Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zapiski z tamtego świata to dwie częściowo równoległe relacje z Zagłady we Lwowie. Pierwsza z nich to cudem ocalały, mający ogromnie znacznie źródłowe dziennik wybitnego prawnika pochodzenia żydowskiego Maurycego Allerhanda, profesora prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, członka Trybunału Stanu i Komisji Kodyfikacyjnej Rzeczypospolitej Polskiej, adwokata. Swój dziennik profesor pisał w lwowskim getcie w latach 1941-1942. Ich unikalna treść pokazuje jak prawo może zmienić się w bezprawie. Profesor został zamordowany w sierpniu 1942 r. w Obozie Janowskim we Lwowie. Autor prowadzi swoisty dialog ze swoim dziadkiem. Oprócz obszernego opisu bestialstwa Holokaustu i swoich przeżyć z tego okresu, sięga pamięcią do beztroskiego dzieciństwa w czasie II RP i wspomina również pierwszą okupację sowiecką. To co Władysław Szpilman jako dorosły mężczyzna przeżył w Warszawie mały Leszek Allerhand przeżył we Lwowie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 154
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Fundacja im. Aliny i Leszka Allerhandów, 2020 © Copyright by Adam Redzik, 2020 © Copyright by Wydawnictwo Wysoki Zamek, 2020
Wydanie drugie, przejrzane i uzupełnione
Posłowie
Adam Redzik
Redakcja
Adam Redzik, Jacek Tokarski
Korekta
Katarzyna Kierejsza, Monika Jakobiszyn
Projekt okładki i typografia
Marek Pawłowski
Łamanie
Edycja
Przygotowanie do druku zdjęć
Andrzej Najder
Redaktorzy oraz wydawnictwo dokonali wszelkich starań w celu ustalenia autorów zamieszczonych w książce fotografii
ISBN - 978-83-956802-0-5
Wydawnictwo Wysoki Zamek
ul. Dzielskiego 2 lok. 225, 31-420 Kraków
tel. +48 12 411 05 56
Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: www.wysokizamek.com.pl
Pamięci tych, którzy odeszli,
i tych, dzięki którym pozostaliśmy…
Pierwsze wydanie książki pt. Zapiski z tamtego świata ukazało się w 2003 roku nakładem Wydawnictwa Edukacyjnego w Krakowie. Książkę przyjęto z ciekawością i uznaniem, a interesujące opracowanie graficzne dodatkowo wzbogaciło zawarte w niej treści. W księgarniach Krakowa stała się książką tygodnia. Nie wykluczano włączenia jej w skład lektur szkolnych. Promocyjne spotkania w Warszawie, Krakowie, Poznaniu przy zapełnionych salach i ożywionych dyskusjach utwierdzały mnie w przekonaniu o słuszności decyzji napisania i wydania tego pamiętnikarskiego zapisu. Skromny nakład i skromna cena spowodowały, że książka szybko zniknęła z księgarskich półek, ja zaś nie przewidywałem wznowienia. W ostatnim czasie coraz częściej proponowano mi, abym zmienił tę decyzję. Mówiono: „Jesteś jedyny i ostatni, który to wszystko widział, przeżył, dotknął. Jesteś ostatnim świadkiem. Twoi następcy będą tworzyć własną wizję tego okresu, dowolną opowieść, własny komentarz. Musisz to ponownie opisać”. Słowa „jedyny” i „ostatni” zasmuciły mnie i nieco przeraziły. Ta prawda dotychczas do mnie nie docierała.
Ponownie przeczytałem książkę, koncentrując się jedynie na własnych przeżyciach. Pamiętnik dziadka jako dokument nie podlegał jakimkolwiek zmianom, jakimkolwiek ingerencjom. Dr Adam Redzik dokonał tylko uzupełnienia tekstu o dwie karty zapisków dziadka, które zrządzeniem chochlika pominięto w pierwszym wydaniu, oraz skorygował kilka drobnych błędów wynikłych z problemów w odczytaniu kreślonych ołówkiem notatek dziadka. Dawniej pisałem dość oszczędnie, chcąc jak największą treść zawrzeć w najskromniejszej formie. Będąc podporządkowany treści zapisu dziadka, pomijałem wiele ważnych dla mnie zdarzeń, niektórych w ogóle nie opisując. Po namyśle postanowiłem przeżyć to jeszcze raz i wznowić wydanie książki, dziękując równocześnie tym wszystkim, którzy mnie do tego nakłonili.
Leszek Allerhand
[…]
Wyrażam szczególną wdzięczność profesorowi Bolesławowi Faronowi za jego szczere zainteresowanie przedstawionym tu opracowaniem i nakłonienie mnie do jego wydania.
Znakomitym pracownikom Wydawnictwa Edukacyjnego, pani Sylwii Mazurkiewicz-Petek oraz pani Jolancie Korkuć, dziękuję za ich pracę, zaangażowanie, cierpliwość i doradztwo – wielokrotnie przekraczające rutynowe działania wydawnicze.
Leszek Allerhand
Wspomnienia zawarte w treści tego opracowania związane są z Lwowem – miastem zawsze wiernym swej Ojczyźnie, do dziś wspominanym ze łzami tęsknoty przez tych, którzy musieli je opuścić.
Nie dane mi było przeżyć tutaj pierwszych młodzieńczych niepokojów i wzruszeń; daleko mi było do spełnienia mych nadzieji i planów. Lwów był miastem moich zabaw w piasku, huśtawek, koni na biegunach, bezradnej opieki moich guwernantek, miejscem ulicznych bitew z kolegami, z których niejednokrotnie wychodziłem z podbitym okiem. Był miastem mego zamordowanego dzieciństwa. Kocham to miasto.
Lwów był ośrodkiem wysokiej kultury, myśli naukowej, społecznej, politycznej, miastem wielonarodowościowym, z dominującą społecznością polską. W 1931 roku we Lwowie mieszkało 157 490 Polaków i 99 595 Żydów; tym samym było to trzecie co do wielkości skupisko żydowskie w Polsce – po Warszawie i Łodzi. Pozostałe 18 procent ogółu ludności stanowili głównie Ukraińcy, ponadto Ormianie, Niemcy i inni 1. Podobne proporcje zachowały się do wybuchu II wojny światowej.
Fala uchodźców z okupowanych przez hitlerowców terenów powiększyła tutejszą społeczność żydowską o około 60 tysięcy osób. W okresie tzw. I okupacji sowieckiej około 70 tysięcy Żydów zostało wywiezionych w głąb Związku Radzieckiego, wstąpiło do Armii Czerwonej bądź uciekło z wycofującym się wojskiem radzieckim. Z chwilą wkroczenia Niemców miasto zamieszkiwało około 165 tysięcy Żydów. W 1944 roku zarejestrowano 832 ocalonych – głównie kobiet (co stanowi 0,5 procent populacji sprzed wojny), a w całym rejonie – około 3400 osób. W tej liczbie znajdowali się przybysze z innych, odległych terenów, uwolnieni więźniowie obozów pracy, ukrywający się w lasach i inni. Mimo upływu lat miasto to jest mi najbliższe.
Jesienią 1992 roku brałem udział w Światowym Zjeździe Stowarzyszenia „Dzieci Holocaustu” odbywającym się w Jerozolimie. Pewnego dnia odwiedził mnie w hotelu przedstawiciel Instytutu Yad Vashem 2, pan Shmuel Krakowski, prosząc o rozmowę.
W jej trakcie zadawał szereg pytań dotyczących naszej rodziny i jej przeżyć. Zadziwił mnie znajomością wielu szczegółów, znanych tylko nam – najbliższym jej członkom. Okazało się, że rozmowa miała ustalić, czy faktycznie należę do rodziny profesora Maurycego Allerhanda, czy jest to tylko zbieżność nazwisk.
Dowiedziałem się, że w posiadaniu Yad Vashem znajdują się kopie okupacyjnych pamiętników mego dziadka, które po przetłumaczeniu na język angielski i hebrajski wydano w formie książkowej. Uważano, że ich treść uzupełnia braki w okupacyjnej historii żydostwa lwowskiego, a nazwisko autora gwarantuje rzetelność opisu. Otrzymałem egzemplarz takiej książki, który po przeczytaniu ofiarowałem moim lwowskim przyjaciołom. Niestety, nie udało mi się pozyskać drugiego egzemplarza.
Po powrocie do Polski udałem się do Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, gdzie udostępniono mi oryginały pamiętników. Dowiedziałem się, że pochodzą one z prywatnego archiwum profesora Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie Stefana Stasiaka, dostarczył je zaś do Żydowskiego Instytutu profesor Uniwersytetu Warszawskiego Jan Reychman, porządkujący dokumenty po śmierci profesora Stasiaka. Oprócz zapisków mojego dziadka znajdowało się tam wiele innych pism dotyczących podobnej problematyki, które ujęte zostały przez archiwistów wspólnym tytułem „Teka Lwowska”. Nie wyjaśniono, jakimi drogami materiały te dotarły do profesora Stasiaka. Być może istniał jakiś ośrodek gromadzący relacje o terrorze okupanta.
Do tego czasu nazwisko profesora Stasiaka nie było szerzej znane w naszej rodzinie. Również po wojnie mój ojciec, korespondujący z wieloma lwowskimi naukowcami, nie wspominał go. Niemniej chwała Panu Profesorowi Stefanowi Stasiakowi za przechowanie tych dokumentów i żal, że się nie poznaliśmy.
W tym czasie, jak również w latach następnych, prawnicze opracowania mego dziadka stały się niezwykle popularne. Zasady nowej ekonomiki wymagały nowych uregulowań prawnych, rynek wydawniczy zaś był w tych kwestiach niesłychanie ubogi. Sięgnięto po przedwojenne dzieła profesora Allerhanda, które okazały się niezwykle aktualne, ba – nowoczesne. Wkrótce stały się również podręcznikami akademickimi. Do wydawców dołączyli historycy prawa, którzy w swych opracowaniach przybliżali czytelnikom sylwetkę mego dziadka. Ze szczególną wdzięcznością pragnę wymienić pana Krzysztofa Pola, który znajomością i wnikliwością ocen spowodował, że prawo zaczęto kojarzyć nie tylko z paragrafem, ale i z jego humanistycznymi wartościami.
Z biegiem lat fachowy rynek wydawniczy zapełnił się nowymi opracowaniami, niemniej uważam, że dzieła Maurycego Allerhanda przysłużyły się prawu nie tylko Drugiej, ale i Trzeciej Rzeczypospolitej – i nie zostały zapomniane.
Niedawno w gronie przyjaciół powstała myśl, aby archiwalne zapiski mego dziadka opracować i wydać. Uważano, że stanowiłoby to ciekawy przyczynek do poznania obyczajowości ówczesnego okresu. Osoba profesora Allerhanda, żyjącego w klimacie CK Austrii, wybitnego znawcy ówczesnego prawa, liberała, rzetelnego naukowca, dla którego konfrontacja z nowym nieludzkim prawem stanowiła ogromny wstrząs – to wszystko mogłoby stać się przedmiotem ciekawych przemyśleń.
Po raz kolejny sięgnąłem zatem do zapisków mego dziadka. Ze wzruszeniem przeglądałem dziesiątki starych, kancelaryjnych dokumentów, z których można było odtworzyć klimat dawnych adwokackich spraw. Wiele tych akt dziadek wywiózł ze swej kancelarii – trudno mu było rozstać się ze wspomnieniami sądowych rozpraw. Pamiętam, jak leżały poukładane w kątach pokoju w getcie, używane w tajemnicy jako rozpałka do pieców.
Na odwrotnych, czystych stronach tej makulatury dziadek notował swoje wrażenia z ówczesnego życia. Pisał najczęściej ołówkiem, swoim maleńkim, nieczytelnym pismem, pozostawiając duży margines – podobnie jak w znanych mi rękopisach jego dawnych książek.
W zapiskach dziadek relacjonuje sytuacje niezgodne z prawem, cywilizacją, z dotychczas znaną codziennością. Zastanawia się nad drobiazgami, często z naiwnym zdumieniem. Oszczędnie opisuje życie własne i swojej rodziny. Nie komentuje, nie ubarwia treści, zdaje się nie angażować emocjonalnie; zapisy są zwięzłe, bez zbędnych przymiotników. Poszczególne fragmenty stanowią całości odrębne, są datowane, kartki zaś numerowane. Czasem na marginesie znajduje się uwaga dotycząca treści zapisu.
Wspomnień tych nie sposób traktować jako zwartego, prowadzonego na bieżąco dziennika, niektóre zdarzenia opisywane są bowiem po paru miesiącach, sytuacje aktualne przeplatają się z wydarzeniami dawnymi. Opracowania tych dokumentów dokonali archiwiści Żydowskiego Instytutu Historycznego. Stworzyli, moim zdaniem, całość najbardziej prawdopodobną pod względem chronologicznym i odpowiadającą tokowi myśli dziadka. Utrzymałem ten stan.
Zresztą chronologia nie była tu najistotniejsza. Opisywane zdarzenia mogły zaistnieć w każdym czasie, ważna jest ich treść, nie kolejność. A należy pamiętać, że zapiski dokonywane były w atmosferze ludzkich tragedii, podeptania godności, w czasach głodu, zagrożenia życia, wszechobecnej śmierci.
Czytałem pełen smutku, śledząc dzień za dniem, pamiętając wiele, przypominając sobie coraz więcej i dokładniej. Wczytywałem się w opisy zdarzeń, które towarzyszyły również memu dzieciństwu. Były to przecież te same dni, te same poranki i wieczory, te same łzy i radości. Oddychaliśmy tym samym powietrzem. I zawsze on prowadził mnie za małą rączkę. Prowadził nas wszystkich – i był najważniejszy.
I pomyślałem, że może byłoby ciekawie połączyć moje dziecięce przeżycia z wrażeniami dziadka. Czytałem zapisy dziadka, pisałem, rozmyślałem, wreszcie nieśmiało zdecydowałem się jeszcze raz przeżyć ten okres. Patyna czasu i życia odpadała przy najmniejszym dotknięciu, ukazując świat mego zagubionego dzieciństwa. Wiadomo, iż doznania dziecka tworzą najbardziej wiarygodny i wielobarwny fresk życia – pierwszy i najdoskonalszy obraz czasu i ludzi. To nieważne, że uszka i oczka są malutkie – one słyszą i widzą najlepiej.
Pisałem więc, nie zdając sobie sprawy, że tworzę własny pamiętnik. Założyłem, że moje wspomnienia mają być tylko skromnym uzupełnieniem opisów dziadka. Ostatecznie naruszyłem zamierzone proporcje, ale mam nadzieję, że dziadek mi to wybaczy. W tych stosunkowo rozległych wspomnieniach starałem się zaznaczać przede wszystkim sytuacje najważniejsze; pominąłem dziesiątki dramatycznych zdarzeń, ludzkich zachowań i tragedii. Nie wspominałem o przenikających mnie i moją matkę głębokiej wierze i kulcie religii chrześcijańskiej, tworzących nadzieję na przetrwanie. Akcentowałem tylko takie sytuacje, jakie wówczas docierały najwyraźniej do mojej świadomości, jakie dotyczyły mnie bezpośrednio. Nie napisałem – nie odważyłem się napisać – o towarzyszącym mi uczuciu lęku. O przerażającym, obezwładniającym strachu, którego nie mogłem pokonać nieprawdziwą wesołością i dziecięcą agresją. O naszym „cmentarnym życiu” można by wiele napisać – akcentowałem jedynie jego najważniejsze momenty. Celowo unikałem szerszych opisów życia w getcie. Nie wspominam również o klimacie ulicy – aryjskich dzielnic. Temat ten winien doczekać się odrębnego opracowania. Wtedy, być może, będzie bardziej zrozumiałe, dlaczego Żydzi po udanych ucieczkach z getta pośpiesznie tam wracali.
Nie roszczę sobie praw do tworzenia jakiejkolwiek literatury, analiz historycznych bądź socjologicznych. Nie podejmuję się analiz problematyki holocaustu. Piszę prosto z serca.
Dla innych wrażliwych serc.
Leszek Allerhand