Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Zainab wraca z krótkiego urlopu w Libanie, ale w mieszkaniu nie zastaje swojej współlokatorki. Jej telefon milczy, a pomieszczenia są dokładnie wysprzątane, choć pedantyzm nie leży w naturze Gamili. Libanka przeczuwa, że jej przyjaciółce stało się coś złego, jednak nie znajduje na to żadnych dowodów. Kiedy zgłoszenie zaginięcia na policji nie przynosi odpowiedniego odzewu, Libanka postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Przeszukuje stare wiadomości, gdzie odnajduje alarmujące informacje. Z biegiem akcji Zainab poznaje zupełnie nieznane jej oblicze Gamili. Pełne mroku i rozczarowania światem. Zainab podejrzewa, że jej przyjaciółka została uprowadzona przez właściciela czarnego samochodu, który rzekomo Egipcjankę śledził i nawet po odnalezieniu jego ciała nie jest w stanie tego wykluczyć. Policja nagle rozwiązuje sprawę zaginięcia Gamili, ale zasłania się procedurami i żadne informacje do Zainab nie docierają.
Fałszywy technik kryminalny, sekta Evil Eye, seria niezrozumiałych samobójstw i mroczna przeszłość współlokatorki…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 267
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książkę „Przekleństwo amuletu”
dedykuję mojemu mężowi Jesmenowi.
Dzięki Tobie jestem w stanie realizować
swoje pisarskie pasje.
WPROWADZENIE
Evil eye („złe oko”) to przesąd wywodzący się ze starożytnych tradycji całego świata, takich jak kultura grecka, rzymska, żydowska, islamska, hinduska czy buddyjska. Występuje również w wielu pomniejszych wierzeniach ludowych i tubylczych. Aby zgłębić pochodzenie złego oka, należy najpierw zrozumieć różnicę między amuletem a samym złym okiem. Choć często nazywany evil eye, amulet oka jest w rzeczywistości urokiem mającym odstraszać prawdziwe złe oko, czyli klątwę przekazywaną przez złośliwe spojrzenie, zwykle inspirowane nieżyczliwością. Uważa się, że osoby zamożne, odnoszące sukcesy, atrakcyjne, a także kobiety w ciąży, dzieci i zwierzęta są bardziej skłonne do wzbudzania zazdrości niż inni ludzie. Złe spojrzenie rzuca klątwę na ofiarę, przeklinając ją jakimś nieszczęściem, na przykład chorobą, a w skrajnych przypadkach może spowodować ciężkie obrażenia lub nawet śmierć. Najczęściej oskarżane o rzucanie złego oka są osoby zdeformowane, kobiety bezdzietne i starsze. Na Bliskim Wschodzie i w basenie Morza Śródziemnego starożytni wierzyli, że ludzie o niebieskich oczach mogą przekląć jednym spojrzeniem.
Uważa się, że klątwa oraz talizman evil eye zostały stworzone tysiące lat temu, a po raz pierwszy były używane w starożytnej cywilizacji Mezopotamii (znanej jako dzisiejszy Irak. W szerszym sensie historyczny region Mezopotamii obejmuje również niektóre tereny dzisiejszego Iranu, Turcji, Syrii i Kuwejtu), następnie przez Asyryjczyków i Fenicjan, Celtów, Rzymian, Żydów aż do mieszkańców Europy i współczesnego świata. Rzeźby oczu wykonane z gipsu alabastrowego zostały odkryte w Tell Brak w Syrii i uważa się, że pochodzą sprzed 3500 r. p.n.e.
W średniowiecznej Europie uważano, że pech przynosi pochwała lub zachwyt nad dziećmi i dobrami materialnymi, dlatego też powszechnie używano zwrotów takich jak: „Niech Bóg błogosławi” lub „Jak Bóg chce”.
Aby zapobiec klątwie, wiele kultur na całym świecie korzysta z rozmaitych amuletów i talizmanów. Azjatyckim dzieciom w celach ochronnych często czerni się twarze, szczególnie w okolicach oczu. Wśród niektórych ludów azjatyckich i afrykańskich panuje przekonanie, że złe oko jest szczególnie niebezpieczne podczas jedzenia i picia, ponieważ ryzyko utraty duszy wzrasta, gdy ma się otwarte usta. Dlatego spożywanie posiłków w tych kulturach odbywa się w samotności, ewentualnie w gronie najbliższej rodziny i za zamkniętymi drzwiami. Inne środki ochrony, wspólne dla wielu tradycji, obejmują picie wywarów ochronnych, noszenie świętych tekstów, amuletów lub talizmanów, które mogą być również wieszane na zwierzętach w celu ich ochrony, stosowanie pewnych gestów oraz eksponowanie rytualnych rysunków lub przedmiotów.
PROLOG
GAMILA
Miałam wszystko. Pieniądze, kosztowne stroje, wykwintne kolacje w najdroższych restauracjach Dubaju, a do kompletu przystojnych mężczyzn na pstryknięcie palcem. Adorowałam i byłam adorowana. Pragnęłam i byłam pragnieniem. Uczestniczyłam w wystawnych biesiadach, tańczyłam do białego rana i bez umiaru zajadałam się wymyślnymi potrawami kuchni z całego świata. Żyłam jak w bajce, choć raczej takiej w stylu Mary Lennox z powieści Tajemniczy ogród, ponieważ ta ekstrawagancka część mojego życia była tajemnicą dla świata zewnętrznego. Sekretem, którego pilnie strzegłam za zamkniętymi drzwiami swojej sypialni. Tak, mogę śmiało powiedzieć, że prowadziłam podwójne życie.
Byłam więc Gamilą, nieśmiałą Egipcjanką, jedyną ocalałą z rodzinnej tragedii, która po śmierci rodziców i młodszego braciszka, zamieszkała w najwspanialszym muzułmańskim kraju. Z daleka od przykrych wspomnień i ciężaru spojrzeń oceniających mnie krewnych, którzy nawet po latach od wypadku oczekiwali, że będę płakać rzewnymi łzami. Mieszkałam we własnym apartamencie, kupionym dzięki pieniądzom ze sprzedaży odziedziczonego po rodzicach majątku. Sezonowo wynajmowałam turystom wolny pokój i udawałam trenerkę personalną elit Dubaju w luksusowej, znanej jedynie bogaczom siłowni.
Byłam też drugą Gamilą – profesjonalną tancerką brzucha, mistrzynią przebieranek, dziewczyną do towarzystwa, kusicielką. Kobietą, którą stać na wszystko, i to nie tylko w sensie materialnym. Dla adrenaliny byłam gotowa przekroczyć każdą granicę, a nawet skoczyć w przepaść. Tę metaforyczną, ale i tę prawdziwą. Potrzebowałam jej niczym narkoman ukochanej heroiny, bo tylko ona pozwalała mi zapomnieć o mojej przeszłości. Przeszłości mrocznej i cholernie niesprawiedliwej, której piętno miałam zabrać ze sobą do grobu.
Wierzyłam jednak, że los już zawsze będzie mi przychylny. Odbierając mi rodzinę i zmuszając mnie do wczesnego usamodzielnienia się, chyba już wystarczająco nasycił się moim smutkiem. Miałam żyć spełniona, zamknięta w moich dwóch światach. Tym spokojnym i bezpiecznym – oraz tym dzikim i bezpruderyjnym. Oto ja, Gamila, czyli „piękna” lub wręcz „cudowna”. Wybrana spośród wielu. Wyjątkowa kobieta, za którą szaleli liczni mężczyźni. „Każdy, kto raz skosztował Gamili, pragnął zatrzymać jej słodycz na dłużej” – powtarzała moja mentorka. Mężczyźni wracali do mnie nawet z najdalszych zakątków świata. Pragnęli mnie i pożądali, a ja doskonale umiałam wykorzystywać ich szaleństwo. Poić nim ego swojej drugiej natury, prawdziwej femme fatale.
Tak żyłam przez lata, pewna swojego powodzenia. Aż pewnego dnia, zupełnie przypadkowego, jeden z tych mężczyzn postanowił wziąć więcej, niż chciałam mu podarować. Odebrał mi godność i wolność, ale wciąż było mu mało. Dlatego zapragnął odebrać mi nawet oddech.
DZIEŃ, W KTÓRYM UMARŁAM
Zainab, moja współlokatorka, po raz pierwszy poleciała na urlop do swojej ojczyzny i przyznaję, że jej nieobecność mocno mi doskwierała. Tyle lat mieszkałam sama, jedynie czasem wynajmując wolny pokój turystom – na krótko i bez zobowiązań. Łatwa forma dodatkowego zarobku. Zainab zresztą też miała zostać tylko na miesiąc...
Nie mogłam uwierzyć, że minął już rok od naszego pierwszego spotkania. Był to dobry czas, bo Libanka stanowiła dla mnie idealną towarzyszkę. Przynajmniej dla tej spokojnej wersji mnie – poukładanej dziewczyny ze smutną przeszłością, o której nikomu nie chciałam opowiadać. Zaprzyjaźniłyśmy się i dobrze się czułyśmy w swoim towarzystwie. Dwie nudziary, które wolne wieczory spędzały przed telewizorem, z kubkiem gorącej herbaty.
Żeby nie dać się chandrze, postanowiłam wybrać się na zakupy. Potrzebowałam nowego stroju sportowego, by nie zdemaskować się przed współlokatorką. Kiedyś Zainab spytała mnie, jak to możliwe, że pracuję na siłowni, do tego elitarnej, a mam tylko jedną parę legginsów. Trudno mi było wymyślić jakieś zgrabne kłamstewko. W końcu opowiedziałam jej bajkę o uniformach, które po treningach są prane w pralni. Chyba mi uwierzyła, jednak od tamtej pory dla zachowania pozorów co jakiś czas kupowałam sobie nowe ubrania sportowe.
Właśnie dlatego wcześniej tak ceniłam sobie samotne życie. Nikt nie wtykał nosa w moje sprawy, nie zadawał niewygodnych pytań. Niestety przeszłość coraz częściej upominała się o moje myśli i kiedy nie pracowałam, dosłownie odchodziłam od zmysłów. Mroczne wspomnienia oraz przerażające koszmary od dłuższego już czasu nie dawały mi spokoju. Zainab spadła mi niczym anioł z nieba. Szybko się polubiłyśmy, może dlatego, że żadna z nas nie miała łatwego życia. Ja dorastałam bez rodziny, samotnie, ze świadomością bycia przeklętą. Ją zostawił ukochany mężczyzna, który po latach sekretnego związku oświadczył, że bierze ślub z inną kobietą – wybraną dla niego przez rodziców i bardziej pasującą do jego statusu. Oczywiście uważał, że nadal powinni się ze sobą spotykać, obiecywał, że kiedyś może nawet weźmie ją za drugą żonę, bo muzułmanom przecież wolno, ale w tamtej chwili najważniejsza była jego kariera. Tacy właśnie byli arabscy mężczyźni. Albo kobieta zamąci mu w głowie tak, że świata poza nią nie będzie widział, albo będzie musiała pogodzić się z rolą tej drugiej. A jeśli nawet zrobi z niej pierwszą żonę, będzie zmuszona przymykać oczy na te inne, których na przestrzeni lat pojawi się wiele. Wierność nie leży w naturze Arabów, przeciwnie – często jest czymś niedorzecznym. Tak było od wieków i nic się w tej kwestii nie zmieniło. A kiedy jakimś cudem kobieta trafiła na uczciwego partnera, który ją szanował i dbał o nią, jego bliscy oskarżali ją o rzucenie na ukochanego uroku i do końca życia szczerze jej nienawidzili.
Wreszcie i mnie odechciało się samotnej egzystencji, ale zmuszona byłam do ostrożności. Skrzętnie ukrywałam przed współlokatorką swoją drugą tożsamość, tę, którą stworzyłam z potrzeby przetrwania, a która od wielu lat była mi tak bliska. Odważyłam się podzielić z kimś zupełnie obcym częścią mojej prawdziwej osobowości. Spokojnej i poukładanej dziewczyny, która wprost uwielbia monotonię dnia codziennego. W ostatecznym rozrachunku wcale tego nie żałowałam. Cieszyłam się, że przy Zainab mogę być sobą, Gamilą sprzed tragedii. Szczęśliwą, gdy znajdę w zamrażarce pudełko lodów z przyczepioną karteczką: „Chyba miałaś wczoraj zły dzień, a lody są najlepszym lekarstwem na chandrę. Smacznego!”. Znów miałam proste marzenia, szczery uśmiech na twarzy i wolność wyboru. Znowu mogłam robić to, na co sama miałam ochotę, a nie to, czego oczekiwali ode mnie inni.
Wracając po zakupach do samochodu, poczułam się nieswojo. Chyba każdy zna to uczucie – niby wszystko wydaje się w porządku, ale z jakiegoś powodu serce bije ci szybciej, niespokojnie. Przeczucie, pomyślałam. Ktoś bardziej uduchowiony nazwałby to podszeptem anioła stróża, ktoś inny – intuicją. Zignorowałam to oczywiście, bo cóż złego groziło mi w tak bezpiecznym kraju jak Zjednoczone Emiraty Arabskie? Tutaj mogło mnie pogrążyć co najwyżej moje zamiłowanie do markowych torebek. Jedną z nich zresztą dzierżyłam teraz dumnie, opakowaną w piękną papierową torbę z krzykliwym logo popularnej projektantki. Może to poczucie winy wywołało we mnie ten niepokój? Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie stać mnie w tym roku na zakup nowej torebki, tym bardziej tak kosztownej. A jednak znów stałam się ofiarą marketingowych sztuczek, przekonujących, że dzięki najnowszemu modelowi torebki nareszcie zaznam pełni szczęścia. Tak naprawdę jednak będę gorzko płakać, gdy przyjdzie mi płacić odsetki za użycie karty kredytowej. Taka była cena wystawnego życia w Dubaju.
Kiedy zaparkowałam na swoim osiedlu, uczucie niepokoju jeszcze się wzmogło. Dostałam gęsiej skórki pomimo panującego na zewnątrz upału. Wyłączyłam muzykę i ciszę wypełniło kołatanie mojego serca. Co się, do cholery, dzieje? – pomyślałam. Przecież jestem bezpieczna. Rozdrażniona własnym rozedrganiem, chwyciłam za torby z zakupami i ruszyłam do mieszkania. Gdy wsuwałam klucz do zamka, ręce dosłownie trzęsły mi się ze strachu. Zapobiegawczo rozejrzałam się dookoła, ale nie dostrzegłam żadnego zagrożenia. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i przywarłam do nich plecami. Wariatka. Głupia wariatka z manią prześladowczą, psioczyłam na siebie w duchu. Rzuciłam torby na stół, zastawiony szklankami i kubkami, których oczywiście nie wstawiłam do zmywarki. Byłam straszną bałaganiarą, to Zainab dbała w naszym domu o porządek. Nagle jeden z kubków zachwiał się na skraju blatu, po czym spadł na podłogę, rozbijając się w drobny mak. Serce podskoczyło mi w piersi. Przycisnęłam rękę do klatki i rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu. Wszystko wyglądało tak jak przed moim wyjściem. Lekki nieporządek, ale jeszcze nie bałagan. Zaledwie kilka ubrań przerzuconych przez oparcie kanapy, no i te kubki.
– Nikogo tu nie ma! – powiedziałam głośno, jakby to miało mnie przekonać.
Dla pewności obeszłam jeszcze całe mieszkanie, powoli uspokajając skołatane serce. Następnie sięgnęłam po moją dzisiejszą zdobycz. Odwinęłam elegancki papier i przesunęłam palcami po tłoczonym emblemacie. Torebka była przepiękna. Podeszłam do lustra i zaczęłam przybierać różne pozy, wyobrażając sobie, jak doskonale będzie się komponować ze szpilkami w identycznym kolorze. Uśmiechnęłam się zalotnie, jakbym stała przed jednym z tych przystojniaków, których uwielbiałam kokietować. Ułożyłam usta w dzióbek, a potem zaczęłam stroić do siebie głupie miny.
Wreszcie zrelaksowana, odłożyłam torebkę na stół i postanowiłam zabrać się do uprzątnięcia bałaganu, którego chwilę wcześniej narobiłam. Chwyciłam za miotłę i szufelkę, ale kiedy tylko zebrałam odłamki ceramiki, usłyszałam dzwonek do drzwi. Znowu poczułam ukłucie lęku, choć przecież mógł to być każdy – sprzedawca kuponów na niskosodową wodę mineralną, stróż apartamentowca, a nawet całkiem przypadkowy człowiek, który pomylił piętra. Wyjrzałam przez wizjer. Za drzwiami stał mężczyzna w kapturze na głowie i z owiniętą wokół szyi arafatką. Wyglądał jak jeden z dostawców, którzy owijają głowę, żeby nie zapocić kasku, gdy w upale jeżdżą na motorze. Obserwowałam go przez chwilę z podejrzliwością. Niczego przecież nie zamawiałam. Mężczyzna zadzwonił po raz kolejny. Faktycznie miał w ręku jakieś pudełko.
– Kto tam? – zapytałam.
– Aramex – odpowiedział. – Mam przesyłkę dla Zainab Khoury.
– Proszę zostawić pod drzwiami – nakazałam, wciąż bacznie mu się przyglądając.
Mężczyzna bez sprzeciwów położył pakunek na wycieraczce, a potem odszedł. Znów zganiłam się w myślach za swoje niedorzeczne zachowanie. Wariatka, no po prostu wariatka! Odczekałam kilka sekund, żeby mieć pewność, że dostawca się oddalił, i otworzyłam drzwi. Schyliłam się i podniosłam paczkę. Była zaskakująco lekka. Karton, choć sporych rozmiarów, wydawał się pusty. Ciekawe, co takiego Zainab zamówiła...
Zanim zdążyłam się wyprostować, zostałam wepchnięta z powrotem do mieszkania. Nie dałam rady nawet krzyknąć, bo mężczyzna zakrył mi usta wielką dłonią. Serce zabiło mi szaleńczo. Spanikowałam. Zaczęłam się szamotać, choć nie miałam najmniejszych szans z tak silnym napastnikiem.
– Uspokój się, ślicznotko.
Znałam ten głos, ale nie potrafiłam skojarzyć go z konkretną osobą. Przestałam jednak walczyć. Przynajmniej na zewnątrz, bo moje serce wciąż szarpało się w piersi, jakby chciało wyskoczyć.
Widząc, że się uspokajam, napastnik oderwał rękę od moich ust, a potem zsunął z twarzy chustę i zdjął kaptur.
– To ty? – zdziwiłam się na widok człowieka, z którym spędziłam wiele namiętnych nocy. W tym dziwnym ubraniu nie przypominał siebie. – Co ty tu robisz?
– Tęskniłem za tobą – odparł. – Musiałem cię znów zobaczyć.
– Nie powinieneś przychodzić do mojego mieszkania, to wbrew zasadom. Jeśli ktoś się dowie, oboje będziemy mieć kłopoty. Doskonale o tym... – Nie zdążyłam dokończyć, bo mężczyzna zamknął mi usta namiętnym pocałunkiem. Długim i bardzo przyjemnym. Gdybym nie czuła potrzeby, żeby odświeżyć się po zakupach, może nawet przeciągnęłabym tę przyjemność chwilę dłużej. – Nie możemy, przystojniaku, nie tutaj... – wysapałam, gdy uwolnił moje usta. – Spotkamy się za tydzień.
– Nie ma mowy – sprzeciwił się. – Potrzebuję cię teraz. Dzisiaj, natychmiast. Każdego dnia myślę o mojej pięknej Gamili. Jesteś tutaj. – Wskazał na swoją głowę. – Dniem i nocą. – Zsunął rękę na moje łono i zaczął walczyć z suwakiem jeansów. – Poza tym tam panują zasady, których nienawidzę. Ty również, prawda? Wiem, że masz ochotę na więcej, wielokrotnie widziałem to w twoim spojrzeniu. Niezaspokojonym, gorącym...
– Nie wiem, o czym mówisz. Przecież zawsze było nam dobrze. Jeśli tylko masz ochotę, powtórzymy to w przyszłym tygodniu. Ale teraz naprawdę musisz już iść. Jak w ogóle dowiedziałeś się, gdzie mieszkam? – Musiałam to wiedzieć, bo najprawdopodobniej mieliśmy jakieś przecieki w systemie. Starałam się, żeby mój głos był życzliwy, ale też stanowczy. Mężczyźni tacy jak on lubili posłuszne dziewczyny, ale niestety nakręcali się jeszcze mocniej, kiedy musieli o nie powalczyć. Dlatego chciałam dać mu jasno do zrozumienia, że do niczego dzisiaj nie dojdzie.
Nie odpowiedział. Obserwował mnie bez słowa. Czułam jednak, że poluźnił uścisk wokół mojej talii, co dało mi nadzieję, że zaraz skapituluje. Odsunął się ode mnie, ale tylko na kilka centymetrów.
– Chcę teraz – odpowiedział krótko, a potem, ku mojemu zaskoczeniu, złapał mnie za ramię i zaczął ciągnąć w stronę sofy.
Syknęłam z bólu. Przeszło mi przez myśl, że może lepiej będzie, jak się poddam. To tylko seks, przekonywałam samą siebie. Lepsze to, niż wpaść w ręce jakiegoś sadysty. Do tej pory nie było mi z nim źle, jakoś to przetrzymam.
– Dobrze, tylko pozwól mi się odświeżyć – poprosiłam. – Dopiero co wróciłam z zakupów, potrzebuję dosłownie kilku minut.
Kątem oka spojrzałam w stronę telefonu, który leżał na szafce, tuż przy drzwiach do łazienki. Pomyślałam, że jeśli zamknę się z nim w środku, zdążę wybrać numer alarmowy albo skontaktować się z moim opiekunem – może wtedy uda mi się uniknąć tego zbliżenia. Wahałam się. Nie miałam ochoty na towarzystwo tego faceta, poza tym taka schadzka mogła mieć dla mnie przykre konsekwencje. Organizacja, do której przynależałam, rządziła się ścisłymi zasadami. Jedna z nich brzmiała: „Żadnych prywatnych spotkań z klientami”. Jeśli kiedyś wyszłoby na jaw, że zabawiałam się z jednym z nich we własnym mieszkaniu, moja kariera dobiegłaby końca. I wcale nie dlatego, że facet był nachalny, ale ponieważ nie zgłosiłam jego występku do centrali. Musiałam chociaż spróbować. Najwyżej się na mnie obrazi i nigdy więcej nie da mi napiwku.
Kiedy skinął głową, uniosłam się z sofy i skierowałam w stronę łazienki. Jak mi się wydawało, niepostrzeżenie sięgnęłam po komórkę. Zostało mi dosłownie pół kroku, żeby zatrzasnąć za sobą drzwi, gdy poczułam opór z drugiej strony. Masywne, drewniane skrzydło zatrzymało się kilka centymetrów od futryny.
– Przystojniaku, co ty robisz? – zapytałam spanikowana. – Mówiłam ci, że potrzebuję paru minut.
Próbowałam siłą ciągnąć za klamkę, ale nie miałam z nim szans – drzwi otworzyły się na oścież. Telefon wypadł im z ręki, gdy zobaczyłam mojego klienta trzymającego w ręku plastikowy worek oraz taśmę izolacyjną. Krew zawrzała mi w żyłach, a puls znowu przyspieszył szaleńczo. Nie umiałam już udawać, że cokolwiek mam pod kontrolą. Zaczęłam wydzierać się na całe gardło, desperacko wołając o pomoc.
Wtedy mężczyzna doskoczył do mnie i z impetem zdzielił mnie w twarz. Zaskoczyło mnie to tak bardzo, że natychmiast zamilkłam. Nigdy wcześniej nikt mnie nie uderzył. Ani ojciec, ani matka, ani nawet moja mentorka, która słynęła z niekonwencjonalnych metod utrzymywania porządku w organizacji.
Zszokowana, złapałam się za piekący policzek, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Mężczyzna jednak zdawał się na to zupełnie obojętny. Ujął mnie pod brodę, zmuszając, bym spojrzała w jego uśmiechniętą twarz.
– Myślałaś, że mnie przechytrzysz? – Wzrokiem wskazał leżący na podłodze telefon.
– To nie tak, przysięgam... – zaczęłam się tłumaczyć, ale nie dokończyłam, bo chwycił mnie za szyję. Nie wiedziałam, czy chce mnie udusić, czy tylko ukarać. Jego palce boleśnie wbijały się w moją krtań. – Puść... – wycharczałam, dławiąc się. – Puść, proszę...
On jednak tylko mocniej zacisnął rękę. Zaśmiał się, kiedy odruchowo skierowałam wzrok na worek i taśmę, zwisające z jego małego palca.
– O taaak – powiedział. – Dzisiaj się zabawimy. Bez reguł, bez kontroli. – Pchnął mnie tak, że boleśnie uderzyłam plecami o zimne kafelki. Z moich oczu popłynęły łzy. – Bez kamer... – wyszeptał mi prowokacyjnie do ucha, nie zważając na to, jak wielki sprawia mi ból. – Tak jak lubię.
Po tych słowach kopnął mnie w brzuch, uwalniając jednocześnie szyję. Zgięłam się wpół i jeszcze przez chwilę nie byłam w stanie złapać oddechu, choć desperacko próbowałam. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Niczego nie słyszałam, niczego nie czułam. Ale tylko przez chwilę, przez jedną krótką chwilę. Bo nagle moim ciałem zawładnął ból, promieniujący od brzucha aż po koniuszki palców. Wciągnęłam do płuc powietrze, zachłannie i głęboko. Wtedy mężczyzna naciągnął mi na głowę czarny worek, a wokół mojej szyi owinął taśmę izolacyjną. Napędzana paniką, znów próbowałam krzyczeć – folia wypełniała się powietrzem, a po chwili przywierała do mojej twarzy niczym druga skóra.
Głośny śmiech mężczyzny przeraził mnie do szpiku kości. Napastnik odwrócił mnie do siebie plecami i tą samą taśmą unieruchomił moje ręce. Potem zaczął mnie gdzieś prowadzić. Wiedziałam, że mijamy salon i idziemy do mojej sypialni. Tam mnie popchnął i upadłam brzuchem na łóżko. Usiadł na mnie okrakiem i znów się odezwał:
– Krzycz. Lubię, jak krzyczycie. Krzycz, ile sił w płucach – dodał z kpiną. – A wiesz, co lubię najbardziej? Moment, w którym dociera do was, że krzyk nic nie da i pokornie poddajecie się mojej woli, licząc, że po wszystkim rozerwę worek. – Znów zaniósł się śmiechem, potwornym, demonicznym. – Myślisz, że go rozerwę?
Nie liczyłam na to, ale pomyślałam, że jeśli się opanuję i wciągnę głęboko powietrze ustami, uda mi się zassać folię i ją przegryźć. W mojej głowie pojawiła się maleńka okruszyna nadziei. Myśl, której chwyciłam się jak ostatniej deski ratunku. Desperacko walczyłam, zupełnie nie przejmując się tym, co mężczyzna robi z moim ciałem. Miałam tylko jeden cel – przegryźć ten cholerny worek i zaczerpnąć powietrza.