Zakochane Gliwice - Kinga Jesman - ebook

Zakochane Gliwice ebook

Jesman Kinga

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Bolesna przeszłość potrafi zniszczyć życie i odebrać człowiekowi nadzieję na przyszłość. Są jednak osoby, których nic nie jest w stanie powstrzymać przed czynieniem dobra i niesieniem pomocy. Teresa i Izabela prowadzą ośrodek Pomocne Serce dla dzieci i młodzieży, którym los nie szczędził cierpienia. Swoim poświęceniem i zaangażowaniem zmieniły życie wielu podopiecznych. Wreszcie przyszedł czas, żeby dobro wróciło. Tylko czy szczęście potrafi trwać wiecznie? Co jeśli za piękną twarzą kryją się demony z przeszłości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 238

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Kinga Jesman, 2021

Copyright © by Virtualo, 2021

Redakcja: Magdalena Siemiginowska / panbook.pl

Korekta: Katarzyna Smardzewska / panbook.pl

Skład wersji elektronicznej: Michał Latusek / konwersja.net

Projekt okładki: Anna Jędrzejak

Zdjęcie kobiety: castecodesign

Zdjęcie miasta: velishchuk

Wydanie I

Warszawa 2021

ISBN 978-83-272-4997-5

Książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Wszelkie udostępnianie osobom trzecim, upowszechnianie i upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Virtualo Sp. z o.o.

ul. Marszałkowska 104/122

00-017 Warszawa

www.virtualo.pl

Chcesz wydać książkę lub audiobook? Wejdź na virtualo.eu lub napisz do nas na adres [email protected]

Prolog

Siedziałam w autobusie, obserwując przez okno zmieniającą się panoramę. Czułam szczęście i podekscytowanie, bo za chwilę miałam rozpocząć całkiem nowy rozdział. Byłam nastolatką z głową pełną wspaniałych marzeń. Pragnęłam mieć wielu przyjaciół, robić ponadprzeciętne rzeczy i kochać do szaleństwa. Od lat powtarzałam sobie, że kiedy dorosnę, właśnie tak będzie wyglądało moje życie.

Autobus się zatrzymał, a ja wysiadłam na nieznanym mi przystanku w zupełnie obcym mieście. Nie bardzo wiedziałam, w którą stronę powinnam się udać. Rozglądałam się na boki, więc mogłam wyglądać na zagubioną.

– Czekasz na kogoś? – zapytał nieznajomy.

Był pierwszą osobą, którą dostrzegłam, wysiadając z autobusu. Zbyt przystojny, żeby zostać tylko przyjacielem, ale raczej za stary, żeby nadawał się na mojego chłopaka. Miał pewnie ponad dwadzieścia lat, więc nie sądziłam, żeby zainteresowała go taka małolata jak ja. Mogłam natomiast na nim poćwiczyć.

– Na ciebie – odpowiedziałam odważnie.

– Na mnie? – zdziwił się, ale nie wydawał zaskoczony. Z taką urodą pewnie nie mógł opędzić się od dziewczyn. Potwierdzająco skinęłam głową. – Skoro czekałaś na mnie, to jestem do twoich usług. Dokąd się wybierasz?

Bez słowa podałam mu karteczkę z adresem znajomej, u której miałam przenocować kilka dni.

– Grażyna Tokar – przeczytał na głos, po czym szczerze się uśmiechnął. – Niemożliwe, to przecież moja sąsiadka, czego od niej chcesz?

– Zatrzymam się u niej na kilka dni, a później ruszam dalej.

– Dlaczego? Nie podoba ci się to miasto? – zapytał.

– Tego jeszcze nie wiem, jestem tutaj po raz pierwszy – wyjaśniłam. – Podróżuję po Polsce.

To akurat było kłamstwo, ale bardzo chciałam mu zaimponować. Domyślałam się, że pewnie więcej już się nie spotkamy.

– Chodź, odprowadzę cię. – Chłopak sięgnął po moją torbę i ruszył, nie prosząc o zgodę. – Jak masz na imię? – zapytał, kiedy do niego podbiegłam.

– Teresa – wyznałam. Nie byłam pewna, czy powinnam przedstawiać się prawdziwym imieniem. W końcu w ogóle tego człowieka nie znałam. – A ty?

– Zgadnij.

– Mam zgadnąć? Istnieje chyba setka możliwości.

– To jakie imię według ciebie do mnie pasuje? – zapytał.

Przyjrzałam mu się dokładnie, taksując go wzrokiem z góry na dół.

– Może Bartek? – rzuciłam pierwsze imię, jakie przyszło mi na myśl.

– Niemożliwe! – wyrzucił rozbawiony.

– Co?

– Jesteś czarownicą.

– Czarownicą?

– Tak, czarownicą. Chyba powinienem zacząć obawiać się o własne życie.

– Dlaczego? – dopytywałam, cały czas się śmiejąc.

– Zgadłaś za pierwszym razem – stwierdził.

– Niemożliwe, oszukujesz mnie.

– Poważnie – zapewnił – zaczekaj, chyba mam ze sobą dowód. – Chłopak przeszukał kieszenie, ale nie znalazł w nich dokumentu.

Szliśmy ramię w ramię, bez przerwy żartując. Dawno tak głośno się nie śmiałam. Nagle zatrzymała nas dwójka chłopaków idących z naprzeciwka. Wyglądali na rówieśników Bartka.

– To ona? – zapytał jeden z nich, na co mój towarzysz skinął potwierdzająco. – Dobrze się nią zajmij – rzucił, po czym chłopcy podali sobie ręce.

– Kto to był? – Zapytałam, kiedy dwójka nieznajomych oddaliła się od nas.

– Ten w czapce z daszkiem to chłopak Grażyny – wyjaśnił. – Mówiła mu, że będzie miała gościa.

– Poważnie?

– Tak, tak, miałaś ogromne szczęście, że byłem na tym przystanku. Różni są tutaj ludzie i trzeba się pilnować.

Skręciliśmy w stronę lasu. Byłam taka naiwna, że zdążyłam mu zaufać, więc nawet mnie to nie zastanowiło, pomimo iż mówił, że mieszka w centrum miasta. Skoro był sąsiadem Grażyny, to chyba wiedział, dokąd trzeba iść.

– Tereso, mam dla ciebie bardzo ważną radę na przyszłość i chcę, żebyś wzięła ją sobie do serca, rozumiesz?

– Dobrze – zgodziłam się.

– Nigdy, ale to nigdy nie ufaj obcym.

Rzucił moją torbę na ziemię, po czym złapał mnie za ręce i zakleszczył je na plecach. Nie mogłam się uwolnić, więc zaczęłam błagać o litość, tłumacząc moją sytuację. Mówiłam, ile mam lat i skąd pochodzę. Kiedy to nie pomogło, zaczęłam krzyczeć. Wtedy runęliśmy na ziemię, a Bartek przygniótł mnie swoim ciałem. Pomimo iż uwolnił już moje ręce, niewiele mogłam zdziałać – w przeciwieństwie do niego. Chłopak jedną ręką zasłonił moje usta, drugą podwinął sukienkę i wręcz zerwał ze mnie bieliznę. Świadoma, że nie jestem w stanie go powstrzymać, poddałam się i czekałam, aż wszystko się skończy. Patrzyłam mu w oczy, próbując przekonać samą sobie, że to miłość, a nie gwałt.

1

Praca w niedzielę miała swoje zalety. W ośrodku było cicho jak makiem zasiał, co dla rasowego introwertyka po tygodniu spędzonym wśród energicznych dzieciaków i kapryśnych nastolatków stanowiło istne błogosławieństwo. Miałam wystarczająco dużo czasu, by rozplanować tygodniowe wydatki naszej placówki oraz ułożyć plan zajęć dodatkowych. A ponadto dzięki imprezującym tutaj zeszłej nocy seniorom ośrodek lśnił czystością.

Było piękne, słoneczne popołudnie, a moja mama – jak niemal co tydzień – wybrała się z koleżankami na spacer. Miała wrócić dopiero późnym popołudniem, bo ich wypady zawsze kończyły się w ulubionej kawiarni, gdzie raczyły się „ciastkiem dnia” i herbatą malinową.

W przeciwieństwie do mamy nie mogłam pochwalić się tak licznym gronem przyjaciół i brałam za to pełną odpowiedzialność. Osiemnaście lat swojego życia spędziłam w klasztorze, uprzykrzając codzienność chyba każdej służącej tam zakonnicy. Kiedy przyszłam na świat, mama była samotna, bez stałego źródła dochodów, i nadal nieletnia. Prawo natomiast było bardzo surowe. Żebym nie trafiła do domu dziecka, ukryłyśmy się za murami klasztoru sióstr klarysek, gdzie w otoczeniu zimnych murów, ale gorących serc, przyszłam na świat. Stąd właśnie moje imię – Izabela. Na cześć księżniczki, córki króla Francji, która ułożyła regułę tego zgromadzenia. Możliwe, że to od niej przejęłam swój zachowawczy charakter.

Razem z moją mamą Tereską prowadziłyśmy ośrodek Pomocne Serce dla dzieci i młodzieży, którym życie nie szczędziło trudnych doświadczeń. Asystowałyśmy im w odrabianiu lekcji, dawałyśmy bezpłatne korepetycje, moc uścisków oraz wsparcie psychologiczne, jeśli zachodziła taka potrzeba. Pięciopokojowe mieszkanie z trzema toaletami przy ulicy Zabrskiej w Gliwicach, które mama odziedziczyła po swoim tragicznie zmarłym mężu, zamieniłyśmy w czterosalową placówkę oraz przytulną kawalerkę z ogromną łazienką.

Obydwie byłyśmy wzorcowymi sowami, więc nawet do godziny dziesiątej potrafiłyśmy leniwie przeciągać się w łóżkach. Moja mama to typowa dusza artystyczna, dlatego prowadziła zajęcia z tańca, muzyki oraz rysunku. Ja od zawsze świetnie radziłam sobie z przedmiotami humanistycznymi takimi jak język polski czy historia. Ponieważ dużo czytałam, pomagałam naszym podopiecznym również z geografią oraz biologią. W ośrodku zatrudnione były jeszcze dwie przyjaciółki mojej mamy. Pani Zofia, emerytowany pedagog szkolny, oraz pani Stanisława, która przez ponad trzydzieści lat pracowała jako księgowa w banku. Teraz wspaniale radziła sobie z naszymi maluchami: podstawy matematyki, tabliczka mnożenia, trochę teorii. Niestety starsza młodzież pozostawała bez wsparcia przy matematyce, fizyce czy nawet chemii. W naszym składzie zdecydowanie brakowało umysłu ścisłego. Problemem był brak środków – dofinansowania rządowe to naprawdę śmieszne kwoty, które pokrywały zaledwie podstawowe opłaty. Wszystkie pracowałyśmy z miłości do dzieci, dorabiając, gdzie tylko mogłyśmy. Kiedy jeszcze mieszkałam u klarysek, siostra Maria naciskała na naukę języka angielskiego. „Czasy się zmieniają, moje drogie dziecko, kto wie, czy nasz świat nie cofnie się do epoki sprzed wieży Babel, kiedy wszyscy porozumiewali się w tym samym języku” – mawiała, ucząc mnie słówek i gramatyki. Siostra Maria przez wiele lat mieszkała w Wielkiej Brytanii. Wróciła do Polski, gdy zrozumiała, że jej powołaniem jest służba Bogu. Dzięki niej mówiłam płynnie po angielsku i mogłam udzielać bezpłatnych korepetycji w ośrodku. Wieczorami uczyłam nawet za pieniądze – moimi podopiecznymi były też dzieciaki z zamożniejszych rodzin. Gliwiczanie to dobrzy ludzie. Znając historię placówki, chętnie podsyłali nam pociechy na płatne korepetycje.

W każdą sobotę nasz ośrodek przemieniał się w Klub Seniora, gdzie spotykało się szerokie grono przyjaciół mojej mamy. Każdy przynosił ulubione smakołyki, była gra w brydża, szachy oraz oglądanie starych filmów z Marlene Dietrich, Brigitte Bardot, Rudolfem Valentino czy Clarkiem Gable. Kiedy zachodziło słońce, jedna z klas zamieniała się w salę taneczną, gdzie seniorzy chętnie pląsali do muzyki Elvisa Presleya czy ukochanego zespołu mojej mamy, Bee Gees. Spotkania te miały na celu nie tylko zapełnić seniorom czas, ale również dofinansować ośrodek. Oficjalnie wstęp do klubu był płatny „co łaska”, ale jeszcze nie zdarzyło się, żeby zbiórka nie pokryła tygodniowych wydatków na obiady dla dzieci, które zamawialiśmy w pobliskiej stołówce. Zanim seniorzy rozchodzili się do domów, chętnie pomagali w sprzątaniu całego ośrodka, dzięki czemu klasy były gotowe na poniedziałkowe przyjęcie uczniów. W ten sposób przez cały tydzień, włącznie z sobotą, ośrodek tętnił życiem. Jedynie w niedziele, jak dzisiaj, można było tutaj usłyszeć własne myśli.

Pomysł stworzenia ośrodka wypłynął od mojej mamy, która będąc nastolatką, przeżyła prawdziwe piekło i przez długi czas nie miała żadnego wsparcia. Dlatego postanowiła dać je młodym w potrzebie. Pragnęła stworzyć miejsce, gdzie dzieci z biednych rodzin – mające rodziców alkoholików albo z innymi problemami – poczują się bezpiecznie. Miejsce, gdzie nikt nikogo nie ocenia i każdy jest traktowany z szacunkiem i miłością.

Mama była niepoprawną marzycielką. Za cokolwiek się zabierała, musiało być z pompą. Kiedy kochała, to tylko na zabój. Nawet kiedy śpiewała dla zabawy, modyfikowała głos, udając wielką śpiewaczkę. Nie godziła się na przeciętność, nie lubiła prowizorki. Właśnie taki był nasz ośrodek. Nikt nie wychodził stąd głodny czy niezadowolony.

*

Grobową ciszę, w którą intensywnie się wsłuchiwałam, przerwał dźwięk metalowego dzwoneczka zawieszonego tuż nad drzwiami wejściowymi. Po latach otaczania się hałasem byłam w stanie dosłyszeć go jedynie w tak spokojne dni jak dzisiaj.

– Dzień dobry – przywitał się zabójczo przystojny mężczyzna, śniady blondyn o rażąco błękitnych oczach.

Przypominał Iana Zieringa, aktora grającego jedną z głównych ról w popularnym w latach dziewięćdziesiątych serialu Beverly Hills, 90210. Chyba był nawet przystojniejszy, ale to pewnie za sprawą tych kosmicznych tęczówek. Jakby w ich błękicie odbijał się blask gwiazd.

– Dzień dobry, w czym mogę panu pomóc? – zapytałam, siląc się na swobodę, choć po przydługiej ciszy, którą utrzymałam, nic nie było w stanie uratować sytuacji.

– Karteczka. – Mężczyzna wskazał palcem na papier przyklejony po wewnętrznej stronie drzwi. – Nadal szukacie kogoś do pomocy przy korepetycjach z matematyki i fizyki? – Chciał się upewnić.

– Matematyki, fizyki… – powtórzyłam jak idiotka. – A tak, oczywiście, posada nadal jest wolna – odparłam.

Ogarnij się, kobieto, to tylko dobrze wyglądający facet, na bank żonaty i to pewnie już dwukrotnie – pomyślałam, po czym dodałam:

– Tylko musi pan wiedzieć, że jesteśmy prywatną organizacją i utrzymujemy się głownie z darowizn. Nie oferujemy wiele.

– Nie szkodzi. Tak naprawdę nie szukam pracy, a jedynie miejsca, którego, jak widzę, wam nie brakuje. – Mężczyzna powiódł wzrokiem po pustych pomieszczeniach. – Jestem korepetytorem z przedmiotów ścisłych. Mam kilkoro własnych uczniów i grono się powiększa. Planuję wprowadzić nauczanie grupowe. Niestety moje mieszkanie nie jest w stanie pomieścić wszystkich tych osób. Jeśli pozwolicie mi prowadzić płatne korepetycje wieczorami, za dnia mógłbym udzielać darmowych lekcji waszym uczniom – zaproponował.

Byłam w tak ciężkim szoku, że niewiele brakowało, bym zaczęła zbierać szczękę z podłogi. Miałam ochotę go wyściskać i zacząć podskakiwać jak dziecko na widok ogromnego lizaka.

– Mam na imię Daniel – przedstawił się, wyciągając w moim kierunku rękę.

Godziny modlitw, rozgłaszania wieści na prawo i lewo, błaganie znajomych, by popytali wśród swoich przyjaciół, i nic. A tu nagle pojawił się facet jakby znikąd, gotów zrobić za darmo to, czego inni nie chcieli się podjąć nawet za pieniądze.

– Izabela – wypowiedziałam szeptem, bo mój głos zgubił się gdzieś w przełyku. – Jestem Izabela – powtórzyłam, odchrząknąwszy.

– Piękne imię – pochwalił, cały czas wpatrując się we mnie tymi wyjątkowymi, silnie błękitnymi oczami.

– Po francuskiej księżniczce – wyskoczyłam z tym mistrzowskim tekstem, dołączając swoją rękę.

Daniel posłał mi czarujący uśmiech, unosząc przy tym prawą brew. Mnie natomiast musiało dopaść jakieś nieoczekiwane uczucie paniki, bo zabrakło mi oddechu i zaczęły pocić mi się dłonie. Skąd nagle te wszystkie emocje? Co gorsza, zbyt raptownie przerwałam uścisk, żeby mężczyzna się nie zorientował. Belka, opanuj się, to przecież tylko facet – powiedziałam sobie w duchu. Owszem, istniało maleńkie prawdopodobieństwo, że będę widywać się z nim codziennie, ale raczej nazwałabym to iskierką nadziei niż realną szansą.

– Więc jak będzie z moją propozycją? – dopytywał niezrażony i zapewne jedynie z grzeczności zignorował moje infantylne zachowanie. – Obiecaj, że chociaż je rozważysz, Izabelo.

– Propozycją? – Znów popisałam się elokwencją.

– Propozycją pracy korepetytora w waszym ośrodku – odpowiedział cierpliwie.

– A ma pan jakieś kwalifikacje? – zapytałam, siląc się, by z moich ust padło chociaż jedno profesjonalne pytanie.

– Daniel – poprawił, robiąc uwagę do tytułu, jaki mu właśnie przypisałam. – Po maturze wyjechałem za granicę. Nie ukończyłem studiów, a jedynie kursy. Mógłbym podrzucić jutro moje portfolio, włącznie z numerami rodziców, których dzieciaki zdały do następnej klasy dzięki mojej pomocy.

– To by bardzo pomogło, rozumie pan… Danielu… – poprawiłam się. – Przepisy i polityka firmy.

Oczywiście to nie miało większego znaczenia. Byłyśmy zdesperowane i przyjęłybyśmy każdego, kto posiadał choćby podstawową wiedzę z przedmiotów ścisłych. Prawdziwym zmartwieniem pozostawało pytanie, czy facet nie zmieni nagle zdania lub po tygodniu nie zrezygnuje. W końcu dawanie płatnych korepetycji dzieciakom z zamożnych rodzin, w idealnie wyprasowanych, markowych ciuszkach, to nie to samo, co tłumaczenie matematyki szkrabowi, któremu dzień wcześniej pijany ojciec rozbił na głowie pustą butelkę.

– Prosiłbym o waszą wizytówkę, to jeszcze dzisiaj wyślę moje dokumenty wraz z referencjami. – Mężczyzna położył tuż przede mną prostokątny kartonik ze swoimi danymi.

– Zwykle to moja mama zajmuje się administracją, nie bardzo wiem, gdzie trzyma wizytówki ośrodka. Może wyślę ci testowego maila z naszymi danymi? – wymyśliłam na zawołanie, bo tak naprawdę nie miałyśmy wizytówek. Wydatki ograniczałyśmy do minimum.

– Wspaniale. – Uśmiechnął się, posyłając mi czarujące spojrzenie. Jego oczy były tak hipnotyzujące, że jak idiotka zaczęłam się w nie wpatrywać. – Będę się zbierał. Nie chce zajmować ci czasu w tak piękne niedzielne popołudnie – stwierdził, unosząc rękę na pożegnanie.

Osłupiała, jeszcze przez dłuższą chwilę stałam na baczność, wpatrując się w zamknięte już drzwi.

2

Zaskoczona niezrozumiałymi emocjami, opadłam na krzesło. Nigdy wcześniej nie reagowałam w ten sposób na mężczyzn. Czułam, że w nim było coś znajomego. Może to te oczy. Przypomniały mi dawne zauroczenie.

Zresztą teraz to bez znaczenia. Wątpiłam, żeby Daniel ostatecznie zdecydował się na udzielanie korepetycji w naszym ośrodku. Nawet jeśli sam wyszedł z taką propozycją. Nie każdy był stworzony do pracy z trudną młodzieżą, a to właśnie przy starszych dzieciakach potrzebowałybyśmy go najbardziej. To nie tak, że wszyscy uczęszczający do naszej placówki sprawiali kłopoty. Niektórzy byli nawet bardziej odpowiedzialni od własnych rodziców. Problem tkwił w tym, że trzeba było czasu, by do nich dotrzeć.

Najpierw należy zdobyć ich zaufanie, a to wymaga cierpliwości i opanowania. Jeden nastolatek zwyzywał mnie podczas pierwszej wizyty w naszej placówce tylko dlatego, że zapytałam, jak minął mu dzień. Jego młodsza siostrzyczka opowiedziała mi później, że pijany ojciec rano zgasił papierosa na jego karku. Inny dzieciak dostał ataku paniki. Kopał i rzucał się z pięściami. Na szczęście miał jedynie osiem lat i udało nam się go uspokoić. Jego koleżanka z klasy, która również uczęszczała do naszego ośrodka, zdradziła, iż chłopczyk był popychadłem starszych uczniów w szkole. Przykłady podobnych historii mogłabym wymieniać w nieskończoność. Nasi podopieczni nie mieli łatwego życia, dlatego robiłyśmy wszystko, co w naszej mocy, by dostarczyć im chociaż kilku radosnych chwil w ciągu dnia.

Sięgnęłam po wizytówkę, którą mężczyzna zaledwie kilka minut wcześniej zostawił na biurku naszej prowizorycznej recepcji. Daniel Nowak. Najpopularniejsze nazwisko w kraju. Nie było nawet szans, żeby facet został niezapamiętany. Podłączyłam komputer i czekając, aż się uruchomi, prześwietliłam wzrokiem każdą literkę na tym małym prostokąciku. Kiedy sprzęt ruszył, w okienko wyszukiwarki wpisałam imię oraz nazwisko mężczyzny. W kilka sekund załadowały się dziesiątki nieznanych mi twarzy, w tym wspaniałe obrazy artysty Daniela Nowaka. Przejrzałam spis do samego końca, ale żadne zdjęcie nie pokazało właściciela hipnotyzujących oczu. Jakim cudem w obecnych czasach ten facet nie miał choćby konta na Facebooku? Nawet osoba tak zapracowana jak ja posiadała swój profil na portalu społecznościowym. Fakt, wrzuciłam tam jedynie kilka zdjęć z oficjalnych imprez naszej placówki, ale to zawsze jakiś ślad. Poza tym prowadziłam konta ośrodka. Mieliśmy profil na Instagramie, fanpage na Facebooku i stronę internetową, na której codziennie zostawiałam jakieś informacje.

Otworzyłam oficjalną skrzynkę pocztową ośrodka, by wysłać mężczyźnie wiadomość.

Dzień dobry,

Danielu, spotkaliśmy się dzisiaj w ośrodku Pomocne Serce. Czekamy na Twoje podanie na stanowisko korepetytora nauk ścisłych.

Pozdrawiam serdecznie

Izabela

Kiedy naciskałam przycisk „Wyślij”, zdradliwa fala ciepła przepłynęła przez moje ciało.

Teraz powinnam zamknąć komputer i skupić się na tym, co najważniejsze: rachunkach, planowaniu zajęć i ładowaniu baterii przed nadchodzącym tygodniem. Moich baterii, bo ostatnimi czasy mocno się zaniedbałam. Już sama nie pamiętam, kiedy miałam pomalowane paznokcie, maseczkę na twarzy czy choćby rozpuszczone włosy, bo z lenistwa nie chciało mi się ich nawet układać. Zamiast tego wróciłam na stronkę Google, wpisując przeróżne kombinacje haseł: „korepetycje gliwice”, „daniel nowak korepetytor”, „daniel nowak korepetycje gliwice”. Bingo. Już po chwili mężczyzna, który kilka minut temu najwyraźniej zawrócił mi w głowie, nieświadomy powagi sytuacji uśmiechał się do mnie radośnie z pierwszego zdjęcia w wyszukiwarce. Był nie mniej przystojny niż na żywo. Nacisnęłam link poniżej jego zdjęcia, który przeniósł mnie na prostą, acz czytelną stronę internetową. Jej adres miałam wydrukowany na wizytówce, ale przecież jestem kobietą. Zgrzeszyłabym, wybierając najprostszą i najbardziej oczywistą drogę.

Daniel Nowak, certyfikowany korepetytor: matematyka, fizyka, chemia, język angielski, język niemiecki, język hiszpański. Przystojny facet o szerokiej wiedzy. To nie zdarza się zbyt często. Ciekawe, jakim cudem nauczył się aż trzech języków obcych? Ja miałam ogromne problemy z jednym. A nauka to przecież tylko początek. Niczym mantrę powtarzałam swoim uczniom, że język nieużywany zostaje szybko zapomniany. Ile lat mógł mieć ten mężczyzna? Wyglądał raczej na mojego rówieśnika.

Przeszłam do zakładki z opiniami.

Byliśmy zagrożeni z trzech przedmiotów. Po miesiącu korepetycji z Panem Danielem mój syn nie tylko wybronił się na dobry, ale jakby spoważniał. Korepetytor psycholog.

Mama zbuntowanego Mateuszka

Naszej Monisi groziła dwója z matematyki. Obydwoje z mężem jesteśmy humanistami i córeczka zdecydowanie poszła w nasze ślady. Pan Daniel czy raczej superpan Daniel podciągnął średnią do czerwonego paska.

Grażyna z Rybnika

Dobry, skuteczny, przystojny. Czerwieniłam się za każdym razem, odbierając mojego synka.

Buziaki,

Mama Adasia

Widziałam faceta raz – jeden, jedyny raz – a ten komentarz wzbudził we mnie zazdrość. Wracaj do swojego mężusia – pomyślałam, uśmiechając się tryumfalnie, jakbym mocnymi słowami wykosiła całą konkurencję. Przeczytałam jeszcze kilka pochlebnych, ale mniej kokieteryjnych komentarzy, kiedy w rogu ekranu pojawiła się koperta sygnalizująca otrzymanie nowej wiadomości. Była od Daniela.

Izabelo, dziękuję za szybką wiadomość. Szczerze to doceniam.

W załączniku znajdziesz zeskanowane dyplomy i certyfikaty ukończonych przeze mnie kursów. Tak jak wspomniałem podczas naszej krótkiej rozmowy, nie oczekuję wynagrodzenia pieniężnego, a jedynie udostępnienia mi jakiejś sali po godzinie siedemnastej przez pięć dni w tygodniu. Od rana będę do dyspozycji ośrodka.

Z niecierpliwością czekam na odpowiedź.

Dostępny jestem natychmiast.

Poniżej przesyłam link do mojej strony internetowej, na której znajdziesz opinie rodziców moich uczniów.

Pozdrawiam

Daniel

– Już je czytałam – rzuciłam kąśliwie w stronę ekranu. – Masz chyba na myśli opinie kilku napalonych mamusiek.

Podczas przeglądania dyplomów i certyfikatów przystojnego korepetytora, na widok którego kobietom czerwieniły się policzki – zaakcentowałam to w myślach bardzo dosadnie, przez okno dostrzegłam Bartusia, ośmioletniego ucznia naszej placówki. Siedział na ławce przystanku autobusowego po przeciwnej stronie ulicy, wpatrując się we własne buty. Ciekawe, co on tutaj robił? Mieszkał przecież przy ulicy Rybnickiej, więc daleko stąd. Niedziela, jest niedziela – powtarzałam w myślach – dzień odpoczynku, dzień ładowania baterii. Nie jestem Matką Teresą z Kalkuty. Mam prawo zająć się sobą i tylko sobą. Przekonana o własnej racji, wróciłam do sprawdzania dokumentów przystojnego Daniela. W końcu to dla dobra ogółu – powtarzałam w myślach, próbując zagłuszyć rodzące się poczucie winy. 

*

Bartuś urodził się, kiedy jego matka i ojciec byli jeszcze nastolatkami. Nigdy nie wzięli ślubu i bardzo szybko się rozstali. Dopóki nie skończył pięciu lat, wychowywali go rodzice jego matki. Dziadkowie doskonale wypełniali rolę opiekunów oraz wychowawców. Ofiarowali dziecku dużo miłości. Niestety po nagłej śmierci babci chłopczyka dziadek zaczął markotnieć. W ciągu dwóch lat postarzał się o dwadzieścia. Bartuś zamieszkał z biologiczną matką i jej konkubentem. Młodzi nie krzywdzili dziecka fizycznie, skłonna byłam nawet stwierdzić, że tak jak mogli, starali się stworzyć Bartusiowi normalny dom. Jednak sami nadal byli niedojrzali.

Dwudziestopięcioletnia matka oraz jej dwudziestoczteroletni partner więcej czasu spędzali na zabawie w klubach czy na zakupach niż w domu z dzieckiem. Chłopczyk był samotny, przez co jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Do ośrodka trafił trzy miesiące temu z polecenia pedagoga. Był milczący, niechętnie słuchał innych i ignorował polecenia nauczycieli, czym zaczął odbiegać od utartych standardów szkolnych. Doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że Bartuś potrzebuje więcej uwagi. Zaczęłam go więc obserwować, trochę nawet testować. Po miesiącu doszłam do konkluzji, iż Bartuś jest dzieckiem autystycznym. Podczas pierwszej wizyty w ośrodku wyminął mnie, kiedy próbowałam go objąć. Wtedy pomyślałam, że to brak wychowania, brak wzorców. Skierował się wprost do lokomotywy stojącej na najniższej półce w samym rogu pomieszczenia. Od tamtego dnia praktycznie się z nią nie rozstawał. Był cichym, zamkniętym w sobie chłopcem, który godzinami mógł wpatrywać się w widok za oknem, ale stawał się agresywny, kiedy coś działo się nie po jego myśli.

*

Poczucie odpowiedzialności nie pozwoliło mi skupiać się zbyt długo na Panu Przystojnym, więc zminimalizowałam okienko otwartej poczty i wyłączyłam monitor. Wyszłam na zewnątrz, kierując się w stronę chłopca.

– Bartek? – zagadałam. Specjalnie nie użyłam zdrobnienia, bo Bartuś bardzo tego nie lubił. – Czy wszystko w porządku? Gdzie jest twoja mama? – zapytałam.

Chłopczyk nawet na mnie nie spojrzał. Całą uwagę skupiał na butach, szeptem dyskutując z samym sobą. Po chwili bez słowa złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę ośrodka. Podążyłam krok za nim, zastanawiając się, gdzie zapisałam numer telefonu jego matki.

*

Po wejściu do budynku Bartuś od razu skierował się w stronę stolika przy oknie, zgarniając po drodze ulubioną zabawkę. Nigdy tak naprawdę się nią nie bawił, a jedynie wpatrywał się z zainteresowaniem w replikę prawdziwej lokomotywy, jakby wzrokiem rozkładał ją na części.

Zostawiłam chłopca samego, bo moja obecność i tak była mu obojętna. W komputerze odszukałam folder Bartusia, w którym zapisany był numer Ewy. Pomimo braku odpowiedzi, wykręciłam go kilkakrotnie. Przecież dziewczyna mogła nawet nie wiedzieć, gdzie jej synek się teraz podziewa. W końcu poddałam się i wyszłam do kuchni, żeby przygotować Bartusiowi kanapkę. Było wczesne popołudnie, ale w sumie nie wiedziałam, od której godziny chłopiec szwendał się po mieście. Lodówka ośrodka była już praktycznie pusta. Jutro rano moja mama i pan Zdzisław, jej dobry przyjaciel, jak w każdy poniedziałkowy poranek mieli wybrać się do hurtowni. Przywozili stamtąd świeże produkty dla naszej placówki i sklepu, który prowadził wdowiec. Dzięki temu dostawałyśmy produkty spożywcze i higieniczne w naprawdę korzystnych cenach.

Moja mama nie należała do grona starszych pań monitorujących osiedle ze swojego okna w kuchni. Była kobietą z krwi i kości. Energiczną, pracowitą, należącą do grona tych pań w średnim wieku, które nigdy się nie starzeją. Miała ogromne poczucie humoru i wrodzony seksapil. Kiedy patrzyło się, jak tańczy salsę, miało się wrażenie, że nie przekroczyła dwudziestego roku życia. Doskonale wiedziała, czego chce, i nie poddawała się, dopóki tego nie osiągnęła. Dodatkowo liczne grono przyjaciół sprawiało, iż moja mama była nie do zatrzymania.

Przygotowaną kanapkę z masłem i serem postawiłam tuż przed Bartusiem. Chłopczyk, choć nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem, natychmiast się na nią rzucił. Ciekawe, kiedy ostatni raz jadł porządny posiłek?

– Kochanie, jeśli ktoś podaruje ci pomoc, wypadałoby podziękować – pouczyłam, choć ze świadomością, że moje słowa nie zrobią na nim wrażenia.

Usiadłam naprzeciw niego, próbując dowiedzieć się czegokolwiek na temat jego mamy. Dlaczego Ewa nie odbierała moich telefonów? Gdzie była? I najważniejsze: co chłopczyk robił samotnie tak daleko od domu? Niestety wszystkie moje pytania pozostały bez odpowiedzi. Bartuś po zjedzeniu kanapki zaczął wpatrywać się beznamiętnie w obraz za oknem. Postanowiłam dać mu kilka minut na oswojenie się z miejscem, a ponieważ moja obecność i tak nie robiła chłopcu różnicy, ponownie zasiadłam przed komputerem.

Drogi Danielu,

Twoja propozycja jest niezwykle szczodra.

Na szybko przejrzałam świadectwa i referencje, które zdecydowanie przemawiają na Twoją korzyść. Jednakże ośrodek Pomocne Serce to instytucja zajmująca się dziećmi oraz młodzieżą, która wymaga szczególnej opieki. Nie jestem przekonana, czy będziesz zainteresowany długoterminową współpracą z nami, co jest kryterium bezdyskusyjnym. Nie chcemy, by nasi podopieczni przeżywali rozczarowanie związane z częstą zmianą opiekuna, dlatego szukamy kogoś z sercem do wymagających dzieci.

Moja wiadomość w żadnym stopniu nie jest odmową, proszę jedynie, żebyś ponownie przemyślał swoją ofertę.

Pozdrawiam

Izabela

Wiadomość wysłałam natychmiast. Wiedziałam, że jeśli nie zrobię tego od razu, po chwili znajdę niezliczoną ilość wymówek, żeby w ogóle jej nie wysyłać. Odpowiedź od Daniela przyszła, zanim jeszcze dopiłam chwilę wcześniej przygotowaną herbatę.

Izabelo,

dużo wcześniej słyszałem o Waszej instytucji. Jestem całkowicie świadomy charakteru pracy. Powinnaś wiedzieć, że jako nastolatek zajmowałem się autystycznym bratem.

Co powiesz na małą próbę?

Jutro mógłbym odwiedzić Wasz ośrodek i sprawdzić, jak czujemy się we wspólnym towarzystwie. Nie musielibyśmy niczego ogłaszać podopiecznym, dopóki nie podejmiemy wiążącej decyzji.

Czekam na odpowiedź.

Daniel

Tak, tak, tak, po stokroć tak – wykrzyknęłam w myślach, podekscytowana samą możliwością, że personel naszej placówki w końcu stanie się kompletny.

Ogarnięta entuzjazmem, zaczęłam nawet planować miejsce dla naszego nowego korepetytora. Tym samym zupełnie zapomniałam o Bartusiu i to był mój ogromny błąd. Kiedy wreszcie zajrzałam do sali, w której zaledwie kilka minut wcześniej siedział chłopiec, zorientowałam się, że jest ona pusta.

– Bartek – zawołałam, podejrzewając, że malec ukrył się w innym pomieszczeniu.

Ponieważ odpowiedziało mi jedynie echo, zaczęłam się martwić. Nie mógł przecież wyjść głównymi drzwiami, dzwoneczek natychmiast by mnie o tym poinformował.

– Bartek! Gdzie jesteś? – zawołałam ponownie, ale tak jak poprzednio nie doczekałam się odpowiedzi.

Z bijącym sercem zaczęłam zaglądać we wszystkie możliwe miejsca, w których mógłby ukryć się ośmiolatek. Ponieważ nie znalazłam go w żadnej sali, wybiegłam na zewnątrz, obawiając się, że chłopiec ukradkiem wyszedł z ośrodka, kiedy zaaferowana korespondowałem z Danielem. W zabójczym tempie obiegłam najbliższą okolicę. Sklepy były zamknięte, co w tej chwili przemawiało na moją korzyść. Nigdzie nie widziałam Bartusia, dlatego świadoma, że od kilku minut poruszam się jak po omacku, wróciłam do ośrodka. Skierowałam się w stronę naszego pokoju, żeby znaleźć telefon komórkowy i powiadomić o zdarzeniu moją mamę. Ona zawsze miała dobre pomysły w chwilach kryzysowych. Kiedy tylko szarpnięciem otworzyłam drzwi, spostrzegłam małego chłopca śpiącego w moim łóżku, zwiniętego w kłębek niczym kot. Miałam ochotę potrząsnąć nim i wykrzyczeć, ile strachu napędził mi swoim zachowaniem. Zamiast tego tylko nakryłam go cienkim kocem i po cichutku wyszłam z pokoju.

Ciężko oddychając, opadłam z powrotem na fotel przed komputerem.

Do zobaczenia jutro, Danielu. Otwieramy w południe.

Izabela

Szybko odpisałam Danielowi, nie konsultując nawet tej kwestii z moją mamą. Wiedziałam, że kiedy tylko usłyszy jego propozycję, przyjmie mężczyznę z otwartymi ramionami. Od zawsze bardzo wierzyła w dobro ludzkich intencji. Nie miałam pojęcia, jak można być aż tak pozytywnie nastawionym do życia i całego świata – tym bardziej że jako nastolatka niemało przeszła. Kobieta do rany przyłóż – tak określali ją znajomi.

Wspomniany wcześniej pan Zdzisław, u którego początkowo kupowałyśmy chleb i warzywa, zawsze zaniżał nam ceny, aż pewnego dnia zaproponował mamie, że w zamian za towarzystwo w drodze do hurtowni sprzeda nam wszystkie potrzebne produkty bez marży. Stracił pewny utarg, ale zyskał przyjaźń do końca życia. 

Kolejnym przyjacielem mojej mamy jest wujek Stanisław. Starszy brat tragicznie zmarłego teścia mamy, zamożny staruszek. Pomimo że pochował już tak wielu znacznie młodszych krewnych, nie stracił pogody ducha. Od zawsze promieniał na widok mojej mamy, co rusz obsypując ją podarunkami. Nie szczędził też grosza na dzieciaki. Kiedy tylko mąż mojej mamy – wtedy jeszcze jej partner – przyprowadził ją pierwszy raz do domu, Stanisław był dla niej niezwykle życzliwy, jakby od zawsze była częścią rodziny i znał ją dużo wcześniej.

Grono przyjaciół mojej mamy stanowili jednak nie tylko mężczyźni, choć trzeba przyznać, że mimo jej pięćdziesięciu trzech lat lgnęli do niej jak pszczoły do miodu. Wspomniane już pani Stanisława i pani Zofia, które wielkodusznie pomagały nam w prowadzeniu ośrodka, to tylko dwie z wielu przyjaciółek mojej mamy. Kolejna – pani Halinka, żona emerytowanego górnika – opanowała do perfekcji talent kucharski. Każdego miesiąca jej przepyszne wypieki cieszyły naszych podopiecznych, a także nas. Od lat odmawiała jakiejkolwiek zapłaty. I jeszcze pani Antonina, która w wieku sześćdziesięciu dwóch lat postanowiła zrewolucjonizować całe swoje dotychczasowe życie i przeszła na weganizm. Po śmierci męża sprzedała zbyt duże mieszkanie w centrum Gliwic i kupiła działkę z pięknym, małym domkiem pod miastem. Co tydzień przywoziła do ośrodka wyhodowane przez siebie truskawki, jabłka czy gruszki. Niektóre owoce i warzywa uprawiała nawet zimą, w wielkim terrarium, które własnymi rękoma postawiło grono kilku seniorów.

Z tych właśnie powodów w ośrodku cały czas coś się działo, wiecznie było tutaj słychać gwar rozmów, śmiechy, przekomarzania. Kiedy dzieciaki opuściły już placówkę, zawsze pojawiał się ktoś wielkoduszny z podarunkiem, ktoś wpadał ze świeżym wypiekiem, a ktoś inny z dobrym słowem i ciekawą ploteczką z miasta. I w taki właśnie sposób miejsce codziennie tętniło życiem aż do późnych godzin wieczornych.