Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Nie odpowiedział od razu, tylko przesunął wzrokiem po mojej sylwetce, zatrzymując się na piersiach, ledwo przysłoniętych cieniutką koronką stanika. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Przestąpił próg i zamknął za sobą drzwi, ponownie zostawiając nas w półmroku mieszkania. Teraz, sama w jego towarzystwie, poczułam jak cała pewność siebie, którą desperacko próbowałam zebrać przed jego przyjściem, ulatuje i znika bez śladu. Znowu poczułam się drobna i bezbronna. Ale go pragnęłam. Pragnęłam, żeby mnie zdominował."
Trudno pogodzić się z rozstaniem, zwłaszcza gdy obie strony nie dają o sobie zapomnieć. Między bohaterami wywiązuje się zakazana, niekończąca się gra, która pozostawia obu jeszcze bardziej spragnionych siebie nawzajem. Uwikłani w sidła namiętności i tęsknoty, wracają do siebie znowu i znowu.
Zbiór składa się z 8 opowiadań erotycznych:
I nie wódź nas na pokuszenie - Catrina Curant
Wbrew głosowi rozsądku: Seks z eks - Nadia Drozd
Uczyń mnie swoją: Schadzka z wykładowcą - SheWolf
Greckie wakacje z teściową - SheWolf
Domek w górach: Córka przyjaciela - SheWolf
Nauczyciel geografii - SheWolf
Ukryte namiętności: Żona prezesa – Venessa Hart
Zakazane spojrzenia – Nadia Drozd
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
LUST Authors
Lust
Zakazany owoc – 8 opowiadań erotycznych
Zakazany owoc – 8 opowiadań erotycznych
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2022 Catrina Curant i LUST
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728282311
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
Weszła i westchnęła z zachwytu. Zdjęcia, które dostała, nie oddawały tego – nie oddawały uroku miejsca, klimatu, zapachu. Teraz nagle ogarnęło ją przerażenie – patrzyła na freski i zastanawiała się, czy jest godna. Czy może, czy powinna je odnawiać. Czuła to za każdym razem, jakby fakt, że ktoś je dotknie, był sam w sobie świętokradztwem. I chociaż miała talent, wykształcenie i praktykę, za każdym razem czuła to samo. Bała się, że nie jest godna.
Tym razem kościół był mały, wiejski, ukryty wśród lasów, na skraju wiosek. Znajdował się w miejscu, gdzie zdawało się, że czas nie dociera, gdzie komórki z trudem łapały zasięg, gdzie hotele jeszcze nie powstały, a ona, aby móc tu pracować, dzwoniła do sołtysa, by pomógł zorganizować jej nocleg. Czuła się, jakby przeniosła się w czasie, gdy zamiast w hotelu zamieszkała u pani Stefanii na stancji. To wszystko przestało mieć teraz znaczenie. Dotknęła opuszkami palców ściany, farba zblakła, ale kunszt artysty pozostał.
– Sceny z Biblii, z Apokalipsy. – Ksiądz stanął przy niej; nie zauważyła, kiedy wyszedł z zakrystii. – Tak jak przesłałem w dokumentach, na trzech ścianach jest Apokalipsa, na jednej mamy Ewę w raju, a nawie bocznej jest kuszenie panny na wydaniu albo młodej mężatki przez diabła.
Tego jeszcze nie widziała, ale miała czas, dużo czasu, aby obejrzeć każdy fragment ścian.
– Podejmie się pani renowacji? – dopytał. Wiedziała, że budżet, którym dysponował, był mały, za mały na jej pracę, ale chciała to zrobić. Przyjechała, bo zdjęcia, które dołączył do pliku, ją zauroczyły, poczuła nieodparte pragnienie bycia częścią tego dzieła, nawet jeżeli jej zadaniem było tylko odświeżenie malunków.
– Tak. – Otrząsnęła się i spojrzała na mężczyznę, przełykając ślinę. – Mój sprzęt dojedzie jutro. Zacznę od razu. One są… – zaczęła, a potem zamilkła. Były piękne, ale jednocześnie groźne, pełne nagości, pełne ukrytego pożądania. Anioły nie były takie, jak zwykle je malowano, bezpłciowe. Tutaj zdawały się… lubieżne, mroczne. – Ciekawe, kim był twórca – powiedziała cicho. Wiedziała, że nie był znany, ale wydawało się to aż dziwne – taki kunszt, talent, to nie było zwykłe malarstwo naiwne. Tak samo była ciekawa, kto zdecydował, by przykryto je tandetną tapetą.
– Cóż, szukam w dokumentach, ale jeszcze nie znalazłem.
Dopiero teraz spojrzała na księdza. Był wysoki, włosy miał ciemne, policzki zarośnięte, trochę zakłamujące wiek. Nie przypuszczała, aby miał więcej niż czterdzieści lat. Jego głos brzmiał melodyjnie, musiał pięknie śpiewać.
– Długo tu już ksiądz urzęduje? – Z jej perspektywy wyglądało to na zesłanie.
– Dwa lata. – Uśmiechnął się. – Wcześniej byłem w Warszawie.
Zastanawiała się, czy dopytać, co się stało, że nie jest. Była ciekawska z natury, oglądała ściany, myśląc intensywnie, jak bardzo będzie to nietaktowne.
– Coś ksiądz nabroił? – Spojrzała na niego. Pal licho takt, była absolutnie ciekawa. Wybuchł śmiechem. Śmiech w takich miejscach odbija się echem po ścianach. Zrobiło jej się głupio, a gdy spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami, dostrzegła tam iskierki humoru.
– Sprzedałem samochód biskupa. – Puścił jej oko i ruszył do zakrystii. Poszła za nim, policzki miała zarumienione, ale wolała nie dopytywać, czy zakpił z niej, czy mówił poważnie. Odpisywała dokumenty i ustalała szczegóły zlecenia, myślami błądząc po scenach z fresków.
*
Robiło się ciemno, ale nie chciała wychodzić. Dostawiła dwa reflektory i przetarła oczy. Fotografowała – zawsze od tego zaczynała. Kawałek po kawałku, scena po scenie. Lata palenia świec w kościele sprawiły, że ściany pokrywała mała warstwa sadzy, do tego dochodził kurz, w kilku miejscach ściana pękała – będzie musiała wypełnić pęknięcia i dobrać kolorystykę, aby pokryć ubytki. No i paskudne ślady po kleju od tapet, z tym czekała ją gehenna. Było duszno, kolejna ciężka, lipcowa noc. Usiadła na podłodze i związała na nowo włosy, które niesfornie uciekały jej z kitki. Obejrzała się, gdy usłyszała kroki, wcześniej wpadali zaciekawieni mieszkańcy, ale gdy okazywało się, że jej praca jest nudna, odchodzili zawiedzeni. Wielu osobom wydawało się, że restauracja będzie widowiskowa, a tak naprawdę to ślimacza praca, którą albo się kocha, albo absolutnie nienawidzi.
– Złapie pani wilka – powiedział i usiadł obok niej. Miał na sobie sutannę, wyglądał na zmęczonego. Poczuła się głupio w bokserce i szortach, jakby nie rzutowało to z powagą miejsca, ale i tak cała spływała potem. W kościele było chłodniej niż na zewnątrz, ale to niewielka pociecha.
– Weronika. – Podała mu dłoń, uścisnął. Miał chłodne ręce i solidny uścisk. Zastanawiała się, jakim byłby mężczyzną, gdyby nie zdecydował się oddać Bogu.
– Jan – przedstawił się, a ona zdała sobie sprawę, że i tak będzie mówić „ksiądz Jan”. Samo „Jan” nie przejdzie jej przez usta. – Nikt ci nie dokuczał? – zapytał. Spojrzała na niego, lekko marszcząc brwi.
– A ktoś miał? – Sięgnęła po wodę i odłożyła aparat. Chciała zrobić mu zdjęcie, wyglądał genialnie na tle walczących ze smokami aniołów, z grzywką wpadającą do oczu, lekko zwisającą głową, ze swoistą melancholią w pozie, jednak odłożyła aparat. Może kiedyś?
– Część mieszkańców, szczególnie te stare rodziny, jest zdania, że powinno się to zamalować. – Wzruszył ramionami. – Twierdzą, że gdy to odsłoniliśmy przy remoncie, to popełniliśmy świętokradztwo. Uważają, że to nie przystoi, nie w kościele.
Wstał i podał jej dłoń. Podniosła się i zachwiała lekko. Podtrzymał ją. Materiał sutanny był miękki, otarł się o jej skórę, a ona westchnęła cicho. Odsunęła nagle, zdając sobie sprawę z tego, co wyprawia.
– Przepraszam, nogi mi zdrętwiały – wymamrotała, a on zalśnił bielą zębów. – Nikt mi jeszcze pod buty nie pluł. – Zaśmiała się, dalej speszona.
– No poczekaj, nic straconego. Widziałaś starą Górską? – spytał, ale zaraz się zreflektował. – Taka w ludowych ubraniach, z wielkim różańcem na równie wielkich piersiach? – doprecyzował, ale pokręciła głową.
– To oczekuj wizytacji. Ja miałem już trzy.
Gasili światła, odruchowo podała mu torbę z aparatem, a sama wzięła plecak.
– Przy jednej padła na kolana i zaczęła śpiewać psalmy. Palisz?
Zaprzeczyła niezdecydowana. Czasem paliła, przy piwie, po seksie, ale nie była uzależniona. Wyszli i zamknął drzwi, wyciągnął paczkę i zapalił, zaciągnął się z wyjątkową estymą.
– Moje małe grzechy – powiedział, gdy zauważył, że mu się przygląda. – Każdy jakieś ma, Weroniko, mniejsze lub większe.
Wyciągnęła dłoń i zabrała mu papierosa. Zaciągnęła się, dym wdarł się do płuc, filtr był lekko wilgotny, a w samej czynności było coś tak intymnego, że poczuła, jak oddech odrobinę jej przyśpiesza, co zatuszowała kaszlnięciem. Oddała mu go, nie oderwał od niej spojrzenia, było w nim coś przyciągającego, swoisty magnetyzm. Złapała się na tym, że chciała pójść na mszę, zobaczyć, jak przemawia, jak inni go odbierają. Gdyby był zwykłym mężczyzną, pewnie wzbudziłby w niej zainteresowanie, zresztą teraz też budził, ale z tym walczyła.
– Chodź, odwiozę cię do stancji. – Zgasił papierosa. Jeździł starym oplem, wcześniej podrzucił ją tu mąż Stefanii, u której miała pokój. Jechali w milczeniu. Zapatrzyła się przez okno, z jakiegoś powodu nie chciała na niego patrzeć, już wystarczające było to, że zbyt mocno czuła jego zapach, że smak papierosa został na ustach, jak ślad po pocałunku. Może faktycznie w tych malunkach było coś, co sprawiało, że myśli stawały się mało religijne? Może te ramiona aniołów, nagość wojowników? Może ten fresk, gdzie na nagiej Ewie wąż owija się w tak lubieżny sposób, że wolała na razie nie przyglądać się mocniej. I ten diabeł, diabeł, którego odkryła pod nawą – zalepiono go wcześniej tapetą, gdzieniegdzie został jeszcze jej ślad, ale wyczyści to bez trudu. Diabeł stał za kobietą, która ubijała masło, jej piersi były nagie, rozerwana suknia opadała na biodra, jej głowa lekko odchylona – tak, że zdawało się, że chce zobaczyć jego twarz, usta rozchylone, zapraszały do pocałunku. I jego szponiaste dłonie na jej piersiach, pożądanie w oczach, wielkie, nietoperzowe skrzydła tworzące tło i rogi, sprawiające, że był bardziej zwierzęcy, dziki. Obraz był erotyczny, jakby malarz – kimkolwiek był – malował go w stanie odurzenia, erotycznego odurzenia. Każdy mięsień, żyły na ramionach, skrzywienie ust demona – wszystko wydawało się tak genialne, że przez chwilę przeszło jej przez myśl, że nie mógł tego malować mężczyzna. To był inny obraz, inny niż freski na pozostałych ścianach. Była pewna, że malarzy było dwóch, tu zaś oddałaby duszę diabłu w zakładzie, że autorką jest kobieta.
*
Stefania nie spała jeszcze, telewizor odtwarzał jakiś serial, a ona siedziała w fotelu, przykryta kocem w kratę, i piła herbatę ze szklanki z metalowym koszyczkiem. Weronika pamiętała je – jej babcia miała takie same, delikatne szklanki, w których zawsze były herbaciane fusy. Gdy przeglądała gazety z nowymi trendami, wypatrzyła podobne, tyle że metal był biały, a zdobienia nowocześniejsze, mimo wszystko moda znów zatoczyła koło.
– Dobry wieczór – przywitała się. Czuła lekki dyskomfort, fakt, że mieszkała „na pokoju”, wprawiał ją w konsternację. Była dzieckiem swoich czasów – hotele, apartamenty, anonimowość. Tutaj musiała jej się wyzbyć – jej gospodyni już pierwszego dnia wmusiła w nią śniadanie, rozmowę o życiu i wyciągnęła historyjki z dzieciństwa. Robiła to naturalnie, swobodnie i wesoło, a jednak robiła. Teraz też zerwała się z fotela i pobiegła robić herbatę i odgrzewać kolację.
– Nie miała dzieci, daj jej pomatkować.
Popatrzyła na Jędrzeja, męża kobiety, który wszedł właśnie do salonu. Miał łysą jak kolano głowę, za to majestatyczny wąs zawijał fantazyjnie, sprawiając, że odruchowo kojarzył jej się z postaciami Sienkiewicza. Zrobiło jej się głupio, faktycznie napięła się zupełnie bezcelowo, jakby dobroć była czymś, co musi w nas wywoływać odruch obronny. „W dziwnych czasach żyjemy” – pomyślała i się uśmiechnęła.
– Mogłaś dać znać, pojechałbym po ciebie. – Usiadł przy stole i przełączył serial na mecz.
– Ksiądz mnie podrzucił, poza tym nie jest daleko. – Dosiadła się i zapatrzyła w ekran, grała Anglia z Włochami.
– Tak, tyle że nie każdy się cieszy z tego, co robisz – stwierdził od niechcenia. – Tu jeszcze dziwni są ludzie. Czasem zbyt przywiązani do przesądów – dodał. Stefania zdążyła przynieść kanapki i dzbanek z herbatą, usiadła przy nich.
– No, dziecko, ksiądz nie wie, za krótko tu jest, ale kościół chcieli nawet spalić przez te bohomazy. – Pokręciła głową wyraźnie zdegustowana.
– Wiadomo, kto to namalował? – Kanapka była świetna, biały ser z rzodkiewką, chleb musiał być domowy, pieczony.
– Niby nie, ale plotki głoszą, że to tutejszy, młody chłopak, który poczuł Bożą łaskę – zaczęła, w tle Anglia strzeliła gola. – A potem przyjechała kobieta, jakaś wielka pani. Zatrzymała się przejazdem i go uwiodła. Mówią, że była wiedźmą. I że ją spalono na stosie. Takie bujdy lokalne. – Roześmiała się na koniec, a Weronika zorientowała się, że wpatruje się w nią, chłonąc każde słowo, czekając na więcej.
– Pieprzenie wieśniaków – stwierdził Jędrzej i zgasił telewizor. – No i dupa. Wygrali.
Weronika zerwała się i podziękowała za kolację. Chciała wynieść talerz do kuchni, ale gospodyni przejęła go w jednej chwili, a dziewczyna uciekła na górę.
*
Stała pod prysznicem i pozwalała spływać chłodnej wodzie po ciele. Wiedźma, czarownica, kobieca ręka, która maluje demona. Romans, który kończy się śmiercią. Historie mieszały się, nakładały, a ona zastanawiała się, ile jest prawdy w opowieści.
Wykrochmalona pościel pachniała świeżością. Weronika odłożyła piżamę na bok i zapadła się w niej, rozkoszując jej chłodnym dotykiem. Pokój był mały, ale uroczy. Drewniana szafa ozdobiona motywem roślinnym z przeplatającymi się gałęziami malin, porzeczek, agrestu, mała toaletka, bukiet kwiatów na szafce przy łóżku. Przymknęła oczy, obrazy pojawiły się od razu – anielskie skrzydła, męskie członki, nienaturalnie duże, Ewa, która zdawała się nie tyle ciekawa jabłka, co węża, i w końcu diabeł. Jego szpony, niedwuznaczna pozycja namalowanej panienki, jej zaczerwienione policzki, mokre usta, sterczące sutki. Mogła sobie wyobrazić, co było dalej, w jej fantazji obraz ożył, demon rozrywał suknię do końca, jego szponiaste dłonie wodziły po jej bladym ciele, dotykały pełne, krągłe biodra, solidne uda. Ona też się dotykała, jego język wodził po ciele kobiety, tak jak jej palce wodziły teraz po jej spragnionej dotyku skórze. W jej wyobraźni stwór opierał kobietę o stojącą kawałek dalej komodę i brał od tyłu, pieprzył ją, agresywnie, jak dzikie zwierzę. Miał mocno owłosione uda, duży, żylasty członek, a ciemna, twarda skóra kontrastowała z jasnym i delikatnym ciałem kobiety. Ona była obserwatorką, a jednocześnie czuła swoje palce, swoje soki i tak jak kobieta z fresku zaczynała dochodzić, pomału, jej policzki robiły się czerwone, usta pełniejsze, oddech szybszy. Nagle diabeł spojrzał na nią, ten z fantazji, jakby dostrzegł, że jest; jego usta rozciągnęły się w złowieszczym uśmiechu, a oczy – doszła, widząc je – były oczami Jana. Zadrżała, przestraszona swoją fantazją, z palcami ściśniętymi przez ścianki pochwy, unieruchomionymi. Niemal słyszała chichot, ciało spływało jej potem, na języku miała słono-słodki smak krwi. Przygryzła wargę nieświadomie.
*
Ramiona jej mdlały, ale chciała skończyć – od tygodnia zajmowała się ścianą przy konfesjonale, klęczała, kucała, czasem prawie się kładła, aby dotrzeć do tych fragmentów przy samej ziemi. Zajęcie było żmudne, efekty powolne, mało widoczne – uroki jej pracy, przynajmniej te początkowe, bo gdy skończy, będzie idealnie. Drzwi się otworzyły i usłyszała kroki. Odwróciła się zaciekawiona. Na początku się zdarzało, że zachodzili ciekawscy, ale od trzech dni nie było już nikogo z wyjątkiem księdza, który co wpadał wieczór. Czasem palili na schodach kościoła, rozmawiając o życiu, jej pasjach, jego powołaniu. Wczoraj wyznał jej, że najtrudniejszą częścią posługi są dla niego wizyty u chorych, którym nie można pomóc. U starych ludzi, którzy chociaż nie mają nic, uparcie próbują mu wciskać pieniądze, czy u rodziców, którzy chcą ochrzcić dziecko i z pogardą pytają: „ile?”, nie kryjąc się nawet z tym, że chrzczą dla świętego spokoju, bo rodzina nie dałaby im żyć. Było w nim dużo zrezygnowania, zmęczenia i smutku. Ten smutek łączył się z niebanalnym poczuciem humoru, a melancholia z żartami, którymi próbował ją rozbawić, gdy siedziała z podkrążonymi ze zmęczenia oczami. Pilnowała się, aby nie flirtować, ale co jakiś czas wychodziło to automatycznie, tak jak muśnięcie jego dłoni czy to, jak wymasował jej plecy, gdy siedziała zdrętwiała. Przekraczał pewną granicę, a ona coraz częściej fantazjowała o nim w nocy, coraz bardziej świadomie…
– Powinna pani to zamalować. – Kobieta stanęła i spojrzała na nią z wroga miną, opis pasował jak ulał, miała przed sobą Górską.
– Dzień dobry, nie planuję – odpowiedziała, wstając i ściągając rękawiczki. Czyściła fresk przy filarze, w jednym miejscu był okopcony tak, że bała się, że nie wyjdzie. Fragment był ciekawy, przedstawiał piekło – demony z wielkimi członkami, z widłami oraz splątane ciała kobiet i mężczyzn. Górska patrzyła to na nią, to na oczyszczony fragment muru.
– Pani tego nie widzi? – niemal krzyczała. – To jest obrzydliwe!
Weronika spojrzała na fresk. Kobiety były ciekawie przedstawione, nieidealne, różnorodne zarówno pod względem wagi, kształtów piersi i tak jak te o rubensowskich kształtach, te chude wydawały się zadowolone z miejsca, w którym są.
– Czy ja wiem? – odparła, przypatrując się. – Podoba mi się, że malarz nie idealizował kobiecego ciała. Zresztą męskiego też nie. Jakby się pani przyjrzała, jest tak dużo rozmiarów penisów…
Górska stała z otwartymi ustami, w końcu odwróciła się w jej stronę, splunęła na ziemię i tak jak przyszła, ruszyła w stronę drzwi wyjściowych.
– No to ją mam zaliczoną – powiedziała do siebie Weronika. Wróciła do pracy rozbawiona, z większym zaangażowaniem, tracąc poczucie czasu. Tym razem miała na sobie sukienkę, letnią, wygodną, z materiału, który przepuszczał powietrze, ze śladami po farbie, roboczą. Włosy standardowo spięła w kucyk, a teraz nałożyła słuchawki i włączyła muzykę. Zatraciła się w końcu, zmęczyła, zostawiła oczyszczanie „Piekła” i podeszła do „Kuszenia panny”. Teraz była już pewna, że to dzieło innego malarza – zbyt dużo różnic, nawet w pociągnięciach pędzla. Dotknęła dłonią ramienia kobiety, jej palce przeniosły się na demoniczne szpony, oczy bestii hipnotyzowały. Muzyka pasowała, stare pieśni, biały śpiew. Niemalże czuła wibracje, dzieło miało w sobie magię. Przymknęła oczy, zastanawiając się, czy autorka wiedziała, jak bardzo perwersyjne jest dzieło, które stworzyła.
Dotknął jej ramienia, a ona odskoczyła przestraszona, potknęła się i upadła na kolano przy ścianie.
– Przepraszam. – Znalazł się przy niej, ale zamiast pomóc jej wstać, ukląkł i dotknął ramienia, na którym zwisało ramiączko sukienki. Westchnęła, a na ramieniu pojawiła się gęsia skórka. Dotykał delikatnie, ale po chwili, dalej klęcząc, zsunął jej ramiączko z drugiego ramienia. Pozwoliła mu spaść, a na jej policzku pojawił się rumieniec. Nie nosiła stanika, więc teraz jej piersi były obnażone. Sutki miała dużo ciemniejsze niż blade ciało, odznaczały się, twardniejąc.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.