Devi. Waleczna bogini - Kinga Jesman - ebook + audiobook

Devi. Waleczna bogini ebook i audiobook

Jesman Kinga

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Devi, Waleczna Bogini” to historia młodej Hinduski, która manipulacją zostaje zmuszona do ślubu z jak mogłoby się wydawać kandydatem idealnym.

Wszystko było w nim perfekcyjne. Niestety jej serce i rozum głośno protestują. Devi nie potrafi zrozumieć, dlaczego bogaty mężczyzna sukcesu miałby zainteresować się ubogą dziewczyną, jaką przecież była. Jednak z braku argumentów, poddaje się woli rodziców i wychodzi za mąż. Pomimo temperamentnego charakteru, prowadzi życie posłusznej małżonki. Pierze, sprząta, gotuje. Jak na dobrą, hinduską żonę przystało. Wszystko komplikuje się, kiedy na jej drodze staje kusząco atrakcyjny Marokańczyk, nachalnie okazując jej zainteresowanie. Devi ulegając jego urokowi, nie potrafi stwierdzić, czy ta relacja okaże się dla niej błogosławieństwem czy jednak przekleństwem.

Małżeństwo aranżowane, oszustwo, tajemniczy spadek, hinduscy bogowie oraz zakazana miłość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 20 min

Lektor: Klaudia Bełcik
Oceny
4,5 (45 ocen)
30
9
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kijano46

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra, lekka i przyjemna w czytaniu, aczkolwiek porusza bardzo ważne i trudne tematy . Polecam
00
kaskaziolkowska

Całkiem niezła

Taka se, do połowy ok, później nudne s-f...
00
rybcia0106

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, polecam,
00
kdmybooknow

Nie oderwiesz się od lektury

„Nie wyszłam za niego z miłości, ale z obowiązku. Nawet przez chwilę nie byliśmy szczęśliwą parą i wiedziałam, że to się nigdy nie zmieni. Po miesiącach modlitwy o choćby odrobinę sympatii do swojego rodaka, czułam tylko coraz większą niechęć. A nocami, kiedy wykorzystywał moje ciało, wręcz go nienawidziłam.” Devi, młoda Hinduska, znalazła się w labiryncie marionetek losu, gdzie nicią manipulacji splatają się jej życiowe wybory. Małżeństwo, jakie na nią czekało, było jak złudzenie - mąż, bogaty i wpływowy, traktował ją jak cień, który towarzyszy, ale nie istnieje naprawdę. W świecie, gdzie bogactwo i status stanowią walutę, Devi była tylko ubogą figurą na szachownicy nie swojego turnieju. Jej serce wciąż płonęło buntowniczym ogniem, ale otoczona oczekiwaniami społecznymi, czuła się uwięziona w roli posłusznej żony. Kiedy jednak na jej drodze pojawił się tajemniczy Marokańczyk, odświeżył w niej uczucie, które zdawało się być zakopane pod warstwami konwencji. Jego obecność rzucała na nią...
00

Popularność




Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce@ La­nych/Ado­be­Stock
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Kinga Je­sman, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83294-23-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Książkę tę de­dy­kuję mo­jej ma­mie, która jest pierw­szym kry­ty­kiem mo­ich sza­lo­nych po­my­słów, oraz wszyst­kim oso­bom cie­ka­wym świata, mi­ło­śni­kom po­dróży, pra­gną­cym po­zna­wać różne kul­tury i re­li­gie.

DE­KLA­RA­CJA

Ta po­wieść jest dzie­łem fik­cyj­nym. Wszyst­kie imiona, po­sta­cie oraz zda­rze­nia za­warte w tej książce są wy­two­rem wy­obraźni au­torki. Wszel­kie po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób lub wy­da­rzeń jest cał­ko­wi­cie przy­pad­kowe.

PRO­LOG

DEVI

Mój ślub od­był się w Du­baju, w słyn­nym na cały świat sied­mio­gwiazd­ko­wym ho­telu Burdż al-Arab. Główną salę z wi­do­kiem na Za­tokę Per­ską przy­stra­jano czer­wo­nymi kwia­tami oraz zło­tymi do­dat­kami przez po­nad dobę, a ślubną al­tanę, usta­wioną na ze­wnątrz, de­ko­ro­wała naj­lep­sza firma z ro­dzi­mego mia­sta Mum­baju. Rów­nież stam­tąd po­cho­dził sławny pro­jek­tant mo­jego we­sel­nego sari oraz in­nych ko­stiu­mów, które mia­łam wło­żyć na sie­bie pod­czas trwa­ją­cej trzy dni ce­re­mo­nii. Po­nie­waż nie by­li­śmy w In­diach, ślub miał znacz­nie róż­nić się od ty­po­wego hin­du­skiego ożenku. Jed­nak wiele tra­dy­cji udało się za­cho­wać. Mo­jemu przy­szłemu mę­żowi oraz jego ro­dzi­nie dla ja­sno­ści. Nas nie by­łoby stać na wiele i dla­tego też znaczna część go­ści po­cho­dziła ze strony pana mło­dego. Na sto osiem­dzie­siąt za­pro­szo­nych zna­łam je­dy­nie trzy­dzie­ści twa­rzy. Moi ro­dzice i ich ro­dzeń­stwo z dziećmi. Bez wąt­pie­nia czu­łam roz­cza­ro­wa­nie, że jed­nego z naj­waż­niej­szych dni w moim ży­ciu nie mo­głam dzie­lić z ludźmi, któ­rymi pra­gnę­łam się ota­czać. A spoj­rze­nia ob­cych mi osób, jesz­cze moc­niej przy­po­mi­nały o po­wo­dach, dla któ­rzy się tu­taj zna­la­złam. I wcale nie były nimi je­dy­nie wa­runki eko­no­miczne. Fakt, po­cho­dzi­łam z ubo­giej ro­dziny. Mój oj­ciec pra­co­wał w pod­rzęd­nym biu­rze jako księ­gowy, a mama była pie­lę­gniarką w jed­nej z in­dyj­skich kli­nik w Du­baju. Mia­łam trójkę ro­dzeń­stwa. Dwie sio­stry i naj­młod­szego, upra­gnio­nego przez tatę syna. Ży­li­śmy skrom­nie, ale nie mo­głam po­wie­dzieć, żeby było nam źle. Mał­żeń­stwo mo­ich ro­dzi­ców, choć aran­żo­wane, oka­zało się do­brze pro­spe­ru­jącą ma­szyną. Po la­tach zma­ga­nia się z tro­skami, ja­kimi obar­czali ich bo­go­wie, na­dal sta­no­wili dla sie­bie pod­porę. Może i ku­leli, jed­nak to­czyli się przez ży­cie ra­mię w ra­mię. Ja nie by­łam pewna, jak moje mał­żeń­stwo bę­dzie wy­glą­dać. Wcale nie chcia­łam wy­cho­dzić za San­chaya, a bo­go­wie od po­czątku mnie przed nim prze­strze­gali. Niby wy­da­wał się szar­mancki, był wy­kształ­cony, do­brze sy­tu­owany. Po­dró­żo­wał po świe­cie, o czym ja mo­głam je­dy­nie po­ma­rzyć. Miał pro­fil kan­dy­data ide­al­nego. I dla­tego nie ro­zu­mia­łam po­wo­dów, dla któ­rych za­in­te­re­so­wał się tak prze­ciętną dziew­czyną, jaką by­łam ja. Mógł mieć prze­cież każdą. Pięk­niej­szą, bo­gat­szą, le­piej wy­kształ­coną. Co wię­cej, oszu­kał mnie. Kiedy pod­czas na­szego se­kret­nego spo­tka­nia jesz­cze przed za­rę­czy­nami wy­tłu­ma­czy­łam mu, że nie je­stem go­towa na ślub i wo­la­ła­bym naj­pierw skoń­czyć stu­dia, ten wy­ro­zu­miale po­ta­ki­wał moim sło­wom. Uzgod­ni­li­śmy, iż pod­czas fi­nal­nej roz­mowy z ro­dzi­cami zaj­miemy wspólne sta­no­wi­sko, żeby ni­czego już nie prze­cią­gać. Dla­tego jesz­cze tego sa­mego dnia pod­szep­nę­łam ma­mie o swo­jej de­cy­zji. Chcia­łam dać ro­dzi­com czas na po­go­dze­nie się z ta­kim sta­nem i nie ro­bić scen przed ob­cymi nam ludźmi. Nie­stety San­chay miał w tej kwe­stii od­mienne zda­nie. Szkoda tylko, że na­wet tego ze mną nie prze­dys­ku­to­wał.

– Chcia­łem wam po­dzię­ko­wać za cier­pli­wość – roz­po­czął prze­mowę pod­czas spo­tka­nia w na­szym skrom­nym miesz­kanku. – Po­trze­bo­wa­li­śmy z Devi tro­chę czasu, by pod­jąć słuszną de­cy­zję w spra­wie na­szej przy­szło­ści. Wiem, że po­wi­nie­nem usza­no­wać tra­dy­cję, ale chcia­łem mieć pew­ność, że mamy po­dobne za­miary. Dla­tego spo­tka­li­śmy się wczo­raj, by wspól­nie pod­jąć osta­teczną de­cy­zję – po tych sło­wach wy­mow­nie spoj­rzał mi w oczy, usy­pia­jąc tym moją czuj­ność. – Devi ma pewne obawy. Uważa, że po­winna naj­pierw skoń­czyć stu­dia i zna­leźć so­bie pracę, by nie ob­cią­żać ni­kogo fi­nan­sowo. Wy­cho­dząc za mąż już te­raz, nie tylko po­zo­sta­łaby na moim utrzy­ma­niu, ale też ob­cią­żyła was ko­niecz­no­ścią po­da­ro­wa­nia mi do­wry[1]. Jest wspa­niałą dziew­czyną, która my­śli o wszyst­kich i nie ukry­wam, że skra­dła tym moje serce. Dla­tego, żeby roz­wiać wszel­kie wąt­pli­wo­ści z tej ślicz­nej główki, chcia­łem oświad­czyć, iż nie przyjmę od was żad­nej da­ro­wi­zny – ogło­sił dum­nie, a mo­jej ma­mie aż wy­rwał się z gar­dła nie­kon­tro­lo­wany jęk za­chwytu.

Taka oka­zja to nie jedna na mi­lion, taka oka­zja, to jedna na całe ży­cie. W teo­rii San­chay wy­da­wał się speł­nie­niem ma­rzeń o ide­al­nym zię­ciu. Tylko moje serce nie da­wało mi spo­koju. Czu­łam cię­żar w klatce pier­sio­wej na samą myśl o tym czło­wieku i wie­dzia­łam, że je­śli go po­ślu­bię, będę ża­ło­wać tej de­cy­zji do końca swo­ich dni. Bo dla ro­dzin hin­du­skich nie ist­niała opcja roz­wodu. Mał­żeń­stwo było jedno, na resztę ży­cia. Rów­nież bo­go­wie zda­wali się zga­dzać z moim ser­cem i od dnia na­szego po­zna­nia, na­wet jedna mo­dli­twa nie upły­nęła mi w spo­koju. Nie­stety, po jego sło­wach wie­dzia­łam, że de­cy­zja już za­pa­dła. Oj­ciec nie po­zwo­liłby mi od­rzu­cić tak hoj­nej oferty tylko dla­tego, że mia­łam złe prze­czu­cia. Mama po­dobno pła­kała na wła­snym ślu­bie, bła­ga­jąc ro­dzi­ców, by nie wy­da­wali jej za mo­jego ojca, po­nie­waż był od niej dużo star­szy. Te­raz to ona od­wra­cała wzrok ode mnie, wie­rząc, że i ja od­najdę speł­nie­nie w mał­żeń­stwie: wsta­jąc o świ­cie przy­go­to­wać dla męża śnia­da­nie i upra­so­wać mu ko­szulę do biura; sprzą­ta­jąc, pio­rąc oraz go­tu­jąc przez cały dzień, by wie­czo­rem uszczk­nąć choć chwili jego uwagi. I tak od te­raz miało wy­glą­dać moje ży­cie. Po­dob­nie jak mi­lio­nów in­nych Hin­du­sek po­cho­dzą­cych z ro­dzin szczy­cą­cych się za­cho­wa­niem daw­nych tra­dy­cji. Z cza­sem miały jesz­cze dojść obo­wiązki przy dzie­ciach. Gdy­bym cho­ciaż ro­biła to z mi­ło­ści, jak to co­raz czę­ściej w tych na­szych in­dyj­skich mał­żeń­stwach aran­żo­wa­nych by­wało, może ła­twiej po­tra­fi­ła­bym prze­łknąć niemy ty­tuł słu­żą­cej. Tyle że w moim przy­padku de­cy­zję o wy­branku oraz póź­niej­szym za­ak­cep­to­wa­niu kan­dy­data pod­jęli ro­dzice. Wie­rząc jego sło­wom i do­bro­dusz­no­ści; ufa­jąc, iż San­chay po­da­ruje mi mi­łość i za­pewni go­dziwe wa­runki ży­cia, o ja­kich oni na­wet nie ma­rzyli.

Dla­tego w dniu ślubu po­słusz­nie wy­cią­gnę­łam ozdo­bioną henną dłoń w kie­runku mo­jego ojca, po­zwa­la­jąc, by w myśl tra­dy­cji zwa­nej ka­ny­adaan[2] od­dał mnie San­chay­owi za żonę. Od­było się to pod piękną al­taną, ozdo­bioną czer­wo­nymi oraz po­ma­rań­czo­wymi kwia­tami, z obłęd­nym wi­do­kiem na la­zu­rowe wody Za­toki Per­skiej. Ale po­mimo mo­dli­twy do uko­cha­nego Ga­ne­sha[3], nie by­łam w sta­nie wy­zbyć się bólu z serca. Cier­pia­łam, na­kła­da­jąc mę­żowi na szyję Jai Mala, wie­niec z ko­lo­ro­wych kwia­tów. Sym­bo­li­zo­wał on part­ner­stwo i wza­jemne po­wi­ta­nie w swo­ich ro­dzi­nach. Nic jed­nak ta­kiego nie czu­łam. San­chay był mi obcy i jego ro­dzice byli mi obcy.

Ko­lejne ce­re­mo­nie co­raz moc­niej od­bie­rały mi war­tość czło­wieka. Roz­glą­da­jąc się po nie­przy­zwo­icie bo­gato zdo­bio­nej sali, peł­nej ele­gancko ubra­nych osób, chcia­łam stam­tąd uciec. A uśmiech­nięty San­chay, wkła­da­jąc mi na szyję Man­gala Su­tra, kosz­towny, złoty na­szyj­nik, do­sko­nale zda­wał so­bie sprawę, że wła­śnie mnie tym zła­mał. Bez­pow­rot­nie ode­brał har­dość i silny cha­rak­ter, który tak bar­dzo po­dzi­wiały we mnie ko­le­żanki ze szkoły. Te­raz mia­łam stać się cie­niem mo­jego męża, nic nie­zna­czącą służką, po­tul­nym współ­lo­ka­to­rem, za­bawką do roz­ła­do­wa­nia na­gro­ma­dzo­nego w ciągu dnia na­pię­cia.

***

– Po­szczę­ściło ci się, mój synu – star­szy czło­wiek ści­ska­jący rękę mo­jego męża, przy­glą­dał mi się z uwagą przed opusz­cze­niem sali – twoja żona to piękna i skromna ko­bieta. Je­stem prze­ko­nany, że Su­nil (zmarły dzia­dek San­chaya, któ­rego do­sko­nale pa­mię­ta­łam z dzie­ciń­stwa) byłby te­raz z cie­bie bar­dzo dumny – za­pew­nił, po­kle­pu­jąc mo­jego męża po ple­cach. Na­stęp­nie wrę­czył mu grubą ko­pertę.

Ro­dzina i zna­jomi mo­jego męża nie ża­ło­wali nam po­chwał ani pie­nię­dzy. Jedni za­chwy­cali się moją urodą, inni czer­woną sari bo­gato zdo­bioną zło­tymi nićmi. Na­szyj­nik, który po­da­ro­wał mi San­chay, za­kry­wał nie­mal całą moją szyję. A naj­gor­sza w tym wszyst­kim była świa­do­mość, że te wszyst­kie do­bra ni­gdy tak na­prawdę moje nie będą. Cała bi­żu­te­ria, którą oboje mie­li­śmy te­raz na so­bie, za­raz po ce­re­mo­nii miała wy­lą­do­wać w sej­fie, do któ­rego kod znał bę­dzie je­dy­nie mój mąż. To samo miało stać się z po­da­ro­wa­nymi nam pie­niędzmi. I to było w tym wszyst­kim naj­dłuż­szym gwoź­dziem do trumny mo­jego mał­żeń­stwa. Tra­fia­jąc do bo­ga­tej ro­dziny, na­wet nie będę mo­gła wspo­móc po­trze­bu­ją­cych ro­dzi­ców ani ro­dzeń­stwa. O czym San­chay do­sad­nie po­in­for­mo­wał mnie dzi­siaj rano.

„Prze­sta­niesz się z nimi kon­tak­to­wać, chyba że za­de­cy­duję ina­czej – oświad­czył”.

Nie zdzi­wiło mnie jego ży­cze­nie. Wielu hin­du­skich mę­żów od­se­pa­ro­wy­wało swoje żony, by te nie mo­gły ni­komu po­skar­żyć się z pro­ble­mów mał­żeń­skich. Każdy zda­wał so­bie sprawę, że plotki roz­cho­dziły się wśród na­szej spo­łecz­no­ści w eks­pre­so­wym tem­pie.

Przy­tak­nę­łam jego de­cy­zji, bo sprze­ciw i tak nie miałby sensu. Poza tym już od dawna nie czu­łam w sercu nic, prócz pustki. Naj­pierw zro­zu­mia­łam, że nikt nie uchroni mnie przed nie­chcia­nym mał­żeń­stwem. Oj­ciec pod nie­biosa wy­chwa­lał oka­zję, jaka nam się tra­fiła, a matka, świa­doma, iż nie go­dzę się na mał­żeń­stwo z San­chayem, igno­ro­wała wy­mowne spoj­rze­nia, ja­kie po­sy­ła­łam jej przy każ­dej oka­zji. Póź­niej znik­nęła moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka, do­słow­nie za­pa­da­jąc się pod zie­mię. Zmie­niła nu­mer, nie była do­stępna na kon­tach spo­łecz­no­ścio­wych. A kiedy jesz­cze przed ślu­bem wy­bra­łam się do jej domu, ogrod­nik po­in­for­mo­wał mnie, że wy­je­chała z kraju. Ni­gdy wcze­śniej nie czu­łam się tak bar­dzo przy­tło­czona. Tak bar­dzo sa­motna. W tam­tej chwili po­trze­bo­wa­łam jej naj­bar­dziej na świe­cie, jak kie­dyś ona po­trze­bo­wała mnie. Jed­nak li­sta roz­cza­ro­wań w moim ży­ciu do­piero miała się za­pi­sać.

ROZ­DZIAŁ 1

JAK PTAK ZA­MKNIĘTY W KLATCE

Pu­ste miesz­ka­nie, zimne łoże mał­żeń­skie, brak to­wa­rzy­stwa i nudne obo­wiązki. Tak od pra­wie trzech lat wy­glą­dało moje ży­cie. Kiedy spo­glą­da­łam za okno, nie wi­dzia­łam tam ani zie­lo­nej oazy, ani no­wo­cze­snych wie­żow­ców, z któ­rych sły­nął Du­baj. Je­dy­nie żółty piach, bo apar­ta­men­to­wiec, w któ­rym San­chay wy­naj­mo­wał dla nas miesz­ka­nie, znaj­do­wał się gdzieś na środku pu­styni.

No do­brze, może tro­chę dra­ma­ty­zo­wa­łam. Miesz­ka­li­śmy w dziel­nicy prze­my­sło­wej zwa­nej Je­bel Ali, po­nie­waż nie­da­leko sie­dzibę miała bry­tyj­ska firma, w któ­rej pra­co­wał mój mąż. Pro­blem w tym, że więk­szość czasu spę­dza­łam tu­taj sa­mot­nie, na­wet in­ter­net zda­wał się nie pa­mię­tać o tym pust­ko­wiu. Niby dzia­łał, ale po­woli i czę­sto prze­ry­wał. San­chay z re­guły prze­by­wał poza do­mem. Ofi­cjal­nie tłu­ma­czył się obo­wiąz­kami służ­bo­wymi, ale czę­sto zni­kał też na całe noce. Nie py­ta­łam o nic. Nie chcia­łam wie­dzieć, zwłasz­cza że na­sze mał­żeń­stwo od po­czątku było ni­czym wię­cej jak tylko po­rażką.

To nie tak, że nie pró­bo­wa­łam ni­czego zmie­nić. Jak każda ko­bieta, pra­gnę­łam szczę­ścia. Prze­czy­ta­łam setki, może na­wet ty­siące ar­ty­ku­łów o bu­do­wa­niu zdro­wych re­la­cji i utrzy­ma­niu mi­ło­ści w mał­żeń­stwie. Pro­blem w tym, że ni­czego ta­kiego do San­chaya nie czu­łam. A ża­den z tych ar­ty­ku­łów nie in­stru­ował, jak się za­ko­chać. Po­dobno to przy­cho­dziło na­tu­ral­nie. Z cza­sem. O czym za­pew­niały mnie rów­nież ku­zynki pod­czas nie­licz­nych spo­tkań. Prócz tego zna­la­złam wiele in­for­ma­cji na te­mat za­spo­ka­ja­nia po­trzeb męż­czy­zny i drob­nych sztu­czek, za po­mocą któ­rych ko­bieta może tra­fić do serca swego wy­branka.

„Bądź na­tu­ralna, męż­czyźni ce­nią so­bie twoje praw­dziwe piękno”; „Dbaj o hi­gienę, przy­jemny za­pach i atrak­cyjny wy­gląd”; „Nie ża­łuj so­bie flirtu i wy­sy­łaj mu wia­do­mo­ści, które za­dzia­łają na jego wy­obraź­nię”; „Kom­ple­men­tuj swo­jego męż­czy­znę, tak by czuł się do­ce­niany”; „Za­dbaj o jego po­czu­cie war­to­ści i spraw, by za­wsze czuł się po­trzebny”; „Wspie­raj za­in­te­re­so­wa­nia swo­jego part­nera”; „Do­łóż odro­binę pi­kan­te­rii do wa­szej bli­sko­ści”; „Śmiej się z jego dow­ci­pów”; „Po­zwól mu za sobą za­tę­sk­nić”...

Ostatni punkt nas nie do­ty­czył. Tak czę­sto by­li­śmy w roz­łące, że na co dzień sama łak­nę­łam kon­taktu z dru­gim czło­wie­kiem. Na­wet je­śli ogra­ni­czał się on do ob­ser­wo­wa­nia przez okno pra­cow­ni­ków fi­zycz­nych, któ­rzy ko­pali głę­bo­kie otwory w pu­styni. Naj­pew­niej pod fun­da­menty no­wego bu­dynku.

Tak, moje ży­cie było smutne i mo­no­ton­nie. Do­póki nie do­sta­łam wia­do­mo­ści ma­ilo­wej od mo­jej przy­ja­ciółki z cza­sów szkol­nych, Al­mas. Dziew­czyny, która przy­le­ciała do Du­baju z Je­menu i była naj­bar­dziej za­mkniętą w so­bie osobą, jaką w ży­ciu po­zna­łam. Kiedy w wieku szes­na­stu lat tra­fiła wraz z sio­strami do mo­jej szkoły, jej po­ziom wie­dzy ogól­nej pla­so­wał się na po­zio­mie kil­ku­latka, przez co sie­działa w ławce ra­zem z dzie­cia­kami. Za­afe­ro­wana moż­li­wo­ścią na­uki, któ­rej do tej pory od­ma­wiał jej sta­ro­świecki oj­ciec, za­częła prze­ska­ki­wać ko­lejne klasy. Ostatni rok za­koń­czyła nie­mal na równi ze swo­imi ró­wie­śni­kami. Była ode mnie za­le­d­wie dwa lata star­sza, ale bez po­rów­na­nia mą­drzej­sza. Nie­stety w ostat­nim se­me­strze na­sza przy­jaźń bo­le­śnie ucier­piała. Al­mas miała pro­blemy ro­dzinne, ja nie mo­głam po­go­dzić się ze świa­do­mo­ścią, że mu­szę po­ślu­bić San­chaya. Oczy­wi­ście przed wszyst­kimi wo­kół zgry­wa­łam szczę­śliwą na­rze­czoną i może w tym le­żał pro­blem. Nie szu­ka­łam po­mocy, ni­komu na­wet nie zwie­rzy­łam się ze swo­ich wąt­pli­wo­ści. Tylko w za­ci­szu wła­snego po­koju opa­try­wa­łam krwa­wiące serce. Zła­mana bez­sil­no­ścią i bra­kiem na­dziei na od­wró­ce­nie swo­jej przy­szło­ści, mo­dli­łam się o cud.

Osta­tecz­nie stra­ci­ły­śmy z Al­mas kon­takt, kiedy ona jakby roz­pły­nęła się w po­wie­trzu. I choć nie chcia­łam jej za to wi­nić, do tej pory bo­lało mnie, że tak długo się ze mną nie kon­tak­to­wała. A mia­ły­śmy so­bie tyle do opo­wie­dze­nia. Moja przy­ja­ciółka po­ślu­biła wła­snego po­ry­wa­cza. Czło­wieka, któ­rego wcze­śniej znała i ko­chała. O czym ja nie mia­łam naj­mniej­szego po­ję­cia. Miesz­kali te­raz w Ma­roku, na obrze­żach ma­low­ni­czej Ca­sa­blanki. Mia­sta, gdzie Al­mas stu­dio­wała me­dy­cynę – kie­ru­nek, o któ­rym ma­rzyła przez lata. Tak samo mocno jak ja na­uczy­cielką, ona pra­gnęła zo­stać le­ka­rzem.

„Mu­si­cie do nas przy­le­cieć. Są wa­ka­cje, Du­baj pło­nie, a Ca­sa­blanka jest w tej chwili ma­łym ra­jem na ziemi. Prze­ko­naj swo­jego męża, użyj swo­ich sztu­czek jak daw­niej, kiedy na pstryk­nię­cie pal­cem zdo­by­wa­łaś wszystko, czego tylko za­pra­gnę­ły­śmy”, prze­ko­ny­wała w wia­do­mo­ściach. Dawna przy­ja­ciółka nie miała po­ję­cia, jak wielką prze­mianę prze­szłam przez ostat­nie lata. Jak bar­dzo zo­sta­łam stłam­szona, a moja duma i silny cha­rak­ter wręcz bez­li­to­śnie po­de­ptane.

Dla­tego ni­gdy, na­wet za mi­lion lat nie po­my­śla­ła­bym, że San­chay przy­sta­nie na taką pro­po­zy­cję.

– A wiesz, że to na­wet do­bry po­mysł? – od­po­wie­dział, gdy po pra­wie ty­go­dniu wresz­cie od­wa­ży­łam się mu o tym wspo­mnieć. – Mam jesz­cze cały urlop do wy­ko­rzy­sta­nia, a za bi­lety oj­ciec chęt­nie za­płaci.

Nie mia­łam po­ję­cia, co się z nim stało. Mąż ni­gdy nie wy­ka­zy­wał chęci po­dró­żo­wa­nia w moim to­wa­rzy­stwie.

– To kiedy le­cimy? – Na­gle sta­łam się bar­dzo nie­cier­pliwa.

Chcia­łam uciec ze swo­jej klatki. Spo­tkać się z ludźmi, cie­szyć roz­mo­wami i to­wa­rzy­stwem daw­nej przy­ja­ciółki. Wresz­cie wy­dało mi się to moż­liwe.

– Naj­pierw mu­szę uzgod­nić to z ze­spo­łem i zło­żyć wnio­sek o urlop, ale je­śli nie bę­dzie więk­szych prze­szkód, być może wy­le­cimy na­wet za kilka dni – po­in­for­mo­wał mój mąż.

Mia­łam ochotę ska­kać z ra­do­ści. Oczy­wi­ście nie mo­głam tego zro­bić. Gdyby San­chay się zo­rien­to­wał, jak bar­dzo za­leży mi na tej po­dróży, go­tów był od­wo­łać wszystko na­wet dzień przed wy­lo­tem. Uwiel­biał psuć mi do­bry na­strój i od­bie­rać szczę­ście. Przez ostat­nie trzy lata ro­bił wszystko, żeby mi do­ku­czyć. Miły by­wał tylko wtedy, kiedy cze­goś ode mnie po­trze­bo­wał, co z oczy­wi­stych po­wo­dów nie zda­rzało się zbyt czę­sto.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Po­sag w po­staci pie­nię­dzy lub nie­ru­cho­mo­ści wy­pła­cany przez ro­dzinę panny mło­dej panu mło­demu.

[2] Sym­bo­liczny ry­tuał mał­żeń­ski dla ro­dzi­ców panny mło­dej i sa­mej pary. Oj­ciec panny mło­dej bie­rze prawą rękę swo­jej córki i umiesz­cza ją w pra­wej ręce pana mło­dego, pro­sząc go o przy­ję­cie córki jako rów­nego part­nera.

[3] Hin­du­ski bóg o gło­wie sło­nia, znany jako „usu­wa­jący prze­szkody”. Był po­tom­kiem Shivy, hin­du­skiego boga znisz­cze­nia, i bo­gini Pa­rva­thi.