Dowód zbrodni - Jolanta Bartoś - ebook
NOWOŚĆ

Dowód zbrodni ebook

Bartoś Jolanta

4,1

329 osób interesuje się tą książką

Opis

Na komisariat policji wpływa zgłoszenie o możliwości popełnienia morderstwa. Kobiety, której dotyczy, nikt nie widział od zaledwie kilku godzin. Dzwoniący prosi o dyskrecję, ponieważ z zaginioną łączył go romans. Policjanci postanawiają sprawdzić doniesienie, które od samego początku wydaje się podejrzane.

Co tak naprawdę stało się z Łucją i komu zależało na jej zniknięciu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 257

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (35 ocen)
16
10
6
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monikaszyndler

Z braku laku…

Takie flaki z olejem...
00
zaczytanygrzegorz12

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
Ewka1957

Nie oderwiesz się od lektury

Dora wartka akcja. I znów płeć męska w nielasce
01



Copyright © by Jolanta Bartoś

Copyright © by W. L. Białe Pióro

Projekt okładki: Agnieszka Kazała

Zdjęcie na front okładki: Zbigniew Kazała

Zdjęcie na tył okładki: Żaneta Bartoś

Redakcja: Agnieszka Kazała

Korekta: Lidia Chrzanowska

Skład i łamanie: WLBP

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: I, Warszawa 2024

ISBN 978-83-67788-46-5

Żanetce

Być może urodziłaś się bez skrzydeł,

ale najważniejsze, żebyś

nie przeszkadzała im wyrosnąć.

Coco Chanel

Rozdział 1

Milena Czajka sięgnęła po kubek niemal zimnej kawy, gdy po raz kolejny zadzwonił telefon. Zazwyczaj ludzie zgłaszali wypadki, stłuczki na drogach albo zbyt głośnych sąsiadów. To do niej należało wypytanie dzwoniącego o wszelkie szczegóły. Pracowała na tym stanowisku od kilku lat i nie spodziewała się żadnej ekscytującej sprawy, która postawiłaby cały wydział na nogi.

Nacisnęła guzik, odbierając połączenie.

– Chciałbym zgłosić podejrzenie popełnienia morderstwa. – Usłyszała. To jedno zdanie sprawiło, że całe znużenie minęło w jednej sekundzie.

– Słucham – odparła zaciekawiona, mając nadzieję, że nie będzie to kolejny żart. Niespełna miesiąc wcześniej, jakiś dowcipniś postawił wszystkich na nogi, zgłaszając, że w liceum jest bomba. Od razu wyglądało to na niezdrowy żart, ale i tak musiała zareagować na zgłoszenie. Wtedy, poza przerwanym egzaminem maturalnym i przymusową ewakuacją uczniów i pedagogów, do niczego groźnego nie doszło, ładunku wybuchowego nie znaleziono. Morderstwo było tym, co ożywiłoby jakoś jej do bólu nudny dzień.

– Jedna z moich pracownic nie pojawiła się dziś w pracy. Mam podstawy podejrzewać, że mogła zostać zamordowana.

– Czy mógłby się pan przedstawić? – zapytała.

Mężczyzna wahał się przez chwilę, po czym nieco ciszej powiedział:

– Krystian Jankowski.

Milena wstukała szybko jego dane w komputer.

– Gdzie pan teraz jest?

– W pracy. Jestem kierownikiem marketu Kaufland.

– W Krotoszynie? – dopytała, by się upewnić, że prowadzi lokalną rozmowę.

– Tak.

– Dlaczego uważa pan, że doszło do morderstwa?

– Łucja jest moją pracownicą. Nigdy nie spóźniała się do pracy, nigdy nie brała wolnego bez uprzedzenia, a teraz po prostu jej nie ma.

– Rozumiem. Czy próbował pan się z nią skontaktować?

– Tak. Nie odbiera telefonu.

– A skąd podejrzenie, że chodzi o morderstwo? – Wsłuchiwała się w ciszę i ciężki oddech rozmówcy. Milczał przez chwilę, ale wciąż tam był.

– Mam nadzieję, że ta rozmowa jest poufna? – zapytał, próbując utrzymać spokojny ton głosu.

– Zapewniam pana, że tak. – Była gotowa powiedzieć wszystko, żeby tylko zdobyć jak najwięcej informacji.

– Miałem romans z Łucją. Zależy mi na dyskrecji, ponieważ moja żona o niczym nie wie – mówił niemal szeptem. – Nie planuję rozwodu.– Dyżurna telefonistka przycisnęła słuchawki do uszu, żeby go lepiej słyszeć. – Wiem, że kilka dni temu Łucja powiedziała mężowi, że chce od niego odejść. Mówiła mi, że jego reakcja była taka, jak przewidywała. On po prostu wściekł się na nią. Dlatego właśnie podejrzewam, że mogło dojść do najgorszego.

– Czy zna pan jej adres zamieszkania?

– Tak. Mieszka na ulicy Księżycowej. Jej mąż Wojciech Brzozowski pracuje w banku, tym koło sądu.

Milena Czajka wstukiwała każdą informację w formularz zgłoszeniowy w komputerze.

– Rozumiem. Czy panowie się znają? – zadała kolejne pytanie.

– Nie. To znaczy wiem, że Łucja nie powiedziała mężowi, że to ja jestem jej kochankiem. – Ponownie ściszył głos. – Zażądała rozwodu i chciała, żeby to on się wyprowadził.

– Kiedy widział ją pan ostatni raz?

– Wczoraj – westchnął ciężko. – Była w pracy do piętnastej.

– Dobrze, wyślę patrol do jej domu, sprawdzimy wszystko – obiecała i zakończyła rozmowę.

Przez kilka sekund siedziała, wpatrując się w monitor. Czy to nie jest na wyrost? Kobieta nie przyszła do pracy i ktoś od razu podejrzewa morderstwo?

Włączyła drukarkę i po chwili miała zgłoszenie na piśmie. Trzymała w dłoni kartkę, zastanawiając się, czy powinna pchnąć tę sprawę dalej.

– Tadeusz! – zawołała, widząc przechodzącego obok dyżurki detektywa. – Rzucisz na to okiem? – Podała mu wydruk.

– Chcesz, żebym to sprawdził? – zapytał, obracając kartkę, jakby spodziewał się jeszcze czegoś na drugiej stronie.

Skinęła głową. Nie śmiała sama go o to prosić, on nigdy nie jeździł na interwencje, prowadził poważniejsze śledztwa, ale takich akurat nie było od kilku tygodni.

– Właściwie czemu nie. I tak nie mam nic innego do roboty – westchnął. – Jedziesz ze mną? – spytał kumpla, z którym zazwyczaj prowadził każdą sprawę.

– Jasne. Lepsze to, niż przeglądanie archiwum. – Dawid Majewski nie cierpiał pracy papierkowej. Był niezawodny w terenie. Umiał dostrzec każdy najdrobniejszy dowód rzeczowy, szybko wyciągał wnioski i miał to coś, co nazywa się niezawodnym przeczuciem.

Pracowali razem od trzech lat. Byli jak trybiki tej samej maszyny, bez których jej działanie zaczyna szwankować. Rozumieli się bez słów, wystarczyło spojrzenie, żeby odgadnąć myśli partnera. Żaden z nich nie zamierzał wyjeżdżać z Krotoszyna, bo obaj tu czuli się jak szeryf znający każdą melinę od podszewki.

Oszubski, jako ten z nieco dłuższym stażem, niechętnie wprowadzał kolegę w swój zamknięty rewir, ale już po kilku wspólnych dniach był pewien, że praca z Dawidem Majewskim będzie dużo bardziej ciekawa i znacznie szybsza niż dotąd. Przynajmniej jego żona przestała narzekać, że spędzał długie godziny na komendzie. Część pracy, tę papierkową, załatwiał jego nowy partner.

Rozdział 2

Dom na ulicy Księżycowej był dość okazały. Jasnoszary tynk w świetle słońca wydawał się niemal biały. Równo ułożone wypielęgnowane rabatki olśniewały kolorami niecierpków i prowadziły wprost ku wejściu do willi. Wyłożona kostką brukową szersza alejka stanowiła idealny podjazd do garażu, dość szerokiego, by mogły się w nim zmieścić dwa samochody.

Detektywi zadzwonili kilka razy do drzwi, ale oprócz gongu dzwonka, nie usłyszeli ze środka żadnego odgłosu. Obeszli dom z boku, zaglądając w każde okno na parterze, ale też bez efektu.

– Tadek, możesz tu podejść? – Dawid wyłonił się zza narożnika garażu niemal przyklejonego do graniczącego z nim betonowego ogrodzenia. Tuż za nim rosły wysokie tuje zasłaniające posesję sąsiada.

Obaj wcisnęli się w szparę i podeszli do okna.

– Spójrz. – Majewski wskazał stojący w garażu samochód i wyraźną plamę jakiejś cieczy kapiącej spod tylnych drzwi. Latarka, którą świecił w okno, nie dawała wyraźnego obrazu we wnętrzu, ale i tak mogli zobaczyć to, co zaniepokoiło Dawida.

Renault megan nie wyglądało na idealnie czyste, ale najwyraźniej coś tu było nie tak.

– Co robimy? – Oszubski zapalił papierosa, gdy tylko wydostał się z ciasnej przestrzeni.

– Kto zadzwonił na numer alarmowy? – zapytał Dawid, bo nie czytał zgłoszenia.

– Jakiś facet, chyba szef tej zaginionej Łucji.

– A panowie kogoś szukają? – Dobiegł ich głos zza żywopłotu i między gałęziami wyłoniła się okrągła twarz mężczyzny.

– Owszem – przytaknął Majewski – właścicieli domu.

– Pewnie oboje w pracy. A panowie…? – Przyglądał się nieznajomym.

– Jesteśmy z policji. – Dawid pokazał odznakę, którą nosił zawieszoną na szyi.

Sąsiad zniknął za ścianą zieleni, by już po kilku sekundach stać tuż przed płotem okalającym posesję Brzozowskich.

– Czy coś się stało? – zapytał zaciekawiony.

– A coś się miało stać? – podjął rozmowę Tadeusz, nie chcąc zdradzać powodów ich tu obecności. Majewski tymczasem odszedł na bok, rozmawiając przez telefon.

– Nooo… – Mężczyzna rozejrzał się wokół. – To spokojna okolica, ale nigdy nie wiadomo.

– A kiedy pan widział sąsiadów?

– Brzozowskich? – zastanowił się chwilę. – Rano. Ale nie widziałem, tylko słyszałem, jak sąsiad wyjeżdża z garażu swoją toyotą.

– Jedziemy – przerwał im drugi policjant. – A panu na razie dziękujemy.

Pośpiesznie wsiedli do samochodu i ruszyli.

– Dokąd jedziemy? – zainteresował się Oszubski.

– Do banku. Nie będziemy tu sterczeć i pilnować garażu, bo za chwilę cały „okoliczny monitoring” zleci się, by czekać na ciąg dalszy.

– A do banku… po co?

– Po Brzozowskiego. Zdaje się, że ten zgłaszający wie dużo więcej, niż o swoich pracownikach zwykły kierownik.

Wojciech Brzozowski był wysokim lekko łysiejącym facetem. Jego podkrążone oczy sprawiały, że wyglądał na człowieka dobrze po pięćdziesiątce, choć całkiem niedawno skończył dopiero czterdziesty czwarty rok życia. Ubierał się, jak przystało na dyrektora banku: koszula aż raziła swoją bielą, a krawat, idealnie dobrany do ciemnobrązowego garnituru, sprawiał dobre pierwsze wrażenie. Wyglądał na kogoś, komu można zaufać.

Obecność policji zaskoczyła go. Zapytał nawet sekretarkę, czy wydarzył się w banku incydent, o którym nie wie. Ale mężczyźni szybko wyjaśnili, że chodzi o sprawę prywatną, dotyczącą jego żony.

– Łucji? – zdziwił się. – Nie bardzo rozumiem.

– Ktoś zgłosił zaginięcie pańskiej żony, dlatego właśnie chcielibyśmy, oczywiście za pana zgodą, sprawdzić dom na Księżycowej. Tam pan mieszka, prawda? – wyjaśnił Oszubski.

– Oczywiście. Już, teraz?

– Tak byłoby najlepiej.

Brzozowski sięgnął po swoją teczkę, wydał jeszcze kilka poleceń sekretarce, poinformował, że wróci jak najszybciej, i wyszedł. Z tego względu do domu podjechał własnym samochodem.

Gdy dotarli na miejsce, wyłączył alarm, otworzył drzwi i weszli do środka.

– Czy zgadza się pan na przeszukanie posesji? – zapytał Majewski, rozglądając się po salonie. Wszystko było tu niemal idealne, jakby przed chwilą każdy przedmiot został przetarty z kurzu i ustawiony z powrotem na swoim miejscu.

– Proszę robić, co trzeba. Przecież po to przyjechaliśmy. – Mężczyzna nie zamierzał niczego utrudniać. Był lekko zaskoczony i zmieszany, ale jego postawa świadczyła, że nie ma nic do ukrycia.

– Co jest na piętrze? – Oszubski wskazał schody, lekko zakręcające ku górze.

– Nasza sypialnia, pokój córki, dwie łazienki i, na końcu korytarza, pokój gościnny.

– Proszę tu zostać, sprawdzę tylko, czy nie ma tam zaginionej. – Detektyw ruszył schodami na piętro.

– Przepraszam, że zapytam, ale kto zgłosił zaginięcie mojej żony? – zwrócił się do Majewskiego gospodarz, gdy przeszli do równoległego pomieszczenia naprzeciw salonu.

– Jej szef – wyjaśnił krótko policjant.

Brzozowski zamyślił się, jakby chciał poukładać wszystkie elementy w głowie.

– Ale dlaczego? Nie ma jej zaledwie kilka godzin. Nie chciałem rano wszczynać wielkich poszukiwań, bo zdarzało jej się już nie nocować w domu i zawsze wracała następnego dnia.

– Czyli wiedział pan, że małżonki nie ma w domu?

– Tak – potwierdził w chwili, gdy wrócił Oszubski.

– Czy możemy zajrzeć do garażu? – zapytał ten. Miał nadzieję, że wyjdą przez drzwi frontowe, ale gospodarz poprowadził ich przez pokój ze stojącą w nim zaścieloną kanapą, a potem przez wąski krótki korytarz.

Otworzył drzwi i zapalił światło.

– Proszę tu zostać. – Majewski zamierzał sprawdzić to, co dostrzegł przez okno. Obszedł samochód wokół. Ukucnął przy tylnym kole, przyglądając się cieczy kapiącej spod niedomkniętych drzwi. – Mnie tyle wystarczy. – Podszedł do czekających na niego mężczyzn. – Może pan wracać do pracy. My też już pójdziemy.

Wszyscy opuścili dom. Gospodarz pośpiesznie poszedł do swojej toyoty i odjechał, a policjanci wolnym krokiem ruszyli do swojego auta.

– Co myślisz? – zagadnął partner.

– Trzeba to zrobić, jak należy. – Majewski dobrze wiedział, że takie pozwolenie na przeszukanie, jakie otrzymali od Brzozowskiego, może być później zakwestionowane przez każdego prawnika.

– Czyli dzwonić do prokuratora. Nie za wcześnie?

– Myślę, że nie. Moim zdaniem to, co kapie z renówki, to krew zmieszana z wodą. Ktoś nieudolnie próbował zatrzeć ślady. A jeśli tak… – Spojrzał wymownie na kolegę.

Tadeusz Oszubski wybrał numer do prokuratora.

Piotr Klimek nie był zachwycony ich niestandardowym działaniem, choć miał z takim do czynienia za każdym razem, gdy ci dwaj prowadzili śledztwo. Wiedział, że działają na granicy prawa, ale rzadko się mylili, więc był gotów na każdą współpracę. Miał co prawda przez to więcej roboty, ale też szybko awansował. Musiał tylko pozwolić im działać. Wysłuchał krótkiego streszczenia zawierającego trzy zdania: dostali zgłoszenie, sprawdzili, są prawdopodobnie ślady krwi. I już? – zastanawiał się chwilę. Żadnych szczegółów czy podejrzeń. Po prostu chcą to sprawdzić.

– Jak długo nie ma tej kobiety? – dopytał jeszcze.

– Dokładnie nie jestem pewien. – Tadeusz nie zamierzał powiedzieć, że maksymalnie kilka godzin, bo przepisy mówią o wymaganych do podjęcia działań dwóch dobach, chyba że istnieje uzasadnione podejrzenie… Tak, w tym przypadku był pewien, że takie właśnie okoliczności zaszły.

– I, jak się domyślam, chcecie to na już? – Klimek sięgnął po pióro.

– Tak by było najlepiej. Przyślę kogoś po nakaz. Nie chcemy oddalać się z tego miejsca.

– Okej. Dzwońcie, jeśli będę potrzebny.

Detektyw rozłączył się i czekał na partnera, ten także rozmawiał przez telefon. Skinął głową mu, dając znak, że dostali zielone światło.

– Dobra, czekamy. I niech Walczak podskoczy do prokuratury po nakaz. – Dawid wsunął telefon do kieszeni spodni. – Będą za dziesięć minut. Myślisz o tym samym, co ja? – Patrzył na okazały piętrowy dom, jakby szukał w nim bodaj maleńkiej niedoskonałości świadczącej, że to tylko pozory idealnego życia.

– Mam nadzieję, że to nie będzie aż tak proste. – Obaj lubili skomplikowane sprawy, a takie nie zdarzały się zbyt często. Nie w takiej małej miejscowości.

– Panowie znowu tu są? – Usłyszeli głos sąsiada. Starszy pan, podpierając się laseczką, już szedł w ich stronę. – Mówiłem, że oni w pracy, a dziewczynka pewnie w szkole.

– Tak, tak. – Policjanci spojrzeli na siebie. Rozumieli się bez słów, Majewski natychmiast sięgnął po telefon. Odszedł na bok, żeby sąsiad nie słyszał, o czym mówi. – Znajdź mi numer do banku na Sienkiewicza. Najlepiej do sekretariatu albo do dyrektora. Dobra, czekam. – Rozłączył się i po chwili odebrał esemesa z numerem telefonu. Poznał sekretarkę po głosie, była jakby lekko zdenerwowana, mówiła pośpiesznie, chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę:

– Nie, dyrektora nie ma. W sprawach bankowych proszę dzwonić do konsultantów.

Dawid spojrzał na zegarek. Według jego obliczeń Brzozowski powinien już dotrzeć do pracy. Kłopoty z zaparkowaniem go nie dotyczyły, gdyż posiadał specjalne miejsce na ogrodzonym placu tuż za budynkiem.

– Pani Sylwio, dobrze pamiętam imię? – Zamilkł, nasłuchując jej reakcji. Zaskoczona milczała kilka sekund.

– Czy my się znamy? – zapytała niepewnie.

– Byłem dziś w banku, więc miałem przyjemność panią poznać. – Już widział, jaką panikę wprowadził w jej myślach i uśmiechnął się sam do siebie.

– Ale… – bąknęła, jakby chciała poszukać szybko usprawiedliwienia czy jakiejś wymówki.

– Nalegam, żeby poprosiła pani swojego pracodawcę o odebranie telefonu, a jeśli wciąż upiera się pani przy wersji, że nie ma go w gabinecie, to proszę wziąć w swoje piękne rączki komórkę i wybrać jego prywatny numer, bo przecież ten również ma pani zapisany w swoim telefonie, prawda? – Poczekał aż przytaknie. – Proszę przekazać, żeby natychmiast wracał do domu.

– Ale… ja nie wiem, z kim rozmawiam – wydusiła wreszcie całe zdanie.

– Nie szkodzi. Pan Brzozowski doskonale będzie wiedział, o co chodzi.

– Panie dyrektorze, ktoś dzwoni, że ma pan wracać do swojego domu. – Usłyszał. Ewidentnie zbyt słabo zasłoniła mikrofon w telefonie, zwracając się do zwierzchnika. – Czy coś się stało? – podniosła głos. Po kilku sekundach ciszy wróciła do rozmówcy i oznajmiła krótko: – Szef zaraz będzie.

Brzozowski zjawił się kilka minut po tym, gdy ekipa techników śledczych zdążyła przygotować się do pracy.

– Powiedzcie, że macie coś ekstra! – Anna Gardias była podekscytowana perspektywą trudnej sprawy.

– Ty nie jesteś normalna – ocenił Tadeusz, widząc ogniki w oczach koleżanki.

– Czy tylko ja byłam znudzona praworządnością obywateli tego miasta? – zapytała, choć dobrze wiedziała, że i tych dwóch detektywów podjęłoby każdą sprawę, byle nie siedzieć w archiwum i nie przeglądać odłożonych na półkę akt dawnych przestępstw.

– Panowie, o co chodzi? – Brzozowski wyskoczył ze swojej toyoty jak oparzony. – Myślałem, że sprawdziliście, co trzeba.

– Tylko rzuciliśmy okiem – wyjaśnił Majewski. – Zaniepokoiło mnie kilka detali. Pozwoli pan, że sprawdzimy dokładnie?

– Czy nie musicie mieć jakiegoś nakazu? Bo wydaje mi się, że już raz wyraziłem zgodę i panowie z tego skorzystali.

Niemal w tym samym momencie na środku drogi zatrzymał się Walczak i, wymachując kartką papieru, pośpieszył do detektywów.

– Proszę. – Majewski podał dokument właścicielowi posesji. – Poproszę klucze od domu, powinien pan być obecny przy przeszukaniu, żeby nie było potem żadnych wątpliwości. Może też pan wezwać adwokata, jeśli ma takie życzenie.

– To nie będzie konieczne. Nie mam nic do ukrycia – odparł pewnym głosem.

– Wobec tego, proszę o klucze. – Wyciągnął rękę. –Sprawdzimy, co trzeba. Nie musi się pan obawiać, niczego nie zniszczymy.

Brzozowski z niechęcią sięgnął do kieszeni po klucze i równie niechętnie podał je detektywowi.

– Jak długo to potrwa? – zapytał.

– Tyle, ile będzie trzeba. Tu nie ma co poganiać.

– Pytam, bo za jakieś trzy godziny muszę odebrać córkę ze szkoły. – Zerknął na zegarek. – Może ja po prostu wrócę, gdy odbiorę Dorotkę?

– Niestety nie ma takiej opcji. Pozwoli pan? Starszy aspirant Walczak będzie przy panu, tylko zaparkuje inaczej samochód. – Majewski rzucił spojrzenie młodszemu koledze, ten natychmiast podbiegł do radiowozu i przeparkował go w inne miejsce.

Komisarz Oszubski zdążył wydać polecenia i każdy z techników pracował w innym miejscu domu. Nie musiał im mówić, co mają zrobić. Znali się na swojej robocie i wiedział, że będą dokładni. Sam poszedł do garażu, gdzie już działała Anna Gardias.

– I jak? – zapytał, zerkając do otwartego samochodu.

– To na pewno krew. – Potrząsnęła probówką, pokazując wynik pierwszej pośpiesznej analizy. – Badania potwierdzą, czy ludzka. Wygląda na to, że ktoś starał się usunąć ślady z kanapy. Ale zrobił to tylko powierzchownie. Gąbka jest nasiąknięta krwią zmieszaną z wodą i detergentem. Muszę wyciągnąć całą kanapę, żeby sprawdzić jak duża jest plama.

Tadeusz założył lateksowe rękawiczki i otworzył drzwi z drugiej strony samochodu. Poświecił latarką do wnętrza.

– Sprawdziłaś podsufitkę? – Powoli przesuwał strumień światła, szukając jakichkolwiek plamek odbiegających od normy.

– Ty chciałbyś wszystko na wczoraj. – Uśmiechnęła się. – A moja praca to mikroskopijne detale. Zaraz sprawdzę luminolem – dodała, widząc, że detektyw się niecierpliwi.

Sięgnęła po preparat, spryskała nim oparcie kanapy i podsufitkę. Zapaliła latarkę UV, ale nie dostrzegli więcej śladów. Jedyne miejsca świecące się w tych promieniach, to narożnik kanapy i dywanik przed nim.

– Czyli nie zginęła w samochodzie – komisarz wyciągnął natychmiastowe wnioski.

– O ile to jej krew i możemy mówić o morderstwie.

– Myślę, że możemy to założyć z dużym prawdopodobieństwem. – Dawid Majewski dołączył do nich i zajrzał do auta. – Mój policyjny nos nigdy się nie myli. Zbierz jeszcze ślady z klamki, kierownicy i lusterka – zwrócił się do Anki.

– Jak rozumiem, jest to samochód zaginionej, więc jej odciski będą wszędzie. – Techniczka wzruszyła ramionami.Już widziała jak mrówczą pracę trzeba będzie wykonać, by znaleźć cokolwiek innego.

– Tak, ale sama nie wywiozła się do lasu czy gdziekolwiek. Ktoś też musiał odstawić samochód. – Dawid spojrzał na zamkniętą bramę garażową. – Chyba działa na pilota. Zobacz, czy coś takiego jest w wozie – zawołał do partnera.

– Jest. – Anna zdążyła odpowiedzieć, zanim komisarz zajrzał ponownie do samochodu.

– No tak, ale według tego, co mówisz, trzeba odstawić samochód, zamknąć bramę i wyjść. Czy sprawca nie zabrałby pilota ze sobą? Tak odruchowo – głośno myślał Tadeusz.

– Panowie! – Techniczka podeszła do nich, trzymając foliowy woreczek z zapakowanym doń pilotem. – To nie jest „oka mrzik”. Ta brama otwiera się i zamyka kilkanaście sekund. – Nadusiła przycisk na pilocie i drzwi powoli zaczęły się unosić, wpuszczając do wnętrza mnóstwo słonecznego światła. – Da się kliknąć guzik na pilocie, zamknąć drzwi od samochodu i wyjść z garażu, zanim do końca opadną. – Była dumna ze swojej dedukcji. Mężczyźni spojrzeli na siebie. Również dla nich było to jasne, ale lubili poprawiać humor koleżance. – Przecież też o tym wiecie. Wariaci! – dodała ze śmiechem, zauważywszy ich porozumiewawcze spojrzenia.

– Anka, a powiedz nam, ile tych twoich „oka mrzików” będziemy musieli czekać na wyniki?– dopytywał Majewski.

– Kilka godzin. Zacznę od ustalenia DNA i porównania z materiałem z łazienki. To da nam pewność, że mówimy o ofierze. Resztę postaram się na jutro.

– Jesteś niezastąpiona. – Dawid objął ją ramieniem.

– Dobra, bez takich. – Zsunęła jego dłoń. – Pamiętaj, że umiem się bronić.

Rozdział 3

Dawid Majewski wszedł do gabinetu, gdzie już czekał Wojciech Brzozowski, a z nim pilnujący go policjant.

– Jest pan pewien, że nie chce obecności adwokata? – zapytał, upewniając się po raz kolejny, że mężczyzna rozumie przysługujące mu prawa.

– Czy jestem o coś oskarżony? – Brzozowski zachowywał się dość swobodnie i zdawał się rozumieć prowadzone postępowanie.

– Może coś do picia? Muszę spisać pańskie zeznania, trochę to potrwa. – Detektyw starał się unikać odpowiedzi.

– Nie, dziękuję. – Spojrzał kontrolnie na zegarek – Za godzinę muszę odebrać córkę ze szkoły.

– Wobec tego, zaczynajmy. Kiedy pan widział po raz ostatni swoją żonę?

– Wczoraj w nocy – wyjaśnił krótko, ale detektyw milczał, więc kontynuował: – Około północy wróciła swoim autem do domu. Zaparkowała przed garażem. Przy drodze zatrzymał się inny samochód, pośpiesznie wsiadła do niego i odjechali.

– I co pan zrobił? – Majewski nie spuszczał oka z mężczyzny. Obserwował każdy jego gest, grymas na twarzy i sposób mówienia. Ale ten ani na chwilę nie tracił pewności siebie.

– Wiedziałem, że żona ma romans, więc pojechałem za nimi.

– Skąd pan wiedział?

– Sama mi o tym powiedziała. Jesteśmy małżeństwem od piętnastu lat. Od ponad trzech nie sypiamy ze sobą. A w ostatnim czasie Łucja przeniosła się do pokoju gościnnego. Nie przychodziła nawet do sypialni.

– Powiedział pan, że nie sypiacie ze sobą od trzech lat. – Detektyw chciał go złapać na jakimś kłamstwie.

– Spaliśmy obok siebie. Ale nic nas już nie łączyło. Żadnego uczucia, namiętności i seksu – wyjaśnił. – Dwa tygodnie temu powiedziała, że ma romans i zażądała rozwodu. Poprzedniej nocy, gdy zobaczyłem, jak wsiada do innego auta, chciałem się dowiedzieć, z kim mnie zdradza. Pobiegłem do garażu, ale jej auto blokowało wyjazd. Wyjąłem zapasowe kluczyki i wsiadłem do renówki żony.

– Dokąd pojechali?

– Nie wiem. Na Witosa, tuż przed cmentarzem, zgasło mi auto i miałem problem z odpaleniem. A potem wróciłem do domu. Za długo się męczyłem, żeby silnik zaczął działać i nie było już szans, bym ich znalazł.

– Jakim samochodem żona odjechała?

– Nie wiem. Było ciemno, a ja jechałem w sporej odległości za nimi. Chyba białe albo srebrne, ale nie jestem pewien.

– Wrócił pan do domu i co dalej?

– Wjechałem do garażu, zaparkowałem obok mojej toyoty i poszedłem spać.

– Zamknął pan bramę? – Majewski zawiesił pytanie, czekając chwilę na odpowiedź.

– Tak. Wydaje mi się, że tak. Gdy rano wychodziłem do pracy była zamknięta.

W tym momencie drzwi do gabinetu uchyliły się nieco i pojawiła się w nich twarz Oszubskiego. Skinął tylko na kumpla. Ten natychmiast wyszedł, zamykając pokój za sobą. Komisarz podał mu dokument, który trzymał w dłoni. Detektyw od razu odnalazł interesujący go fragment.

– To pewne? – zapytał półgłosem.

– Anka raz jeszcze powtarza badania, ale wiesz, że w takich sprawach ona się nie myli.– Nie musiał o tym przypominać. – A jak przesłuchanie?

– Moim zdaniem Brzozowski miał motyw i sposobność – odparł Dawid. Analizował w myślach to, co usłyszał od męża zaginionej. – Zadzwoń do Klimka.

– Jesteś pewien?

– Myślę, że coś przeoczyliśmy podczas przeszukania. Na pewno nie było w domu śladów krwi?– Tadeusz zaprzeczył ruchem głowy. – Dobra, dzwoń do prokuratora, a ja spróbuję go przycisnąć. Aha! I wyślij kogoś do szkoły po małą Brzozowską. – Gdy wrócił do gabinetu Wojciech Brzozowski wstał z krzesła i zapiął guzik od marynarki. – Pan się gdzieś wybiera? – Majewski, nie zważając na to, co robił mężczyzna, usiadł w swoim fotelu i położył przed sobą dokument przed momentem odebrany od partnera.

– Mówiłem, że muszę odebrać córkę ze szkoły – powiedział bankowiec stanowczo, jakby ton jego głosu miał wpłynąć na śledczego.

– Proszę siadać, nie skończyliśmy jeszcze. – Czekał chwilę, ale najwyraźniej Brzozowski nie zamierzał ustępować. To on wydawał polecenia swoim podwładnym i zawsze każdy go słuchał. Tym razem nie był u siebie i miał przeciwnika, który też nie zamierzał ustąpić. – Mam tu wynik śladów zebranych w samochodzie pańskiej żony. To krew. Zechce mi pan to wyjaśnić?

Rozdział 4

Gdy radiowóz zatrzymał się przed bramą szkoły podstawowej numer pięć, na boisku nie było już dzieci, mijali je wracające licznymi grupami do domów.

– Będziemy jej szukać – westchnął zrezygnowany Walczak, rozglądając się między nielicznymi dzieciakami oddalającymi się od szkoły.

– Jeśli gdzieś poszła, to w kierunku domu. – Jolanta Piasecka nie traciła optymizmu. – Zobaczę najpierw tu, a potem sprawdzimy drogę na Księżycową.

Weszła za bramę, przyglądając się uczniom wciąż jeszcze wałęsającym się po boisku. Dwóch chłopców kopało piłkę między sobą, roześmiane dziewczęta siedziały na ławce pod drzewami, inne żywo dyskutowały na temat minionego sprawdzianu. Żadna z nich nie wyglądała na dwanaście lat. Funkcjonariuszka doszła do wniosku, że najpewniej nastolatka nie mogła się doczekać przyjazdu ojca i sama poszła do domu. Odwróciła się, żeby wrócić do auta, gdy dostrzegła dziewczynkę wychodzącą z budynku szkoły. Ruszyła w jej kierunku.

– Dorota Brzozowska? – zagadnęła.

Dziewczynka nawet nie zauważyła zbliżającej się policjantki, zapatrzona w swój telefon wysyłała kolejnego esemesa.

– Czy mojej mamie coś się stało? – zapytała przestraszona, widząc przed sobą funkcjonariuszkę.

– Dlaczego tak myślisz?

– Nie widziałam jej dzisiaj, nie odpisuje mi na esemesy, a zawsze ona zawozi mnie i odbiera ze szkoły.

– A to nie tato miał cię dziś odebrać? – Jola starała się nie wzbudzić wątpliwości i strachu w dziewczynce, która skrzywiła się na tę uwagę.

– On uważa, że mam tylko szkołę. Pewnie nawet nie wie, że trenuję siatkówkę. Dla niego liczy się tylko praca. Czasami myślę, że mnie w ogóle nie kocha.

– Wiesz, tacy są ojcowie. Przynajmniej ci ambitni, chcący zapewnić odpowiednie życie swojej rodzinie.

– Pani przyjechała po mnie?

– Tak. Twój tato nie mógł cię odebrać osobiście, ale myślę, że niedługo się z nim zobaczysz.

– Więc jeszcze jej nie znaleźliście? – Dorotka spojrzała w oczy policjantki. – Powiedział, że mnie zostawiła – zawiesiła głos, a w jej oczach pojawiły się łzy – że wyjechała z kochankiem i już nigdy jej nie zobaczę.

Rozdział 5

Tadeusz Oszubski chciał jak najszybciej porozmawiać z córką Brzozowskich, ale wiedział, że w tym wypadku powinien czekać na psychologa dziecięcego. Na dodatek w oczach miał dziką furię, jakby sam chciał kogoś za moment zamordować.

– Jola! – zawołał, widząc aspirantkę na korytarzu. – Jak ta mała?

– Czeka w konferencyjnej z Walczakiem. Była wystraszona. A właściwie… przeraźliwie smutna – doprecyzowała.

– Cholera! Nie mogę jej przesłuchać bez obecności psychologa, a ta głupia pinda ma dziś już wolne. – Oszubski nie ukrywał swoich emocji. – I tak musimy ją gdzieś umieścić na noc. Mówiła coś o jakiejś rodzinie?

– Nie. Powiedziała tylko, że nie ma kontaktu z mamą i później całą drogę milczała.

– Dobra, chodź ze mną. Nie umiem gadać z dzieciakami. – Detektyw kipiał z emocji.

– Okej. Ale jak mam ci pomóc?

– Pogadasz z nią – rzucił i ruszył tak szybkim krokiem, że aspirantka niemal za nim biegła. Otworzył drzwi i wpuścił koleżankę przodem. Zazwyczaj uważał, że równouprawnienie obowiązuje wszędzie, ale do tej sali nie chciał pchać się jako pierwszy.

Walczak grał z Dorotką w statki. Starą metodą, gdzie rysuje się różnej wielkości okręty na kartce i próbuje zbić jak najwięcej jednostek przeciwnika. Oboje natychmiast spojrzeli na wchodzącą parę.

– Bawicie się? – zapytała Jola, używając swojego najmilszego tonu.

– Tak. Dorotka puszcza moją flotę z dymem – ocenił sytuację Walczak.

Aspirantka usiadła przy stoliku, Oszubski trzymał się nieco z tyłu. Nie umiałby siedzieć, gdy go tak nosi.

– To jest komisarz Oszubski – przedstawiła go nastolatce, która nie spuszczała z niego wzroku.

– Czy pan szuka mojej mamy? – zapytała dziewczynka, a jej oczy niemal natychmiast wypełniły się łzami.

Oszubski skinął szybko głową. Czuł, jak pod skórą drgają mu nerwy. W jednej sekundzie mógłby zmienić się w niszczące tornado.

– Tak, pan detektyw szuka twojej mamy – potwierdziła Jola. – Musimy też z tobą porozmawiać, ale czekamy na psychologa i to może troszkę potrwać, a nie chcemy cię męczyć. Masz tutaj jakąś rodzinę, u której mogłabyś zostać na kilka dni?

– Nie. Jest tylko wujek, ale nie chcę zostać u niego.

– A dziadkowie?

– Tak. Babcia i dziadek mieszkają w Hajnówce. Tylko to bardzo daleko – dokończyła niemal szeptem.

– Masz do nich numer telefonu? – Jola starała się być delikatna.

– Tak. – Dziewczynka sięgnęła do torby po komórkę. Odszukała kontakt i pokazała policjantce.

– Zadzwonię do nich, dobrze?

Policjantka wpisała w swoją komórkę numer i odeszła na bok, żeby porozmawiać.

– Gramy dalej? – Walczak chciał jakoś odwrócić uwagę Dorotki od tego, co dzieje się wokół niej. Ale ona nie zwracała na niego uwagi. Patrzyła uparcie na komisarza. On również nie spuszczał z niej wzroku.

Odsunęła niemal bezszelestnie krzesełko i podeszła do niego.

– Czy ma pan dzieci? – zapytała cichutko.

– Nie! – odparł zbyt szorstko. Odchrząknął i, łagodząc ton, powtórzył: – Nie.

– Bo wie pan… Moja mama, była moją przyjaciółką. Zawsze mi pomagała, wiedziała, co czuję i umiała mnie rozbawić. A gdy płakałam, to potrafiła płakać ze mną. Teraz też chce mi się płakać, ale jej nie ma, żeby mnie przytulić. Czy pan ją odnajdzie?

– Tak. Zrobię wszystko, żeby ją odnaleźć. Nie wiem tylko, czy zdążę… – Nie dokończył, bo dziewczynka oplotła go rękami i przytuliła się z całej siły. Głowę oparła na jego piersi i tylko po spazmach, jakie wstrząsały jej drobnym ciałem, poznawał, że próbuje z całej siły powstrzymać płacz, a ten siał spustoszenie w jej delikatnej duszy.

***

W tej jednej chwili znalazł się w zupełnie innym miejscu:

Zapadał już zmrok i wyczuwało się w powietrzu jesienną aurę, ale wciąż było ciepło. Odebrał wezwanie do śmiertelnego wypadku. Co prawda tego wieczoru wracała z wakacji jego żona z dziesięcioletnią córką, ale od zawsze był pracoholikiem. Zostawił niemal gotową kolację i pojechał na miejsce wezwania. Przejazd przez korek ułatwił mu wystawiony na dach samochodu policyjny kogut. Już z daleka widział, że w katastrofie uczestniczyło kilka aut, które trudno było rozpoznać. Strażacy rozcinali karoserię jednego z nich, próbując wydobyć ofiarę. Mrugające światła służb potęgowały nastrój grozy. Zazwyczaj był na to przygotowany, więc nie robiło na nim wrażenia.

– Tadeusz? Co tu robisz? – Dawid Majewski zagrodził mu drogę.

– Było wezwanie, a dziewczyn jeszcze nie ma, więc może pomogę.

– Myślę, że nie. – Kolega nie chciał przepuścić go dalej, co nie było normalne.

Ogarnął wzrokiem rozrzucone na drodze zniszczone części samochodów. Zauważył misia – niemal identycznego jak należący do jego córki. Z boku leżała otwarta walizka, wypadło z niej kilka ubrań i zniszczony letni kapelusz z ognistoczerwoną wstążką – taką samą jak przy podobnym należącym do jego żony. Prawie doszczętnie zmiażdżony samochód częściowo zasłonięto parawanem, ale dostrzegł tablicę rejestracyjną.

W tym jednym momencie zrozumiał, że trafił do bram piekła. Wszystko, co działo się później, pamięta jakby przez mgłę. Nawoływania Dawida, próby powstrzymania go przez innych funkcjonariuszy. Nikt nie był w stanie go zatrzymać. Szedł jak taran miażdżący wszystko na swojej drodze. Dopadł do samochodu, z którego strażacy starali się wyciąć drzwi, by wydobyć ciało dziewczynki. Usłyszała jego głos wykrzykujący jej imię. Otworzyła na moment oczy. Zrozumiał, że jeszcze żyje. Szarpnął zmiażdżonymi drzwiami. Metal zazgrzytał, jakby go ktoś łamał. Wyrwał je z auta i odrzucił na bok. Nawet nie poczuł bólu towarzyszącego temu wysiłkowi. Adrenalina nie pozwoliła mu na cierpienie. Nie mógł jeszcze wyciągnąć córki, bo nogi zakleszczyły jej się we wnętrzu, ale wcisnął się obok, by ją objąć i przytulić.

– Jestem, już jestem, maleńka – powtarzał, chcąc, żeby znowu otworzyła oczy.

– Tatusiu – usłyszał jej słaby głos – czy już jesteśmy w domu?

– Tak, skarbie. Już jesteście w domu. – Trzymał ją w ramionach, gdy wydała ostatni oddech.

***

– Komisarzu! – Poczuł szarpnięcie i natychmiast wrócił do rzeczywistości. Przed nim stała zapłakana nastolatka, a za nią aspirantka Piaskowska.

– Tak? – Spojrzał na koleżankę, starając się, żeby nie okazać emocji, jakie wywołał w nim uścisk tej dziewczynki.

– Rozmawiałam z rodzicami zaginionej. Mogą być jutro wieczorem.