Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Złotowłosa” to pasjonująca powieść obyczajowa. Zaskakującymi ścieżkami ludzkiego losu prowadzi przez miłość, zdradę i przyjaźń, wplatając w stronice doświadczeń głównej bohaterki ze smakiem napisaną erotykę.
Zuzanna to wychowana na wsi prosta dziewczyna, która w czasie studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim dostaje szansę od życia i w ramach programu Erasmus wyjeżdża na rok do Paryża. Zakochuje się tam w przystojnym studencie ze Szwajcarii. Złotowłosa odkrywa, czym są miłość, seks i pożądanie. Jednak złośliwy los krzyżuje jej plany i niszczy misternie zbudowane uczucie.
Zdruzgotana Zuzanna wraca do Polski, gdzie po trudnej walce z depresją krok po kroku układa sobie życie. Gdy po kilku latach dopadają ją koszmary z przeszłości, jej ustatkowane życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Czy brutalnie przerwana miłość z przeszłości może ponownie rozkwitnąć szczęściem? A może w pobliżu jest ktoś, kto bezgranicznie kocha Złotowłosą i może zaoferować jej bezinteresowne uczucie?
Krzysztof Jóźwik w doskonale przyprawionej opowieści o namiętności ze smakiem prowadzi czytelnika przez labirynt kobiecych pragnień.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 478
Oczy twe jak piękne świece
A w sercu źródło promienia
Więc ja chciałbym Twoje serce
Ocalić od zapomnienia
Konstanty Ildefons Gałczyński – Ocalić od zapomnienia, fragm.
Część I
Prolog
Mężczyzna nagle zatrzymał się w drzwiach i bardzo powoli odwrócił w stronę salonu. Ze złością spojrzał w kierunku stołu, przy którym siedziała kobieta z narzuconą na plecy kolorową, haftowaną chustą. Na białym materiale można było dostrzec różnokolorowe kwiaty ułożone w kształt rombu. Dookoła wyhaftowano zielone liście otulające rysunek. W motywie przeważały czerwone, niebieskie i żółte rośliny, jednak mężczyzna nie był w stanie ich nazwać. Na pewno rosły dziko w górach, ale on nigdy nie był specjalistą w temacie flory. Było mu z tego powodu trochę wstyd, lecz jednego był pewien: chusta była lokalnej produkcji, a on kupił ją kilka lat temu podczas jednego z romantycznych spacerów, na które się wybrali.
Zamyślona kobieta siedziała nieruchomo przy stole, wpatrzona gdzieś w dal. Spoglądała przez okno na majaczące w oddali szczyty gór, które to właśnie dzięki niemu tak mocno pokochała. Wcale nie wyglądała na osobę, która przed chwilą wyartykułowała te straszne słowa. Mężczyzna nawet przelotnie pomyślał, że się przesłyszał, że przecież ona wcale nic do niego nie powiedziała. Że to, co wydawało mu się, że usłyszał, było po prostu niemożliwe, że to jakiś żart jego umysłu. Psikus zmęczonej po całym dniu pracy głowy.
Mimo to poczuł, jak zadrżało jego serce.
– Możesz powtórzyć? – zapytał chrapliwym od emocji głosem.
– To nie jest twoje dziecko – zabrzmiało ponownie.
Tym razem pewniej i głośniej. Tym razem nie było najmniejszej wątpliwości, że jednak te słowa naprawdę padły. Że to nie wytwór jego wyobraźni, tylko prawdziwa sytuacja. Tu i teraz.
Jego wzrok momentalnie stężał. Odruchowo zacisnął dłonie, aż zachrzęściły spracowane kości dotknięte pierwszymi oznakami reumatyzmu.
– Co ty pieprzysz, do cholery? – wyrwało się mu, choć nigdy nie przeklinał, a już na pewno nigdy tak do niej nie mówił. Do jego pięknej złotowłosej. Do miłości jego życia.
– To niestety prawda. – Lekko zatrzęsła się jej broda. – To nie jest twoja córka.
Mężczyzna zastygł na dłuższą chwilę. Milczał. Nie poruszył się nawet o milimetr. Nawet nie mrugnął.
Trwało to na tyle długo, że złotowłosa kobieta spojrzała na niego, jakby chciała sprawdzić, czy jeszcze w ogóle tu był.
Był.
Stał i patrzył na nią niewidzącym wzrokiem. Wydawało się, że nie oddycha i że wręcz nie jest prawdziwym, żywym człowiekiem, tylko woskową figurą postawioną tu dla ozdoby.
– Słuchaj... – szepnęła do niego. Jej oczy momentalnie zawilgotniały. – Ja nie chciałam... Bardzo źle się stało... Ja...
Chciała coś zrobić, coś więcej wyjaśnić, coś naprawić, ale tak naprawdę nie wiedziała, jak ma to uczynić. Po policzkach popłynęły jej łzy.
Niespodziewanie mężczyzna złapał się za serce, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie straszliwego bólu. W jego oczach pojawił się wyraz rozczarowania, smutku i strachu.
– Kochanie?! – Złotowłosa zerwała się ze skrzypiącego ze starości krzesła. – Co ci jest?!
Mężczyzna zgiął się wpół, jakby dostał kijem prosto w brzuch. Widać było, że walczy z atakiem potwornego bólu i stara się nie poddawać. Zachwiał się i jęknął żałośnie. Ułamek sekundy później było już oczywiste, że powoli przegrywa.
Kobieta ruszyła w jego stronę, ale nie zdążyła.
Ten potężnie zbudowany, zahartowany i silny człowiek runął na podłogę. W ostatniej chwili próbował złapać się czegoś, co było pod ręką, jednak w efekcie pociągnął ze sobą stojący obok na drewnianej podpórce rozłożysty kwiat paproci i runął razem z nim.
– Skarbie!!! – Kobieta doskoczyła do niego i padła na kolana.
Krzyk przerażonej złotowłosej rozniósł się po całym domu. Jednak nikt nie mógł jej usłyszeć, ani jej pomóc.
Tylko od niej zależało, czy da radę go uratować.
Rozdział 1
– Zuza! Dostałaś się?! – Ryk Martyny rozsadził gołe ściany korytarza akademika, a dźwięk jej podniesionego głosu odbił się echem i poniósł daleko w głąb budynku.
Kilku studentów stojących pod ścianą spojrzało na ruszającą pędem w stronę wind niewysoką, ładną brunetkę.
– Do Paryża?! Na Sorbonę?! – krzyczała, biegnąc co sił.
Rozpędzona dziewczyna wpadła z otwartymi rękami na stojącą obok windy Zuzannę i z powodu nabranej prędkości o mało co nie przewróciła na podłogę zarówno jej, jak i siebie. Koleżanki zachwiały się w przyjacielskim uścisku, aż czekająca na windę dziewczyna musiała przytrzymać się ściany, by nie upaść pod naporem roześmianej towarzyszki. Martyna ucałowała zaskoczoną studentkę kilka razy w policzki i rozpromieniła się od ucha do ucha.
– Zawsze mówiłam, że jesteś najlepsza i że w końcu dostaniesz to zagraniczne stypendium! I to w Paryżu! – Wykrzyknęła nad jej uchem. – Należało ci się, moja ty zdolna dziewczyno!
Koleżanki ściskały się przez dłuższą chwilę, choć speszona takim wylewnym okazaniem uczuć Zuza tylko przymknęła oczy i wyszeptała nieśmiało: „Dziękuję”. Od urodzenia była skromną dziewczyną, cichą i pracowitą. Nie zmieniło się to nawet w ciągu ostatnich dwóch lat studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszkając w akademiku, gdzie tyle się działo i gdzie przewijało się mnóstwo ludzi, gdzie kuszona była niezliczoną liczbą imprez i atrakcji, pozostała tą samą, skromną i cichą osobą. Nawet Martyna, głośna, dynamiczna i towarzyska, nie była w stanie wpłynąć na współlokatorkę. Obie totalnie się od siebie różniły, jednak nie przeszkodziło to, by stały się najlepszymi przyjaciółkami na roku, pomimo dzielących ich różnic charakteru oraz temperamentu.
Martyna w końcu odkleiła się od speszonej takim wylewnym okazywaniem uczuć koleżanki. Spojrzała na nią z uwagą i miłością w oczach. Potem przybrała udawaną, poważną minę.
– Przyszła pani prawnik Zuzanna Szczęsna jedzie na Sorbonę, podbić Paryż, a może nawet i pół Francji – padło aktorskim, niskim głosem, jakby dziewczyna odgrywała rolę jakiegoś znanego dziennikarza prowadzącego program telewizyjny. – Jakie ma pani plany na najbliższy rok, pani Zuzanno? Czy najładniejsza dziewczyna na wydziale, złotowłosa Słowianka o niebieskich oczach i twarzy anioła, odda swe serce wybrankowi znad Sekwany? Czy w wieku dwudziestu jeden lat wreszcie zakocha się w jakimś przystojnym, eleganckim Francuzie i ofiaruje mu w końcu swoje dobre serce oraz piękne ciało?
Obie dziewczyny się roześmiały, ale wyjeżdżająca na stypendium studentka natychmiast oblała się rumieńcem. Spojrzała z obawą na stojących opodal kolegów z wydziału, którzy z uśmiechami na ustach obserwowali całą scenę. Na pewno usłyszeli ostatnie słowa Martyny, która nigdy nie owijała w bawełnę i waliła prosto z mostu. Ale ona taka już po prostu była: twarda, bezpośrednia i żywiołowa dziewczyna z Zakopanego. Najlepsza przyjaciółka i współlokatorka.
– Oj daj spokój... – wyszeptała zakłopotana Zuzanna. – Nikt nie musi wiedzieć...
– Tak się cieszę, Zuzia! – przerwała jej w pół zdania Martyna i znów przytuliła, aż tamtej zabrakło oddechu. Dziewczyny trwały tak chwilę, ciesząc się z wypracowanego sukcesu i możliwości, jakie stwarzał studencki program Erasmus, zwłaszcza gdy stypendysta jechał na rok na Sorbonę.
– To kiedy wyjeżdżasz, moja ty piękna i zdolna koleżanko? – zapytała już spokojniej Martyna, kiedy w końcu odkleiła się od przyjaciółki. Złapała ją za dłoń, ściskając znacząco, i jednocześnie głaszcząc ją drugą ręką po ramieniu. Góralka nie potrafiła nie dotykać drugiej osoby, jeśli tylko łączyło ją z nią coś więcej: przyjaźń lub nawet dobra znajomość. Lubiła ciepło innego człowieka i potrzebowała go jak tlenu.
– Dopiero po wakacjach – padło rzeczowe wyjaśnienie. – Jeszcze będziemy miały sporo czasu na to, by się sobą nacieszyć przed moim wyjazdem. Spędzimy razem całe lato.
– Oj, to mogę ci obiecać! – zażartowała jej rozmówczyni. – Wykorzystamy każdą minutę do twojego wyjazdu. Żebyś zapamiętała przez cały rok, jak cię tu wszyscy kochamy i szanujemy. I żebyś szybko do nas wróciła.
Nadjechała w końcu winda.
– Muszę biec na zajęcia z prawa skarbowego – wytłumaczyła się szybko Zuzanna.
– Z tym marudą Siedleckim? – Martyna przewróciła oczami, udając zniesmaczenie. – Tylko nie zaśnij na tych ćwiczeniach. Weź sobie dużą kawę.
Po chwili dziewczyna machała już ręką zza szyby ruszającej w dół windy. Martyna zdążyła jeszcze posłać przyjaciółce buziaka i po chwili kabina zniknęła jej z oczu. Westchnęła, uśmiechnęła się do siebie zadowolona z faktu, że koleżance udało się załapać na taką prestiżową uczelnię, i po chwili ruszyła w stronę ich wspólnego pokoju.
– Hej, Martyna! – Usłyszała zaczepkę ze strony stojących nieopodal chłopaków. Znała ich z widzenia. Również byli studentami Wydziału Prawa, tylko z wyższego roku. Ten, który ją zawołał, miał chyba na imię Marek. Widziała go już kilka razy, zarówno tutaj, jak i na wydziale. Nawet przez chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem nie podrywał jej już kiedyś w klubie, ale imprezowała tak często, że mógł jej się pomylić z kimś innym.
– He? – zapytała niedbale, zwalniając nieco kroku. Obrzuciła ich spojrzeniem. Wszyscy wysocy, młodzi, przystojni. Dobrze ubrani i ładnie pachnący.
– Słyszałem, że od października tracisz swoją współlokatorkę? – zaśmiał się chłopak.
– Oj, nieładnie podsłuchiwać, panie Mareczku – zażartowała w swoim stylu i pogroziła mu palcem. Chłopak wydawał się zaskoczony, że zapamiętała, jak się nazywa. Martyna miała smykałkę do imion, zwłaszcza do imion przystojnych mężczyzn, którzy zapadli jej na dłużej w pamięci. Zatrzymała się obok nich, spoglądając ciekawie w brązowe oczy studenta. Tak samo brązowe jak jej. Głębokie i tajemnicze.
– Nie podsłuchiwałem. – Puścił do niej oczko. – Po prostu dźwięk tutaj tak się niesie. Niechcący usłyszałem.
– No i co w związku z tym? – zapytała, mrużąc teatralnie oczy.
Chłopak minimalnie się wyprężył i spojrzał na nią zalotnie.
– Może szukasz współlokatora? – Pokazał w uśmiechu rząd równych i ładnych zębów. – Gwarantuję dobre towarzystwo i pomoc w nauce. A także kilka innych atrakcji, w tym uciech cielesnych.
Śmiech jego kolegów nie zraził zahartowanej w boju góralki. Już z niejednego pieca chleb jadła i taka rozmowa była dla niej błahostką. Marek trwał w dumnej, męskiej postawie, jakby prezentował się na jakimś wybiegu dla topowych modeli. Dziewczyna momentalnie postanowiła z niego zażartować. Tak dla hecy i żeby nieco utemperować jego zapędy.
Oblizała się zalotnie i szybko zamrugała przedłużanymi rzęsami.
– J’adorerais profiter de cette offre – zamruczała po francusku jak kotka. – Mais je n’admets dans ma chambre que des étudiants beaux et doués qui savent utiliser leur langue non seulement en parlant. De plus, j›ai besoin de quelqu’un pour s’occuper de mon minette[1].
Marek zdębiał, bo nie spodziewał się odpowiedzi w języku, którego nie znał. Żaden z nich nie władał francuskim i teraz wszyscy trzej stali niepewnie z wyrazem zmieszania na twarzach. Nikt z nich nie wiedział, że Martyna, mieszkając dwa lata ze zdolną Zuzanną, mocno podszlifowała dzięki niej swój francuski, więc teraz swobodnie i bez obawy posługiwała się nim, kiedy tylko mogła. A teraz nadarzyła się doskonała okazja, by nieco przytrzeć nosa temu na pewno przystojnemu i atrakcyjnemu, ale nieco zbyt pewnemu siebie studentowi.
„Przyda mu się mały prztyczek w nos. Niech się bardziej postara, jeśli chce zdobyć moją uwagę. I nawet chcę, żeby to zrobił” – pomyślała jeszcze z rozbawieniem i zaczerpnęła powietrza, by dokończyć to, co zaczęła chwilę wcześniej:
– Oui, je pensais que tu n’avais rien à me dire – zamruczała ponownie i jeszcze raz zawachlowała rzęsami. – Maintenant, entraînez vos langues à être flexibles et prêtes l’ activité[2].
Roześmiała się z przekorą, puściła do nich oczko i poszła do pokoju, specjalnie jeszcze kręcąc okrągłymi biodrami. Wiedziała, że to zawsze wywołuje efekt i odpowiednio działa na mężczyzn. Nie mogła tylko przewidzieć tego, jak bardzo los z niej zadrwi, mszcząc się za ten niewinny żart.
Skonsternowani studenci stali jeszcze przez chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć, ale w końcu Marek wzruszył tylko ramionami.
– Dziwna ta laska – rzucił markotnie. – Na mnie czas. Do zobaczenia na uczelni.
Pożegnał się z kolegami i szybko poszedł w stronę schodów. Był na tyle zły z powodu tej niecodziennej sceny, że nie miał cierpliwości, by czekać na windę. Został upokorzony i to w obecności jego najlepszych kolegów. Cholera go brała, bo nic nie zrozumiał w tym pokręconym języku, a miał podejrzenie, że ta harda ślicznotka zażartowała sobie z niego i wyszydziła jego próbę podrywu. Zrozumiał tylko słowo minette, ale był tak zaskoczony, że w porę nie zareagował, nie odciął się, nie błysnął refleksem i nie użył ciętej riposty. W duchu przysiągł sobie, że na przekór wszystkiemu zdobędzie względy tej Martyny i wcześniej lub później zaciągnie ją do łóżka.
– Za naszą najzdolniejszą studentkę drugiego roku prawa! Sto lat! – Martyna narzuciła bardzo szybkie tempo picia i wznosiła już trzeci toast wypełnioną po brzegi szklanką dżinu z tonikiem. Pozostali ochoczo wznieśli swoje naczynia.
– Zdrowie! – odkrzyknęli chórem i wychylili szkło do dna. Tylko Zuzanna upiła najmniej. Była ostrożna w piciu alkoholu. Oszczędzała zdrowie i pieniądze, choć tego wieczoru drinki stawiali jej znajomi z roku, a dziś było jej święto. Było co opijać.
– Zuza, nie oszczędzamy się! – krzyknęła ze śmiechem pucołowata i piegowata Ewelina. Dziewczyna ewidentnie miała ochotę pobalować, tym bardziej że rok akademicki zbliżał się ku końcowi. Większość egzaminów była już zaliczona, w dodatku nadchodziły wakacje.
– Tak właściwie to trzeciego, a nie drugiego roku! – Męski głos próbował przebić się przez hałasy i krzyki ich ulubionego miejsca: shot baru o wdzięcznej i przewrotnej nazwie Głębokie Gardło. W każdym razie to było ulubione miejsce Martyny, bo Zuzanna unikała takich lokali.
– Masz rację, Radku, pewnie, że trzeciego! – Puściła do niego oko Martyna. – I za to z tobą wypiję!
Zadziorna studentka nie czekała na kolejną kolejkę. Nie oszczędzała się i podkręcała tempo, bo z doświadczenia wiedziała, że nikt jej nie przepije. Co prawda największe szanse, by dotrzymać jej kroku w tej konkurencji, miała właśnie Ewelina, ale i tak nigdy nie udało jej się wytrzymać tak długo, jak pochodzącej z Zakopanego koleżance.
Zuzanna tylko zamarkowała, że przechyla kieliszek.
– Oj nieładnie, Zuza, nieładnie. – Radek pogroził koleżance chudym jak on sam palcem i zrobił udawaną skwaszoną minę. – My tu opijamy twój sukces, wejście w wielki świat i podbój Europy, a ty tak się migasz? Zaraz będzie karna kolejka dla naszej ślicznej blondyneczki. I może wreszcie zobaczymy, jak się w końcu wyluzujesz, wskoczysz na stół i zaczniesz balety? Ściągaj ten niemodny sweter i pokaż trochę ciała!
Chłopak przymknął oczy i pokiwał tylko głową, udając, że mówi śmiertelnie poważnie. Swoją pompatycznością natychmiast wzbudził śmiech pozostałych osób. Radek potrafił w taki właśnie sposób rozruszać towarzystwo, bo z jednej strony zachowywał dystans i chłód, ale każdy, kto go bliżej poznał, wiedział, że pod ta skorupą pozornej sztywności znajduje się ciepły, dowcipny i niezwykle koleżeński chłopak.
– Ależ panie „mecenasie”! – Ewelina udała, że także jest śmiertelnie poważna. – Jak to tak? Nasz aniołek, nasza Zuzia, miałaby tańczyć na stole jak pospolite dziewczę? Toż to nie przystoi panience z takimi dobrymi manierami!
Wszyscy jak na rozkaz wybuchnęli śmiechem, przekrzykując ludzi siedzących przy innych stolikach. Nawet Zuzanna się roześmiała. Powoli zaczynała odczuwać wypity alkohol, choć nie przyjęła go zbyt dużo. Jednak dla niej to i tak była spora dawka.
Te dowcipy i przycinki na temat niemodnego ubioru nie zraziły jej, bo wiedziała, że i Radek, i Ewelina są jej przyjaciółmi i tylko tak żartują. Sama miała do siebie dystans i doskonale zdawała sobie sprawę, że nie podąża za najnowszymi trendami mody. Powodów takiego stanu rzeczy było kilka, ale ten najważniejszy stanowiły pieniądze, które dziewczyna bardzo szanowała. Drugim powodem był brak czasu na chodzenie po sklepach. Zuzanna każdą wolną chwilę poświęcała na naukę. Wiedziała, że tylko w ten sposób, w pełni poświęcając się edukacji, może coś w życiu osiągnąć. A bardzo tego chciała. Żeby udowodnić sobie oraz innym, że dziewczyna z biednej, rolniczej rodziny jest w stanie wznieść się na wyżyny, a także by w przyszłości zarabiać na tyle dużo, by utrzymać w stolicy nie tylko siebie, ale też pomóc zapracowanym po łokcie rodzicom oraz rodzeństwu, które nie miało tyle szczęścia, by dostać się na tak prestiżową uczelnię. Czuła, że jest coś winna swoim dwóm braciom i młodszej siostrze, którzy zostali na wsi przy rodzicach. Ona, jako jedyna z całej rodziny, dostała szansę, co prawda okupioną dużym poświęceniem, setkami godzin nauki i brakiem rozrywek, ale jednak...
– Hej! Zuza! – Tyczkowaty Radek zauważył, że jego przyjaciółka odpłynęła w myślach, więc szturchnął ją w ramię i pokazał napełnioną drinkiem szklankę. Martyna w dyskretny sposób potrafiła uzupełniać szkło w taki sposób, że nikt tego nie zauważał. – Coś taka zamyślona? Pewnie myślisz już o wyjeździe do „Paryżewa”? Fajnie ci...
– Ach... Nie, w zasadzie, to jeszcze o tym nie myślałam...
– No to co się smucisz? Bawmy się, póki młodość w nas! – Chudzielec objął Zuzię wielkim ramieniem i cmoknął ją w czubek głowy. Dziewczyna oblała się rumieńcem, ale i tak nikt tego nie zauważył. Chłopak wzniósł szklankę do góry, a chwilę potem podążyli za nim pozostali przyjaciele.
Wypili za zdrowie świeżo upieczonej stypendystki. Wszyscy sięgnęli po typowe dla takich lokali zakąski: minikanapeczki, orzeszki oraz chipsy. Chwilę jedli w milczeniu, aż ciszę przerwała Ewelina:
– Ale serio, Zuza, skoro jedziesz do europejskiej stolicy mody, to niestety musisz zmienić „stylówę”. Koniec z wyciągniętymi sweterkami, nijakimi spodniami i brakiem makijażu. Musisz zacząć jakoś wyglądać, bo nie możesz przynosić Polkom wstydu.
– To fakt – potaknęła także Martyna. – Francuzki uchodzą za najlepiej ubrane kobiety w Europie. Musimy coś z tym zrobić. Trzeba cię podszkolić i pomóc skompletować odzież na wyjazd. Przynajmniej na początek, bo potem możesz sobie już kupić coś na miejscu.
Najlepsza przyjaciółka Zuzanny zmrużyła oczy i pomachała trzymanym w dłoni chipsem.
– Jutro jest sobota, więc pójdziemy na zakupy.
– Ale...
– Żadne ale! – obruszyła się natychmiast góralka. – Ja stawiam! Dostałam kasę od rodziców, to możemy zaszaleć. Ubierzemy cię, a potem pokażemy, jak się malować. O paznokcie też wypada zacząć się troszczyć. Ładny kolor lakieru podkreśli tylko twoje zgrabne, delikatne dłonie.
W tym samym momencie Ewelina trochę odruchowo spojrzała na swoje ręce i się uśmiechnęła. Chcąc się pochwalić niedawno zrobionymi paznokciami, pokazała je wszystkim:
– Na przykład taki kolor, burgund. Pasuje praktycznie do wszystkiego, do każdego ubioru i każdej sytuacji.
Martyna wzięła w swoją dłoń rękę koleżanki i przyjrzała się jej z zainteresowaniem.
– U kogo robiłaś?
– Na ulicy Andersa jest taki mały gabinet, nawet spoko robią. I do tego niedrogo.
– To hybryda czy akryl? – drążyła dalej temat góralka, przyglądając się coraz wnikliwiej końcowemu efektowi manicure.
– Tytan – odpowiedziała z dumą pyzata koleżanka.
Ewelina mimo swoich słabszych warunków fizycznych, przy niskiej i krępej budowie ciała, dbała o wygląd jak nikt w tej grupie. Nawet Martyna aż tak często nie chodziła do fryzjera ani na paznokcie. O pedicure już nawet nie wspominając. Niewysoka, pucułowata dziewczyna z rudymi jak ogień włosami nadrabiała schludnością, dbałością o szczegóły przy doborze modnych ciuchów oraz poczuciem humoru. No i miała jeszcze jeden atut, który z biegiem czasu zaczęła traktować jako swój największy skarb i kartę przetargową w rozmowach z mężczyznami. Była dumną właścicielką ogromnego biustu w rozmiarze 80G. Dopiero teraz, będąc na studiach w Warszawie i obracając się wśród wielu mężczyzn, przekonała się o niesamowitej sile rażenia swoich zderzaków. Nawet zaczęła wykorzystywać je w podbramkowych sytuacjach, gdy potrzebowała namówić wykładowców do wystawienia lepszej oceny, niż na nią zasługiwała. Nie, wcale nie szła z nimi do łóżka, aż tak daleko się nie posuwała. Wypinała po prostu pierś do przodu i tak długo kokietowała tego czy innego nauczyciela akademickiego, aż dostała to, co chciała. Oczywiście, nie zawsze się to udawało, ale warto było próbować. A z mężczyznami na razie nie miała zbyt wielu sukcesów, bo albo trafiała na erotomanów, którzy tylko chcieli dostać się jej biustonosza i wymiętosić tam gdzie trzeba, albo na jakichś mało męskich, wypindrzonych i niezdecydowanych lalusiów. Przez dwa lata pobytu w stolicy nie była nawet o krok od szansy na prawdziwy i poważny związek. Dziewczyna czuła się rozczarowana tym, że w największym mieście w Polsce nie można znaleźć wartościowego chłopaka. Powoli traciła nadzieję na sensowną relację i coraz częściej myślała o rzuceniu się w wir romansów, żeby choć trochę skorzystać z życia. Miała spory apetyt na seks, ale do tej pory zupełnie nie udało jej się go wykorzystać. Inaczej niż w przypadku Martyny, która zdążyła już przerobić kilkunastu kochanków.
– ...więc tytan jest nawet bezpieczniejszy i zdrowszy dla paznokci niż hybryda. – Do uszu zamyślonej dziewczyny doszły ostatnie słowa Eweliny.
Radek teatralnie ziewnął, pokazując towarzystwu, że jego kompletnie to nie interesuje i że rozmowa zupełnie niepotrzebnie zdryfowała na nieznane mu i do niczego niepotrzebne tematy.
Martyna momentalnie to zauważyła.
– Widzę, że pan „mecenas” się nudzi. – Rozciągnęła usta w szyderczym uśmiechu. – Nie interesują go sprawy związane z płcią piękną, bo siedzi cały czas w książkach jak prawdziwy naukowiec. Na nic modne ciuchy, makijaż, buty na szpilkach i czarne pończochy. Nic go nie rusza. Nie ma na to ani czasu, ani głowy.
– Kariera, moja droga, kariera... – wyjaśnił Radek w swoim stylu. – Trzeba mieć w życiu jakieś priorytety i skupić się na celu, a nie rozpraszać swoją uwagę. Zresztą, kobiety to dzieło szatana, wymyślone po to, by zawładnąć duszami mężczyzn.
Chłopak sam się roześmiał ze swojego dowcipu, ale dziewczyny nie podzieliły jego nastroju. Wyraźnie się zamyśliły.
– A może...? – Góralka zawiesiła na chwilę głos i znacząco spojrzała najpierw na Zuzannę, a potem na Ewelinę. – Może...
– ...może nasz przyszły pan prokurator bardziej ceni sobie... hmm... – Ewelina udała zakłopotaną, co jej bardzo przekonująco wyszło. – Może bardziej odpowiadają mu uroki męskiego ciała? Może zupełnie niepotrzebnie się stroimy, chodzimy do fryzjera, podkreślamy kształt oczu i ust, bo nasz „Radecki” po prostu bardziej lubi facetów?
Chłopak momentalnie wydął usta i machnął lekceważąco chudą jak ręka kościotrupa dłonią.
– Oj tam. Ja po prostu jeszcze nie wiem, w którą stronę powinienem pójść – wyjaśnił już całkiem serio. Atmosfera momentalnie się zmieniła i zrobiło się nieco poważniej. – Teraz nie mam do tego głowy, bo studia pochłaniają moją uwagę, ale jak tylko spotkam odpowiednią osobę, i nie ważne, czy to będzie chłopak, czy dziewczyna, to na pewno dam wam znać.
– Oby tylko był to ktoś wartościowy – dopowiedziała w końcu coś Zuzanna. – I żeby pojawiła się prawdziwa miłość.
Na te słowa Martyna natychmiast sięgnęła po szklankę z drinkiem.
– Kochani. Proszę bardzo, wstrząśnięty, ale nie zmieszany – zażartowała, parafrazując powiedzenie używane przez Jamesa Bonda. – Do dna. Za naszą złotowłosą piękność i za miłość, oczywiście!
Nieprzyzwyczajona do alkoholu Zuzanna, zachęcona takim toastem, tym razem wypiła więcej, po czym jej oczy momentalnie zaszły łzami. Radek od razu to zauważył, więc ponownie użył swoich aktorskich zdolności.
– Oj, Zuza, Zuza. – Złapał się dłońmi za policzki. – Potrzebujesz większego treningu, moja droga.
Odpowiedział mu śmiech trójki przyjaciół.
Kelner przyniósł duży talerz świeżo usmażonych frytek, więc wszyscy jak na komendę rzucili się do jedzenia. Dłuższą chwilę jedli w milczeniu, potem rozmawiali, śmiali się i popijali drinki. Czas mijał w cudowny sposób, a oni wydawali się najszczęśliwszymi ludźmi pod słońcem.
– A ty dokąd? – Martynie plątał się już język, bo tempo, które sama narzuciła, w końcu odbiło się na niej samej. – Jeszcze imprezujemy. Dziś jest przecież piątek.
– Jest już późno, prawie północ. – Zuzanna przepraszająco rozłożyła ręce. – A ja jutro rano mam lekcję francuskiego.
– No wiesz? – Ewelinie także błyszczały już oczy od nadmiaru alkoholu i tytoniowego dymu. – Przecież jutro sobota. Można się wyspać. A ty znów będziesz się uczyć?
Powiedziana z wyrzutem uwaga skrępowała złotowłosą dziewczynę, więc z zakłopotaniem zaczęła skubać koniec narzuconego na ramiona, misternie zaplecionego warkocza.
– No tak... Za dwa miesiące wyjeżdżam i muszę podszkolić język... Przecież wykłady będą po francusku...
Zuzanna próbowała wyjść zza stolika, ale Radek udawał, że jej nie zauważa. Jak zwykle robił sobie żarty i jak zwykle wychodziło mu to bardzo dobrze. W końcu jednak, widząc, że koleżanka naprawdę chce już iść, westchnął i wstał ze swojego miejsca.
– Wiecie co? – rzucił z udawanym smutkiem. – Ja też już pójdę.
– Co?!
– No wiesz?!
Oburzenie Martyny i Eweliny wydawało się jak najbardziej naturalne, bo wyglądało na to, że zostaną w knajpie same. Lokal, zupełnie jak nie w piątek, nie był nabity do ostatniego miejsca. W zasadzie to było dość luźno.
– Ja jeszcze mam w przyszłym tygodniu jedno, ostatnie zaliczenie, więc też muszę jutro się pouczyć. Prawo podatkowe to nie bułka z masłem.
– Oj, weź, Radecki! Kurna, człowieku, wyluzuj! – Martyna okazała swoje niezadowolenie. Sepleniła już coraz bardziej – Przecież zaliczysz to z palcem w d...
– Dobra, dobra! – zaśmiał się. – Chcę mieć pewność, że tak faktycznie będzie, więc przeznaczę ten ostatni weekend na doszlifowanie wiedzy. Ale obiecuję wam, że potem będziemy balować, ile wlezie!
Zuzanna podeszła do dziewczyn i wylewnie się z nimi pożegnała.
– Bardzo wam dziękuję. – Obcałowała dokładnie obie koleżanki. – Jesteście wspaniałe! Nie mogę sobie wyobrazić lepszych przyjaciółek.
Ewelina pogłaskała ją po policzku i ułożyła usta w dzióbek.
– Ale pamiętaj, że jutro po południu idziemy na zakupy! Trzeba zmienić ci garderobę. Znam jeden tani butik na Chmielnej.
– Dokładnie – zawtórowała jej Martyna. – Nakupimy ci takich ciuchów, że Francuzom oczy zbieleją, jak cię zobaczą. Moja ty śliczna.
Dziewczyny przylgnęły do siebie jeszcze raz. W końcu Zuzanna i Radek wyszli z klubu i skierowali się w stronę akademika.
Przypisy