Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Grupa przyjaciół, studentów ostatniego roku Uniwersytetu Warszawskiego, zostaje uwikłana w dramatyczne wydarzenie, które na zawsze zmienia ich życie. Niewinny, jakby się mogło wydawać żart, zrobiony podczas dużej imprezy zorganizowanej z okazji zakończenia studiów, kończy się śmiercią jednej z osób. Pod wpływem szoku uczestnicy feralnego przyjęcia pozbywają się ciała i próbują zapomnieć o tym tajemniczym zajściu.
Po latach echo tamtego zdarzenia zbiera śmiertelne żniwo, ujawniając nowe, przerażające fakty. Jeden ze świadków tragicznego incydentu, Radek Rozbicki, zostaje wciągnięty w wir nieprzewidywalnych i brzemiennych w skutki wydarzeń.
Podjęte na własną rękę śledztwo wciągnie go w przerażającą otchłań kłamstw i niebezpiecznych odkryć. Czy uda mu się ujawnić pogrzebaną przed laty prawdę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 349
Wszystkie przedstawione w tej powieści postaci i zdarzenia są fikcyjne i są wymysłem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwa nazwisk i zdarzeń do sytuacji rzeczywistych są przypadkowe.
Dla Moniki, która trwa przy mnie, daje mi siłę i miłość
Prolog
Nazywam się Radek Rozbicki i właśnie zabiłem człowieka. Kolegę ze studiów. Kogoś, kto przed laty był moim przyjacielem. Kogoś, o kimś kiedyś tak właśnie myślałem.
Wydarzenia ostatnich tygodni wstrząsnęły moim dotychczasowym życiem. Przewróciły wszystko do góry nogami, na nowo definiując sytuację z przeszłości, którą uznawałem za zamknięty, rozliczony i zapomniany rozdział, do którego nikt już więcej miał nie wracać. Rozdział, który miał na zawsze pozostać w takim kształcie, w jakim go zapamiętałem.
Przez dramatyczne okoliczności ostatnich tygodni kilka osób straciło życie, a na jaw wyszły długo skrywane tajemnice. Dowiedziałem się wielu nowych rzeczy na temat ludzi, których znałem, ale poznałem też bardziej samego siebie. Ryzykując zdrowiem i życiem, wplątałem się w zagmatwane i niebezpieczne działania zorganizowanej grupy przestępczej, która za wszelką cenę starała się utrzymać w tajemnicy swoje brudne, wielomilionowe interesy.
Sam otarłem się przy tym o śmierć.
Finalnie przyczyniłem się do wykrycia jednego z największych przekrętów gospodarczych ostatnich lat i do zatrzymania winnych osób.
Opowiem Wam, jak to się zaczęło. Dokładnie osiem lat temu.
Osiem lat wcześniej
Michał odetchnął głęboko, spojrzał na nasze spanikowane twarze i wtedy przejął inicjatywę.
– No dobra! Nie ma co debatować! Zbieramy wszystkie rzeczy! Pomóżcie mi uprzątnąć teren! – zarządził nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Dziewczyny, spakujcie wszystkie rzeczy i pozbierajcie śmieci. My zajmiemy się zwłokami. No już! Nie ma czasu! Za piętnaście minut ma nas tutaj nie być!
Marta próbowała protestować. Krzyczała histerycznie, że tak nie można, że to nie po ludzku. Jednak pozostałe dwie dziewczyny nie dały jej najmniejszej szansy na dalszy sprzeciw. Niemalże siłą zabrały ją do willi.
Przytaszczyliśmy sporych rozmiarów kamień i z niemałym trudem przywiązaliśmy go za pomocą liny holowniczej do martwego już ciała. Potem zaciągnęliśmy obciążone zwłoki na pomost. Z wysiłkiem doszliśmy do końca drewnianej, trzeszczącej konstrukcji i na trzy wrzuciliśmy z głośnym chlupotem nieżyjącego przyjaciela do zalewu. Po chwili obciążone zwłoki zniknęły pod wodą. Staliśmy jeszcze przez chwilę, dysząc ciężko i patrząc, jak czarna woda uspakaja się pod naszymi stopami.
– Żegnaj. – To jedno słowo wypowiedziane bardzo cicho przez któregoś z nas wystarczyło za pożegnanie.
Potem spojrzeliśmy na siebie niepewni i przerażeni tragicznym zakończeniem imprezy.
– Dogaśmy ognisko i spieprzajmy stąd.
Pięć minut później trzy samochody ruszyły gwałtownie spod willi, sypiąc piaskiem spod kół i wznosząc tumany kurzu.
Po chwili już nas tam nie było.
Tego samego dnia, wcześniej
Czerwiec to bodaj najprzyjemniejszy miesiąc w roku. Początek prawdziwie ciepłych dni i krótkich nocy, możliwość poczucia smaku zbliżającego się lata, czas beztroskiego odpoczynku i relaksu. Przynajmniej dla tych młodych ludzi, którzy, wciąż chodząc do szkoły lub studiując, mogą cieszyć się nadchodzącymi wakacjami i długim okresem wolności od nauki. Nie inaczej było w przypadku naszej paczki przyjaciół, studentów ostatniego roku Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, dla których długie i męczące studia na wymagającym kierunku właśnie się kończyły. Część osób z siedmioosobowej grupy zdała magisterski egzamin końcowy, a pozostali mieli do niego na dniach podchodzić. Ja miałem już dyplom w kieszeni, z czego niezmiernie się cieszyłem. Ci, którzy egzamin mieli jeszcze przed sobą, traktowali go jako czystą formalność i zakładając z góry sukces zakończenia studiów, jednogłośnie zgodzili się uczcić tę okazję szalonym weekendem za miastem.
Wybraliśmy bliską okolicę Warszawy z szybkim dojazdem i komfortowym miejscem, w którym mogliśmy nie tylko urządzić dziką imprezę, ale też skorzystać ze słońca, sportów wodnych i plażowania. Wynajęta, w pełni wyposażona willa, ogrodzona i oddalona od innych zabudowań i hoteli, z własną plażą i dojściem do wody Zalewu Zegrzyńskiego, to był strzał w dziesiątkę.
Przyjechaliśmy trzema samochodami, przywożąc tony jedzenia i zapas alkoholu, mogący obsłużyć wesele na co najmniej sto osób. Rzuciliśmy niedbale torby i walizki z rzeczami osobistymi i od razu zabraliśmy się za urządzanie balangi.
– Michał! – krzyknął w kierunku zaparkowanych przed chwilą samochodów Seweryn. – Przynieś z bagażnika grill, to zaczniemy rozpalać, jestem już strasznie głodny!
Tamten skinął tylko głową i zagłębił się w obszernym bagażniku dużego białego SUV-a. Po chwili wytaszczył stamtąd sporych rozmiarów ruszt, na którym za chwilę miały zaskwierczeć kiełbaski, szaszłyki i karkówki.
Wszystkie trzy dziewczyny – Marta, Eliza i Aneta – zajęły się przygotowaniem wędlin i mięs na grill oraz ognisko. W ruch poszły salaterki i miski, a przygotowane szybko sałatki wypełniły szklane naczynia po brzegi. Michał z Sewerynem podjęli się rozpalenia ognia, a Krzysiek, wzięty amatorski DJ, właśnie podłączał przywiezionego boomboxa, z którego miała buchnąć głębokim basem aktualna muzyka klubowa.
Z kolei ja w tym samym czasie zawzięcie walczyłem z zardzewiałą kłódką spinającą dwa kawałki łańcucha przytrzymujące razem z małym drewnianym pomostem dość leciwe, ale wciąż sprawne rowery wodne i kajaki bujające się teraz na łagodnych falach zalewu. W końcu udało mi się odczepić wszystko od platformy. Kiedy uporaliśmy się ze swoimi zadaniami, wskoczyliśmy z dzikim rykiem do zalewu. Zimna woda dobrze nam zrobiła i po kilku minutach pływania byliśmy gotowi na rozpoczęcie weekendu.
Pół godziny później balanga trwała już w najlepsze. Zdążyło się ściemnić, słońce zaszło i pojawił się lekki, chłodny wietrzyk, choć wcale nie przeszkadzało to naszej rozbawionej grupce zebranej wokół jasno palącego się ogniska, nad którym na zatkniętych w ziemi patykach skwierczały nadziane na nierdzewne kije kawałki kiełbasy. Dwa kontenery piwa stojące nieopodal pustoszały w zastraszającym tempie.
– Kurde. – Kucający nad skrzynkami Michał nie krył zdziwienia. – Zaraz browar nam się skończy.
– Nie bój nic. – Uśmiechnięty od ucha do ucha Krzysiek wskazał na pękatą torbę, która stała oparta o drzewo. – Mamy przecież cały zapas łychy i coli. Wystarczy do rana.
Od strony willi nadeszła Eliza, trzymając w rękach ogromną miskę sałatki.
– Komu witamin? – zagaiła wesoło, stawiając naczynie na turystycznym, plastikowym stoliku.
– Weź nie pytaj i nakładaj, dziewczyno! – Seweryn żartobliwie puścił oko i podał Elizie swój pusty już talerz. – Dzisiaj robiłem trening na masę, to muszę porządnie zjeść.
Muzyka z przyniesionego przez Krzyśka sprzętu tłukła niemiłosiernie intensywnym bitem i klawiszowymi rytmami, idealnie wpasowując się w klimat imprezy ogniskowej. Część osób delikatnie pląsała, trzymając w dłoniach ostatnie już butelki piwa, omiatana pomarańczowymi refleksami płonącego ognia. Ktoś tam opowiadał dowcipy, ktoś inny plotkował o tym i o tamtym, co chwilę wszyscy zanosili się śmiechem. Bawiliśmy się, piliśmy, jedliśmy. Korzystaliśmy z życia, młodości i beztroski.
Nagle stało się coś bardzo złego.
W pewnym momencie Seweryn się zakrztusił, upuścił talerzyk z jedzeniem i złapał się za gardło. Przewrócił błagalnie oczami, prosząc w ten sposób o pomoc. Marta, która stała najbliżej, natychmiast do niego dopadła i zaczęła intensywnie uderzać dłonią po plecach, by pomóc mu w odkrztuszeniu.
– Pomóżcie! – krzyknęła z rozpaczą w głosie. – On się dusi!
Rozmowy natychmiast zamilkły. Wszyscy jak na zawołanie rzuciliśmy trzymane przed chwilą butelki i talerze. Dobiegliśmy w gwałtownym przerażeniu do dwójki przyjaciół. Seweryn wciąż nie mógł złapać powietrza. Jego twarz zrobiła się czerwona z wysiłku. Trzymając się oburącz za gardło, walczył z niewidzialną pętlą, która zaciskała się coraz bardziej i skutecznie blokowała możliwość oddechu.
– Zróbcie coś, do cholery! – wrzasnęła spanikowana Aneta.
– Złap go za przeponę i naciśnij! – Eliza popatrzyła wielkimi ze strachu oczami na silniejszych od siebie chłopaków.
Michał, jako najsprawniejszy z ekipy, chwycił mocnym objęciem czerwieniejącego Seweryna i gwałtownie nacisnął na przeponę, by odblokować układ oddechowy. Nic to nie dało. Wręcz odwrotnie, wydawało się, że Seweryn zaczął tracić przytomność. Osunął się bezwładnie. Michał, nie wiedząc, co powinien zrobić, położył go na ziemi i odskoczył przestraszony.
– Do kurwy nędzy! Róbmy coś! – krzyknąłem. Opadłem na kolana obok kolegi i zacząłem robić nieporadny masaż serca.
– Zostaw! Przecież on się dusi! To nie zawał! – Marta była coraz bardziej rozhisteryzowana. – Ratujcie go!!!
– Dzwonię po karetkę! – zawołała Aneta i sięgnęła po smartfon.
– Zanim przyjadą, będzie za późno! Róbmy coś! Krzysiek, pomóż! – zawodziła błagalnie Marta.
Krzysiek stał jak wrośnięty w ziemię i z otwartymi ustami bezradnie obserwował agonię przyjaciela. Kolejne nerwowe próby ratowania, uciskanie brzucha, masaże. Widziałem przerażenie na twarzach moich towarzyszy, ich trzęsące się ręce, płacz i zawodzenie Marty klęczącej nad kolegą. Mimo tych wysiłków Seweryn nie dawał znaku życia. Marta wyła niemiłosiernie, szarpiąc przyjaciela za bluzkę.
– On nie żyje!!! – ryknęła dramatycznie w pewnym momencie.
Pozostałe osoby stały jak zamienione w kamienie i ogarnięte jakimś zamroczeniem wpatrywały się z niedowierzaniem w odbywającą się scenę. Dziewczyny zaczęły płakać. My, faceci, nie przyjmując do świadomości tego, co docierało do naszych oczu, patrzyliśmy bezsilnie na leżącego na ziemi, niedającego oznak życia przyjaciela i klęczącą nad nim Martę. Rytmiczna muzyka klubowa głośno dudniła, roznosząc dźwięki po okolicy. Palące się ognisko migotliwie omiatało refleksami światła nasze zastygłe twarze.
Marta podniosła wolno głowę znad piersi Seweryna, przysiadła ciężko i przetarła dłońmi spoconą i zapłakaną twarz. Potem popatrzyła przeciągle na nasze zdruzgotane oblicza.
Wszyscy zamarli. Z przerażenia i niedowierzania. Nikt nie ważył się odezwać.
Na naszych oczach właśnie umarł przyjaciel i nikt nie był w stanie mu pomóc.
Nagle Marta wybuchnęła głośnym śmiechem.
Dziewczyna nie mogła przestać rechotać. Wyciągnęła rękę w naszą stronę i wskazała na nas palcem. W końcu złapała oddech i przetarła drugą ręką łzy, które pociekły jej z oczu przez spazmatyczny śmiech.
– Ale.... Ale daliście się nabrać! – Znów zaniosła się niekontrolowanym chichotem. – Ale macie miny!
Nikt nawet się nie ruszył. Nikt się nie odezwał.
– Seweryn. – Marta szturchnęła ręką leżącego chłopaka. – Już możesz wstać, zrobiliśmy ich w balona.
Ten poderwał się nagle na proste nogi i też ryknął śmiechem, pokazując palcem wskazującym na zdumionych kolegów, którzy dali się nabrać na taki prosty numer.
– Ale jazda! – zawołał. – Ale daliście się zrobić! Przecież nic mi nie jest!
Pierwszy ocknął się Michał. Dopadł do Seweryna i złapał go za ramiona.
– Ty kretynie! – wrzasnął. – Myśleliśmy, że naprawdę coś ci się stało!
Krzysiek, zrezygnowany, odetchnął głęboko.
– Ha, ha, ha... – stwierdził kwaśno. – Ale się uśmialiśmy...
Dziewczyny, które chyba najbardziej przestraszyły się całej sytuacji, nie kryły oburzenia:
– Kurwa! Pogięło was do reszty?! – Eliza aż zaklęła, co przydarzało się jej niezwykle rzadko. – Chcecie, żeby ktoś tu na zawał przez was padł? Debile!
Po dłuższej chwili potworne napięcie zeszło już ze wszystkich i powoli wracaliśmy do żywych.
– No dobra – stwierdziłem zniesmaczony. – Good joke. Ale już nie róbcie takich numerów, dobrze? – Popatrzyłem, jak mi się wydawało, bardzo surowo na oboje naszych przyjaciół, cały czas zadowolonych z doskonałego dowcipu, który udało się im przed chwilą wykręcić. – Swoją drogą – mruknąłem już trochę mniej surowo – dobrzy z was aktorzy. Może powinniście pójść do Akademii Teatralnej, a nie na ekonomię? Długo trenowaliście ten numer?
Marta otrzepała Sewerynowi plecy z piachu i liści, które przyczepiły się do jego bluzki. Nagle oboje poczuli konsternację i wstyd.
– Wybaczcie nam ten kawał – zaczął chłopak. – Faktycznie głupi pomysł przyszedł nam do głowy. No już! Nie gniewajcie się! Bawimy się dalej. – Seweryn sięgnął po wcześniej upuszczoną butelkę piwa i wyciągnął ją w górę. – Za koniec studiów i nowe życie! – zaintonował, wznosząc toast.
Po kilku minutach nikt z nas już nie pamiętał o tym dramatycznym incydencie. Impreza rozkręciła się na nowo i zapowiadała się całonocna biba na najwyższym poziomie.
– Jak ci się układa z Krzyśkiem? – Uchwyciłem kątem ucha, jak Eliza zagadnęła Anetę, która właśnie przyniosła z domu kolejną porcję sałatki w dużej, czerwonej misce.
Ta czujnie spojrzała na koleżankę, węsząc podstęp w tym pytaniu, ale za chwilę uśmiechnęła się szeroko.
– Idealnie – odpowiedziała. – Myślę, że to jest ten jedyny, na całe życie.
– Oooo. – Eliza trochę się zdziwiła, a trochę szczerze ucieszyła. – No to gratulacje! Pobierzecie się?
– No pewnie tak... – Aneta skromnie spuściła wzrok. – Musimy tylko uzbierać trochę kasy. Wiesz, wesele dużo kosztuje. I jeszcze mamy do spłacenia kredyt za studia... No i trzeba gdzieś zamieszkać. A to są niemałe pieniądze. – Dziewczyna westchnęła ciężko.
Jej rozmówczyni ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Tak, wiem, wszystko drożeje – stwierdziła tylko. – Ja z kolei nie wiem, kiedy spotkam kogoś naprawdę interesującego...
Eliza nie zdążyła dokończyć zdania, bo w pewnym momencie wszyscy, stojąc wokół ogniska, ryknęliśmy ogłuszająco jeden przez drugiego:
– Trzy!
– Dwa!
– Jeden!
– Start!!!
Na tę komendę podnieśliśmy jednocześnie do ust ostatnie pełne butelki piwa i zaczęliśmy pić duszkiem w szaleńczym wyścigu. Po chwili do mety pierwszy dotarł Seweryn i głośnym beknięciem oznajmił zwycięstwo w konkursie. Pozostała trójka chłopaków z trudem dopiła swoje butelki i już wszyscy razem beknęliśmy obleśnie, pieczętując koniec rywalizacji.
– Co za świnie. – Marta z oburzenia aż się wzdrygnęła, patrząc na nas spod byka.
– Faceci... – Aneta westchnęła z dezaprobatą. – Trzeba się z tym pogodzić. Choć mają też swoje zalety. – Uśmiechnęła się i z komiczną miną pokazała ruchem biodrami charakterystyczny gest symbolizujący kopulację.
Dziewczyny wybuchnęły serdecznym i nieskrępowanym śmiechem.
– Kurde, muszę coś zjeść, bo mnie to piwo wychłodziło. – Seweryn dopadł do miski z sałatką i nałożył sobie wielką porcję na plastikowy talerzyk.
– Jedz, jedz – zażartowała Eliza. – W końcu zmartwychwstałeś. Na pewno umierasz z głodu.
Po raz kolejny ryknęliśmy gromkim śmiechem, który dorównywał swoją mocą rytmicznej muzyce dochodzącej z głośników.
Seweryn wcinał, aż uszy mu się trzęsły, muzyka grała, balanga osiągała swoje apogeum. Towarzystwo było coraz bardziej pijane, bo przeszliśmy już na cięższe alkohole i sięgaliśmy do zapasów stojących pod drzewem, rozlewając whisky i wódkę do plastikowych kubków.
Wydawało się, że już nic złego się nie stanie.
Jednak byliśmy w koszmarnym błędzie.
W pewnej chwili wszystko diametralnie się zmieniło. Niespodziewanie doznaliśmy nieprzyjemnego uczucia déjà vu.
Seweryn nagle przestał jeść, upuścił talerz i w teatralnym geście złapał się za gardło. Natychmiast poczerwieniał na twarzy. Nie mogąc złapać powietrza, zaczął przewracać oczami i dawać znaki rękami, że potrzebuje pomocy. Oczy wyszły mu z orbit.
Reszta ekipy spojrzała na niego z obojętnością.
– Nie no, już bez takich! – oburzył się Michał. – Drugi raz nie nabierzemy się na ten sam numer, stary! – dodał wyraźnie już podpity, trzymając sporą szklankę wypełnioną po brzegi burbonem.
– Chyba was pokręciło! – Eliza postukała się w czoło. – Nudzicie się?!
Nikt poza mną nie zwrócił uwagi na Martę, która stała jak słup soli i z szeroko otwartymi oczami patrzyła na krztuszącego się przyjaciela. Zainteresowało mnie to, ale jeszcze nie wiedziałem, skąd takie zachowanie u naszej koleżanki.
– Nie! – krzyknęła. – Nie umawialiśmy się na drugi żart! Seweryn! Znów udajesz?
Ten spojrzał z wysiłkiem na dziewczynę i pokręcił przecząco głową. Twarz miał już prawie filetową z wysiłku i braku tlenu.
Marta momentalnie do niego dobiegła.
– Seweryn! Co ci jest?! – zapytała dramatycznie. – Utknęło ci coś?!
Ten opadł ciężko na kolana. Zacharczał bez sił.
– Ratujcie go!!! – Marta próbowała go podnieść, ale nie dała rady. Seweryn powoli zaczął tracić przytomność. Osunął się bezwładnie na jej ręce.
Pozostali podchmieleni członkowie grupy wrócili do swoich rozmów i zajęć, kompletnie ignorując odbywającą się scenę. Przecież widzieliśmy to już kilkanaście minut temu. Nikt nie nabiera się drugi raz na taki sam numer. Nawet ja wróciłem do ogniska i wziąłem do ręki długi badyl z zaczepioną na jego końcu kiełbasą, kierując ją w stronę ognia.
– Błagam was!!! – krzyczała Marta przez płynące szerokim strumieniem łzy. – On nie udaje!!! Coś mu się stało!!!
– Naprawdę są nieźli. – Z podziwem pokręciłem głową, zerkając na Seweryna i Martę. – Powinni się zastanowić nad karierą aktorską. – Czułem, że kręci mi się w głowie od wypitego alkoholu.
– Tak – podsumował Krzysiek lekko już bełkoczącym głosem. – Role dramatyczne mają obcykane.
Po raz kolejny wybuchnęliśmy śmiechem, dobrze się bawiąc. I od razu wychyliliśmy kolejną porcję alkoholu.
– Pomóżcie! – zawodziła Marta coraz ciszej, trzymając w dłoniach głowę udającego nieprzytomnego Seweryna. – On umiera! On naprawdę umiera...
Michał rzucił spojrzeniem na leżącego na ziemi kolegę i wtedy zauważyłem, że coś go tknęło. Odłączył się od nas i podszedł niepewnie. Kucnął przy płaczącej Marcie i trącił ostrożnie w ramię leżącego na ziemi kolegę.
– Hej! Wstawaj już – powiedział. – Drugi raz ten kawał się nie uda.
Seweryn nie zareagował.
– No wstawaj! – powtórzył głośniej. – Bo się przeziębisz!
Marta podniosła na Michała zaczerwienione oczy i wyszeptała:
– On już nie żyje. Zabiliście go.
Michał spojrzał na nią coraz bardziej zdziwiony i w pewnym momencie nagle coś do niego dotarło. Szarpnął Seweryna mocniej. Potem znów.
– To nie żart? – zapytał słabym głosem.
Marta rozpłakała się histerycznie i pokręciła przecząco głową.
– Hej, człowieku!!! Wstawaj!!! – wrzasnął dramatycznie chłopak. – Wstawaj, kurwa!!!
Nagle rozmowy ucichły.
Zaciekawieni odbywającą się sceną podeszliśmy w stronę przyjaciół.
– Co się tu dzieje? – zainteresował się Krzysiek, mrugając intensywnie zamglonymi od alkoholu oczami.
– No właśnie – zawtórowałem. – Przedstawienie trwa dalej czy co?
Marta skoczyła na równe nogi.
– Żadne, kurwa, przedstawienie! – ryknęła na mnie i rozczapierzyła palce rąk, jakby chciała mi się rzucić do gardła. – On naprawdę nie żyje! Nie chcieliście mu pomóc! Dranie!!!
– Zaraz, zaraz! – Eliza, najmniej zamroczona alkoholem, szybko przedarła się przez stojących biernie kolegów. Kucnęła przy leżącym kumplu. – Seweryn! Słyszysz mnie?! –Nerwowo przyłożyła rękę do czoła nieprzytomnego, a drugą dłonią chwyciła za jego nadgarstek. Z wyrazem konsternacji na twarzy szukała pulsu. Po chwili wyraźnie zdenerwowana puściła rękę Seweryna i gwałtownie przyłożyła ucho do jego ust, nasłuchując niecierpliwie.
– Słuchajcie! – krzyknęła rozdzierająco. – On nie ma pulsu! Nie oddycha!
– Jak to, kurwa?! – Już mocno przestraszony przypadłem do niego na kolanach i odtrąciłem brutalnie Elizę. Sprawdziłem dokładnie to samo, co ona przed chwilą. Nagle wrzasnąłem przerażony: – Faktycznie!!! Szybko! Ratujmy go!!! – Nie zastanawiając się nawet, czy ma to w tej sytuacji jakiś sens, zacząłem robić masaż serca. Piętnaście ucisków, potem dwa wdechy. Do akcji momentalnie włączyła się Aneta. Te same szybkie, nerwowe czynności. I znów powtórzenie.
– Szybciej!!! – Usłyszałem czyjś dramatyczny głos zza pleców.
– Wyłączcie tę muzykę, do cholery!!! – zniecierpliwiła się Eliza.
Ktoś dotarł do sprzętu i bezceremonialnie wyciągnął wtyczkę z prądu. Zapadła nieznośna cisza przerywana chlipaniem Marty oraz naszymi nerwowymi oddechami, kiedy próbowaliśmy przywrócić do przytomności naszego przyjaciela. Ognisko wesoło trzaskało, rzucając na nas pomarańczowe, ciepłe refleksy.
– Jeden, dwa, trzy, cztery... – sapałem już mocno zmęczony.
Pozostałe osoby stały bezczynnie, nie wiedząc, jak się zachować.
– Zmieńcie mnie! Już nie mam siły! – poprosiłem w końcu resztę grupy.
Michał, wyrwany w końcu z osłupienia, zastąpił mnie i dołączył do Anety, podejmując dalszy ciąg czynności ratowniczych. Co chwilę sprawdzali puls i oddech. I znów ten sam zestaw ucisków i oddechów. Ale oni też szybko tracili siły. Powoli docierała do nas przerażająca prawda. W tej chwili szalony imprezowy nastrój zastępowały mrożący krew w żyłach strach i przerażenie.
– Nie! Nie! Nie! To się nie dzieje naprawdę! – Eliza próbowała zanegować rzeczywistość. – To tylko sen. Za chwilę się obudzimy i wszystko będzie dobrze. Tylko spokojnie, oddychaj!
Wyraźnie zaczęła panikować. Jej oddech przyspieszył i wyglądało na to, że za chwilę zemdleje z emocji. Michał z Anetą, już coraz bardziej zrezygnowani i zmęczeni, w końcu się poddali, przerwali reanimację i opadli bezsilnie na ziemię.
Michał ze łzami w oczach spojrzał na naszą grupę wpatrzoną niemo w bezwładnego kumpla.
– On nie żyje. Już nic mu nie pomoże. Przepraszam... – wyszeptał.
Marta ponownie rozdarła ciszę głośnym, wstrząsającym płaczem.
Staliśmy w osłupieniu, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą zaszło. Wciąż nie docierało to do nas, mimo że widzieliśmy wszystko na własne oczy.
– Ja pierdolę! – Aneta ukryła twarz w dłoniach. – Ja pierdolę!
Michał powoli dochodził do siebie. W końcu wstał z klęczek. Spojrzałem na niego nieprzytomnie.
– I co my teraz zrobimy? – zapytałem słabo.
– Cholera, nie wiem – odpowiedział równie głupio.
Eliza podeszła do rozedrganej Marty i objęła ją mocno.
– Ma ktoś jakieś środki uspakajające? – zapytała nas przez łzy. – Trzeba jej coś dać, bo jest cała rozdygotana.
– Dzwońcie po policję i po karetkę – zaproponował Krzysiek, który już otrzeźwiał na tyle, by zdać sobie sprawę z tego, co się stało.
– I po chuja? – odpowiedział zaczepnie Michał. – Co im powiesz? Że olaliśmy kumpla, który zaczął się dusić, biorąc to za żart? Jeszcze oskarżą nas o brak udzielenia pomocy i nieumyślne spowodowanie śmierci. Chcesz za to beknąć?
Spojrzeliśmy na niego, kompletnie nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. Ani co dalej mamy zrobić.
– Ale jak do tego w ogóle doszło? – zapytała drżącym głosem Aneta. – Co mu się stało? Zakrztusił się czy co?
– Cholera, nie wiem... – odpowiedział Michał. – Może był na coś uczulony?
Jak na komendę wszyscy spojrzeliśmy na Martę, która w objęciach Elizy drżała i płakała. Zauważyła spojrzenia pozostałych.
– Co? – zapytała, pochlipując.
Wszyscy wbiliśmy w nią wzrok, wyczekując odpowiedzi.
– Czy był na coś uczulony? – powtórzyła jak echo. – Chyba na orzeszki ziemne. Ale mówił wam przecież, prawda?
Tym razem jak na komendę popatrzeliśmy na Elizę.
– W mordę! – Pierwszy odezwał się Michał. – W życiu o tym nie słyszałem. Mówił wam coś na ten temat?
Bezwiednie wzruszyłem ramionami.
– Ale jakie to ma teraz znaczenie! Przecież nie jedliśmy orzechów! – parsknąłem.
Michał nagle się ożywił. Złapał się za brodę, jakby coś mu przyszło do głowy.
– Co on jadł? – zapytał, ale nikt mu nie odpowiedział.
Wszyscy byliśmy cały czas w szoku, więc takie przyziemne pytanie kompletnie do nas nie dotarło.
– No co on jadł, do cholery!? – krzyknął do dziewczyn.
Eliza spojrzała na ziemię, tam, gdzie leżał porzucony talerz Seweryna.
– Sałatkę, tak jak wszyscy – stwierdziła spokojnie.
– Kto ją robił?! – Michał był coraz bardziej zdenerwowany.
– Aneta przygotowała żarcie. – Eliza spojrzała na swoją koleżankę, która teraz z narastającym zdziwieniem rozglądała się po kolegach.
– No ale ja tam żadnych orzechów nie dawałam – wyjaśniła rozbrajająco. – Były pomidory, ogórek, sałata, papryka, pestki dyni...
– Co?! – Michał przerwał jej bezceremonialnie i podszedł szybko do dziewczyny. – Pestki dyni??? – Złapał ją za ramiona, jakby chciał nią potrząsnąć.
– Tak, pestki dyni! No ale to nie są orzechy, do diabła! – odparowała gwałtownie Aneta. – Odczep się!
– Gdzie jest opakowanie po tych pestkach?! – rzucił wściekle Michał. – No mów, kobieto!!
Aneta strąciła dłonie kolegi i wyraźnie obrażona skrzyżowała ręce na piersiach.
– W koszu! A gdzie ma być?!
Michał, jakby dostał zastrzyk energii, pognał w stronę willi. Po chwili wrócił, trzymając w dłoniach szary kosz na śmieci. Ze wściekłością wysypał całą zawartość na ziemię i zaczął nerwowo rozgarniać resztki. W końcu znalazł poszarpane foliowe opakowanie po pestkach. Zaczął czytać:
– „...może zawierać śladowe ilości orzechów, w tym orzeszków ziemnych”. – Mordercze spojrzenie, jakim w tym momencie obrzucił Anetę, spowodowało, że dziewczyna w mgnieniu oka pobladła. Dało się to zauważyć nawet przy migotliwym świetle ogniska. – Przeczytałaś to, co było na opakowaniu?! – wrzasnął na nią. – Przeczytałaś?!
– Odwal się! Skąd mogłam wiedzieć?! – odgryzła się cała wściekła na niego.
– Ty idiotko!!! – Gwałtownie ruszył w jej stronę.
Krzysiek nagle zastąpił mu drogę.
– Zostaw ją! – Zadziwiająco mocno odepchnął Michała, aż ten stracił równowagę i upadł na ziemię.
Razem z Elizą doskoczyłem do przyjaciół, zapobiegając dalszej eskalacji emocji.
– Uspokójcie się! Przecież to był wypadek! Nikt nie chciał celowo zrobić mu krzywdy! – krzyknęła Eliza.
Siedzący na ziemi Michał walnął z wściekłością pięścią w piach.
– Kurwa!!! – zaklął głośno.
– Uspokójmy się... – zacząłem, bo chciałem wyciszyć emocje. – Zastanówmy się, co teraz zrobić.
– Już mówiłem, dzwońmy po policję i po karetkę – powtórzył z uporem Krzysiek.
Zapadła cisza. Nawet Marta siedziała w milczeniu na przewróconym konarze drzewa. Wydawało się, że wypłakała już wszystkie łzy. Widać było, że z bezsilności i żalu nie jest w stanie wydusić z siebie słowa.
– Nie – powiedział cicho Michał.
Wszyscy na niego spojrzeli.
Nasz kolega powoli wstał z ziemi i otrzepał spodnie.
– Nie dzwońmy. – Spojrzał na nas smutno.
Poczułem, że sytuacja wymyka się nam spod kontroli. Co gorsza, cały czas byłem pod wpływem alkoholu. Cały świat wirował mi przed oczami.
– Co proponujesz? – zapytałem podejrzliwie, bo nie spodobało mi się to, co przed chwilą od niego usłyszałem.
W odpowiedzi Michał wciągnął ze świstem powietrze.
– Musimy pozbyć się ciała – wyszeptał.
– Chyba Cię pojebało, człowieku!!! – wrzasnąłem na Michała, przewracając oczami. – Co ty? Filmów się naoglądałeś? Przecież to nasz przyjaciel!!!
– Jak to pozbyć się ciała? – Eliza nie wierzyła w to, co przed chwilą usłyszała.
Michał podszedł do nas spokojnie. Był teraz niezwykle opanowany. Mówił trzeźwo i rzeczowo.
– Zastanówcie się – wyjaśnił. – Jemu już nie pomożemy, ale sobie możemy mocno zaszkodzić. Gdzie znajdziesz dobrą pracę – zwrócił się prosto do mnie – jeśli przykleją ci łatkę policyjnego dochodzenia? Myślisz, że tak łatwo się z tego wyślizgamy?
– Ludzie, ale o czym my mówimy?! – Marta nagle zerwała się na równe nogi. – Chyba nie chcecie tak tego załatwić?! Przecież to Seweryn. To nasz przyjaciel, a nie kawałek mięsa!
Zapadła cisza. Krzysiek zrobił krok do przodu i popatrzył na nas uważnie.
– Michał ma rację – odezwał się w końcu. – To jedyne bezpieczne rozwiązanie. Nie będę ryzykował kariery zawodowej. Odwołuję mój pomysł z policją i karetką. Ukryjmy ciało.
Marta aż podskoczyła.
– Nie no, czy wy w ogóle się słyszycie?! Przecież to jakiś koszmar!!! Kurwa!!! Ludzie!!! – Znów zaczęła histerycznie płakać, cała się trzęsąc.
Aneta podeszła do Marty, wyciągnęła do niej ręce i popatrzyła jej prosto w oczy.
– Oni mają rację. Nic już nie możemy zrobić. Seweryn nie żyje i to w dodatku przez nasz błąd. Wszyscy jesteśmy winni. Teraz musimy myśleć o sobie.
Ja sam byłem w szoku i nie wiedziałem, co o tym sądzić. Zostałem zagłuszony głosem rozsądku pozostałych. Nawet nie próbowałem się odezwać, by zanegować pomysł Michała. Ja i Marta nie mieliśmy wystarczającej siły przebicia, potrzebnej do zawetowania tego, co ustaliła reszta.
Michał odetchnął głęboko, spojrzał na nasze spanikowane twarze i wtedy przejął inicjatywę.
– No dobra! Nie ma co debatować! Zbieramy wszystkie rzeczy! Pomóżcie mi uprzątnąć teren! – zarządził nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Dziewczyny, spakujcie wszystkie rzeczy i pozbierajcie śmieci. My zajmiemy się zwłokami. No już! Nie ma czasu! Za piętnaście minut ma nas tutaj nie być!
Marta próbowała protestować. Krzyczała histerycznie, że tak nie można, że to nie po ludzku. Pozostałe dwie dziewczyny nie dały jej jednak żadnej szansy na dalszy sprzeciw. Niemalże siłą zabrały ją do willi.
Przytaszczyliśmy sporych rozmiarów kamień i z niemałym trudem przywiązaliśmy go za pomocą liny holowniczej do martwego już ciała. Potem zaciągnęliśmy obciążone zwłoki na pomost. Z wysiłkiem doszliśmy do końca drewnianej, trzeszczącej konstrukcji i na trzy wrzuciliśmy z głośnym chlupotem nieżyjącego przyjaciela do zalewu. Po chwili obciążone zwłoki zniknęły pod wodą. Staliśmy jeszcze przez chwilę, dysząc ciężko i patrząc, jak czarna woda uspakaja się pod naszymi stopami.
– Żegnaj. – To jedno słowo, wypowiedziane bardzo cicho przez któregoś z nas, wystarczyło za całe pożegnanie.
Potem spojrzeliśmy na siebie niepewni i przerażeni tragicznym zakończeniem tej imprezy.
– Dogaśmy ognisko i spieprzajmy stąd.
Pięć minut później trzy samochody ruszyły gwałtownie spod willi, sypiąc piaskiem spod kół i wznosząc tumany kurzu.
Po chwili już nas tam nie było.