Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Wiele tajemniczych spraw z czasu II wojny światowej zostało wyjaśnionych. O tej napisano wiele, ale jednomyślności wśród historyków nie ma. Dlaczego przywódca III Rzeszy Adolf Hitler wydał rozkaz zatrzymujący pancerne oddziały niemieckie na przedpolach Dunkierki? Generał Jean-Louis Petibon miał nadzieję w 1944 roku, że wszystko wyjaśni się w czasie procesu norymberskiego. Jak się okazało, o sprawie powiedziano wiele. Generał Jodl oświadczył przed trybunałem, że to właśnie pod Dunkierką Hitler zmarnował szansę największego w swoim życiu zwycięstwa. Dlaczego jednak rozkaz ten został wydany? Według generała Petibona, odpowiedzi na to pytanie nie znaleziono.
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 82
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 2 godz. 49 min
Lektor: Adam Bauman
Na początku marca 1940 roku do generała Marice’a Gamelina, naczelnego dowódcy armii francuskiej, przybył belgijski attaché wojskowy w Paryżu, generał Maurice-Hector Delvoie. Przyjął go jednak nie sam naczelny dowódca, ale jeden z bliskich jego współpracowników, pułkownik Jean-Louis Petibon.
Pułkownik był wyjątkowo serdeczny. Przede wszystkim wyjaśnił, dlaczego generał Gamelin nie mógł przyjąć go osobiście: nadzwyczaj ważne sprawy wymagały jego obecności w innym miejscu. Generał Delvoie niczym nie dał poznać, że wiadomość ta zaskoczyła go i rozczarowała.
Początkowo rozmowa toczyła się wokół błahych spraw, czyli wspólnych znajomych, wydarzeń (czy też braku wydarzeń) na froncie, ostatnich premier w teatrach paryskich… Dopiero potem generał wyjaśnił faktyczny cel swojej wizyty.
– Przychodzę z polecenia mego króla, Leopolda II – rzekł, bawiąc się cygarniczką. – Otrzymałem rozkaz przekazania generałowi Gamelinowi pewnej ściśle poufnej i pochodzącej z bardzo wiarogodnego źródła informacji…
Petibon słuchał skupiony, kreśląc w notesie rozmaite nic nieznaczące znaki. Jego stosunek do Belga nie wolny był od lekkiego, niedostrzeganego oczywiście na zewnątrz, lekceważenia. Mimo napięcia, jakie starał się nadać swojej twarzy, nie sądził, aby informacja gościa z Brukseli miała rzeczywiście być czymś ważnym. „Ach, te belgijskie rewelacje – pomyślał – z wielkiej chmury mały deszcz…”.
– Informacja ta dotyczy – kontynuował generał Delvoie – ofensywy niemieckiej… Niemcy rozpoczną ją w najbliższej przyszłości… Adolf Hitler ustalił już termin… Uderzą na początku maja.
Pułkownik Petibon nie zdołał ukryć lekkiego uśmiechu. Spoważniał jednak natychmiast.
– A więc o to chodzi… – powiedział przeciągle. – To naprawdę wielkiej wagi wiadomość. Czy źródło jest rzeczywiście pewne?
Generałowi nie podobał się uśmiech, jakim Francuz skwitował jego słowa.
– Przekazałem panu – zauważył zimno – dosłownie to, co nadeszło z Brukseli. Wiadomość pochodzi z „bardzo wiarygodnego źródła”.
– Ależ nie wątpię, nie wątpię! – wykrzyknął pułkownik Petibon. – Proszę nie brać mi za złe mojej ostrożności. W każdym razie jeszcze dziś przekażę tę wiadomość naczelnemu dowódcy.
– Dziękuję – rzucił krótko bynajmniej jeszcze nie rozchmurzony Belg.
Petibon starał się naprawić popełnioną gafę.
– To my przede wszystkim powinniśmy panu podziękować – rzekł wylewnie. – Naczelny dowódca będzie również bardzo wdzięczny pańskiemu królowi i panu osobiście. Nie muszę przecież mówić, jak bardzo cenne jest dla nas każde takie doniesienie.
– Spełniamy naszą powinność – sucho zauważył generał Delvoie. I nachylając się przez stół, ściszonym głosem zapytał: – Czy doniesienie to znajduje potwierdzenie w materiałach waszego II Oddziału?
– W każdym razie nie jest z nimi sprzeczne, choć może bardziej sprecyzowane – odpowiedział pułkownik. – Ale prawdę rzekłszy, nie jest chyba wykluczone, że może to być świadoma dezinformacja. Niemcy lubią stosować tę metodę.
Belg pokręcił głową.
– Nie byłbym tak pochopny w swoich twierdzeniach.
– Oczywiście – Petibon przez chwilę szukał odpowiednio „dyplomatycznego” sformułowania – wszystko to jest bardzo możliwe. Termin podany przez pana nie wydaje się nieprawdopodobny. Ale, znając Niemców, nie można odrzucać i możliwości dezinformacji… Nie mamy przecież żadnych przekonywających dowodów, że Niemcy w ogóle zamierzają nacierać…
W gabinecie zapanowało milczenie. „A więc Francuzi wciąż jeszcze liczą na jakieś niewojenne rozwiązanie – pomyślał Delvoie. – W Brukseli, niestety, wielu sądzi tak samo. Nic dobrego z tego nie wyjdzie i wyjść nie może”. Zdaniem Delvoie’a nadzieje takie były z gruntu nierealne i zdumiewało go wciąż, jak ludzie skądinąd rozsądni i trzeźwi mogli jeszcze wierzyć, że wojna może się skończyć… bez działań wojennych.
– Czy francuski sztab generalny – zapytał po chwili Belg – podejmie jakieś poważne kroki w związku z informacją, którą panu przekazałem?
Wyjątkowo uprzejmy uśmiech Petibona był równie dyplomatyczny jak jego słowa.
– Decyzje, naturalnie, należą do naczelnego dowódcy i do Najwyższej Rady Sojuszniczej… Niemniej jednak żadnych specjalnych przedsięwzięć spodziewać się nie należy. Wszystko zostało już przewidziane i przygotowane i gdyby Niemcy rzeczywiście przeszli do aktywnych działań bojowych, nie pozostanie nam nic więcej, jak tylko przystąpić do wykonywania tego, co jest już zaplanowane…
Gość poruszył się niespokojnie w fotelu.
– Być może jednak – zauważył ostrożnie – jakieś wstępne kroki byłyby celowe… Zaskoczenie napastnika to duża szansa dla nas.
– Trudno – odpowiedział pułkownik, szeroko rozkładając ręce – agresor jest zawsze w lepszej sytuacji od państw pokojowo nastrojonych. Tak było również i w czasie pierwszej wojny światowej… Na szczęście w wojnie zwycięża nie ten, który ją pomyślnie zaczyna, ale ten, który ją pomyślnie kończy.
Dziwne myśli snuły się po głowie generała.
– Boję się, że Belgia będzie nieuchronnie pierwszym obiektem niemieckiego uderzenia. Ten „pomyślny” dla Niemców początek to okupacja całej Belgii. Doświadczenia pierwszej wojny światowej nie są dla nas zbyt różowe…
– Nam zwycięstwo przyszło również niełatwo – gdy mowa była o pierwszej wojnie światowej Francuz łatwo poddawał się sentymentalizmowi. – Co się zaś tyczy Belgii…
Petibon urwał.
– Proszę, niech pan dokończy – zachęcał go Delvoie.
– Dobrze – powiedział pułkownik. – Sądzę, że moja uwaga nie urazi pana. Po prostu, gdy wspomniał pan o niezbędności pewnych środków ostrożności i o zagrożeniu Belgii, pomyślałem mimo woli o stanowisku pańskiego rządu sprzeciwiającego się wkroczeniu wojsk alianckich na terytorium waszego kraju. To może poważnie utrudnić przyszłą obronę Belgii i realizację alianckiego planu wojny.
Mówiąc to, pułkownik Petibon pomyślał, że kilka słów prawdy nie zaszkodzi temu tak skłonnemu do pouczeń Belgowi. Tymczasem generał nie czuł się wcale stropiony.
– Mój Boże! – wykrzyknął w odpowiedzi, rozkładając szeroko ręce – doskonale pana rozumiem: jestem przecież wojskowym… Z drugiej strony jednak przysięgnę, że pan aprobuje w gruncie rzeczy stanowisko mego rządu, który nie chce stwarzać sytuacji ułatwiającej Niemcom pogwałcenie naszej neutralności…
– Pogwałcą ją i tak w każdej dogodnej dla nich chwili – wtrącił Petibon.
Generał też nie miał w tym zakresie żadnych złudzeń.
– Niemniej jednak – oświadczył – trzeba się liczyć z tym, że taki krok z naszej strony przedstawiłby ewentualną agresję niemiecką w znacznie łagodniejszym świetle… Poza tym – w tym momencie Belg rzucił przeciągłe spojrzenie na swego rozmówcę – nie chcemy przyśpieszać ewentualnej akcji Hitlera… Ten ostatni argument powinien, jak sądzę, szczególnie trafić panu do przekonania…
Petibon poczęstował gościa jeszcze jednym papierosem. Delvoie zauważył z satysfakcją, że jego aluzja wprawiła pułkownika w zakłopotanie. „Nie ma obaw – pomyślał – Petibon nie podejmie dyskusji… Inna rzecz, że ja też nie zdobyłem się na jasne postawienie sprawy. Powinienem był powiedzieć otwarcie: jeżeli się prowadzi »dziwną wojnę« i liczy na to, że uda się w ogóle uniknąć w niej działań wojennych, to nie należy mieć pretensji do innego kraju, gdy ten nie chce prowokować agresji potężnego wroga”.
Obaj wojskowi palili w milczeniu. Pierwszy przerwał generał.
– Nawiasem mówiąc – rzekł nadając swemu głosowi wyjątkowo poważne brzmienie – czy nie byłoby zbyt ryzykowne, nawet w wypadku zgody mego rządu, wprowadzenie dużych sił alianckich w głąb Belgii? A jeśli uderzenie nastąpi w innym punkcie, na przykład gdzieś bardziej na południe?
– Przez Ardeny i Mozę?
– Chociażby…
– Nasz plan wojny przewiduje zapewne i taką ewentualność… – powiedział Petibon dobrze wiedząc, że tak wcale nie jest.
Generał Delvoie także o tym wiedział.
Francuski plan wojny był planem czysto obronnym. Może dlatego tak ważne miejsce zajmowała w nim linia Maginota.
Zaplanowany w 1929 roku system fortyfikacji zwany linią Maginota powstał w latach 1930–1935, ale uzupełniano go aż do samej wojny. Tworzyły go rejony ufortyfikowane „Lauter” (między Renem a zachodnimi stokami Wogezów) i „Metz” (między Nied a Longuyon). Korytarz Saary między obu tymi rejonami został zamknięty przez „sektor obronny Saary”. W Alzacji, wzdłuż Renu, ciągnęła się podwójna linia schronów bojowych.
Oceniana w oderwaniu od całości frontu i od możliwości współczesnej wojny linia Maginota mogła się wydawać nie do przejścia przez jakakolwiek armię. Ten wielki zespół betonowych bloków, kopuł i wież pancernych, zapór przeciwczołgowych, podziemnych kazamatów, generatorów, kuchni elektrycznych, wind, kompresorów powietrznych – przez wiele lat imponował i urzekał wszystkich. Gdyby jednak linię Maginota spróbowano ocenić z punktu widzenia przyszłej ofensywy niemieckiej – natychmiast ujawniłyby się jej luki i braki.
Główną słabością linii Maginota była jej niepełność: osłaniała ona tylko część granicy francuskiej.
Już w 1930 roku, gdy zatwierdzono plany jej budowy, podniósł przeciwko temu swój stanowczy głos protestu Georges Clemenceau, „Tygrys”, szef rządu francuskiego z okresu pierwszej wojny światowej wołał: Straciliśmy dziesięć lat na bezużyteczne kłótnie. System rejonów ufortyfikowanych będzie stworzony wyłącznie w tej części granicy, która rozciąga się między Szwajcarią a Luksemburgiem. Co do reszty liczymy, że Belgia i Szwajcaria zorganizują osłonę od strony Niemiec! Straszliwa lekcja 1914 roku nie zdała się więc na nic!
W dwa lata później, gdy linia znajdowała się już w budowie, nie kto inny tylko późniejszy naczelny dowódca armii francuskiej, a ówczesny szef sztabu generalnego, generał Gamelin, wystąpił do Najwyższej Rady Wojennej z memoriałem na temat konieczności przedłużenia pozycji ufortyfikowanych przynajmniej do rzeki Skaldy. Projekt jego odrzucono pod pretekstem, że byłoby to równoznaczne z pozostawieniem Belgów ich własnemu losowi.
W 1934 roku Najwyższa Rada Wojenna odmówiła uwzględnienia innej, bardziej skromnej propozycji. Tym razem argumentowano, że rozbudowa linii Maginota w kierunku północnym jest po prostu niepotrzebna. Ardeny i Moza stanowią przeszkodę naturalną, która i bez fortyfikowania jest dla nieprzyjaciela nie do pokonania.
Stanowisko Najwyższej Rady Wojennej rozstrzygnęło sprawę. W 1940 roku linia Maginota rozciągała się wzdłuż granicy francusko-niemieckiej, ale nie chroniła granic Francji na odcinku belgijskim, luksemburskim i szwajcarskim. Czyżby liczono, że Niemcy hitlerowskie uszanują neutralność małych państewek tego rejonu? Tego nie twierdzili nawet najzagorzalsi zwolennicy obrony na linii Maginota. Niektórzy z nich natomiast dowodzili, że jest to pułapka na Niemcy, próba zmuszenia ich do działań na pozostawionym im jednym tylko kierunku…
Francuski plan wojny, opracowany przez generała Gamelina i przedstawiony do aprobaty Najwyższej Radzie Sojuszniczej, rozważał trzy możliwe kierunki działań niemieckich. Niemcy mogli więc uderzyć od czoła na linię Maginota oraz mogli próbować ją obejść jednym z dwóch możliwych manewrów oskrzydlających: od północy, przez Belgię, i od południa, przez Szwajcarię.
W ocenie generała Gamelina hipoteza czołowego uderzenia na linię Maginota w Alzacji i Lotaryngii była czymś mało prawdopodobnym. Przełamanie systemu fortyfikacyjnego linii Maginota wymagałaby potężnych środków, zwłaszcza artyleryjskich, których Niemcy wówczas nie mieli. Podjęcie takiego uderzenia byłoby dla nieprzyjaciela bardzo ryzykowne.
Zdaniem francuskiego naczelnego dowódcy również hipoteza manewru oskrzydlającego od południa była całkowicie nieprawdopodobna. Nie stwarzała ona dla Niemców żadnych możliwości rozwinięcia sukcesu, była po prostu – jak to określał generał Gamelin – „mało wydajna”.
Pozostawała więc jako najbardziej realna koncepcja manewru oskrzydlającego linię Maginota z północy, przez Belgię. Niemcy dysponowali dostatecznymi środkami dla podjęcia próby przeprowadzenia takiej operacji, jej powodzenie stworzyłoby im rozległe możliwości dalszych sukcesów. Uchwycenie wybrzeża flamandzkiego sprzyjałoby rozwojowi aktywnych działań przeciwko Wielkiej Brytanii. Czy to, że manewr ten stanowi powtórzenie planu Schliffena zastosowanego przez Niemców w pierwszej wojnie światowej, czyniło mniej prawdopodobnym zastosowanie go ponownie w nowej kampanii przeciwko Francji? Zdaniem generała Gamelina – bynajmniej.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki