Zagadka Dunkierki - Leliwa Ryszard - ebook + audiobook + książka

Zagadka Dunkierki ebook i audiobook

Leliwa Ryszard

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wiele tajemniczych spraw z czasu II wojny światowej zostało wyjaśnionych. O tej napisano wiele, ale jednomyślności wśród historyków nie ma. Dlaczego przywódca III Rzeszy Adolf Hitler wydał rozkaz zatrzymujący pancerne oddziały niemieckie na przedpolach Dunkierki? Generał Jean-Louis Petibon miał nadzieję w 1944 roku, że wszystko wyjaśni się w czasie procesu norymberskiego. Jak się okazało, o sprawie powiedziano wiele. Generał Jodl oświadczył przed trybunałem, że to właśnie pod Dunkierką Hitler zmarnował szansę największego w swoim życiu zwycięstwa. Dlaczego jednak rozkaz ten został wydany? Według generała Petibona, odpowiedzi na to pytanie nie znaleziono.

Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 82

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 49 min

Lektor: Adam Bauman

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ostrzeżenia

Na początku marca 1940 roku do gene­rała Marice’a Game­lina, naczel­nego dowódcy armii fran­cu­skiej, przy­był bel­gij­ski attaché woj­skowy w Paryżu, gene­rał Mau­rice-Hec­tor Delvoie. Przy­jął go jed­nak nie sam naczelny dowódca, ale jeden z bli­skich jego współ­pra­cow­ni­ków, puł­kow­nik Jean-Louis Peti­bon.

Puł­kow­nik był wyjąt­kowo ser­deczny. Przede wszyst­kim wyja­śnił, dla­czego gene­rał Game­lin nie mógł przy­jąć go oso­bi­ście: nad­zwy­czaj ważne sprawy wyma­gały jego obec­no­ści w innym miej­scu. Gene­rał Delvoie niczym nie dał poznać, że wia­do­mość ta zasko­czyła go i roz­cza­ro­wała.

Począt­kowo roz­mowa toczyła się wokół bła­hych spraw, czyli wspól­nych zna­jo­mych, wyda­rzeń (czy też braku wyda­rzeń) na fron­cie, ostat­nich pre­mier w teatrach pary­skich… Dopiero potem gene­rał wyja­śnił fak­tyczny cel swo­jej wizyty.

– Przy­cho­dzę z pole­ce­nia mego króla, Leopolda II – rzekł, bawiąc się cygar­niczką. – Otrzy­ma­łem roz­kaz prze­ka­za­nia gene­ra­łowi Game­li­nowi pew­nej ści­śle pouf­nej i pocho­dzą­cej z bar­dzo wia­ro­god­nego źró­dła infor­ma­cji…

Peti­bon słu­chał sku­piony, kre­śląc w note­sie roz­ma­ite nic nie­zna­czące znaki. Jego sto­su­nek do Belga nie wolny był od lek­kiego, nie­do­strze­ga­nego oczy­wi­ście na zewnątrz, lek­ce­wa­że­nia. Mimo napię­cia, jakie sta­rał się nadać swo­jej twa­rzy, nie sądził, aby infor­ma­cja gościa z Bruk­seli miała rze­czy­wi­ście być czymś waż­nym. „Ach, te bel­gij­skie rewe­la­cje – pomy­ślał – z wiel­kiej chmury mały deszcz…”.

– Infor­ma­cja ta doty­czy – kon­ty­nu­ował gene­rał Delvoie – ofen­sywy nie­miec­kiej… Niemcy roz­poczną ją w naj­bliż­szej przy­szło­ści… Adolf Hitler usta­lił już ter­min… Ude­rzą na początku maja.

Puł­kow­nik Peti­bon nie zdo­łał ukryć lek­kiego uśmie­chu. Spo­waż­niał jed­nak natych­miast.

– A więc o to cho­dzi… – powie­dział prze­cią­gle. – To naprawdę wiel­kiej wagi wia­do­mość. Czy źró­dło jest rze­czy­wi­ście pewne?

Gene­ra­łowi nie podo­bał się uśmiech, jakim Fran­cuz skwi­to­wał jego słowa.

– Prze­ka­za­łem panu – zauwa­żył zimno – dosłow­nie to, co nade­szło z Bruk­seli. Wia­do­mość pocho­dzi z „bar­dzo wia­ry­god­nego źró­dła”.

– Ależ nie wąt­pię, nie wąt­pię! – wykrzyk­nął puł­kow­nik Peti­bon. – Pro­szę nie brać mi za złe mojej ostroż­no­ści. W każ­dym razie jesz­cze dziś prze­każę tę wia­do­mość naczel­nemu dowódcy.

– Dzię­kuję – rzu­cił krótko by­naj­mniej jesz­cze nie roz­ch­mu­rzony Belg.

Peti­bon sta­rał się napra­wić popeł­nioną gafę.

– To my przede wszyst­kim powin­ni­śmy panu podzię­ko­wać – rzekł wylew­nie. – Naczelny dowódca będzie rów­nież bar­dzo wdzięczny pań­skiemu kró­lowi i panu oso­bi­ście. Nie muszę prze­cież mówić, jak bar­dzo cenne jest dla nas każde takie donie­sie­nie.

– Speł­niamy naszą powin­ność – sucho zauwa­żył gene­rał Delvoie. I nachy­la­jąc się przez stół, ści­szo­nym gło­sem zapy­tał: – Czy donie­sie­nie to znaj­duje potwier­dze­nie w mate­ria­łach waszego II Oddziału?

– W każ­dym razie nie jest z nimi sprzeczne, choć może bar­dziej spre­cy­zo­wane – odpo­wie­dział puł­kow­nik. – Ale prawdę rze­kł­szy, nie jest chyba wyklu­czone, że może to być świa­doma dez­in­for­ma­cja. Niemcy lubią sto­so­wać tę metodę.

Belg pokrę­cił głową.

– Nie był­bym tak pochopny w swo­ich twier­dze­niach.

– Oczy­wi­ście – Peti­bon przez chwilę szu­kał odpo­wied­nio „dyplo­ma­tycz­nego” sfor­mu­ło­wa­nia – wszystko to jest bar­dzo moż­liwe. Ter­min podany przez pana nie wydaje się nie­praw­do­po­dobny. Ale, zna­jąc Niem­ców, nie można odrzu­cać i moż­li­wo­ści dez­in­for­ma­cji… Nie mamy prze­cież żad­nych prze­ko­ny­wa­ją­cych dowo­dów, że Niemcy w ogóle zamie­rzają nacie­rać…

W gabi­ne­cie zapa­no­wało mil­cze­nie. „A więc Fran­cuzi wciąż jesz­cze liczą na jakieś nie­wo­jenne roz­wią­za­nie – pomy­ślał Delvoie. – W Bruk­seli, nie­stety, wielu sądzi tak samo. Nic dobrego z tego nie wyj­dzie i wyjść nie może”. Zda­niem Delvoie’a nadzieje takie były z gruntu nie­re­alne i zdu­mie­wało go wciąż, jak ludzie skąd­inąd roz­sądni i trzeźwi mogli jesz­cze wie­rzyć, że wojna może się skoń­czyć… bez dzia­łań wojen­nych.

– Czy fran­cu­ski sztab gene­ralny – zapy­tał po chwili Belg – podej­mie jakieś poważne kroki w związku z infor­ma­cją, którą panu prze­ka­za­łem?

Wyjąt­kowo uprzejmy uśmiech Peti­bona był rów­nie dyplo­ma­tyczny jak jego słowa.

– Decy­zje, natu­ral­nie, należą do naczel­nego dowódcy i do Naj­wyż­szej Rady Sojusz­ni­czej… Nie­mniej jed­nak żad­nych spe­cjal­nych przed­się­wzięć spo­dzie­wać się nie należy. Wszystko zostało już prze­wi­dziane i przy­go­to­wane i gdyby Niemcy rze­czy­wi­ście prze­szli do aktyw­nych dzia­łań bojo­wych, nie pozo­sta­nie nam nic wię­cej, jak tylko przy­stą­pić do wyko­ny­wa­nia tego, co jest już zapla­no­wane…

Gość poru­szył się nie­spo­koj­nie w fotelu.

– Być może jed­nak – zauwa­żył ostroż­nie – jakieś wstępne kroki byłyby celowe… Zasko­cze­nie napast­nika to duża szansa dla nas.

– Trudno – odpo­wie­dział puł­kow­nik, sze­roko roz­kła­da­jąc ręce – agre­sor jest zawsze w lep­szej sytu­acji od państw poko­jowo nastro­jo­nych. Tak było rów­nież i w cza­sie pierw­szej wojny świa­to­wej… Na szczę­ście w woj­nie zwy­cięża nie ten, który ją pomyśl­nie zaczyna, ale ten, który ją pomyśl­nie koń­czy.

Dziwne myśli snuły się po gło­wie gene­rała.

– Boję się, że Bel­gia będzie nie­uchron­nie pierw­szym obiek­tem nie­miec­kiego ude­rze­nia. Ten „pomyślny” dla Niem­ców począ­tek to oku­pa­cja całej Bel­gii. Doświad­cze­nia pierw­szej wojny świa­to­wej nie są dla nas zbyt różowe…

– Nam zwy­cię­stwo przy­szło rów­nież nie­ła­two – gdy mowa była o pierw­szej woj­nie świa­to­wej Fran­cuz łatwo pod­da­wał się sen­ty­men­ta­li­zmowi. – Co się zaś tyczy Bel­gii…

Peti­bon urwał.

– Pro­szę, niech pan dokoń­czy – zachę­cał go Delvoie.

– Dobrze – powie­dział puł­kow­nik. – Sądzę, że moja uwaga nie urazi pana. Po pro­stu, gdy wspo­mniał pan o nie­zbęd­no­ści pew­nych środ­ków ostroż­no­ści i o zagro­że­niu Bel­gii, pomy­śla­łem mimo woli o sta­no­wi­sku pań­skiego rządu sprze­ci­wia­ją­cego się wkro­cze­niu wojsk alianc­kich na tery­to­rium waszego kraju. To może poważ­nie utrud­nić przy­szłą obronę Bel­gii i reali­za­cję alianc­kiego planu wojny.

Mówiąc to, puł­kow­nik Peti­bon pomy­ślał, że kilka słów prawdy nie zaszko­dzi temu tak skłon­nemu do pouczeń Bel­gowi. Tym­cza­sem gene­rał nie czuł się wcale stro­piony.

– Mój Boże! – wykrzyk­nął w odpo­wie­dzi, roz­kła­da­jąc sze­roko ręce – dosko­nale pana rozu­miem: jestem prze­cież woj­sko­wym… Z dru­giej strony jed­nak przy­się­gnę, że pan apro­buje w grun­cie rze­czy sta­no­wi­sko mego rządu, który nie chce stwa­rzać sytu­acji uła­twia­ją­cej Niem­com pogwał­ce­nie naszej neu­tral­no­ści…

– Pogwałcą ją i tak w każ­dej dogod­nej dla nich chwili – wtrą­cił Peti­bon.

Gene­rał też nie miał w tym zakre­sie żad­nych złu­dzeń.

– Nie­mniej jed­nak – oświad­czył – trzeba się liczyć z tym, że taki krok z naszej strony przed­sta­wiłby ewen­tu­alną agre­sję nie­miecką w znacz­nie łagod­niej­szym świe­tle… Poza tym – w tym momen­cie Belg rzu­cił prze­cią­głe spoj­rze­nie na swego roz­mówcę – nie chcemy przy­śpie­szać ewen­tu­al­nej akcji Hitlera… Ten ostatni argu­ment powi­nien, jak sądzę, szcze­gól­nie tra­fić panu do prze­ko­na­nia…

Peti­bon poczę­sto­wał gościa jesz­cze jed­nym papie­ro­sem. Delvoie zauwa­żył z satys­fak­cją, że jego alu­zja wpra­wiła puł­kow­nika w zakło­po­ta­nie. „Nie ma obaw – pomy­ślał – Peti­bon nie podej­mie dys­ku­sji… Inna rzecz, że ja też nie zdo­by­łem się na jasne posta­wie­nie sprawy. Powi­nie­nem był powie­dzieć otwar­cie: jeżeli się pro­wa­dzi »dziwną wojnę« i liczy na to, że uda się w ogóle unik­nąć w niej dzia­łań wojen­nych, to nie należy mieć pre­ten­sji do innego kraju, gdy ten nie chce pro­wo­ko­wać agre­sji potęż­nego wroga”.

Obaj woj­skowi palili w mil­cze­niu. Pierw­szy prze­rwał gene­rał.

– Nawia­sem mówiąc – rzekł nada­jąc swemu gło­sowi wyjąt­kowo poważne brzmie­nie – czy nie byłoby zbyt ryzy­kowne, nawet w wypadku zgody mego rządu, wpro­wa­dze­nie dużych sił alianc­kich w głąb Bel­gii? A jeśli ude­rze­nie nastąpi w innym punk­cie, na przy­kład gdzieś bar­dziej na połu­dnie?

– Przez Ardeny i Mozę?

– Cho­ciażby…

– Nasz plan wojny prze­wi­duje zapewne i taką ewen­tu­al­ność… – powie­dział Peti­bon dobrze wie­dząc, że tak wcale nie jest.

Gene­rał Delvoie także o tym wie­dział.

Fran­cu­ski plan wojny był pla­nem czy­sto obron­nym. Może dla­tego tak ważne miej­sce zaj­mo­wała w nim linia Magi­nota.

Zapla­no­wany w 1929 roku sys­tem for­ty­fi­ka­cji zwany linią Magi­nota powstał w latach 1930–1935, ale uzu­peł­niano go aż do samej wojny. Two­rzyły go rejony ufor­ty­fi­ko­wane „Lau­ter” (mię­dzy Renem a zachod­nimi sto­kami Woge­zów) i „Metz” (mię­dzy Nied a Lon­guyon). Kory­tarz Saary mię­dzy obu tymi rejo­nami został zamknięty przez „sek­tor obronny Saary”. W Alza­cji, wzdłuż Renu, cią­gnęła się podwójna linia schro­nów bojo­wych.

Oce­niana w ode­rwa­niu od cało­ści frontu i od moż­li­wo­ści współ­cze­snej wojny linia Magi­nota mogła się wyda­wać nie do przej­ścia przez jaka­kol­wiek armię. Ten wielki zespół beto­no­wych blo­ków, kopuł i wież pan­cer­nych, zapór prze­ciw­czoł­go­wych, pod­ziem­nych kaza­ma­tów, gene­ra­to­rów, kuchni elek­trycz­nych, wind, kom­pre­so­rów powietrz­nych – przez wiele lat impo­no­wał i urze­kał wszyst­kich. Gdyby jed­nak linię Magi­nota spró­bo­wano oce­nić z punktu widze­nia przy­szłej ofen­sywy nie­miec­kiej – natych­miast ujaw­ni­łyby się jej luki i braki.

Główną sła­bo­ścią linii Magi­nota była jej nie­peł­ność: osła­niała ona tylko część gra­nicy fran­cu­skiej.

Już w 1930 roku, gdy zatwier­dzono plany jej budowy, pod­niósł prze­ciwko temu swój sta­now­czy głos pro­te­stu Geo­r­ges Cle­men­ceau, „Tygrys”, szef rządu fran­cu­skiego z okresu pierw­szej wojny świa­to­wej wołał: Stra­ci­li­śmy dzie­sięć lat na bez­u­ży­teczne kłót­nie. Sys­tem rejo­nów ufor­ty­fi­ko­wa­nych będzie stwo­rzony wyłącz­nie w tej czę­ści gra­nicy, która roz­ciąga się mię­dzy Szwaj­ca­rią a Luk­sem­bur­giem. Co do reszty liczymy, że Bel­gia i Szwaj­ca­ria zor­ga­ni­zują osłonę od strony Nie­miec! Strasz­liwa lek­cja 1914 roku nie zdała się więc na nic!

W dwa lata póź­niej, gdy linia znaj­do­wała się już w budo­wie, nie kto inny tylko póź­niejszy naczelny dowódca armii fran­cu­skiej, a ówcze­sny szef sztabu gene­ral­nego, gene­rał Game­lin, wystą­pił do Naj­wyż­szej Rady Wojen­nej z memo­ria­łem na temat koniecz­no­ści prze­dłu­że­nia pozy­cji ufor­ty­fi­ko­wa­nych przy­naj­mniej do rzeki Skaldy. Pro­jekt jego odrzu­cono pod pre­tek­stem, że byłoby to rów­no­znaczne z pozo­sta­wie­niem Bel­gów ich wła­snemu losowi.

W 1934 roku Naj­wyż­sza Rada Wojenna odmó­wiła uwzględ­nie­nia innej, bar­dziej skrom­nej pro­po­zy­cji. Tym razem argu­men­to­wano, że roz­bu­dowa linii Magi­nota w kie­runku pół­noc­nym jest po pro­stu nie­po­trzebna. Ardeny i Moza sta­no­wią prze­szkodę natu­ralną, która i bez for­ty­fi­ko­wa­nia jest dla nie­przy­ja­ciela nie do poko­na­nia.

Sta­no­wi­sko Naj­wyż­szej Rady Wojen­nej roz­strzy­gnęło sprawę. W 1940 roku linia Magi­nota roz­cią­gała się wzdłuż gra­nicy fran­cu­sko-nie­miec­kiej, ale nie chro­niła gra­nic Fran­cji na odcinku bel­gij­skim, luk­sem­bur­skim i szwaj­car­skim. Czyżby liczono, że Niemcy hitle­row­skie usza­nują neu­tral­ność małych pań­ste­wek tego rejonu? Tego nie twier­dzili nawet naj­za­go­rzalsi zwo­len­nicy obrony na linii Magi­nota. Nie­któ­rzy z nich nato­miast dowo­dzili, że jest to pułapka na Niemcy, próba zmu­sze­nia ich do dzia­łań na pozo­sta­wio­nym im jed­nym tylko kie­runku…

Fran­cu­ski plan wojny, opra­co­wany przez gene­rała Game­lina i przed­sta­wiony do apro­baty Naj­wyż­szej Radzie Sojusz­ni­czej, roz­wa­żał trzy moż­liwe kie­runki dzia­łań nie­miec­kich. Niemcy mogli więc ude­rzyć od czoła na linię Magi­nota oraz mogli pró­bo­wać ją obejść jed­nym z dwóch moż­li­wych manew­rów oskrzy­dla­ją­cych: od pół­nocy, przez Bel­gię, i od połu­dnia, przez Szwaj­ca­rię.

W oce­nie gene­rała Game­lina hipo­teza czo­ło­wego ude­rze­nia na linię Magi­nota w Alza­cji i Lota­ryn­gii była czymś mało praw­do­po­dob­nym. Prze­ła­ma­nie sys­temu for­ty­fi­ka­cyj­nego linii Magi­nota wyma­ga­łaby potęż­nych środ­ków, zwłasz­cza arty­le­ryj­skich, któ­rych Niemcy wów­czas nie mieli. Pod­ję­cie takiego ude­rze­nia byłoby dla nie­przy­ja­ciela bar­dzo ryzy­kowne.

Zda­niem fran­cu­skiego naczel­nego dowódcy rów­nież hipo­teza manewru oskrzy­dla­ją­cego od połu­dnia była cał­ko­wi­cie nie­praw­do­po­dobna. Nie stwa­rzała ona dla Niem­ców żad­nych moż­li­wo­ści roz­wi­nię­cia suk­cesu, była po pro­stu – jak to okre­ślał gene­rał Game­lin – „mało wydajna”.

Pozo­sta­wała więc jako naj­bar­dziej realna kon­cep­cja manewru oskrzy­dla­ją­cego linię Magi­nota z pół­nocy, przez Bel­gię. Niemcy dys­po­no­wali dosta­tecz­nymi środ­kami dla pod­ję­cia próby prze­pro­wa­dze­nia takiej ope­ra­cji, jej powo­dze­nie stwo­rzy­łoby im roz­le­głe moż­li­wo­ści dal­szych suk­ce­sów. Uchwy­ce­nie wybrzeża fla­mandz­kiego sprzy­ja­łoby roz­wo­jowi aktyw­nych dzia­łań prze­ciwko Wiel­kiej Bry­ta­nii. Czy to, że manewr ten sta­nowi powtó­rze­nie planu Schlif­fena zasto­so­wa­nego przez Niem­ców w pierw­szej woj­nie świa­to­wej, czy­niło mniej praw­do­po­dob­nym zasto­so­wa­nie go ponow­nie w nowej kam­pa­nii prze­ciwko Fran­cji? Zda­niem gene­rała Game­lina – by­naj­mniej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki