka z kolacji ojca i zwraca twarz w stronę, z której wieje górski wiatr. Tam na górze przez okno mansardy jego domu widać paśnik dla leśnych zwierząt, zanurzają się w nim miękkie pyski, których właściciele i właścicielki zostaną wkrótce zastrzeleni, wiele z nich, z wyjątkiem matek, które o tej porze roku chroni jeszcze macierzyństwo. Inne są samotne. Nawet zwierzęta szukają często, niesłusznie, bliskości innych, także żandarm koleguje się chętnie na prawo i lewo po gospodzie i robi dodatkowe interesiki (z zegarkami i biżuterią lepiej do miasteczka powiatowego! Gdzie człowieka aż tak nie znają.). Dlatego wielu ma go za dobrego kolegę, u którego można taniej kupić używane narzędzia budowlane wraz z materiałami budowlanymi. Jednak kiedy uda je się w uczciwą podróż w głąb siebie, zmuszony jest stwierdzić, że jest tam tak mroczno, iż nie bardzo wiadomo, gdzie człowiek trafił. Nic więc dziwnego, że od czasu do czasu, mniej więcej w miesięcznych odstępach, potrzebuje odrobiny iluminacji przez bojowe, choć mało celowe upijanie się, czym popadnie. Koledzy nie widzą tego mroku w swoim kumplu, może czasem go wyczuwają, ale swoim żonom, które mają nosa w takich sprawach i nieźle się na to napalają, wierzyć nie chcą. Kto wszystko poznaje tylko przez czytanie, niech to teraz z łaski swojej uczyni.
Mylę się, czy też odkryto tutaj przed laty coś, czego nie udało się nigdy wyjaśnić? Co widzę, otworzywszy tę starą gazetę? Jasna twarzyczka prześwituje spod najniższego rąbka gałęzi świerku jak mały księżyc, twarz opowiada coś, ale nie może już mówić dalej, bo jakaś ciężka ręka przygniotła krtań, ubranie zostało zdarte, rysy oblicza zakłócone; tory, które zezwoliłyby może łaskawie na przejazd, gdyby je tylko o to poprosić, wybrzuszyły się, złamały, tymczasem korzenie ciała, nogi, ciągnięto i potrząsano nimi, póki miarka się nie przebrała, póki się nie zaczęła odkruszać ziemia. A gdzie się podziała torba z poczuciem humoru, którą jeszcze mieliśmy, składając doniesienie na policji? Gdzie humus do doniczek? Dżinsy, w które zdaje się już kompletnie nic nie mieścić, prują się w szwach, spódnica wylatuje do góry, z nieba spada z powrotem na ziemię, niechętnie, bo nie po to uszyta, daje zrobić z siebie worek, w którym znajdzie się twarz kobiety. Dobrze, to gdzie postawimy pieczątkę, że ta, mająca kiedyś tyle zainteresowań, będzie w przyszłości pragnęła już tylko snu, gdyż przeciwieństwo snu, najwyższą aktywność, poznała do ostatniego włókienka istnienia i z zasady nauczyła się odrzucać?
Czasem niepokoi żandarma, że wioskowi wcale go właściwie nie znają, choć maskujący strój, który początkowo starał się wkładać, to była dobroć i grzeczność, i wtedy znów pije za długo, bywa, że sam. Ziemia pod i między jego stopami bywała już przez kobiety, na których ziemię padło jego oko, pieszczona tak długo, aż zaczynała mu się palić pod stopami. Taki energiczny, postawny mężczyzna, który może spowodować nieomal wszystko. Wybranka, która przedtem przeleżała trochę za długo na wystawie, aż zobaczyło ją zbyt wielu, nie zabierając ze sobą, zna już tylko ten metr kwadratowy koło telefonu, choć i on od dawna jest powydzierany od latania w tę i we w tę, no i jeszcze drogę do drzwi oraz to piękne łóżko, które, wraz z satynową pościelą, zakupione zostało w mieście powiatowym specjalnie dla dwojga. Po co cała reszta?
Nienawidzić jest niedobrze, ale dopiero jak mi państwo powiedzą kogo, mogę naprawdę powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Niektórym daje to energię, jak mars, pochodzący wprost od boga wojny i spadający na figurę człowieka, aż ta się rozmywa. Pilot nie potrafi się już uratować nawet przez katapultowanie. Można się jednak w końcu zestarzeć, nienawidząc. Można tak dla zabicia czasu, ale ten ucieka na sam nasz widok. Każdy uważa przecież, że jest wśród swoich, kiedy napotyka spokojnego na pozór człowieka, zajmującego stanowisko i rozbierającego kobiety, one zawsze są potem w siódmym niebie. Po co więc nienawidzić, z wyjątkiem wojny, która obecnie znów jest przeprowadzana i która wszystko w nas, a jest tego sporo, zależnie od stopnia wściekłości strony przeciwnej, doprowadza do eksplozji, a dałaby się na powrót stłumić jedynie przez najwyższe umiłowanie życia bądź własnoręcznie uszytą żelazną kurtynę. Ale czegoś takiego akurat nie mamy na składzie, mamy jedynie dwie supermiękkie kołdry puchowe, gdyby miał wpaść ktoś niezapowiedziany. Zamiast tego mamy w ofercie batalie dla obu stron, aż po kompletne zdeptanie terenu między nami. Przez deszcz i nasz apetyt na mienie sąsiada jest obecnie dodatkowo rozmiękczony. Nie nadaje się już nawet na rzeźnię. Ale sąsiad i tak musi się poddać, bo zagroziliśmy mu policją, jeśli nie rozbierze ściany z tą ohydną nadbudówką, która zasłania nam widok. Przez otwartość, pracowitość i pogodne usposobienie, jakie żandarm chętnie udaje przed innymi, ma zostać w innych rozbudzona najwyższa miłość do niego, ale tego towaru niewiele mamy w zapasie. Płomienie strzelają wprawdzie wysoko do góry w gameboyu, w którym symulowane jest nasze własne życie, ale cóż to za straszna twarz spogląda na niego z naszej strony? Na żandarma, śniącego słodki sen o władzy i potędze, nie spogląda z naszej strony żadna twarz, gdyż mężczyzna ten jeszcze, choć niesłusznie, nas nie interesuje. Gdyby zdobył plany instalacji oraz naszego domku i naszego mieszkania własnościowego, mogłoby się to dość szybko zmienić. Mam nadzieję, że uda mi się sprawić, iż doczekają państwo jego szczęśliwych chwil! Chociaż mam wątpliwości, już teraz go nie lubię. Często mi się zarzuca, że stoję jak głupia i porzucam swoje postacie, zanim się w ogóle pojawiły, gdyż, szczerze mówiąc, szybko mi się nudzą. Może właśnie teraz, gdy ten sługa państwa pochyla się nad cudzymi planami, które ukradł, może teraz jest szczęśliwszy od nas? I to ma nas interesować?
Jednak obawiam się, że dopiero gdyby przemówiono do niego w imieniu republiki, nasza społeczność żywych musiałaby się tym zająć, a to może potrwać długo. Wypełnię ten czas swoim mało efektywnym śpiewem. Za pozwoleniem, ale niektórym niedane jest bycie wesołym Jasiem Wędrowniczkiem, choć przebiśniegi, tak jest, mamy obecnie wiosnę i cieszymy się z tego powodu, wyciągają w stronę ziemi swoje szpony jak u koparki, jakby chciały nabrać ziemi, żeby prędzej czy później nie przydarzyło im się coś pod czyjąś podeszwą. A przecież Kurt Janisch nieraz zadaje sobie samemu pytanie, skąd się bierze ten mrok (na który ma z racji zawodu niejako przyzwolenie i który zawsze, kiedy człowiek myśli, no to po makówce, dodatkowo się zaciemnia. Kto by spuszczał rolety w nocy? Tylko ten, kto rankiem będzie się bać światła dziennego!). Nie potrafi na nie odpowiedzieć. Nie to, żeby rodzice go nie doceniali, nie zachęcali go też do niczego, na przykład do tego, by po prostu dalej jechał na swojej, już w młodych latach naprawdę świetnej prezencji, a wtedy już ktoś się znajdzie i zatrzyma go jakaś autostopowiczka, miła dziewczyna może. Już ktoś tam będzie na pewno potrzebował tej zjawiskowej, promiennej, całej w lokach, a mimo to mocnej powłoki, za którą człowiek nie ponosi odpowiedzialności, ale żandarm tak, bo ją nieustannie trenuje. Bóg dał mu ją wraz z przykazaniami, żeby człowiek zajęty wyglądem zapomniał znów o byciu posłusznym. Zwłaszcza kobiety robią wiele dla wyglądu zewnętrznego i są tym samym posłuszne gotowemu na wszystko przemysłowi, którego produkty stale sobie nawzajem przeczą, bo inaczej skąd by ich się tyle brało? Żandarm rzadko rozmyśla o swoich uczynkach, którymi my będziemy musieli się zająć, woli pozostawać na powierzchni, przejeżdża po sobie grzebieniem, który rysuje w jego bujnym ciemnoblond uwłosieniu bruzdy, niczym kilof w skale. Grzebień został uprzednio zwilżony, dlatego głowa wygląda jak na deszczu, przed którym skrył się, wydawało się, pewnie. Teraz żandarm wspiął się całkiem wysoko po szczeblach kariery, nawet jego dorosły syn ma już niezłe stanowisko, choć nie na posterunku, gdzie niestety konkurowałby z ojcem. Aha, co to jeszcze chciałam powiedzieć: domek syn też już ma, ekstra, choć nie jest jeszcze całkiem jego własnością, został nabyty w zamian za rentę dożywotnią. Ale żywot, chwilowo pozostający nadal właścicielem domu, po tym fakcie niestety i nieoczekiwanie, ze zmiennym skutkiem, ale w sumie całkiem przyzwoicie, tlił się nadal, choć początkowo wydawał się nieledwie ruiną: stara kobieta, która tylko z rzadka wychodzi na świeże powietrze, choć jej codzienne wyprowadzanie należy w zasadzie do obowiązków synowej żandarma, nie można w końcu wszystkiego robić samemu. Nie można jej też jeszcze wyprawić listkami konwalii na tamten świat, byłoby za wcześnie, zaraz rozeszłyby się plotki w tej ściśle ograniczonej wspólnocie, a ludzie zrośliby się w gęsty szpaler (ale pełen dorodnych owoców!), w nieprzenikniony żywopłot, który najpierw sprawcę chroni przed nim samym niczym siatka, a potem, jeśli nic sobie nie zrobi, wydaje go w ręce sprawiedliwości. Syn żandarma ma żonę, która należy do Boga i Dziewicy i która co niedziela rano i codziennie wieczorem bezkrwawo ofiarowuje się w kościele przed tabernakulum. Tak została wychowana i ustaliła ze swoją wolą, że dobrowolnie będzie to czynić nadal, także bez przymusu zakonnic, u których zyskała szlif tak dobry, że któregoś dnia zmieści się w bramie niebieskiej. Dziesięć lat temu urodziła dziecko, syna, co jest jedynym sensem i celem małżeństwa. Mogłaby też być córka, mogłoby też spokojnie być troszkę więcej. Że trzeba zmieniać pieluchy starej kobiecie, o tym Bóg nie mówił. Dlatego młoda kobieta ma tak twardy łeb, zasady Kościoła są wszak w ogóle najbardziej pewne w świecie, dlatego stara może sobie leżeć we własnym gównie do wieczora albo, najlepiej, aż zardzewieje, my idziemy teraz na mszę wieczorną, do pójścia spać musi wytrzymać, stara, nie Kościół, on trzyma się już znacznie dłużej, a nie potrzebuje pieluch. Gdyż on bierze i bierze, i nigdy nie odda je, co już ma. Od niego się może tego nauczyliśmy, nie, umieliśmy to już wcześniej. A syn, powiedzmy w końcu, jak się nazywa, Ernst Janisch się nazywa, ma z kolei syna Patricka, a żona należy w połowie, starucha zaś w trzech czwartych do Boga. Dwa litry dziennie wchłonie bez trudu i trzeba jej tyle dać, bo się rzuca; to daje mnóstwo odchodów, skoro nie wolno do ubikacji, bo jest zainstalowana piętro niżej, w obecnym mieszkaniu dzieci żandarma, gdzie znacznie częściej jej potrzebują. Inaczej to sobie stara kobieta wyobrażała, kiedy składała pośrednio swój los w ręce osoby urzędowej. Ale to nie ma być dochodzenie, to, co tu piszę. Diagnoza „początki marskości wątroby” i tak już jest pewna, sądzę. Kiedy Bóg upora się w końcu z ostatnią ćwiartką starej, sam będzie tak przetrącony, że na nic już nie będzie zwracał uwagi i przeoczy wielu winowajców. Wszystko jedno. Dom będzie już wtedy należał w całości do syna żandarma, wreszcie, ten nigdy się więcej nie podzieli, niczym, nawet z Bogiem, inkasować potrafimy sami. A Bóg? Bóg dostaje nasze grzechy, to musi mu wystarczyć.
Nic z tych wszystkich wiele obiecujących posiadłości, na które są widoki, a jest tego znacznie więcej, niż byłabym w stanie tu wymienić, w chwili obecnej nie jest jeszcze do końca spłacone ani się nie opłaciło, ani też realnie nie ma na nic choćby widoków, z wyjątkiem dożywocia starej kobiety, która, jeśli nic wielkiego nie nastąpi i Pan nie sprawi cudu, wygląda, jakby zapadła się w wieczność, jak i w ogóle w siebie. Na konto wiecznej szczęśliwości synowa żandarma poczyniła już w końcu piękną przedpłatę, w postaci syna, sztuk jeden, który jest jeszcze dzieckiem, szczególnie miłym Bogu. Bóg szoruje mu duszę na spowiedzi, ksiądz przeczesuje ją w poszukiwaniu brudnych myśli i mówi mu, po własnoręcznym wymiętoszeniu kapucyna w mroku duszy, jego ulubionym miejscu, by się ustawił grzecznie na końcu kolejki dzieciątek, gdzie łatwo się do niego dobrać; syczącym, bijącym wężem jest ta kolejka, którą proboszcz przyjmuje raz w tygodniu na mszy dla dzieci i posłużywszy się otwartą dłonią, odsyła z powrotem do domu, jeśli ktoś się wygada lub zdradzi niemiłą prawdę. Czy ten cały dobytek nie jest jednak raczej obciążeniem na drodze młodego jeszcze mężczyzny, który potrzebowałby pilnie niejednej hipoteki, by się trochę odciążyć? Dla niego nawet zasłony są już przecież rewolucyjną decyzją, potrzebuje tylko najpilniejszych rzeczy, mawia zawsze, a zaliczają się do nich posiadanie domu i gruntu. Poza tym jest skąpy, ten instalator, ten inżynier, a jego ojciec jeszcze bardziej. Przydomowy ogródek żona ozdabia sadzonkami, które, jakby coś takiego nie działo się w świecie ciągle i na wielką skalę, będąc dla nas ostrzeżeniem, w szkółce wydłubuje potajemnie z doniczek. Czy ten syn człowieczy zamierza może zatrzymać domek, żony zaś i syna się pozbyć? Czyżby tak szybko miał nastąpić koniec całej jego wierności? Przecież ma tę rodzinę jeszcze niezbyt długo! Może pojawią się nowe dzieci! Dowiemy się tego albo nie, zależy, czy potrafię się zrozumiale wyrażać i nie będę stale myliła osób, w tej chwili jeszcze na to nie wygląda. Czemu właściwie zajęłam się od razu trzema pokoleniami, w rzeczywistości jest ich nawet cztery? Ach, przecież nie wszystkie naraz są obecne, a poza tym wszystkie to to samo. Czy my wszyscy też nie jedziemy na jednym wózku, jak państwo sądzą? Któż nie chciałby przynajmniej małego domku dla siebie? Mógłby sobie przejeżdżać pod mostami albo sunąć autostradami, a dom zostawałby cierpliwie w domu i czekał.
Syn obecnego żandarma jest zatrudniony na poczcie jako instalator telefonów i technik od usterek, uczęszczał do szkoły technicznej, której absolwenci nazywają się inżynierami i wszędzie są bardzo poszukiwani przez przemysł, zwłaszcza przez dziko wyrastające spod ziemi i napalone na nasze głosy koncerny telefoniczne, niedługo będzie to już tylko jeden wielki koncern. Aby rozbudować i ochronić swoje stanowisko, syn co tydzień, ze stanowczością, jakby mogło to dać coś więcej, niż na to pozwalają jego zabezpieczenia, rusza na swój bank na głównym placu, rogi opuszczone w oczekiwaniu odmowy, nieruchomo, nieustępliwie, ale ręce proszące, jakby niepewnie uniesione, tak maszeruje na miejsce, do banku udzielającego mu kredytów, dopóki nie utraci ostatniego zabezpieczenia i jeszcze tylko, na sam koniec, będzie w stanie bezgłośnie trzymać w górze błagające ręce, ręce przy sobie. Bycie bogatym polega na ścisłej wiedzy o tym, co się ma, i o tym, co jeszcze można zdobyć. Dlaczego Kościół właściwie nie robi nic dla swoich, którzy tak gorliwie wypełniają jego budynki mięsem? Kościołowi wszystko jedno, czy ludzie przychodzą, i tak jest prawie cały czas zamknięty, z wyjątkiem mszy, kiedy św. Eucharystia beznamiętniespełnia swoją powinność w swojej norce. Dałoby się przecież zrobić, by pobożne służki proboszcza, takie jak młoda synowa żandarma, podczas bezinteresownej pracy na rzecz parafii mogły szybciej niż inni wybadać sprawę zwalniających się domków, dlaczego nie, dlaczego nie dostają więc spadków? Dlaczego spadek dostaje siostrzeniec z Linzu, którego noga nie postała nigdy w kościele ani też w ostanich latach w domku ciotki? I dlaczego nie jesteśmy wszystkie zamożnymi aktorkami filmowymi, nie idziemy do domu i nie zmywamy z twarzy naszych życzeń, by nazajutrz mieć większe, piękniejsze i być szczególnie porządnie wyspane, aby nie poznano po nas naszego życia i abyśmy się mogły swobodnie pokazać wszystkim w gazetach. Na szczęście zbrodnie zdarzają się u nas raczej rzadko. Nie uwierzą państwo, ilu jest dziś ludzi, którzy nie mają już żadnych krewnych! Z kolei inni przebierają się za wdowy z baranem trwałej na głowie i ni z tego, ni z owego gdzieś daleko mają nagle syna, który w porę dał nogę, ale który w decydującej chwili zmienia bieg spraw, do tej pory idących sobie spokojnie. Diabli nadali! Wraca taki syn, właśnie z Linzu czy, powiedzmy, z Recklinghausen, Niemiec, albo z Kanady, gdzie, sądzono, zginął przy wytopie w jakiejś hucie stali czy pod gigantycznym stosem drewna, a pieczone cielę wraz z domem już na niego czekają, bez żadnego wysiłku z jego strony. Testament zostaje podważony ciężką szablą, chwileczkę, trzask-prask zaraz wyjdzie z niego powietrze. Może Kościół funkcjonuje tylko po to, żeby starym ludziom, którzy i tak niedługo muszą umrzeć, wbić do głowy trochę rozsądku, by jeszcze zdążyli udać się do niego na odpust i tam sobie ładnie pokolorować w wyobraźni ponure czeluście piekła. Niebo to zawsze inni, kiedy dla naszego dobra zabierają nam naszą własność. Piekło jest w nas. Najlepiej niech Kościół odziedziczy od razu, zanim wszystko dostaną jego głupi urzędnicy.
Syn żandarma siedzi nieruchomo w fotelu dla gości u kierownika oddziału, ze strachu, że w mowie ciała, nie do końca zrozumiałej dla niego samego, mimowolnie zdradzi coś na temat swojej prawdziwej i domniemanej własności, nawet jeśliby to była jakaś błahostka, o której bank niekoniecznie powinien wiedzieć. Zabieraj pan tę makulaturę! To, co jest napisane na tym świstku, w ogóle mnie nie interesuje. Liczy się tylko podpis i to, co nad nim. Tylko wtedy prawda ma też moc prawną. Bank ma się dziś dowiedzieć o perspektywie podwyżki pensji, o czym zawiadomiono zwykłym listem. Wszystko to jest oczywiście przejściowa sytuacja tego urzędnika, gdyż wkrótce jego dobra będą obfitsze niż liczba ziaren piasku na świeżo wykopanych w ogrodzie warzywach, dzięki którym da się sporo zaoszczędzić. Żona wyrywa je prosto z serca, w którym nikt już nie mieszka, bo mąż dawno się stamtąd wyprowadził. Tak, ten dom jest tylko lennem, powiada Bóg, mając na myśli ciało człowiecze, kolejne domy nie uczynią ze mnie rycerza, mawia żandarm, który blaszanego stwora zna z dotyczącej tej okolicy księgi podań i baśni. Jego syn już teraz zagarnia pod siebie tak gorliwie jak ojciec, i szedłby po trupach, gdyby ludzie przedtem nie umierali dobrowolnie, choć czasem strasznie późno. Gdyby tylko o tym wiedział dobry Pan Bóg, któremu wznieśli domy, żeby nie musiał ich kraść, jak to czynią jego Boże dzieci, które na dodatek muszą załatwiać to same.
Złość, skrywająca się czasem za uśmiechem zadowolenia, potrafi wybuchnąć nagle całkiem nieoczekiwanie, za to tym efektowniej, kiedy stare ciało, przynależne do każdej renty, pokaże się nieproszone w korytarzu koło drzwi do ubikacji, gdzie nie jego miejsce, jego miejsce raz na zawsze jest na poddaszu. Ta stara kobieta ma dość twardą czaszkę, ale plastikowy trzonek śrubokrętu, pełen w środku główek do wymiany, by tak rzec, swoich podmienionych bachorów, w końcu nie jest z waty. Jest twardy jak trzeba, choć nie śmiercionośny. Święci bywają czasem ustępliwi i pozwalają na coś, ale ta głowa nie. Bardzo proszę, niemniej mamy tu, jeśli sądzić po kształcie, stosowny krwiak na skroni. Że też stara ciągle musi się przewracać! Podejdź tu jeszcze raz, ty stara kupo gówna, to ci pokażemy, jak żałośnie potrafisz krwawić za kolorowymi jak bajka pelargoniami na parapecie, wychylonymi na zewnątrz, żeby nie można było zajrzeć do środka. Wczoraj w banku widzowie w niedopuszczalny sposób drażnili tego mężczyznę spojrzeniami, a jest bardzo porywczy, aha, siedzi znów u kierownika oddziału, znaczy, w tym miesiącu też będzie cienko! Widać, za dużo wziął na siebie hipotek i weksli, i kredytów w obcych walutach! Janisch jun. czuje się, jakby dźgali go gałązkami, budząc w nim drapieżne zwierzę. Gdyby jednak nagle naprawdę wyszło, pierwsi uciekliby z wrzaskiem. Mówi do kierownika oddziału: mojej żonie serce pęknie, jak nie będzie sobie mogła na dole w piwnicy urządzić butiku ze swetrami. W tym celu piwnica wymaga większej przebudowy, osuszenia oraz założenia instalacji czy przeprowadzenia większej inwestycji, w zależności od posiadanej gotówki, którą pan i pański bank dziś mi wyda, w przeciwnym wypadku będę w spłatach jeszcze mniej skuteczny, a wtedy może mi pan naskoczyć, bo nic pan nie dostanie. Tak, pani Eichholzer ciągle żyje, oby jak najdłużej, moja żona się nią opiekuje, a w przypadku żony Kościół nie będzie się fatygował i przychodził na kontrolę do sikającej w pieluchy starej. Żona i tak codziennie ogląda kościół od środka. Miły uśmieszek, moja żona byłaby dla Pana Boga jak otwarta księga, gdyby przyszło mu czytać, ale napisał księgę ksiąg i dlatego na wieki wieków już żadnych nie potrzebuje. Ale przecież wie wszystko i bez tego. Wyszczerzyć ząbki! I: spokojna głowa, poza tym mamy na oku następny dom, choć nadwyrężymy się prawdopodobnie już przy ostatnim i jego przebudowie. Parcela będzie dostatecznym zabezpieczeniem dla hipoteki pierwszego. Możemy nabywać cały szereg domów własnościowych, jeden zabezpiecza zawsze kolejny (kiedy je skończymy, to będą to prawdziwe pałace), choć nielegalnie i gdybyśmy tylko wiedzieli które. Z czego zrobimy zabezpieczenie, już wiemy, z pieniędzy banku, państwa pieniędzy, kochana wspólnota kilku banków, Hipotecznego, Wechsel i innych Verkehrsbanków, tak jest, będziemy mieć mieszkania i domy, a mieszczące się w nich sklepy wynajmiemy albo wydzierżawimy, okna skreślimy, po podłogach przejedziemy się lakierem, szafy ścienne porozstawiamy po kątach, na kafelkach się wyłożymy albo będziemy po nich tupać z wściekłości, bo nie wychodzi żądany wzór, tak czy siak. Sensem tych zaludnionych przez organizmy domków będzie to, że za każdym razem model poprzedni będzie mógł służyć jako zabezpieczenie dla następnego, no, czyż nie jest to dobry pomysł na ożywienie naszej gospodarki i na zlikwidowanie nadwyżki istot żywych? Przy słabych sercach można nawet użyć cebulek kwiatowych, np. naszych ślicznych konwalii, mówiliśmy już o tym, naprawdę każdy to wie, a pacjentka zrobi jeszcze zachwyconą minę, jak naszpikujemy tym twarożek ze szczypiorkiem i posmarujemy jej kanapkę. Chi, chi. Dziękuję bardzo, no to już pójdę doglądać robót na budowie. Zobaczy pan, jak będzie ładnie, kiedy skończymy, ostatecznie jeszcze jakiś czas będzie to należeć do ciebie, drogi banku, zaufanie to grunt, niemożliwe, by kontrola była tu do czegoś potrzebna, jeszcze i pan to zrozumie, jak położę kamień węgielny pod rozbudowę tego domu własnościowego aż po mansardę! Często pociągają za sobą odległe skutki rzeczy wydarzające się całkiem blisko. Jeśli pan w to nie wierzy, niech pan włoży drobną monetę do oprawki lampy i włączy światło! Zbyt długo przyglądają się czasem banki, zanim wycofają się po wyboistej drodze. Aż kierownik oddziału straci stanowisko, a dłużnik, zmuszony wkroczyć na swą przedostatnią drogę, zamieni się w skowyczący wrak człowieka, bo na koniec musiał też sprzedać samochód, który był jeszcze cały, swego jedynego przyjaciela, biegającego posłusznie obok, bo pieniędzy na benzynę już nie starczyło. Teraz dłużnik musi próbować sam świecić w ciemności, by urzędnikowi w banku przedstawić się w dobrym świetle. Wszystko to za pomocą swoich miernych talentów, aby termin, trzeszczący już we wszystkich stawach, jeszcze raz został rozciągnięty na tym łożu tortur. A wszyscy się przyglądają, jak zrozpaczony człowiek pertraktuje, jak jego codzienne kłopoty urastają do katastrof i lądują w gazetach, jeśli nie zachowa milczenia. W tym czasie cały dom odpływa w siną dal. Kierownik oddziału znów będzie musiał napychać mu kieszenie pieniędzmi, bo inaczej wszystko straci; bo inaczej kontrola przyczepi się do każdego guzika, rzuconego przez dobre dzieci i znaczącego ślady na coraz szerszej pochyłej drodze, na której końcu czeka najpiękniejszy ze wszystkich domów, piernikowy domek czarownicy. Gdzie tłuste paluszki wwiercają się w powietrze bezradnie, w gruncie rzeczy od dawna gotowe do upieczenia, dlaczego czarownica nie nakryła więc jeszcze stołu? Bo chciała jeszcze jednego dodatku! Zwiedzanie Świata Bajek, Styria, gmina Mürzzuschlag: pn. - pt., godz. 8.00-12.00. Tak one przecież wyglądają, rzeczywistość i jej marzenia, co? Dlaczego ludzie nie pękają, chyba że ze złości? Powinni byli dawno pójść w drzazgi. Termin usługi nie przeciągnie się z tego powodu na dobre do dnia św. Nigdy, może być pan pewien, panie Janisch, nawet jeśli pana ojciec jest szanowanym członkiem jakiegoś tam towarzystwa, ach, tak, towarzystwa żandarmerii i sportu żandarmerii i sportu psów żandarmerii, które po treningu z wężem wykończyły się wszystkie w gospodzie przy kranie beczki z piwem, to jest, mam na myśli, zakończyły ćwiczenia zgodnie z przepisami. Przy okazji interwencji mieliśmy też w walce z katastrofą ostatnio poważny przypadek, kiedy szalał ten wielki pożar, w czasie którego w centrum K. poszedł z dymem (i dotąd nie wrócił!) szereg strychów i sprzętu domowego o łącznej wartości strat ponad 30 milionów szylingów, no więc wtedy koledzy odbywali swoją niebezpieczną służbę z narażeniem życia, oprócz żandarmerii, 29 straży pożarnych z regionu, no, to nic? A wszystkie te przez dzieci czy na wpół dzieci podpalone gospodarstwa, no, to mniej niż nic? Dzieci są przecież wcieloną nierozumnością. Tylko ze względu na ojca przedłużymy jeszcze ostatni raz, panie Janisch jun., kto wie, czy i nam kiedyś nie będzie gorzała czapka, czytaliśmy, że urzędnikowi z posterunku, na którym pracuje pański tatuś, odpowiedzialnemu za dochodzenie w sprawie pożaru, ostatecznie za powód pożaru udało się uznać zardzewiałe drzwiczki od kominka. Człowiek wędruje, któż zliczy jego kroki? Nikt, to nie miałoby sensu, na kogo Bóg chce spuścić prawdziwą łaskę, temu zsyła z nieba dom jednorodzinny, uważając, żeby nowy właściciel stał dokładnie pod nim. Długi wszystkich nas jeszcze pozjadają, jeśli przedtem sami się nie pozamieniamy w zwierzęta. O pracach porządkowych po zejściu moreny ostatniej jesieni lepiej nawet nie wspominajmy, ten rozdział musimy wreszcie zakończyć, choć tak go przecież lubimy. Nawet uczniowie szkoły policyjnej pomagali przez pięć dni w pracach porządkowych, już nie mówiąc o tonach włosów w ziemi, czego do dziś nikt nie potrafi sobie wytłumaczyć. Po to prosiliśmy o pomoc jednostki wojskowe, no nie? Po pożarze w zeszłym roku wszystkie działki na powrót stały się własnością naszego banku. To nie powód, żeby być przeciwko bankom czy Żydom, choć ma to tutaj piękną tradycję, po prostu nie ma już działki, która należałaby do kogoś, i koniec. Z małej chmury pod rynnę, jak zawsze mawiało NATO już w czasie wojny w Kosowie. Proszę sobie wyobrazić, są tam nawet ludzie, którzy w najodleglejszej, całkowicie zabitej dechami dziurze chcą otwierać hurtownię materiałów budowlanych, nie do wiary, tymczasem gigantyczne tłumy ze świstem przelatują obok nich i walą prosto przez wschodnią czy południową granicę, gdzie żyją ludzie, którymi się pogardza, których językiem się nie mówi, których prawa się nie zna, ale u których wszystko kosztuje dokładnie połowę, praktycznie już zaoszczędzoną. Na deser można się jeszcze porządnie nażreć i nachlać i pójść do fryzjera za te same pieniądze, które tu się wydaje na kilka bułek. Ludzie za granicą, którzy w swej ciemnej wspólnocie zbyt długo rozkładali się za żywota, jeszcze nie wiedzą, jak się robi interesy, a nasze światło będzie potrzebowało jeszcze paru lat świetlnych, zanim do nich dotrze. Dlatego robią swoje własne interesy, które są już jednak też całkiem skuteczne i napełniają nawet baki samochodów, te o mało nie popukają. Chociaż nasz bank i tak z góry wie wszystko lepiej, przeprowadza inspekcję nowego domu, który przypomina wszystkie inne, jakie już istnieją, tyle że rozpada się jeszcze za życia, i do tego nam nieszczęśnikom zabiera meble spod tyłka. Niech sam się martwi, jak do sprawy podejść rzeczowo, skoro dłużnik musi oddać rzeczy w zastaw. Szkoda, że zgodził się na ten ostatni kredyt, to ostatnie wsparcie finansowe, ale nic się nie da zrobić. Teraz cała śliczna sumka już wydana i na co? Nie na nas! My już jesteśmy rozpieszczani! Tu nie dzieje się nic, za co byłabym skłonna choćby tylko pogłaskać kogoś po głowie, żeby to dostać.
Długo i węzłowato: Janisch syn, sam już ojciec, którego nawet własny syn z radością przebiera, kiedy z powiewającą chorągiewką wyruszają na bitwę na boisku do piłki nożnej, wydrylował już bank z maleńkiej, ale ważnej cząstki jego bogactw, przynosząc szefowi oddziału kilka skrzynek wina i partię pięknych kłamstw, które trzeba było spłukać jeszcze większą ilością alkoholu, spotkamy się przy naszym stoliku, razem z naszymi jedynymi męskimi potomkami, nie, nasz ród nigdy nie wymrze, założyliśmy dla niego partię, a wszystkim pozostałym życzymy wszystkiego złego, kiedy dysząc, robimy to z własnymi żartami. To jest mój ostatni argument, zbyt niecierpliwy, żeby miał tu teraz jeszcze usiąść. Wszędzie wsadzają szpile w tę już starą i wypróbowaną partię, ale wybierać, wybierają ją wszyscy. Teraz i my sobie wygodnie posiedzimy. Kurt Janisch (obecny szef senior firmy Kradzieże Domów i Syn) i tak robi już bokami, a jeszcze wziął dwa zajęcia dodatkowe przy ochronie fabryki w miasteczku. Załatwił mu je swego czasu ojciec. Tutaj, gdzie pokolenia następują po sobie jak należy, tradycja się jeszcze jakoś liczy. Także syn Ernst, następca tronu, przyniósł bankowi, który i tak ma skłonności do obfitych kształtów, bo tak lubi zgarniać i pożerać odsetki za zwłokę od obcych choinek, które, zwodniczo, świeciły się tylko tydzień, coś do popicia: bank połknie to albo nie. Jemu wszystko jedno. W końcu i te pieniądze zostały wypite, do domu nie idziemy, najpierw musimy w ogóle mieć dom - a teraz jest po pieniążkach. A domu nie ma jeszcze tak całkiem, to znaczy właściwie jest, ale robi wrażenie tak nieobecnego, jakby zaraz chciał zniknąć i pójść na przerwę śniadaniową, zanim procenty zaczną na dobre pracować. Stara wrzeszcząca w norze pod dachem sprawia, że opinia publiczna niekoniecznie wiwatuje na nasz widok, to trzeba zmienić. Żeby nic się nie rozchodziło. Bo inaczej przyjdzie jednak dzień zapłaty, oświetlony parking, gdzie wszystko ma się odbyć i gdzie inne wraki czekają na to, by je zabrać. Nie ma iść do domu starców, tu ma zostać i przynosić dochód, póki nie stanie się prześwitującą, szeleszczącą mumią, która usiłuje zabić garściami mąki szczury, tańczące nocą na gorących płytkach kuchenki, bo chcą się na nią rzucić, a ona nie ma pod ręką nic innego, tylko ten biały proszek, z którego potajemnie zaczynia sobie ciasto, tak tak, dobre wino.
Raiffeisen wyciągnął zatem rękę, nie, obie ręce, a pomiędzy nimi nasze gardło. Nic dziwnego, skoro tej cierpliwej instytucji stale i na nowo, udając zawsze nowe bogactwa, których nigdy nie było, opowiada się zawsze nowe posępne historie, na szczęście wszystkie zmyślone. Taki jeden na przykład ma u nas dług, ale nie jest zbyt skory, by go spłacić, co robić? Lubimy sobie posiedzieć na kolorowych fotelach odpowiedniego oddziału, doskonale się bawimy i radośnie spoglądamy na kandyzowane wiśnie na piance obfitości (efekt da się osiągnąć przez wprowadzenie całkiem zwyczajnego powietrza!) naszych roszczeń. A potem wyglądamy przez okno i zaglądamy prosto w okna cukierni, a tam stoją one, prawdziwe torty. Później, napchani cholesterolem, w grobie, poczujemy się lepiej. Ale optymizm musi z nas promieniować już teraz, tymczasem bank musi się jeszcze nauczyć radzenia sobie z młodzieżą, gdy ta ma w czterech spółkach telekomunikacyjnych długi wysokości przyszłych pensji rocznych. My się tam trzymamy trwalszych wartości, mówi Kurt Janisch i mówi tak jego syn Emi. Taka wieżyczka z brązu na domku jednorodzinnym, tip-top! to byłby naprawdę już szczyt, dom zaraz by jakoś wyglądał, czapki z głów! Dokładnie: wieżę też sobie rąbniemy. Buta hiszpańskiego do kompletu nie będziemy wkładać. Moja mowa będzie długa: Co miesiąc bank czegoś chce. Na pieniądze zawsze są jedynie widoki, ale nigdy nie ma lornetki, żeby wreszcie się przybliżyły i wyglądały na większe, niż są. Ale to się zmieni! Jeszcze nadejdą całkiem inne czasy dla tych wszystkich pracowitych, przyzwoitych i zaradnych, którzy też raz chcieliby przejąć władzę, czekali na to dostatecznie długo i zjednoczyli się w stronnictwo, które, niczym jajko sadzone zastygłe w powietrzu, chciałoby wreszcie z nas, tak jest, właśnie z NAS! zrobić sobie zabawkę, tłustą przystawkę do jeszcze tłustszej pieczeni. Nas bym nie wybierała, do wszystkiego bylibyśmy zbyt leniwi, za nami zawsze wlekłaby się tylko wojna, bo bylibyśmy mało pojętni. Może kiedyś jeszcze przyswoi sobie nawet maniery, owa partia, ale właściwie to niepotrzebne, gdyż wielkie pieniądze, które przykładają do czegoś takiego wagę, i tak kiedyś, choć z ociąganiem, wsiądą do tego pociągu, wszystko jedno, kto go i dokąd prowadzi, ale jedną stopę zostawi na ziemi ów kapitał, żeby móc wyskoczyć w porę i poszukać sobie nowego maszynisty. To kapitał nie zna naszych Janischów! Z nimi udałoby się już za pierwszym razem. Także Marks napisałby coś innego, lepszego, gdyby ich znał. Dostatecznie długo, wprawdzie nie Janisch & Co., ale podobni im ludzie z tej partii zakładali spółdzielnie mieszkaniowe, wszyscy przejeżdżając się na nich aż miło. Spółki trzeba było rozwiązywać, szkoda właściwie. Teraz panowie Janisch próbują czego innego! Teraz chcą wreszcie popełniać swoje własne błędy, ale zawsze takie, jakie popełnialiby też inni, gdyby mieli ku temu okazję. W ogóle wszystkie ludz. cechy wiążą się w tej wspólnocie światopoglądowej, i ta wiącha kiedyś nam wszystkim nieźle przywali w łeb, już to widzę. Niebawem przystąpią do zbierania ludzi, domy już mają, sami zobaczycie!
No więc pieniądze: ale najpierw trzeba je wyrwać chciwym rękom i przekazać innym chciwym rękom. Syn żandarma potrzebuje ich jednak koniecznie i natychmiast, by w towarzystwie ojca (jest to Austriackie Towarzystwo Oszczędnościowo-Budowlane, które w niezwykle barwnej szacie graficznej opublikowało w swojej gazetce zdjęcia brytyjskich posiadłości szlacheckich albo co najmniej domków lekarzy na austriackiej prowincji, przebudowanych chat chłopskich z pięknego, starego, godnie, bez lakieru posiwiałego drewna. Tę śliczną gazetkę dostarczymy jednak naszym członkom, kiedy już im zabierzemy miliardy! Zaoszczędzą wtedy jeszcze więcej nasi drodzy Austriacy i Austriaczki. Odsetki poniżej jednego procenta. Przenosimy się na akcje, a mimo to nie możemy już spać. Jeśli Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo, to dlaczego człowiek nie miałby zaprojektować swojego domku na podobieństwo Buckingham Pałace?) uprawiać swoje hobby zbierania domów i działek. Kierownik oddziału ma z kolei swoje hobby: spekulację. Nadchodzące złe czasy zmusiły go do tego. Jest dzielnym i mądrym człowiekiem. Jakie ładne to hobby, które pan dostał w prezencie! Inni muszą chodzić grać w tenisa, albo chodzić umierać, albo chodzić pobiegać, a rzecz w tym, że muszą umrzeć prawowici właściciele sąsiednich parceli położonych przy drodze publicznej, właściciele, którym ich własność pierwotnie także najbardziej leżała na sercu, a którzy leżeli obok siebie niczym dwie spokojne miejscowości, by w końcu połączyć się w przytulny pejzaż mieszkalny, dostatecznie duży, by mieścił się w nim żandarm i jego syn, ale bez rodzin, których z czasem mają już po uszy. Kiedyś by umarli, gdyby ich nie mieli, rodzin, żon i dzieci. A teraz już im one nie odpowiadają, bo wymagania urosły, ale dzieci niestety też. Naraz potrzebują znacznie więcej! Ludzie wyrastają ze swoich wymagań i są na tyle głupi, by objawiać skłonność do przemocy, gdy pojawiają się nowe. Niestety jesteśmy jeszcze i my, rodzaj elity, która wystawia sobie krzesła ogrodowe na balkon. Proszę o chwilę cierpliwości. Po kolei, jeden dom za drugim, jedna żona za drugą, jedno niepowodzenie za drugim, by jednak w końcu schwytać jeszcze okazję za posiwiałą z czasem czuprynę, aż zawyją. Schodzi ze skórą. To się nazywa sztuka wojenna. Ludzie umierają w końcu tak czy siak, nie ma strachu, ich domy przecież zostają, chyba że bylibyśmy w Kosowie, tam byłoby odwrotnie, chociaż nie, tam nie zostaje zupełnie nic. Ani z tego, ani z tego. Zwiewa, kto może. Tak, coś trzeba zrobić z ludźmi, żeby nie zapuścili korzeni. Trzeba im dać trochę czasu, żeby mogli zabezpieczyć mienie, zanim przyjdzie wojna, którą marzyciele wytęsknili już na długo przedtem. Przeczuwali to! Gdzie ciężarówka, traktor, konik, ruszamy przez góry. Zanim dobytek się rozproszy, weźmy go sobie, proszę, skoro nie robi tego nikt inny. Bezpańska własność nie znosi pustki, pragnie znów być czyjaś. Tam na górze leży pod traktorem rumak, bo oba nie chciały iść grzecznie gęsiego przełęczą. Czasem dobytek bywa za duży dla wszelkich środków transportu. Jeśli się nie usiądzie samemu za kierownicą i nie pokieruje wszystkim do końca, nawet jeśli oznaczałby on rów przydrożny, jeszcze ktoś obcy weźmie, co nasze. Czasem podatki, czasem daleki krewny, którego się nie brało pod uwagę, bo nigdy się w ogóle nie słyszało o jego istnieniu. Obaj mężczyźni, ojciec i syn Janischowie, razem robiący jak najlepsze wrażenie, nie mogę powiedzieć, jeden jako żandarm, drugi jako pogromca linii telefonicznych, do których trzeba zadzierać głowę aż po czubki wysokich masztów, obrali niezłą metodę życiową, by własność kładła się im u stóp z westchnieniem, jak zmęczony pies. Tylko nikt nie może przyjść z wizytą, bo zrywa się i gryzie, na znak, że należy tylko do nas.
Zalecają się do kobiet. Właściwie obaj. Ale przede wszystkim Janisch ojciec. To się tak łatwo mówi, ale skrzywdziło się już wielu ludzi w tym mieście i w tej wsi. No, zgadliby państwo? Najchętniej kobiety, które mają domy lub mieszkania własnościowe w pobliskim miasteczku. Te kobiece sprawy mają być prowadzone i doglądane intymnie, nawet jeśli to, co Janischowie tam wyprawiają, tak się nie nazywa. Łączą przyjemne z pożytecznym. I tyle.
Jakie to szczęście, kiedy się zawodowo jest to tu, to tam i czas pracy ma się na tyle elastyczny, że można sobie czasem odrobinkę pojeździć. Mężowie tych kobiet najlepiej żeby już umarli albo żeby nigdy ich nie było. Własnych dzieci też nie powinno nigdy być. A kto jest lepiej o czymś takim poinformowany (że dana pani musi w danym momencie odejść, bo będzie o jedną za dużo do jej majątku), jeśli nie żandarm, policjant, ksiądz, sąsiad, monter czy miejscowy sklepikarz, co jednak sam rzucił okiem w tę pustkę, która mu się w duszy zaludnia coraz liczniejszymi cegłówkami, aż się człowiekowi ciężko na sercu robi? Ale marże w handlu detalicznym nie są warte czynów, jedynie gadania. Tylko nie upuścić tej skrzynki z owocami południowymi, lekkość i oczywistość, z jaką jadowity czerwony pająk skakun, ach nie, ptasznik się przecież nazywa, nagle stamtąd wyskoczy, jest w stanie z rysów twarzy uczynić lokalną atrakcję. Sklepikarz nie odzyska już oka, którego rzut zaryzykował. Takie one są, te kobiety, zawsze ten sam typ, skłonny do manewrów miłosnych i najbardziej globalnego projektu w ogóle, w porównaniu z nim zanieczyszczenie środowiska i pokój światowy to pryszcz: do ślubu. Tego chcą wszystkie. Kobiety i ślub, to jest mieszanka doskonała, przede wszystkim na wsi, gdzie jest mało rozrywek, a i te szybko się człowiekowi nudzą. Wtedy zawiera się małżeństwo. Żadna kobieta nie umie w tym miejscu powiedzieć „dziękuję, beze mnie”. Sklepikarz będzie musiał kupować swoje banany i dostarczać swoje skrzynki gdzie indziej, dla niego drzwi są zamknięte. Nie ma bladego pojęcia, dla kogo te drzwi są otwarte, ale dla kogoś przecież muszą być. Kobiety ze środka nie widział już od tygodni. Koniec końców siostrzenica z Krems otrzyma coś, na co nie liczyła, a otrzyma to po wykończeniu się ciotki. Nigdy się sklepikarzowi nie zwróci, że tak uprzejmie dostarczał staruszce żywność samochodem. Inni byli szybciej i wcześniej na miejscu. Sąsiedzi także chętnie podjadają, nie stroniąc od odpadków. Grzebią w śmieciach. Co ona tu powyrzucała, toż to się jeszcze może przydać! Ludzie okradają się wzajemnie najpierw z przekonania, potem z miłości. Przedstawiają się najpierw jako sąsiedzi i zamieniają natychmiast w przyjaciół, a więc chciwe bestie, podobnie jak na naszych kochanych Bałkanach, które z czasem znamy lepiej niż nasz salon, gdzie pojawiają się na ekranie co najmniej cztery razy dziennie, kiedy sąsiedzi byli jeszcze sąsiadami, ale nimi nie pozostali. U nas właściciele sąsiednich posesji dźgają swoje rumaki Apokalipsy ostrogami, żeby tę napierającą, pryskającą, ociekającą powódź starych mężczyzn i kobiet zaprowadzić do łóżka, które stoi w sypialni, gdzie często się telewizor nie mieści. Jeśli nie postępować sprytnie, może się zdarzyć, że człowiekowi się noga omsknie i, miło otumaniony anafranilem, udusi się we własnym gównie. Kradzież to nie taka łatwa rzecz, to często ciężka praca, inaczej wszyscy przecież byśmy się tym trudnili.
Obaj Janischowie, chyba się co do tego zgadzamy, chcą otrzymać albo natychmiast, albo trochę później cały dom lub kilka domów za nic, nie mają przecież nic innego niż: nic. A te pożądane nieruchomości mają dołączyć do tych, które Janischowie już posiadają. W tym celu muszą przedtem zmienić bieg niejednej kobiety, tak się obawiam. Pierwszy do ruszania, ostatni do zatrzymywania. To pewnie znów jeden z tych ciężkich wypadków drogowych, chwileczkę, zaraz będzie żandarmeria! I najprawdopodobniej my sami ponosimy winę. Pan żandarm zapisuje to wszystko w notesie i fotografuje sobie do taktu. Wiejskie posterunki obsadzane są, jak wiadomo, dość skromnie z powodu oszczędności budżetowych. Często trzeba sobie wypożyczać ludzi, których uwagę łatwo odwrócić. Jak długo trwa zdobywanie tej czy innej kobiety, pytają państwo? Trzeba ją przelecieć, a potem zebrać z niej śmietanę. Na wsi niektóre mają jeszcze nieczyste sumienie w związku ze stosunkiem pozamałżeńskim, więc im się obiecuje małżeński, a potem do uprzątnięcia już tylko kilka przeszkód z mięsa, krwi i kości. Niech się pani tak nie nadyma, przed panią jest w kolejce kilka innych! Im także trzeba wprowadzić kutasa, co pani myśli, ile razy w ciągu dnia da się radę, najmłodsi też już nie jesteśmy. Taka pani dostaje rok w zawieszeniu, a do tego czasu może go sobie najwyżej potrzymać i pooglądać, ostatecznie zawartość jest nam jeszcze potrzebna, żeby inna nie nabrała podejrzeń. Od czasu do czasu szybkie spowiadanko i wszystko gra.
Trochę to wszystko zależy od bujności owłosienia, charakteru i tego, co się poza tym ma pod sufitem bądź w portmonetce, nie tylko od parceli. Póki konie mechaniczne, które ma sikorka, biedaczka, też się nie wyczerpią. Kobiety są już czasem wdzięczne, że w ogóle jeszcze mają mechanizmy, kiedy zgiełk życia, śmiech, wołania z wolna cichną. Tylko trzeba, przynajmniej przez jakiś czas, dbać o jej urządzenia, w czasie służby czasem zajechać autem na chwilkę, niby przypadkiem, przemyślnymi, okrężnymi trasami, u pani też wszystko w porządku? Miałam wcześniej takie dziwne uczucie, ale przynajmniej jakieś miałam. Już dawno nie miałam żadnego. Tak, aha, ktoś się kręcił koło dzwonka. Zbadamy to, niech mnie pani tylko wpuści, przychodzę urzędowo i można mnie w każdej chwili użyć zupełnie bez obaw, jak papierowej serwetki! Niech się pani nie wstydzi, może pani jeść nawet palcami, ostrożnie, kutas jeszcze mi wyskoczy na sam pani widok, niech pani patrzy, jak z niego kapie, chwileczkę, może zejdę z dywanu, ten pani parkiet jest cholernie twardy, ale znam coś twardszego, widzi to pani tu i teraz? Poszłoby oczywiście lepiej, gdybyśmy się od razu udali do sypialni. W przedpokoju daję tylko krótki występik, ale w sypialni go całkiem wyjmę, bez obaw, nie stanie jak palant, w nieodpowiednim momencie nie zatrze się też tłok, tylko dlatego że jest pani w środku za sucha, jemu się zawsze uda, wszystko jedno dokąd, już ja go znam. Jak tylko panią zobaczy, zaraz się rozkręci, stanie niejako w pokoju niczym funkcjonariusz w mundurze i wszystko zmiecie, co to ja chciałem powiedzieć? Majteczki teraz zdejmiemy (ależ bardzo chętnie, proszę do środka!). Co, pani chce wejść na mnie? Wszystkie na ogół mają wobec mnie wymagania, ale nie tak wygórowane jak pani! No, niech już pani robi, jak pani chce, no, już jestem spokojny, ale poszedłbym chętnie na materac, nie szkodzi, że nie posprzątałaś, już ja zrobię w tobie porządek! W każdym razie dostąpisz teraz absolutu, za którym tęskniłaś cały czas, jest dość długi, ale od biedy wszedłby ci do torebki, gdyby w ogóle umiał chodzić. Tak, kobiety często są skromne, bo miały ciężkie życie. Ale czegoś tak fajnego jak ja dawno już pani nie oglądała, co? I wesoło też jest ze mną, nie jestem dzieckiem smutku, jestem dzieckiem śmiechu i żartów. Jeśli o mnie chodzi, może się pani rozebrać już w przedpokoju, w miejscach publicznych mówmy znowu pani, tylko zamknę drzwi i przygotuję się na pani widok bez bielizny, to może potrwać, co, pewnie ją pani specjalnie dla mnie kupiła? No, jestem zaszczycony! To niech jej już pani nie zdejmuje, w końcu wszystko jedno, i tak nieźle cię rozumiem, jak rozumiem swój głód czy swoje pragnienie domów, przede wszystkim twojego domu, do którego drzwi na razie muszę pukać, kiedy chcę wejść do środka. Czy nie zgłaszała nam pani wczoraj żarłocznej kuny na klatce schodowej, droga pani, ach, to nie pani, w takim razie to pomyłka albo to borsuk z sąsiedztwa wszedł w pani porzeczki. Takie wielkie, śmierdzące zwierzę! Spójrz na mego konika, cały czas na ciebie czeka, trzymam go teraz mocno, żebyś mogła go pogłaskać, inaczej ci zaraz ucieknie. Wcześniej możesz sobie pooglądać jeszcze tę gazetkę, którą ci przyniosłem, wybrać sobie pozycję, którą zechcesz. Nie, to nie katalog ogrodniczy. Czegokolwiek zapragniesz, on ci to zrobi. Nie będę go, urwisa, powstrzymywał. To pewne jak w mordę, zaraz możesz dostać. Właściwie należałaby mi się porządna renta za to, co ja wsadzam w te kobiety. Piłujesz i heblujesz, a co na koniec wychodzi, zawsze takie samo. Tylko inaczej wygląda, jakoś mniejsze, czy jak.
I te wszystkie głupie preteksty, żeby tylko kolega z patrolu nie zauważył, o co biega. Obu, jemu i Kurtowi Janischowi, łomocze serce. Zajeżdżają powoli albo szybko. Młodszy zostaje dostrzeżony, przez chwilę są parą. Ramię muska ramię, tymczasem ludzie radośnie odjeżdżają, bo ich wykroczeń ten jeden jedyny raz nie dostrzeżono. Koledze stroszą się na moment włoski na przedramieniu, potem znów się kładą, proszę, Kurt, tylko bez muskania, a jeśli już, to niechcący. Ale patrol już odjeżdża gdzie indziej. Kolega, młody ojciec rodziny, nic sobie przy tym nie myśli, a jednak sobie myśli, i najpierw trzeba mu mozolnie zamknąć usta mocnym przywiązaniem go do klubu sportowego i kręglarskiego żandarmerii, nie zaś przez przyłożenie ust do jego ust. Wtedy dopiero te usta na dobre by się ocknęły. Usta milczą, dusza śpiewa, czy jakoś tak, całuj, czułości nie żałuj... Tak. Mówię państwu. Z kobietami trzeba niestety rozmawiać bardzo dużo, ale całkiem inaczej, żeby wpadły w erotyczny szał. Żadne życzenia nie mogą pozostać tajemnicą (w ogóle nic tu nie pozostanie tajemnicą!), bo jako życzenia tajemne nie będą mogły być później spełnione. Dopiero mówienie czyni człowieka samodzielnym, może w ten sposób spytać innych o drogę, a potem i tak pójść gdzie indziej. Mówienie to też hobby wielu pań. Dziwne, kiedy zajmują miejsce, na pewno nie czynią tego po to, by siedzieć cicho. Dajmy im więc powód do krzyku! To cudowne, jak słowa im się wyrywają z ust! Ale lepiej, jak im się go już wcześniej wsadzi w te usta, które poza tym ciągle mówią. Nikt mu nie musi otwierać, ma przepustkę, może żądać, i to właśnie czyni do woli. Dobra, więc po prostu idziemy i dajemy jej teraz kutasa tam, gdzie ona ma język. Jak cukierek, do ssania, wtedy przynajmniej są cicho, te kobiety, bo są na takim poziomie społecznym, że nie chcą człowiekowi zrobić krzywdy. Chwileczkę, nie, słyszę jeszcze jęki, przeciągają po wykrzywionej twarzy niczym chmury po chłostanym wiatrem krajobrazie. Taki żandarm niewiele niestety zarabia, a w domu ma jeszcze żonę, z którą dzieli go wypracowana w pocie czoła różnica zdań. W każdym razie mają przed sobą mówienie, kiedy podają rękę rozporkowi. Kobiety mogą przedstawiać sobą zabytki, tygodniami męczyć się dla jednej chwili, latami czekać na następną, dawać się zbywać i czekać na nie wiadomo co; kiedy w końcu sztywny, zgrabny kutas staje gotowy do upragnionej usługi, niczym od niechcenia, bez żadnych zamiarów, wtedy całe to czekanie, które było na próżno, bo człowiek kwitnie jak topola i gaśnie jak niedopałek - idzie w niepamięć. Trzeba się po prostu znać na kobietach, wszystko od tego zależy. Politycy też w końcu muszą, chociaż tylko w słowach, jako mężczyźni damy sobie raczej radę w czynach, czas na coś nowego, a wszystkie nasze czyny to już naprawdę szczyt. Prawdziwy akt miłosny, choć miałoby się do roboty coś innego i lepszego. Czasem nawet trzeba zrezygnować z joggingu. Wtedy żandarm bierze prywatny samochód, to przecież w pożytecznym celu, tę panią w bocznej uliczce koło gminnego przedszkola znów dziś swędzi, pewne jak w banku, co, to już trzy tygodnie, kiedy dostała ostatni raz? Kto by pomyślał, że to już tak dawno, czas, żeby ją znów sponiewierać. Życzy sobie, żeby ją mocno wdusić brzuchem w materac i szybko otworzyć, z przeznaczeniem do natychmiastowego użytku, gdyż już od dawna jest otwarta na wszystko, tylko z rzadka ma okazję, by ją kto w celu otwarcia jeszcze dobrze naoliwił. Żeby nie było słychać tak bardzo skrzypienia zawiasów (tajemnego schowka nie otwiera się zbyt często!). Obok są małe dzieci, cała kupa!
Z kobietami można zasadniczo robić wszystko, tak jakby coś przeskrobały i chciały zostać ukarane. A czego nigdy z nimi nie robiono, zrobią tym chętniej. To tak działa na nerwy mężczyznom, jak siąść do pianina i nie umieć grać. Ale trzeba, przyjemne chodzi w parze z pożytecznym, bezczelność krok w krok za zachowaniem, a nagana nie przychodzi nigdy, bo wcale się na nią nie czeka. Robi się to wcześniej. Później to przeszłość i nie zamierza się o tym dyskutować z następną kobietą, chociaż ta też będzie chciała dokładnie wszystko wiedzieć, cokolwiek by to było. U kobiet nawet oczywistości nie biorą się z niczego, trzeba im wszystko najpierw wyjaśnić i pokazać, po uprzednim unieruchomieniu mocnym chwytem za biust i płeć. Och, to nie było konieczne! Jestem posłuszna, nawet bez tych przyniesionych przez pana pralinek, można je dostać u mnie w Merkurym, do którego ludzie zlatują się z daleka ze skrzydełkami u stóp, na pewno taniej niż tam, gdzie pan je kupił. Ale po pewnym czasie wiedzą już z góry, co je czeka, i otwierają w przezroczystym szlafroczku, wybranym z katalogu wysyłkowego, albo i bez niego. Przy odrobinie treningu nawet wiek jest obojętny, chociaż wołałoby się trenować coś młodszego. Ale te zwyczajne są przynajmniej skromne.
To wszystko mężczyzn takich jak Kurt Janisch kosztuje czas i pieniądze, za to mogą w wielu miejscach zdeponować swoje stare graty i przy odrobinie szczęścia zamienić je na komplet wypoczynkowy; proszę, tu w środku we mnie jest jeszcze dużo miejsca, dzieci są na dworze albo całkiem się już wyprowadziły, chętnie panu otworzę pokoik na tyłach, żeby nie miał pan z tym za dużo roboty. Sama zrobię z siebie pokoik, jeśli jest takie życzenie, tylko dla pana, no, co pan na to? Jestem zachwycony, bowiem pani dodatkowy pokój, właściwie całe mieszkanie, jest dokładnie tym, co już od dawna chciałbym posiadać! Na razie porządnie go przeczyścimy, zgoda?
Ale dzięki tym czynom, do których człowiek się ucieka, kiedy mu odbierze mowę i jakaś kobieta nie chce niczego pochopnie podpisać bez przeczytania, zwraca się jeszcze więcej czasu (kiedy kobieta wreszcie nie żyje) i pieniędzy, dobra inwestycja. Nie dzieje się to bez wysiłku ze strony urzędnika państwowego i jego zatrudnionego na etacie syna, który jest jeszcze młody, ale posiada nieskończenie wiele talentów. I wiele twarzy, Janusowa multigłowa, napompowana sztucznymi witaminami, żeby nie można było zbyt dokładnie rozpoznać rysów, tak, taką głowę nosi na karku ten młody człowiek. Proszę tylko spojrzeć, jeśli ktoś jest w stanie budzić sympatię, to on. Syn jest też bardzo uzdolniony manualnie i umie zrobić dużo więcej niż przeciągnąć drut. Ale ojciec jest dla niego ważniejszy od wszystkiego, a ojciec idzie po trupach, które za życia były dodatkiem do jego ciała. Dlaczego w takim razie żandarm i jego syn nie mają nic poza długami? Nie wiem. Ojciec może nam radzić, ojciec może nami kierować i nas ratować, żebyśmy zawsze swojego pilnowali. Właściwie nie wierzę, żeby to miało być po raz pierwszy w historii żandarmerii, kiedy jej przedstawiciel robi tak dobry interes z dobrotliwą śmiercią, która przychodzi zawsze tylko po swoich, nigdy po obcych. Śmierć przychodzi po tych, których wcześniej naznaczy. Jest pod tym względem jak leśniczy. Zazwyczaj ci urzędnicy, przygotowani do służby z bronią, strzelają wyłącznie do swych rodzin, i to tylko wtedy, gdy jest to konieczne, bo te chcą im czmychnąć. Potem zostają im w każdym razie domy i grunty. Ale oni mają dla siebie już tylko to miejsce pod nierównym sufitem i dokładnie tam w końcu strzelają. Jeśli to przeżyją i nie zabiorą się od razu na tamten świat, to później strzelają sobie w łeb.
Nienienie, jasna sprawa, ci dwaj mężczyźni wyspecjalizowali się w śmierci. A spuścizna pośmiertna to dom towarowy pełen rzeczy, których już nie trzeba kupować, bo są częścią spadku. I coś takiego odbywa się na oczach nas wszystkich, na wsi, w pobliżu miasteczka tętniącego od zapału i niebezpieczeństw i rozrywki i możliwości sportu, gdzie każdy każdego zna z kortu albo z sądu, kiedy po grze, jak to się częstozdarza, ludzie się pokłócą, nie przebierając w słowach, i gdzie każdy trzyma ze swoimi. Tak długo, póki nie znajdzie lepszych. Okolica kończy się raptownie. Zaraz potem jest autostrada po lewej i autostrada po prawej. Miasteczko jest jak staw, do którego z jednej strony się wpada, z drugiej wypada. Zostawić za sobą tę okolicę to osiągnięcie jak sforsowanie rzeki bez koni. Firanki rozsuwają się punktualnie, następuje wymiana spojrzeń, gorsze spojrzenia za lepsze albo odwrotnie, jeszcze jeden interes i nikt temu nie zapobiega. Miejscowi wprawdzie biorą z łatwością, ale rzadko zostają przedsiębiorcami.
Wszyscy ludzie prędzej czy później umierają, taki ich wspólny los. Z jednej strony nie jest tak jak w mieście, gdzie czasem nie od razu zauważą, że ktoś zmarł. Częściej, niż się sądzi, lekarz stwierdzający zgon jest jedynym, który człowieka jeszcze ogląda, po co się ładnie ubierać? a kto w miejskim bloku potrafiłby powiedzieć, gdzie się podział sąsiad w delegacji, w którego skrzynce zebrała się cała sterta poczty? Gdzie jest ten pan, gdzie jest jego stróż, a gdzie wcale nie ma już stróża, który by człowieka upilnował? Policjanci i żandarmi zawsze wiedzą, gdzie coś się zwalnia, przecież pozycji nie dostali za darmo, mieli do tego talent i lubią osiadać w gotowym gniazdku, z którego przeganiają innych, jak kukułka, frr, teraz jesteśmy powiązani i znów musimy rozwiązywać więź i rozsupływać supeł. Śmierć jest losem człowieka, niestety przedtem nasze życie nie obywa się bez ludzi. Proszę zwracać się z pełnym zaufaniem do policji! Ale co naprawdę wiadomo o tych ujadających stróżach prawa, których maniery graniczą z bezczelnością, a z których i tak nigdy nie można się pośmiać na całe gardło, bo wtedy można dostać, i to co najmniej w twarz? Trzeba tylko dostatecznie władczo wejść do środka z zapytaniem, wie to żandarmeria, która zawsze wszystko wie; a niemal w co drugim mieszkaniu znajdzie się jakaś kobieta, zupełnie sama, marząca o wpuszczeniu każdego gościa, ach, gdyby wreszcie przyszedł, już byłoby nas przynajmniej dwoje, a jeszcze i śmierć może później dojdzie. To dopiero będzie przyjemnie. Zanim kobiecie coś się obieca (kontrola instalacji, czyszczenie rur odpływowych, poszukiwanie zaginionego zwierzęcia domowego itp.), ni z tego, ni z owego w garści trzymasz głowę o miękkich włosach i następuje ustalanie, czy woli być brana od tyłu, czy od przodu. Po rurach płynie pogawędka, to się jeszcze nie nazywa gra wstępna, ale na to jeszcze czas, to kłopotliwe, bo mogą usłyszeć w sąsiedztwie. Potem spogląda się na mieszkankę, wszystko w porządku? Zamknie się ta dziura znowu czy dalej będzie rozwarta jak krzyczące usta, bo odwykła już od tego, że się ją posuwa, porzuca niedbale i nawet porządnie nie szpachluje? Kiedy jest już prawie rozbita, głowa dopiero uczy się zastanawiać, do kogo właściwie należy mieszkanie i meble. Teraz należą do mnie, szepcze żandarm do ucha, chyba postradał zmysły, kiedy to wypowiadał, ale słyszy przecież tylko ona jedna, zawsze można zaprzeczyć. Masz coś przeciwko? Żadne serce nie jest serdeczne, kiedy włamuje się do niestrzeżonego domu, no i przydałaby się inna część ciała, która by więcej zniosła. Kobiety są do tego stopnia popędliwe, no, nie do wytrzymania. Jakie mają pomysły i gdzie to chcą robić, trzeba by w głowie mieć mapę niczym rakieta Cruise, żeby mieć takie pomysły; w wannie czy na stole kuchennym, to jeszcze ujdzie, ale na podłodze pod świętym obrazem, matko święta, ależ tam ciasno i pełno kurzu, Bóg nie po to chciał, żebyśmy się u jego stóp pieprzyli jak te robaki, które On, jak nas wszystkich, zrobił z prochu, żeby, taki przybity tam na górze, nawet nie mógł sobie popatrzeć! I jak to wszystko uprzątnąć, to też problem. Rozwiązanie ma na imię ręcznik papierowy, choć niektórzy biorą ze zlewu lepkie od brudu gąbki albo ścierki. Środki czyszczące czasem już od progu patrzą na człowieka zachęcająco z tego miejsca, w którym kobieta pragnie, by ją otwarto. Lekarze czasem zasłaniają przyrządy, kobiety pokazują je zawsze zuchwale i bezwstydnie. Śmierć sprawia, że stajemy się bezradni. Wtedy kobiety same zaczynają, ich przemyślność jest bowiem bezgraniczna, najbardziej pragnęłyby złotego pierścionka. Miłość powoduje, że potrafią tak wiele w siebie przyjąć. Ale śmierć jest chwilowo silniejsza. Zobaczymy, jak się to skończy.
Wszędzie włosy, także przyklejone resztkami krwi do powierzchni dłoni zmarłej, powiedziałabym, że to nasączone sztuczną farbą do włosów, trwale zaondulowane resztki człowieka płci żeńskiej, a ta płeć miała okazję niejedno widzieć i przeżyć, zanim zmarła. Fachowiec od telefonów i jego ojciec żandarm mają prawdopodobnie wmontowany wentyl agresji, coś mi się wydaje, że w ogóle lubią bić, ale muszą się w miejscach publicznych - jako urzędnik państwowy jeden, na etacie drugi _ troszkę powstrzymywać. Gdzieś w końcu musi wyjść to zwierzę, a kobieta najczęściej nie wystarcza jako wybieg. Później specjalnie idzie pobiegać. Niekiedy dopiero potem jest się na dobre głodnym, jest obejmowanie, wzajemne oblizywanie, ale źrenice wędrują już niespokojnie ponad głową, uprawiającą karygodne zachowanie i może jeszcze się trochę przy tym wstydzącą, spojrzenia biegną wszak szybciej od ludzi. Machają ogonkiem, jeszcze zanim ktoś zdąży wyjąć laskę ślepca. A propos. Czy teraz mam za surowe spojrzenie? Och, no nie chciałam! Tylko porządnie walić po kudłach, które nie do końca tłumią razy. Niech pani patrzy, szybko, w przeszłość, mogłaby tam pani zobaczyć poważnego mężczyznę, również głowę rodziny, jak bez zahamowań wrzeszczy na żywych ludzi, którzy obecnie mogliby być martwi, gdyby ich styl jazdy miał konsekwencje, bo coś źle zrobili w ruchu ulicznym, tak tak, ci kierowcy z czasów, kiedy jeszcze byli kimś, kiedy się o nich filmy kręciło, zawsze ci kierowcy! Czasem też rowerzyści, którzy z samej racji istnienia są dodatkowo pokręceni. Samotne kobiety, bardzo wypielęgnowane, ale już niemłode, łapią za wszystko, co się rusza i nosi spodnie, co same zresztą też robią. Ale to im nie wystarcza i czasem otrzymują dodatkowe przekąski, mięso, na które już nie liczyły, a które teraz za to liczy na nie. Hmm, czy mieszkanie jest aby spłacone? Bardzo wypielęgnowana pani idzie już drugi raz w tym tygodniu do fryzjera, żeby jej pociągnięto paznokcie lakierem cieniutkim jak jedwab, coś takiego rzuca się od razu w oczy; lepiej, niż zrobiłby to poeta, jej ciało daje w ten sposób sygnał, że tęskni i wreszcie wie także za kim.
Niebawem rozlegnie się władcze pukanie podczas patrolu wokół ronda przy Sparkasse, jest tam apteka, a my mieszkamy zaraz nad nią, za chwilę trzeba otwierać nago, a niemal zabrakło czasu na ubieranie, żeby wyzywająco poprzykrywać wszystkie te wypukłości, które są dziś wymagane. W razie potrzeby trzeba ich kształty namaścić zaraz po kąpieli, a po wypadku gruntownie odnowić. Ale nie szkodzi, skoro nawet silniki się podrasowuje i całe podwozia obniża. Wesołe kolory promieniują dziś znowu z twarzy, rąk i paznokci u nóg, aż miło popatrzeć. W końcu jest się kimś, mówiłyśmy to głośno od zawsze, póki nie stałyśmy się niczym i nikim i nikt więcej o nas nie myślał.
Żandarm zastanawia się, jak i w kogo wyceluje długopisem i notesem. Podejrzewa, że umiałby tę kobietę doprowadzić do tego, by obwieściła swoje zadowolenie głośnym dyszeniem i jękiem. Z tą kobietą, z którą zaiskrzyło, idzie najpierw trochę na bok i pozwala sobie na sposób wyrażania się, który jest jednoznaczny, a już dwa dni później pani, choć sytuacja była przecież tak jednoznaczna i numer telefonu tak jednoznacznie zmienił właściciela, przechadza się niespokojnie od okna do okna, wącha pod pachami, czy jeszcze tam pachnie, i naciera balsamami. On dzisiaj musi przyjść, inaczej siedziałybyśmy w pociągu do Wiednia, by odwiedzić starą przyjaciółkę! Swędzi ją co chwila, przejmuje ją nieodparte wrażenie, że jej życie może jeszcze nie dobiegło końca, gdyż z tego jednego końca ktoś jeszcze chce do środka, ktokolwiek by to był. Śmierć przyjdzie wystarczająco wcześnie. Adres zostaje zanotowany, tam gdzie żandarm zapisuje też numery i mandaty, w najbliższych dniach obejrzymy to sobie spokojnie. Gdzie jest królewna w zamku, tam też da się zamek otworzyć. Zwłaszcza niezamężne, rozczarowane panie w średnim wieku natychmiast dają klucz do siebie każdemu, bez dokładnego przyglądania się, bo wiedzą, że po otwarciu niewiele się już w środku wydarzy ciekawego, ale zdecydowane wymiatanie wznieci w niej coś, czego kobieta sama nie jest jeszcze świadoma, i stanie się efektownym fajerwerkiem. Ten pan ma doświadczenie i wprawę, choć może akurat nie w sprawach domowych, ale jeśli można za to dostać dom, to się to robi chętnie. To obejmuje się nawet komórkę i struga ją dopóty, dopóki ta nie zapłacze żywicznymi łzami. Co on we mnie widzi, taki atrakcyjny, że mógłby sobie znaleźć tyle młodszych, ładniejszych? Dlaczego właściwie nie ja? Proszę do środka z pytaniem, tu jest koszyk na listy i bukiet ziół oraz mała tabliczka ze spinaczem, gdzie możemy spisywać nasze zakupy!
W innych przypadkach, ponieważ kierowca pragnie się podobać policji, wystarczy tylko wyciągnąć rękę i już jeden za drugim wpadają w nią banknoty. Za to prawo jazdy może zostać w domu. Można podnosić lizak i dyrygować ludźmi samymi palcami, prawie jak morderca. Po prostu rzecz jedyna w swoim rodzaju. Ma się najpiękniejszy zawód świata. Zróbmy zaciekawioną minę, a do tego włóżmy okulary! Popatrz: dziadek ciągle salutuje na tym zdjęciu, z którego chyba nigdy już nie wyjdzie, tak jak w życiu nigdy nie wyjechał z tych stron, niech państwo patrzą, jak on to pięknie robi na tym zdjęciu, tak, ten pan z lewej, nie z prawej, to jest król, co to, czas stanął w miejscu? Nie, nikt nie stoi spokojnie w miejscu. Ale teraz to już naprawdę czas na nas, ruszamy na powietrze! Jakby dziadek wtedy wiedział, że będzie fotografowany, co tam, na pewno wiedział, teraz to widzimy, słusznie, widzimy go w zamrożonej na zawsze chwili, to skupione spojrzenie pełne posłuszeństwa, osłodzone, upiększone! to on, dziadek, widzisz, o tu, przed królem, stoi na baczność przed monarchą, którego nigdy bliżej nie pozna, jak dziś wiemy, choć byłoby to może ciekawe, kto wie, kto komu, jaki człowiek jakiemu, niestety często w innym języku, miałby coś do powiedzenia? Nikt tego nie wie. Wydaje mi się, że to zdanie, choć napisałam je osobiście, nie jest prawdziwe. Ja na przykład nie mam nic do powiedzenia o postaciach, które stwarzam, dawajcie mi tu zwroty, jeszcze jeden, i jeszcze, i jeszcze, aż się będą pode mną wić z bólu, może też dlatego, że mają za mało miejsca. Tego nerwu językowego pod żadnym pozorem nie wolno wam wyciągać ze mnie bez narkozy! Król nie jest podobny do nikogo, kogo się zna. Król to zawsze będzie ten, którego się nie pozna. Umie być dobrotliwy, skrupulatny, tymczasem inni nie mają nawet skrupułów. Nie stać ich na nie, a na coś tańszego nie stać i nas. Szczupły mężczyzna w ciemnym garniturze, król, proszę nie wychodzić z kadru, nie, to zbędne, jest już na zbyt wielu fotografiach! a był swego czasu, w latach siedemdziesiątych, w kolorowych pisemkach, fotografowany często i chętnie w miejscowym salonie fryzjerskim obok swej chudej, pochodzącej z południa żony. Dobre miejsce, żeby wedrzeć się do wyobraźni tych kobiet, które chętnie wyobrażają sobie Bóg wie co, zwłaszcza jak tak siedzą na tych białych wyściełanych krzesełeczkach, sądząc, że od tego wypięknieją, i żeby w nich zasiać marzenia w kolorze róży i petunii. Te zarozumiałe są jeszcze łatwiejsze do zdobycia, te zarozumiałe, które spoglądają z góry na innych, ale w skrytości ducha, w samotności, nie znają miary, a ich ciała nazbyt tracą kontrolę, kiedy ktoś im podetnie łodyżki, którymi desperacko wczepiają się w grunt. I doprowadzi je do położenia horyzontalnego, które w każdej chwili mogą stracić. Ale wtedy już same się zatracą i nie będą wiedziały, kim są ani ile jeszcze mają na koncie. Już nie tyle co kiedyś.