Przekleństwo amuletu - Kinga Jesman - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Przekleństwo amuletu ebook i audiobook

Jesman Kinga

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Zainab wraca z krótkiego urlopu w Libanie, ale w mieszkaniu nie zastaje swojej współlokatorki. Jej telefon milczy, a pomieszczenia są dokładnie wysprzątane, choć pedantyzm nie leży w naturze Gamili. Libanka przeczuwa, że jej przyjaciółce stało się coś złego, jednak nie znajduje na to żadnych dowodów. Kiedy zgłoszenie zaginięcia na policji nie przynosi odpowiedniego odzewu, Libanka postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Przeszukuje stare wiadomości, gdzie odnajduje alarmujące informacje. Z biegiem akcji Zainab poznaje zupełnie nieznane jej oblicze Gamili. Pełne mroku i rozczarowania światem. Zainab podejrzewa, że jej przyjaciółka została uprowadzona przez właściciela czarnego samochodu, który rzekomo Egipcjankę śledził i nawet po odnalezieniu jego ciała nie jest w stanie tego wykluczyć. Policja nagle rozwiązuje sprawę zaginięcia Gamili, ale zasłania się procedurami i żadne informacje do Zainab nie docierają.

Fałszywy technik kryminalny, sekta Evil Eye, seria niezrozumiałych samobójstw i mroczna przeszłość współlokatorki…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 267

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 3 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Klaudia Bełcik

Oceny
5,0 (5 ocen)
5
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
do_przeczyt_Ania

Nie oderwiesz się od lektury

PRZEKLEŃSTWO AMULETU @kinga.jesman.autorka @skarpawarszawska ~współpraca~ • • • „Wtedy Ghas­san otwo­rzył skryt­kę i wy­jął z niej pi!$to­let. Wy­ce­lo­wał nim przed sie­bie i za­pew­nił, że je­śli kto­kol­wiek spró­buje mnie skrzyw­dzić, on bez wa­ha­nia od­$Trze­li mu głowę. Ja jed­nak drą­ży­łam te­mat – za­py­ta­łam, co się sta­nie, je­śli nie zdoła mnie obro­nić i ktoś jed­nak zrobi mi krzyw­dę. Wtedy Ghas­san przy­ło­żył so­bie lufę bron! do głowy i z po­wagą od­parł, że ni­gdy by so­bie tego nie da­ro­wał.” • • • Powraca Kinga Jesman, z kolejną Dubajską historią. Tym razem zmienia szatę, na tę z gatunku thrillera 🤯 I wiecie co? To jest GENIALNE! Totalnie oczarowana, pochłaniałam z wytchnieniem i wielką ekscytacją kolejne strony tej historii.. doprawiona ze smakiem, dopieszczone na każdym kroku.. Cudo! Uwielbiam pióro autorki, a to jak z każdą książką poszerza wiedzę czytelników w obcą nam kulturę i tradycje, tylko plusuję na jej korzyść oraz sprawia, że z wielkim wyc...
00
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Lubicie nieszablonowe powieści, od których nie będziecie mogli się oderwać? Jeśli tak, to koniecznie musicie przeczytać najnowszą książkę Kingi Jesman – Przekleństwo amuletu. To fenomenalna, zapadająca w pamięć, trzymająca w napięciu historia. Zaczęłam czytać i nie mogłam się oderwać! Autorka po raz kolejny zachwyca talentem, a tym razem udowadnia, że potrafi pisać genialne thrillery. Akcję powieści osadziła w Dubaju, wplatając w nią wątek sekty Evil Eye, nawiązujący do wierzeń i przesądów. Kinga Jesman misternie, krok po kroku, wprowadza czytelnika w niebezpieczny i tajemniczy świat dubajskich elit. Przekleństwo amuletu to prawdziwy majstersztyk – dopracowany od początku do końca, pełen napięcia i emocji, które autorka umiejętnie dozuje, by na końcu całkowicie zaskoczyć czytelnika. W moim odczuciu to najlepsza książka autorki! Kingo, poproszę o więcej thrillerów! Kochani, czytajcie! Ta powieść idealnie nadaje się na film. Gorąco polecam!
00

Popularność




Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Kinga Je­sman, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-793-4
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Książkę „Prze­kleń­stwo amu­letu”

de­dy­kuję mo­jemu mę­żowi Je­sme­nowi.

Dzięki To­bie je­stem w sta­nie re­ali­zo­wać

swoje pi­sar­skie pa­sje.

WPRO­WA­DZE­NIE

Evil eye („złe oko”) to prze­sąd wy­wo­dzący się ze sta­ro­żyt­nych tra­dy­cji ca­łego świata, ta­kich jak kul­tura grecka, rzym­ska, ży­dow­ska, is­lam­ska, hin­du­ska czy bud­dyj­ska. Wy­stę­puje rów­nież w wielu po­mniej­szych wie­rze­niach lu­do­wych i tu­byl­czych. Aby zgłę­bić po­cho­dze­nie złego oka, na­leży naj­pierw zro­zu­mieć róż­nicę mię­dzy amu­le­tem a sa­mym złym okiem. Choć czę­sto na­zy­wany evil eye, amu­let oka jest w rze­czy­wi­sto­ści uro­kiem ma­ją­cym od­stra­szać praw­dziwe złe oko, czyli klą­twę prze­ka­zy­waną przez zło­śliwe spoj­rze­nie, zwy­kle in­spi­ro­wane nie­życz­li­wo­ścią. Uważa się, że osoby za­możne, od­no­szące suk­cesy, atrak­cyjne, a także ko­biety w ciąży, dzieci i zwie­rzęta są bar­dziej skłonne do wzbu­dza­nia za­zdro­ści niż inni lu­dzie. Złe spoj­rze­nie rzuca klą­twę na ofiarę, prze­kli­na­jąc ją ja­kimś nie­szczę­ściem, na przy­kład cho­robą, a w skraj­nych przy­pad­kach może spo­wo­do­wać cięż­kie ob­ra­że­nia lub na­wet śmierć. Naj­czę­ściej oskar­żane o rzu­ca­nie złego oka są osoby zde­for­mo­wane, ko­biety bez­dzietne i star­sze. Na Bli­skim Wscho­dzie i w ba­se­nie Mo­rza Śród­ziem­nego sta­ro­żytni wie­rzyli, że lu­dzie o nie­bie­skich oczach mogą prze­kląć jed­nym spoj­rze­niem.

Uważa się, że klą­twa oraz ta­li­zman evil eye zo­stały stwo­rzone ty­siące lat temu, a po raz pierw­szy były uży­wane w sta­ro­żyt­nej cy­wi­li­za­cji Me­zo­po­ta­mii (zna­nej jako dzi­siej­szy Irak. W szer­szym sen­sie hi­sto­ryczny re­gion Me­zo­po­ta­mii obej­muje rów­nież nie­które te­reny dzi­siej­szego Iranu, Tur­cji, Sy­rii i Ku­wejtu), na­stęp­nie przez Asy­ryj­czy­ków i Fe­ni­cjan, Cel­tów, Rzy­mian, Ży­dów aż do miesz­kań­ców Eu­ropy i współ­cze­snego świata. Rzeźby oczu wy­ko­nane z gipsu ala­ba­stro­wego zo­stały od­kryte w Tell Brak w Sy­rii i uważa się, że po­cho­dzą sprzed 3500 r. p.n.e.

W śre­dnio­wiecz­nej Eu­ro­pie uwa­żano, że pech przy­nosi po­chwała lub za­chwyt nad dziećmi i do­brami ma­te­rial­nymi, dla­tego też po­wszech­nie uży­wano zwro­tów ta­kich jak: „Niech Bóg bło­go­sławi” lub „Jak Bóg chce”.

Aby za­po­biec klą­twie, wiele kul­tur na ca­łym świe­cie ko­rzy­sta z roz­ma­itych amu­le­tów i ta­li­zma­nów. Azja­tyc­kim dzie­ciom w ce­lach ochron­nych czę­sto czerni się twa­rze, szcze­gól­nie w oko­li­cach oczu. Wśród nie­któ­rych lu­dów azja­tyc­kich i afry­kań­skich pa­nuje prze­ko­na­nie, że złe oko jest szcze­gól­nie nie­bez­pieczne pod­czas je­dze­nia i pi­cia, po­nie­waż ry­zyko utraty du­szy wzra­sta, gdy ma się otwarte usta. Dla­tego spo­ży­wa­nie po­sił­ków w tych kul­tu­rach od­bywa się w sa­mot­no­ści, ewen­tu­al­nie w gro­nie naj­bliż­szej ro­dziny i za za­mknię­tymi drzwiami. Inne środki ochrony, wspólne dla wielu tra­dy­cji, obej­mują pi­cie wy­wa­rów ochron­nych, no­sze­nie świę­tych tek­stów, amu­le­tów lub ta­li­zma­nów, które mogą być rów­nież wie­szane na zwie­rzę­tach w celu ich ochrony, sto­so­wa­nie pew­nych ge­stów oraz eks­po­no­wa­nie ry­tu­al­nych ry­sun­ków lub przed­mio­tów.

PRO­LOG

GA­MILA

Mia­łam wszystko. Pie­nią­dze, kosz­towne stroje, wy­kwintne ko­la­cje w naj­droż­szych re­stau­ra­cjach Du­baju, a do kom­pletu przy­stoj­nych męż­czyzn na pstryk­nię­cie pal­cem. Ad­o­ro­wa­łam i by­łam ad­o­ro­wana. Pra­gnę­łam i by­łam pra­gnie­niem. Uczest­ni­czy­łam w wy­staw­nych bie­sia­dach, tań­czy­łam do bia­łego rana i bez umiaru za­ja­da­łam się wy­myśl­nymi po­tra­wami kuchni z ca­łego świata. Ży­łam jak w bajce, choć ra­czej ta­kiej w stylu Mary Len­nox z po­wie­ści Ta­jem­ni­czy ogród, po­nie­waż ta eks­tra­wa­gancka część mo­jego ży­cia była ta­jem­nicą dla świata ze­wnętrz­nego. Se­kre­tem, któ­rego pil­nie strze­głam za za­mknię­tymi drzwiami swo­jej sy­pialni. Tak, mogę śmiało po­wie­dzieć, że pro­wa­dzi­łam po­dwójne ży­cie.

By­łam więc Ga­milą, nie­śmiałą Egip­cjanką, je­dyną oca­lałą z ro­dzin­nej tra­ge­dii, która po śmierci ro­dzi­ców i młod­szego bra­ciszka, za­miesz­kała w naj­wspa­nial­szym mu­zuł­mań­skim kraju. Z da­leka od przy­krych wspo­mnień i cię­żaru spoj­rzeń oce­nia­ją­cych mnie krew­nych, któ­rzy na­wet po la­tach od wy­padku ocze­ki­wali, że będę pła­kać rzew­nymi łzami. Miesz­ka­łam we wła­snym apar­ta­men­cie, ku­pio­nym dzięki pie­nią­dzom ze sprze­daży odzie­dzi­czo­nego po ro­dzi­cach ma­jątku. Se­zo­nowo wy­naj­mo­wa­łam tu­ry­stom wolny po­kój i uda­wa­łam tre­nerkę per­so­nalną elit Du­baju w luk­su­so­wej, zna­nej je­dy­nie bo­ga­czom si­łowni.

By­łam też drugą Ga­milą – pro­fe­sjo­nalną tan­cerką brzu­cha, mi­strzy­nią prze­bie­ra­nek, dziew­czyną do to­wa­rzy­stwa, ku­si­cielką. Ko­bietą, którą stać na wszystko, i to nie tylko w sen­sie ma­te­rial­nym. Dla ad­re­na­liny by­łam go­towa prze­kro­czyć każdą gra­nicę, a na­wet sko­czyć w prze­paść. Tę me­ta­fo­ryczną, ale i tę praw­dziwą. Po­trze­bo­wa­łam jej ni­czym nar­ko­man uko­cha­nej he­ro­iny, bo tylko ona po­zwa­lała mi za­po­mnieć o mo­jej prze­szło­ści. Prze­szło­ści mrocz­nej i cho­ler­nie nie­spra­wie­dli­wej, któ­rej piętno mia­łam za­brać ze sobą do grobu.

Wie­rzy­łam jed­nak, że los już za­wsze bę­dzie mi przy­chylny. Od­bie­ra­jąc mi ro­dzinę i zmu­sza­jąc mnie do wcze­snego usa­mo­dziel­nie­nia się, chyba już wy­star­cza­jąco na­sy­cił się moim smut­kiem. Mia­łam żyć speł­niona, za­mknięta w mo­ich dwóch świa­tach. Tym spo­koj­nym i bez­piecz­nym – oraz tym dzi­kim i bez­pru­de­ryj­nym. Oto ja, Ga­mila, czyli „piękna” lub wręcz „cu­downa”. Wy­brana spo­śród wielu. Wy­jąt­kowa ko­bieta, za którą sza­leli liczni męż­czyźni. „Każdy, kto raz skosz­to­wał Ga­mili, pra­gnął za­trzy­mać jej sło­dycz na dłu­żej” – po­wta­rzała moja men­torka. Męż­czyźni wra­cali do mnie na­wet z naj­dal­szych za­kąt­ków świata. Pra­gnęli mnie i po­żą­dali, a ja do­sko­nale umia­łam wy­ko­rzy­sty­wać ich sza­leń­stwo. Poić nim ego swo­jej dru­giej na­tury, praw­dzi­wej femme fa­tale.

Tak ży­łam przez lata, pewna swo­jego po­wo­dze­nia. Aż pew­nego dnia, zu­peł­nie przy­pad­ko­wego, je­den z tych męż­czyzn po­sta­no­wił wziąć wię­cej, niż chcia­łam mu po­da­ro­wać. Ode­brał mi god­ność i wol­ność, ale wciąż było mu mało. Dla­tego za­pra­gnął ode­brać mi na­wet od­dech.

DZIEŃ, W KTÓ­RYM UMAR­ŁAM

Za­inab, moja współ­lo­ka­torka, po raz pierw­szy po­le­ciała na urlop do swo­jej oj­czy­zny i przy­znaję, że jej nie­obec­ność mocno mi do­skwie­rała. Tyle lat miesz­ka­łam sama, je­dy­nie cza­sem wy­naj­mu­jąc wolny po­kój tu­ry­stom – na krótko i bez zo­bo­wią­zań. Ła­twa forma do­dat­ko­wego za­robku. Za­inab zresztą też miała zo­stać tylko na mie­siąc...

Nie mo­głam uwie­rzyć, że mi­nął już rok od na­szego pierw­szego spo­tka­nia. Był to do­bry czas, bo Li­banka sta­no­wiła dla mnie ide­alną to­wa­rzyszkę. Przy­naj­mniej dla tej spo­koj­nej wer­sji mnie – po­ukła­da­nej dziew­czyny ze smutną prze­szło­ścią, o któ­rej ni­komu nie chcia­łam opo­wia­dać. Za­przy­jaź­ni­ły­śmy się i do­brze się czu­ły­śmy w swoim to­wa­rzy­stwie. Dwie nu­dziary, które wolne wie­czory spę­dzały przed te­le­wi­zo­rem, z kub­kiem go­rą­cej her­baty.

Żeby nie dać się chan­drze, po­sta­no­wi­łam wy­brać się na za­kupy. Po­trze­bo­wa­łam no­wego stroju spor­to­wego, by nie zde­ma­sko­wać się przed współ­lo­ka­torką. Kie­dyś Za­inab spy­tała mnie, jak to moż­liwe, że pra­cuję na si­łowni, do tego eli­tar­nej, a mam tylko jedną parę leg­gin­sów. Trudno mi było wy­my­ślić ja­kieś zgrabne kłam­stewko. W końcu opo­wie­dzia­łam jej bajkę o uni­for­mach, które po tre­nin­gach są prane w pralni. Chyba mi uwie­rzyła, jed­nak od tam­tej pory dla za­cho­wa­nia po­zo­rów co ja­kiś czas ku­po­wa­łam so­bie nowe ubra­nia spor­towe.

Wła­śnie dla­tego wcze­śniej tak ce­ni­łam so­bie sa­motne ży­cie. Nikt nie wty­kał nosa w moje sprawy, nie za­da­wał nie­wy­god­nych py­tań. Nie­stety prze­szłość co­raz czę­ściej upo­mi­nała się o moje my­śli i kiedy nie pra­co­wa­łam, do­słow­nie od­cho­dzi­łam od zmy­słów. Mroczne wspo­mnie­nia oraz prze­ra­ża­jące kosz­mary od dłuż­szego już czasu nie da­wały mi spo­koju. Za­inab spa­dła mi ni­czym anioł z nieba. Szybko się po­lu­bi­ły­śmy, może dla­tego, że żadna z nas nie miała ła­twego ży­cia. Ja do­ra­sta­łam bez ro­dziny, sa­mot­nie, ze świa­do­mo­ścią by­cia prze­klętą. Ją zo­sta­wił uko­chany męż­czy­zna, który po la­tach se­kret­nego związku oświad­czył, że bie­rze ślub z inną ko­bietą – wy­braną dla niego przez ro­dzi­ców i bar­dziej pa­su­jącą do jego sta­tusu. Oczy­wi­ście uwa­żał, że na­dal po­winni się ze sobą spo­ty­kać, obie­cy­wał, że kie­dyś może na­wet weź­mie ją za drugą żonę, bo mu­zuł­ma­nom prze­cież wolno, ale w tam­tej chwili naj­waż­niej­sza była jego ka­riera. Tacy wła­śnie byli arab­scy męż­czyźni. Albo ko­bieta za­mąci mu w gło­wie tak, że świata poza nią nie bę­dzie wi­dział, albo bę­dzie mu­siała po­go­dzić się z rolą tej dru­giej. A je­śli na­wet zrobi z niej pierw­szą żonę, bę­dzie zmu­szona przy­my­kać oczy na te inne, któ­rych na prze­strzeni lat po­jawi się wiele. Wier­ność nie leży w na­tu­rze Ara­bów, prze­ciw­nie – czę­sto jest czymś nie­do­rzecz­nym. Tak było od wie­ków i nic się w tej kwe­stii nie zmie­niło. A kiedy ja­kimś cu­dem ko­bieta tra­fiła na uczci­wego part­nera, który ją sza­no­wał i dbał o nią, jego bli­scy oskar­żali ją o rzu­ce­nie na uko­cha­nego uroku i do końca ży­cia szcze­rze jej nie­na­wi­dzili.

Wresz­cie i mnie ode­chciało się sa­mot­nej eg­zy­sten­cji, ale zmu­szona by­łam do ostroż­no­ści. Skrzęt­nie ukry­wa­łam przed współ­lo­ka­torką swoją drugą toż­sa­mość, tę, którą stwo­rzy­łam z po­trzeby prze­trwa­nia, a która od wielu lat była mi tak bli­ska. Od­wa­ży­łam się po­dzie­lić z kimś zu­peł­nie ob­cym czę­ścią mo­jej praw­dzi­wej oso­bo­wo­ści. Spo­koj­nej i po­ukła­da­nej dziew­czyny, która wprost uwiel­bia mo­no­to­nię dnia co­dzien­nego. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku wcale tego nie ża­ło­wa­łam. Cie­szy­łam się, że przy Za­inab mogę być sobą, Ga­milą sprzed tra­ge­dii. Szczę­śliwą, gdy znajdę w za­mra­żarce pu­dełko lo­dów z przy­cze­pioną kar­teczką: „Chyba mia­łaś wczo­raj zły dzień, a lody są naj­lep­szym le­kar­stwem na chan­drę. Smacz­nego!”. Znów mia­łam pro­ste ma­rze­nia, szczery uśmiech na twa­rzy i wol­ność wy­boru. Znowu mo­głam ro­bić to, na co sama mia­łam ochotę, a nie to, czego ocze­ki­wali ode mnie inni.

***

Wra­ca­jąc po za­ku­pach do sa­mo­chodu, po­czu­łam się nie­swojo. Chyba każdy zna to uczu­cie – niby wszystko wy­daje się w po­rządku, ale z ja­kie­goś po­wodu serce bije ci szyb­ciej, nie­spo­koj­nie. Prze­czu­cie, po­my­śla­łam. Ktoś bar­dziej udu­cho­wiony na­zwałby to pod­szep­tem anioła stróża, ktoś inny – in­tu­icją. Zi­gno­ro­wa­łam to oczy­wi­ście, bo cóż złego gro­ziło mi w tak bez­piecz­nym kraju jak Zjed­no­czone Emi­raty Arab­skie? Tu­taj mo­gło mnie po­grą­żyć co naj­wy­żej moje za­mi­ło­wa­nie do mar­ko­wych to­re­bek. Jedną z nich zresztą dzier­ży­łam te­raz dum­nie, opa­ko­waną w piękną pa­pie­rową torbę z krzy­kli­wym logo po­pu­lar­nej pro­jek­tantki. Może to po­czu­cie winy wy­wo­łało we mnie ten nie­po­kój? Do­sko­nale zda­wa­łam so­bie sprawę, że nie stać mnie w tym roku na za­kup no­wej to­rebki, tym bar­dziej tak kosz­tow­nej. A jed­nak znów sta­łam się ofiarą mar­ke­tin­go­wych sztu­czek, prze­ko­nu­ją­cych, że dzięki naj­now­szemu mo­de­lowi to­rebki na­resz­cie za­znam pełni szczę­ścia. Tak na­prawdę jed­nak będę gorzko pła­kać, gdy przyj­dzie mi pła­cić od­setki za uży­cie karty kre­dy­to­wej. Taka była cena wy­staw­nego ży­cia w Du­baju.

Kiedy za­par­ko­wa­łam na swoim osie­dlu, uczu­cie nie­po­koju jesz­cze się wzmo­gło. Do­sta­łam gę­siej skórki po­mimo pa­nu­ją­cego na ze­wnątrz upału. Wy­łą­czy­łam mu­zykę i ci­szę wy­peł­niło ko­ła­ta­nie mo­jego serca. Co się, do cho­lery, dzieje? – po­my­śla­łam. Prze­cież je­stem bez­pieczna. Roz­draż­niona wła­snym ro­ze­dr­ga­niem, chwy­ci­łam za torby z za­ku­pami i ru­szy­łam do miesz­ka­nia. Gdy wsu­wa­łam klucz do zamka, ręce do­słow­nie trzę­sły mi się ze stra­chu. Za­po­bie­gaw­czo ro­zej­rza­łam się do­okoła, ale nie do­strze­głam żad­nego za­gro­że­nia. Za­trza­snę­łam za sobą drzwi i przy­war­łam do nich ple­cami. Wa­riatka. Głu­pia wa­riatka z ma­nią prze­śla­dow­czą, psio­czy­łam na sie­bie w du­chu. Rzu­ci­łam torby na stół, za­sta­wiony szklan­kami i kub­kami, któ­rych oczy­wi­ście nie wsta­wi­łam do zmy­warki. By­łam straszną ba­ła­ga­niarą, to Za­inab dbała w na­szym domu o po­rzą­dek. Na­gle je­den z kub­ków za­chwiał się na skraju blatu, po czym spadł na pod­łogę, roz­bi­ja­jąc się w drobny mak. Serce pod­sko­czyło mi w piersi. Przy­ci­snę­łam rękę do klatki i ro­zej­rza­łam się po pu­stym po­miesz­cze­niu. Wszystko wy­glą­dało tak jak przed moim wyj­ściem. Lekki nie­po­rzą­dek, ale jesz­cze nie ba­ła­gan. Za­le­d­wie kilka ubrań prze­rzu­co­nych przez opar­cie ka­napy, no i te kubki.

– Ni­kogo tu nie ma! – po­wie­dzia­łam gło­śno, jakby to miało mnie prze­ko­nać.

Dla pew­no­ści obe­szłam jesz­cze całe miesz­ka­nie, po­woli uspo­ka­ja­jąc sko­ła­tane serce. Na­stęp­nie się­gnę­łam po moją dzi­siej­szą zdo­bycz. Od­wi­nę­łam ele­gancki pa­pier i prze­su­nę­łam pal­cami po tło­czo­nym em­ble­ma­cie. To­rebka była prze­piękna. Po­de­szłam do lu­stra i za­czę­łam przy­bie­rać różne pozy, wy­obra­ża­jąc so­bie, jak do­sko­nale bę­dzie się kom­po­no­wać ze szpil­kami w iden­tycz­nym ko­lo­rze. Uśmiech­nę­łam się za­lot­nie, jak­bym stała przed jed­nym z tych przy­stoj­nia­ków, któ­rych uwiel­bia­łam ko­kie­to­wać. Uło­ży­łam usta w dzió­bek, a po­tem za­czę­łam stroić do sie­bie głu­pie miny.

Wresz­cie zre­lak­so­wana, odło­ży­łam to­rebkę na stół i po­sta­no­wi­łam za­brać się do uprząt­nię­cia ba­ła­ganu, któ­rego chwilę wcze­śniej na­ro­bi­łam. Chwy­ci­łam za mio­tłę i szu­felkę, ale kiedy tylko ze­bra­łam odłamki ce­ra­miki, usły­sza­łam dzwo­nek do drzwi. Znowu po­czu­łam ukłu­cie lęku, choć prze­cież mógł to być każdy – sprze­dawca ku­po­nów na ni­sko­so­dową wodę mi­ne­ralną, stróż apar­ta­men­towca, a na­wet cał­kiem przy­pad­kowy czło­wiek, który po­my­lił pię­tra. Wyj­rza­łam przez wi­zjer. Za drzwiami stał męż­czy­zna w kap­tu­rze na gło­wie i z owi­niętą wo­kół szyi ara­fatką. Wy­glą­dał jak je­den z do­staw­ców, któ­rzy owi­jają głowę, żeby nie za­po­cić ka­sku, gdy w upale jeż­dżą na mo­to­rze. Ob­ser­wo­wa­łam go przez chwilę z po­dejrz­li­wo­ścią. Ni­czego prze­cież nie za­ma­wia­łam. Męż­czy­zna za­dzwo­nił po raz ko­lejny. Fak­tycz­nie miał w ręku ja­kieś pu­dełko.

– Kto tam? – za­py­ta­łam.

– Ara­mex – od­po­wie­dział. – Mam prze­syłkę dla Za­inab Kho­ury.

– Pro­szę zo­sta­wić pod drzwiami – na­ka­za­łam, wciąż bacz­nie mu się przy­glą­da­jąc.

Męż­czy­zna bez sprze­ci­wów po­ło­żył pa­ku­nek na wy­cie­raczce, a po­tem od­szedł. Znów zga­ni­łam się w my­ślach za swoje nie­do­rzeczne za­cho­wa­nie. Wa­riatka, no po pro­stu wa­riatka! Od­cze­ka­łam kilka se­kund, żeby mieć pew­ność, że do­stawca się od­da­lił, i otwo­rzy­łam drzwi. Schy­li­łam się i pod­nio­słam paczkę. Była za­ska­ku­jąco lekka. Kar­ton, choć spo­rych roz­mia­rów, wy­da­wał się pu­sty. Cie­kawe, co ta­kiego Za­inab za­mó­wiła...

Za­nim zdą­ży­łam się wy­pro­sto­wać, zo­sta­łam we­pchnięta z po­wro­tem do miesz­ka­nia. Nie da­łam rady na­wet krzyk­nąć, bo męż­czy­zna za­krył mi usta wielką dło­nią. Serce za­biło mi sza­leń­czo. Spa­ni­ko­wa­łam. Za­czę­łam się sza­mo­tać, choć nie mia­łam naj­mniej­szych szans z tak sil­nym na­past­ni­kiem.

– Uspo­kój się, ślicz­notko.

Zna­łam ten głos, ale nie po­tra­fi­łam sko­ja­rzyć go z kon­kretną osobą. Prze­sta­łam jed­nak wal­czyć. Przy­naj­mniej na ze­wnątrz, bo moje serce wciąż szar­pało się w piersi, jakby chciało wy­sko­czyć.

Wi­dząc, że się uspo­ka­jam, na­past­nik ode­rwał rękę od mo­ich ust, a po­tem zsu­nął z twa­rzy chu­stę i zdjął kap­tur.

– To ty? – zdzi­wi­łam się na wi­dok czło­wieka, z któ­rym spę­dzi­łam wiele na­mięt­nych nocy. W tym dziw­nym ubra­niu nie przy­po­mi­nał sie­bie. – Co ty tu ro­bisz?

– Tę­sk­ni­łem za tobą – od­parł. – Mu­sia­łem cię znów zo­ba­czyć.

– Nie po­wi­nie­neś przy­cho­dzić do mo­jego miesz­ka­nia, to wbrew za­sa­dom. Je­śli ktoś się do­wie, oboje bę­dziemy mieć kło­poty. Do­sko­nale o tym... – Nie zdą­ży­łam do­koń­czyć, bo męż­czy­zna za­mknął mi usta na­mięt­nym po­ca­łun­kiem. Dłu­gim i bar­dzo przy­jem­nym. Gdy­bym nie czuła po­trzeby, żeby od­świe­żyć się po za­ku­pach, może na­wet prze­cią­gnę­ła­bym tę przy­jem­ność chwilę dłu­żej. – Nie mo­żemy, przy­stoj­niaku, nie tu­taj... – wy­sa­pa­łam, gdy uwol­nił moje usta. – Spo­tkamy się za ty­dzień.

– Nie ma mowy – sprze­ci­wił się. – Po­trze­buję cię te­raz. Dzi­siaj, na­tych­miast. Każ­dego dnia my­ślę o mo­jej pięk­nej Ga­mili. Je­steś tu­taj. – Wska­zał na swoją głowę. – Dniem i nocą. – Zsu­nął rękę na moje łono i za­czął wal­czyć z su­wa­kiem je­an­sów. – Poza tym tam pa­nują za­sady, któ­rych nie­na­wi­dzę. Ty rów­nież, prawda? Wiem, że masz ochotę na wię­cej, wie­lo­krot­nie wi­dzia­łem to w twoim spoj­rze­niu. Nie­za­spo­ko­jo­nym, go­rą­cym...

– Nie wiem, o czym mó­wisz. Prze­cież za­wsze było nam do­brze. Je­śli tylko masz ochotę, po­wtó­rzymy to w przy­szłym ty­go­dniu. Ale te­raz na­prawdę mu­sisz już iść. Jak w ogóle do­wie­dzia­łeś się, gdzie miesz­kam? – Mu­sia­łam to wie­dzieć, bo naj­praw­do­po­dob­niej mie­li­śmy ja­kieś prze­cieki w sys­te­mie. Sta­ra­łam się, żeby mój głos był życz­liwy, ale też sta­now­czy. Męż­czyźni tacy jak on lu­bili po­słuszne dziew­czyny, ale nie­stety na­krę­cali się jesz­cze moc­niej, kiedy mu­sieli o nie po­wal­czyć. Dla­tego chcia­łam dać mu ja­sno do zro­zu­mie­nia, że do ni­czego dzi­siaj nie doj­dzie.

Nie od­po­wie­dział. Ob­ser­wo­wał mnie bez słowa. Czu­łam jed­nak, że po­luź­nił uścisk wo­kół mo­jej ta­lii, co dało mi na­dzieję, że za­raz ska­pi­tu­luje. Od­su­nął się ode mnie, ale tylko na kilka cen­ty­me­trów.

– Chcę te­raz – od­po­wie­dział krótko, a po­tem, ku mo­jemu za­sko­cze­niu, zła­pał mnie za ra­mię i za­czął cią­gnąć w stronę sofy.

Syk­nę­łam z bólu. Prze­szło mi przez myśl, że może le­piej bę­dzie, jak się pod­dam. To tylko seks, prze­ko­ny­wa­łam samą sie­bie. Lep­sze to, niż wpaść w ręce ja­kie­goś sa­dy­sty. Do tej pory nie było mi z nim źle, ja­koś to prze­trzy­mam.

– Do­brze, tylko po­zwól mi się od­świe­żyć – po­pro­si­łam. – Do­piero co wró­ci­łam z za­ku­pów, po­trze­buję do­słow­nie kilku mi­nut.

Ką­tem oka spoj­rza­łam w stronę te­le­fonu, który le­żał na szafce, tuż przy drzwiach do ła­zienki. Po­my­śla­łam, że je­śli za­mknę się z nim w środku, zdążę wy­brać nu­mer alar­mowy albo skon­tak­to­wać się z moim opie­ku­nem – może wtedy uda mi się unik­nąć tego zbli­że­nia. Wa­ha­łam się. Nie mia­łam ochoty na to­wa­rzy­stwo tego fa­ceta, poza tym taka schadzka mo­gła mieć dla mnie przy­kre kon­se­kwen­cje. Or­ga­ni­za­cja, do któ­rej przy­na­le­ża­łam, rzą­dziła się ści­słymi za­sa­dami. Jedna z nich brzmiała: „Żad­nych pry­wat­nych spo­tkań z klien­tami”. Je­śli kie­dyś wy­szłoby na jaw, że za­ba­wia­łam się z jed­nym z nich we wła­snym miesz­ka­niu, moja ka­riera do­bie­głaby końca. I wcale nie dla­tego, że fa­cet był na­chalny, ale po­nie­waż nie zgło­si­łam jego wy­stępku do cen­trali. Mu­sia­łam cho­ciaż spró­bo­wać. Naj­wy­żej się na mnie ob­razi i ni­gdy wię­cej nie da mi na­piwku.

Kiedy ski­nął głową, unio­słam się z sofy i skie­ro­wa­łam w stronę ła­zienki. Jak mi się wy­da­wało, nie­po­strze­że­nie się­gnę­łam po ko­mórkę. Zo­stało mi do­słow­nie pół kroku, żeby za­trza­snąć za sobą drzwi, gdy po­czu­łam opór z dru­giej strony. Ma­sywne, drew­niane skrzy­dło za­trzy­mało się kilka cen­ty­me­trów od fu­tryny.

– Przy­stoj­niaku, co ty ro­bisz? – za­py­ta­łam spa­ni­ko­wana. – Mó­wi­łam ci, że po­trze­buję paru mi­nut.

Pró­bo­wa­łam siłą cią­gnąć za klamkę, ale nie mia­łam z nim szans – drzwi otwo­rzyły się na oścież. Te­le­fon wy­padł im z ręki, gdy zo­ba­czy­łam mo­jego klienta trzy­ma­ją­cego w ręku pla­sti­kowy wo­rek oraz ta­śmę izo­la­cyjną. Krew za­wrzała mi w ży­łach, a puls znowu przy­spie­szył sza­leń­czo. Nie umia­łam już uda­wać, że co­kol­wiek mam pod kon­trolą. Za­czę­łam wy­dzie­rać się na całe gar­dło, de­spe­racko wo­ła­jąc o po­moc.

Wtedy męż­czy­zna do­sko­czył do mnie i z im­pe­tem zdzie­lił mnie w twarz. Za­sko­czyło mnie to tak bar­dzo, że na­tych­miast za­mil­kłam. Ni­gdy wcze­śniej nikt mnie nie ude­rzył. Ani oj­ciec, ani matka, ani na­wet moja men­torka, która sły­nęła z nie­kon­wen­cjo­nal­nych me­tod utrzy­my­wa­nia po­rządku w or­ga­ni­za­cji.

Zszo­ko­wana, zła­pa­łam się za pie­kący po­li­czek, nie mo­gąc uwie­rzyć w to, co się stało. Męż­czy­zna jed­nak zda­wał się na to zu­peł­nie obo­jętny. Ujął mnie pod brodę, zmu­sza­jąc, bym spoj­rzała w jego uśmiech­niętą twarz.

– My­śla­łaś, że mnie prze­chy­trzysz? – Wzro­kiem wska­zał le­żący na pod­ło­dze te­le­fon.

– To nie tak, przy­się­gam... – za­czę­łam się tłu­ma­czyć, ale nie do­koń­czy­łam, bo chwy­cił mnie za szyję. Nie wie­dzia­łam, czy chce mnie udu­sić, czy tylko uka­rać. Jego palce bo­le­śnie wbi­jały się w moją krtań. – Puść... – wy­char­cza­łam, dła­wiąc się. – Puść, pro­szę...

On jed­nak tylko moc­niej za­ci­snął rękę. Za­śmiał się, kiedy od­ru­chowo skie­ro­wa­łam wzrok na wo­rek i ta­śmę, zwi­sa­jące z jego ma­łego palca.

– O ta­aak – po­wie­dział. – Dzi­siaj się za­ba­wimy. Bez re­guł, bez kon­troli. – Pchnął mnie tak, że bo­le­śnie ude­rzy­łam ple­cami o zimne ka­felki. Z mo­ich oczu po­pły­nęły łzy. – Bez ka­mer... – wy­szep­tał mi pro­wo­ka­cyj­nie do ucha, nie zwa­ża­jąc na to, jak wielki spra­wia mi ból. – Tak jak lu­bię.

Po tych sło­wach kop­nął mnie w brzuch, uwal­nia­jąc jed­no­cze­śnie szyję. Zgię­łam się wpół i jesz­cze przez chwilę nie by­łam w sta­nie zła­pać od­de­chu, choć de­spe­racko pró­bo­wa­łam. Mia­łam wra­że­nie, że czas się za­trzy­mał. Ni­czego nie sły­sza­łam, ni­czego nie czu­łam. Ale tylko przez chwilę, przez jedną krótką chwilę. Bo na­gle moim cia­łem za­wład­nął ból, pro­mie­niu­jący od brzu­cha aż po ko­niuszki pal­ców. Wcią­gnę­łam do płuc po­wie­trze, za­chłan­nie i głę­boko. Wtedy męż­czy­zna na­cią­gnął mi na głowę czarny wo­rek, a wo­kół mo­jej szyi owi­nął ta­śmę izo­la­cyjną. Na­pę­dzana pa­niką, znów pró­bo­wa­łam krzy­czeć – fo­lia wy­peł­niała się po­wie­trzem, a po chwili przy­wie­rała do mo­jej twa­rzy ni­czym druga skóra.

Gło­śny śmiech męż­czy­zny prze­ra­ził mnie do szpiku ko­ści. Na­past­nik od­wró­cił mnie do sie­bie ple­cami i tą samą ta­śmą unie­ru­cho­mił moje ręce. Po­tem za­czął mnie gdzieś pro­wa­dzić. Wie­dzia­łam, że mi­jamy sa­lon i idziemy do mo­jej sy­pialni. Tam mnie po­pchnął i upa­dłam brzu­chem na łóżko. Usiadł na mnie okra­kiem i znów się ode­zwał:

– Krzycz. Lu­bię, jak krzy­czy­cie. Krzycz, ile sił w płu­cach – do­dał z kpiną. – A wiesz, co lu­bię naj­bar­dziej? Mo­ment, w któ­rym do­ciera do was, że krzyk nic nie da i po­kor­nie pod­da­je­cie się mo­jej woli, li­cząc, że po wszyst­kim ro­ze­rwę wo­rek. – Znów za­niósł się śmie­chem, po­twor­nym, de­mo­nicz­nym. – My­ślisz, że go ro­ze­rwę?

Nie li­czy­łam na to, ale po­my­śla­łam, że je­śli się opa­nuję i wcią­gnę głę­boko po­wie­trze ustami, uda mi się za­ssać fo­lię i ją prze­gryźć. W mo­jej gło­wie po­ja­wiła się ma­leńka okru­szyna na­dziei. Myśl, któ­rej chwy­ci­łam się jak ostat­niej de­ski ra­tunku. De­spe­racko wal­czy­łam, zu­peł­nie nie przej­mu­jąc się tym, co męż­czy­zna robi z moim cia­łem. Mia­łam tylko je­den cel – prze­gryźć ten cho­lerny wo­rek i za­czerp­nąć po­wie­trza.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki