Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Devi, Waleczna Bogini” to historia młodej Hinduski, która manipulacją zostaje zmuszona do ślubu z jak mogłoby się wydawać kandydatem idealnym.
Wszystko było w nim perfekcyjne. Niestety jej serce i rozum głośno protestują. Devi nie potrafi zrozumieć, dlaczego bogaty mężczyzna sukcesu miałby zainteresować się ubogą dziewczyną, jaką przecież była. Jednak z braku argumentów, poddaje się woli rodziców i wychodzi za mąż. Pomimo temperamentnego charakteru, prowadzi życie posłusznej małżonki. Pierze, sprząta, gotuje. Jak na dobrą, hinduską żonę przystało. Wszystko komplikuje się, kiedy na jej drodze staje kusząco atrakcyjny Marokańczyk, nachalnie okazując jej zainteresowanie. Devi ulegając jego urokowi, nie potrafi stwierdzić, czy ta relacja okaże się dla niej błogosławieństwem czy jednak przekleństwem.
Małżeństwo aranżowane, oszustwo, tajemniczy spadek, hinduscy bogowie oraz zakazana miłość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 340
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książkę tę dedykuję mojej mamie, która jest pierwszym krytykiem moich szalonych pomysłów, oraz wszystkim osobom ciekawym świata, miłośnikom podróży, pragnącym poznawać różne kultury i religie.
DEKLARACJA
Ta powieść jest dziełem fikcyjnym. Wszystkie imiona, postacie oraz zdarzenia zawarte w tej książce są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób lub wydarzeń jest całkowicie przypadkowe.
PROLOG
DEVI
Mój ślub odbył się w Dubaju, w słynnym na cały świat siedmiogwiazdkowym hotelu Burdż al-Arab. Główną salę z widokiem na Zatokę Perską przystrajano czerwonymi kwiatami oraz złotymi dodatkami przez ponad dobę, a ślubną altanę, ustawioną na zewnątrz, dekorowała najlepsza firma z rodzimego miasta Mumbaju. Również stamtąd pochodził sławny projektant mojego weselnego sari oraz innych kostiumów, które miałam włożyć na siebie podczas trwającej trzy dni ceremonii. Ponieważ nie byliśmy w Indiach, ślub miał znacznie różnić się od typowego hinduskiego ożenku. Jednak wiele tradycji udało się zachować. Mojemu przyszłemu mężowi oraz jego rodzinie dla jasności. Nas nie byłoby stać na wiele i dlatego też znaczna część gości pochodziła ze strony pana młodego. Na sto osiemdziesiąt zaproszonych znałam jedynie trzydzieści twarzy. Moi rodzice i ich rodzeństwo z dziećmi. Bez wątpienia czułam rozczarowanie, że jednego z najważniejszych dni w moim życiu nie mogłam dzielić z ludźmi, którymi pragnęłam się otaczać. A spojrzenia obcych mi osób, jeszcze mocniej przypominały o powodach, dla którzy się tutaj znalazłam. I wcale nie były nimi jedynie warunki ekonomiczne. Fakt, pochodziłam z ubogiej rodziny. Mój ojciec pracował w podrzędnym biurze jako księgowy, a mama była pielęgniarką w jednej z indyjskich klinik w Dubaju. Miałam trójkę rodzeństwa. Dwie siostry i najmłodszego, upragnionego przez tatę syna. Żyliśmy skromnie, ale nie mogłam powiedzieć, żeby było nam źle. Małżeństwo moich rodziców, choć aranżowane, okazało się dobrze prosperującą maszyną. Po latach zmagania się z troskami, jakimi obarczali ich bogowie, nadal stanowili dla siebie podporę. Może i kuleli, jednak toczyli się przez życie ramię w ramię. Ja nie byłam pewna, jak moje małżeństwo będzie wyglądać. Wcale nie chciałam wychodzić za Sanchaya, a bogowie od początku mnie przed nim przestrzegali. Niby wydawał się szarmancki, był wykształcony, dobrze sytuowany. Podróżował po świecie, o czym ja mogłam jedynie pomarzyć. Miał profil kandydata idealnego. I dlatego nie rozumiałam powodów, dla których zainteresował się tak przeciętną dziewczyną, jaką byłam ja. Mógł mieć przecież każdą. Piękniejszą, bogatszą, lepiej wykształconą. Co więcej, oszukał mnie. Kiedy podczas naszego sekretnego spotkania jeszcze przed zaręczynami wytłumaczyłam mu, że nie jestem gotowa na ślub i wolałabym najpierw skończyć studia, ten wyrozumiale potakiwał moim słowom. Uzgodniliśmy, iż podczas finalnej rozmowy z rodzicami zajmiemy wspólne stanowisko, żeby niczego już nie przeciągać. Dlatego jeszcze tego samego dnia podszepnęłam mamie o swojej decyzji. Chciałam dać rodzicom czas na pogodzenie się z takim stanem i nie robić scen przed obcymi nam ludźmi. Niestety Sanchay miał w tej kwestii odmienne zdanie. Szkoda tylko, że nawet tego ze mną nie przedyskutował.
– Chciałem wam podziękować za cierpliwość – rozpoczął przemowę podczas spotkania w naszym skromnym mieszkanku. – Potrzebowaliśmy z Devi trochę czasu, by podjąć słuszną decyzję w sprawie naszej przyszłości. Wiem, że powinienem uszanować tradycję, ale chciałem mieć pewność, że mamy podobne zamiary. Dlatego spotkaliśmy się wczoraj, by wspólnie podjąć ostateczną decyzję – po tych słowach wymownie spojrzał mi w oczy, usypiając tym moją czujność. – Devi ma pewne obawy. Uważa, że powinna najpierw skończyć studia i znaleźć sobie pracę, by nie obciążać nikogo finansowo. Wychodząc za mąż już teraz, nie tylko pozostałaby na moim utrzymaniu, ale też obciążyła was koniecznością podarowania mi dowry[1]. Jest wspaniałą dziewczyną, która myśli o wszystkich i nie ukrywam, że skradła tym moje serce. Dlatego, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości z tej ślicznej główki, chciałem oświadczyć, iż nie przyjmę od was żadnej darowizny – ogłosił dumnie, a mojej mamie aż wyrwał się z gardła niekontrolowany jęk zachwytu.
Taka okazja to nie jedna na milion, taka okazja, to jedna na całe życie. W teorii Sanchay wydawał się spełnieniem marzeń o idealnym zięciu. Tylko moje serce nie dawało mi spokoju. Czułam ciężar w klatce piersiowej na samą myśl o tym człowieku i wiedziałam, że jeśli go poślubię, będę żałować tej decyzji do końca swoich dni. Bo dla rodzin hinduskich nie istniała opcja rozwodu. Małżeństwo było jedno, na resztę życia. Również bogowie zdawali się zgadzać z moim sercem i od dnia naszego poznania, nawet jedna modlitwa nie upłynęła mi w spokoju. Niestety, po jego słowach wiedziałam, że decyzja już zapadła. Ojciec nie pozwoliłby mi odrzucić tak hojnej oferty tylko dlatego, że miałam złe przeczucia. Mama podobno płakała na własnym ślubie, błagając rodziców, by nie wydawali jej za mojego ojca, ponieważ był od niej dużo starszy. Teraz to ona odwracała wzrok ode mnie, wierząc, że i ja odnajdę spełnienie w małżeństwie: wstając o świcie przygotować dla męża śniadanie i uprasować mu koszulę do biura; sprzątając, piorąc oraz gotując przez cały dzień, by wieczorem uszczknąć choć chwili jego uwagi. I tak od teraz miało wyglądać moje życie. Podobnie jak milionów innych Hindusek pochodzących z rodzin szczycących się zachowaniem dawnych tradycji. Z czasem miały jeszcze dojść obowiązki przy dzieciach. Gdybym chociaż robiła to z miłości, jak to coraz częściej w tych naszych indyjskich małżeństwach aranżowanych bywało, może łatwiej potrafiłabym przełknąć niemy tytuł służącej. Tyle że w moim przypadku decyzję o wybranku oraz późniejszym zaakceptowaniu kandydata podjęli rodzice. Wierząc jego słowom i dobroduszności; ufając, iż Sanchay podaruje mi miłość i zapewni godziwe warunki życia, o jakich oni nawet nie marzyli.
Dlatego w dniu ślubu posłusznie wyciągnęłam ozdobioną henną dłoń w kierunku mojego ojca, pozwalając, by w myśl tradycji zwanej kanyadaan[2] oddał mnie Sanchayowi za żonę. Odbyło się to pod piękną altaną, ozdobioną czerwonymi oraz pomarańczowymi kwiatami, z obłędnym widokiem na lazurowe wody Zatoki Perskiej. Ale pomimo modlitwy do ukochanego Ganesha[3], nie byłam w stanie wyzbyć się bólu z serca. Cierpiałam, nakładając mężowi na szyję Jai Mala, wieniec z kolorowych kwiatów. Symbolizował on partnerstwo i wzajemne powitanie w swoich rodzinach. Nic jednak takiego nie czułam. Sanchay był mi obcy i jego rodzice byli mi obcy.
Kolejne ceremonie coraz mocniej odbierały mi wartość człowieka. Rozglądając się po nieprzyzwoicie bogato zdobionej sali, pełnej elegancko ubranych osób, chciałam stamtąd uciec. A uśmiechnięty Sanchay, wkładając mi na szyję Mangala Sutra, kosztowny, złoty naszyjnik, doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie mnie tym złamał. Bezpowrotnie odebrał hardość i silny charakter, który tak bardzo podziwiały we mnie koleżanki ze szkoły. Teraz miałam stać się cieniem mojego męża, nic nieznaczącą służką, potulnym współlokatorem, zabawką do rozładowania nagromadzonego w ciągu dnia napięcia.
– Poszczęściło ci się, mój synu – starszy człowiek ściskający rękę mojego męża, przyglądał mi się z uwagą przed opuszczeniem sali – twoja żona to piękna i skromna kobieta. Jestem przekonany, że Sunil (zmarły dziadek Sanchaya, którego doskonale pamiętałam z dzieciństwa) byłby teraz z ciebie bardzo dumny – zapewnił, poklepując mojego męża po plecach. Następnie wręczył mu grubą kopertę.
Rodzina i znajomi mojego męża nie żałowali nam pochwał ani pieniędzy. Jedni zachwycali się moją urodą, inni czerwoną sari bogato zdobioną złotymi nićmi. Naszyjnik, który podarował mi Sanchay, zakrywał niemal całą moją szyję. A najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że te wszystkie dobra nigdy tak naprawdę moje nie będą. Cała biżuteria, którą oboje mieliśmy teraz na sobie, zaraz po ceremonii miała wylądować w sejfie, do którego kod znał będzie jedynie mój mąż. To samo miało stać się z podarowanymi nam pieniędzmi. I to było w tym wszystkim najdłuższym gwoździem do trumny mojego małżeństwa. Trafiając do bogatej rodziny, nawet nie będę mogła wspomóc potrzebujących rodziców ani rodzeństwa. O czym Sanchay dosadnie poinformował mnie dzisiaj rano.
„Przestaniesz się z nimi kontaktować, chyba że zadecyduję inaczej – oświadczył”.
Nie zdziwiło mnie jego życzenie. Wielu hinduskich mężów odseparowywało swoje żony, by te nie mogły nikomu poskarżyć się z problemów małżeńskich. Każdy zdawał sobie sprawę, że plotki rozchodziły się wśród naszej społeczności w ekspresowym tempie.
Przytaknęłam jego decyzji, bo sprzeciw i tak nie miałby sensu. Poza tym już od dawna nie czułam w sercu nic, prócz pustki. Najpierw zrozumiałam, że nikt nie uchroni mnie przed niechcianym małżeństwem. Ojciec pod niebiosa wychwalał okazję, jaka nam się trafiła, a matka, świadoma, iż nie godzę się na małżeństwo z Sanchayem, ignorowała wymowne spojrzenia, jakie posyłałam jej przy każdej okazji. Później zniknęła moja najlepsza przyjaciółka, dosłownie zapadając się pod ziemię. Zmieniła numer, nie była dostępna na kontach społecznościowych. A kiedy jeszcze przed ślubem wybrałam się do jej domu, ogrodnik poinformował mnie, że wyjechała z kraju. Nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo przytłoczona. Tak bardzo samotna. W tamtej chwili potrzebowałam jej najbardziej na świecie, jak kiedyś ona potrzebowała mnie. Jednak lista rozczarowań w moim życiu dopiero miała się zapisać.
ROZDZIAŁ 1
JAK PTAK ZAMKNIĘTY W KLATCE
Puste mieszkanie, zimne łoże małżeńskie, brak towarzystwa i nudne obowiązki. Tak od prawie trzech lat wyglądało moje życie. Kiedy spoglądałam za okno, nie widziałam tam ani zielonej oazy, ani nowoczesnych wieżowców, z których słynął Dubaj. Jedynie żółty piach, bo apartamentowiec, w którym Sanchay wynajmował dla nas mieszkanie, znajdował się gdzieś na środku pustyni.
No dobrze, może trochę dramatyzowałam. Mieszkaliśmy w dzielnicy przemysłowej zwanej Jebel Ali, ponieważ niedaleko siedzibę miała brytyjska firma, w której pracował mój mąż. Problem w tym, że większość czasu spędzałam tutaj samotnie, nawet internet zdawał się nie pamiętać o tym pustkowiu. Niby działał, ale powoli i często przerywał. Sanchay z reguły przebywał poza domem. Oficjalnie tłumaczył się obowiązkami służbowymi, ale często znikał też na całe noce. Nie pytałam o nic. Nie chciałam wiedzieć, zwłaszcza że nasze małżeństwo od początku było niczym więcej jak tylko porażką.
To nie tak, że nie próbowałam niczego zmienić. Jak każda kobieta, pragnęłam szczęścia. Przeczytałam setki, może nawet tysiące artykułów o budowaniu zdrowych relacji i utrzymaniu miłości w małżeństwie. Problem w tym, że niczego takiego do Sanchaya nie czułam. A żaden z tych artykułów nie instruował, jak się zakochać. Podobno to przychodziło naturalnie. Z czasem. O czym zapewniały mnie również kuzynki podczas nielicznych spotkań. Prócz tego znalazłam wiele informacji na temat zaspokajania potrzeb mężczyzny i drobnych sztuczek, za pomocą których kobieta może trafić do serca swego wybranka.
„Bądź naturalna, mężczyźni cenią sobie twoje prawdziwe piękno”; „Dbaj o higienę, przyjemny zapach i atrakcyjny wygląd”; „Nie żałuj sobie flirtu i wysyłaj mu wiadomości, które zadziałają na jego wyobraźnię”; „Komplementuj swojego mężczyznę, tak by czuł się doceniany”; „Zadbaj o jego poczucie wartości i spraw, by zawsze czuł się potrzebny”; „Wspieraj zainteresowania swojego partnera”; „Dołóż odrobinę pikanterii do waszej bliskości”; „Śmiej się z jego dowcipów”; „Pozwól mu za sobą zatęsknić”...
Ostatni punkt nas nie dotyczył. Tak często byliśmy w rozłące, że na co dzień sama łaknęłam kontaktu z drugim człowiekiem. Nawet jeśli ograniczał się on do obserwowania przez okno pracowników fizycznych, którzy kopali głębokie otwory w pustyni. Najpewniej pod fundamenty nowego budynku.
Tak, moje życie było smutne i monotonnie. Dopóki nie dostałam wiadomości mailowej od mojej przyjaciółki z czasów szkolnych, Almas. Dziewczyny, która przyleciała do Dubaju z Jemenu i była najbardziej zamkniętą w sobie osobą, jaką w życiu poznałam. Kiedy w wieku szesnastu lat trafiła wraz z siostrami do mojej szkoły, jej poziom wiedzy ogólnej plasował się na poziomie kilkulatka, przez co siedziała w ławce razem z dzieciakami. Zaaferowana możliwością nauki, której do tej pory odmawiał jej staroświecki ojciec, zaczęła przeskakiwać kolejne klasy. Ostatni rok zakończyła niemal na równi ze swoimi rówieśnikami. Była ode mnie zaledwie dwa lata starsza, ale bez porównania mądrzejsza. Niestety w ostatnim semestrze nasza przyjaźń boleśnie ucierpiała. Almas miała problemy rodzinne, ja nie mogłam pogodzić się ze świadomością, że muszę poślubić Sanchaya. Oczywiście przed wszystkimi wokół zgrywałam szczęśliwą narzeczoną i może w tym leżał problem. Nie szukałam pomocy, nikomu nawet nie zwierzyłam się ze swoich wątpliwości. Tylko w zaciszu własnego pokoju opatrywałam krwawiące serce. Złamana bezsilnością i brakiem nadziei na odwrócenie swojej przyszłości, modliłam się o cud.
Ostatecznie straciłyśmy z Almas kontakt, kiedy ona jakby rozpłynęła się w powietrzu. I choć nie chciałam jej za to winić, do tej pory bolało mnie, że tak długo się ze mną nie kontaktowała. A miałyśmy sobie tyle do opowiedzenia. Moja przyjaciółka poślubiła własnego porywacza. Człowieka, którego wcześniej znała i kochała. O czym ja nie miałam najmniejszego pojęcia. Mieszkali teraz w Maroku, na obrzeżach malowniczej Casablanki. Miasta, gdzie Almas studiowała medycynę – kierunek, o którym marzyła przez lata. Tak samo mocno jak ja nauczycielką, ona pragnęła zostać lekarzem.
„Musicie do nas przylecieć. Są wakacje, Dubaj płonie, a Casablanka jest w tej chwili małym rajem na ziemi. Przekonaj swojego męża, użyj swoich sztuczek jak dawniej, kiedy na pstryknięcie palcem zdobywałaś wszystko, czego tylko zapragnęłyśmy”, przekonywała w wiadomościach. Dawna przyjaciółka nie miała pojęcia, jak wielką przemianę przeszłam przez ostatnie lata. Jak bardzo zostałam stłamszona, a moja duma i silny charakter wręcz bezlitośnie podeptane.
Dlatego nigdy, nawet za milion lat nie pomyślałabym, że Sanchay przystanie na taką propozycję.
– A wiesz, że to nawet dobry pomysł? – odpowiedział, gdy po prawie tygodniu wreszcie odważyłam się mu o tym wspomnieć. – Mam jeszcze cały urlop do wykorzystania, a za bilety ojciec chętnie zapłaci.
Nie miałam pojęcia, co się z nim stało. Mąż nigdy nie wykazywał chęci podróżowania w moim towarzystwie.
– To kiedy lecimy? – Nagle stałam się bardzo niecierpliwa.
Chciałam uciec ze swojej klatki. Spotkać się z ludźmi, cieszyć rozmowami i towarzystwem dawnej przyjaciółki. Wreszcie wydało mi się to możliwe.
– Najpierw muszę uzgodnić to z zespołem i złożyć wniosek o urlop, ale jeśli nie będzie większych przeszkód, być może wylecimy nawet za kilka dni – poinformował mój mąż.
Miałam ochotę skakać z radości. Oczywiście nie mogłam tego zrobić. Gdyby Sanchay się zorientował, jak bardzo zależy mi na tej podróży, gotów był odwołać wszystko nawet dzień przed wylotem. Uwielbiał psuć mi dobry nastrój i odbierać szczęście. Przez ostatnie trzy lata robił wszystko, żeby mi dokuczyć. Miły bywał tylko wtedy, kiedy czegoś ode mnie potrzebował, co z oczywistych powodów nie zdarzało się zbyt często.
PRZYPISY
[1] Posag w postaci pieniędzy lub nieruchomości wypłacany przez rodzinę panny młodej panu młodemu.
[2] Symboliczny rytuał małżeński dla rodziców panny młodej i samej pary. Ojciec panny młodej bierze prawą rękę swojej córki i umieszcza ją w prawej ręce pana młodego, prosząc go o przyjęcie córki jako równego partnera.
[3] Hinduski bóg o głowie słonia, znany jako „usuwający przeszkody”. Był potomkiem Shivy, hinduskiego boga zniszczenia, i bogini Parvathi.